Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2016, 01:35   #76
Krieger
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację

Kas patrzył na drzewo w milczeniu. Ciała kobiet i dzieci kołysały się bezgłośnie pomimo braku wiatru. A może mu się wydawało? Przysiągłby, że jedno z trucheł się poruszyło, ale gdy tylko skupiał się na którejś z postaci... Speszony, odwrócił wzrok, zanim uświadomił sobie, że dla zamordowanej nie ma już różnicy, że jej zalane krwią piersi są wystawione na widok grupy mścicieli. Nie było w niej już nic z człowieka. Jej seksualność rozpłynęła się wraz z tym kim była, kim miała jeszcze zostać. Na drzewie wisiało tylko mięso, jak ciężkie, soczyste owoce, nabrzmiałe od ropy i pełne muszych jaj. Chłopak wziął głęboki oddech i podszedł bliżej.

Byli tylko kilka godzin drogi piechotą od Krausnick. Krótki spacer od wsi, w której Kasimir spędził całą swoją egzystencję, żyło i prosperowało zło którego nie mógł nawet opisać. Wierni słudzy ciemności kotłowali się, rozmnażali i rośli w siłę w samym sercu ludzkiego imperium. Kiedy chcieli, opuszczali nieprzebyte knieje by siać zniszczenie w domenie ludzkości, i zaraz potem zniknąć jak leśne duchy. Tam, gdzie było światło, musiał być cień. Ile takich potworów żyło pośród nich, dzień, dwa dni marszu od śpiących dzieci? Ile takich drzew, obciążonych szkieletami zarżniętych wieśniaków, rośnie w Ostlandzie? W Imperium? Ich usta oddają cześć bożkom Chaosu, oddychając tym samym powietrzem co świątobliwi kapłani Sigmara, okadzeni kadzidłem, lśniący i śliscy od namaszczeń, jak tłuste, łyse robaki, przegryzające się przez skórę, przez ciało, przez kość i mózg i...

Kas potrząsnął głową. Aura tego splugawionego miejsca przytłaczała, myśli ginęły lub zwracały się ku obrzydlistwom i okrucieństwom. Z początku ostrożnie, a potem z większą swobodą Kas poddawał się tej atmosferze. Czuł się pusty i opuszczony. Chciał, żeby czerń tego miejsca wypełniła go i uformowała na nowo. Czuł chęć, nie, potrzebę, by rzucić się w stronę drzewa i przyssać się do nisko wiszących zwłok, nasycić się krwią która z nich skapywała, zedrzeć z nich skórę i poczuć jej dotyk na swojej, nosić ją jak płaszcz...

Kilka głębokich oddechów. Skostniałe palce drgały spazmatycznie, przygryziona warga rozlała po jego ustach upragniony przed chwilą płyn, jego własny. Smak krwi otrzeźwił go, aż się zadławił. Naraz ogarnęło nim przerażenie - o kurwa, oszalałem! Na Sigmara, straciłem rozum! No to chuj, no to cześć... Prawie chciało mu się śmiać. Miał wrażenie, jakby dyndające na drzewie truposze zaraz same miały wybuchnąć zdrowym rechotem. Czekał chwilę w napięciu, ale nic takiego się nie stało.


Zamiast tego, wokół dębu rozegrał się chwytający za serce dramat. Magnus i Katarina rozpoznali na drzewie swoich bliskich. Ich ból był niemal namacalny. Kas chciał ich czymś pocieszyć, ale do jego skołotanej głowy nie przychodziło nic godnego wypowiedzenia. Gdyby scena ta była spisana na kartach jakiejś księgi, opowieści które przecież tak uwielbiał, jej bohater miałby pięknie złożone i starannie dobrane słowa otuchy, które zgniotłyby ciemność w sercach słuchaczy jak obcas buta miażdży karalucha. Wszystko byłoby dograne, i teatralne, i każdy mówiłby po kolei, a trupy zmartwychwstałyby w majestacie czystej sprawiedliwości i dołączyły z innymi do wesołego śpiewu...

Ale to działo się naprawdę. Jego kompani wyli, parskali śliną, rwali włosy z głowy. Jak mógł im powiedzieć, że ci na drzewie byli pewnie tymi szczęśliwcami, którzy nie muszą już dalej trwać w strachu, w bólu i rozpaczy? Śmierć... była dobra. Dla nich przynajmniej musiała być piękna. Musieli jej już naprawdę bardzo pragnąć. Ale co to za pociecha dla tych, co zostali? Przynajmniej mogli mieć nadzieję, że śmierć oprawców ich bliskich oznaczała dla nich spotkanie z ich bogami, w odmętach Wielkiego Oceanu. Nic nie mogło być gorsze niż to.

Ostatnia szansa, Kas. Gotowy do drogi? Zostawiłeś już w tym lesie swoją duszę, pogrzebaną w korzeniach drzewa uginającego się pod ciężarem mięsa twoich sąsiadów, dziewczyn które chyba przeruchałeś, dzieci z którymi być może się bawiłeś. Po takim widoku, nikt nie nazwie cię tchórzem, jeśli odwrócisz się i odejdziesz, no nie?

Valmir von Raukov. Boris Todbringer. Markus Wulfhart. Ludwig Schwarzhelm. Volkmar Ponury. Wolfgart Krieger. Magnus Pobożny. Oni nazwaliby mnie tchórzem! Bohaterowie powieści, z którymi Kasimir dorastał, których bitwy odtwarzał na polanach z patykiem w garści i głową pełną bzdur. Żyjący i martwi herosi Imperium, którzy stali między Nią a Jej wrogami murem stali i determinacji. Zwykli ludzie, tacy jak on, krew i kości rzucone w wir wydarzeń większych niż one same. Pojedyncze karty, które potrafiły wygrać całą partię.

Dosyć marzeń o odejściu z tego miejsca, postanowił Kas. Dosyć wątpliwości. Widział już, do czego zdolny jest wróg człowieka. Niemalże oderwało mu to duszę od ciała. Wiedział, że nigdy nie będzie już taki sam, że widok drzewa śmierci na zawsze pozostanie wypalony w jego zwichniętym umyśle. A wraz z nim świadomość, że do takiej tragedii mogło dojść gdziekolwiek. Słyszał legendy, ale teraz posmakował krwi. Wyjście było jedno - całkowita ekstermincja jednej lub drugiej strony konfliktu. Przebrane za determinację szaleństwo zaczęło nadgryzać esencję jego jestestwa, zmieniając go w istotę zobojętniałą na wszystko prócz żądzy zemsty. Czy z takiej podróży można wrócić? Ostrze jego topora z głuchym stuknięciem uderzyło w wymalowane na pniu imię, przecinając je na pół cienką, ciemną linią. Ragush. Chuj ci w krzyż, krasulo. Będzie z ciebie niezły befsztyk, gdy do dupska dobiorą ci się Mściciele z Krausnick. Tylko wpierw trzeba było im wymyślić chwytliwszą nazwę - Mściciele z Krausnick nie spływało samo z języka... no i nie wszyscy byli z Krausnick. Chwila, chyba dzieje się coś ważnego?

-Wrogowie... wrogowie nadchodzą.-

Severus. Kas rozejrzał się, powoli, mechanicznie, jakby ktoś inny pociągał za jego sznurki. W mgle widział brutalne sylwetki. Grabarz sztywnym ruchem zrzucił z ramienia plecak i wyrwał topór z drzewa. Byli otoczeni. Zmęczeni, zziębnięci, wytrąceni z równowagi tym co widzieli. Przed nimi - monstra które znali tylko z opowieści. Za nimi, zmasakrowane zwłoki ich bliskich, zbezczeszczone i wystawione na żer dla zmutowanego ptactwa.

Kasimir miał wrażenie, że się nie boi. W jego głowie wykluła się myśl, że w jakimś sensie i tak już nie żył. Może była to tylko atmosfera panująca w tym trupim gaju, a może nie. Z tarczą i toporem w garści stanął u boku srogiego Lamberta, czerpiąc z obecności walecznego kapłana dziką satysfakcję. W innym życiu mogliby być wrogami, lecz teraz, mimo wszystkiego co mogło ich dzielić - wieśniaka z paznokciami czarnymi od grobowej ziemi i kapłana-wojownika na świętej misji - stali ramię w ramię przeciwko wspólnemu wrogowi. Jak zresztą wszyscy Mściciele. Inspirujące.

Rogate głowy i błyszczące czerwienią ślepia wpatrywały się w drużynę głodnym wzrokiem. Ironia faktu, że herbem Ostlandu był byczy łeb nie umknęła Kasimirowi.

-No to chuj, no to cześć.- Mruknął pod nosem, kręcąc ciężkim toporem rozluźniającego nadgarstek młyńca.

 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 01-03-2016 o 01:53.
Krieger jest offline