Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2016, 22:38   #3
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Popołudnie mijało leniwie. Słońce sączyło się przez szpary w deskach i igrało z unoszącymi się w jego promieniach drobinkami kurzu. Zapach suchego siana coraz mocniej wdzierał się w nosy tych, którzy czas swój spędzali na stryszku. Był to czas pełen wesołego śmiechu Amarie, marudnego utyskiwania Aki’ego i nieco spokojniejszych komentarzy Tariela. Demonica okazała się nad wyraz chętna by przetestować nowe możliwości i dostosować je do planowanego przez nią występu. Nie zrażał jej ani gorąc, ani zmęczenie, które wkrótce zaczęło być widoczne. Dopóki nie była zadowolona z jakości występu, dopóty powtarzali całość lub dany fragment. Na szczęście dla stajni, dziewczyna była także w stanie cofnąć stworzone przez ich wspólną magię twory. W innym wypadku mogłoby to zakończyć się dość nieprzyjemną niespodzianką dla Unisa, za którą bez wątpienia policzyłby im odpowiednio.

Po około dwóch godzinach pracy bez wytchnienia, nastąpiła krótka przerwa spowodowana pojawieniem się młodej służącej z tacą, na której znajdowała się misa truskawek. Widać było już na pierwszy rzut oka, że dziewczę jest wyraźnie zaciekawione tym, co się na strychu wyprawiało. Biorąc zaś pod uwagę to, że demonica znajdowała się w stanie wskazującym na coś zgoła innego niż leniwe spędzanie popołudnia, podejrzenia były dość jednokierunkowe. Na pytanie Tariela, czy chciałaby się przyłączyć, odpowiedziała jedynie śmiechem i krótkim.
- Może innym razem - po którym znikła zostawiając przyniesione owoce, do których natychmiast dobrał się Aki.
Amarie jedynie się roześmiała i podążyła w ślady swego pupila. Wyraźnie mało rzeczy było w stanie wybić demonicę z dobrego humoru. Pomimo ciężkiej pracy oraz panującego w najlepsze dnia, wciąż zdawała się być pełna energii i optymizmu. Oczywiście mogła to być gra, wszak o bardach wiele historii chodziło. Jedna z nich wspominała coś o tym, że magia ich zdolna jest podtrzymać życie nią władającego bez konieczności stosowania czarnej sztuki. Kolejna zaś twierdziła, że bardowie swoim tkaniem sięgają wprost do źródła magii Zaris, do Oren. Inna z kolei opowiadała o bardzie, który był w stanie swymi opowieściami omamić umysły słuchaczy do tego stopnia, że zapominali kim byli. Tych i innych plotek nie brakowało jak Oler i Kertoi szerokie i długie były.

Truskawki się skończyły, przerwa minęła, powrócić do pracy należało, a przynajmniej tak stwierdziła Amarie. Aki przyglądał się temu z bezpiecznego miejsca na belce, rozleniwionym ruchem łapki głaszcząc napęczniały brzuszek. Po niedługim czasie rozległo się ciche chrapanie potworka.
Przygotowania przerwano im jeszcze dwa razy. Za każdym razem osoba przeszkadzająca należała do rodzaju męskiego i za każdym wołała demonicę po imieniu. Każdy raz był przez dziewczynę witany gniewnym skrzywieniem ust i dość chłodnym ignorowaniem. Nieznajomy nie poważył się wspiąć na drabinę przez co jego tożsamość pozostała tajemnicą. Na pytanie Tariela o to kim był ów nieznajomy, demonica odpowiedziała wzruszeniem ramion. Niedługo jednak po ostatnim zawołaniu zarządziła koniec prób. Dziewczyna wyglądała i bez wątpienia była wykończona. Jak inaczej można było tłumaczyć fakt, że zasnęła gdy tylko jej głowa spoczęła na kocu? Nawet środków bezpieczeństwa nie podjęła żadnych bowiem wciąż chrapiącego Aki’ego za odpowiedniego ochroniarza wziąć nie można było. Na jej szczęście Tariel okazał się być godnym zaufania, aczkolwiek nie dało się ukryć iż myśli psotne chodziły mu po głowie, które tyczyły się pewnego udoskonalenia stroju Amarie. Na szczęście pozostały one myślami.

Popołudnie minęło przechodząc w wieczór. Gości coraz więcej się zbierało i hałas rósł z każdą chwilą. Pokrzykiwania woźniców, piski dziewek, stateczne głosy matron, szczekanie psów i rżenie koni. “Złoty Riv” tętnił życiem niczym żywy organizm, który każdego wieczoru budzi się ze względnego uśpienia dziennego po to tylko by wchłonąć w siebie kolejne istoty pragnące zaznać gościnności Unis’a. Nie każdy znajdywał miejsce by na poduszce złożyć w nocy głowę. Z tego to powodu obozy mniejsze i większe rozbijały się wokoło karczmy dodając do ogólnego hałasu także i zapachy. Jedne były miłe dla nosów, inne nieco mniej. Krasnolud, który właścicielem zarówno przybytku jak i ziemi która go otaczała był, zacierał dłonie i liczył srebro i złoto, które wpadało do jego przepastnej sakiewki. Wkrótce zaś i więcej riv’ów wylądować w niej miało.

Jak Tariel miał w jakiś czas później się przekonać, występy Amarie cieszyły się nie lada popularnością. Demonica była znana jak trakt długi i szeroki. Rzadko jednak dawała pokazy swej sztuki więc gdy wieść padała, że tak właśnie stać się miało, każdy chciał ujrzeć chociażby część jej występu. Sama Amarie wydawała się być raczej zniechęcona owymi tłumami niż z nich zadowolona. Mogło to jednak być spowodowane wcześniejszymi, męczącymi przygotowaniami. Wszelka niechęć, której glims dojrzeć mógł Tariel na jej twarzy gdy szykowała się by zejść na dół i wkroczyć do karczmy, zniknęła gdy znalazła się wśród gości. Uśmiechowi jej niczego zarzucić nie można było, ani też wesołemu machaniu dłoni. W przeciwieństwie do stroju, który więcej zdawał się odkrywać niż zakrywać. Składał się on z luźno połączonych ze sobą półprzeźroczystych szarf, nachodzących na siebie w strategicznych miejscach, pozostawiając resztę ciała doskonale widoczną dla oczu chętnych gapiów.
Wszystko to jednak zdało się przestać mieć znaczenie gdy nieodłączny dźwięk dzwonków ogłosił wszem i wobec początek występu.

Zaczął on się tak samo jak ten, który oferowała Tarielowi w zaciszu stryszku. Spokojnie i delikatnie, tak jej ruchy jak i dźwięk dzwonków łagodnie wnikały do umysłów oglądających występ podróżnych. Wzmocnione iluzją mężczyzny sceny wydawały się być tak realne, że niektórzy z gości wyciągali dłonie by dotknąć krople wody, które moczyły strój tancerki. Jakież było ich zdziwienie gdy poczuli wilgoć, która chłodziła ich skórę. Ochy i achy wplotły się w muzykę wygrywaną przez nadgarstki demonicy, nadając melodii nowego, głębszego brzmienia. Amarie sprawnie łączyła nowe nuty z własną muzyką i dopasowywała ruchy ciała do tego, co pragnęły ujrzeć oczy patrzących. Spektakl przybrał na dynamice, pojawił się wiatr, który w szaleńczych podmuchach wzniósł tancerkę na niewidzialnych skrzydłach pozwalając by korzystała z jego mocy niczym z szarf, których się chwytała by wykonywać coraz to bardziej skomplikowane układy taneczne, które wciąż i wciąż przybierały na tempie. Serca dyktowały owe zmiany. Uderzając coraz szybciej w piersiach gości karczmy przywoływały ogień, który zapłonął u stóp Amarie i ozdobił jej ciało swymi szkarłatnymi językami. Płonące skrzydła ozdobiły jej plecy, a złote motyle otoczyły postać układając się w delikatnie migocącego partnera owego tańca, który inaczej nazwanym nie mógł być, jak tylko tańcem namiętności.
Wreszcie w kulminacyjnym momencie motyle rozpierzchły się w nagłym wybuchu rozsiewając wokoło delikatny deszczyk drobniutkich iskier, które mimo iż bez wątpienia prawdziwe, to jednak nie powodowały bólu. Amarie zaś tańczyła dalej, spokojniej nieco, sprowadzając widzów z wyżyn ku dolinom. Zapach świeżego deszczu piszczącego źdźbła traw wdarł się w nozdrza, a kwiecisty dywan zastąpił deski podłogi.
Kwiatami także przyoblekła się demonica, kryjąc nagość, którą spowodował ogień. Jej ruchy były łagodne, senne niemalże, nie pozbawione jednak iskry radości, która zabłysła także w sercach gości. Uśmiechy poczęły pojawiać się na ustach, a dłonie sięgały po kielichy by zwilżyć wyschnięte gardła. Delikatne dmuchawce niczym śnieżynki wzbiły się w powietrze, wirując wraz z Amarie w tańcu pełnym spełnienia i szczęścia zakończonym nagłą stagnacją. Wszystko zamarło, czy to oddechy, czy dźwięki, czy wreszcie ogień w kominku. Czekanie narastało, a wraz z nim przyspieszała krew krążąca w żyłach. Wreszcie lekki ruch nadgarstków demonicy zbił bańkę stagnacji, a z sufitu spadać poczęły delikatne, różowe płatki wiśni. Amarie otworzyła oczy i nabrała powietrza. Jej wzrok był nieco nieobecny, jakby faktycznie dopiero co powracała powoli do świata rzeczywistego. Na szczęście u jej boku pojawił się współtwórca owych atrakcji przyspieszając ów powrót i służąc dziewczynie ramieniem, na którym mogła się wesprzeć.
Wprawne oko szybko wyłowiło oznaki wykończenia, które starała się ukryć za maską uśmiechu. Podobnie wzrok Tariela nie przegapił spojrzeń, które powędrowały w jego stronę. Były wśród nich przynajmniej cztery, które wyraźnie nie należały do przyjaznych czy chociażby zazdrosnych. O nie, ktoś bez wątpienia właśnie nabawił się nowych wrogów.
Amarie nie odpowiedziała na jego pytanie o to, czy ma on do czynienia z zazdrosnymi kochankami. Zamiast tego wdzięcznie skłaniała głowę przedstawiając swego towarzysza i niemalże całkiem na jego głowę zrzucając zasługę za cały występ. Skończyło się to tym, że wkrótce Tariel otoczony został wianuszkiem wielbicieli, głównie płci przeciwnej. Demonica zaś skorzystała z okazji i zniknęła z widoku.

Dopiero gdy wrócił do stajni ponownie ją zobaczył. Przebrana w strój, który miała na sobie gdy zobaczył ją po raz pierwszy, podobnie jak wtedy leżała na kocu i przyglądała się pająkowi, który uparcie starał się po raz kolejny zbudować swą sieć. Czynność ta zdawała się pochłaniać ją bardziej i bardziej interesować niż wszystkie oznaki uwielbienia, które czekały na nią w karczmie.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline