Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 12-02-2016, 14:33   #111
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Rygiel wyglądał jak długa zasuwa, pozornie rzecz w żaden sposób niezwykła. Lecz skoro dość gorączkowo potrzebowano go na powierzchni, musiał posiadać istotną wartość. Denis nie zamierzał zwlekać. Pieniądz nie śmierdział, szczególnie zarobiony przy ulubionej pracy. Poza tym czuł się zobowiązany choć trochę wspomóc finansowo Richarda.
Do dziś wspominał przykre następstwa pewnej wyprawy z Enzo, dlatego ostrożnie okrążał budynek. Szczególnie newralgiczna była obserwacja fundamentów budynku. To że ruiny trzymały się w posadach nie znaczyło, iż tak pozostanie kiedy po latach wkroczyłby do nich człowiek. Po chwili był już dość przekonany co do solidności budynku aby wejść do środka.
Powoli podpłynął na środek pokrytego siecią wodorostów pomieszczenia. Minąwszy rzędy zaworów i wyciskarek, nachylił się do poszukiwanego elementu.
  • Rygiel
Światło obok bezustannie zaś pulsowało. Niecodzienny widok przyciągał spragnionego wrażeń nurka.
- Znalazłem "coś"... Migocze jak boja sygnalizacyjna... z tym, że boją nie jest… Spróbuje ostrożnie wydobyć to na powierzchnię…
- Czekaj! To może być...
Lampka zaświeciła wyraźnie mocniej. Muł wybrzuszył się, uwalniając z dna mechaniczny konstrukt.


- ...robot strażniczy.
Sto dwadzieścia kilo buczącej machinerii stało na dwóch przypominających nogi wysięgnikach. U jednej z jego górnych kończyn znajdowała się bateria, druga uposażona była w chwytak. W miejscu głowy robot posiadał ukryty za gablotą zbitek czipów.
Droid obrócił się w kierunku intruza. Dioda zmieniła kolor na czerwony.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 12-02-2016 o 15:00.
Caleb jest offline  
Stary 12-02-2016, 22:30   #112
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
- Czekaj! To może być...

Arcon nie potrzebował dalszych słów Malfoya, by stwierdzić, że coś jest nie tak. Ramię, które wyprysło z mulistego dna, natychmiast przepłoszyło młodą kałamarnicę. Denis pozazdrościł głowonogowi szybkości z jaką opuścił niebezpieczny teren. Sam chętnie uczyniłby to samo...

- ...robot strażniczy.

Gdzieś już chyba słyszał o podobnych maszynach. Były fanaberią najbogatszych z arystokratów, którzy nie mieli zaufania do swoich podwładnych oraz innych, opętanych myślami o wyimaginowanych lub realnych zagrożeniach. Pracowały w kopalniach, pilnując tamtejszych niewolników. Widywano je ponoć również w zamkniętej zonie, gdzie dozorowały tereny wokół stref zakażonych. Oczywiście zgadywał w ciemno, że to technologia i patent z Xanou. Tylko oni mieli bzika na punkcie wszelkiej robotyki. Denis po raz pierwszy w życiu stanął naprzeciw bezdusznego, metalowego cerbera. Ale równie szybko obrócił się w tył szukając drogi ucieczki. Chociaż skafander ograniczał jego ruchy i szybkość, dysponował całkiem niezłą pływalnością. Umknął między pordzewiałe pneumatyczne siłowniki w nadziei, że minie chwila nim maszyna uzyska pełnię mobilności. Równocześnie rozgorączkowany zasypał inżyniera pytaniami:
- Ma jakieś słabe strony? Zasilanie? Jak z żywotnością baterii? Uwierz, że nie chcę skończyć w jego serdecznym uścisku...
Planował opuścić warsztat, lawirując między zagraconą przestrzenią i zrzucić balast, jeśli od tego zależeć będzie jego życie...

 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 12-02-2016 o 22:35.
Deszatie jest offline  
Stary 15-02-2016, 12:54   #113
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Jeszcze kiedy robot uruchamiał się, Denis wykorzystał sytuację i zaczął wypytywać Malfoya.
- Ma jakieś słabe strony? Zasilanie? Jak z żywotnością baterii? Uwierz, że nie chcę skończyć w jego serdecznym uścisku…
- Oh, w to wierzę z pewnością. Jeśli ma baterię na ramieniu, spróbuj w nią solidnie uderzyć. Z tego co mówisz, wygląda na model bez awaryjnego zasilania.
Arcon nie zamierzał jednak walczyć, gdyby mógł tego uniknąć. W tym czasie płynął już między metalowymi elementami. Ciemne, mechaniczne kształty były kiedyś wyposażeniem pracowni. Parę razy niezdarnie trącił niewielki wysięgnik, zaraz wpadł na przeżartą korozją tokarkę.
Słyszał za sobą dźwięk metalowych kończyn. Strażnik był coraz bliżej: jego równe kroki przyprawiały o dreszcze. [Trudny Test Zręczności]
Pobłyskująca lazurowo ręka uchwyciła przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się nurek. Robotyczny twór podjął ostatnią próbę pochwycenia swojego celu. Wyglądało jednak na to, że miał przede wszystkim chronić warsztatu. Jak tylko Arcon opuścił pomieszczenie, ten zawrócił do pierwotnego miejsca i wyłączył się. Po jego obecności znów pozostała jedynie mrugocząca żarówka.
 
Caleb jest offline  
Stary 15-02-2016, 19:01   #114
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Plan skutkował tak, jak to sobie obmyśliła kobieta. Nie była łatwym celem, ale im więcej się pokazywała, tym sprawniej wróg mógł wyliczyć prawdopodobieństwo ponownego jej pojawienia się tuż nad rowem. Nie było chwili do namysłu, ani jakie targały nim powody, ani zamiary. Zasłużył sobie na porządną nauczkę z kobiecej ręki. No, jak tak dalej pójdzie, to ruda w tym mieście założy gang dzikich harpii, silnej żeńskiej drużyny kopiącej dupsko nieposłusznym mężczyznom. Bardzo brutalne, a jakie niemiłosiernie feministyczne. Na samą myśl piratką aż wstrząsnęło, nie wytrzymałaby ze zgrają napuszonych cycków, które nic poza własnym nosem nie dostrzegają. W dodatku, znając kobiety, jedna drugą będzie chciała przewyższyć w sztuce walki czy karcenia innych i tym oto sposobem pozabijają się nawzajem.

Dosyć. Koniec z głupimi myślami. Samantha ostatni raz pognała tam, gdzie pełzł, w swym żałosnym stylu płaszczki, złodziejaszek. Zapewne jak skoczy, to ten spróbuje strzelić, no bo co tracił, prócz kuli? Sam zysk, mógł przecież trafić. Przydałaby się przynęta...
Z braku laku, czyli jakiegoś niewinnego pieszego czy też zapijaczonego bezdomnego, kobieta zdjęła z pleców swój tobołek, w którym jeszcze jakiś czas temu był schowany sekstans i wrzuciła go do rowu, w prawdopodobnym miejscu, gdzie mógł byś złodziej. Jeśli dał się nabrać i strzelił, to ona miała zamiar tuż po tym strzale wskoczyć do rowu i przebić łachudrę swoim wiernym rapierem. Jeśli jednak przynęta nie zadziała... Cóż, będzie musiała ponownie dać susa na drugą stronę rowu i wybadać sprawę. Być może da się tam wskoczyć bez narażenia się na ranę postrzałową.
Ostatnią zaś opcją była otwarta konfrontacja. On celuje do niej z dołu, ona z góry. Kto trafi ten wygrywa... Czasem warto podjąć ryzyko. Chociażby dla samej zabawy.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 17-02-2016, 12:48   #115
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
- Widzę cię. Wypływaj śmiało - obwieścił Malfoy.
Mimo dobrych chęci, inżynier nie mógł zastąpić wuja. Pomijając względy przywiązania do Louisa, to struj był przecież zawodowym lurkerem. Do tego czasu zasypałby bratanka specjalistycznymi komendami o regulowaniu oddechu i pracy nogami. Denisowi musiało jednak wystarczyć to, co miał.
Starcie z robotem było błyskawiczne, ale do teraz czuł przyspieszone tempo. Kiedy z powrotem wchodził na portową drabinkę przez jego głowę przebiegła szalona myśl. Blaszak z pewnością kosztował sowitą cenę i gdyby wydobyć go na powierzchnię, mógłby rzecz sowicie spieniężyć. Albo użyć jako osobistego ochroniarza. Westchnął tylko. Niestety brakowało mu czasu i środków na podobne przedsięwzięcia.
Jak się spodziewał: nie zdążył dobrze zdjąć skafandra żeby otoczył go wianuszek ciekawskich ludzi. Przepychali się między sobą, przekrzykując wzajemnie. Chcieli wiedzieć co widział, gdzie był i czy jeszcze wróci do portu. Handlarz który chciał odzyskać swoją zgubę niemal siłą utorował sobie drogę.
- Musimy porozmawiać - rzucił tylko.
Bez pytania pociągnął Arcona za dłoń, żeby wyciągnąć go z tłumu. Papuga podążył za dwójką, w czasie jak Malfoy zabrał części akwalungu z powrotem na statek.
Dopiero teraz Denis miał okazję dokładnie przyjrzeć się zleceniodawcy. Łykowaty mężczyzna nosił gruby fartuch, w dużej części umorusany smarem. Jego zapadła twarz przypominała gołą czaszkę ledwie obciągniętą warstwą skóry. Mimo tego nie sprawiał złego wrażenia. Miał bystre, niebieskie oczy i poczciwy uśmiech.
Skierowali się do warsztatu przypominającego niewielki bunkier. Wnętrze prostego budynku przypominało raczej celę: znajdowała się tutaj jedynie prycza oraz komoda z przedmiotami pierwszej potrzeby. Dopiero kiedy zeszli schodami w dół, oczom Denisa ukazała się właściwa pracownia.
- Rozgoście się - zarzekł chrypliwie mężczyzna - Na ile to możliwe.
Stwierdzenie miało swoje źródło w nieporządku jaki tu panował. Na dziesiątkach rolek oraz metalowych stołów spoczywały stalowe żyły. Część z nich obtoczona była polietylenową materią. Wyglądało na to, że gospodarz tworzył i sprzedawał izolowane kable. Te gotowe na handel spoczywały zwinięte w tekturowych pudłach, ułożonych jedno na drugim.
Kupiec wziął od Denisa rygiel i odliczył mu sto dukatów. Po czym uśmiechnął się dziwnie i rzucił przedmiot… na stos dziesięciu podobnych.
- Ten badziew? Mam takich na pęczki. Co nie znaczy, że twoja ekspedycja była dla mnie bezowocna. Wiemy już, że nasz prezent jest wart swojego właściciela.
W jego ręku zabłysnęła charakterystyczna moneta.
  • 100 dukatów


Samantha miała nad swoim rywalem przewagę. Bandyta był ranny i z trudem czołgał się poprzez rynny. Ona zaś pozostała niedraśnięta, a także mogła poruszać się na właściwym poziomie gruntu. W mgnieniu oka dostrzegła swój cel, lecz nie szarżowała na niego. On również jeszcze nie zaatakował, prawdopodobnie z powodu niedogodnej pozycji. Dziewczyna cofnęła się i zrzuciła sak. Płócienne zawiniątko miało odwrócić jego uwagę.
Poprzedni manewr dał jej odpowiednio dobrą pozycję do wykonania podstępu. Napastnik został zmuszony czekać, aż to ona zadziała pierwsza. Miał co prawda wbudowany w oczy implant. Acz wyglądało na to że bardziej służył mu do skanowania kieszeni mieszkańców niż kalibrowania swojego refleksu.
Kiedy w powietrzu pojawi się skórzany wór, złodziej bez namysłu wystrzelił w jego kierunku. Uwadze Kidd nie umknęło to, że rozbłysk pocisku był wielce osobliwy. Przypominał wiązkę zielonej energii, która popłynęła w stronę wabika. Jeszcze przez moment czuła w powietrzu elektryzujący zapach.
Szybko zeskoczyła na dół. Dzięki kilku doskokom była tuż przy oponencie. Rapier wyprysnął zza paska niczym pstrąg w wodach strumienia. Na czerwonych ustach pojawił się drapieżny uśmiech. [Test Siły (+1 za zaskoczenie)]
Nie było poetyckiego tańca śmierci ani godnego strofy pokazu zgrabności. Mężczyzna skierował lufę pistoletu na piratkę, ale nie zdążył zrobić niczego więcej. Rozpłatała go na podobieństwo chownej świni. Krew trysnęła we wszystkie strony, znacząc juchą cały rów. Ciało upadło, jeszcze minutę wijąc się w spazmach.
  • Pistolet plazmowy [4] (Wymaga zdania Trudnego testu Rzemiosła)
  • Wzmacniania kurta [0,5]
  • Skórzane spodnie [0,5]
  • 15 dukatów

Najciekawszą rzeczą ze zdobycznych fantów okazała się być fantazyjna broń. Przypominała zdobiony rewolwer gdyby nie pojemnik z fluorescencyjnym płynem zwanym potocznie plazmą. Środek potrafił przeżreć się niemal przez każdą materię. Dlatego też wymagał szczególnych środków ostrożności. Gdyby naruszyć choć fragment oplatających pistolet przewodów lub szarpnąć za niewłaściwy element, skutki byłyby opłakane.



Szli przez wąską uliczkę, bezpośrednio przytuloną do brukowanego koryta. Korsarz i rudowłosa skręcili na drewniany most, wsparty o betonowe wsporniki. Casimir mełł jakieś przekleństwa pod nosem. Manuel starała się trzymać się od niego na dystans. A to dlatego że Dewayne nieźle odleciał, tam na dole. Kiedy handlarz z Pomroków nie zechciał dobrowolnie udzielić informacji, stary wilk morski prawie go zmasakrował. Już teraz rozumiała czemu wołano na niego “Niedźwiedź”. Normalnie zachowywał absolutny spokój. Kiedy jednak się rozzłościł, przypominał szaleńca. Z pewnością miało to coś wspólnego z faktem, że już dłuższy czas nie przebywał na otwartym morzu, jego żywiole.
Przy murach zauważyli przechadzającą się parę strażników miejskich.
- Kupiec mówił, że ta cała Samantha wyszła z podziemi w tej okolicy. Może ci mundurowi coś widzieli - Dewayne od razu skierował się w ich kierunku.
Manuel tylko kiwnęła głową. Miała nadzieję, iż jej towarzysz miał tyle samokontroli, by nie rzucić się na przedstawicieli władzy.
- Wy. Szukamy takiej kobitki. Miedziane włosy, w krótkim kapturze, dzianinowe spodnie - teraz to on zaczął wykładać obraz poszukiwanej.
Nalany mężczyzna w lekkim pancerzu odwrócił się do niego. Zachichotał nagle, podobnie jak jego kolega.
- Hłe hłe. Bo ja wiem. Dużo się tu ludzi kręci. Odstąp obywatelu.
Kobieta zauważyła, że pięści Casimira zacisnęły się, aż pobielały mu knykcie. Przełknęła ślinę.
- To wasze zasrane zadanie. Mieć oczy szeroko otwarte. Nie mam racji? - ton korsarza zszedł oktawę niżej.
- Hy-hy-hy - zbrojny stojący dalej wybuchnął gorączkowym chichotem - Sssspierdalaj.
To już z pewnością rozjuszyło pytającego, ale wtem Manuel coś zauważyła. Obydwaj strażnicy mrużyli oczy, a ten z tyłu wyraźnie chował coś za plecami.
- Czekaj Dewayne… zdaje się że nasi służbiści coś sobie przypalają.
- Co? Skurwiać w podskokach, jak nie dociera po ludzku!
Casimir zrozumiał. I uśmiechnął się.
- Ha. Ja rozumiem że praca niewdzięczna i żmudna. Ciekawe tylko co by w garnizonie powiedzieli, gdyby rozeszła się wieść że taki to a taki ćpa na służbie.
Pilot podeszła bliżej. Widziała teraz wyraźnie, że jeden z mężczyzn trzyma w ręce kopcący zwitek suszu.
- Możemy sobie pomóc. Wskażcie nam tylko czy ktoś się tu kręcił albo wychodził z miasta.
Tamci spojrzeli po sobie. Ich wzrok sugerował mglistą świadomość sytuacji w jakiej się znaleźli.
- Noooo. Była tu taka babka. Chyba wychodziła zachodnią stroną. Ale żeśmy dokładnie nie patrzyli.
- I jeszcze jeden fagas - wtrącił drugi - Wystrojony jak na święto Laviosa. A teraz spadajcie.



Ledwie zdążyła przeglądnąć łup, gdy usłyszała zbliżające się głosy. Pochyliła głowę, wychylając ją z rowu tylko odrobinę. Na polach nieopodal maszerowała dwójka ludzi. Dobrze zbudowany mężczyzna w kapeluszu z szerokim rondem i raczej drobna, gibka kobieta. Serce zabiło jej szybciej gdy w zawodzeniu wiatru przebiły się strzępy ich rozmów.
- Popatrz na wodę. Trzy odnogi zajebane na czerwono - zwrócił uwagę nieznajomy.
- Cóż… jeśli szukamy pirata, to jak na ironię dobry znak.
Rzeczywiście, ciało napastnika wciąż wylewało z siebie litry krwi, którą kanały odprowadzały wgłąb. To było na tyle jeśli chodziło o kamuflaż.
Brodacz wyszedł naprzód. Przeczesywał wzrokiem okoliczne rynny.
- Samantha Kidd, córka Jamesa? - doszedł ją tubalny głos - Mamy propozycję.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 19-02-2016 o 16:51.
Caleb jest offline  
Stary 23-02-2016, 10:56   #116
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Sterowiec

Atmosfera panująca w kajucie kapitańskiej była conajmniej dziwna. Z jednej strony Szlachcic pękał z radosci, bo miał ze sobą swoją kochana siostrę. Z drugiej strony był zdenerwowany. Dziecko się narażało. Do tego wapdła w dziwne towarzystwo, a obecość Jacoba była conajmniej podejrzana.

Przysunął się i złapał ją za rękę.
- Cieszę się, że jesteś - powiedział
- Ja też się... - zanim Eloiza skończyła mówić Richard położył jej palec na ustach. Choć gest był pełen braterskiej miłości, to bez wątpienia znaczył ni mniej ni więcej jak: "nie przerywaj mi, jeszcze nie skończyłem"
- Nie podoba mi się to, że się narażasz. Nasza rodzina dużo wycierpiała. Ojciec oddał życie za sprawę Rigel. Za wolność. Zyskał wielu wrogów, bo nie każdemu nasza wolność była w smak. W końcu Hanza go zabiła. Skutecznie zastraszająć naszych sojuszników.
Przerwał na chwilę i wstał do barku. Nalał sobie dosłownie odrobinę ciemnożółtego płynu do szklanki.
- Nie możesz siebie bezmyślnie narażać. Gdybyś wpadła w ręce kogoś z Hanzy pozwoliłoby im to dość łatwo manipulować działaniami moimi, czy Cezara. Zresztą słyszałaś tutaj o tym jak bardzo sprawy są skomplikowane. Żyjemy w czasach, w których niczego nie możemy być pewni.
Odwrócił się do dziewczyny.
- Jak zapewne się zorientowałaś mamy tutaj do czynienia z dużym kryzysem politycznym. Rodzina Barens jest bardzo wpływowa. Byłaby wielkim sojusznikiem w starciu z Hanzą. Bo musisz wiedzieć, że starcia, to nie tylko wielkie bitwy morskie, czy ataki piechoty na wyspach. Starcia to też zbieranie sojuszników i odcinanie przeciwników od zasobów. Prawda jest taka, że skutecznie prowadzona polityka może być równie groźna, jak flota okrętów wojennych.
Zmierzył spojrzeniem młodą kobietę, jakby sprawdzając czy rozumie sens dotychcasowuych słów.
- Co z Nicholasem Asquithem? Wiem, że się spotykaliście w bibliotece. Czy on wie co z tobą?
Dziewczyna spuściła wzrok. Wyraźnie się zmieszała. Richard wiedział, że Copper zawrócił w głowie jego siostrze. Te ukratkowe spojrzenia. Uśmieszki, których on niby nie widział. Jak się okazuje Eloiza zapomniała o całym dotychczasowym życiu gdy wyruszyła na swoją awanturniczą przygodę z Jacobem.
- Widzisz, musisz pamiętać, że uczucia z rozumem nie mają wiele wspólnego. Albo kierujesz się jednym, albo drugim. I Copper o tym doskonale wie. Widziałaś w czasie naszej "dyskusji" starał się swoją postawą wyprowadzić mnie z równowagi. Czy dlatego, że mnie nie lubi? Wątpię. Nie zna mnie. Ale musisz wiedzieć, że gdy ktoś jest zdominowany przez jakieś uczuci, to łatwiej nim manipulować. Nie ważne, co czuje rozmówca. Gniew i pragnienie są równie skuteczne. Równie łatwo manipulować rozzłoszczonym piratem, co zakochaną szlachcianką.
Spojrzał w jej oczy. Ciężko było wyczytać w nich emocje, zdaje się, że wszystkie wypowiadane przez Richarda słowa składały się w całość, ale jednak nie trafiały do dziewczyny.
- Jesteś już na tyle dorosła, żeby wiedzieć o tym jaki jest status naszej rodziny. Zresztą ojciec od zawsze wszystkim nam powtarzał, że rodzina jest najważniejsza. Dlatego musisz pamiętać, że choćby nie wiem co się działo, jestem twoim bratem. Chciałbym też być przyjacielem. Wiem też, że krew to nie woda. Sam byłem niewiele starszy od ciebie gdy moje życie zlatywało od romansu do romansu. Tylko nie możesz mylić miłości, z zauroczeniem. I zawsze musisz pamiętać, że jesteś ważna personą. Copper mógl zaaranżować wasze spotkanie. Mógł się postawić w roli ratującego ciebie bohatera, żeby zrealizować jakieś swoje cele.
- Skoro tak bardzo mu nie ufasz, to dlaczego mu wszystko powiedziałeś? Czy to były kłamstwa?
Richard pokiwał głową zaprzeczajaco.
- Nie. Przedstawiłem całą prawdę, którą znam. Jeżeli Copper okaże się zagrożeniem, to go zabiję.
Eloiza jęknęła przerażona. Nie znała brata z tej bezwzględnej strony.
- Widzisz, jeżeli ktoś może zagrażać naszej rodzinie, to należy takie zagrożenie możliwie szybko eliminować.
- A co z Barensami? Mówisz, że będą wartościowymi sojusznikami, a Jacobowi powiedziałeś, że pracujesz teraz dla ich przeciwników.
- Bo poprzemy ich przeciwników. Widzisz, rodzina Barens jest mocno wpływowa. Zimna w swojej ocenie. Gdy my zrealizujemy ich cele, to odwrócą się od nas. Natomiast poplecznicy zarażonych kierują się emocjami. Teraz jest to złość na Barensów. Później będzie to złość na tych, którzy wysłali ich na banicję. A jak wcześniej mówiłem, jeżeli ktoś kieruje się emocjami, to łatwo nim manipulować.
Jednym ruchem opróżnił szklankę.
- Gdy wróci Manuel, to zorganizuje dla ciebie jakieś ubrania. Ale raczej trochę czasu minie zanim znowu będziesz chodzić w bufiastych jedwabnych sukniach. Chodź, jest jeszcze Denis, muszę się z nim zobaczyć.
- Mówiłeś, że on nie żyje.
- Właśnie o tym chcę z nim porozmawiać
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 25-02-2016, 18:29   #117
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Dzielnica przemysłowa, Antigua, na głębokości 90 stóp...

Arcon zrzucił balast w postaci ołowianych obciążników i stopniowo zaczął wynurzać się na powierzchnię. Mimo że nie nurkował głęboko i miał solidnej jakości kombinezon, zrobił kilka przystanków dekompresyjnych, aby zminimalizować ryzyko efektów ubocznych. W tych chwilach ponownie brakowało mu Louisa, którego wiedza o nurkowaniu była imponująca, a spokojny ton głosu działał zawsze niczym balsam.

Denis rozmyślał nad niedawną ucieczką przed robotem, a podwyższone tętno nie było spowodowane jedynie zastrzykiem adrenaliny. Wydobycie takiej maszyny mogłoby przynieść znaczne profity. Rozmarzył się nad wizją posiadania mechanicznego ochroniarza i pomocnika. Niestety pozostała ona jedynie w wyobraźni młodzieńca. W obecnej chwili wydobycie konstruktu z dna było niemożliwe. Jego przeprogramowanie kosztowałoby zapewne fortunę, jeśli znalazłby się w ogóle specjalista z tej dziedziny. Zawsze też istniało ryzyko uszkodzenia delikatnych podzespołów, przez niszczycielskie działanie wody. Wszystkie te elementy czyniły całe przedsięwzięcie nieopłacalnym...

Wreszcie wyprysł z zielonkawej toni...



Dopłynął do drabinki i zaczął mozolnie wspinać się po skorodowanych szczeblach... Minęła dłuższa chwila zanim ponownie znalazł się na brzegu, gdzie tłumek postronnych wcale nie zmalał. Malfoy odkręcił śruby i zdjął dzwon hełmu. Do lurkera dotarł wtedy w pełni gwar toczonych rozmów, gratulacje przeplatały się z pytaniami. - Jeszcze tam powrócę, Antigua ma swoją fascynującą historię zapisaną w ruinach , które odwiedziłem. Są tam widoczne ślady świetności miasta! - odpowiedział zgromadzonym. Podniósł w górę zdobyczny rygiel, w momencie kiedy zobaczył handlarza. Ten przeciskał się przez tłum obserwatorów, nie siląc przy tym na delikatność. Arcon wyswobodził się ze skafandra w chwili, kiedy nieznajomy znalazł się tuż przy nim.
- Musimy porozmawiać - rzucił.
Porwał Denisa, który jeszcze raz naprędce ukłonił się i podziękował obecnym. Powoli tłum rozproszył się, komentując całe zajście, które niewątpliwie ożywiło roboczy dzień. Poławiacz dopiero teraz dostrzegł majtka z załogi Casimira, który asystował im w drodze do warsztatu. Denis nie obawiał się podstępu, ale obecność Papugi nie zaszkodziła. W końcu byli w Antigui...

***

- Rozgośćcie się - zarzekł chrypliwie mężczyzna. - Na ile to możliwe.

Pomieszczenie zawalone było elementami izolacyjnymi i różnorakim okablowaniem. Nie przeszkadzało to nurkowi. Odebrał zapłatę i nieco zaskoczony patrzył na obojętność z jaką majster traktuje przedmiot. Gospodarz podążył za wzrokiem lurkera...
- Ten badziew? Mam takich na pęczki. Co nie znaczy, że twoja ekspedycja była dla mnie bezowocna. Wiemy już, że nasz prezent jest wart swojego właściciela.
W jego ręku zabłysnęła charakterystyczna moneta.

Wnet pojął, że był to tylko pretekst do spotkania. Poczuł się oszukany, a cała sytuacja kazała mieć się na baczności. Podstęp nieznajomego oznaczał bowiem, że zdolny jest do różnych podchodów. Z jego słów wynikało również, że reprezentuje tych, co stali za dostarczeniem akwalungu na sterowiec, a moneta jasno dowodziła, że sprzyja zarażonym...
- Dzięki za skafander - zaczął. - Nazywam się Denis Arcon, a mój towarzysz to "Papuga". Mogę liczyć na wzajemność, czy pozostaniesz "anonimowym darczyńcą"...?
- Mów mi Kyle - wyciągnął rękę.
- Kyle, po co mnie tu ściągnąłeś? Bo na pewno nie z chęci osobistego wypłacenia dukatów, na to też obmyślilibyście przecież sposób...
- Nasza współpraca nie nabierze kolorów przed zaaranżowaniem spotkania z piratką. Ale coś mogę ci powiedzieć. Nie przekazujemy ci skafandra bez powodu. Prasa podaje, że jesteś lurkerem La Croixów. I że wyszliście z koncepcją poszukiwań Castelariego. Bardzo dobrze. Bo my także chcemy go odnaleźć.
Denis nie przypuszczał, że ukazał się artykuł na temat jego współpracy z familią La Croix i o planowanych poszukiwaniach Enzo. Przy pierwszej okazji zapytam o to Richarda - pomyślał.
- Śledzicie zatem wiadomości.. - chrząknął. - Czytaliście może jego ostatni wywiad?
- Oczywiście.
- I nasunęły się wam jakieś... spostrzeżenia? Denis był ciekaw czy “zarażeni” rozgryźli szyfr jego przyjaciela.
- Nie jest tak dobrym kryptografem, żeby jego kod przeszedł koło nosa bezpośrednio zainteresowanym.
- Więc co z tą operacją “sto dziesięć? - zdecydował się uderzyć bez ceregieli.
- Nasz kontakt coś o niej wie. Ale jak powiedziałem, nie zechce z wami dalej rozmawiać póki nie zobaczy tej całej Kidd.
Denis zastanawiał się, dlaczego tak ważna dla nich jest ta persona, czerpiąca radość z mordów i grabieży, lecz nie wyraził na głos swoich wątpliwości…
- Wiem, że nurkował na Quard i tam szukam tropu…
- To dobry pomysł. Podobno szukał tam jakiegoś naszyjnika - Kyle podrapał się po szczeciniastym zaroście - Na waszym miejscu bym się spieszył. Black Cross obserwuje was częściej niż sądzicie.
- Są w stanie zaatakować? Tutaj w Antigui? - lurker bardziej szukał potwierdzenia we wzroku Kyle’a niż odpowiedzi, której był pewny.
- Dla swojej sprawy nie cofną się przed niczym. Choć czasem odnoszę wrażenie że my też - dodał enigmatycznie.
- A ten.. naszyjnik to jakiś ważny artefakt? Fragment większej całości? Wskazówka wiodąca do “legendy”? - Arcon sondował wiedzę mężczyzny, nie deklarując niczego wprost.
- Miał nakierować go na pewną wyspę. Ważne było nie tylko jej położenie, ale powód dla którego w ogóle zaczął poszukiwania…
Nagle dwójka usłyszała nad sobą rumor. Ktoś nie znoszący sprzeciwu, donośnie dobijał się do drzwi. Papuga złapał za rękojeść swojego sztyletu, ale Kyle uspokoił go gestem ręki. Szybko wbiegł po schodach, żeby zaraz wrócić z nietęgą miną. Mimo że pod ziemią było chłodno, na jego czole pojawiła się kropla potu.
- Wykrakałem. Black Cross tu jest. Musieli zobaczyć jak cię tutaj ciągnę. Słuchajcie. Wyjdziecie tylnymi drzwiami, a ja sobie z nimi poradzę.
Nie chcąc słyszeć o żadnych protestach, przeprowadził gości z powrotem na górę. Tam wskazał im niewielkie drzwi prowadzące do uliczki ciągnącej się przy tyłach domu.
- W waszej obecności nie wyłgam się tak łatwo - znacząco wskazał wyjście.
- Rozumiem. Postaram się dobrze wykorzystać skafander i monety... Żegnaj.. - miał przeczucie, że widzi Kyle'a po raz ostatni. Skinął na "Papugę", by ten szedł pierwszy jako zwiadowca...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 25-02-2016 o 18:33.
Deszatie jest offline  
Stary 25-02-2016, 21:37   #118
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Jakie jeszcze organizacje, prócz Black Cross, zwracały się o pomoc? Jaka jest historia statku znajomego zatopionego przez okręt podwodny? I chętnie poznałbym szczegóły odnośnie rodziny Barnes oraz miejsca ich tymczasowego pobytu.

- Jak widać ta grupa działa w cieniu. Doktor nie powiedział wprost: “Należymy do grupy adoracji zarażonych”. Co do statku to widziałem jedynie jak tonie. O jego historii opowie Casimir jak wróci. - Richard westchnął ciężko - Rodzina Barnes modą szlachecką ma tutaj rezydencję wiosenną. Tam przebywali.

- A więcej szczegółów o rodzinie?

- Gascot Barens. Uzależniony od orfenu. Deborah Barens, palaczka. Rodzeństwo. To oni przedstawili nam propozycję współpracy. Ferat zebrał też pokaźną listę ich kuzynostwa, które zginęło po ataku zarażonych.

To była cenna informacja. Bardzo cenna i słaby punkt Barnesów. Karta przetargowa Jacoba na każdą sytuację. Ostateczny as wszelkich rozgrywek. Wykorzystany umiejętnie będzie miał moc niszczenia krajów, czego Starr, oczywiście, nie zamierzał robić.
Owa informacja mogła zniszczyć każdą organizację. Nawet tak wielką jak Hanza, Kompania Wilka czy Black Cross.

Skinął głową nie wyglądając na szczególnie zainteresowanego.
- No dobrze, w takim razie, Lucjusz, czas na nas. Zamieńmy kilka słówek - uśmiechnął się Cooper zabierając swoją torbę, zaś idąc klepnął kolegę historyka w plecy.

Wyszli na balkon, gdzie okazało się, iż Ferat ma bardzo ciekawe informacje. Polecono usunąć wszelkie dane o rodzinie Barnes oraz o badaczach strefy podbiegunowej.

- Oprowadź mnie - uśmiechnął się Jacob.

- Mówisz, że zniknęły dane… Zniknęły na stałe czy…? - zapytał z miną, jakby właśnie miał dostać piękną kobietę na prezent urodzinowy.
Dwójka rozpoczęła marsz wzdłuż balkonu. Gdzieś z oddali dochodziły ich przytłumione odgłosy niewidocznego teraz miasta.

- Mam za mało szczegółów by to stwierdzić. Myślę, że jak kto od gubernatora albo delegatów tam przyszedł i kazał sprawę załatwić to pismaki nie stawiały oporu. Po prostu to robiły.

- Szkoda. Ale i tak trzeba to sprawdzić. Wiadomo jakich konkretnie badaczy dotyczyły te artykuły? Zapewne Enzo. Kogo jeszcze?

- Sam mógłbyś wymienić paru znajomych ze studiów. Chodziłeś na fakultety z terenów polarnych razem ze mną. Teoretycznie jest opcja żeby to sprawdzić. Ale kosztująca trochę zachodu.

- No, dawaj, co proponujesz - zatarł ręce.

- Każde archiwum prasowe ma swój indeks, tak jak biblioteka. Sprawdzając co fizycznie znajduje się w katalogu, będziemy wiedzieć czego brakuje. Wtedy moglibyśmy poprosić o kopie w innym mieście.

- Faktycznie bardzo czaso- i pracochłonne. Ale wykonalne.

- Ty byłeś na spotkaniu z Barnesami. Opowiedz dokładnie co to za miejsce i co to za ludzie. Rozpoznanie wroga przede wszystkim.

- Dziwni. Nie powiedziałbym, że sprawiali wrażenie stricte złych. Bardziej niepokojących. Ta, wiem jak brzmi: oooood razu lepiej. Gascot cały czas wdychał jakiś specyfik. Dużo gadał. Jego siostra, Deborah wyglądała na mocno posuniętą w latach. Raczej odpadłaby z twojego repertuaru dam na wieczorny wypad - wyszczerzył się - Dom jak dom. “Robimy przepych żeby pokazać jacy jesteśmy dziani”. Bardziej zainteresowały mnie obrazy rodowe. Poza dwójką był jakiś dziad oraz... wiesz jak wygląda ściana gdzie niedawno coś wisiało? Nietknięty kurzem prostokąt. Właśnie coś takiego.

- Wiesz coś o tutejszym gubernatorze?

- Nie, a ty?

- Nic konkretnego oprócz faktu, że istnieje - pokręcił głową Jacob.

- A cokolwiek o tutejszych władzach informacyjnych?

- Ta ruda pilot coś węszyła. Jest Triss jakaś tam, burdelmama w Czerwonych Latarniach. Clyde w Pomrokach. Mówią że psychiczny gość. I “Red”. Ponoć najlepszy, ale jak to zwykle bywa, tak samo nieuchwytny.

- Burdelmama powiadasz... Najbardziej interesuje mnie Red. Wiesz coś o nim? Lub niej. Lepiej niej.

- Dewayne i Richard u niej byli. Pomogła im, choć nie wiem jak ją przekonali. Na pewno nie kwiatami i pudełkiem czekoladek.

- Richard mówił, że zgromadziłeś listę zaginionych Barnesów po ataku zarażonych. Daj spojrzeć - wyszczerzył się głupkowato.

Wykaz posiadał już około trzydziestu nazwisk. Większość była stricte Barnesami. Część jednak składała się z bękartów, pomniejszej szlachty oraz służby.
- Poćwiartowani, utopieni, rażeni prądem, otruci - Ferat wziął z powrotem listę - Długo by wymieniać. Zgnilce nie przebierają w środkach, a prasa podaje że coraz bardziej się rozkręcają.

- Jaką wiadomość zostawiłeś w Rigel? Krzyżowcy ją przechwycili.

- Noż jasna cholera. Musiałem szybko się zwijać i nie przemyślałem tego dobrze. Chodziło głównie o to że Richard mnie stamtąd zabiera i gdzie nas szukać. Cóż, przynajmniej teraz wiemy skąd Barnesowie wiedzieli o naszym przybyciu.

Jacob skinął głową.
- Przejdźmy gdzieś, gdzie mogę się rozstawić. Potrzebuję stabilnego stołu lub biurka, a w tym czasie… Wiesz coś o Redzie lub jak go znaleźć?

- Nic, mój uczony przyjacielu. Niektórzy twierdzą że facet od dawna gryzie piach.

- A kto może coś wiedzieć?

- Gdyby znalezienie takiej osoby było proste, Red dawno by stracił swoją renomę, nie? Cholera wie. Proponuję zrobić to tak, jak najlepiej ci wychodzi. Po prostu rusz w miasto i zacznij ciągnąć za sznurki.

A tego właśnie Cooper wolał uniknąć rozpytywanie o najlepiej poinformowanego człowieka w mieście było strategicznym błędem. Tu panowała zasada: ktoś interesuje się tobą, ty interesujesz się nim.

- W ostateczności, ale tylko w ostateczności tak zrobię - kiwnął głową Jacob.

Jacob położył torbę na stole i wyciągnął poznaczone mapy oraz globus z powbijanymi pinezkami zabrane z pokoju Ferata.
- Wyjaśnij mi co tutaj nakombinowałeś.

- Pamiętasz od czego zacząłem poszukiwania Yarvis. Margaret Simons. Aktoreczka, która ponoć tam żyła. Dając najlepszą cenę za każdy klamot z nią, miałem pewność że lurkerzy będą do mnie walić. Tutaj zaznaczałem lokalizację odnalezienia każdego artefaktu. Szukałem wspólnego mianownika.
Ferat podniósł szpulę czerwonej nici i zaczął obwiązywać nią pinezki. Tym samym stworzył wizualizację połączenia wymienionych punktów. Linie przecinały się w kompletnie niepowiązanych ze sobą miejscach.


- Jak widzisz tworzy nam to coś, co jest do niczego niepodobne.

- Faktycznie. Nic ciekawego. Opowiedz mi zatem, co według ciebie się dzieje na świecie. Zarażeni, Black Cross, Yarvis. Potrzebuję świeżego spojrzenia. Muszę stwierdzić czy przypadkiem nie zafiksowałem się w kilku miejscach.

Ferat zastanawiał się dłuższą chwilę. Z pewnością i on rozgrywał w swojej głowie różne scenariusze. Ale ułożyć je w logiczny i zwięzły rys - to było co innego. Prośba była jednakże całkiem zasadna. Lucjusz mógł być roztrzepany, lecz potrafił myśleć analitycznie. W końcu obydwaj skończyli te same studia.
- Spróbujmy poukładać to w chronologię. Mamy Enzo, który szuka śladów Yarvis. Najwyraźniej został z tego powodu zabity. Ale. W tym samym czasie też śledziłem wszystko co było związane z wyspą. Mimo tego Black Cross ograniczyło się do ostrzeżenia. Wniosek: gdy dowiemy się zbyt dużo, ta wiedza również może zostać uznana za niebezpieczną. Jeszcze jedno. Krzyżowcy stale dbali aby Castelari nie powiedział zbyt wiele dziennikarzom. W jednym z ostatnich wywiadów musiał używać szyfru. Potem przestał pojawiać się w mediach właściwie z dnia na dzień.

Założył za siebie ręce, chodząc w kółko. Spojrzał na globus, który jak na złość nie przynosił żadnych odpowiedzi.
- Wygląda to na sprawę polityczną. Odrzućmy nawiną teorię, że na Andromedę trafia się tylko będąc już uprzednio zarażonym. Zostajemy wtedy z wnioskiem, że deportowani są tam także ludzie zdrowi, ale niewygodni dla określonej frakcji. Shagreen miałby dobrą kartę przetargową, kiedy skrzyknął chorych. W azylach jest mnóstwo wkurzonych ludzi, którzy siedzą tam bo powiedzieli zbyt wiele. Tymczasem pojawia się facet oferujący im wolność. Organizuje ucieczkę i ma na starcie masę wdzięcznych mu spaczeńców. Teraz weźmy rodziny i bliskich wszystkich skazanych. Ludzi którzy dotychczas bali się jakoś zadziałać z obawy, że skończą tak samo. Dostają dostają swoją szansę, a my wytłumaczenie skąd cywilny sztab pomagający zarażonym.

- Co świeże spojrzenie, to świeże spojrzenie - klepnął Ferata w plecy i schował do torby rozstawione przedmioty.

- Chodźmy teraz pogadać z ów Jonasem. Może nam powie coś więcej -
rzekł, zaś Lucjusz poprowadził do królestwa pokładowego alchemika.

Starr zastał alchemika w jego pracowni. Ślęczał nad skomplikowaną, bulgoczącą cicho aparaturą. Składała się z kilkunastu odczynników połączonych ze sobą gumowymi rurkami.

- Czy mam przyjemność z panem Jonasem? Jacob Cooper. Historyk i mitolog. Podobno wie pan coś o fiolce, którą pan dostał, pośrednio, od zarażonych - rozpoczął Jacob.

- Co się… Przestraszył mnie pan! Ostatnio na tym pokładzie chodzą żywe trupy, jak słowo daję - zakręcił czerwony kurek i zdjął rękawice - W dużym skrócie płyn odwraca wczesne stadium zarażenia. Też w to do dziś nie wierzyłem.

- Antidotum na zarazę? Przekazane przez zarażonych? A co robi z późnym stadium?

- Działa tylko po pojawieniu się pierwszych symptomów. Nawet dzień później nie miałoby szans zareagować. Zaraza jest zbyt inwazyjna. Podejrzewam że to furtka bezpieczeństwa dla współpracujących z zarażonymi. Inaczej nikt by się zbliżył do nich na pół mili.

- Udało się panu je odtworzyć? - zapytał wskazując na aparaturę.

- Nie zanosi się na to. To kompleksowy związek z wieloma wiązaniami koordynacyjnymi.

- Czy coś może sugerować skąd pochodzi ta substancja? Może wykorzystane są w niej jakieś specyficzne składniki, może korek zawiera jakieś informacje czy fiolka wyposażona była w jakiś opis bądź symbol?

- Za wcześnie abym mógł cokolwiek powiedzieć.

- Jaka aparatura potrzebna była do stworzenia tego? Tajemnica tkwi w składnikach czy sposobie wytworzenia?

- Chodzi o ilość cząsteczek. To wygląda na hybrydę kilku substancji, które w normalnych warunkach ze sobą nie reagują. Nie mamy do czynienia z dziełem kilku partyzanckich wywrotowców.

- Jak najskuteczniej zabezpieczyć się przed zarazą? Fachowym okiem.

- Mogę dać panu maskę gazową i maści, które powinien pan wcierać regularnie w ciało. Oczywiście pamiętajmy że są to ledwie liche zabezpieczenia. Nic nie daje stuprocentowej pewności.

- Cóż... Nie zaszkodzi dodatkowa ochrona. Jeśli można prosić, to bardzo chętnie. I jeszcze jedno pytanie. Co miał pan na myśli mówiąc o żywych trupach? - zapytał Starr.

Następnie z braku lepszej opcji postanowił udać się do archiwum i zaciągnąć tam również Ferata. Co dwóch sprawdzających to nie jeden.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 01-03-2016, 13:14   #119
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Ledwie Denis zdążył się czegoś dowiedzieć, kiedy rozmowę przerwał odgłos uderzenia w drzwi. Spokojny dotychczas Kyle okazywał teraz zdenerwowanie i szybko wyprosił dwójkę. Stojąc w wyjściu, nabywca akwalungu odwrócił się do niego raz jeszcze.
- Postaram się dobrze wykorzystać skafander i monety... Żegnaj..
Miał złe przeczucia co do przyszłości Kyle’a. Ten zaaranżował spotkanie ze świadomością stałego nadzoru Black Cross. Musiał zapłacić za to swoją cenę. Pytanie tylko ile wiedzieli szpiedzy.
Lurker wskazał Papudze, aby szedł pierwszy. Znajdowali się w klaustrofobicznej uliczce. Ściany stały obok siebie tak blisko, że nie dało się wyprostować ramion. Dopiero dalej droga poszerzała się, łącząc z pobliską arterią.
Kiedy skręcili za róg, mieli więcej swobody. Majtek zatrzymał towarzysza gestem dłoni. Po chwili przywołał go z powrotem i wskazał metalowy wóz załadowany puszkami z olejem. Błyskawicznie przemierzyli odległość dzielącą ich od pojazdu. Tym samym zaszli pracownię szerokim łukiem. Ukryci za wozem, obserwowali scenę przed budynkiem.
Arcon gdzieś już widział te zbyt idealne płaszcze i głęboko osadzone kapelusze. Pierwszy ze szpiegów znajdował się bezpośrednio przed Kyle’m. Na tle szarpanych wiatrami wyziewów z pobliskiej huty wyglądał jak zjawa.


Drugi stał około dziesięciu metrów za jego plecami. Zdawał się nie poruszać, jedynie czasem drgnął na znak że oddycha. Obserwował nie tyle swojego kompana, co całe otoczenie. Jego twarz zastygła w kamiennym obrazie. Wykałaczka tkwiąca w kąciku ust przeskoczyła między zębami. Pod tą maską obojętności mogło kryć się wszystko.


- Zapewniam jeszcze raz. Nikogo dziś nie przyjmowałem. Mam pełne ręce roboty - inżynier podniósł dłonie do góry, symbolicznie podkreślając alibi.
- Nie zarzuciłbym panu kłamstwa - powiedział pierwszy z wysłanników Black Cross.
Mówił cicho. I spokojnie. A jednak dało się w jego głosie wyczuć delikatną sugestię groźby.
- Mamy tu problematyczną sytuację panie…
- Kyle.
- Otóż, starszy specjalisto Kyle. W tej dzielnicy mieszka wielu dobrych ludzi, którzy nie omieszkali podzielić się swoimi zastrzeżeniami. Dotyczą one pańskiej osoby oraz domniemanej współpracy z osobą o pseudonimie Shagreen.
- Kim?
- spec całkiem sprawnie udał zdziwienie.
- No właśnie. Nie mamy podstaw, aby wątpić w pańską reputację. Lud kieruje się emocjami, które mogą przyćmić właściwy ogląd sprawy. Wróćmy do lurkera. Z różnych powodów zwolennicy Shagreena mogliby takowego potrzebować. Choćby w celu poszukiwania rzeczy… albo osób, które powinny zostać tam gdzie są.
- Naprawdę nie wiem o czym pan mówi.

Niespodziewanie drugi ze szpiegów ruszył przed siebie sprężystym krokiem. Zaciśnięta pięść uderzyła w podbrzusze Kyle’a. Ten zgiął się w pół. Kolejne uderzenie. Inżynier upadł na ziemię, z trudem łapał oddech. Klęczący obok Denisa Papuga aż syknął.
Krzyżowiec poprawił kołnierz wykrochmalonej koszuli.
- Cóż. Miejmy nadzieję, że to rzeczywiście tylko czcze plotki. Do zobaczenia.
Duet powoli odszedł, choć wyraźnie ociągał się z opuszczeniem okolicy. Szpiedzy pozostali czujni i jeszcze jakiś czas kręcili się po okolicznych alejkach. Liczyli na brawurę Denisa. Z pewnością wpadłby prosto w ich ręce, przekonany że sytuacja jest bezpieczna. On jednak w tym czasie zmierzał na spotkanie Richarda.



Szlachcic nie krył, że był rad z ujrzenia swojej siostry. Gdyby jednak zachowałby się wobec niej zbyt spoufale, dałby dziewczynie znać że może robić co zechce. Dla jej własnego dobra kilka razy musiał ją strofować. Tym bardziej, iż zaczęła robić maślane oczy do tego całego Starra. Facet był przebiegły, może nazbyt. Po drugie on sam ledwie go znał. Zwyczajnie nie wiedział na ile może ufać historykowi, jeśli w ogóle to była jego realna profesja.
Wreszcie Richard zmienił temat i wskazał, aby Manuel podążyła za nim. Teraz zamierzał spotkać się z Denisem. Być może zwłoka jaka dzieliła wieść o jego cudownym uzdrowieniu a właściwą rozmową, była dyktowana potrzebą psychicznego przygotowania. Nie na co dzień człowiek miał okazję porozmawiać z eks-nieboszczykiem.
- Mówiłeś, że on nie żyje.
- Właśnie o tym chcę z nim porozmawiać
- odparł, po czym udali się przed wieżę zeppelinów.
Nie bez zdziwienia napotkał po drodze Malfoya, która wiózł na wysięgniku całkiem nowoczesny kombinezon. Inżynier uśmiechnął się tylko, wskazując na postać za sobą, jakby mówiąc “on ci to lepiej wytłumaczy”.
Kiedy widział Arcona po raz ostatni, delikatnie mówiąc był cieniem samego siebie. Teraz szedł żwawym krokiem, rumiany na twarzy; wykazywał pewność w ruchach. Z jakiegoś powodu maszerował z nim majtek Dewayne’a.



Po dłuższej dyskusji z Feratem, Jacob zechciał przejrzeć archiwum prasowe. Dostęp tam nie był problematyczny. Lucjusz wyrobił sobie tutaj parę kontaktów i już kwadrans po wyruszeniu od Richarda, dwójka schodziła do wspomnianego magazynu. Czuło się tu zapach starego druku oraz kurzu, które nieustannie kręcił w nosie.
Weszli między wysokie, pogrążone w półmroku regały. Ferat na chwilę zniknął, zaraz jednak wrócił z kilkoma ryzami papieru. Podał je Starrowi.
- Wypis z indeksu. Artykuły które ostatnio zarchiwizowano. Wiesz, cenzura nigdy nie jest idealna. Zawsze coś pozostanie, a ja ślęczałem tu tyle że mogłem ze zmęczenia coś pominąć. Szukamy czegoś o badaczach północy. Jeśli niczego nie znajdziesz, pozostaje zwrócić się o pomoc do innego miasta.

Tyrka w kolonii, czyli rzecz o terrorze czarnoskórych
Dziwne dźwięki w eterze Saif
Rigelski kryzys. Zamknięto porty
Corvus sposobi się do wojny?
Korupcja w Niebieskiej Armii
Przewrót zbożowy. Wspominamy handlową rewolucję
Atak bestii z Lavos
Kapitan Kidd ponownie sieje terror
Zagadki Hadovar
Andromeda w finansowym potrzasku
Zamieszki podczas celebracji Nocy Kaosa
D. Whetstone o swojej fascynacji ludzką krwią
Bitwa na Orhan
Ucieczka zarażonych z Southand. ZOA milczy!
Mushakari o gospodarce i przyszłości Xanou
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 01-03-2016 o 15:07.
Caleb jest offline  
Stary 03-03-2016, 12:38   #120
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

No i cóż mogła rzec? Iść w zaparte, że to nie ona? A może udawać, że w tym rowie wcale nie siedzi, a rudy czubek łba należał do przebiegającej obok wiewiórki? Westchnęła potężnie, kiedy to przykucnąwszy w rowie oparła się plecami o ściankę rowu. Zadarła głowę w górę, aby spojrzeć, czy ktoś się wychyla w celu ujrzenia jej osoby. Wciąż w ręku trzymała swoją spluwę.
- A ja mam to w dupie - odwarknęła, a z głębi rowu dało się słychać przeładowanie broni
- Jakoś dziwnie się złożyło, że i na rozmowy limit dziś wyczerpałam, następny wolny termin może znajdę za tydzień - zagrzmiała dosadnie i naburmuszyła się, czego przybysze niestety nie mogli dostrzec; a szkoda. Rozejrzała się na szybko, jaki byłby sens uciekać w którąkolwiek ze stron, biegnąc po rowie. Potem przypomniała sobie, że jedna osoba, która tego próbowała, właśnie leży i sączy szkarłatny ślad wprost do niej. No po prostu… Dopełnił swej złośliwości pośmiertnie. Skurczybyk.
- Tydzień - parsknęła Manuel - Czy ty sobie robisz żarty, lala?
Dewayne dźgnął dziewczynę łokciem i syknął przez zęby.
- Zapominasz do kogo mówisz. Ta “lala” mogłaby nas wypatroszyć w krótką chwilę. Co z resztą widać na załączonym obrazku.
Rudowłosa uśmiechnęła się ponuro.
- Może, ale sam widzisz. Nie zechce z nami gadać tak czy tak.
Casimir poklepał ją po plecach.
- Zasuwacie latającym cygarem tak długo, że nie rozumiecie już ludzi morza. Dziwne żeby rzuciła nam się w ramiona. Z takimi trzeba sposobem.
Korsarz wyciągnął zza pazuchy butelkę z chlupoczącą, ciemną zawartością.
- Serio Dewayne?
- Serio.

