Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2016, 18:09   #108
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Muzeum, Fountain Valley, Kanada
Dzień pierwszy
Obiadokolacja


Orest Rohow przechadzał się po terenie muzeum. Uznał, że oglądanie zabytków utraconego świata bardzo dobrze działa jak środek uspokajający. Minęło może pół godziny od jego konfrontacji z James’em. Nadal zastanawiał się nad tym, czy był gotowy z zimną krwią zastrzelić tego mężczyznę tylko dlatego, ponieważ ten nie chciał zwrócić jego kluczyków do samochodu.
Klucze. Życie człowieka za pieprzone klucze. Co ten świat z nami uczynił?
Co my sobie uczyniliśmy.

Rosjanin powoli znudził się spacerem po budynku i właśnie wybierał się do swojej kwatery. Wcześniej zajął jeden z wolnych pokoi z oknem na tyły muzeum. Strażnik bramy z Arkadii chciał mieć oko na ghurkę oraz na ich plecy. Dawno już doszedł do wniosku, że nie posiadają wystarczającej ilości ludzi, by dobrze zabezpieczyć to miejsce. Ale może wcale nie mieli się tu bronić. Dwójka Głodnych sprawnie radziła sobie z utrzymywaniem się przy życiu, a Orest w okolicy nie dostrzegł żadnych trupów. Może czasem lepiej jest po prostu trzymać głowę nisko.
Rohow przechodził właśnie obok drzwi, za którymi jeśli dobrze pamiętał, znajdowała się kuchnia, kiedy poczuł intensywny zapach. Dobiegał on z tamtego pomieszczenia.
Mężczyzna nie zastanawiał się długo i postanowił to sprawdzić. Delikatnie popchnął drzwi i wszedł do środka.
A znalazł tam kobietę. Przyjaciółkę James’a.

- Nie chciałem przeszkadzać - powiedział trochę speszony Orest, widząc, jak dziewczyna majstruje przy naczyniach. Właśnie się wycofywał, jednak zatrzymał się w progu.
- Czeeeeeeść... Jesteś głodny? - podniosła głowę z wczytywania się w instrukcję dołączoną do arkadyjskich racji. - Mam zrobić jakieś żarcie z waszych zapasów. Zgodnie z tym, co jest tu napisane, to lepiej rozrobić z gorącą wodą.
Dziewczyna ruszyła się podchodząc do rozbitego okna, przy którym stała partyzancka konstrukcja tlących się drewienek z jakimś ceramicznym wazonem. Intensywny zapach, który poczuł Orest dobiegał właśnie z rozgrzanej ceramiki.
- Robiłeś to wcześniej...? W Arkadii macie to na co dzień...? Macie tam mrożone pizze...?
Orest uśmiechnął krzywo, słysząc jej niezbyt fortunne pierwsze słowa. Oparł się o framugę drzwi i przez chwilę uważnie przyglądał się kobiecie. Nie miał jeszcze okazji jej poznać. Wyglądała na bardzo żywą i otwartą. Można było powiedzieć, że czuła się swobodnie, tak jakby czas i miejsce nie miały dla niej znaczenia.
A może było to tylko wywołane zażywaniem notyny? Rohow nie wiedział. Nie znał ludzi takich jak ona.

Rosjanin właśnie nabierał powietrza w płuca, by przecząco odpowiedzieć na jej pierwsze pytanie, jednak jego żołądek szybko mu przerwał, dając o sobie znać.
Mężczyzna przez moment bił się z myślami, w końcu jednak westchnął i zrezygnował z oporu. Powolnym krokiem wszedł do środka i zaczął badawczo przyglądać się aparaturom ich kucharki.

- Byłaś tam kiedyś? - zapytał, jednak szybko zdał sobie sprawę z bezsensowności tego pytania. Oczywiście, że nie. Była Głodną. - To jak inny świat. W Arkadii staramy się walczyć o resztkę przeszłego życia. Wielu ludzi pracuje w pocie czoła na to, by tamto miejsce przypominało nam to, co straciliśmy - umilkł na chwilę, rozmarzając się. Nie sądził, że tak bardzo zatęskni za Arkadią. To był dobry znak. Oznaczał, że miał do czego wracać. - Mamy wiele rzeczy, choć osobiście nie widziałem tam żadnej pizzerii. Staramy się utrzymywać z hodowli zwierząt i polowania. Może jeśli lepiej poszukać, to znajdziemy i pizzę - uśmiechnął się lekko. - Sam osobiście nie gotuję. Znasz się na tym?

Melody słuchała jak zaczarowana, gdy Orest zaczął opowiadać jej o Arkadii. Magiczne miejsce było źródłem wszystkich legend, które dziewczyna zdołała zasłyszeć. Niezbyt chętnie Głodni opowiadali o tym miejscu. Nie wiedzieć, czy z braku wiedzy, czy z jakieś skrywanej goryczy. Lucky, jako dotychczas najbliższa takiej wiedzy, dzieliła się nią bardzo oszczędnie. Z innymi Czystymi nie rozmawiała, a przede wszystkim nigdy nie rozmawiała z innymi Czystymi na temat Arkadii.

- Łaaał... - wydusiła z siebie zapominając się z wodą, która wydawać bulgoczące dźwięki. Balonik z milionem pytań wybuchł w jej głowie. Nie wiedziała nawet, o co pytać. - Nie jakoś specjalnie... Z czasem też by tobie przyszło.

Oczekiwania na temat trzymanego w dłoniach pakunku rosły z każdą chwilą. Arkadia musiała być rajem na ziemi. Bezpiecznym rajem z dobrym żarciem. Racja musiała być równie wspaniała jak miejsce jego pochodzenia.

- Macie tam swoje łóżka...? Śniadania o dziewiątej...? Kolacje o dziewiętnastej...? Kino...? - zalewała pytaniami Oresta zabierając się za przygotowane wcześniej kubki i miski. Woda była przygotowana, należało otworzyć opakowanie, co Melody zrobiła nożem wyjętym spod kurtki. - Oczywiście, że musicie mieć tam kino! - Otwarty pakunek powąchała krzywiąc się przez chwilę. Nie przejęła się tym zbytnio i nie straciła entuzjazmu co do dania. Nóż trafił na blat między resztę naczyń. - Co tam macie...? Kawiarnie...? Restauracje...? Przystanki autobusowe z rozkładem i autobusami, co parę minut...? Banki...? Poczte...? Hotele...? - Proszek zaczęła przesypywać do jednego z kubków.

Orest niepewnie obserwował nóż Melody. Zaraz przypomniał sobie szyderczy uśmiech James’a, kiedy kule świszczały obok jego głowy.
Spokojnie. Miałeś już sobie odpuścić, powtarzał sobie w myślach.

- Dość często bywałem w barze mojego przyjaciela. Mają tam mnóstwo alkoholu. Do dzisiaj nie wiem, skąd oni to wszystko biorą - mruknął na wspomnienie tych wszystkich przepitych nocy. - Mamy prąd i bieżącą wodę. Wieczorem można się przejść ulicami miasta pod stałym oświetleniem. Piękny widok. Taki… normalny. - Orest oparł się o blat i spojrzał na błyszczące od ekscytacji oczy dziewczyny. Jej naprawdę zależało, by usłyszeć wszystko o Arkadii. Wizja tego, co ktoś niewtajemniczony myśli o ich bastionie cywilizacji, wydawała mu się zabawna. To co dla niego było normą, dla niej musiało być legendą.
- Byłem też raz w czymś, co miało symulować kino. Ostatnio ich repertuar niezbyt często się zmieniał, toteż szybko zrezygnowałem - uśmiechnął się do Melody i skinieniem głowy wskazał jej na naczynie wypełnione wodą. - Nie przerywaj swoich eksperymentów. Pytania mogą poczekać, ale nasze żołądki już nie.

- Bar... Z głośną muzyką... I całym barkiem alkoholu... Gdzie można zachlać się w trupa gdzie po wszystkim odstawią cię do domu... - rozbiegła się w wyobraźni. - By następnego dnia mieć kaca giganta i zdychać wentylując się w parku... Łaaał... - Pierwsza porcja, która została przesypana, zalana została gorącą wodą. Następnie zabrała się za szukanie kawałka sztućca, który pozwoli na wymieszanie roztworu. Zaatakowała w tym calu szafki, otwierając jedną po drugiej. - Jak nie możesz się doczekać, to możesz zająć się przesypaniem reszty. Nie jest to wybitnie trudne - zakomunikowała.

Rohow tylko pokiwał głową i bez słowa wziął się za pomoc.
- Arkadia nas rozpieściła. Myśleliśmy, że nam jest ciężko, ale szybko zapomnieliśmy, jak to jest żyć bez kilkumetrowego muru, za którym byliśmy bezpieczni - powiedział chłodno, wyciągając zza pasa swój nóż i ostrożnie otwierając nim opakowania z proszkiem. - Długo już z James’em przemierzacie Stany?

- James'a znam parę miesięcy - odpowiedziała trzaskając szafką, po której skończyła szukanie, najwyraźniej nie znajdując potrzebnego narzędzia. - Materializuje się, gdy trzeba się czymś zająć. - Melody zbliżyła się do Oresta prawie ramię w ramię, i stanęła przed zalanym naczyniem. Nie mając innego mieszadła chwyciła za nóż i poczęła energicznie gmerać w substancji bacznie się jej przyglądając. - To on poznał mnie z Lucky.

- Nie wiedziałem, że nasza pani dowodząca ma kontakty w zewnętrznym świecie. Zwłaszcza takie wyjątkowe - mruknął na wspomnienie upierdliwego mężczyzny. - Co tak właściwie dla niej robiliście? - Orest starał się brzmieć obojętnie, tak jakby pytanie zadał bardziej z grzeczności niż ciekawości.

- To... I tamto... - odpowiedziała bez większego sprecyzowania sama zastanawiając się, co można było powiedzieć konkretnego. - Lucky lubi być na bieżąco, a że James trzyma łapę na Kanadzie, to akurat się wpasowuje. Ja znam paru ludzi - wzruszyła ramionami. - No i jakoś to jest. Co prawda bez mrożonej pizzy... Jestem tak głodna, że zaraz nie wytrzymam.
Zawartość naczynia została wystarczająco wymieszana, by konsystencja nabrała swojego charakteru. Dość rozbieżnego z wizją Melody. Mimo wszystko nabrała trochę na końcówkę noża, nie mogąc się doczekać ani powstrzymać przed spróbowałem. Ostudziła nieco podmuchem i zatopiła w ustach.

- Rozumiem - powiedział, ukrywając lekki zawód. Miał nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego o Lucky. Ufał Sanderowi, kiedy nimi przewodził, bo wyglądał i zachowywał się jak właściwa osoba na właściwym miejscu. Lucky z kolei była przede wszystkim kobietą. Musiał mieć to na uwadze. - I jak? - zapytał, pochylając się nad naczyniem i zerkając na kobietę.

- Co to kur*a jest... - wymamrotała wciąż mając próbkę w ustach. Jej twarz opuściła radość i ekscytacja na rzecz gorzkiego rozczarowania. Jej ramię przywarło do ust, by zmusić się do przełknięcia. - Wy jecie takie coś w Arkadii...? Karmią was papką dla dzieciarni...? Co to kur*a jest... Kisicie się w Arkadii jak w klatce i karmią was takim gównem? - Melody była zła i można było zastanawiać się, czy było spowodowane to smakiem, czy w druzgocący sposób niespełnionymi oczekiwaniami. Kubek z paskudną papką odstawiła z obrzydzeniem obok reszty naczyń. Nóż dalej znajdował się w jej ręce. - Chcesz mi powiedzieć, że będziecie nas tym karmić przez najbliższe dwa tygodnie? Nie ma kur*a takiej możliwości.

- Nie powiedziałem ci, że jest tam idealnie - wykrzywił twarz w uśmiechu, oddalając się od Melody na dwa kroki. Nie miałby nic przeciwko wybuchowi dziewczyny, gdyby nie to, że z tyłu głowy wciąż szeptała jego paranoja względem Głodnych, a dziewczyna nie trzymałaby w dłoni ostrego przedmiotu. Koniec końców zmusił się do utrzymania instynktownych reakcji na wodzy. - Przyzwyczaisz się. Prawdopodobnie - odparł spokojnie, a jego brzuch znowu dał o sobie znać głośnym burknięciem.
Orest domyślał się, czego może oczekiwać po tej wspaniałej “pizzy”, toteż dla własnego dobra od samego początku nie spodziewał się cudów. Lepiej nie mieć takich naiwnych oczekiwań jak Melody.
- Chcesz się czegoś dowiedzieć o Arkadii, to zacznij jeść jak my - powiedział rozbawiony i mrugnął do kobiety.

- Przyzwyczaić?! - uniosła się. - Zwariowałeś? Zeskrobaliście tynk ze ścian i podpisujecie to jako jedzenie? Ja pier*ole... - kwaśna mina dziewczyny spojrzała na naczynia, w których miało znaleźć się żarcie dla każdego. Jedna porcja była przygotowana, cała reszta czekała, więc Melody zabrała się za rozcinanie i mieszanie kolejnych. - Siedząc w takiej klatce po trzech latach patrzyłabym na ludzi jak na bekon. Przecież wy nie macie co tam jeść... Biedaki... Przecież trzeba wam pokazać, co się je na wolności. Muszę namówić James'a, by jutro znalazł jakiegoś zwierza. W domach na pewno znajdzie się jakieś przyprawy. Zjemy w końcu po ludzku.

- Cóż, znalazłoby się tam paru ludzi, których chciałbym się pozbyć, ale raczej nie ruszyłbym ich palcem. - Orest ponownie wrócił do boku dziewczyny i zaczął jej pomagać z dalszą pracą. - Płacimy cenę za życie w tej, jak to nazwałaś, klatce. Kiedy jednak masz swoje mieszkanie, lodówkę, wodę w kranie, alkohol i różne przybytki, łatwiej jest na takie poświęcenia - przemawiał cicho, sprawnie rozcinając kolejne opakowania. Obserwując Melody, Rohow zauważył, że kobieta sprawnie posługuje się nożem. Jej ruchy były płynne i ani na moment nie przerywane wahaniem. Rosjanin uznał to za istotną informację. Sam niewiele jej ustępował, choć jego zdolności machania nożem bardziej opierały się na brutalnej sile i szybkich, bezpośrednich kontaktach. Znajoma James’a cechowała się większą zręcznością.

- Taka papka zmusiłaby mnie do ponownego przemyślenia atrakcyjności takiego miejsca - wyolbrzymiła zaznaczając swój zawód w smaku. - I co niby trzymasz w takiej lodówce? Ten proszek? Przecież to jest jak tequila bez soli i cytryny... Jestem rozczarowana... Nie ma szans. Póki jeszcze mam jakieś puszki znalezione po domach to z wielką chęcią odwlokę ile się da dzień wepchnięcia tego w swój żołądek.

- Ostatnio trzymałem w niej głównie piwo - uśmiechnął się na wspomnienie zawalonej butelkami lodówki. - Mimo wszystko powinnaś się zmusić. Smak w tym żarciu gra drugorzędną rolę. Przede wszystkim ma odpowiednie składniki odżywcze. Jeśli chcesz ruszać z nami w dalszą drogę, musisz być na chodzie. Puszki zostaw na czarną godzinę. Łatwiej przygotować ich zawartość, a w ostateczności można ją zjeść na surowo - powiedział pouczająco, jakby urażony tym, co ta kobieta sobie myślała o jedzeniu z Arkadii. - Zaufaj naszej maszynie przetrwania - uśmiechnął się do niej, niuchając nosem nad naczyniem.

- Wasza maszyna przetrwania... - powtórzyła nieco bardziej rozbawiona. Określenie to poprawiło jej humor a na twarz powróciło nieco więcej energii. - Będąc na zewnątrz "waszej maszyny przetrwania" jesteś malutką myszką, na którą polują inne myszki i cała reszta, która jest zdecydowanie większa. Tutaj trzeba się postarać - zakomunikowała jak palcem wskazując na Oresta ostrzem noża, gdy druga ręka rozlewała gorącą wodę do naczyń. - Tutaj nie zostawia się najlepszych kąsków na koniec. Tutaj, jeśli czegoś cennego nie ukryjesz, to lepiej żebyś tego w ogóle nie miał. Także cieszcie się... Swoją tynkową paszą dla niemowląt, ja zajmę się puszką kukurydzy - pokiwała głową na potwierdzenie swoich planów.

Rohow mocniej zacisnął dłoń na rękojeści swojego noża, jednak zaraz się rozluźnił. Będąc w pobliżu Melody trzeba uważać, czy w wybuchu swoich emocji nie zrobi czegoś głupiego. A przynajmniej tak o niej myślał Orest.
- W porządku, rób ze swoimi skarbami co chcesz. Po prostu niegrzecznie tak odrzucać poczęstunek od gości. - To mówiąc, sam zamoczył czubek noża w papce, po czym ostrożnie przystawił go do ust. Konsystencja kleiku była odpowiednia; coś, do czego się już przyzwyczaił. Zapach oczywiście nie był związany z praktycznym zastosowaniem proszku, toteż nie był on ważny. Liczyły się tylko sproszkowane witaminy i składniki odżywcze.
Rosjanin spojrzał wymownie na Melody, jakby właśnie zabierał się za udowodnienie jej, że wszystko co mówiła, było nieprawdziwe. A potem papka wylądowała w jego ustach.
Był już wyćwiczony w skrywaniu grymasów, które serwowało swym smakiem to jadło, toteż nijak nie można było stwierdzić, co o pizzy myśli Orest.
- Trafiają się gorsze - powiedział spokojnie. - Myślę, że powinniśmy już zaczynać ucztę.

- Goście powinni przyjechać z lodówką browarów a nie ze sproszkowanym mułem. Nie chcę nawet wiedzieć z czego są te gorsze... - skrzywiła się przez chwilę.
Całość była gotowa, więc Melody wytrzepała dłonie o kurtkę, schowała nóż i pochwyciła tyle naczyń ile za jednym razem w dwie ręce dało się złapać.
- Jesteście tak podziurawieni, że szamać będzie każdy we własnym zakresie. Uczta to będzie jutro, jak namówię James'a na polowanie. "Smacznego" - dopowiedziała robiąc skrzywioną minę i znikając za drzwiami.
 
Proxy jest offline