Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-03-2016, 14:36   #109
cyjanek
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
- Co to za wicher? - Parę kroków, ciągniętych noga za nogą, zajęło mu zrozumienie, że głośny szum ma miejsce nie w apokaliptycznych rozmiarów załamaniu pogody, lecz w jego uszach. “O cholera, odpuszcza” zachwiało nim i zdał sobie sprawę, że natychmiast musi znaleźć łóżko. Chemia, która tak skutecznie odsuwała od niego ból i zmęczenie przestawała działać. Do swojego pokoju bardziej się wtoczył niż wszedł. Potykając się dotarł do łóżka i padł jak zabity, w ostatnim przebłysku świadomości mając nadzieję, że dobrze mierzy.
Nie wymierzył. Nie musiał otwierać oczu by zdać sobie sprawę, że materiał, na którym leży, jest zbyt twardy, nawet jak na spartański materac. Mimo to nie śpieszyło mu się z wstawaniem. W głowie miał pustkę, po której leniwie błąkały się wrażenia i było mu dobrze z tym stanem. Na dodatek miał poważne obawy, że wystarczy drgnięcie powieki, aby otulający go kokon błogiej nieświadomości trzasł i wyrzucił w objęcia mało atrakcyjnej rzeczywistości.
“Koniec z udawaniem” westchnął i otworzył oczy. Wbrew wcześniejszym obawom nie było tak źle. Bolało, owszem, ale bólem znośnym, łatwym do opanowania, więc kontynuował zbieranie się z posłania. Ktoś, ciekawe kto, był tym dobrym samarytaninem, przykrył go kocem, a obok, bardzo rozsądnie w zasięgu ręki, pozostawił manierkę. Uśmiechnął się na jej widok i sięgnął by ulżyć wyschniętemu na wiór językowi. Prawie się udusił, gdy zamiast spodziewanego strumienia chłodnej wody w jego gardło chlusnął bimber, prawdziwie piekielna rzeka ognia. Wystrzelił w powietrze jak rakieta by stoczyć wściekłą walkę o złapanie oddechu. W końcu, gdy udało mu się pokonać skurcz w gardle wywołany wodą ognistą, padł na wznak na łóżko, tym razem bezbłędnie trafiając. “O kurwa… ale mi się ktoś przysłużył” pomimo łez spływających po policzkach nie mógł powstrzymać się od śmiechu na wspomnienie szalonych wygibasów sprzed chwili. Sięgnął po manierkę i tym razem świadom tego co pije i szkodom, jakie może wyrządzić, pociągnął kolejny, spokojny łyk. “Pora coś zjeść” - choć umysł był gotowy na alkohol, to ciało zaprotestowało. Podniósł się i lekko tylko pociągając postrzeloną nogą wyszedł z pokoju. Za drzwiami wciągnął powietrze nosem mając nadzieję, że wychwyci zapach jedzenia, lecz bez sukcesu.
Wyciągnął z kieszeni przeterminowany o jakieś dwa lata baton i bez pośpiechu przegryzając zaczął się rozglądać po miejscu, w którym się znajdował. Jeden pokój, drugi… same graty i kurz, nic ciekawego aż do momentu, gdy wpadł na Beri. Ucieszony na jej widok powstrzymał się od pytania, czy ma coś do jedzenia, lecz wszedł do pokoju, w którym siedziała.
- Dobrze cię widzieć. Wtedy, przez chwilę, gdy się nie odzywałaś, myślałem, że coś się stało. Ale z tego co widzę, jesteś cała i zdrowa. - Pominął “dość” przy jednym i przy drugim, by nie wyjść na czepialskiego. - Nie potrzebujesz czegoś od medyka? - zapytał pro forma pewien, że gdyby był tak naprawdę potrzebny, to nikt nie dałby mu tyle spać.
Beri podniosła na niego wzrok znad stołu, na którym leżały rozłożone małe, czarne pudełka o wyglądzie kwadratowych kostek.
- Strzał uszkodził mi komunikator - wyjaśniła, witając go uśmiechem. - Już się tym zajęłam.
Faktycznie, nie dało się nie zauważyć opatrunku z boku jej twarzy, zakrywającego ucho.
“O włos…” ruszył się i podszedł te parę kroków bliżej, aż stanął przy Beri. Opatrunek wyglądał dobrze, nie miał tu nic do roboty, lecz… nie śpieszyło mu się z wyjściem. Dłoń uniosła mu się sama, lecz w porę powstrzymał ją przed dotknięciem śniadej skóry, przedłużając gest w kierunku czarnego pudełka. - Co robisz?
