Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2016, 17:33   #30
Ulli
Konto usunięte
 
Ulli's Avatar
 
Reputacja: 1 Ulli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputacjęUlli ma wspaniałą reputację
Gdzieś pod Talabheim:

Czas w podziemiach nie odmierzany wschodami i zachodami słońca płynął w trudny do uchwycenia sposób. Alfred odpoczywał i starał się nabrać sił. O tym, że nastał nowy dzień zorientował się gdy podano mu kolejną porcję trudnego do zidentyfikowania mięsa. Zjadł je rzecz jasna ze smakiem. U zwierzoludzi nie takie rzeczy się jadło. Obmacując swoją twarz czuł pod palcami, że opuchlizna zeszła lecz nie miał wątpliwości, że jego twarz nie wygląda najlepiej. Wreszcie przyszedł gadokształtny. W zapalonym przez niego płomieniu ujrzał dwóch innych mutantów stojących przy nim. Jeden miał podobny do skorpiona ogon zaś ciało drugiego pokryte było kolcami.

- Mam nadzieję, że jesteś w stanie iść?


Dwóch towarzyszy gadokształtnego doskoczyło do Alfreda i podniosło go za ręce. Młodzian odtrącił ich jednak dając znać, że jest znacznie silniejszy niż by się wydawało.

-Świetnie, siła ci się przyda. A teraz chodź z nami.

Ruszyli w mrok tunelu oświetlając swoją drogę jedynie magicznym płomieniem płonącym na dłoni czarnoksiężnika. Po mniej więcej dziesięciu minutach dotarli do miejsca nad którym był właz. Tu gadokształtny kolejny raz odwołał się do magii. Wypowiadając kolejno magiczne formuły nad sobą i dwójką swoich towarzyszy sprawiał, że ich mutacje znikały i przybierali wygląd zwykłych ludzi. Ostatnią rzeczą przed wyjściem było danie Alfredowi płaszcza z kapturem.

- Załóż. Nie będzie widać twojej obitej gęby a i mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś cię rozpozna.

Gdy już byli gotowi wyszli z kanału na ulicę. Mieli szczęście. Dzięki wczesnej porze w zaułku było pusto. Krętymi uliczkami Łojówek zostali poprowadzeni ku znanemu już Alfredowi miejscu - karczmie "Czarna Latarnia".

Przybytek o tak wczesnej porze był zamknięty, ale gadokształtny, który przybrał wygląd niewysokiego szatyna po trzydziestce nieustępliwie łomotał w drzwi. W końcu usłyszeli:

- Zaraz, zaraz, kogo diabli niosą?

Drzwi otworzył nie kto inny jak Lorenzo.

-O signore Gwido. Bene, bene proszę wejść.

Uśmiechając się wpuścił grupę do środka. Potem skinieniem ręki dał znak by poszli za nim. Zaprowadził ich na zaplecze, odstawił latarnię i zaczął przesuwać jedną z beczek. Na znak Gwida dwóch mutantów ruszyło aby mu pomóc. Po chwili ich oczom ukazała się klapa w podłodze.

- Znacie drogę, przecież to nie pierwszy raz. Nie będę ryglował wejścia. Powodzenia.

Znowu zeszli do podziemi. Korytarz był źle obrobiony, zdecydowanie nie była to robota krasnoludów. Prowadził pod pewnym kątem w dół, momentami nieznacznie zakręcał. Dwa razy przechodzili przez większe komory zastawione od dołu do góry jakimiś pakunkami i beczkami. Po jakichś pięciu minutach dotarli do wyjścia. Gwido otworzył płachtę maskującą wyjście i powiedział.

- Tak więc jesteś wolny. Nie oczekuję, że będziesz dziękował. Nie dbam o takie rzeczy. Jedyne co mną powoduje to chęć wpasowania się w plany Pana. A i masz to- tu rzucił Alfredowi sakiewkę- trzy złote korony, jakbyś jednak chciał zrobić co innego jak dołączyć do zbrojnych stad.

Alfred wyszedł na skalnym zboczu krateru porośniętym już w tym miejscu krzakami i niskimi drzewkami. Była poranna szarówka i mżył drobny deszcz. Szlak był jakieś pięćdziesiąt metrów w dół. Prowadziła do niego kręta ścieżka. Gdy już się znalazł na trakcie po chwili namysłu zdecydował się ruszyć w lewo całkiem słusznie dedukując, że w ten sposób oddali się od miasta. Po mniej więcej godzinie w czasie której szczęśliwie nie spotkał nikogo po drodze dotarł do wioski leżącej po południowej stronie krateru. Tablica na rogatkach głosiła "Witamy w Waldfahrt". Tu już byli ludzie krzątający się na wioskowym placu. Dwóch woźniców szykujących swoje furgony do drogi i kobiety piorące przy studni. Przy placu znajdowała się także karczma co Alfred rozpoznał dzięki szyldowi.


Obelheim:

Jak ustalili tak zrobili. Mimo panujących już na zewnątrz ciemności zdecydowali się ruszyć by zbadać dzielnicę biedoty. Karczmarz Otto, gdy dowiedział się o ich zamiarach załamał ręce.

- Co za goście mi się trafili. Ta trójka w płaszczach też urządziła sobie spacer. Czy to mądre? Zaraza na zewnątrz, mówi się o mutantach a wy spacerować po nocy? Jak was zdybie straż to możecie w kozie wylądować. Poza tym tutaj nie ma wydzielonej dzielnicy, gdzie mieszka biedota. To nie Talabheim czy Nuln. Tutaj ludzie mieszkają przemieszani. Najwięcej biedoty mieszka chyba we wschodniej dzielnicy. Tam mieszkają rzemieślnicy a im nie zawsze dobrze się wiedzie.

Ekipa Zieleniaków widać nie miała ochoty na zabawę i picie bo nie było po nich śladu w izbie wspólnej karczmy. Widocznie bojąc się zarazy pozamykali się w pokojach.


W końcu wyszli z karczmy. Ulice były skąpane w mroku i jeszcze bardziej pozbawione życia niż gdy wjeżdżali do miasta. Idąc co jakiś czas dostrzegali uchylające się drzwi lub okiennice zza których ktoś wyglądał. Szybko jednak zamykano je na powrót. Daleko nie zaszli. Gdy znaleźli się na miejskim ryneczku, niespodziewanie z cienia przy świątyni Sigmara wyszedł obszarpaniec.


-Głupcy, głupcy! Co tu robicie? W Obelheim zagnieździło się zło. Was też pochłonie. To miejsce jest martwe nie czujecie smrodu rozkładu? A może wy od nich?
Tu żebrak zamilkł i po chwili zaczął się śmiać, najpierw cicho potem głośniej i tyłem wycofywał się z powrotem w mrok.

- Lothar głupi, Lothar nic nie wie, nic, nic! Zostawcie Lothara. Niech baron ...

Nie dokończył. Z przeciwległego końca placu rozległ się gwizdek. I dał się słyszeć tupot nóg.

- Stać, stać w imię barona!

Z ciemności wypadło na nich czterech drabów miejskich. Trzech zbrojnych w halabardy a czwarty, najwidoczniej dowódca w miecz. Z każdym z nich było coś nie w porządku. jeden miał wysypkę, drugi kaszlał, trzeci miał obandażowaną rękę a dowódca czyraka na policzku.

W piersi piątki wycelowano halabardy a dowódca spytał.

- Coście za jedni, że łazicie po nocy. Może złodzieje? A może studnie miejskie zatruwacie?

Widząc strażników żebrak zaczął uciekać w mrok ulicy. Nie był jednak wystarczająco szybki. Jeden ze strażników dogonił go i uderzeniem drzewca broni zwalił z nóg.

- Ty gdzie? Nie słyszałeś zarządzenia barona? Włóczędzy i bezdomni mają zostać poddani obserwacji i do czasu wykluczenia choroby osadzeni w zamkowych lochach.

Żebrak zaczął rozdzierająco krzyczeć co wprawiło strażników w dobry humor.

-Was się też to tyczy. Lepiej żebyście mieli jakieś lokum, bo udacie się z nami- dowódca zwrócił się do drużyny.
 

Ostatnio edytowane przez Ulli : 01-03-2016 o 17:40.
Ulli jest offline