Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2016, 22:08   #63
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
NIEWINOŚĆ

Słowa Andrzeja (tak na serio Antoniego) Rembowskiego, ku jego zdziwieniu, rzeczywiście zostały zaprotokołowane mniej więcej tak jak mówił. Raczej więcej niż mniej i nie było żadnego powodu, żeby wykłócać się o podpis to i podpisał się. Dokładnie przyjrzał się papierowi i jeszcze wspomniał policjantowi, że trzeba uważać co się podpisuje. Później odprowadzono go do celi, gdzie siedziało już parę innych osób. Siedzieli na taboretach, a w kącie był jeden klop aktualnie zajmowany przez bliżej nieznanego grubasa ostro sadzącego bąki, takie czosnkowe, niezwykle wprost śmierdzące. Niektórzy to aż się z taboretów poprzewracali - wśród nich był znany jedynie z widzenia Henryk Koliba zwany Profesorem.

W celi Antoni Rembowski (znanym w celi z jakiegoś powodu jako "Andrzej") spotkał Piotrka Gołąbka, swojego starego znajomego, o którym myślał, że ten zmarł, ale jako żywy siedział w tej celi! Dowiedział się od niego, że przeniósł się na zagranicę, a teraz wrócił...
- ...i chuj kurwa. Próbowałem im wytłumaczyć, że jakbym wiedział, że jestem ścigany to przeż bym kurwa nie przyjeżdżał, ale oni mi już wklepali, że się ukrywam i mi przypierdolą taką odsiadkę przed wyrokiem, że cały wyrok w niej odsiedzę. A jaktam u ciebie Antoni? - z Banzajem to jednak zaczynało być kiepsko, bo zaczął staczać się w opary niewiności. Bez wina to ciężkie życie, a co tam ciężkie życie - taki stan wprost groził śmiercią albo ciężkim kalectwem. Ni z gruchy ni z pietruchy powiedział tylko:
- Nie masz wina może? - a za jego plecami jakiś młodszy typ, którego nazwiska nie dosłyszał (bo i nie było podane) odpowiedział
- Chyba żadną nowością jest, że tutaj siedzi się za niewiność. Czy tam z nią. - a wraz z kropką to cela zadrżała od wszechpotężnego piardu, który zmiótł wszelką przytomność z tej celi. Oczadzieć można było!

Banzaj stracił przytomność.

Później pamiętał tylko migawki odrobinę odlepione od chronologii. Co, z kim, kiedy, gdzie - tego zupełnie już nie umiał powiedzieć. Ważne było, że w pewny momencie zapakowali go do suki policyjnej i wywieźli do lasu i tam go wypierdolili, a potem odjechali śmiejąc się. Można było pomyśleć, że chcą go tam wykończyć, ale nie - to był tylko jakiś złośliwy dowcip, żeby biedaka puścić bez żadnej winy. Nawet najtańszej.

Coś mu zaświtało w głowie i sprawdził swoje gacie. Miał tam schowane dwie grypserskie wiadomości, które będą wymagały nie lada zdolności, żeby odcyfrować ich znaczenie (no dobra, dało się i to z łatwością jak ktoś był w temacie - grypsera pisana nie była ciężka do opanowania). Pierwsza z nich była adresowana do "Pana Ryszarda Bimbromanty", a druga zaczynała się od adresu mieszczącego się w Dzielnicy Pana Ryszarda. To Piotrek Gołąbek prosił, żeby je dostarczyć.

Niedługo później zaszło słońce, a Banzaj wziął kija, żeby walczyć z wilcymi. Jedyne jednak co spotkał to dwóch Gumowilców.

GUMOWILCY

Bracia Gumowilcy tak jakby pilnowali interesów Dzięcioła Leona pod jego nieobecność, ale jedynie tak jakby, no bo nie całkiem. Pilnowali co by dziuple nie zarosły i kompletnie nie zniknęły z map przestępczości samochodowej. Od czasu do czasu organizowali traktor, żeby wyciągać zakopanego w błocie samochoda albo pomagali zagubionym złodziejom odnaleźć drogę wyjścia z wielkiego lasu. Istnej puszczy kurna.

Było cimno jak u murzyna w dupie, gdy Banzaj wpadł na pierwszych żywych ludzi (wcześniej było kilku zombi, ale po chuj drążyć temat?). Niestety okazało się, że to jakaś trójka hamerykańskich turystów z kamerami i zupełnie nie szło się z nimi dogadać. Przyjazne przywitanie sprawiło, że tamci normalnie i przepisowo z wrzaskiem spierdolili ze sceny. Potykająć się o własne kulosy Antoni Rembowski w końcu potknął się na tyle, że przewrócił się jak długi. Wymacał, że to czyjeś śpiące ciało... a raczej przebudzające się. Okazało się, że to inny Andrzej (choć w sumie ten pierwszy to Antoni) - Andrzej Młot. Najwyraźniej zasnął próbując dotrzeć do sklepu. Nigdzie w pobliżu nie było Czarnego Henryka. Nie to, że którykolwiek z dwóch Andrzejów (w każdym razie dwie pierwsze litery imion zgadzały się)by dostrzegł kogokolwiek innego w tej kompletnej ciemnicy. Może pomogłoby wołanie braci Gumowilców? Pytanie tylko, czy to by nie przywołało jakichś wilców...

ROZMONTERKA

Głucha noc zastała Kutafona i Obszczyfurtka, gdy tak powoli i miarowo rozbierali auto na części pierwsze. Tu część, tam część, ale niestety nie było w nim ukrytych jakichś dodatkowych fantów niż te z bagażnika. Czas już był najwyższy, żeby iść spać, ale Czarny Henryk i Ajej jakby zupełnie zniknęli w tym borze. Kutafon wtem taką myśl zapodał:
- Tak właściwie jak oni poszli... to przeż nawet nie wiedzieli w którym kierunku iść, a teraz to ja sam nie jestem pewien, czy poszli w dobrą mańkę... kurwać mać. - po czym z tego przejęcia opadł na tylną kanapę samochodu (aktualnie stojącą pod drzewem) i zasnął. Przynajmniej robota skończona i samochodów był w częściach.

GOLARZ FILIP
CZĘŚĆ 5

Ryszard Kocięba i Jadwiga Bass całkiem długo siedzieli w placówce Golarza Filipa. Niestety mimo upływu czasu nic się nie zmieniło. Klienci przychodzi i odchodzili, a na gazetach w magiczny sposób nie pojawiły się żadne nowe informacje - nawet na tych pytaniach Jadwigi Bass, których główna odpowiedź dotycząca Ryszarda Kocięby siedziała dosłownie obok niej. W końcu główna fryzjerka powiedziała:
- Już zamykamy, proszę przyjść jutro, wtedy szef powinien być. W takie dni jak ten to on rzadko przychodzi do pracy, więc przepraszam, że państwo na darmo czekali. - wtem do salonu weszła nowa osoba. Mężczyzna wyglądający na takiego co by sprawiał problemy, ale tylko grzecznie zapytał:
- Dzień dobry, szef jest? - a fryzjerka odpowiedziała mu tak jak i wam, na co on grzecznie ukłonił się i wyszedł. Wyraźnie był zainteresowany wami i plamą na podłodze. Wyjrzeliśmy przez okno dokąd się udał, ale poszedł do czarnej furgonetki zaparkowanej od niewiadomo jak dawna po drugiej stronie ulicy. Fryzjerka całkiem standardowym tonem jakby to była propozycja, którą składa wszystkim klientom powiedziała:
- Jeżeli państwo sobie życzą to ja mogę wypuścić przez zapleczę.

Wyjście przez zaplecze prowadzi do dziwnego dziedzińca z jeszcze trzema tylnymi drzwiami do różnych sklepów i jednymi frontowymi sklepu, o którym nigdy wcześniej nie słyszeliście o dziwacznej nazwie "Dom Jojo", choć sądząc po dziwacznych przedmiotach widniejących za szybą wystawną (przypominającą o jakichś afrykańskich realiach) nie był to raczej fan klub jojo, ani kabaret jajcarzy. Z dziedzińca dało się wyjść na równoległą ulicę poprzez drzwi na klatkę schodową.
 

Ostatnio edytowane przez Anonim : 08-03-2016 o 18:08.
Anonim jest offline