Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-03-2016, 17:57   #31
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
1 dnień później...
Rozstaje dróg.

Informacje zdobyte w stolicy, nie przyniosły większych efektów. Adepci magi wymieniali stricte rzeczy oczywiste dalekie i szybki podróże, dłuższe życie. Niektórzy nawet stwierdzili, że powinni sami wsiąść przykład z Ervena i zacząć tworzyć własne wynalazki. Ale były także pomysły w miarę użyteczne jak samo-ładująca się kusza, nowe sidła na zwierzynę, lub przynęty. Rzeczy użyteczne raczej dla specyficznych grup. Jedyną sensowniejsza wypowiedzią była “Więcej materiału do nauki”.
W domostwie nie było słychać za wiele. Aula zajęta była nauką, pokojówka swoją pracą, a Kali wyruszył na swój test więc był nieobecny.
Informacje związane ze zleceniami były bardziej użyteczne. Drzewo Tefri można było znaleźć w każdym większym lesie. Z tym że przez większy oznaczało coś rozmiarów Północnej Puszczy czy lasów Przystani. Było to drzewo o olbrzymim korzeniu i bardzo zawiłych korzeniach, niejednokrotnie wychodzącymi z ziemi. Poza tym niczym więcej od innych drzew się nie wyróżniało.
Kryształ gwiazdozbioru był swego rodzaju szafirem z drobinkami innych kamieni szlachetnych i ciemniejszym kolorze. Ale był rzadko spotykany. Można było go znaleźć w głębi ziemi, ale były zapiski o jego dawnym wydobywaniu jako podarki dla władców.
Toukideny były wężami zamieszkującymi lasy przystani. Ślepe, ale bardzo drapieżne, z pogranicza pijawek.
Huntlatter-a Erven miał już nieszczęście spotkać. Podczas wchodzenia w głąb jednej z piekielnych szczelin.
Była jeszcze jedna dobra wiadomość. Udało się odkryć co takiego skrywa się w krysztale znalezionym przez Ervena.
Zgodnie z opisem była to jakaś forma lub sama istota anioła. Dość potężnego, możliwe nawet że jednego z samego “niebiańskiego orszaku”. Nazwa mało chwytliwa i w ogólnej mierze dotyczyła “najsilniejszych”.

A teraz Erven znajdował się na ławce przed Karczmą spoglądając na niebo i czarny owal jakieś 500 metrów od niego. Czarny portal, jak wyjaśnił właściciel zajazdu był przejściem w losowe miejsce w nieznanej przestrzeni. Inni z gości nazwali je chwytliwe “Instancją”. Lokalizacja zmieniała się średnio co 2-3 dni. Zdaje się, że ostatnio ktoś tam wszedł ale przegapił moment powrotu.
- Może kiedyś… - mruknął do siebie Erven racząc się pucharem wina, a kiedy skoczył udał się na spoczynek. Poszukiwania musiały trwać. Miał mało czasu, a czas… się kurczył.
Przed wyjściem z karczmy, kolejnego poranka, stała się rzecz niezwykła.
Z czarnego portalu wyskoczył podróżnik.

Kinął niczym świat stoi na wszystko, również oczerniając przodków samego “portalu”. Tak to głupie, ale nie przebierał w słowach i logice.
- Właścicielu! To ten co zaginął? - zakrzyknął któryś z gości zajazdu.
- Wielkie nieba! Jakim cudem wrócił. Przecież portal prowadzi już gdzie indziej.
Po krótkich oględzinach własnej osoby, wędrowiec udał się w stronę zajazdu.
- Nieudany skok? - zagadał Erven nowoprzybyłego.
- Raczej udany powrót. - Odparł dłubiąc palcem w uchu. - Jeszcze jestem ogłuszony. - zagadnął do samego siebie - Przeszedłem “instancję” - zrobił znak cudzysłowie - a gdy wróciłem na miejsce przybycia portalu już nie było.
Na jego kosturze widniały magiczne runy.
- To jak znalazłeś drogę powrotną?
- Oto najlepsze pytanie. Poeksperymentowałem z runami i udało mi się wpaść w strumień przejścia. Połączenia jakie istniało między tym portalem a tamtym miejscem. Ile w tym szczęścia, nie jestem w stanie zmierzyć. Choć i tak wpierw wypadłem po aktualnej “drugiej” stronie portalu. Ech a wszystko to po trochę złota i ten flakonik.
[img[http://pre04.deviantart.net/6ec1/th/pre/i/2015/234/8/2/the_magic_potion_by_crowsrock-d4pi51c.png[/img]
- Na razie starczy mi takich przygód.
- Chyba nikomu wcześniej się to nie udało. Mam na myśli powrócić z zamkniętej instancji. - zagadnął gospodarz niosąc kufel piwa.
- Jak widać. Ja nie jestem nikim.
- Dobra robota mogę powiedzieć. Wiesz co się znajduje w tym flakoniku? - zapytał Erven.
- Nie mam bladego pojęcia. Ale zbadam to później lub poproszę kogoś ze Świątyni wiedzy. Na razie złapę chwilę odpoczynku i ruszam w dalszą drogę.
- Po co się fatygować całą drogę do Świątyni Wiedzy? - zapytał nekromanta - Mogę go od ciebie odkupić, jak kota w worku, za 5 złotych monet i pozbędziesz się problemu.
- Oj nie. Nie po to narażałem życie. Z resztą, takie cudeńka też mnie fascynują. Jak kolegę po fachu.
- Dobrze, dam 10 złotych monet, a jak ustalę co to lub odtworzę recepturę to przekażę Tobie pierwszemu.
- Chyba wszyscy magowie mają dryg do ciekawości i chęci posiadania, co? Powtórzę jeszcze raz... nie ma mowy. Ale jak ustalę co to lub odtworzę recepturę to... dowiesz się w Świątyni Wiedzy. - mrugnął z uśmiechem.
- Stoi, ale dajesz mi kopię formuły. - targował się dalej Sharsth.
- Będzie dostępna na forum, o ile to coś co da się uzyskać materiałami tego świata. - Chwilę się zamyślił - A gdyby tak... czarny portal... he he. Wybacz, naszła mnie nurtująca myśl. Może ta substancja jest dostępna jeszcze w innych instancjach. - odwrócił wzrok w stronę czarnego portalu z uśmiechem, który mógł przypominać na myśl coś szalonego.
- Nie przeszkadzaj sobie i nie daj się zabić. - powiedział Erven - Na mnie pora, bywaj.
Po czym ruszył przed siebie na północ z prostą misją, znaleźć piekielną wyrwę Zielonej Korony.

To co zastał na miejscu nie wróżyło nic dobrego. Pola i uprawy wyglądały mniej okazale niż można było się tego spodziewać. Tak jakby ziemia straciła energię do ich produkcji. Zbiory wyglądały mizernie, a w niektórych miejscach zaczynały gnić. Szczęściem nie trawiły ich jeszcze żadne choroby, ale... ile to jeszcze potrwa.
Widok nie był zadowalający. Przypuszczenia Ervena że Zielona Korona była blisko były aż nadto widoczne. Musiał znaleźć jak najszybciej jak jest to możliwe.
Tylko gdzie ich szukać? To pozostawało pytaniem bez wiedzy. Trzeba było odnaleźć sołtysa.
Syriusz znajdował się przy silosie na zboże. Wraz z odgłosami wieśniaków, na obecność przybysza w ich wsi oddelegował zgraję dzieciaków - kurierów.
- W czym pomóc? - zagadnął z lekką gwarą.
- Szukam czegoś i zastanawiałem się czy dobrze orientujesz się w okolicy. Szukam jaskiń i podobnych tworów na terytorium Osady lub obrzeżach. - odpowiedział nekromanta - Czy jesteś w stanie mi pomóc?
- I tu jest panie problem. Bo teren wiele lat tamu magowie wyrównywali. Tylem żem z legend słyszał, pewnie nikt już tych czasów nie pamięta. Ale zapewnić cię mogę, że wiedział bym gdyby w okolicy dziury były. Już prędzej poza wioską albo w puszczy. - Odparł Syriusz.
- No to się naszukam… - mruknął cicho do siebie Erven po czym powiedział - No dobrze, w takim przypadku uzupełnię zapasy i ruszam. Tylko powiedz mi jeszcze, w której części Osady plony są najbardziej mizerne?
Według logiki maga im bliżej było źródła tym większe spustoszenie w lokalnej florze, miał nadzieję, że to pytanie naprowadzi go chociaż z grubsza na odpowiedni kierunek.
- Bliżej osady. - odparł wójt - Im dalej na zachód tym zbiory ładniejsze. Póki jakieś choróbsko się nie wylęgnie. Można by rzec że to ludzie zatruwają. Bo co bliżej to praktycznie pogniłe.
- W takim przypadku sprawdzę studnię. - powiedział mag. - Może uda mi się znaleźć źródło choroby. Nie przeszkadzam już.
Plan był prosty, welewitować na dół studni oświetlając sobie drogę ogniem i sprawdzić czy nie ma tam przejścia do podziemi.*
Prosty plan, ale jak się okazało było by to zbyt proste. Pojawiły się 2 nowe informacje.
1. Woda w studni zaczynała zalatywać stęchlizną. A dodatkowo Erven musiał sobie zaaplikować zdolność rozkładu zarazków.
2. Piekielna wyrwa była pod osadą. Aura, odczucie mrocznej mocy i ogólne przeczucie na to wskazywało.
Jednak wejście prawdopodobnie znajdywało się gdzieś dalej.
By się dostać na dół albo trzeba się przebić - wątpliwe rozwiązanie, albo nadłożyć drogi.
Szeptane zaklęcie i Erven już był w formie dymnej. Przeszedł pewnien dystans i utworzył magicznie kieszeń w ziemi. Kontynuował tak rusz co rusz, by mieć punkty zatrzymania się i powoli schodził w dół.

Robiło się coraz cieplej, a ciało Ervena przybierało na demonicznej formie.
W końcu trafił do piekielnego obozowiska. Wszystko skopane było w zielonych płomieniach.

I w mig został otoczony przez jego domowników.



Były to z pewnością demony wyższe. Wszystkie je otaczała zielona trująca aura.
Pośród nich wyróżniał się

Pozbawiony takiej aury, biła od niego obojętność i jakby inne pochodzenie. Zapewne ktoś z pod władzy innej korony.
Na placu, stanowiącym całość obozowiska znajdowały się także demony niższych szczebli.





A na krańcu obozu znajdował się zielony wir płomieni i okno na piekło.
Tuż obok stal tron, a raczej coś co miało go symbolizować. Gruzowisko ukształtowane i stopione na siedliszcze.
Zasiadał na nim demon większych gabarytów. Wokół jego głowy krążyły zielone światła. A więc tak wyglądała korona.

Nie było wątpliwości, to był Croatoan Reshef. Jeden z koronowanych książąt.
To od niego biła cała ta zielona aura przeszywająca wszystkich pozostałych.
Erven odczuł dyskomfort i lekkie zawroty głowy. Widocznie ten zielony płomień miał śladowe działanie podobne do ogni Stygii, ale także inne jeszcze mu nieznane.
Erven spostrzegając koronę piekielną momentalnie upadł na jedno kolano wyciągając przed siebie dłoń na której pojawiło się nacięcie za mocą wyszeptanego jednego słowa. Krew zapełniła wnętrze dłoni.
- Jestem zaledwie nic nie znaczącym Posiadaczem niegodnym spoglądać, ani być w obecności Waszej Mroczności. - powiedział słabym głosem nekromanta.
Ciało Ervena zaczęła otaczać zielona aura, która wymusiła przybranie demonicznej formy. O dziwo coś powstrzymywało ją od postępowania.
- Z czym przybywasz? - zapytał wielki demon z rogami i dwoma dziwnymi ostrzami.
Erven nie podnosił się z klęczek i nie zmienił w żaden sposób swojej pozycji.
- Przybywam by służyć na powierzchni na rzecz nadchodzącej Inwazji. Przybywam również ze zwiadem, powierzchowni niczego nie podejrzewają, winiąc siły natury i ludzką złośliwość. Przez myśl im nie przechodzi nadchodzący czas ich Upadku.. - powiedział pokornie.
- Hra hra - zaśmiała się demonica - A niby co mieli by podejrzewać. W końcu jeszcze nie wykonaliśmy żadnego ruchu. Szkodzi im sama nasza obecność.
- Ar gura arat Emrer. [A raczej naszego pana.] - dodał jeździec zarazy.
Tuż przed tronem zaczęły biegać dwa pso-pochodne demony, zachowując się jak normalne bawiące się szczeniaki.
Croatoan nie reagował na nic. Siedział jak skała nie wykonując żadnej czynność.
- Przyszedłeś służyć? - zapytał fioletowy demon, z pewnością szukał zwady. Widać był z tych co nie lubią czekać.
- Żyję by służyć. Nie mogę ścierpieć naiwności i otwartej głupoty powierzchniowców. Ich Upadek przyprawi mnie o uśmiech Panie. - odpowiedział nekromanta.
- Eeeech..... Gaja
Głęboki oddech zmroził wszystkich. Pośpiesznie odwrócili się i padli na kolana. To książę przebudził się ze swego stanu.
- Emrer. - Rzekły demony mniejsze. Nawet bawiące się czarty padły w pokłonie.
- Panie - Zawtórowali wyżsi.
- [Przebudziłeś się?] - rzekł odosobniony demon. - [Książę Croatoanie. Jakie są twe rozkazy].
- Gaja, sespre ugur mizare tente. [Gaja broni się przed mą potęgą.] - słowa brzmiały jak oddech zmarłego, a jednocześnie jego głos dudnił w całej jaskini i wewnątrz skroni.
“Croatoan opuścił swoje ciało i rozszerzał zakres swej mocy. Jego moc sięga aż do powierzchni, dlatego wszystko tam zaczęło gnić. Wszystko co cie teraz otacza Ervenie, to jego ‘zaraza’. ” - rzekł w myślał mistrz
- Mentre retre gocs lesii, weqeze... [Ale i ona nic nie zdziała gdy wyjdziemy na powierzchnię. Zaczniemy jeszcze tej nocy, szerzyć zarazy. Powstań Posiadaczu.]
Erven wstał z pozycji klęczącej, ale jego wzrok nadal był spuszczony w geście szacunku dla potęgi Korony.
- [Choć nie byłem w swym ciele, byłem wszędzie i słyszałem twe słowa. Żyjesz by służyć, a twa decyzja świadczy że wybrałeś właściwie. Choć nędzny twój żywot w tym ciele. Korony znają łaskę, przyczyń się, a czeka cię nagroda lepsza niż uśmiercenie z naszej ręki. Osłab Gaję, niech nasze nasiona wyrwą się z okowów. Lecz nie zapominaj, jak bardzo jesteśmy łaskawi, tak też zawistni.]
“Chyba ma na myśli żebyś się tu nie pokazywał jeśli niczego nie zdziałasz. Jego głos zawsze zdawał mi się niezrozumiały.” - dodał mistrz - “Ciekawe czy ostatni gracz przygotowuje już swoje pionki.”
- Insarah Emrer. Yeosu nasaragh inathi nem? Ne osha isaya Groghi. [Jak każesz mój Panie. Lecz jak mam tego uczynić? Ma moc jest niewielka w porównaniu z potęgą demonów.]
- [Gaja wie co chcemy osiągać i walczy z moją mocą. Osłab jej moc w osadzie. Zaraza rozprzestrzeni się szybciej.]
- [Panie. A co później? ] - Zapytała demonica
- [Wy w tym czasie rozniesiecie zarodniki w dal. Wiele punktów zapalnych, wiele różnych zaraz jednocześnie. Wystarczy byśmy zadomowili się na powierzchni.]
Przed Ervenem zabłysły zielone płomienie w momencie gdy korona uniosła swą dłoń.

- [A to podarunek dla samej Gai. Gdy ona ulegnie mej mocy, świat zginie. Zrób to a w nagrodę nam ci nowe ciało.]
- [Powiadomię resztę książąt, by szykowali armię] - rzekł nietutejszy demon. - [Kiedy, panie?] - zadał niejasne pytanie
- [Gdy zaraza pochłonie większość terenów. Gaja jest silna. Ale z wieloma sobie nie poradzi. Gdy ludzka osada nad nami upadnie, a resztę pochłonie zaraza to będzie znak. 4 cykle powinny wystarczyć.]
“4 cykle księżycowe na 2 księżyce, to 2 miesiące, niepełne. Czemu im się tak śpieszy. Czyżby było coś co sprzyja ich aktualnej sytuacji. Wiesz coś o tym?” - zapytał mistrz
Erven przejął nasiono zarazy w swoje dłonie i ukłonił się nisko mówiąc
- Insarah Emrer. Ne ogh nan Gasha in og ennegh sha Emrer roudh. [Jak każesz Panie. Znajdę Gaję i sprawię by się pokłoniła i rozprysła się w nicość przed Waszą potęgą]
- Esterat [Ruszajcie] - W jego oczach zapłonęły zielone płomienie i znów zamilkł.
Płomienie w całej jaskini aż podskoczyły. A strop zapłonął zielenią. Znów opuścił swe ciało by walczyć z mocą Gai.
Erven schował nasiono-prezent do plecaka i wystrzelił jak z procy w kierunku sufitu by wydostać się na zewnątrz wykorzystując wcześniej stworzone “schowki”, a następnie udał się w pośpiechu w kierunku Stolicy mrucząc do siebie “Będę musiał odwiedzić Świątynię Wiedzy, oni powinni wiedzieć gdzie szukać.”

2 dni później...
Stolica.
Życie toczyło się jakby nigdy nic. Nikt nie spodziewał się nadchodzącej klęski. Niedługo i im będzie dane to zaznać. Zaraza już ruszyła, po niej przyjdzie pożoga. Demony Beliarusa już pewnie skaczą z radości. Pozostało pytanie co z Zaafielem i Lucyferem? Było jeszcze coś o czym zdaje się, wiedział mistrz, ale do tej pory się nie podzielił tą wiedzą.
W każdym razie w ciągu tych 4,5 dnia w stolicy nie wiele się zmieniło. Nawet Kali nie wrócił jeszcze ze swego testu.
Erven udał się niezwłocznie do sklepiku staruszka o którym wspomniał Nightfall. A kiedy przyszedł powiedział do niego.
- Słyszałem, że znasz kogoś kto interesuje się takimi rzeczami… - tu zdjął plecak i uchylił przykrywkę ukazując nasiono. Trwało to jednak chwilę, gdyż zamknął plecak i założył go na plecy - ...prawda?
Staruszek chrząknął, zamruczał i podał ukradkiem zielone pióro. Po czym wskazał na dzielnicę slumsów - miejsce gdzie znajdowała się szulernia.
Erven skinął staruszkowi głową i pośpieszył, normalnym krokiem, do szulerni mając pióro ukryte w dłoni. Kiedy się tam znalazł rozejrzał się po bywalcach podchodząc do barmana i poprawiając sprzączkę paska zbroi u szyi mignął mu przez krótką chwilę zielonym piórem które momentalnie schowało się za pomocą zręcznych palców w rękawie.
Brak reakcji.
Erven zamówił piwo i oparty o ladę obserwował bywalców i samą szulernię. Ktoś, lub coś powinno go naprowadzić na trop.
Siedział przez godzinę trawiąc to jedno to kolejne piwo. Jednak wciąż nic nie wskazywało na to by ktoś z wywiadu znajdował się w pomieszczeniu. Czyżby to nie to miejsce. W sumie... staruszek nie dał znać że chodzi o to miejsce.
Erven dyskretnie zawiesił zielone pióro u pasa i wyszedł z szulerni udając się zaułkami na tyłu z ręką na głowni miecza. Jeśli tu nic nie będzie przejdzie się w okolicy szulerni szukając poszlak.
W okolicy szulerni nie było nic. Ale w slumsach, przy jednym z korytarzy/ścieżek wisiał łapacz snów z tym samym rodzajem pióra. Przypadek?
Mag podszedł do łapacza snów i przyjrzał mu się czy nie brakuje mu pióra.
Niestety nie brakowało niczego. Erven znów rozejrzał się po okolicy. Na końcu ścieżki za łapaczem snów, na dachu domu kończącego ścieżkę było ptasie gniazdo. Nie zgadniecie... Z gniazda wystawało identyczne pióro.
Nekromanta wylewitował na dach i dołożył pióro do gniazda rozglądając się po okolicy.
Kolejne pióro wystawało z czyjegoś okna. Szybko stało się jasne, że pióro nie było niczym innym jak kierunkowskazem. Tworzyły one ścieżkę którą trzeba było przebyć, by dotrzeć do celu. A co najważniejsze, slumsy były prawdziwym labiryntem wąskich ścieżek i piętrowych zakamarków. zapewne gdy zmienią lokalizację lub zagadkę znów trzeba by było prosić o pomoc w ich odnalezieniu.
Zaułek, znów okno, drzwi, chłopiec z piórkiem we włosach... brak. Nigdzie nie widać było kolejnego. Czy to tutaj, czy może, chłopiec wie gdzie dalej?
Sharsth podszedł do chłopca i powiedział.
- Szukam piór, widziałeś jakieś niedaleko? Takie jakie masz we włosach. Szukam tego ptaka i znaleźć nie mogę..*
Chłopiec machnął ręką i zaczął iść w kolejna alejki. Później zaczął biec i lawirować na zakrętach machając dłonią w kierunki. W ostatni zakręt wszedł zapominając się zatrzymać i dać znać. Gdy Erven wskoczył za zakręt o mały włos nie wpadł na przechodzącego tamtędy mężczyznę.

- Hola amigo, bo jeszcze na kogoś wpadniesz!
Chłopiec zniknął.
- Przepraszam, zapatrzyłem się na ptaka o niebieskich piórach i chyba znowu go zgubiłem. - odpowiedział mag - Takie hobby.
Dante spojrzał w niebo, rozejrzał się w poszukiwaniu wspomnianego ptaka. Pociągnął nosem, wzruszył ramionami i poszedł dalej.
- W takim razie powodzenia. - mruknął odchodząc i spoglądając w niebo.
Zaułek nie miał zakrętów, był ślepy zakończony drzwiami do jakiegoś domostwa.
Ale przed tymi drzwiami były jeszcze inne domostwa. Nad drzwiami jednego z nich widniały 3 takie pióra ułożone w strzałkę.
Erven podszedł do drzwi które wskazywały pióra i zapukał cicho
Drzwi odsunęły się ze zgrzytem. Były otwarte.
Mag wszedł do środka czujnie się rozglądając po pomieszczeniu i zamykając za sobą drzwi.
W pomieszczeniu poza różnego rodzaju szafami był stół oświetlony lampą olejną.
Po drugiej jego stronie siedziała zakapturzona postać.
Erven podszedł do stolika i usiadł na krześle.
- Naszukałem się was. Pytanie tylko czy dobrze trafiłem. - powiedział kładąc plecak obok siebie.
- To zależy - odparł męski głos, choć kontury postaci nie wskazywały by był to mężczyzna. - Kogo szukasz?
- Ludzi od piór, tych którzy mają oczy i uszy, lecz wąskie usta. - odpowiedział mag.
- Dużo was coś tu dzisiaj. Jakbyście wiedzieli cóż to za okazja. W jakiej sprawie nas szukasz ?
- Ostrzec.. - zaczął Erven wyciągając ziarno zarazy na stół - ..przed tym. Zgaduję, że wiesz co to?
- Uprzedzono nas o tym co starałeś się znaleźć, Ervenie Sharasthu. Wnioskuję więc, że to właśnie to jest dowód?
- Nie mniej. Ziarno zarazy które może zgładzić Gaję. Z rąk samej Zielonej Korony. Masz mapę?
Postać wyciągnęła zwój zza pleców i rozłożyła na stole. Mapa nie była najnowsza, ale stary układ względny pozostał niezmienny. Na mapie było parę notatek, różnej treści.
Erven wskazał palcem starą twierdzę.
- Pod nią zbierają się siły Czerwonej Korony, ale teren jest kontrolowany przez Rodzinę. Najbezpieczniej założyć, że są po ich stronie. - następnie wskazał osadę - Bezpośrednio pod nią zbierają się siły Zielonej Korony, jak tam dotrzeć nie wiem, bo użyłem magi by się tam przebić. Z informacji które udało mi się zdobyć wynika że najpewniej kolejne dwie wyrwy pojawią się tu i tu - wskazał Targas i dawną stolicę.
- Tak czy inaczej macie trzy cykle. Po tym czasie zacznie się jatka nie wiem czemu im tak śpieszno, ale nie podoba mi się to.
- I co myślisz? - zadała pytanie w przestrzeń.
- Faktycznie. - Odparł kobiecy głos zza pleców Ervena, o dziwo dopiero teraz dowiedział się o obecności za nim. - Pod Targas znajduje się piekielna wyrwa. I zdaje się nawet że była, jedną z głównych, ale od czasu wstrząsu z przed miesiąca coś się zmieniło.
- Tak. Otwarła się nowa wyrwa. - kolejny głos, tym razem znów męski.
Ciekawe ile jeszcze osób stało za Ervenem, a on o tym nie wiedział.
- Na zachód od Donowan, w Londynium. Nastroje się tam ostro zagmatwały. Podejrzewamy że to Zaafiel.
- Tak samo było w Targas. - znów kobiecy głos.
- Doniesienia głoszą... - rzekła persona siedząca na przeciw Ervena - ...że stara stolica jest pusta. Nie ma tam wyrwy i... Mefisto. Dokładniejsze informacje zdobędę najpóźniej nazajutrz.
- Co z Lucyferem?
Persona pokiwała przecząco głową.
- A co z tym demonem, z orlego gniazda? Astaroth? Może on będzie coś wiedział?
- Trzeba to sprawdzić. Wyślę kogoś. - stwierdził drugi męski głos.
- Rozumiem, że macie już wszystko, by podjąć odpowiednie kroki? - zapytał Erven. Wywiad podzielił się z nim niespotykaną ilością informacji, tak jakby....
- Owszem. Ale musimy ci zadać jeszcze jedno pytanie. Demony są z natury silniejsze od ludzi. Dlaczego więc działasz na ich niekorzyść? Dlaczego by nie pomóc właśnie im?
- Mam wiele powodów. - odpowiedział mag - Jednym z nich jest to, że jeżeli zjednoczone siły Koron zdobędą ten świat to po krótkim okresie zawieszenia broni rzucą się na siebie nawzajem. Kiedy to się stanie… ten świat Upadnie w sposób niewyobrażalny. - wzruszył lekko ramionami - Poza tym zależy mi na zachowaniu statusu quo, a zwycięstwo demonów by temu przeczyło.
- Nasze zwycięstwo także.
- Niekoniecznie. Równowaga zostanie zachwiana. To prawda, ale wolę, żyć jako wolny człowiek niż niewolnik w szeregach piekielnych. Poza tym, mam swoje powody.
- Uznam to za właściwą odpowiedź. Kwestia interesów. Możesz opuścić nóż... i ty też.
- A ty berło - odparły głosy zza pleców. Coś stuknęło o drewnianą podłogę, pod stołem.
- Zapewne zastanawiasz się dlaczego tak wiele informacji wyjawiliśmy przy tobie. Nie nie chcemy cię zabić, ale na członka wywiadu także raczej się nie nadasz. Twoje działania w mniejszym lub większym stopniu przyczyniły się i jeszcze przyczynią naszej wspólnej przyszłości. Może ty zdecydujesz się coś z tym zrobić, a może my damy znać komu trzeba. To co z nimi zrobisz, zależy od ciebie. Prosili byśmy byś jednak ich nie rozpowiadał. Uznaj to także jako zapłatę za twój trud.
Erven pokiwał głową.
- To mi wystarczy. - odpowiedział - Jeśli to wszystko udam się do siebie..
- To wszystko. - Odpowiedziała persona.
Gdy Erven powstał i odwrócił się w stronę drzwi nikogo za sobą nie znalazł. Musieli się wycofać gdy osoba przednia wyjaśniała ostatnie sprawy.
Nie czekając udał się swobodnym krokiem w kierunku świątyni wiedzy. Czekała go intensywna nauka. Wszak czasu było niewiele, ale i tak powinien znaleźć chwilę dla Auli i Kaliego. Magia Gromu, Ziemi i Wiatru, trening fizyczny z technik obronnych mieczem… trochę tego było.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 05-03-2016, 18:01   #32
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Następnego dnia.

Dzień jak dzień. Tyle że kolejny po wczorajszym.
Jednak tego dnia powrócił ostatni członek rodziny.
Przed bramą miasta, od samego ranka stacjonował ktoś z oddziałów królewskich. W godzinach porannych była to Juto, później Ruby, Lovecraf, Hiro, Pazil, aż wreszcie padło na Illuar, której towarzyszyła Holy oraz Aula.
Były wtedy godziny popołudniowe, słońce schodziło już z zenitu. Pod bramą zaczęły się wrzaski i wiwaty, wybijano rytm uderzeniami o tarczę.
Oto Kali wrócił z testu. Wyglądał... no cóż. Marnie. Był poraniony, część stroju poplamiona była krwią i podarta. Ale szedł dumnie z uśmiechem dzierżąc w dłoniach broń...
[img[http://orig09.deviantart.net/496f/f/2015/302/8/9/sword_of_the_light_by_chaosphantom444-d9ettem.jpg[/img]
Za sobą targał mały woreczek, zapewne pozostałości całego dobytku.
Na przywitanie go pojawili się także Gramon w raz z małym zastępem rycerzy. Wzięli oni młodego wojownika na ręce i przenieśli aż do koszar.
Tam też zajęto się jego ranami, a jeszcze tego samego dnia planowano jego pasowanie.
Erven uśmiechał się lekko i ze słusznej odległości obserwował całe zdarzenie. Kiedy wyniesiono go na rękach ruszył swobodnym krokiem za nimi. W końcu nie tak często obserwuje się pasowanie nowego członka oddziałów… ciekawe jak wygląda sprawa z magami… ich chyba nie pasują, prawda?*
- No i opowiadaj. Jak było? - zagadnął Gramon siadając na jednej z kozetek w koszarach.
Miejsce to uprzątnięto na tyle by zmieściło się tutaj jak najwięcej osób i by wciąż dało się poruszać.
Kali zasiadł na krześle, a wokół niego krzątała się Holy i Illuar zalecając rany i zmęczenie.
W sali nie brakowało praktycznie nikogo, cala śmietanka towarzyska oddziałów królewskich, a przy najmniej ich reprezentanci. Był także mały zbiornik z wodą. Zapewne i Yue przysłuchiwał się opowieści.
- A więc jak pewnie wiecie. Wybrałem starą stolicę, bo jest blisko, a po tym teście chciałem się udać w dalsza podróż. Z informacji które mi udzieliliście wynikało, że pozostałym artefaktem w tamtym miejscu było ostrze anioła. - Tu zaprezentował zdobyty artefakt. - Ostrzegaliście też o potworach.
- Dalej dalej. To wiemy. Dalej. - ponaglił Gramon.
- Tak wiecie. Ale nie powiedzieliście, że te potwory to demoniczna psia wataha, jakaś przerośnięta mucha i 2 smoki.
Cisza.
- Nieważne, co było to było. Z watahą rozprawiłem się dopiero później. Przez 2 dni szukałem wejścia do fortecy, wciąż przez nie goniony. Jakby nie było wyzwałem tą przerośniętą muchę. I bez zaskoczenia przyszło mi się wycofać.
- Trzeba liczyć siłę na zamiary. - stwierdził ku ubawie reszty, Juto.
- Ale wojownik ma też obowiązek nie cofać się przed wyzwaniami. - Śmiech z riposty - Tak też w przypływie idei goniony przez watahę uciekłem do muchy. Co i jak się tam kotłowało, nie wiem. Udało mi się dzięki temu przedostać na plac pałacowy. Wprost pod paszczę smoka, a raczej dwóch. Choć teraz już jednego mniej. - Tu dla prezentacji wyjął biały kieł wielkości palca i kilka zielonych łusek. - Ten był mały i dałem radę go załatwić. A gdyby nie to że pierwszy mnie zaatakował to pewnie był był już w paszczy tego większego. A tak to udało mi się chociaż polatać.
Załatwiłem go w powietrzu lądując tyłkiem na dachówkach jednej z naw. Nie czekając na reakcję tego drugiego, zanurkowałem do środka. Musze przyznać że to straszny labirynt. Oczywiście mnóstwo szkieletów i to tych żywych.
Zajrzałem także do zbrojowni, ale z braku jakiejkolwiek liny nie dotarłem na szczyt wieży. Kto wie może czekała tam na mnie jakaś księżniczka.

- Tak. Później zdecydowałem się na poszukiwania tego po co się tam udałem. Odwiedziłem salę tronową.
- I? - zapytano z narastającym napięciem.
- Przestronna, ale nie w moim guście. Posiedziałem chwile na tronie, zrobiłem sobie krótka przerwę. Przed dalszymi poszukiwaniami.
- A... demon? - zapytała Holly.
- W sali nikogo nie było poza szkieletami. Trafiłem na kilka demonów później. Raczej tych pomniejszych, gdy szedłem w głąb. Przez jednego straciłem miecz i musiałem walczyć jakąś zardzewiałą dzidą. Gdzie nie dałem rady tam się wycofywałem, jak podczas treningów. Dopiero po zdobyciu świętego miecza rozprawiłem się z tymi którzy pozostali. No poza jednym. I prawdopodobnie przyjdzie nam się tym jeszcze zająć, niedługo...


- Podczas badania ostatniej z sal natrafiłem na zaryglowane drzwi. Były strzeżone przez demony. Za nimi znalazłem parę ciekawych rzeczy, o czym napiszę już w raporcie, bo w opowieści raczej nie są zbyt ciekawe. W każdym razie demony czegoś pilnowały. Byłem ciekaw i otworzyłem wrota. Wpierw uderzył mnie zaduch, później nieprzyjemne uczucie, tak jakbym stał się zwierzyną. Szybko stało się jasne, że demony się czegoś obawiały i to właśnie zamknęły za tymi wrotami.
Spotkałem się oczy w oczy z jakimś stworzeniem, a raczej twarz w nos. I nie myśląc długo wziąłem nogi za pas.
- Co to było. - zapytał Hiro w narastającym pytaniu.
- Wielki wilk. O czarnej aurze. Kościsty, większy nawet od korytarzy którymi przyszło mi uciekać. A wieżcie mi jeszcze tak szybko nie uciekałem, i tak bardzo nie obchodziło mnie gdzie i co stało mi na drodze. A ta bestia zmiatała wszystko na swej drodze przeciskając się korytarzami. Nawet demony, z którymi ja sam nie dałem sobie rady nawet z tym mieczem. Gnałem co sił w nogach aż wreszcie wróciłem do sali tronowej. Wtedy mogłem zobaczyć tą bestię w całej okazałości. W pierwszej chwili, zdawało mi się że to “Szlachetny Wilk”, ale wyglądał jak jego demoniczna odmiana.
- Jinouga nie ma demonicznej odmiany.
- No właśnie, dlatego mówię że zdawało mi się.
- I co zrobiłeś. Pokonałeś go.
- Gdzie tam. Nawet ja wiedziałem że nie mam szans. Użyłem tej samej sztuczki co wcześniej. Napuściłem bestię na smoka.
- E.. to już po niej.
- Wręcz przeciwnie. W całym tym starciu nie udało mi się uciec i zostałem wplątany w walkę miedzy nimi. I to właśnie bestia miała przewagę.
- Jak przeżyłeś.
- Nie wiem. Ocknąłem się pod gruzami nawy zalany jakąś breją. Ze smoka zostały resztki, a ślady wskazywały że i mucha podzieliła jego los. Choć bestia wróciła do legowiska. Zbadałem jeszcze co mogłem, a potem wróciłem tutaj.

Skądś w koszarach wydobył się odgłos szczeknięcia. Wszyscy popatrzyli po sobie w poszukiwaniu źródła odgłosu.
Po chwili Kali szczeknął i uśmiechnął się szeroko.
- Ach wybaczcie chyba znów złapała mnie czkawka. Musiało coś na mnie upaść gdy leżałem pod nawą.
Chwilę później coś zawarczało.
- I chyba zgłodniałem.
Erven pokiwał delikatnie głową w zamyśleniu starając się przyporządkować istoty i byty do tych o których było mu wiadomo. Wszak wyglądało na to, że Kali miał więcej szczęścia niż rozumu. To na swój sposób dobrze… szczęście było cenne.
Przez chwilę Evenowi przeszła przez myśl dziwna sprawa. Wywiad wspominał że informacje o stolicy dostaną najpóźniej tego dnia. Wiedzieli o Kalim, ciekawe czy Kali wiedział o nich?
Z dalszych zamyśleń wyrwało go dłuższe warczenie.
- Słyszycie?
W końcu tak proste kłamstwo wyszło by na jaw wcześniej czy później. Kali sięgnął po swój worek z resztkami sprzętu. Mówiąc do niego.
- Już już. Tylko nie gryź. Jak myślicie mogę go zatrzymać? - z worka wyciągnął szczeniątko, zdawało się demonicznego pochodzenia

- A to skąd wytrzasnąłeś?
- Mówiłem że znalazłem coś ciekawego pod pałacem. Trzeba było ci siedzieć cicho będę miał teraz przez ciebie problemy. - wytknął palec w kierunku szczeniaka, a ten go ugryzł. - Aj.
Erven uśmiechnął się delikatnie, oto bowiem nie będzie musiał używać zaklęć badawczo-probujących na Kalim… który znalazł sobie nową zabawkę. Cóż, ten szczeniak przypominał mu tego samego którego zabił Gubernator po tym jak ich wykrył. Podobna rasa? Możliwe…
Nie mniej Erven skinął Kaliemu potakująco. Oczywiście ciężar odchowania zwierzęcia spadnie na jego barki. Jego zwierzątko, jego odpowiedzialność.

