Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2016, 12:08   #47
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny

Zajazd „Ziewający Zając” teraźniejszość


Obawy Aldrica odnośnie łowcy nie były nieuzasadnione. Po chwili, gdy sylwetka weszła w blade światło półksiężyca, potwierdziły się jego obawy – to Schiele.
- Przybyłeś akurat jak kogoś zamordowano, nie walczyłeś, gdy było trzeba, potem wróciłeś zza bramy niedraśnięty, a teraz zakradasz się do wspólnej izby - wyliczał Eryk w ciszy. - To może wzbudzić podejrzenia u ludzi… - Dłoń mocniej zacisnęła się na trzonku siekiery. - Wyjdź stąd.

Nie bardzo wierzył, żeby Ernest miał współpracować z elfem, chociaż taka myśl przeszła mu przez głowę, ale musiał spróbować odwieść go od próby zatrzymania Edmunda siłą. Bo w tej kwestii Morryta był niewinny, Sigmar widział i nie potępiłby usilnych prób odwiedzenia łowcy od jego opartych na fałszywych przesłankach podejrzeń. Czy jednak pochwaliłby sposób, w jaki Bauer zakończył sprawę?

Łowca nie zareagował na jego słowa, chociaż niechybnie je usłyszał. W jednej dłoni trzymał kajdany, w drugiej miecz.
Musiał działać. Sigmar widział, że musiał.

Wstał pospiesznie z siennika i chwycił oburącz siekierę.
- Bandyta! – zakrzyknął, chcąc zbudzić nie tylko Detlefa, ale wszystkich obecnych. Walka w mrokach pomieszczenia, mogła się skończyć tragicznie również dla śpiących, lepiej żeby uciekli i zapamiętali, kto zakradł się do nich z mieczem, a kto czujnie uchronił ich przed intruzem. Domokrążcy wystraszeni otworzyli oczy, dwóch uzbrojonych, i mocno pijanych, zawadiaków chwyciło za broń, choć pewnie jeszcze nie wiedzieli, po czyjej stronie walczyć. Tylko najbardziej pijany jegomość nie reagował, świszczał nosem tak samo, jak przez wejściem łowcy. No i oczywiście zbudził się Detlef, i mimo iż ranny na pewno nie zamierzał leżeć bezczynnie. Nawet, jeśli nie domyślił się, po co łowca się tu zjawił, to widział, jak wyprowadza pierwszy cios w stronę Aldrica. Brodacz zdołał zbić uderzenie trzonkiem, unikając również pocięcia palców. Dało to czas Morrycie na sięgnięcie po broń i wykonanie dwóch wzorcowych cięć krzyżowych, pierwsze na odsłoniętą lewą rękę, drugie zaś, korzystając ze spóźnionego bloku, na prawą. Krew znaczyła prawy rękaw, Ernest wskoczył na jedno z łóżek, krzycząc:
- Ludzie, to ja! A to czarownik ze wspólnikiem! - Wytknął mieczem Stirlandczyków. - Jeśli polegnę do Sama Otmana o tym donieście! - ryczał.

Mógł krzyczeć, co chciał, ale ludzie widzieli, kto walczył z elfem, pomagając leśnikom pilnującym więźnia. To automatycznie działało na ich korzyść. Aldric ugasił karczmarza, zajął się też stajennym, kiedy nikt nawet o nim nie myślał. To on wyszedł przed szereg i nie tylko zaproponował zabezpieczyć gospodarstwo, ale i wyszedł w noc wykonać ustalenia. Oczywiście, nie znaczyło to że dwaj przyjaciele są teraz bezkarni, ale takie nagabywanie rzekomego łowcy, którego nikt nie zna, nie przekonało ich z miejsca. Owszem, gdy to wszystko się skończy, będą gadać, patrzyć podejrzliwie. Ale teraz liczyło się to, że dwóch uzbrojonych mężczyzn stanęło po ich stronie. Co prawda tylko jeden rwał się do walki, ale ważne, że nie przeciwko nim. Domokrążcy czmychnęli za plecami walczących z pokoju.
- Szeego się tak szpieszysz Stefan?! Niewskazane tak na łapu capu! – upomniał kompana pijany zbrojny, ten jednak zdawał się być w swoim żywiole i wykonując zamach zza głowy ciął, jednak bliżej Detlefa niźli łowcy. Niebezpiecznie blisko, aż przez moment Aldric zastanawiał się, czy faktycznie jest po ich stronie.

Ernest zignorował pijanego i zeskakując z łóżka zaatakował Edmunda, jednak temu udało się odskoczyć. Aldric, widząc problemy łowcy z lądowaniem po skoku, skorzystał z okazji i uderzył siekierą w lewe ramię, chwilę potem, acz nieco płyciej poprawił w to samo miejsce Morryta. Kolejny cios nowicjusza chybił, Schiele zdołał uskoczyć poza zasięg jego miecza, jak i miecza pijanego Stefana. Zdawał sobie jednak sprawę z powagi sytuacji, korzystając z chwili wytchnienia krzyknął, oparty o ścianę.
- Nie zabijajcie mnie!
- To odrzuć broń i wbij sobie do tego zakutego łba, że on taki czarownik jak ty czy ja
- powiedział ostro Aldric. - W ogóle jaki to ma sens? Nie wiesz nic o tym uczniu którego tropisz, zapewne nawet nie znasz jego płci. Liczysz tylko na to, że będzie na tyle głupi i przyzna się, że w ogóle potrafi czytać. To nie ma żadnego sensu. Albo ten, kto cię przysłał chciał się ciebie po prostu pozbyć, albo jesteś w zmowie z elfem i wymyśliłeś słabą historię. Jak to z tobą jest? – Nie wiedział, jak przemówić mu do rozsądku, jeśli w ogóle była na to szansa, spróbował więc krzykiem. Poza tym, wersja z odesłaniem tępawego Ernesta z fikcyjną misją była jak najbardziej możliwa, wskazywała na to przede wszystkim zawartość posiadanego przez niego listu.

Łowca ostrożnie sięgnął do pasa, gdzie Aldric dopiero teraz zauważył wetknięty blunderbuss.
- Jestem Ernest Schiele - krzywiąc się z bólu rzucił do dwóch wędrowców, lecz nie dokończył, bo Aldric zaatakował nie czekając, ani na resztę tego co miał mężczyzna do powiedzenia, ani na dalsze działanie Ernesta, czy to rozbrojenie się, czy podstępny atak strzelniczy. Polecenie było proste i dotyczyło przede wszystkim miecza, bo o nim wiedział Lutzen, łowca jednak nie zamierzał się z nim rozstawać. To wystarczyło Sigmarycie, przeciwnik dotychczas kombinował, na ile pozwalał mu jego rozumek, i ciężko było liczyć, że skoro nie odrzucił miecza, to zrobi to z pistoletem. Myślał, że w ciemności nie zauważą. Ale zauważyli.
Cios siekiery wytrącił ostrze z prawej dłoni rannego, zdołał on jednak wyszarpnąć pistolet i wystrzelić, na szczęście sporo ponad głowami Strilandczyków. Smród prochu i gęsty dym spowiły całe pomieszczenie, przyczyniając się do chybionych sztychów i cięć Detlefa i Stefana.
- Mordercy! – ryknął łowca, wiedząc że jedynie nagłe pojawienie się zatroskanej odsieczy mogłoby go uratować. W zajeździe nie było jednak nikogo więcej chętnego do bitki. Nie zamierzał jednak się poddawać, odrzucił pistolet i dobył sztyletu, i nadspodziewanie szybkim, biorąc pod uwagę jego stan, doskokiem zaatakował na brzuch Aldrica. Gdyby Sigmaryta nie zbił jego ręki trzonkiem siekiery, mógłby zostać wykluczony tym jednym, perfidnym pchnięciem. Impet, z jakim skoczył nie pozwolił mu się zatrzymać, zderzył się barkiem z niedoszłym celem, co wykorzystał Morryta. Pierwszy cios chybił, ale siłą drugiego zmiażdżyła bark, powodując również obfity krwotok spod pachy łowcy. Padł na podłogę, przytłoczony ilością odniesionych ran, i niemalże w oczach odpłynął do krainy Morra – tej, z której już się nie wraca.

Stefan splunął na trupa, ale nie trafił.
- No to sobie z nim poradzili my! - stwierdził buńczucznie. - Jeszcze tylko jego elfa dorwać pasuje nam. - Pokiwał głową. - Żeby spokojnie można było pić nam tu i w drogę ruszać potem, karku nie skręcając od obracania się za plecy…
- Dobra robota Stefanie! - Detlef nie zamierzał wyprowadzać wędrowcy z błędu. - Gdyby nie wasza pomoc wymordowałby nas niechybnie! Od samego początku wydawał się podejrzany jak skurwysyn, ale żeby atakować ludzi we śnie? Tchórz chędożony - Detlef również splunął na dygocącego łowce.

Aldric stał, nie komentował ani słów pijanego wagabundy, ani czynu Morryty. Nie chciał zwracać na siebie uwagi w podróży, już sam fakt że jego towarzysz służył panu snu i śmierci wystarczająco ich wyróżniał na tle gawiedzi. I do czego doszło? Cały czas coś się wokół nich dzieje, niestety nic dobrego. A teraz zabili łowcę banitów. Oddychał głęboko, usiłując powstrzymać drżenie dłoni.
- Sprawdzę jego pokój – powiedział wreszcie posępnym tonem.
- Dobrze, ja zaś udam się do karczmarza, wyjaśnić zaistniałą sytuację – odparł Detlef. – Spotkamy się tutaj. –Bauer mruknął przytakując w ciemności. Wszyscy, poza nadal śpiącym jegomościem, opuścili pokój. Dwójka pijaczków ruszyła na dół, do głównej sali karczemnej.

Schiele przebywał w pokoju elfa, i niewiele się tam zmieniło. Leżał na łóżku nim podjął decyzję, obok leżał plecak z jego ekwipunkiem. Po pobieżnym przejrzeniu Aldric nie znalazł tam żadnych dokumentów, ale te najpewniej łowca miał przy sobie. Poza tym, nic nadzwyczajnego, ot ekwipunek zwykłego podróżnika, może poza tabliczką i kredą. Wrócił więc do wspólnego pokoju i czekał na powrót Detlefa. Próbował znaleźć inne rozwiązanie tej sytuacji, jednak nic nie przychodziło mu do głowy, nic poza wariantem, w którym zostawiał Detlefa samego sobie. A tego nie mógł uczynić, nawet, jeśli uważał że podejrzenia Ernesta wynikły z jego winy.

Nie szukał usprawiedliwienia, bo mimo iż śmierć Schiele go zasmuciła, to uważał, że była konieczna.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline