Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2016, 14:56   #88
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Wiatr zaszumiał nad głową Wilhelma, poruszając leniwie zawieszonymi na drzewie trupami. Jeszcze chwilę temu, widok wisielców wstrząsał nim i przyprawiał o mdłości. Teraz jednak, oparty o pień najemnik miał nieco obojętny stosunek do trupów. Zajmowała go inna spawa - olbrzymia, pulsująca oszałamiającym bólem rana na jego ramieniu. Fizyczne cierpienie w całości go pochłonęło, a zarazem wskazało jasny ogląd na sytuację.
“Idiota, idiota, idiota!” - ganił się w myślach. Popełnił błąd. I w cale nie chodziło mu o jego bezmyślną szarżę na Minotaura, który kiścieniem zmiażdżył mu ramię. Nie. Błąd popełnił o wiele wcześniej - w chwili kiedy przekroczył granicę lasu. Jego duma i maska, którą przybrał nakazały mu ruszyć na tą samobójczą wyprawę, a teraz nie było już dla niego szansy na powrót. Wiedział, że zginie tutaj prędzej czy później. Już prawie się pogodził z tą myślą. Przymknął oczy, marząc, by Morr zabrał go do swojej krainy, wyzwalając z cierpienia. Gdy nagle usłyszał podniesione głosy nieopodal.

Wybałuszył oczy na widok sceny, której głównymi bohaterami byli przywódcy dwóch grup i Katarina. Jego uwadze nie uszli również statyści na drugim planie. Wioskowi z roziskrzonymi oczami i posępnymi minami celowali z łuków w stronę Sigmaryty. Wilhelm mozolnie zaczął podnosić się z ziemi, przytrzymując krwawiącą rękę. Chciał coś powiedzieć, krzyknąć, jednak nim w pełni otrząsnął się z oszołomienia wywołanego przez ból, cała scena dobiegła końca, bez zbędnego rozlewu krwi.

Ruszył za Lambertem. Spojrzał przepraszająco na Katarinę i stojącego obok niej Shulza. Całe zajście było niepotrzebne. Andree miał pewność, że jego przełożony mylił się co do dziewczyny. Może i była wiedźmą, jednak on wiedział, że nigdy nie sprzeniewierzyłaby się przeciwko nim. Rozważał przez chwilę, by nie pozostać z nią i resztą mieszkańców wioski. Dołączenie do nich wydawało się pozornie bezpieczniejsze. Już prawie przystanął, kiedy dostrzegł gniewne spojrzenia tych, którzy chwilę wcześniej celowali do Lamberta, a później tych, którzy zaczęli chować zwłoki swoich bliskich. Wyrazy ich twarzy wstrząsnęły nim, aż zadrżał i ponownie przyspieszył kroku. Zrozumiał, że z Lambertem ma niewielkie szanse na przetrwanie… Ale pozostanie z wioskowymi, było dla niego równoznaczne z samobójstwem.
“Oni nie przyszli tu ratować porwanych. Oni przyszli tu oddać za nich swoje życie. Zaspokoić sumienie wywołane faktem przeżycia tamtego napadu zwierzoludzi, gdzie zginęli lub pojmani zostali ich bliscy. I tak stracili już wszystko, więc czemuż to mieliby bać się śmierci? Wszyscy powinni umrzeć tamtej nocy.”

Przemyślenia, które go naszły, sprawiły, że nie wahał się już i ruszył za Lambertem. Próbował przekonać go jeszcze do zmiany decyzji - w końcu wspólnie ich szanse na przetrwanie mogłyby wzrosnąć. Niestety jego słowa nawet nie wzruszyły Sigmarty, który jednak, mimo widocznego zwątpienia Wilhelma, podarował mu dwie mikstury ranę. Andree już miał zamiar zmienić zdanie na temat Lamberta - na bardziej pozytywne - gdy niespodziewanie odezwał się krasnolud.

Wystarczyło kilka gniewnych słów, by oboje wznieśli bronie i rzucili się na siebie niczym dzikie bestie. Wilhelm nie miał zamiaru mieszać się w konflikt, nawet gdyby Sigmaryta im tego nie zabronił. Stojąc z boku z wybałuszonymi oczami przyglądał się walce. Kiedy sprawa miała się już ku końcowi, niespodziewanie Lexa rzuciła się na pomoc krasnoludowi. Wilhelma zdziwiło to litościwe zachowanie z jej strony. Ale mimo wszystko kobieta i tak nie wskórała nic.
Umięśniona i pokryta licznymi ranami ręka Lamberta odepchnęła zdecydowanie wojowniczkę, posyłając ją wprost w ramiona Andree. On odruchowo upuścił puste buteleczki po miksturze leczniczej i złapał ją. Zaparł się nogami, po czym zgrabnie zapobiegł upadkowi. Kobieta w jego rękach wydawała się pasować do niego o wiele lepiej niż jakakolwiek broń. Trzymał ją tak przez kilka chwil, całkowicie nieświadomy tego. Całą jego uwagę pochłonęło ostatnie, potężne uderzenie Lamberta, które raz na zawsze zwieńczyło żywot krasnoluda.

Lexa i on w końcu ocknęli się z szoku. Norsmanka wyrwała się bez słowa z jego rąk i podeszła do martwego towarzysza. Spoglądając na jego ciało, Wilhelm wzdrygnął się jedynie. Wszystkie pozostałe po nim przedmioty wydawały się niewarte obrzydzenia, jakie musiałby przeżyć zbliżając się do niego.
Najemnik ominął ciało Krasnoluda szeroki łukiem i swą postawą zadeklarował, że jest gotów do drogi. Nim ruszyli, niespodziewanie dołączył do nich niejaki Kas, jednak Andree był wciąż w zbyt wielkim szoku by zwrócić na to uwagę. W milczeniu ruszył w głąb ponurego i niebezpiecznego lasu u boku Lemberta, Lexy i grabarza.
 
Hazard jest offline