Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2016, 19:35   #74
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Kathil rozkosznie obudzona i wprowadzona w doskonały nastrój zasiadła do śniadania.
Widząc twarze swych sprzymierzeńców i troskliwego kochanka smakujących przysmaki pani Percy, koił jej nerwy napięte z powodu wizyty wujów.
- Jaka szkoda, że wśród tych trupów nie znalazł się któryś z wujów - wyraziła swe ubolewanie podczas raportu Logana. - Kiedy Archibald wrócił? Wiadomo jak wściekły był?
- Dosyć wściekły. Straciłaś ładny wazon.- uśmiechnął się kwaśno Logan.
- Ehhh…. Próbował się tu dostać? Nic nie słyszałam.
- Mój mag zadbał o to by mu się drogi pomyliły.- uśmiechnął Jaegere. Logan skinął głową zerkając Yorrdacha. Nekromanta splótł dłonie pytając Kathil.- Dużo wiesz na temat maga Jaegere?
- Mmmmm, odrobinę? - zerkając to na Yorrdacha to na półelfa.
- Wiem w czym problem, ale to też źródło jego potęgi i przewaga.- wyjaśnił obojętnym Jaegere, a Yorrdach oświecił Wesalt.- To dziki mag, jego magia jest mocą chaosu, jego czary są… niestabilne. Niebezpieczne dla obu stron.
- Przyznaję… to dzika karta, ale jest doświadczony. I potężny dzięki temu.- wyjaśnił Jaegere.
- Nie znam się na magii aż tak. No na pewno nie jestem ekspertem. - oparła się wygodnie o oparcie krzesła - Zakładam, że Jaegere nie wystawiłby mnie na zbyt wielkie niebezpieczeństwo. Nie teraz - dziewczyna uśmiechnęła się lekko wpatrując się w półelfa. Na myśli miała, “nie teraz gdy zaczyna się zabawa i gdy powoli zaczyna budować pozycję wieży chroniącej jego jako króla na szachownicy”. To byłaby strata zasobu.
- Zapewniam, że wielokrotnie mój magiczny pomocnik okazywał się użyteczny, mimo kłopotliwej natury jego magii. Ufam mu.- uśmiechnął się półelf.
Kathil skinęła tylko głową na te słowa.
- Jaegere pamiętasz by Twój rycerz adorował dzisiaj mą sąsiadkę? - przypomniała - Ona nie jest wtajemniczona i wolę by tak pozostało. Na pewno nie będzie sobie szkodował. Owena jest kąskiem miłym dla oka. - uśmiechnęła się Wesalt.
- Zajmie się tym.- uśmiechnął w odpowiedzi półelf.- Postara się w każdym razie wykazać swą sympatią.
Kathil sięgała po kolejną porcję owoców, gdy do sali wszedł sługa informując o posłańcu do Archibalda i przynieść wiadomość od Ortusa.

- Loganie, Jaegere chcecie mi towarzyszyć podczas rozmowy z nowo przybyłym gościem mego krewniaka? - spytała odkładając zwój do późniejszego przeczytania. - Im szybciej to załatwimy tym lepiej… Swoją drogą co za bezczelny typek. - pokręciła głową.
- Jeśli sobie tego życzysz.- uśmiechnął się Logan, a Jaegere skinął głową.
Kathil jeszcze nie ubierała się oficjalnie, nie upinała fryzury. Zdecydowała się jednak na wykorzystanie swego stanu sautee. Wszak jest poranek. Mogła wykorzystać tę wymówkę przez jeszcze jakiś czas.
Ruszyła wraz z dwójką mężczyzn pozostawiając Yorrdacha i Saskię przy stole kończących leniwie śniadanie.
Logan otworzył podwoje komnaty, by sprawdzić jako pierwszy kogóż to gość Kathil zaprosił w gości, czując się niemalże jak u siebie. I by upewnić się, że bardce nic nie grozi. Za nim wsunęła się Kathil, przybierając niewinną minkę, która pasowała do jej porannej wersji au naturel.
Ta minka zastygła na twarzy Wesalt, gdy ta otworzyła drzwi maskując jej zdziwienie i zaskoczenie.
Gość był bowiem.. kobietą.
Kobietą w czarnych pantofelkach na obcasie. W wąskiej czarnej sukni, z pasem obszytym czerwonymi sakiewkami i sztyletem oraz kilkoma różdżkami wystającymi z z niego. Dekoltem obszytym futerkiem i śliczną twarzyczką okoloną włosami, twarz tajemniczej kobiety poznanej w karczmie. Ona chyba też rozpoznała Kathil, choć… jej wzrok skupił się na ocenie garderoby gospodyni, wędrując po ciele bardki. Potarła policzek dłonią okrytą długą aksamitną rękawiczką koloru czystej czerwieni i uśmiechnęła się z satysfakcją.
- My się chyba… skądś… znamy?- zapytała.
- Chyba nie do końca. - stwierdziła niewinnie Wesalt - Imienia pani nie wspomnę choć wygląd … faktycznie… znajomy. - Wesalt nie pchała się z wyjaśnieniami. - Czy raczysz wypełnić tę lukę?
- Sharazad… tak mnie nazywają moi… klienci.- uśmiechnęła się kobieta.- A ty musisz być...dziedziczką tego ślicznego pałacyku? To gdzie jest Archibald Vilgitz. Nie zajmę mu wiele czasu, dokończymy tylko parę interesów i… już nie przeszkadzam?
- Dziedzicem jest mój mąż. - odruchowo sprostowała Wesalt - Drogi Archibald nie wspominał nic o gościu. - wyglądała na lekko zaniepokojoną o Archibalda oczywiście. - To … dość niespodziewane, szczególnie, że przygotowujemy się do polowania. Nie wiem, czy to … - przyglądała się zakłopotana kobiecie. - Czy to najlepsza pora.
- Zgaduję że te dwa ciasteczka po twoich bokach, żaden z nich nie jest twoim mężem?- rzekła figlarnym tonem Sharazad. I zaczęła wyjaśniać.- Nie spodziewa się mnie. Po prawdzie przybyłam tu, bo powiedziano mi w jego posiadłości, że tu się właśnie udaje z wizytą. Chciałam załatwić sprawę i… przejść do kolejnych interesów. Mój czas jest cenny.
Wesalt zignorowała kwestię ciasteczek - widziała co Sharazad robiła z ciasteczkiem Calgiostro.
- No nie wiem… sytuacja jest dość delikatna… wieczór był dość gwałtowny… jest tu szanowny Bertold - Kathil dukała - może, Sharazad, jeśli powiedziałabyś czego dotyczy ta sprawa, spytam Archibalda czy chciałby się spotkać?
- Obawiam się, że nie powinnam o takich sprawach rozpowiadać nawet w tak uroczym towarzystwie… osób, których imion nie poznałam. - zaśmiała się Sharazad przeciągając zmysłowo, tylko po to by oczy mężczyzn podążyły za jej biustem niczym ślepia myszy zahipnotyzowanych przez kaptur kobry.- Nie wypada mi paplać. To w końcu sekret.
- Sekret? - bardka zaciekawiła się - skoro to sekret, to czy nie powinnaś unikać mówienia, że to sekret? - zmarszczyła lekko nosek. - To tylko zwraca uwagę na fakt, że to sekret a przez to nie pomaga zachować sekretności zadania. - Kathil uśmiechnęła się. - Jestem baronessa Vandyeck i Vilgitz. A to moi strażnicy. - dodała kwaśno dając do zrozumienia wszystkim co sądzi o poczuciu służbistości owych strażników.
- Upss.. czyżbym się wygadała?- odparła z uśmiechem Sharazad nie wydając się tym faktem przejęta.- Cóż… za gapa ze mnie.
Splotła dłonie razem opierając je na kolanie nogi, założonej na nogę.- Pozostaje pytanie co z tym zrobimy. Jeśli podasz me imię, Archibald z pewnością będzie chciał się ze mną spotkać. Jednakże siedzę tu od jakiegoś już czasu, a jego nie ma… więc zakładam, że ty też masz jakiś w tym… interes?
- Na razie wykorzystujesz sztuczki trzpiotki - zaśmiała się niewinnie Kathil ze słodkim wyrazem twarzyczki jakby rozmawiała ze starszą siostrą - by zmienić temat. Widziałam takie kokietki, próbujące odwracać kota ogonem. - pogroziła paluszkiem kobiecie - Moim jedynym interesem jest ochrona biednego Archibalda i Bertolda przed nimi samymi. - rzuciła ze smutnym wyrazem oczu. - Ich bezpieczeństwo leży mi na sercu, szczególnie, że jestem tu sierotą niemalże. Zrozumiesz zatem skąd me pytania i dlaczego chciałabym wiedzieć, cóż to za nagły interes możesz mieć do wuja mego drogiego męża.
- Jak szlachetnie z twej strony. Ja sama też… nie mam ochoty się mieszać w te kłótnie w rodzinie. Archibald za mało mi płaci.- rzekła z uśmiechem Sharazad przyglądając się Wesalt spojrzeniem fioletowych oczu.- Moja sprawa nie dotyczy ich kłótni. Wykonałam zadanie dla niego, więc chcę złożyć raport i… mam wrażenie, że nie jestem tu mile widziana, więc z chęcią nie będę się narzucać.
- Hmm… - Kathil zmierzyła kobietę wzrokiem udając przekonaną - sprawdzę zatem czy Archibald zechce się z tobą spotkać. Tymczasem, zostań tu i rozgość się. Przyślę służbę z winem i śniadaniem by dodać ci sił przed dalszą podróżą. - uśmiechnęła się szczerze i słodko.
- Zgoda.- odparła w odpowiedzi Sharazad przyglądając się podejrzliwie pomieszczeniu.- Choć… posiłek i wino nie są potrzebne.


Kathil zabrała dwójkę “strażników” i wyszła z komnaty.
Gdy odeszła już spory kawałek spytała Jaegere:
- Czy Eltanus mógłby podsłuchać o czym będą rozmawiać?
- Eltanus nie mógłby.- rzekł Eltanus pojawiając się znienacka przy ścianie za plecami całej trójki.- Ślepy ekranuje prywatne rozmowy Archibalda swoimi zaklęciami odrzucań. Kret nie pozwala magicznie podejść swego pana.
Kathil najpierw się zatrzymała gwałtownie, by fuknąć gniewnie na maga.
- Teraz będę mieć się na baczności. Na każdym kroku spodziewając się, że gdzieś tam jesteś. - podeszła do maga i popatrzyła w górę na mężczyznę - Ale ty, nie powinieneś wyrabiać sobie nawyku pojawiania się znienacka za moimi plecami, wiesz?
- Mogę pojawiać się przed tobą... i nie wchodzę do twej sypialni.- wyjaśnił Eltanus, a Logan dodał ironicznie.- Ale możesz podglądać, prawda?
- Mogę, ale tego nie czynię.- mruknął Eltanus i zerknął na drzwi.- Zaciekawiła mnie. Ma w sobie moc.
- Ciekawe, bo ja nie wspomniałam ani słówka o mojej sypialni - prychnęła Kathil - Możesz się z nią posiłować na moc lub jej brak. Uważaj jednak to modliszka.
- Pilnowałem jej wejścia… to ja sprawiłem, że Archibaldowi ciągle myliły się pokoje. Poszedł do ciebie… tylko z przybocznym wojakiem. Bez ślepego starca. Popełnił błąd… Bertold miał okazję by… go ubić.- wyjaśnił mag.
- Wiem.. Jaegere wspomniał wcześniej. - uśmiechnęła się ... odwróciła do maga, by kusząca obietnica w jej uśmiechu była widziana tylko przez niego - Dziękuję - oczy błysnęły by powieki skryły prowokację - doceniam twą pomoc, Eltanusie.
- Jestem by służyć.- mruknął z zawadiackim uśmiechem mag.
- Zapamiętam. Zjawiaj się z przodu… proszę… - dodała ni to proszącym ni to ostrzegawczym tonem i mrugnęła.
- Dobrze, idę do Archibalda. Powiem, że spieszno mi było do niego więc i strój taki. Może on się wygada… Pilnujcie jej, by nie miała więcej gości.


Kathil ruszyła szybkim krokiem by faktycznie udawać jakby się spieszyła. Lekko przyspieszony oddech, leciutki rumieniec na twarzyczce. Luźna szata i rozpuszczone luźno włosy powinny stanowić kombinację udowadniającą jej troskę.
Zastukała do drzwi komnaty. Lekko, leciutko.
- Kto?! - krzyk gniewny… najwyraźniej Archibald nie spodziewał się miłych gości.
- Archi…. Archibaldzie - powiedziała strwożonym głosikiem Kathil - Czy mo...mogę?
- Ach… to… ty… wynocha stąd już, opuście moją komnatę.- posłyszała w odpowiedzi. I po chwili drzwi komnaty się otwarły i kilku znanych baronessie członków jego świty wyszło kłaniając się jej w pas.
Spłoniona ledwo co oddawała powitalne pokłony. Wsunęła jedynie głowę przez drzwi, jakby bojąc się jego gniewu, reakcji.
- Archibaldzie… ja… - zająknęła się, zamierając w miejscu.
-Tak.. co się stało.- już leżał nagi od pasa w górę na łożu, w “kuszącej”, w jego mniemaniu, pozie.- Chodź bliżej moja duszko.
- Martwiłam się… - wsunęła się do komnaty, wyglądając by “upewnić się”, że nikt jej nie widział i przekręcając klucz w zamku - … wczoraj zniknąłeś w lesie… a ja dzisiaj słabowałam rano… inaczej… wcześniej bym przybyła… wybacz mój wygląd - stanęła blisko okna by światło poranne przebijało przez jej luźną suknię i ujawniało kuszące kształty. Wciąż poza zasięgiem jego rąk, by musiał się ruszyć do niej. - ale chciałam, upewnić się, że spałeś dobrze i bezpiecznie. Mimo, że… - szepnęła - z dala ode mnie.
- Kto by pomyślał, że ten pałacyk jest takim labiryntem w nocy. Zagubiłem się w nim.- sarknął gniewnie Archibald wstając i ruszając w kierunku słodkiej przynęty.
- Może… to zbyt dużo wina, mój ...panie? - wyszeptała uległym tonem. Patrzyła na Archibalda wyobrażając sobie, że to zbliżający się Condrad by wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu. Na samo wspomnienie skradającego się wielkoluda poczuła rozkoszne motylki w podbrzuszu.
Zamknięcie oczu.. pomogło. Duże dłonie, silne dłonie… zachłanne dłonie. Mogły być dłońmi Condrada. On też ją tak obejmował, on też ją tak pieścił… drapieżnie ugniatając biust i masując łono powolnym ruchem palców. Nie tak niewprawnie, ale z pewnością tak władczo. To było więc bardziej przyjemne dla jej ciała.
- Może… może masz rację. Ale teraz tu jesteś.- mruknął Archibald, a ona pomyślała:-” Może knebel by pomógł bardziej?”-
Przesunęła dłońmi nieśmiało, ledwo odważając się na badawczy dotyk, by dać mu się wykazać. I sprawić, że stopniowo kroczek po kroczku ośmielił ją i zapewnił niezapomniany poranek. W rzeczywistości w połowie całego marnego doświadczenia, to Kathil przejęła pałeczkę by wymęczyć Archibalda i dolewać oliwy do jego zafascynowania jej osobą.
Mężczyzna… jak to było do przewidzenia, nie był specjalnie cierpliwy. Ani się Kathil nie obejrzała, jak odsłonił jej pupę, podciągając szatki, oraz swoje narzędzie rozkoszy… opuszczając spodnie. Oręż przynajmniej miał zacny… szkoda że władać nim nie umiał.
Ale.. tak czy siak poczuła go.. oparta dłońmi o framugę okienną i poruszana szybkim i gwałtownym rytmem jego bioder.
Gdzieś po kilku nudnych ruchach odsunęła się nieco i popchnęła go na łoże zsuwając z siebie szatę. Stanęła naga przed nim i powiodła jego dłonie po swym ciele prowadząc na pośladki. Wspięła się na łoże i z uśmiechem nieśmiałej chochliczki dosiadła go bez ostrzeżenia. Rozpoczęła powolną jazdę. Teraz on był jej więźniem i mogła pokazać mu co znaczy prawdziwa rozkosz. Uzależniający dotyk, wyuczony u cioteczki, którego żadna z prowincjonalnych dziewek nie mogła mu zaserwować. Sięgnęła dłonią za siebie i zaoferowała kilka pikantnych pieszczot na okrasę, by rozpłynął się pod jej dotykiem jak lód. Powoli zwiększała tempo, stopniując Archibaldowi przyjemność. Doprowadziła go do ekstazy, którą pod władzą jej ciała musiał wykrzyczeć głośno. Opadła na niego pokrywając jego tors długimi blond włosami. Gładząc i pieszcząc i korzystając, że jest pod jej wpływem zaczęła zadawać pytania:
- Archibaldzie… było wspaniale… chyba nigdy tak nie… - rozpoczęła - aż wyleciało mi… że jest tu ktoś do ciebie. Jakaś Sharaza … kto to? - specjalnie przekręciła imię i dodatkowo wydęła usteczka jak zazdrosną koteczka.
- Sharazad…- mruknął Archibald w odpowiedzi i nagle dodał bardziej stanowczym i zaskoczonym tonem.- Sharazad jest tutaj?! Czemu mi od razu nie wspomniałaś?
- Martwiłam się o ciebie… chciałam pomówić… a poza tym… - zagryzła wargę i zacisnęła usta na jego piersi drażniąc ją - kto to jest? - spytała ponownie naburmuszona i zazdrosna.
- Nikt taki...ważny. Nająłem ją do czegoś.- wyjaśnił krótko Archibald.- Nie masz się co martwić.
- A do czego nająłeś? - podsunęła się by pocałować go w policzek i ukąsić płatek ucha.
- Nie powiem… bo się przestraszysz niepotrzebnie. Sprawa ta dotyczy innego zamku. No… i niech cię twoja śliczna główka tym nie martwi.- wyjaśnił ze śmiechem Archibald.
Sturlała się z niego z naburmuszoną lekko minką i usiadła na skraju łoża.
- Śmiejesz się ze mnie… - fuknęła, jej foszek podbity smuteczkiem - … całkiem jak stryj.
Schyliła się by podnieść szatę i zacząć się odziewać.
- Oj przestań.. - złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie ustami całując jej szyję.- ...duchy. Miała mi pomóc z duchem nawiedzającym zamek.
Kathil pisnęła cichutko gdy pociągnął ją do siebie i zamachała nogami w udawanym proteście ale wtuliła się w jego ramiona i przymknęła oczy.
- Duchami? - otworzyła je równie nagle - Masz nawiedzony zamek? - wpatrzyła się w niego z podziwem i strachem. - Ale… pozbędziesz się go, prawda? Ja… boję się duchów. - wtuliła się mocniej i sięgnęła w dół jego ciała.
- Ostrzegałem…- mruknął całując i kąsając jej szyję… coraz bardziej podekscytowany co czuła pod palcami.-... że się przestraszysz.
- To… prawda. Miałeś rację, Archibaldzie. - rzekła tym razem potulnie - Wiesz co jeszcze mnie przeraża? - spytała napiętym szeptem.
- Co?- mruczał bardziej zainteresowany miętoszeniem krągłości jej biustu, niż jej słowami.
- Że za niedługo odjedziesz. I że na trakcie będziesz z Bertoldem. - uniosła jego twarz by słodko pocałować jego usta. - Boję się, że coś… ci się stanie… - zaciskała palce i poruszała dłonią na jego orężu - I że zostanę tu sama…. bez ciebie….albo że Bertold tu zostanie i będzie chciał…. użyć pejczy na mnie … obiecaj, że tak się nie stanie… - dłoń rozpalała go ponownie.
- Bertold nie wyjedzie stąd żywy…- wydyszał już jej do ucha, coraz bardziej rozpalony. Ton głosu niewątpliwie świadczył o tym, że zaraz znów ją posiądzie.
- Masz już plan, mój panie? - połechtała ego Archibalda swą potulnością - A może pozwolisz mi bym cię zrelaksowała? - zaczęła osuwać się po jego ciele zostawiając ukąszenia na ciele by ostatecznie pochylić się nad jego bronią i rozpocząć pieszczotę ustami.
- Możesz…- jęknął poddając się jej pieszczocie i dodał cicho.- Pomożesz wieczorem… poprowadzisz… moich ludzi w pobliże jego komnaty i zabijemy go… w nocy.
- Ale on ma swych ludzi - Kathil przerwała słodką torturę ustami zastępując je swymi dłońmi - a polowanie? - usta i język powróciły do wygrywania nut ekstazy na jego orężu.
- Jeśli zdołasz Bert...oooolda.. oddzielić… to… go moi… przypadkiem ubbiiiiją.- jęknął rycerz czując zwinne palce i słodkie usteczka Wesalt na swym orężu.
- Od…- udała, że ciężko dyszy - dzielić? Jak? I jak daleko? - podjęła ponownie wysiłki by odebrać mu zdolność myślenia.
- Kilka minut… i z pola widzenia… jego ludzi… to to..to… wystarczy…- nie miał zbyt dużej wytrzymałości niestety, choć Wesalt przynajmniej odczuła pewną satysfakcję z sytuacji jaką zainicjowała.
- Dobrze… zobaczmy… dasz mi znak kiedy, tak? - siedziała na piętach obok rozciągniętego Archibalda. Uśmiechnęła się:
- Archibaldzie… - spytała z wahaniem - … a co myślisz… o mnie?
- A co mam myśleć.- usiadł z uśmiechem Archibald.- Jesteś moją słodką niespodzianką i skarbem który zabiorę ze sobą.
Uklękła między jego udami i wtuliła się cmokając go lekko.
- Co teraz…?-mruknął Archibald zaborczo tuląc pośladek dziewczyny. Kathil zdała sobie sprawę, że mogła pokazać za dużo i zachęcić do zbytniej... eksploracji nowej sytuacji. Wuj Archibald był wszak egocentrykiem… i skoro nabierał ochoty na młodziutką panienkę, mógł przy niej całkiem zapomnieć o Sharazad.
- Teraz … polowanie? - wyszeptała do ucha Archibalda - Chciałeś polować na wielką zwierzynę… - naparła ciałem na niego próbując go przewrócić na łoże - … ja już polowałam rankiem - zaśmiała się niewinnie, mocując się z wojownikiem. Pokazała tym tylko jak słabiutka jest. I jak mocny on przy niej.
- A na co polowałaś?- wymruczał nagle przewracając się na bok i przyciskając ją swym ciałem do łoża. Ocierający się dowód jego pragnień szykował się znów do podboju. W tej prymitywnej… egoistycznej wersji, był nawet znośny dla Wesalt. Potrafił być zadowalający, głównie dzięki gabarytom ciała.
Kathil zrobiła oburzoną minkę i wystawiła czubeczek języka. Jakby nagle zaczęła być przy nim bardzo niegrzeczna.
- Na ciebie… mój… panie - wiła się pod nim, “mocując” się. - Aż taki ze mnie kiepski łowca... - zasmuciła się spoglądając na Archibalda.
- Ależ skąd.- pocałował ją. Nie cierpiała tego. Całował fatalnie. Na szczęście w innych kwestia jego łapczywa zachłanność potrafiła być przyjemna. I dlatego jego pocałunki na piersiach wywołały cień uśmiechu na twarzy Wesalt. A potem poczuła go, mocno i gwałtownie… brutalnie niczym dzikusa. Łóżko zatrzeszczało. Czując jego szturmy w swym kobiecym zakątku, mogła poczuć odrobinę rozkoszy. Nie był najlepszym z kochanków, ale cóż...kochał się deczko lepiej niż całował.
Przez myśl jej przebiegło, że mogła zabrać któryś ze sztyletów i zaoszczędzić sobie reszty farsy. Ale też zwały mięśni i gruby kark, świadczyły że taki zamach mógłby nie do końca się udać. Pewnie nie byłaby pierwszą taką zabójczynią.
Spróbowała jednak uśpić tego wielkiego woła i możliwe, że umożliwić tym ruch Bertoldowi. Jeśli ten jest na tyle cwany by trzymać rękę na pulsie.
Zajęło jej to… dwie długie godziny. Nieco wymęczona i spocona… raz po raz przekonywała się że Archibald nie uczy się na błędach. W końcu jednak zasnął i ku jej rozczarowaniu, Wesalt po wyjściu z komnaty natknęła się na sługi Archibalda pilnujące jego bezpieczeństwa.
Stwierdziła tylko:
- Sir Archibald śpi. Nie przeszkadzać mu. - pisnęła by pokryć swe “zmieszanie”, że świadków mieli ich “rozkoszy”. - I snu nie przerywać - dorzuciła jakby dobro wuja leżało jej na sercu - zmęczon.
Skinęli głową w milczeniu.


Wróciła do komnaty by zmyć z siebie zapach i pot Archibalda ze wstrętem.
Pomyślała z uśmiechem, że Sharazad nieco poczeka. A jeśli ruszą za chwilę na polowanie, to oczekiwanie się tym bardziej przedłuży.
Po kąpieli zaś przywdziała suknię, która już wypróbowanym sprzymierzeńcem była.
a która na polowanie, również i zwierza, nadawała się wspaniale.
Służbie kazała poinformować gościa, że wuj akuratnie snu zażywa i kobieta poczekać jeszcze musi.
I w takiej właśnie chwili Saskia weszła przyglądając się Kathil z zachwytem i drapieżnością w spojrzeniu.- Wyglądasz… smakowicie, moja pani.
- Taki komplement od ciebie to najwyższa pochwała - uśmiechnęła się Wesalt dopinając ostatnie pasma włosów.
- Przyszłam przypomnieć ci moja pani, że wczorajszej nocy raczyłaś mnie pocałować, więc… wygrałam nasz mały zakład.- mruknęła Saskia stając tuż za Wesalt i nachylając się szepnęła.- Nieprawdaż?
- Wygrałaś - skinęła głową Kathil - gratulacje. - spojrzała w lustrzane odbicie ich postaci. Z uśmiechem oceniając reakcję półelfki.
Palce Saski zsunęły się po ramionach w dół, muskały delikatnie dekolt jej sukienki, wodząc opuszkami palów po skórze. Sama półelfka uśmiechała się z mieszaniną triumfu i pożądania.- Niech cię pocieszy fakt, że naprawdę ciężka była ta próba. Nagrodę odbiorę sobie, gdy… będzie ci to wygodnie moja pani.
Kathil odwróciła się do oficer przodem i zaglądając w jej oczy rzekła:
- Czy ja wyglądam na niepocieszoną? - uśmiech rozświetlał jej źrenice - Widzisz… w tym zakładzie… ciężko było przegrać. - cmoknęła półelfkę w usta.
- Ale ja zamierzam cie przywiązać do łoża i doprowadzać na skraj, nie dając ci przekroczyć go przez dłuższy czas. Budować napięcie w twym ciele… i trzymać je na wodzy jak rumaka wyrywającego się do galopu.- wyjaśniła łobuzersko Saskia.- Nie mówię tu zwykłym uwolnieniu namiętności… między nami.
- Wiem - Kathil nadal się uśmiechała ciepło - i chcę zobaczyć jak ci będzie szło. - rzucała wyzwanie Saskii … po raz kolejny.
- Kiedy tylko będziesz chciała. I… wyglądasz za ładnie w tej sukni. Nie zasługują na taki widok.- zamruczała zmysłowo półelfka, siadając okrakiem na siedzącej Wesalt. Była bardziej leciutka niż mogłoby się wydawać.- To jakie teraz plany moja pani? Nie wszyscy słudzy wujów są okiełznani, niektórzy mogą się zerwać ze smyczy i połakomić na gospodynię. Dać ci podczas polowania więcej ludzi do ochrony?
Kathil objęła jej pośladki dłońmi:
- Czyżbyś była zazdrosna? - cmoknęła czubek nosa Saskii - Nie, więcej nie, bo zacznie zwracać uwagę. - poklepała się łydce, masując przy okazji udo oficer - Mam to w ostateczności. Łowczy dotarli już? - wtuliła się niemalże jak dziecko w półelfkę. W porównaniu wieku, zapewne nim była - Chciałabym, żeby ktoś strzelił palcami i wujowie wyparowali. Ech… że to nigdy nie jest takie proste. - zamarudziła kapryśnie.
- Zazdro...sna? Bardziej… wygłodzona.- wymruczała zmysłowo ocierając się swym ciałem o Wesalt.- Te wszystkie emocje… które we mnie budziłaś, przez ostatnie dni. One tam nadal są… skumulowane.
Pogłaskała po głowie Wesalt.- Już przybyli, czekają na posłuchanie… podobnie jak ta czarnulka co do Archibalda przybyła.-
- Aaaa ona… - Wesalt skrzywiła się - dobrze, zacznijmy od łowczych, czas mija, zaraz dnia nie starczy na te łowy. Zajmij się przygotowaniem do wyjazdu, dobrze? Czas ruszać szybko.
- Wesalt pomyślała, że chociaż w ten sposób zemści się na Archibaldzie. Gwałtowna pobudka i raptowne zbieranie się na polowanie nie będzie przyjemne.
- I przyślij łowczych do gabinetu. A to… zadatek - pocałowała delikatnie Saskię bez gwałtownych namiętności, ledwo by podłożyć iskierkę pod drzemiący w niej ogień.
- Łobuz z ciebie.- zaczerwieniła się dziewczęco półelfka po pocałunku, który smakowała. Nieco za gwałtownie odsunęła… spadając i lądując tyłkiem na podłodze. Po czym zaśmiała radośnie.
 
corax jest offline