Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2016, 14:02   #34
Asuryan
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Susanoo będąc w amoku walki, ścierał się co rusz z rycerzem, a każde ich zderzenie wywoływało huk i rozrzucało pobliskich wojowników. Był zbyt zajęty... a raczej nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację otoczeniem.

Jenny przez chwilę zdawało się że usłyszała głos Anthriliena. Coś mówiło jej że powinna się śpieszyć. To było zdecydowania jej potrzebne. Dziewczyna z przerażenia widokiem jaki miała okazję przed chwilą oglądać usiadła na ziemi i wlepiała wzrok w niebo. Otrząsnęła się dzięki temu, czy też raczej po prostu wstała i już biegiem ruszyła… tam gdzie reszta. W zasadzie nie wiedziała gdzie ma iść więc starała się kierować za większością biegnących. Miała szczerą nadzieję, że to tam gdzie powinna…
Oczom Jenny ukazało się pole bitwy. Nieludzie walczący z ludźmi. Choć ci drudzy walczyli nawet po odrąbaniu im głowy. Ehem... tak z pewnością coś było nie w porządku. Ale mniejsza o szczegóły. Sytuacja wyglądała... źle?
Choć większość poległych należało do przeciwnej strony, to i las otrzymał straty. Co chwile nad polem walki przelatywały strzały lub magiczne pociski. Jeden z lodowych sopli wbił w drzewo zza którego wyłoniła się piosenkarka. Jej rogaty przyjaciel wydawał się nie widzieć niczego poza przeciwnikiem, a ich walka przynosiła zmiany w polu walki.
Huk! Kolejny stos ciał wyleciał ku niebu. Dwójka walczących nawet nie zwróciła na to uwagi, po prostu parli na siebie z całych sił. Na twarzy rogacza widniał lekki grymas niezadowolenia. Ale choćby chciała, Jenny nie mogła się do niego zbliżyć.
Kolejne starcie odbywało się nieco głębiej. Anthrilen wsparty o kostur spoglądał na poruszającego się przed nim wojownika. Mimo iż elfowaty nie wykonywał żadnych ruchów, przeciwnik poruszał się i ciął powietrze jak oszalały. Można by przysiąc, że walczy więcej niż dwoma mieczami na raz. Co było prawdą, ale w zaistniałej sytuacji wyglądało to jedynie na spektakularne wyczyny.
Czyżby miedzy tą dwójką trwało starcie, którego zwykła dziewczyna nie mogla dostrzec? Z pewnością widziała jedno, Anthrilen nie był w pełni sił.
Nim jednak zrobiła krok, tuż przed nią upadło ciało elfa ze strzałą wbitą w brzuch. Trochę się seplenił i mówił po elficku. Jenny nie musiała rozumieć tego języka by wiedzieć co mówi i na kogo.
Jenny uczestniczyła kiedyś w walkach. To nie było to samo. Uliczna strzelanina nie dorównywała absurdowi jaki dział się dookoła. Ilość ciał, martwych i niemartwych oraz takich co powinny być martwe była wielka. Piosenkarka była jednak wciąż w szoku. Nie zastanawiałą się nad tym. Prawie ją zgniótł meteor więc czemu powinna się dziwić temu? Przerzuciła gitarę z pleców i szarpnęła za struny. Rytm wyuczony i pobudzający ciało do regeneracji. Chwilowo ta melodia zdawała się najodpowiedniejsza przy tym co się działo.
Elf otoczony został aurą mocy. A gdy tylko odczuł poprawę stanu wyrwał sobie strzałę z brzucha i zalał jakąś miksturą. W połączeniu z mocą Jenny rana stanęła w płomieniach i zniknęła gdy tylko płomien zgasła.
- A’fe. [Dzięki] - rzucił przez ramie wstając. Nim skoczył w dalszy bój wyciągnął coś zza pasa i rzucił do Jenny.

Mały czerwony owoc z granulkami, otoczony jakąś membraną albo zastygłym śluzem. Chwila... ten owoc Yang Mei. Czy on nie był czasem w podziemnym więzieniu razem z nią i Susanoo.
Jenny spojrzała na owoc, apotem na zgiełk. Za wcześnie było. Zabrała go chowając do kieszeni. Klepnęła elfa po ramieniu i pokazała na eldara i szakala. Musiała się do nich jakoś dostać aby jej moc zadziałała. Póki co dodała otuchy elfowi zapuszczając odpowiednią melodię. W razie czego mogła wrzasnąć na jakiegoś draba, albo zdzielić go gitarą. Starała się wlać otuchę w najbliższych nieludzi, powoli podąrzając w wyznaczonym celu. Zagrała też jednoczący rytm, aby stworzyć sobie grupkę do przebicia się przez ten chaos.
Eldar w tym czasie kontynuował natarcie psioniczne dosłownie bombardując przeciwnika impulsami kinetycznymi. Starał się jak najdłużej zatrzymać przeciwnika na dystans, samemu wciąż utrzymując postawę obronną.
Jednoczący rytm padł na akurat będącego w okolicy Altarur-a i jakiegoś jaszczura z naganatą (taka broń). Efekt był zaskakujący. Obie istoty wpadły w trans walki i praktycznie na siebie nie patrząc wykonywali cięcia bez przerwy jednakowym takcie uzupełniając siebie. Gdy koziorożec przeskakiwał przeciwnika by zaatakować następnego pierwszy padał pod ostrzem jaszczura, a gdy ten pokonywał kolejnego przeciwnika nad jego głową przelatywało ostrze sięgające kolejnego. Efekt był zdumiewający i praktycznie w jednej chwili powstało przejście w głąb pola walki.
Jenny nie traciła czasu. Ruszyła biegiem przez “korytarz”.
- Musimy dotrzeć do Anthirilena! - zakrzyknęła aby zaraz potem wrzasnąć na grupkę nieumarłych chcących zatarasować im przejście. Na wpoły bezwładne ciała rozrzuciło na boki. Nim zdążyły się podnieść dwójka przybocznych nieludzi pociachała ich tak, że mogli już wstać. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Nie obyło się bez draśnięć i ran. Te jednak Jenny postarała się zaleczyć. W końcu dotarli do eldara i jego przeciwnika.
- FUS RO DAH! - ryknęła w kierunku szermierza obładowanego mieczami. Dopiero potem zaczęła grać melodię leczącą.
Szermierz dostrzegł nadciągającą fale uderzeniową i szybko przybrał postawę. Schował 2 miecze do pochew, a 2 pozostałe ustawił za barkami ramion w których były trzymane
- Shin'ainaru gin no kaze - Ni : Fubuki! (Droga srebrnego wiatru 2: zameić)
Niezauważalnym ruchem uderzył nimi o ziemię, wiatr przybrał kształt walcowatego strumienia i zderzył się ze smocza magią. Wybuch ciśnienia zadudnił w bębenkach, pozostawiając po sobie wyrwany skrawek ziemi w miejscu zderzenia.
- Oj. Co to ma być? Kto nam się wtrąca w pojedynek!
Ja do cholery! - warknęła Jenny grając dalej aby zaleczyć rany eldara. Miała dziwne przeczucie, że to się nie skończy dla niej dobrze.
Szermierz zmrużył oczy i cmoknął z niezadowolenia.
- Grajek, na polu bitwy... panienko spadaj! Zanim stanie ci się krzywda.
Na odlew machnął mieczem tworząc tnący strumień wiatru celując między Jenny a Eldara.
Jenny ustała w miejscu, choć mina jej wyraźnie zrzedła. Nie przestawała jednak grać leczącej melodii. Spojrzała na eldara i dorzuciła do swojej melodii nieco otuchy.
Enthrilien przefrunął na bok unikając cięcia po czym, czując efekty leczniczej muzyki, przeszedł do ofensywy. Bombardowanie impulsami nasiliło się zmuszając szermierza do powolnego cofania, jednocześnie niebezpiecznie obniżał temperaturę jego ciała.
W pewnym momencie szermierz się zatrzymał, a raczej zwolnił. Na tyle by nie być w stanie odbić jednego z impulsów. Uderzony odleciał w tył. Jego twarz robiła się czerwona, a oddech tworzył białe obłoki pary.
W końcu zaczął przegrywać.
- Ty...!!! - wysyczał podnosząc się z trudem.
Lecz wtedy stała się rzecz niesłychana. Został uderzony zabłądzonym czarem. Kula ognia wybuchła okrywając płomieniami okręg o promieniu metra.
Przypadek? Nie Eldar zdawał sobie sprawę, że to nie mogło być zrządzenie losu. Spojrzał w stronę, wciąż stojącego w miejscu czarnego maga. Jedna z jego dłoni była skierowana właśnie na szermierza.

W tym czasie pozostała dwójka walczących Gubernator i Anubis oddaliła się za pole bitwy. Walka szła w zażarte. I choć rodzinie przybyło członków tak z 20-stu, to i Anubis nie pozostawał dłużny. Przybrał nową formę, odrobinę bardziej złowieszczą.


- Rrr... Po co to zrobiłeś? - zapytał zdenerwowany głos wydobywający się zza płomieni. - Mówiłem by nie wtrącać się do moich walk! - Odwarknął spoglądając na maga.
W odpowiedzi przy lewitowały do niego zgubione wcześniej 2 ostrza. Teraz miał już pełen rynsztunek i co gorsza efekt oziębiania przeminął.
- Hyh. - prychnął i schował bronie do pochew. - Wybaczcie, na czym to skończyliśmy? - kierując pytanie w prost do Anthrilena i Jenny.
Prorok nie odpowiedział. Stał już za to pewnie na, do nie dawna, rannej nodze i spoglądał na szermierza. Złapał pewniej za czerwony od krwi miecz i przeszedł do pozycji “długiej”, zasłaniając kosturem lewy bok. W tym samym czasie w gubernatora uderzył impuls kinetyczny, na moment przed atakiem Anubisa.
Jen skrzywiła się widząc, że coś się zadziało i chyba zaraz przestało działać. Wypadało by się zająć magiem, ale zostawiać eldara było ciężko. Będzie musiała przyuważyć maga następnym razem i posłać fale uderzeniową nim czar wspomoże szermierza. Teraz tylko potrzebowali solidnej determinacji. Ręka uderzyła o struny momentalnie zmieniając melodię z podtrzymującej na duchu na ognistą determinację. Pomieszana z leczeniem nieco przyspieszyła regenerację jednocześnie prowokując do przekroczenia swoich granic.
Anthrilien musiał zdusić część emocji by nie rzucić się na przeciwnika. Klątwa Khaina, wzmocnienie i piosenka Jenny pchnęły jego organizm na najwyższe obroty. Szybkim lecz ostrożnym ruchem doskoczył do przeciwnika, zanim ten zdążył jeszcze przyjąć postawę po trafieniu kulą ognia. Osłaniając lewą stronę kosturem ciął z szybkim, skośnym, ruchem z dołu (4 na rysunku) tak by móc błyskawicznie przejść do gardy.
- Pozwól że zademonstruję ci siłę “drugiego” mistrza miecza. - mówił w momencie gdy Eldar wystrzelił w jego kierunku. Faktycznie, szermierz nie miał przygotowanej postawy i tym bardziej zdawało się to być korzystne, jednak... tylko się zdawało.
Szermierz uderzył dokładnie ostrzem w ostrze. Nie było nawet lekkiego ukosa. Ostrza dokładnie się pokryły. Choć logika mówiła, że jest to praktycznie nie możliwe do uzyskania, to jednak tak się stało. Ostrze eldara na moment się zatrzymało, czując opór, lecz po chwili wygrało na siłę.
Ale moment wystarczył szermierz wskoczył na niezaostrzoną stronę miecza i dał się wyrzucić w powietrze.
- Fubuki!
Strumień powietrza uderzył pionowo, z góry w Anthrilena.

Na moment miedzy Eldarem, a Jenny coś przeleciało przez pole walki. Wyglądało to jak wielki czarny pies, ale leciał plecami w stronę lasu, a nie biegł.
Z kierunku, z którego nadleciał stał osobnik blisko 3,5 metra wzrostu okuty w zbroję. Charakterystyczną cechą były jego oczy pokryte pręgami. Członek “Rodziny”.

Anthrilien rozproszył strumień powietrza uderzeniem kinetycznym zmuszając szermierza do uniku w locie. Sam wykonał piruet schodząc na prawy bok przeciwnika i uderzył w niego strumieniem niemal płonącego powietrza.
- Tatsumaki. Kaiten Ono! [tornado, piła tarczowa dosłownie: kaiten obrót ono: siekiera/topór]
Szermierz zaczął się obracać, zwiększając prędkość obrotową za pomocą wiatru. Dzięki czemu po kinetycznym ataku po prostu się przetoczył, a strumień gorąca rozproszył.
Eldar zmuszony był wykonać krok w tył, by nie zostać zranionym obracającymi się ostrzami. Wymuszony ruch napiął mięśnie brzucha i przeszył ciało bólem wcześniejszych ran. Szermierz wylądował w kucki z pięściami opartymi o ziemię i mieczami trzymanymi odwrotnie. (ostrza w stronę małego palca).
Prawie natychmiast po zaatakowaniu, skoczył w stronę eldara tnąc z czwartej i trzeciej.
Atakował szybko, bardzo szybko. Jakby chciał właśnie swoją szybkością przycisnąć eldarską szermierkę.
Anthrilien zablokował cios kosturem, przechwytując oba miecze na raz. Zakręcił nim w dłoni zbijając je bezpiecznie na bok, w tym samym momencie podcinając nogi szermierza impulsem kinetycznym. Wykorzystując moment “bezbronności” przeciwnika wypuścił w jego kierunku potężny ładunek niszczyciela.
Zbyt dużo się się działo w końcu kilku chwil. Jenny nie była jednak aż tak bezradna jak mogło by się wydawać. Pole walki było wielkim chaosem dźwięku, ale dziewczyna skoncentrowała się na szermierzu uważnie przysłuchując się jego ruchom. Szarpnęła struny, a dźwięk się zmienił. Lecząca melodia ustała determinacja również opuściła pole walki. To było coś zupełnie innego. Muzyka sięgnęła szermierza. Zielona, spiralna pięciolinia połączyła Jenny i mistrza miecza pomostem. Zafalowała chaotycznie nie odnajdując stałego połączenia. Po chwili uspokoiła się aby Jenny mogła zacząć czuć co czuje białowłosy i zacząć rozwiewać te emocje. Celowała przede wszystkim w wolę walki.
Przed Jenny śmignął czarny cień. Anubis wrócił z impetem na swoje pole walki.
Uczucia bijące od szermierza nie były, takie jak mogła się spodziewać piosenkarka. Nie było w nich gniewu, ani determinacji. Choć ta dopiero się rodziła. Było znudzenie, zmęczenie, rozdrażnienie. Część myśli szermierza kręciło się w około chciwości, nagrody jaką miał odebrać po całym starciu, oraz lenistwa, nie chciał tu być. Zdawało się że szermierz nie uznaje Anthrilena za równego sobie przeciwnika. Byli jak 2 źle dobrane zębatki. A to budziło w nich zgrzytanie.
Emocje nieco zaskoczyły Jenny. Wiedziała jednak w którą strunę uderzyć. Lenistwo, rozleniwić wojownika tak, aby zrezygnował z walki. O ile chciwość powinna być również osłabiona, to była tak abstrakcyjną emocja, że Jeny nie wiedziała jak się do niej odnieść muzyką. Dlatego też tylko jej muzyka zrobiła się jakaś taka leniwa, powolna i ospała.
A działo się to w trakcie zaledwie chwilowej wymiany ciosów. Ostrza sparował kostur. Impuls uderzył o ziemię. Szermierz podskoczył, był w powietrzu. Przewidział atak, a może wiedział co zamierza Eldar. Niszczyciel wystrzelił, w odległości mniejszej niż metr nie było mowy o chybieniu celu. Ale szermierz nie trzymał już swoich broni. Jeden z mierzy zbił się przed Eldarem, a koleje dwa zostały zostały już dobyte. Pierwsze cięcie. Ostrze wytworzyło powietrzne ciecie, które zderzyło się z niszczycielem i skierowało do na miecz wbity w ziemię. W ten sposób powstał swego rodzaju piorunochron, który uziemił błyskawicę. Drugie cięcie smagnęło hełm rozcinając go na linii pod oczami , trafiając w kostur i wybijając go z dłoni.
Wymuszone wyjście z zwartego starcia. Szermierz wylądował na wbitym w ziemię ostrzu. Stanął, zachwiał się i zeskoczył na ziemię.
- Ech. - ciężkie westchniecie zmęczenia.
Anthrilien skrzywił się z bólu, ale nie stracił ani tempa ani równowagi. Zaatakował raz jeszcze. Trzymając miecz jedną ręką uderzył w chwili gdy przeciwnik wzdychał, tnąc cięciem łukowym z nadgarstka tnąc na niską szóstkę. W chwili gdy ostrze zbliżało się do celu, kostur powrócił do wolnej ręki eldara, dzięki czemu ten wyprowadził pchnięcie w szczękę przeciwnika.
Szermierz starał się zablokować oba ataki mieczami, tak by nie przyjmować na siebie całej siły ataków.
W momencie gdy ostrza mistrza miecza zetknęły się z bronią eldara stało się coś dość niespodziewanego. Z zakamarków płaszcza proroka niemal wystrzelił długi sztylet, mogący wręcz uchodzić za nóż bojowy. Ten obrócił się w locie by ciąć szermierza w tętnice szyjną.
- Naprawdę myślałeś że go nie zauważę. Chyba na prawdę nie rozumiesz co znaczy różnica poziomów. - słowa trwały gdy czyny poszły w ruch.
Eldarowi zdawało się że świat zwolnił, a może umysł przyśpieszył by móc nadążyć na informacjami które właśnie otrzymał.
Szermierz puścił swoje miecze. Wtedy wszystko wydawało się takie powolne, nawet ręce eldara dzierżące broń czuły olbrzymi ciężar jakby nie mogły się szybciej poruszać. Jakby nie pozwalały im na to ograniczenia własnego ciała. One nie mogły być już szybsze. Niesione pędem i siłą zbliżały się do ciała szermierza, a każda chwila, każdy centymetr zdawał się trwać minutę.
Dobył dwóch kolejnych szybkim ruchem ustawiają je na pod łokciami eldara.
Następnie znów chwycił za swoje dwa miecze będące w zwarciu i delikatnie się przechylił, tak by sztylet go minął.
To było wyzwanie. Jeżeli Anthrilen skupi moc na sztylecie ma szansę trafić szermierza, ale straci obie ręce.
Szermierz popełnił błąd nie doceniając możliwości eldarskiego umysłu i ciała. Anthrilien nie miał zamiaru mu tego wybaczyć... Zdawałoby się odpłacając pięknym za nadobne, eldar wykonał wiele czynności ciężkich do zauważenia, na raz. Z iście kocią gracją uwolnił ręce wypuszczając z dłoni oręż, zarysowując jedynie przy tym pancerz na przedramieniu. Nie było to trudne, szaty wizualnie pogrubiały kończyny podczas gdy były one smukłe i zwinne. Pchnął nową porcję mocy w runę wzmocnienia, czując świeżość i energię wstępującą w ciało. W tym samym momencie, gdy ręce uciekły ze strefy zagrożenia pochwycił przeciwnika w impulsie kinetycznym i odrzucił go od siebie jak szmacianą lalkę. Na trasie lotu mistrza miecza, w jego ślepym punkcie, nagle znalazło się ostrze sztyletu, wycelowane w jego plecy. Sam Anthrilien odskoczył do tyłu, w kroku łapiąc przyciągnięty kinetycznie oręż i rażąc przeciwnika niezwykle mocny ładunek niszczyciela z obu dłoni, wiązki zabójczego ładunku wystrzeliły nawet z soczewek hełmu. Choć dla ludzkiego umysłu opracowanie takiego manewru w tak krótkim czasie było wyzwaniem, dla zawiłego umysłu proroka była to ledwie drobnostka.
Sztylet wbił się w plecy szermierza intonowany zakrzyknięciem “K****” i wyszedł przez pierś. Szermierz nie wyglądał już nawet na rozleniwionego. Widocznie ból przyćmił resztę odczuć. A w głowie zrodziło się nowe pragnienie... “dać nauczkę”.
Jednak był jeszcze jeden problem. Szermierz wciąż był trzymany w telekinetycznym uścisku, a zbliżała się do niego potężny strumień błyskawic.
Lecz na moment przed uderzeniem, szermierz padł na ziemię. Moc Anthrilena przestała na niego działać, ale to dostrzegł później. Wpierw Niszczyciel uległ zdarzeniu z czarnym ekranem. Obiekt o wymiarach 1,5m x 1,5m x 0,2m, cały czarny pojawił się znikąd miedzy nim a szermierzem.
Nie było innego wyjaśnienia, jak ingerencja czarnego maga.
Szermierz wstając z ziemi, posłał zawistne spojrzenie w stronę maga jednocześnie wyciągając sztylet wbity w plecy.
Tym razem pierwszy ruch wykonał mag. Skończyła się jego cierpliwość.
Na niebie nad głowami Jenny, Anthrilena, anubisa i członka rodziny pojawiły się fioletowe punkty.

Jenny zdenerwowała się. Spojrzała na maga i w jego stronę pobiegła. Nie bawiła się w składanie zdań, a nóż jeszcze ją powstrzyma. Po prostu krzyknęła w jego stronę. Głośno i przeciągle.
Mag wystawił w jej stronę rękę z grimuarem, a fala uderzeniowa zmieniła swój kierunek i teraz leciała wprost na Jenny. Nie zapominając o deszczu fioletowych płomieni.
Fala dźwiękowa może i zawróciła, lecz Jenny nie przestała wcale krzyczeć. Obie fale napotykając całkowicie się zniwelowały po napotkaniu sprawiając, że żadne z nich nie osiągnęło celu.. Jenny wznowiła bieg. Skoro mag chciał ją potraktować ogniem, to co jeśli znajdzie się tuż obok niego?|
Krok.
Piosenkarka wyszła z zasięgu ognistego deszczu. Miała racje, mag sam siebie nie zaatakuje.
Krok.
Była już bliżej i szybciej niż ktokolwiek inny.
Krok.
Przeczucie, ostrzeżenie, a może jakiś nienaturalny dźwięk. Rozproszył Jenny. Dźwięk przypominał ciche budzenie maszyny, albo urządzenia elektrycznego i z pewnością nie był słyszalny ludzkim uchem. Może dlatego że Jenny była za pan brat z dźwiękami, a może przez rozwinięcie w sobie takich możliwości, usłyszała go.
Efekt świetlny pojawił się moment później.
Magiczny krąg pojawił się znikąd pod stopą Jenny. Zapewne jakaś ze sztuczek maga. Jeśli się zatrzyma lub spróbuje uniku straci równowagę. Jeśli zrobi krok będzie bliżej maga, można by rzec na zamach gitarą.
Tak też uczyniła. Spięła wszystkie mięśnie aby skoczyć do przodu. Skoro się świeciło, to pewnie nie oznacza nic dobrego. Teraz jednak się już nie cofnie. Trzeba przeć do przodu. Do przodu i do maga.
- Ryaaa! - zakrzyknęła łapiąc gitarę za gryf i szykując się do zamachu…
Noga w końcu spoczęła na magicznym kręgu. Z ziemi, prosto przez stopę, aż w łydkę wbił się fioletowy świetlisty kolec. Kolejnych kila pod różnymi kątami również wyrosło z ziemi, ale tylko ten zdołał się wbić.
Mag widocznie był zaskoczony takim rozwoje sytuacji i w geście obronnym wystawił jedynie księgę.
Mocny zduszony odgłos uderzenia. Czarna postura odleciała w tył.
Nie można jednak powiedzieć, że atak Jenny nie przyniósł żadnego skutku. Fioletowe płomienie znikły z nieba.
Jenny jednak wiedziała że to za słabo, szczególnie że zdołał się minimalnie zasłonić. Już już po chwili mag podniósł się z ziemi skandując jakieś złowróżbne zaklęcie.
Noga dotkliwie bolała a kolec wciąż w niej tkwił.
Z pod szaty maga zaczęły wydobywać się zielone kłęby dymu. Ich ilość narastała i zbliżały się do Jenny, Wyglądała oto jak fala, która mogła by ją pochłonąć w całość.
Jenny zawyła z bólu. Jakikolwiek ruch noga powodował ogromny ból, a nie mogła sobie pozwolić na zaleczenie. Przeniosła ciężar na drugą nogę nie chcąc upaść i dostrzegła dym.
- FUS..! - sapnęła starając się rozwiać to coś. Dodatkowo machnęła gitarą jakby to coś miało pomóc.
Podmuch przeszedł przez dym. Trochę go rozgonił, w efekcie obraz przypominał okręgi dymu puszczane przez samuraja.

Dym ponownie się zacieśniał i już miał sięgnąć Jenny gdy... do jej uszu, nie, gdy wszyscy usłyszeli potężny huk.
Jenny poczuła mocne szarpnięcie jakby ktoś chciał by jej wyrwać nogę. W następnej chwili była już dalej od miejsca w którym stała. W miejscu w którym stał mag, wciąż stał tuman kurzu. Przed tym zanikał obłok zielonego dymu.
Jenny spojrzała pod nogi. Wysiała w powietrzu, a raczej była trzymana pod ręką Susanoo. Jedyną ręką. Druga, wraz ze sporym fragmentem ciała zniknęła. Najwidoczniej ten zielony dym był bardzo toksyczny.
Gdy kurz opadł, w miejscu gdzie stał mag wbita była buława rogacza, mag leżał kawałek dalej.
- Nic ci nie jest, Jenny? - zapytał jakby sam był w lepszym stanie.
Ta wytrzeszczyła oczy widząc w jakim stanie znalazł się jej towarzysz. Zbladła nawet bardziej niż jak byli w więzieniu podziemia.
Zamarła nie wiedząc co zrobić, ani jak mu pomóc. To że stał było tak abstrakcyjne, że Jenny nawet nie rozumiała iż powinien paść martwy.
- Przepraszam - jęknęła zaczynając się obwiniać o stan rogacza.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - wyciągnęła ręce do niego chcąc stanąć. - Suuu…
Postawił ją na ziemi i spojrzał na swoje obrażenia. Wydawał się sfrustrowany ale nie wydawał się cierpieć, wciąż pozostawał spokojny.
- Nic mi nie jest. - odpowiedział - ale nie mam broni i nie trafiłem maga.
- Ale.. - Jenny chciała zaprotestować. Gdy jednak jej wzrok uciekł na moment na bok dostrzegła co się tak naprawdę dzieje dookoła. Pole bitwy nie wyglądało dobrze. Ranni, umierający i nieumarli wcale nie ustępujący. Coś trzeba było zrobić. Przestać być tak jednostkową osobą. Obiecała pomóc, powinna to też zrobić a nie przypadkowo działać bez przemyślenia.
- Wyjmij mi ten kolec - powiedziała pewniej, poważniej. Zabolało, ale wytrzymała. Musiała. Nie była sama, i nie ona należała do najpotężniejszych tutaj wojowników. Nie jej być bohaterem. Nie teraz. Chwyciła poprawniej gitarę i zagrała. Lecząca melodia zabrzmiała lecząc ją i pobudzając ciało Susanoo do regeneracji. Które zaczęło siępowoli odbudowywać. W jej oczach zabłyszczała determinacja. Nie była pobudzona muzyką, ale wypływała bezpośrednio z niej. Chwilę później jednoczący rytm połączył Susanoo, Eldara, Anubisa, Altarur-a, Alvareza i Fumi.
- FUS RO DAH! - Fala uderzeniowa odsłoniła kurz zmiatając go i innych którzy się napatoczyli na tor lotu.
- Czas zmienić nieco układ sił - rzekła blondwłosa. - Zacznijmy od maga.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline