Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2016, 12:38   #120
Nami
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

No i cóż mogła rzec? Iść w zaparte, że to nie ona? A może udawać, że w tym rowie wcale nie siedzi, a rudy czubek łba należał do przebiegającej obok wiewiórki? Westchnęła potężnie, kiedy to przykucnąwszy w rowie oparła się plecami o ściankę rowu. Zadarła głowę w górę, aby spojrzeć, czy ktoś się wychyla w celu ujrzenia jej osoby. Wciąż w ręku trzymała swoją spluwę.
- A ja mam to w dupie - odwarknęła, a z głębi rowu dało się słychać przeładowanie broni
- Jakoś dziwnie się złożyło, że i na rozmowy limit dziś wyczerpałam, następny wolny termin może znajdę za tydzień - zagrzmiała dosadnie i naburmuszyła się, czego przybysze niestety nie mogli dostrzec; a szkoda. Rozejrzała się na szybko, jaki byłby sens uciekać w którąkolwiek ze stron, biegnąc po rowie. Potem przypomniała sobie, że jedna osoba, która tego próbowała, właśnie leży i sączy szkarłatny ślad wprost do niej. No po prostu… Dopełnił swej złośliwości pośmiertnie. Skurczybyk.
- Tydzień - parsknęła Manuel - Czy ty sobie robisz żarty, lala?
Dewayne dźgnął dziewczynę łokciem i syknął przez zęby.
- Zapominasz do kogo mówisz. Ta “lala” mogłaby nas wypatroszyć w krótką chwilę. Co z resztą widać na załączonym obrazku.
Rudowłosa uśmiechnęła się ponuro.
- Może, ale sam widzisz. Nie zechce z nami gadać tak czy tak.
Casimir poklepał ją po plecach.
- Zasuwacie latającym cygarem tak długo, że nie rozumiecie już ludzi morza. Dziwne żeby rzuciła nam się w ramiona. Z takimi trzeba sposobem.
Korsarz wyciągnął zza pazuchy butelkę z chlupoczącą, ciemną zawartością.
- Serio Dewayne?
- Serio.

Podszedł do krawędzi rowu tam, skąd jak sądził dochodził głos Samanthy.
- Po drodze widziałem ruiny wieży strażniczej. Z pewnością mniej tam mrożącego tyłek wiatru, a więcej rumu typu overproof o mocy sześćdziesięciu procent - wskazał naczynie.
Zadarta ku górze głowa Samanty wciąż próbowała wytropić nowoprzybyłych.
- Phe, co Ty mnie masz za frajerkę?! - rzuciła w odpowiedzi z pogardą w głosie. No jeszcze czego, żeby dawać dupy za butelkę rumu, już taniej się sprzedać by nie mogła.
- Przedstawcie sprawę w sześćdziesiąt sekund to zobaczycie moją parszywą mordę. Po kolorze ścieków chyba widać, że nie mam zbyt wielu czasu, ay?
Na twarzy Manuel pojawił się cień triumfu. Dewayne tylko splunął przez ramię.
- Skoro tak chcesz. Zapewne słyszałaś o ucieczce zarażonych. A jeśli nie to usłyszysz, bo wkrótce sytuacja będzie dotyczyć sporej hałastry. Szykuje się niezła, polityczna padaka, bo mają z pewną rodziną na pieńku. Ich człowiek w mieście szuka grupy ludzi, która lubi kopać tyłki. Ty powiesz że to spaczeni: odrzuceni, brzydcy, znienawidzeni. Ja powiem że widzę tu ciekawe porównanie z piratami.
Pani pilot Richarda gwizdnęła cicho. Dotąd nie doceniała Casimiria i jego umiejętności oratorskich.
- Nikt od was nie wymaga bratania się z tymi śmierdzielami. Chcemy żebyś wystąpiła w waszym imieniu przy rozmowie z ich wspólnikiem.
Dewayne wziął butelkę rumu i uchylił spory łyk. Głośno beknął.
- Rzecz w tym, że szykuje się ostra zadyma i jeszcze mamy czas żeby zająć miejsca w pierwszym rzędzie.
- Cóż… - zaczęła jakby znudzonym głosem w międzyczasie chowając broń. Odchrząknęła, kiedy jej ciało odbiło się od ścianki, do której była przyklejona. Wygrzebała się z rowu podciągając się na umięśnionych rękach, aby wyłonić się z powrotem na stały, tak bardzo znienawidzony, ląd tuż po ich stronie. W końcu mogła ich zobaczyć, a oni mogli zobaczyć ją, jednak nie wyglądała na przejętą. Jednocześnie czuła wręcz pełzające spojrzenie korsarza. Spoglądał z uwagą na jej długie, czerwone pukle, smukłą twarz przeciętą przez bliznę oraz kibić wetkniętą w długą koszulę.
- … W takim razie muszę spierdalać na statek, ojciec chętnie usłyszy, jaka szopka ma się odstawić - uśmiechnęła się sztucznie, ale to było najlepsze co potrafiła zrobić.
- Niestety, nie jestem złotymi ustami przemowy, nie chcielibyście, żebym rozmawiała w czyimkolwiek imieniu - rozłożyła ręce z bezradności - No chyba, że właśnie o to wam chodzi, aby ta rozmowa zakończyła się klapą i sztyletem w żebrach, hm? - spojrzała na Casimira podejrzliwie.
- Tu natrafiamy na coś, co nazywam zasranym impasem. Goni nas czas, a sławetnego Jamesa tu nie widzę. Z resztą znając jego bujny życiorys, zanim wszedłby do miasta zostałby nabity na ostrza halabardników. Z całym szacunkiem.
Dewayne postąpił o krok, ale nie więcej. Spoglądał na Samanthę poważnie.
- Sam byłem kiedyś piratem. Wiem jak to jest kiedy popieprza się na morzu tysiące dni, mogąc cumować tylko w jakichś dziurach, gdzie cię nie znają. Jak wygląda wasze zaopatrzenie? Kiedy ostatnio mieliście przegląd swojej krypy? No właśnie. Tymczasem zarażeni są dziani. I uposażani z zewnątrz. Jak to mówią, sytuacja win-win.
- Śmieszne - skomentowała parsknięciem - Czemu tylko Ty gadasz, a tamci się gapią?
- Mieliśmy tu przyjść całą bandą? Na pewno nikt by nie zwrócił uwagi.
- Jak się nie zgodzę, to skujecie mi łapska i skopiecie aż zmienię zdanie? - spytała z kwaśnym uśmiechem ignorując z początku słowa, jak to sam powiedział, ex-pirata. Dopiero po chwili przerzuciła oczami, krzywiąc się przy tym jeszcze bardziej.
Dewayne pokręcił głową z dezaprobatą. Manuel spostrzegła że korsarz zagryza zęby i zaczyna się irytować. Wolała jednak nie komentować zajścia i oddać rozmowę w ręce (jak sam to nazwał) ludzi morza.
- Nie przyszedłem tutaj do niczego cię zmuszać. Wierz mi, że wolałbym w tym momencie walić gorzałą i wciągać orfen z cycków portowej kurwy.
- Bardzo dobrze, że ojca tu nie ma, jest ważniejszą częścią załogi niż ja. Jak mnie zabiją, to mówi się trudno, z nim byłoby gorzej - mówiąc to oglądała sobie paznokcie, czyszcząc je z brudu. Jej postawa sprawiała wrażenie nader bezczelnej i aroganckiej
- Zarażeni to chyba nie są jakieś mózgi operacji, słyszałam, że to chodząca tępota. Jak ktoś tak skrajnie głupi może zagrozić nam na otwartym morzu? To śmieszne. - skwitowała wzruszając ramionami
- Nie ci. Są świetnie zorganizowani. Robią niezłą rebutę, a o ich szefie wiadomo tyle, że jest.
- Dalej nie wiem co mi do tego. Nie pomogę wam, bo nie mam czym. A dupą nie zarabiam, także sorry.
Kapitan zacisnął pięść, lecz nie wykonał żadnego gestu.
- Dobra. Po prostu przekaż to samo ojcu. Ja swoje zrobiłem.
Dokończył trunek i odwrócił się. Dopiero wtedy Manuel podeszła bliżej Samanthy. Spojrzała na oddalającego się towarzysza, potem znów na piratkę.
- Jeszcze jedna rzecz. Nie da mi to spokoju, jeśli nie zapytam…
Ujęła kosmyk swoich włosów. Były podobne do noszonych przez Kidd: długa kaskada ognisto-rudej fali.
- W czym myjesz? Moje się ciągle rozdwajają - wyszeptała konspiracyjnie.
Zmarszczyła czoło odchylając głowę w tył, aż jej się zrobił podwójny podbródek
- Kpisz ze mnie? - spytała dosyć poważnie, a jedna z jej brwi uniosła się ku górze z niedowierzania. - Rozbiję dwa jaja, poleję wodą i jakoś żyją, co za różnica, to tylko kudły. - wzruszyła ramionami, kompletnie nie rozumiejąc o co tej kobiecie chodzi. No jak nic robiła sobie z niej dobre żarty. Samantha musiała stwierdzić z największą powagą, że dalej nie wiedziała o chuj im wszystkim tak naprawdę chodzi. Przyłażą, zaczepiają ją, chcą by reprezentowała ich w gadaniu do szefa zarażonych. Cyrk na kółkach i to z grupą małp.
Kiedy piratka powiedziała ostatnie słowa, Manuel zrobiła do niej wielkie oczy. Wyraźnie uznawała stan swojej fryzury za o wiele poważniejszą sprawę. Mruknęła coś tylko i wróciła do towarzysza.
Samantha wzruszyła ramionami któryś raz z kolei. Dziś chyba wejdzie jej to w nawyk. Chciała już odejść w stronę zatoki, z której przybyła, ale tak sobie pomyślała…
- Czekaj. W sumie za 300 dukatów mogłabym się zgodzić - po tej propozycji czekała jedynie na gromki śmiech, ale co z tego? Ojciec chciał 800, ona miała 500… To powinno załatwić sprawę z jego wkurwieniem, gdy wróci z niepełną kwotą - Choć dalej nie wiem na co… - wymamrotała niezrozumiale pod nosem, po czym przyspieszyła, podbiegając za odchodzącymi, aby ich dogonić. Miała jeszcze trochę czasu, to się z nimi pobuja, może coś sypną.
Dewayne podniósł brew.
- Nie ja będę płacił. Ostatnie moje oszczędności spłonęły wraz ze statkiem. Ale skoro chorym zależy, pewnie się jakoś ugadacie.
Zrównali się w trójkę. Szare mury miasta wyłaniały się z mgły, która teraz wstała na pobliskich polach.
- Pójdziemy do naszej bazy wypadowej, a stamtąd do tego gagatka. Po drodze postaraj się nikogo nie pociąć na kawałki.
- Więęęęc… Co mam zrobić? Jak płacą, to nawet jabłka nie przetnę
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline