Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-03-2016, 16:12   #86
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Maeglin Black


Po niepokojących sygnałach za dnia, noc wydawała się półelfowi bardzo przerażająca. I krew elfiego ojca niewiele w tym Maeglinowi pomagała. Choć widział lepiej niż człowiek, to las… swymi odgłosami, istotami przemykającymi tuż poza zasięgiem pola widzenia. To była nerwowa warta.
Maeglin czuł się nieswojo w tym lesie. I chyba nie tylko on, także jego towarzysze… no może poza Viperem, co to się nie odzywał i trzymał z dala. Z nim to wszytko było niewiadomą. Łącznie z tym po co go ciągnęli.
Kolejny poranek zaczął się od chłodnej mgiełki i gorących kubków gorzkiej kawy zaparzonej przez ich przewodnika. Potem wsiedli na konie i ruszyli dalej. Na przedzie Phillipe Roucher-Faucalt głośno dyskutował z Buarto “Deadeye” Knappelsthick o wyższości lasu nad morzem… lub na odwrót. I próbowali w to wciągnąć resztę ekipy by zyskać sojuszników dla swych argumentów. Tokado nie cierpiał morza, ale kolejny dzień jazdy na koniu i nocowanie w lesie sprawiły, że i puszczy nie polubił. Viper… siedział cicho.
A sam Maeglin…
Niemniej rozmowa ta pozwalała gnomowi zabić największego obecnie wroga tej wyprawy. Nudę. Po jakomś czasie tylko wielbiciele natury mogli podziwiać widoki. Dla reszty, były to kolejne drzewa, kolejne krzaki, kolejne leśne ścieżyny. Kolejne futrzaki przemykające gdzieś w gęstwinie.
Przyroda była tak piekielne nudna, że wszyscy z ulgą dostrzegli zabudowania nad rzeką, które wedle słów Philla było Beaver Creek.


Te parę chat przy brzegu ospale płynącej rzeki, trudno było nazwać osadą. Była to raczej karczma i farma działające u brzegu przeprawy promowej. Nic więc dziwnego że sam przybytek gastronomiczny nazywał się identycznie jak osada. Beaver Creek miało jednak sporą salę jadalną i tylko jednego gospodarza.
Krasnoludzkiego karczmarza i browarnika o imieniu Jorgund.


Jowialny z natury osobnik, był wielkim gadułą zwłaszcza w tematach kulinarnych w których to znalazł zaskakująco wspólny język z Tokado, który dość dobrze znał tajniki własnej kuchni. Tym jednak czym żył Jorgund było piwo, za którego znawcę się najwyraźniej uznawał. Ba… wyrabiał własne, najtańsze w szerokiej ofercie trunków. I był gotów zawsze pomagać swym gościom. A ekipa Buarto nie była jedynymi gośćmi w karczmie “Beaver Creek”. Poza nimi byli jeszcze stary siwobrody traper z flintą,oraz półelfia łuczniczka w dość… skąpym przyodziewku. Ta dwójka najwyraźniej przybyła razem i tak jak Phill byli dziećmi dziczy. Dziewczyna chyba bardziej niż staruszek.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline