Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2016, 22:28   #81
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Grabarz wbijał wzrok w plecy odchodzącego Lamberta tak długo, aż ten zniknął mu z oczu wraz z kilkoma najemnikami. Podniósł z ziemi odrąbaną przez siebie minotaurzą łapę i zawinął ją w jutowy worek. Szybkim uderzeniem topora odrąbał też poległemu monstrum róg, wsadzając go do tobołka. Szybko i sprawnie sprawdził czy ta i reszta bestii mają przy sobie coś jeszcze co mogłoby pomóc lub ofiarować jakieś wskazówki. Gdy szabrował z toporem w pogotowiu w razie gdyby któregoś trzeba było dobić, w jego głowie zaczęły rozbrzmiewać głosy jego niepewności.

Idź z nim, charknął jeden z trupów na wisielczym drzewie. Jest potężnym wojownikiem. Pokaż mu swoją wartość, a cię wynagrodzi. Może pozwoli ci dołączyć do swojej obstawy? Może zabierze cię do miasta? Może da ci szansę by wyplenić zło, które trawi tę krainę? Jeśli pójdą sami, zginą, a ty wrócisz do Krausnick grzebać w popiele, jeśli w ogóle wieśniacy mieli szansę na wykonanie misji i powrót żywcem.

Har!, zaśmiał się malutki Matthias. Idź z nim! Gdy będzie okazja, wbij mu sztylet w żebra! Niech zapłaci za swój fanatyzm! Zanieś jego dymiące serce do krwawego ołtarza bogów Chaosu i utoń w ich wdzięczności! Zła nie można zniszczyć. Tylko umarli są bohaterami - żywi prędzej czy później zawsze staczają się w ciemność. Imperium jest na kolanach, nadejdzie nowy porządek!

Zostań z nami!, zapłakał kolejny trup. Zdejmij nas z tego przeklętego drzewa, wykonaj swój obowiązek! Ten człowiek próbował zabić jedno z was. Może miał rację!, warknął Matthias. Jesteś z Krausnick, kontynuował trup, nie odwracaj się teraz do nas plecami! Pomóż nam spocząć w ziemi, tak jak obiecywałeś! Jesteś tutaj potrzebny. Nie zostawiaj nas.

Chłopak potrząsnął głową i przetarł twarz dłonią, zostawiając na niej rozmazane smugi byczej krwi. Odwrócił się do Schultza.

-Czy uważasz, że jedno z nas powinno pójść z nimi? Żeby… mieć na nich oko. Nie jestem ranny, mogę ruszać dalej. Mógłbym go spowolnić i przemówić mu do rozumu, a gdyby coś się działo, wróciłbym do was i powiedział co nas czeka dalej w stronę gór.- Kas starał się przyjąć nonszalancki ton by ukryć burzę która w nim się gotowała. Lambert z każdą chwilą oddalał się od drzewa coraz bardziej - niedługo Kas nie będzie miał wyboru. Nie mógł polegać na sobie - stary Schultz wspomoże go radą. Albo spróbuje go zabić jako zdrajcę. Czy cokolwiek można było wykluczyć w tym przeklętym, szalonym miejscu?

Schulz cicho westchnął na słowa Kasimira. Przez chwilę spoglądał gdzieś w dal w zamyśleniu, lecz po chwili odezwał się z lekkim uśmiechem na twarzy.
-A czy nie jest tak, że widzisz w osobie Lamberta większe szanse dla siebie; cokolwiek to dla ciebie znaczy? Szanse na spowolnienie ich, a tym bardziej przemówienie mu do rozsądku są bardzo nikłe. Za bardzo jesteśmy do siebie podobni, stąd ten konflikt charakterów, dlatego cieszę się, że odchodzi, ale jeśli chcesz iść z nim iść to nie będę ciebie powstrzymywał. Choć dobrze, by było jakbyś pomógł nam pochować martwych…

Kas uśmiechnął się lekko i przytaknął starcowi, nie spojrzał mu jednak w oczy. Podjął decyzję.

-To nie tak, dziadku. Lambert to niebezpieczny człowiek, jego mózg wypełniony jest Sigmarem i jego kielichem, i niczym więcej. Nie chcę, żeby jego działania zaszkodziły tym, których chcemy uratować. Nie ufam mu.- Przynajmniej ostatnią rzecz Kasimir mógł powiedzieć szczerze i bez wątpliwości. Schował do plecaka łapę minotaura i pozostałe znalezione przy potworach przedmioty, a następnie wyciągnął z niego łopatę, wbijając ją w ziemię koło drzewa. -Jednocześnie, może okazać się przydatny. Wrócę. Obiecuję. Nie żegnamy się.- Grabarz ścisnął starszego mężczyznę za ramię i rzucił ostatnie spojrzenie na drzewo wisielców. Trupy wisiały, nieruchome i ciche jak… śmierć. Chłopak pomachał reszcie i puścił się w zarośla truchtem, podzwaniając ekwipunkiem.

Starzec pomachał mu na odchodne, po czym podszedł do jednego z wisielców i ostrożnie przeciął sznur, przytrzymując go za nogi, tak aby martwa nie spadła gwałtownie na ziemię. Pomimo, że było to pozbawione życie naczynie na duszę, Schulz nie mógł nie okazać szacunku wobec zmarłych.
- Niech Sigmar ma cię w swej opiece.- Mruknął pod nosem mając na myśli oddalającego się Kasimira. - Przyda ci się…
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 04-03-2016 o 02:42.
Krieger jest offline  
Stary 05-03-2016, 13:37   #82
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację

Pyotr wsparł się na czyimś pomocnym ramieniu i wstał z błotnistej ziemi. W obliczu zagrożenia, jego strzaskany wizją umysł odnalazł chwilowo równowagę. Mimo iż wciąż obserwował otoczenie w niejakim otępieniu, wiedział co należy uczynić, choć dawno tego nie robił.

Magia to niebezpieczne zjawisko. Osiem wiatrów chaosu tylko czeka, by po nie sięgnąć. Należy jednak się wystrzegać! Wielu pochłonęła już morfa chaosu. Dlatego Pyotr nie korzystał z magii czystej postaci od lat.

Dziadek Rybak sięgnął po przewieszoną od wewnętrznej strony płaszcza szpilę, w drugą rękę, trochę niepewnie, chwycił miecz. Pamiętał niewiele zaklęć. Dawniej znał ich znacznie więcej, lecz tego jednego był pewien. Starzec odchylił głowę i patrząc w niebo, wziął głęboki wdech.

"Vetry moshchnost', mirovyye derzhavy, vosem' v odnom, khaos poddelat' sil'neye neprimirimym..."

Jego zmysły z intuicyjną łatwością dostroiły się do otaczających go wiatrów magii, jakby czynił to codziennie. Wciąż z wysoko zadartą głową, jego usta uwalniały szybki szept. Słowa wypowiadane przez Pyotra były ciche niczym szum wiatru. W bitewnej gorączce niewielu mogło zauważyć, co czyni Dziadek Rybak.

"...vetry nebes , ya risuyu ot vas , nastroit'sya..."

Nadbiegające minotaury nie miały znaczenia. Stał nieco oddalony, za plecami innych. Zmusił umysł do niezachwianej koncentracji. Czuł moc. Uczucie tak wspaniałe, o którym nieomal już zapomniał. Starzec spojrzał przed siebie. Pojedyncze osobniki minotaurów były już związane walką, część dopiero nadbiegała. Wokół panował zgiełk krzyków ludzi i ryków bestii, lecz nie rozproszyło to uwagi Pyotra Koldun. Jego wzrok zogniskował się na wybranym przeciwniku. Ruszył w jego stronę z początku spokojnym krokiem. Uniósł miecz, choć nie jego miał zamiar użyć.

"...on prinimayet sposobnost' dvigat'sya , potreblyat' energiyu to perepolnyayet telo"

Zaklęcie uwięzione w niewielkim kawałku metalu w jego lewej dłoni, zostało uwolnione w chwili, gdy wbił szpilę w udo walczącej bestii. Minotaur, który dotąd nie zwracał na niego uwagi, z furią rzucił się na starca. Próbował zasłonić się mieczem, lecz nic nie mogło przeciwstawić się impetowi uderzenia. Nim jeszcze zaklęcie zadziałało bestia chaosu uderzyła weń swym porożem, odrzucając Dziadka Rybaka na parę kroków.

Jeszcze nim upadł, bestia całkowicie znieruchomiała, przez chwilę pozostając zupełnie bezbronną na ataki.


Starzec upadł, uderzając o drzewo wisielców najpierw plecami, potem głową. Chwilę później, po czasie wypełnionym fizycznym bólem stracił przytomność...
 
Rewik jest offline  
Stary 05-03-2016, 18:34   #83
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Gdy już było po walce wciąż dygoczący akolita spoglądał na leżące truchło przed nim. Choć ciało zdawało się drżeć całe, to jego oczy spoglądały ze stoickim spokojem na krew, która znaczyła jego ubrania. Stal, której ostrze zabarwiło się ciemną purpurą, zdawało się ciążyć niemiłosiernie. Stopy za to, takie można było odnieść wrażenie spoglądając na Severusa, jakby mu ugrzęzły w ziemi, a on sam nie wiedział co robić. W końcu jednak ruszył się w tym samym momencie gdy Lambert kończył kłótnie, kolejną oczywiście, z Schulzem:

- Gdzieś mam twoich rannych - padło na końcu

Młody akolita spoglądał spokojnie na bitewnego kapłana, który coraz bardziej zdawał się pogrążać we własnej pysze i szaleństwie. O ile jego zachowanie w stosunku do Katriny było zrozumiałe, tak jednak sytuacja w jakiej się znaleźli nie sprzyjała takim konfliktom. Gdy kapłan odszedł i on podążył za nim, lecz trzymał się on w bezpiecznej odległości, chcąc zobaczyć co wyniknie z takiego zachowania.
Drużyna została podzielona, i nawet dawi miał dość. O ile Severus nie darzył przyjaźnią Thravara, tak tym razem wojowniczy Khazad miał rację. Lambert posuwał się za daleko, nie żeby Severusa obchodził los kogokolwiek z tej dziwnej zbieraniny, ale tak jawnie tworzyć podziały. To wadziło o jawny sabotaż misji. A na to młody Sigmarita nie zamierzał pozwolić. Stał jednak w cieniu drzew na razie i bacznie obserwował nadchodzące wydarzenia. A te potoczyły się błyskawicznie.
Od słowa do słowa, doszło do konfrontacji między krasnoludem a kapłanem. I polała się krew. Walka może nie była jakaś oszałamiająca, lecz dawi dzielnie trzymał się w pojedynku z bardziej doświadczonym wojownikiem. Upór i zawziętość tym razem jednak nie dała rady doświadczeniu i szczęściu, które nie opuszczało Lamberta. Potężny młot bojowy spadł w końcu na twardą czaszkę Khazada rozłupując ją. Ze smutkiem w oczach Severus patrzył jak Thavrar, którego twarz pokrywała krew, konał przed Lambertem.

Młody akolita w końcu wyszedł z cienia i zbliżył się do ciała poległego. Uklęknął przy nim i zamknął mu oczy, odmawiając modlitwę w jego imieniu. Gdy dostrzegł jak z kieszeni wystaje mu drewniana fajka zabrał ją ze sobą na pamiątkę. Będzie dobrze wspominać tego dzielnego, upartego i martwego wojownika.

Po tym wstał i bez słowa zostawił najemników, udając się do wieśniaków. Gdy dotarł na miejsce, rzekł tylko:

-Pochowajmy waszych bliskich a potem spalmy to drzewo w cholerę. - gdzieś zahukany młodzieniec zdawał zniknąć gdy wymawiał te słowa.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 05-03-2016, 20:23   #84
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Tym razem walka okazała się dla Lexy być znacznie łatwiejszą, niż ta poprzednia. Być może było to zależne od tego, kto stał obok niej i podczas owej walki dotrzymywał jej kroku, a może to sam fakt, że przedtem dwóch przeciwników szło na nią jednocześnie, a ona była sama. Teraz to minotaur był sam w boju i dzięki temu kobieta mogła w pełni wykorzystać swoje waleczne atuty.
Pierwsze co, to musiała chwilę przeczekać, aż pomioty chaosu dobiegną na wystarczająca odległość, aby miała ich na wyciągnięcie swoich toporów. Skupiona i gotowa do ataku, rzuciła się niemal natychmiast, bombardując wroga dwoma celnymi trafieniami, które poważnie zraniły bestię, co potwierdziła gromkim rykiem bólu. Potwór w rewanżu zaatakował Adara, który sam się podstawił, aby dać doświadczonej wojowniczce dogodną okazję na wykorzystanie swoich silnych ciosów. Chłopakowi na szczęście udało się sparować szaleńczy zamach młota, dzięki czemu jedynie został lekko pchnięty ku tyłowi, ale utrzymał się na nogach.
Blondynka była zadowolona z takich obrotów spraw i kiedy to nadarzyła się okazja, ponownie zamachnęła się na przerośniętą krowę. Pomału zaczął ogarniać ją szał, co zostało potwierdzone siłą ataku i mimo, iż trafiła tylko raz, uderzenie było równie potężne, co dwa poprzednie.
O dziwo, walka z przerośniętą grupą chaotycznych bestii wcale nie trwała długo. Większość ludzi trzęsła się przed walką pomimo determinacji i chęci zemszczenia się. Lexa nie wróżyła tej walce zbyt dobrze, ale na gusłach to ona się znała tak samo jak na ubijaniu masła, czyli wcale. Mogła niby trzepać z całej siły i ubijać te składniki, ale czy dzięki temu powstałby produkt, to nie mogła stwierdzić.

Gdy ostatnie truchło z rykiem padło na przesiąkniętą krwią i deszczem glebę, Lambert niemal natychmiast rzucił się w stronę Katariny. Lexa zastanawiała się nawet przez chwile, czy ten religijny fanatyk nie jest groźniejszy od całego stada rogatych stworów. Jego ewidentne zaślepienie, agresja i nadmiar niewyładowanego gniewu, spoczął teraz na bogu ducha winnej dziewczynie i choć sama blondynka nienawidziła plugactwa magii, nie potrafiła dostrzec w tej młodej istocie chęci czynienia zła; po prostu nie mogła. Mimo nie zgadzania się z poglądami Lamberta, kobieta nie miała tutaj swojego miejsca, nie było kąta, w którym ktokolwiek z grupy by jej pragnął. Nie mając co ze sobą począć, ostatni raz spojrzała na Katarinę i posłała jej słaby, wspierający na duchu uśmiech, zupełnie jakby chciała rzec "nie martw się, wszystko będzie dobrze". Chyba jednak zbyt wiele kłamstw zawartych było w tych słowach, by mogła je wypowiedzieć z czystością sumienia. W milczeniu odwróciła się i odeszła razem z Lambertem, a zaraz za nimi podbiegł Wilhelm oraz Thravar, gotowi przemówić Sigmaricie do rozsądku.

Przemowy te, choć z początku nie takie głupie, przerodziły się w słowną przepychankę i rzucanie obelgami. Lexa przysłuchiwała się tej wymianie zdań z małym niepokojem i dostrzegając rosnące napięcie, miała w zamiarze wtrącić się gdy tylko oręż pójdzie w ruch. Już dała krok w ich stronę, gdy stanowczy i rozkazujący ton głosu mężczyzny, zastopował jej ruchy. Zamarła w oczekiwaniu z miną nie wyrażającą ani krzty emocji i choć patrzący na siebie z wrogością przeciwnicy zajęci sobą, nie mogli dostrzec jej gotowości, ona tylko czekała na krytyczny obrót spraw.


Śmierć z rąk "swoich" była największą głupotą, jaka w tej chwili mogła im się przytrafić. Co innego, gdy podczas zwalczania chaosu poległ dzielnie walczący wojownik, a już zupełnie inna sprawa, gdy ludzie dążący do tego samego celu, wybijali się nawzajem. Walka trwała dłużej, niż ta przeciw minotaurom. Krasnolud trzymał się dzielnie, mimo gradu ataków jakie zaserwował mu doświadczony Sigmarita. Mimo to, jego ataki nie robiły na Lambercie najmniejszego wrażenia, a draśnięcia młota były jak ukoszenia natrętnych komarów. Już w chwili, kiedy to Kapłan zmiażdżył Thravarowi rękę, Lexa chwyciła za trzon topora i zmrużyła oczy. Skuliła ramiona i spięła mięśnie, nie odrywając od walczących swego spostrzegawczego spojrzenia, a kiedy tylko wyczuła moment przeważajacy na życiu krasnoluda, rzuciła się do przodu z wysuniętą ku górze bronią.
Drugi z trzech wymierzonych w krasnoluda ciosów, zatrzymał się z hukiem na ostrzu blondynki. Kobieta zacisnęła zęby i skazała swoje umięśnione ręce na duży wysiłek, aby odeprzeć muskularnego Kapłana, jednakże ten wściekle pchnął ją z całych sił.
Lexa odrzucona przez Lamberta, wpadła plecami na Wilhelma, który dzięki swojej zręczności zdołał ją złapać i podeprzeć swoim ciałem, aby wojowniczka się nie przewróciła. W tej samej chwili młot rosłego człowieka zetknął się potężnie z czaszką krasnoluda, roztrzaskując ją wraz z chroniącym głowę hełmem, którego stal boleśnie wgniotła się w powstały w kości ciemieniowej otwór.

Thravar runął z hukiem, unosząc w górę tumany kurzu i śmierdzącej woni tętniczej krwi, która w zaskakującym tempie poczęła okalać jego pozbawione ducha i życia ciało. Lexa nie mogła powiedzieć, że nią to nie wstrząsnęło, bowiem w pewien sposób wywarło to na niej jakiś wachlarz emocji. Choć nie znała dobrze poległego, zdążyła w pewien sposób do niego przywyknąć, ceniła jego wartość bojową, hart ducha, siłę i pewien ogień w walce. Nieopisana nutka żalu, gulą utknęła jej w przełyku, a mimo to wciąż milczała. Lamberta nie obdarzyła spojrzeniem, a ciepłe dłonie Wilhelma, które spoczywały na jej ramionach, nawet nie utkwiły w jej zmysłach. Nie czuła ich i nie zrobiła o to żadnej sceny, nie uderzyła go, nie odepchnęła, nie zaczęła wyzywać. W całkowitym milczeniu dała ostrożne kroki w kierunku krasnoluda, przy którym to ukucnęła. Wymamrotała coś w języku norskim, a w tym czasie Severus podszedł i zamknął poległemu powieki.
Blondynka chciała, by chociaż pancerz wciąż mógł brać udział w walce, przyjmować i odpierać ciosy; aby duch waleczności Thravara wciąż z nimi podróżował i wspierał swoją witalnością, krzepą, wytrzymałością. Zdjęła kolczugę z jego korpusu i odsunęła się.
W między czasie, gdy Lambert rozmawiał z Kasimirem, Lexa odeszła na bok, aby móc się przebrać, a następnie ruszyć u boku swego chlebodawcy; mimo tego, jak bardzo się z nim nie zgadzała.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 05-03-2016, 20:47   #85
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Znowu. Znów dostał w łeb. I znów czaszka pękała z bólu. Walka do łatwych nie należała, ale wszyscy spisali się doskonale. Nikt nie zginął choć odnieśli rany... a potyczka była dużo groźniejsza niż ta ze zmutowanymi wilkami (świeć Sigmarze nad duszą nieszczęsnego Franza).
On sam długo przytrzymywał jednego z minotaurów. Reszta miała więcej szczęścia i współpracą zdołała położyć swoich przeciwników. Willhelm dzielnie stawiał czoła bestii nie ustępując nawet o krok chociaż ciosy jakie na siebie przyjmował do lekkich nie należały. W końcu pozostali przyszli mu w sukurs... acz było praktycznie już po walce.
Mógł odetchnąć.
Wydarzyło się jednak wiele rzeczy nieprzewidzianych.
Chociażby to że Katarina okazała się kimś innym niż się sądzili. Ta iskra trafiła na kupkę prochu, która spowodowała gniew kapłana Lamberta. Z pomocą dziewczynie przyszedł Schulz, ale cała sytuacja pozostawiała zbyt wiele... niewiadomych. Zbyt wiele napięcia.

Willhelm obserwował całą scenę siedząc pod drzewem i zdzierając krawędzie rękawów habitu, aby mieć czym obandażować rany. Miał nadzieję tylko że ktoś z wioskowych wziął ze sobą zioła do sporządzania wywaru. O samej wodzie i tkaninie ran nie zdołają zaleczyć. Kiedy Lambert odszedł do swoich mnich-olbrzym podszedł powoli do Katariny i rzucił cicho.
- Ciesz się, że żyjesz, po takiej pyskówce.
Dla niego samego drzewo wisielców było przykrym widokiem. Szczęście, że jego bracia i nauczyciele poginęli pod gruzami klasztoru i w walce. Mógł się w całości skupić na zemście, na zadaniu, odtrącając kolejne smutki. Ale teraz musiał też się zatroszczyć o swoich podopiecznych, a sytuacja naprawdę nie była łatwa. Jego wielka dłoń opadła na ramię drobnej kobiety.
- Reguły to reguły. Dla dobra wszystkich i ciebie samej muszę wiedzieć kim jesteś i kim była twoja mistrzyni. Rozumiesz? - powiedział twardo.
Pogrążona w cichym płaczu dziewczyna siedziała pod drzewem ze splecionymi na kostkach palcami i z twarzą zakrytą kolanami, kiedy Willhelm do niej podszedł. Kiedy podniosła na niego swe niebieskie, załzawione oczy, ujrzał niewypowiedziane cierpienie wyrażone w jej spojrzeniu. Po jego pytaniach będących identycznymi do tych zadanych przez Lamberta wręcz strząsnęła ze swego ramienia dłoń i odsunęła się najdalej jak tylko była w stanie.
- I co? Jak ci odpowiem, to też mnie będziesz chciał zabić? - siląc się na identyczny ton próbowała mu odpowiedzieć, lecz wyszło to okropnie.
- Szukam powodu dla którego nie miałbym stać cały czas za twoimi plecami pilnując tego czy panujesz nad swoimi zdolnościami. - akolicie brew nie drgnęła nawet, dłoń zaś obrócił wnętrzem ku niej - Wszyscy mieszkańcy Krausnick są pod moją opieką, ty również.
Słowa te mogły brzmieć dziwnie, szczególnie, że sam Willhelm nie wyglądał za dobrze biorąc pod uwagę jego stan.
- I tak pewnie będziesz chciał mnie spalić na stosie, bo nie zrozumiesz, ale nie zależy mi już po tym, co mnie tu spotkało - otarła oczy i wzięła dwa głębokie wdechy, by się uspokoić, a wymagało to niesamowitego wysiłku.
- Jestem uczennicą lodowej damy, która nazywała się Natalya - pociągła nosem i jeszcze raz przetarła wilgotne policzki - Obie byłyśmy w podróży do Middenheimu, do świątyni Ulryka, ale kyazak siedzieli nam na ogonie. Schroniłyśmy się więc u was.
- Czarodziejki z Kislevu, prawda? - mruknął cicho Willhelm - Dobrze pamiętam że jesteście pod protekcją tamtejszych władz? Że jesteście… kastą magiczną… waszej krainy?
- Te, które zakończą nauki, wchodzą niejako w kręgi szlacheckie naszego kraju, ale... Sam widzisz, do czego tu doszło.
Zwiesiła głowę na moment próbując chociaż chwilowo wyrzucić tragiczny obraz ze swojego umysłu.
- Miałyśmy po prostu dostarczyć pismo do Middenheimu. Nie wiem o co chodziło, ale podobno coś bardzo ważnego - dodała po chwili.
Willhelm kiwnął głową na słowa dziewczyny, chwilę warząc słowa po czym powiedział powoli, tak aby wszystko do dziewczyny dotarło.
- Skoro twoja nauczycielka była… lodową damą to byłaś szkolona tak aby posługiwać się mocą bezpiecznie. To mi wystarczy. - rzekł na początku po chwili dodał - Pomogę ci pochować mistrzynię… dobrze?
Katarina popatrzyła się na mnicha co najmniej zdziwiona. Trudno było ukryć to uczucie, skoro już całkowicie straciła nad nimi kontrolę po śmierci Groma.
- Mamy większe zrozumienie magii niż magowie Imperium, lecz tutaj magia jest brudna. Tak jakbyś próbował wejść boyarowi do gnojówki - skrzywiła się na samą myśl o czymś takim - To ich chyba ogranicza.
Tak chwilę siedziała spoglądając gdzieś w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie przetrawiając kolejne myśli. Może nie wszyscy Sigmaryci byli źli?
- Grom też zginął - po tych słowach kolejna fala łez runęła niczym wody topniejącego w południowym skwarze lodowca.
Mnich przysiadł obok dziewczyny i po prostu milczał. Ręka piekła jak cholera, a habit nasiąkał krwią, jednak nie mógł po prostu przytaknąć i pójść sobie. Grom był poczciwym zwierzem, wszak rzucił się na gigantyczne dla niego bydle jakim był minotaur.
Dopiero po jakimś czasie Katarina zatrzymała atak płaczu. Spojrzała na jego zranienie. Wyglądało ono paskudnie. Wyciągnęła ręce w jego stronę zbliżając je do rany.
- Mogę? - zapytała chcąc pomóc złagodzić jego cierpienie.
Willhelm skinął w odpowiedzi głową podając jej kawałki materiału, które zdarł ze swojego habitu.
- Przydałoby się przemyć. - mruknął.
- Da się zrobić - stwierdziła dziewczyna i zaczęła grzebać w swojej torbie na ramię. Wyciągnęła z niej jakąś butelkę - Chyba Kvas może być, prawda? Lambert go używał do przemycia ran Lexy, no to może… Może się nada, chociaż bardziej brałam to ze sobą, by to wypić, a nie przemywać rany.
Po chwili zamyślenia akolita wziął naczynie z ręki Katariny i powąchał. Zwilżył sobie usta odrobiną cieczy.
- Jest w porządku. Za mocny wyrządza więcej szkód niż dobrego.
W tym momencie obok nich ktoś upuścił plecak podróżny. Był to Dziadek Rybak. Ledwo trzymał się na nogach, a lewą dłonią trzymał się za krzyż. Patrzył na Katarinę najpierw z wyrzutem, potem współczuciem i zrozumieniem.
- W środku są zioła i bandaże i kilka moich mieszanek. – chciał dodać coś jeszcze, lecz zachował to dla swoich myśli.

„ Prosiłem, przestrzegałem przed tym człowiekiem. Czemu mnie nie usłuchałaś? ”

- Pomóż mi chłopcze - Dziadek Rybak zwrócił się do Willa, dając znać, że chce przysiąść obok. Kiedy usiadł znów się odezwał – znajdziesz tam też kilka buteleczek. Wyjmij dwie, jedną sam wypij, a drugą daj mi. – Pyotr zakaszlał i z wyrazem bólu zamknął oczy, oczekując aż Will wykona o co prosił.
Akolita pokiwał głową i zaczął przeglądać torbę. Sam też nie ufał do końca Dziadkowi, bo ten jak to mawiali był “magiczny”. Czy był zielarzem? A może pseudopustelnikiem? Sigmar jeden raczy wiedzieć, ale pewno było to że Dziadek Rybak był dobrym człowiekiem… przynajmniej dla swojego najbliższego otoczenia. Wygrzebawszy flaszeczki podał jedną Dziadkowi, a jedną sobie zachował.
- Słyszałem o toniku łagodzącym i miksturach leczniczych… to któreś z nich? - zapytał wprost.
- Słyszałeś i widziałeś. To tylko zioła. Odpowiednio dobrane i wystarczająco długo ważone. Bazą jest wywar z piołunu i coś co w stronach Kislevu nazywamy korova mochi. Pomaga na zaskakująco dużo przypadłości. Pomoże i tu. Najlepiej podgrzać, jeno nie wiem czy rozsądne byłoby rozpalać ogień. - Pyotr Koldun zamyślił się chwilę i posmutniał wyraźnie - W zasadzie powinniśmy spopielić całe to miejsce...
- Drzewo jest rozłożyste… jeszcze zająłby się las. - powiedział cicho duchowny - Nie mówiąc już o tym że wszystko jest wilgotne od deszczu.
Niezbyt przysłuchująca się rozmowie pomiędzy mężczyznami dziewczyna wstała i bez słowa odeszła od nich chwiejnym krokiem kierując się ku Natalyi stwierdzając, że nadeszła pora działania.
To co powiedział akolita, było raczej oczywiste. Dziadek Rybak machnął jedynie na to dłonią.
- Nie wiadomo jakich plugastw się tu dopuszczono. Rytuał? - Pyotr splunął koło siebie - Zwykły mord? Nie ma znaczenia. To miejsce przesiąknęło śmiercią i okrucieństwem. To co stało się przed walką... - Dziadkowi Rybakowi, aż zaparło dech na samo wspomnienie, chwilę dochodził do siebie, nim kontynuował - ...pamiętasz Bill, tam przy moście? Widziałem tą polanę, lecz jeszcze nie wiedziałem o tym. Dostrzegłem zło tak niewyobrażalne… Tu… tu to wróciło jeszcze silniejsze - głos Dziadka załamał się i stało się coś nieoczekiwanego. Starzec zapłakał gorzko. Jego poważną, zaoraną zmarszczkami twarzą spłynęły rzewne łzy
Westchnąwszy w duchu akolita poklepał i staruszka, który się rozkleił. Czy wynikło to z jego charakteru czy z poczucia rozpaczy, które na pewno unosiło się teraz wokół, któż to mógł wiedzieć. Willhelm podejrzewał, czym mogły być zdolności Dziadka Rybaka, ale nie powinno być to nic groźnego, choć wskazywało to na możliwość… nieważne. Willhelm podniósł się ciężko z ziemi chwytając w garść młot bojowy.
- Posłuchajcie mnie wszyscy. - rzekł donośnie swoim dudniącym głosem - Wyruszyliśmy z Krausnick mając nadzieję odnaleźć bliskich i zapobiec dalszym tragediom. Wiedzieliśmy, że naszym przeciwnikiem są okrutne bestie przesiąknięte nienawiścią do wszystkiego co ludzkie. Już samo podjęcie decyzji o działaniu było aktem wielkiej odwagi. - zrobił pauzę wiodąc wzrokiem po towarzyszach - To miejsce… to miejsce pokazuje, ogrom bestialstwa sług Arcywroga. Mogliśmy się spodziewać, że coś takiego zobaczymy, ale spodziewać się, a zobaczyć to dwie różne rzeczy. - Willhelm wskazał w kierunku minotaurów młotem - Ale miejsce to pokazało nam też, że jesteśmy w stanie stawić czoła takiemu przeciwnikowi, kiedy współpracujemy, działamy razem, kiedy jesteśmy zdecydowani. Imperium często było pogrążone w konfliktach z czego korzystał Chaos, ale jednak Imperium odpierało kolejne najazdy plugawych ord i nadal to robi. Dlaczego? Bo nawet skłóceni ludzie zaczynali rozumieć, że w obliczu tak wielkiego zła nie można się kłócić i trzeba się zjednoczyć. - akolita opuścił oręż i rozłożył szeroko ręce, jakby chciał wszystkich objął - Wyruszenie w tą drogę nas zjednoczyło. Jednoczą nas trudy, którym stawiamy czoła. Łączy nas wspólna tragedia, utrata bliskich i nadzieja na ich odzyskanie. Łączy nas żądza zemsty za krzywdy nam wyrządzone. Przed nami jeszcze długa droga pełna niebezpieczeństw i przeszkód. Mając jednak przy sobie tak odważnych ludzi jak wy wierzę, że możemy każdą z tych przeciwności pokonać.- opuścił ręce i powiedział już ciszej - Może nie jesteśmy wojownikami, ale ta podróż nas hartuje. Kiedy w końcu staniemy naprzeciw tych, którzy odpowiadają za to wszystko, będziemy innymi ludźmi - postarajmy się… aby ta zmiana… zasiała zwątpienie w czarnych sercach naszych wrogów.
 
Stalowy jest offline  
Stary 05-03-2016, 23:49   #86
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar, podobnie jak inni członkowie zbieraniny, którzy obeszli się w walce bez zadrapania, szwendał się wokół drzewa wisielców bez celu. Z tego, co Szarak zdołał zauważyć, na polanie rozgrywała się dosyć ciekawa scena. Kolejne starcie Lamberta oraz Schulza. I jeszcze to całe zamieszanie z Katariną. Sługa nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Wciąż był w szoku pobitewnym.
Jednak była jedna rzecz, która nie dawała mu spokoju. Kobiety i dzieci. Powieszeni na drzewie. Tak nie można, pomyślał Adar. Należy się im pochówek. I z tymi myślami odnalazł w tłumie Schulza. Rozmowa z bratem Lambertem raczej nie poszła dobrze - to mógł wywnioskować po minie starszego mężczyzny. Adar był mu jednak wdzięczny za wstawiennictwo za Katarinę.

- Panie - zwrócił się trochę nieśmiało. Walka minęła, a jego odwaga znowu wpełzała w ciemne zakamarki. - Widzę, że nasz grabarz nas opuszcza. To wielka szkoda, bo chciałem go prosić o pomoc. - Szarak przyglądał się, jak stary weteran układa na ziemi odciętą kobietę. - Powinniśmy przygotować im godny pochówek.
- To jego decyzja, lecz nie mam zamiaru go powstrzymywać. Młody jest, jeszcze wiele musi się nauczyć - odparł Schulz chłopakowi, po czym podszedł do kolejnego z wiszących na drzewie trupów i przeciął podtrzymujący go sznur.
- Najpierw musimy wszystkie ściągnąć z drzewa. Zajmę się tym, może pomoże mi ktoś z silniejszych… Na przykład Magnus - powiedział wystarczająco głośno, by ten go usłyszał, choć szczerze mówiąc wątpił, czy aby mężczyzna jest gotów na taki wyczyn po utracie adoptowanego syna.
Starzec westchnął nieszczęśliwie, przypatrując się kolejnemu wisielcu. Znał tego człowieka, podobnie jak każdego innego powieszonego. Każda chwila spędzona w tym ponurym lesie jeszcze bardziej utwierdzała go w przekonaniu, że postąpił słusznie rzucając się w pogoń za najeźdźcami.
Po zapoznaniu się z kolejnym z krwawych dzieł Ragusha, w sercu starego żołnierza pozostało już tylko jedno uczucie - żądza zemsty.

Szarak patrzył ponuro, jak kolejny wisielec został odcięty. Co ci ludzie musieli czuć, kiedy te okropne bestie wcisnęli im na szyje pętle i zawiesili na drzewie? Adar wzdrygnął się na tę myśl.
- Zacznę już kopać - powiedział do Schulza. Grabarz zostawił im łopatę, co było miłym gestem. Nie został, by ich pochować, ale chociaż zależało mu na tym na tyle, że oddał swoje narzędzie pracy.
Sługa znalazł odpowiednie miejsce na polanie i bez zwłoki wziął się do roboty. Wciąż był trochę zmachany po walce z mutantami, jednak gniew na te paskudne bestie dodawał mu sił.


Kopanie szło opornie, jednak mógł liczyć na wsparcie innych. Kiedy wszystkie kobiety i dzieci zostali odcięci, ułożono ich równo do zbiorowej mogiły, a następnie zasypano ziemią. Znalazło się tam miejsce nawet dla krasnoluda, którego śmierć była dla Szaraka szokiem. Grób nie był zbyt głęboki, jednak to było wszystko, co mogli na razie zrobić. Wciąż byli wyczerpani podróżą i walką z mutantami.
Szarak ułożył stosik kamieni, który wyróżniał to miejsce w okolicy. Nie znał się na rytuałach pogrzebowych, więc po prostu zmówił krótką modlitwę za dusze zmarłych.
Minotaury natomiast miały zgnić na tej polanie. Były pomiotami Chaosu i nie zasłużyli na nic innego. Nim jednak rozkład zwłok miał na dobre wziąć ich w swoje objęcia, Adar zdarł z jednego minotaura jego skórzaną kurtę i ochraniacze. W normalnej sytuacji by tak nie postąpił, bowiem było to dla niego obrzydliwe. Ostatnie potyczki uświadomiły mu jednak, że nie ważne, iż nie potrafi walczyć i zna się głównie na gotowaniu – ta podróż wymagała wojowników. Nie był szermierzem i nie mógł liczyć, że jego umiejętności go uratują. Potrzebował lepszej ochrony. Miał już tarczę, ale kawałek pancerza był równie cenny.
W skórzni, z tarczą i mieczem nie przypominał już tamtego brudnego, przestraszonego chłopca, który zmywał gary w tawernie „Przyklasztornej”. Nie był już bezbronny; nauczył się atakować – a przynajmniej bronić.
Po tym, jak brat Lambert i kilku innych ich porzucili, Adar zrozumiał, że musi dawać z siebie dwa razy więcej. Doznał już inspiracji. Teraz wystarczyło podążać ścieżką wojownika.
 
MTM jest offline  
Stary 06-03-2016, 13:24   #87
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Walka dobiegła końca. Zrobił, co do niego należało. Kilka strzał dotarło do swego celu. Mimowolnie odnotował w pamięci los tych, które chybiły, aby móc po nie wrócić po walce. W końcu na nowe nie miał co liczyć. Po rozprawie z minotaurami przyszedł czas na zasranego Sigmarytę. Daniel bez żadnego zachowania wycelował w niego strzałę, jak tylko podszedł do Katriny. W sumie można było się tego spodziewać po pokazie jej umiejętności. Steinherz nie był jakoś specjalnie przestraszony całym tym magicznym zamieszaniem. Widział już kiedyś magika, który robił jakieś sztuczki w mieście. Ot stetryczały dziadunio, w obszczanej szacie w gwiazdki i księżyce, wyjmował gołębie z rękawa. Żałosne. To tutaj przynajmniej było użyteczne. Nawet bardzo, sądząc po trupach rogatych bestii. Z resztę, choć sam przed sobą tego nie przyznawał, to gdyby dzięki tej sytuacji mógł wpakować strzałę w oko Lamberta, to byłoby to mu bardzo "na rękę". W tej chwili nienawidził tego człowieka na równi z bestiami, które ścigali. We wszystko wmieszał się Schulz, co było do przewidzenia i kapłan ustąpił. Trochę szkoda...

Kiedy emocje opadły a Sigmaryta odszedł do swoich, Daniel podszedł do starego żołnierza i reszty mieszkańców wioski.

- Ktoś z Was ma jeszcze wątpliwości, co do tego człowieka i jego najemnych psów? Wiecie jaki jest najprostszy sposób aby nie dopuścić do rytuału, o którym mówi Schulz? Zabić tych, którzy maja być złożeni w ofierze, zanim to się stanie. Ten skurwysyn zrobi to bez chwili wahania, jeśli uzna, że tak może uratować ten pierdolony kielich przez splugawieniem. Jeśli chcecie, aby nasi mieli choć cień szansy na przeżycie, jeśli Katrina i Dziadek mają ją mieć, jeśli jakimś cudem uda nam się to przeżyć i wrócić do domów, to ten jebany kutas musi zdechnąć w tym parszywym lesie. -

Na koniec swej przemowy Daniel splunął siarczyście na ziemie i nie specjalnie zwracając uwagę jaki efekt wywołały jego słowa, ruszył na poszukiwanie swoich strzał, aby uzupełnić kołczan. Wrócił akurat na przemówienie Wilhelma i z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. Nie zrobił tego tylko dla tego, że być może jego mowa faktycznie podziała na innych krzepiąco. On wiedział swoje.

- Nie powinniśmy chować ich pod tym drzewem. To złe miejsce, to chyba jasne. Jakaś mroczna siła tu mieszka. Kto wie, czy nie każe im wstać z grobu i ruszyć za nami, aby mordować żywych. -

Jego słowa były kierowe do Schulza i reszty, ale i tak miał zamiar pomóc w pochówku jak należy. Może dzięki temu i jego będzie miał kto pochować?
 
__________________
naturalne jak telekineza.
malahaj jest offline  
Stary 06-03-2016, 14:56   #88
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wiatr zaszumiał nad głową Wilhelma, poruszając leniwie zawieszonymi na drzewie trupami. Jeszcze chwilę temu, widok wisielców wstrząsał nim i przyprawiał o mdłości. Teraz jednak, oparty o pień najemnik miał nieco obojętny stosunek do trupów. Zajmowała go inna spawa - olbrzymia, pulsująca oszałamiającym bólem rana na jego ramieniu. Fizyczne cierpienie w całości go pochłonęło, a zarazem wskazało jasny ogląd na sytuację.
“Idiota, idiota, idiota!” - ganił się w myślach. Popełnił błąd. I w cale nie chodziło mu o jego bezmyślną szarżę na Minotaura, który kiścieniem zmiażdżył mu ramię. Nie. Błąd popełnił o wiele wcześniej - w chwili kiedy przekroczył granicę lasu. Jego duma i maska, którą przybrał nakazały mu ruszyć na tą samobójczą wyprawę, a teraz nie było już dla niego szansy na powrót. Wiedział, że zginie tutaj prędzej czy później. Już prawie się pogodził z tą myślą. Przymknął oczy, marząc, by Morr zabrał go do swojej krainy, wyzwalając z cierpienia. Gdy nagle usłyszał podniesione głosy nieopodal.

Wybałuszył oczy na widok sceny, której głównymi bohaterami byli przywódcy dwóch grup i Katarina. Jego uwadze nie uszli również statyści na drugim planie. Wioskowi z roziskrzonymi oczami i posępnymi minami celowali z łuków w stronę Sigmaryty. Wilhelm mozolnie zaczął podnosić się z ziemi, przytrzymując krwawiącą rękę. Chciał coś powiedzieć, krzyknąć, jednak nim w pełni otrząsnął się z oszołomienia wywołanego przez ból, cała scena dobiegła końca, bez zbędnego rozlewu krwi.

Ruszył za Lambertem. Spojrzał przepraszająco na Katarinę i stojącego obok niej Shulza. Całe zajście było niepotrzebne. Andree miał pewność, że jego przełożony mylił się co do dziewczyny. Może i była wiedźmą, jednak on wiedział, że nigdy nie sprzeniewierzyłaby się przeciwko nim. Rozważał przez chwilę, by nie pozostać z nią i resztą mieszkańców wioski. Dołączenie do nich wydawało się pozornie bezpieczniejsze. Już prawie przystanął, kiedy dostrzegł gniewne spojrzenia tych, którzy chwilę wcześniej celowali do Lamberta, a później tych, którzy zaczęli chować zwłoki swoich bliskich. Wyrazy ich twarzy wstrząsnęły nim, aż zadrżał i ponownie przyspieszył kroku. Zrozumiał, że z Lambertem ma niewielkie szanse na przetrwanie… Ale pozostanie z wioskowymi, było dla niego równoznaczne z samobójstwem.
“Oni nie przyszli tu ratować porwanych. Oni przyszli tu oddać za nich swoje życie. Zaspokoić sumienie wywołane faktem przeżycia tamtego napadu zwierzoludzi, gdzie zginęli lub pojmani zostali ich bliscy. I tak stracili już wszystko, więc czemuż to mieliby bać się śmierci? Wszyscy powinni umrzeć tamtej nocy.”

Przemyślenia, które go naszły, sprawiły, że nie wahał się już i ruszył za Lambertem. Próbował przekonać go jeszcze do zmiany decyzji - w końcu wspólnie ich szanse na przetrwanie mogłyby wzrosnąć. Niestety jego słowa nawet nie wzruszyły Sigmarty, który jednak, mimo widocznego zwątpienia Wilhelma, podarował mu dwie mikstury ranę. Andree już miał zamiar zmienić zdanie na temat Lamberta - na bardziej pozytywne - gdy niespodziewanie odezwał się krasnolud.

Wystarczyło kilka gniewnych słów, by oboje wznieśli bronie i rzucili się na siebie niczym dzikie bestie. Wilhelm nie miał zamiaru mieszać się w konflikt, nawet gdyby Sigmaryta im tego nie zabronił. Stojąc z boku z wybałuszonymi oczami przyglądał się walce. Kiedy sprawa miała się już ku końcowi, niespodziewanie Lexa rzuciła się na pomoc krasnoludowi. Wilhelma zdziwiło to litościwe zachowanie z jej strony. Ale mimo wszystko kobieta i tak nie wskórała nic.
Umięśniona i pokryta licznymi ranami ręka Lamberta odepchnęła zdecydowanie wojowniczkę, posyłając ją wprost w ramiona Andree. On odruchowo upuścił puste buteleczki po miksturze leczniczej i złapał ją. Zaparł się nogami, po czym zgrabnie zapobiegł upadkowi. Kobieta w jego rękach wydawała się pasować do niego o wiele lepiej niż jakakolwiek broń. Trzymał ją tak przez kilka chwil, całkowicie nieświadomy tego. Całą jego uwagę pochłonęło ostatnie, potężne uderzenie Lamberta, które raz na zawsze zwieńczyło żywot krasnoluda.

Lexa i on w końcu ocknęli się z szoku. Norsmanka wyrwała się bez słowa z jego rąk i podeszła do martwego towarzysza. Spoglądając na jego ciało, Wilhelm wzdrygnął się jedynie. Wszystkie pozostałe po nim przedmioty wydawały się niewarte obrzydzenia, jakie musiałby przeżyć zbliżając się do niego.
Najemnik ominął ciało Krasnoluda szeroki łukiem i swą postawą zadeklarował, że jest gotów do drogi. Nim ruszyli, niespodziewanie dołączył do nich niejaki Kas, jednak Andree był wciąż w zbyt wielkim szoku by zwrócić na to uwagę. W milczeniu ruszył w głąb ponurego i niebezpiecznego lasu u boku Lemberta, Lexy i grabarza.
 
Hazard jest offline  
Stary 06-03-2016, 15:28   #89
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Minotaury zaatakowały. Drżenie ziemi pod ich potężnymi kopytami było wyraźnie wyczuwalne. Bestie były ogromne - chodzące góry mięśni uzbrojone w broń, którą z ledwością można było podnieść. Ten, który biegł w jego stronę dzierżył kiścień z paskudnie wyglądającą żelazną kulą z kolcami zawieszoną na końcu łańcucha.

W innych okolicznościach Magnus być może zastanawiałby się nad sensownością stawania przeciwko takiemu potworowi. Jednak śmierć chłopaka wywołała w nim wściekłość i nie liczyło się nic innego poza zabiciem wroga.

Mimo przepełniającej go wściekłości zdołał wyczekać, aż stwór znajdzie się odpowiednio blisko i zadał mocne cięcie znad głowy. Głęboka rana na ramieniu zdawała się nie robić wrażenia na minotaurze. Podnosząc miecz do kolejnego zamachu zszedł płynnie z linii ciosu wroga, a kolczasta kula na łańcuchu ze świstem przecieła powietrze. Kolejny raz Lobensrache opadł wgryzając się głęboko w umięśnione przedramię bestii i wywołując jej pełen wściekłości ryk. Drwal poślizgnął się na ziemi zrytej nogami walczących i przykucnął, gdy żelazna kula większa od zaciśniętej pięści o włos minęła jego głowę. Pchnął zweihanderem z dołu przeszywając drugie ramię minotaura. Mimo poważnych ran stwór wciąż ponawiał ataki nic sobie nie robiąc z obrażeń, które zwykłego człowieka już dawno wyeliminowałyby z walki. Magnus już miał zadać decydujący cios, gdy kiścień bestii Chaosu doszedł celu uderzając go w lewy bok i posyłając na ziemię. Nim stwór zdołał zadać kolejne uderzenie został zabity przez innych uczestników wyprawy.

Hoff nie zwracał już uwagi na zabitego potwora ani na swoje rany - upewniwszy się, że pozostałe minotaury są martwe wbił zweihandera w ziemię i wrócił do zwłok Matthiasa. Tkwił tak przy nim poruszając ustami zupełnie jakby mówił coś do chłopca. Pogrążony w swoich myślach poruszył się dopiero wtedy, kiedy Schulz poprosił o pomoc w odcinaniu zwłok z drzewa. Wstał bez słowa, wspiął się na górę i po kolei przecinał nożem sznury. Schulz na dole przytrzymywał ciała i układał je na ziemi.

Następnie drwal pomógł w kopaniu płytkiego dołu, w którym miały spocząć szczątki mieszkańców wsi. Była to wyczerpująca praca, bowiem gęsto przerośnięta korzeniami ziemia Lasu Cieni nie chciała przyjąć nienależących do puszczy ludzi. W końcu ciała zostały przysypane ziemią i każdy na swój sposób pożegnał się z mniej lub bardziej znanymi sobie osobami. Magnus nim opuścił miejsce pod dębem wyrył w korze drzewa głębokie znaki opowiadające o tragedii, jaka się tutaj wydarzyła. Miało być to świadectwo tych wydarzeń, jak i być może ostatni ślad po pozostałych przy życiu mieszkańcach Krausnick.

Przez cały ten czas drwal nie wypowiedział ani słowa a jego zacięta mina zniechęcała do jakiejkolwiek formy kontaktu. Wyglądało to tak, jakby z chwilą znalezienia zwłok chłopca przestał wierzyć w to, że zdoła uratować którekolwiek z dzieci. Nadzieja na ratunek ustąpiła miejsca pomście. Nie myślał o niczym innym, jak o zabijaniu bestii odpowiedzialnych za tragedię jego przybranej rodziny.

Gniew pozwalał mu ignorować zadane przez minotaura rany. Ból wywoływany przez pęknięte żebra tylko podsycał jego determinację i chęć dalszego marszu. Krew z miejsc, w których kolce kuli przebiły skórzany kaftan przestała na szczęście płynąć i nie groziło mu wykrwawienie. Musiał tylko odrobinę odpocząć...

Zamknąć na chwilę oczy, otworzyć je, wstać i pójść zabijać.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...

Ostatnio edytowane przez Gob1in : 11-03-2016 o 20:54.
Gob1in jest offline  
Stary 06-03-2016, 15:28   #90
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
- Mogłaś się nie wtrącać! - Warknął Lambert, spoglądając na stojącą przed nim Lexę. W jego oczach czaiły się gniewne iskry, które szybko gasły, a jego naga, pokryta tysiącem blizn pierś coraz wolniej opadała.

Kobieta nic nie odparła, jej mina sposępniała a mięśnie twarzy drgnęły w kwaśnym grymasie. Patrzyła na Lamberta bez cienia emocji, choć widać było, że wcale nie pała entuzjazmem, ani nie jest zadowolona z obrotu spraw.

- Krasnolud sam wybrał ten los. Mogłem jedynie zapewnić mu godną śmierć - Dodał po chwili, kiedy mógł już złapać oddech po stoczonej walce. Podszedł do leżącego na ziemi napierśnika, który pośpiesznie przyodział.
- Chodźmy, zanim zbiegnie się tu reszta chłopstwa.

Zawahała się na chwilę. Stała tak jeszcze jakiś czas i zerknęła na Wilhelma, który najwyraźniej tak jak ona, nie był pokrzepiony zaistniałym zdarzeniem. Mimo to schowała topory i zerknęła na leżącego bez życia krasnoluda. Podeszła do niego i stając nad jego ciałem wymamrotała coś w języku norskim.

Po wymianie krótkich, niezadowolonych spojrzeń z Lexą, Wilhelm ominął szerokim łukiem ciało martwego krasnoluda i stanął przy Lambercie. Przyglądał mu się przez chwilę z zamyśloną miną, szukając odpowiednich do sytuacji słów. Miarkował tak przez kilka sekund, po czym dał za wygraną - wzruszył ramionami i obrócił się w kierunku którym podążał szlak, sygnalizując tym samym, że jest gotowy do drogi.

Młody grabarz przedzierał się przez zarośla krótką chwilę - niedługo do jego uszu dotarły dźwięki wydawane przez grupę najemników. W myślał starał się ułożyć jakieś mające ręce i nogi uzasadnienie, dla którego Lambert i jego zabijacy mieliby chcieć się z nim zadawać. Kas mógł mieć tylko nadzieję, że porywczy kapłan go wysłucha zanim każe mu się odpierdolić, albo rozwali mu łeb swoim młotem. Jednak w miarę zbliżania się do nich, dźwięki jakie wydawali przestały przypominać te powiązane z forsownym marszem do celu, o nie - brzmiały bardziej jak kłótnia, lub… bójka.

Grabarz zwolnił trochę. Widział już sylwetki najemników, niektóre stojące nieruchomo, inne poruszające się wyjątkowo szybko - i agresywnie. Powoli, z ręką w pobliżu durakowego topora, wyszedł na widok, spodziewając się dosłownie wszystkiego - od kolejnego ataku zwierzoludzi, po spontaniczną sesję treningową. Ale tego co zobaczył to się nie spodziewał.

Thravar, dawi który pomógł mu pochować Duraka, i Lambert, rozebrany od pasa w górę, trwali w śmiertelnym pojedynku. Choć krasnoludzki tarczownik był sprawnym wojownikiem i walczył z zawziętością i umiejętnościami których Kas mógł mu tylko pozazdrościć, ewidentnie nie był dla sługi Sigmara wyzwaniem - po kilku błyskawicznych wymianach ciosów hełm krasnoluda pękł jak orzech. Podobny los musiał spotkać jego czaszkę, która, choć gruba, przegrała z bitnią kapłańskiego obucha. Gdy brodacz padł na ziemię bez życia, Kas przełknął ślinę, odetchnął głęboko i postąpił krok naprzód.

-Cześć- Powiedział i skarcił się zaraz w myślach, że nic lepszego nie przyszło mu do głowy na powitanie. Starannie ułożony monolog poszedł się jebać. -Chcę… iść z wami.- Powiedział po prostu, starając się zignorować truchło krasnoluda. Nie wiedział, o co im poszło, ale nie miał zamiaru pytać. Jego celem był Lambert.

Kapłan, który zwrócony był plecami do Kasa, odwrócił się na pięcie zaskoczony słowami, które właśnie usłyszał. Utkwił swoje niebieskie jak głębia oceanu oczy w stojącym przed nim chłopaku i nawet nie krył zdziwienia, które malowało się na jego twarzy. Stał tak przez chwilę, uważnie oceniając ochotnika.

- Po tym wszystkim co zobaczyłeś chcesz do mnie dołączyć? Dawi mi nie zastąpisz, ale chciałbym wiedzieć na ile pozostaniesz mi wierny. Niesubordynacja skończy się dla ciebie tak samo jak dla krasnoluda. Akceptujesz to? - Zapytał, po czym przełożył przez bark swój ciężki młot i wyprostował się, a że był niespotykanie wysoki i dobrze zbudowany jak na człowieka, Lambert sprawiał imponujące wrażenie.

- Nie boję się śmierci - Odparł Kas pozornie bez związku ze sprawą, patrząc mężczyźnie w oczy. -Jestem obywatelem Imperium. Nie pozwolę, by los jaki spotkał naszą wioskę spotkał inne. Ofiary które ponosimy… - Wzrok chłopaka mimowolnie zahaczył o martwego krasnoluda. -... są niewielkie w porównaniu ze stawką o którą walczymy. Dopóki żyję, chcę walczyć ze złem które trawi moją krainę. Masz mój topór. Jestem gotowy.- Grabarz wyprostował się, czekając na werdykt kapłana. Obecność tego człowieka, nieważne jak brutalnego i zaślepionego, koiła jego wewnętrzne demony. Przynajmniej na razie.

- A powinieneś - Powiedział Lambert z beznamiętnym wyrazem twarzy, po czym odwrócił się i ruszył dalej ścieżką przed siebie. Po pokonaniu kilku kroków zatrzymał się na chwilę i dodał:
- W takim razie witamy w gronie samobójców.

Chłopak pokiwał głową sam do siebie. Skąd mógł wiedzieć, jak bardzo ta decyzja wpłynie na jego życie? Na jego śmierć? Podszedł do leżącego krasnoluda.
-Oh, dawi…- Szepnął, zbierając z jego ciała kilka przydatnych przedmiotów, po czym pognał za najemnikami.
 
Krieger jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172