Podszedł do krawędzi rowu tam, skąd jak sądził dochodził głos Samanthy.
- Po drodze widziałem ruiny wieży strażniczej. Z pewnością mniej tam mrożącego tyłek wiatru, a więcej rumu typu overproof o mocy sześćdziesięciu procent - wskazał naczynie.
Zadarta ku górze głowa Samanty wciąż próbowała wytropić nowoprzybyłych.
- Phe, co Ty mnie masz za frajerkę?! - rzuciła w odpowiedzi z pogardą w głosie. No jeszcze czego, żeby dawać dupy za butelkę rumu, już taniej się sprzedać by nie mogła.
- Przedstawcie sprawę w sześćdziesiąt sekund to zobaczycie moją parszywą mordę. Po kolorze ścieków chyba widać, że nie mam zbyt wielu czasu, ay?
Na twarzy Manuel pojawił się cień triumfu. Dewayne tylko splunął przez ramię.
- Skoro tak chcesz. Zapewne słyszałaś o ucieczce zarażonych. A jeśli nie to usłyszysz, bo wkrótce sytuacja będzie dotyczyć sporej hałastry. Szykuje się niezła, polityczna padaka, bo mają z pewną rodziną na pieńku. Ich człowiek w mieście szuka grupy ludzi, która lubi kopać tyłki. Ty powiesz że to spaczeni: odrzuceni, brzydcy, znienawidzeni. Ja powiem że widzę tu ciekawe porównanie z piratami.
Pani pilot Richarda gwizdnęła cicho. Dotąd nie doceniała Casimiria i jego umiejętności oratorskich.
- Nikt od was nie wymaga bratania się z tymi śmierdzielami. Chcemy żebyś wystąpiła w waszym imieniu przy rozmowie z ich wspólnikiem.
Dewayne wziął butelkę rumu i uchylił spory łyk. Głośno beknął.
- Rzecz w tym, że szykuje się ostra zadyma i jeszcze mamy czas żeby zająć miejsca w pierwszym rzędzie.
- Cóż… - zaczęła jakby znudzonym głosem w międzyczasie chowając broń. Odchrząknęła, kiedy jej ciało odbiło się od ścianki, do której była przyklejona. Wygrzebała się z rowu podciągając się na umięśnionych rękach, aby wyłonić się z powrotem na stały, tak bardzo znienawidzony, ląd tuż po ich stronie. W końcu mogła ich zobaczyć, a oni mogli zobaczyć ją, jednak nie wyglądała na przejętą. Jednocześnie czuła wręcz pełzające spojrzenie korsarza. Spoglądał z uwagą na jej długie, czerwone pukle, smukłą twarz przeciętą przez bliznę oraz kibić wetkniętą w długą koszulę.
- … W takim razie muszę spierdalać na statek, ojciec chętnie usłyszy, jaka szopka ma się odstawić - uśmiechnęła się sztucznie, ale to było najlepsze co potrafiła zrobić.
- Niestety, nie jestem złotymi ustami przemowy, nie chcielibyście, żebym rozmawiała w czyimkolwiek imieniu - rozłożyła ręce z bezradności - No chyba, że właśnie o to wam chodzi, aby ta rozmowa zakończyła się klapą i sztyletem w żebrach, hm? - spojrzała na Casimira podejrzliwie.
- Tu natrafiamy na coś, co nazywam zasranym impasem. Goni nas czas, a sławetnego Jamesa tu nie widzę. Z resztą znając jego bujny życiorys, zanim wszedłby do miasta zostałby nabity na ostrza halabardników. Z całym szacunkiem.
Dewayne postąpił o krok, ale nie więcej. Spoglądał na Samanthę poważnie.
- Sam byłem kiedyś piratem. Wiem jak to jest kiedy popieprza się na morzu tysiące dni, mogąc cumować tylko w jakichś dziurach, gdzie cię nie znają. Jak wygląda wasze zaopatrzenie? Kiedy ostatnio mieliście przegląd swojej krypy? No właśnie. Tymczasem zarażeni są dziani. I uposażani z zewnątrz. Jak to mówią, sytuacja win-win.
- Śmieszne - skomentowała parsknięciem - Czemu tylko Ty gadasz, a tamci się gapią?
- Mieliśmy tu przyjść całą bandą? Na pewno nikt by nie zwrócił uwagi.
- Jak się nie zgodzę, to skujecie mi łapska i skopiecie aż zmienię zdanie? - spytała z kwaśnym uśmiechem ignorując z początku słowa, jak to sam powiedział, ex-pirata. Dopiero po chwili przerzuciła oczami, krzywiąc się przy tym jeszcze bardziej.
Dewayne pokręcił głową z dezaprobatą. Manuel spostrzegła że korsarz zagryza zęby i zaczyna się irytować. Wolała jednak nie komentować zajścia i oddać rozmowę w ręce (jak sam to nazwał) ludzi morza.
- Nie przyszedłem tutaj do niczego cię zmuszać. Wierz mi, że wolałbym w tym momencie walić gorzałą i wciągać orfen z cycków portowej kurwy.
- Bardzo dobrze, że ojca tu nie ma, jest ważniejszą częścią załogi niż ja. Jak mnie zabiją, to mówi się trudno, z nim byłoby gorzej - mówiąc to oglądała sobie paznokcie, czyszcząc je z brudu. Jej postawa sprawiała wrażenie nader bezczelnej i aroganckiej
- Zarażeni to chyba nie są jakieś mózgi operacji, słyszałam, że to chodząca tępota. Jak ktoś tak skrajnie głupi może zagrozić nam na otwartym morzu? To śmieszne. - skwitowała wzruszając ramionami
- Nie ci. Są świetnie zorganizowani. Robią niezłą rebutę, a o ich szefie wiadomo tyle, że jest.
- Dalej nie wiem co mi do tego. Nie pomogę wam, bo nie mam czym. A dupą nie zarabiam, także sorry.
Kapitan zacisnął pięść, lecz nie wykonał żadnego gestu.
- Dobra. Po prostu przekaż to samo ojcu. Ja swoje zrobiłem.
Dokończył trunek i odwrócił się. Dopiero wtedy Manuel podeszła bliżej Samanthy. Spojrzała na oddalającego się towarzysza, potem znów na piratkę.
- Jeszcze jedna rzecz. Nie da mi to spokoju, jeśli nie zapytam…
Ujęła kosmyk swoich włosów. Były podobne do noszonych przez Kidd: długa kaskada ognisto-rudej fali.
- W czym myjesz? Moje się ciągle rozdwajają - wyszeptała konspiracyjnie.
Zmarszczyła czoło odchylając głowę w tył, aż jej się zrobił podwójny podbródek
- Kpisz ze mnie? - spytała dosyć poważnie, a jedna z jej brwi uniosła się ku górze z niedowierzania. - Rozbiję dwa jaja, poleję wodą i jakoś żyją, co za różnica, to tylko kudły. - wzruszyła ramionami, kompletnie nie rozumiejąc o co tej kobiecie chodzi. No jak nic robiła sobie z niej dobre żarty. Samantha musiała stwierdzić z największą powagą, że dalej nie wiedziała o chuj im wszystkim tak naprawdę chodzi. Przyłażą, zaczepiają ją, chcą by reprezentowała ich w gadaniu do szefa zarażonych. Cyrk na kółkach i to z grupą małp.
Kiedy piratka powiedziała ostatnie słowa, Manuel zrobiła do niej wielkie oczy. Wyraźnie uznawała stan swojej fryzury za o wiele poważniejszą sprawę. Mruknęła coś tylko i wróciła do towarzysza.
Samantha wzruszyła ramionami któryś raz z kolei. Dziś chyba wejdzie jej to w nawyk. Chciała już odejść w stronę zatoki, z której przybyła, ale tak sobie pomyślała…
- Czekaj. W sumie za 300 dukatów mogłabym się zgodzić - po tej propozycji czekała jedynie na gromki śmiech, ale co z tego? Ojciec chciał 800, ona miała 500… To powinno załatwić sprawę z jego wkurwieniem, gdy wróci z niepełną kwotą - Choć dalej nie wiem na co… - wymamrotała niezrozumiale pod nosem, po czym przyspieszyła, podbiegając za odchodzącymi, aby ich dogonić. Miała jeszcze trochę czasu, to się z nimi pobuja, może coś sypną.
Dewayne podniósł brew.
- Nie ja będę płacił. Ostatnie moje oszczędności spłonęły wraz ze statkiem. Ale skoro chorym zależy, pewnie się jakoś ugadacie.
Zrównali się w trójkę. Szare mury miasta wyłaniały się z mgły, która teraz wstała na pobliskich polach.
- Pójdziemy do naszej bazy wypadowej, a stamtąd do tego gagatka. Po drodze postaraj się nikogo nie pociąć na kawałki.
- Więęęęc… Co mam zrobić? Jak płacą, to nawet jabłka nie przetnę
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:49.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172