Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2016, 20:47   #85
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Znowu. Znów dostał w łeb. I znów czaszka pękała z bólu. Walka do łatwych nie należała, ale wszyscy spisali się doskonale. Nikt nie zginął choć odnieśli rany... a potyczka była dużo groźniejsza niż ta ze zmutowanymi wilkami (świeć Sigmarze nad duszą nieszczęsnego Franza).
On sam długo przytrzymywał jednego z minotaurów. Reszta miała więcej szczęścia i współpracą zdołała położyć swoich przeciwników. Willhelm dzielnie stawiał czoła bestii nie ustępując nawet o krok chociaż ciosy jakie na siebie przyjmował do lekkich nie należały. W końcu pozostali przyszli mu w sukurs... acz było praktycznie już po walce.
Mógł odetchnąć.
Wydarzyło się jednak wiele rzeczy nieprzewidzianych.
Chociażby to że Katarina okazała się kimś innym niż się sądzili. Ta iskra trafiła na kupkę prochu, która spowodowała gniew kapłana Lamberta. Z pomocą dziewczynie przyszedł Schulz, ale cała sytuacja pozostawiała zbyt wiele... niewiadomych. Zbyt wiele napięcia.

Willhelm obserwował całą scenę siedząc pod drzewem i zdzierając krawędzie rękawów habitu, aby mieć czym obandażować rany. Miał nadzieję tylko że ktoś z wioskowych wziął ze sobą zioła do sporządzania wywaru. O samej wodzie i tkaninie ran nie zdołają zaleczyć. Kiedy Lambert odszedł do swoich mnich-olbrzym podszedł powoli do Katariny i rzucił cicho.
- Ciesz się, że żyjesz, po takiej pyskówce.
Dla niego samego drzewo wisielców było przykrym widokiem. Szczęście, że jego bracia i nauczyciele poginęli pod gruzami klasztoru i w walce. Mógł się w całości skupić na zemście, na zadaniu, odtrącając kolejne smutki. Ale teraz musiał też się zatroszczyć o swoich podopiecznych, a sytuacja naprawdę nie była łatwa. Jego wielka dłoń opadła na ramię drobnej kobiety.
- Reguły to reguły. Dla dobra wszystkich i ciebie samej muszę wiedzieć kim jesteś i kim była twoja mistrzyni. Rozumiesz? - powiedział twardo.
Pogrążona w cichym płaczu dziewczyna siedziała pod drzewem ze splecionymi na kostkach palcami i z twarzą zakrytą kolanami, kiedy Willhelm do niej podszedł. Kiedy podniosła na niego swe niebieskie, załzawione oczy, ujrzał niewypowiedziane cierpienie wyrażone w jej spojrzeniu. Po jego pytaniach będących identycznymi do tych zadanych przez Lamberta wręcz strząsnęła ze swego ramienia dłoń i odsunęła się najdalej jak tylko była w stanie.
- I co? Jak ci odpowiem, to też mnie będziesz chciał zabić? - siląc się na identyczny ton próbowała mu odpowiedzieć, lecz wyszło to okropnie.
- Szukam powodu dla którego nie miałbym stać cały czas za twoimi plecami pilnując tego czy panujesz nad swoimi zdolnościami. - akolicie brew nie drgnęła nawet, dłoń zaś obrócił wnętrzem ku niej - Wszyscy mieszkańcy Krausnick są pod moją opieką, ty również.
Słowa te mogły brzmieć dziwnie, szczególnie, że sam Willhelm nie wyglądał za dobrze biorąc pod uwagę jego stan.
- I tak pewnie będziesz chciał mnie spalić na stosie, bo nie zrozumiesz, ale nie zależy mi już po tym, co mnie tu spotkało - otarła oczy i wzięła dwa głębokie wdechy, by się uspokoić, a wymagało to niesamowitego wysiłku.
- Jestem uczennicą lodowej damy, która nazywała się Natalya - pociągła nosem i jeszcze raz przetarła wilgotne policzki - Obie byłyśmy w podróży do Middenheimu, do świątyni Ulryka, ale kyazak siedzieli nam na ogonie. Schroniłyśmy się więc u was.
- Czarodziejki z Kislevu, prawda? - mruknął cicho Willhelm - Dobrze pamiętam że jesteście pod protekcją tamtejszych władz? Że jesteście… kastą magiczną… waszej krainy?
- Te, które zakończą nauki, wchodzą niejako w kręgi szlacheckie naszego kraju, ale... Sam widzisz, do czego tu doszło.
Zwiesiła głowę na moment próbując chociaż chwilowo wyrzucić tragiczny obraz ze swojego umysłu.
- Miałyśmy po prostu dostarczyć pismo do Middenheimu. Nie wiem o co chodziło, ale podobno coś bardzo ważnego - dodała po chwili.
Willhelm kiwnął głową na słowa dziewczyny, chwilę warząc słowa po czym powiedział powoli, tak aby wszystko do dziewczyny dotarło.
- Skoro twoja nauczycielka była… lodową damą to byłaś szkolona tak aby posługiwać się mocą bezpiecznie. To mi wystarczy. - rzekł na początku po chwili dodał - Pomogę ci pochować mistrzynię… dobrze?
Katarina popatrzyła się na mnicha co najmniej zdziwiona. Trudno było ukryć to uczucie, skoro już całkowicie straciła nad nimi kontrolę po śmierci Groma.
- Mamy większe zrozumienie magii niż magowie Imperium, lecz tutaj magia jest brudna. Tak jakbyś próbował wejść boyarowi do gnojówki - skrzywiła się na samą myśl o czymś takim - To ich chyba ogranicza.
Tak chwilę siedziała spoglądając gdzieś w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie przetrawiając kolejne myśli. Może nie wszyscy Sigmaryci byli źli?
- Grom też zginął - po tych słowach kolejna fala łez runęła niczym wody topniejącego w południowym skwarze lodowca.
Mnich przysiadł obok dziewczyny i po prostu milczał. Ręka piekła jak cholera, a habit nasiąkał krwią, jednak nie mógł po prostu przytaknąć i pójść sobie. Grom był poczciwym zwierzem, wszak rzucił się na gigantyczne dla niego bydle jakim był minotaur.
Dopiero po jakimś czasie Katarina zatrzymała atak płaczu. Spojrzała na jego zranienie. Wyglądało ono paskudnie. Wyciągnęła ręce w jego stronę zbliżając je do rany.
- Mogę? - zapytała chcąc pomóc złagodzić jego cierpienie.
Willhelm skinął w odpowiedzi głową podając jej kawałki materiału, które zdarł ze swojego habitu.
- Przydałoby się przemyć. - mruknął.
- Da się zrobić - stwierdziła dziewczyna i zaczęła grzebać w swojej torbie na ramię. Wyciągnęła z niej jakąś butelkę - Chyba Kvas może być, prawda? Lambert go używał do przemycia ran Lexy, no to może… Może się nada, chociaż bardziej brałam to ze sobą, by to wypić, a nie przemywać rany.
Po chwili zamyślenia akolita wziął naczynie z ręki Katariny i powąchał. Zwilżył sobie usta odrobiną cieczy.
- Jest w porządku. Za mocny wyrządza więcej szkód niż dobrego.
W tym momencie obok nich ktoś upuścił plecak podróżny. Był to Dziadek Rybak. Ledwo trzymał się na nogach, a lewą dłonią trzymał się za krzyż. Patrzył na Katarinę najpierw z wyrzutem, potem współczuciem i zrozumieniem.
- W środku są zioła i bandaże i kilka moich mieszanek. – chciał dodać coś jeszcze, lecz zachował to dla swoich myśli.

„ Prosiłem, przestrzegałem przed tym człowiekiem. Czemu mnie nie usłuchałaś? ”

- Pomóż mi chłopcze - Dziadek Rybak zwrócił się do Willa, dając znać, że chce przysiąść obok. Kiedy usiadł znów się odezwał – znajdziesz tam też kilka buteleczek. Wyjmij dwie, jedną sam wypij, a drugą daj mi. – Pyotr zakaszlał i z wyrazem bólu zamknął oczy, oczekując aż Will wykona o co prosił.
Akolita pokiwał głową i zaczął przeglądać torbę. Sam też nie ufał do końca Dziadkowi, bo ten jak to mawiali był “magiczny”. Czy był zielarzem? A może pseudopustelnikiem? Sigmar jeden raczy wiedzieć, ale pewno było to że Dziadek Rybak był dobrym człowiekiem… przynajmniej dla swojego najbliższego otoczenia. Wygrzebawszy flaszeczki podał jedną Dziadkowi, a jedną sobie zachował.
- Słyszałem o toniku łagodzącym i miksturach leczniczych… to któreś z nich? - zapytał wprost.
- Słyszałeś i widziałeś. To tylko zioła. Odpowiednio dobrane i wystarczająco długo ważone. Bazą jest wywar z piołunu i coś co w stronach Kislevu nazywamy korova mochi. Pomaga na zaskakująco dużo przypadłości. Pomoże i tu. Najlepiej podgrzać, jeno nie wiem czy rozsądne byłoby rozpalać ogień. - Pyotr Koldun zamyślił się chwilę i posmutniał wyraźnie - W zasadzie powinniśmy spopielić całe to miejsce...
- Drzewo jest rozłożyste… jeszcze zająłby się las. - powiedział cicho duchowny - Nie mówiąc już o tym że wszystko jest wilgotne od deszczu.
Niezbyt przysłuchująca się rozmowie pomiędzy mężczyznami dziewczyna wstała i bez słowa odeszła od nich chwiejnym krokiem kierując się ku Natalyi stwierdzając, że nadeszła pora działania.
To co powiedział akolita, było raczej oczywiste. Dziadek Rybak machnął jedynie na to dłonią.
- Nie wiadomo jakich plugastw się tu dopuszczono. Rytuał? - Pyotr splunął koło siebie - Zwykły mord? Nie ma znaczenia. To miejsce przesiąknęło śmiercią i okrucieństwem. To co stało się przed walką... - Dziadkowi Rybakowi, aż zaparło dech na samo wspomnienie, chwilę dochodził do siebie, nim kontynuował - ...pamiętasz Bill, tam przy moście? Widziałem tą polanę, lecz jeszcze nie wiedziałem o tym. Dostrzegłem zło tak niewyobrażalne… Tu… tu to wróciło jeszcze silniejsze - głos Dziadka załamał się i stało się coś nieoczekiwanego. Starzec zapłakał gorzko. Jego poważną, zaoraną zmarszczkami twarzą spłynęły rzewne łzy
Westchnąwszy w duchu akolita poklepał i staruszka, który się rozkleił. Czy wynikło to z jego charakteru czy z poczucia rozpaczy, które na pewno unosiło się teraz wokół, któż to mógł wiedzieć. Willhelm podejrzewał, czym mogły być zdolności Dziadka Rybaka, ale nie powinno być to nic groźnego, choć wskazywało to na możliwość… nieważne. Willhelm podniósł się ciężko z ziemi chwytając w garść młot bojowy.
- Posłuchajcie mnie wszyscy. - rzekł donośnie swoim dudniącym głosem - Wyruszyliśmy z Krausnick mając nadzieję odnaleźć bliskich i zapobiec dalszym tragediom. Wiedzieliśmy, że naszym przeciwnikiem są okrutne bestie przesiąknięte nienawiścią do wszystkiego co ludzkie. Już samo podjęcie decyzji o działaniu było aktem wielkiej odwagi. - zrobił pauzę wiodąc wzrokiem po towarzyszach - To miejsce… to miejsce pokazuje, ogrom bestialstwa sług Arcywroga. Mogliśmy się spodziewać, że coś takiego zobaczymy, ale spodziewać się, a zobaczyć to dwie różne rzeczy. - Willhelm wskazał w kierunku minotaurów młotem - Ale miejsce to pokazało nam też, że jesteśmy w stanie stawić czoła takiemu przeciwnikowi, kiedy współpracujemy, działamy razem, kiedy jesteśmy zdecydowani. Imperium często było pogrążone w konfliktach z czego korzystał Chaos, ale jednak Imperium odpierało kolejne najazdy plugawych ord i nadal to robi. Dlaczego? Bo nawet skłóceni ludzie zaczynali rozumieć, że w obliczu tak wielkiego zła nie można się kłócić i trzeba się zjednoczyć. - akolita opuścił oręż i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał wszystkich objął - Wyruszenie w tą drogę nas zjednoczyło. Jednoczą nas trudy, którym stawiamy czoła. Łączy nas wspólna tragedia, utrata bliskich i nadzieja na ich odzyskanie. Łączy nas żądza zemsty za krzywdy nam wyrządzone. Przed nami jeszcze długa droga pełna niebezpieczeństw i przeszkód. Mając jednak przy sobie tak odważnych ludzi jak wy wierzę, że możemy każdą z tych przeciwności pokonać.- opuścił ręce i powiedział już ciszej - Może nie jesteśmy wojownikami, ale ta podróż nas hartuje. Kiedy w końcu staniemy naprzeciw tych, którzy odpowiadają za to wszystko, będziemy innymi ludźmi - postarajmy się… aby ta zmiana… zasiała zwątpienie w czarnych sercach naszych wrogów.
 
Stalowy jest offline