Jeżeli nawet zauważyła jego gest i zmianę, która nastąpiła, nie dała tego po sobie poznać, przenosząc wzrok na rozłożony na stole sprzęt.
- Przygotowuje czujniki dla Lucky - wyjaśniła, odchylając się do tyłu. Krzesło skrzypnęło w proteście gdy kobieta przeniosła ciężar ciała z czterech nóg, na dwie i zaczęła się leniwie huśtać. - Potrzebuje żeby były zgrane z komunikatorem i jak zwykle potrzebuje ich na już.
- Taaa… warto zawsze mieć jakieś pod ręką. - W temacie czujników nie czuł się mocny. Z wahaniem skinął potakująco głową postanawiając nie drążyć dalej tematu. Chwila niezręcznego milczenia pomogła mu rozgryźć czemu czuje się tak spięty. Winien był zapach Beri. Mieszanka smaru, skóry, potu i krwi, razem z jakimś tajemniczym składnikiem, którego nie rozgryzł, dosłownie rzuciła mu się na zmysł powonienia. Spróbował się otrząsnąć, i pójść ratując przed kompromitacją, niestety zamiast tego przysunął bliżej wolne krzesło - Więc…. to czujniki ruchu? Mogę jakoś pomóc?
- Już prawie skończyłam, jeszcze tylko dopasować komunikatory i powinno zadziałać - odpowiedziała, sprawnie obracając krzesło na bok i wstając. Swoje kroki skierowała do poukładanego pod ścianą sprzętu. - Gdzieś tu… - mruknęła pod nosem, pochylając się i zdejmując torbę ze skrzyni, którą następnie otwarła by wyjąć z niej podłużne pudełko. - Mam cię… Mam nadzieję, że Lu uda się zdobyć dodatkowy sprzęt. Nasze zapasy skurczyły się bardziej niż to wskazane.
- Wybuchowe dzieci… - Zmysłowe wrażenie obecności Beri zostało zdruzgotane wspomnieniem śmierci dziewczynki z granatami. - Gdy dzieje się coś takiego..., chyba zapomnieliśmy o tym, jakimi ludźmi kiedyś byliśmy. Zastanawiałaś się kiedyś jak to jest być Głodnym? Przecież oni wszyscy, no prawie wszyscy, dźwigają na sobie ciężar śmierci kogoś bliskiego. Zabijali swoich ukochanych, dzieci, rodziców… a później się budzili w życiu, które stało się koszmarem. A my co dla nich mamy? Kulkę, zupełnie tak, jakby byli… zwykłymi zombiakami. - Przerwał już zły na siebie za wybuch i podniósł się z krzesła. - Szkoda, że nie miałem broni usypiającej… - pokręcił głową coraz bardziej niezadowolony z siebie i by przerwać potok niechcianych słów po prostu wyszedł z pokoju. “Gdy człowiek głodny, to zły” warknął w stronę wiszącej na ścianie litografii i ruszył szukać czegoś do zjedzenia.
Zupa w proszku, ziemniaki w proszku, kotlet w proszku. Dobrze, że chociaż woda nie była w proszku. Wszystkie te nazwy były tylko chwytem marketingowym, gdyż całą prawdę o jedzeniu, które dostali w Arkadii, zawierały wyłącznie dwa ostatnie wyrazy. Brak smaku nie przeszkadzał mu jednak w konsumpcji. Głodny jak wilk zajadał się aromatyzowaną i barwioną papką aż do poczucia pełnej sytości, co jak się okazało było całkiem satysfakcjonujące. “Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma” skonstatował spoglądając na puste talerze. Przez parę chwil miał zamiar coś zrobić, spytać się kogoś, czy jest potrzebny, lecz pokusa powrotu do łóżka zwyciężyła. “Jeśli będę potrzebny znajdą mnie” usprawiedliwił się sam przed sobą i zasnął snem sprawiedliwego.
“Przecież nie ustawiałem budzenia!” - jeszcze nieprzytomny, z zamkniętymi oczami gorączkowo zamiatał ręką próbując odnaleźć szalejący budzik. Jednak ile by się nie wyciągał, wciąż nie mógł odnaleźć winowajcy. W końcu, zirytowany niepowodzeniami otworzył oczy. Nieznajomy sufit wrzasnął niemo do niego “to nie jest budzik!”. Zgarnął ze stolika komunikator i przykładając do policzka zawołał - Co się dzieje?
 
cyjanek jest offline