Gdy sprawozdanie zostało zakończone a rany opatrzone Kali mógł udac się już razem z Aulą i Ervenem do posiadłości.
Erven szedł przodem w kierunku posiadłości mówiąc do młodego mężczyzny który właśnie zdał swój test.
- Moje gratulacje Kali. Zdałeś test, choć sam musisz przyznać że miałeś wiele szczęścia w tym. Psiaka możesz zachować, ale jego odchowanie i opieka spada na twoje barki młody człowieku.
- Wiem mistrzu. Zajmę się nim dobrze.
- Gratulacje Kali. - rzekła Aula rzucając mu się na szyję, w końcu - Cieszę się że nic ci nie jest.
- Ja też się cieszę. - W odpowiedzi i szczenię dało głos. - Choć ta wyprawa rozbudziła we mnie chęć podróży. - dodał z uśmiechem.
- Tylko nie daj się zabić. - odpowiedział mag - I wróć przed trzecim cyklem. Po nim tereny Unii nie będą już takie bezpieczne.
- Półtora miesiąca... Postaram się. Ale przed tym mamy jeszcze uroczystość w pałacu. Ech... jak pomyślę w co się muszę ubrać to... może jednak sobie odpuszczę? - uśmiechnął się zawadiacko
- Odpuszczenie teraz było by potwarzą dla tych co wyprawiają ową uroczystość. Za późno na taki nietakt. - odpowiedział z lekko szelmowskim uśmiechem Erven - Poza tym, powinieneś przywyknąć, w końcu dziś oficjalnie staniesz się członkiem Oddziałów.
- Poniekąd... Jeszcze nie zdecydowałem do kogo chcę dołączyć. A to ostatni warunek dołączenia do oddziałów.
- To proste. Dołącz do tych z którymi najlepiej ci się współpracowało i z którymi masz wspólny język. To całkiem proste, a jest to kluczowe do dalszego przetrwania.

Wieczorem cała trójka pojawiła się w pałacu, jako goście i solenizant uroczystości pasowania na rycerza oddziałów.
Faktycznie była uroczystość pasowania na rycerza, a dopiero później gdy rycerz wyrazi chęć dołączenia do oddziałów i zostanie zauważony przez któregoś z białych rycerzy może stać się rycerzem oddziałów. Jednak w przypadku Kaliego ten proces nałożył się na siebie, gdyż już podczas ćwiczeń został zauważony.

Nim uroczystość przeszła do części rozrywkowej czyli balu i pokazów magicznych, wpierw musiała odbyć się część oficjalna.
Wśród oczekujących na to ważne wydarzenie znaleźli się wszyscy stacjonujący w stolicy rycerze, a w szczególności Biali wraz ze swymi oddziałowymi: Hiro, Juto, Agaun, Gramon, Yue. Brakowało tylko oddziału Zero.
Była także drobna część społeczności magów: Herbia, Felicja, Seishun i Ranagor.
Przy samym tronie oczekiwał już staruszek Artur, Nightfall i pewna skryta dama Toobea.

Poza rycerstwem w sali byli także przedstawiciele szlachty i kupiectwa. W końcu nowy członek białych oddziałów mógł być dobrym kandydatem na przyszłego zięcia.


W końcu pojawiła się wyczekiwana dwójka.
Królewna Yuri w swym, jakże rzadko widzianym, stroju bitewnym.

Oraz Kali w białej rycerskiej zbroi w której wyglądał przekomicznie.

Rycerstwo utworzyło korytarz biegnący od strony tronu, jednak na salę która była magicznie powiększana, nie starczyło rycerstwa by korytarz sięgał aż do wejścia.
Tuż przed przystawieniem do obrządku Kali wymienił jeszcze jakieś słowa z czarodziejką Holly z oddziału Hiro.


Młody rycerz i solenizant maszerował w swym uroczystym stroju demonstrując swoją aparycję, piękną twarz i krzywy uśmiech. W ręku dzierżył Ostrze Anioła, a za pasem stary miecz. Ostrze które służyło mu podczas jego zadania.
Był to jeden z obyczajów tutejszego rycerstwa. Poza dowodem wykonania zadania, dzierżyło się także oręż do którego było się przywiązanym. Jeśli test dotyczył broni, to właśnie nią rycerz był pasowany, jeśli czegoś innego, wtedy za rytualne ostrze służyła osobista bron rycerza. O dziwo, nawet nie musiał być to miecz.

Kali w końcu dotarł pod sam tron przed którym czekała królewna z równie krzywym uśmiechem. Yuri znana była z “uwielbienia” wszelkich oficjalnych wystąpień. I z tak trywialnego powodu także krzywo się uśmiechała. Spoglądali na siebie przez dłuższą chwilę w milczeniu widzą swoje krzywe uśmiechy, które na moment znikły. Wydawać mogłoby się, że atmosfera za lada moment stanie się napięta i któreś z tych dwojga wyskoczy z czymś niespodziewanym. Jednak tych dwoje uśmiechało się pogodnie i szczerze, jak bratnie dusze w tym pełnym niedoli czasie.
Kali uklęknął na jedno kolano i uniósł do góry ostrze.
- Królewno, wykonałem swoje zadanie, na cześć i chwałę stolicy, i królewskiej rodziny. - standardowa formułka - W tym oto geście składam swą broń i życie w twe ręce. To oto ostrze jest świadectwem mego czynu. - Wszystko ładnie i starannie jak na coś czego nauczono się na dzień przed wyruszeniem na test.
Ciekawe ile razy rycerze przeklinali tą naukę w obliczu prawdziwego niebezpieczeństwa.
Gdy królewna odebrała od niego ostrze anioła, Kali uniósł do góry, rękojeścią w stronę królewny, star miecz schowany w pochwie.
Królewna jak i najbliżej stojący generałowie lekko się zdziwili. Erven także to dostrzegł choć stał zaraz za ostatnimi królewskimi rycerzami.
Członkowie rodzin, mieli prawo zajmować miejsce bliżej tronu, jednak nie wolno im było stać w pierwszym rzędzie.
- O Pani, to ostrze uratowało mi życie i służyło mi dzielnie w chwili mej próby. Choć jego lata przeminęły, broń ta należała do rycerza, który tak jak i ja składał swe życie w obronie królewskiej mości. Proszę by i ono dopełniło swej ostatniej powinności. - delikatny uśmiech zawitał na jego twarzy.
Królewna znów krzywo się uśmiechnęła, w końcu Kali zmusił ją do improwizacji. Po krzywym uśmiechu przyszedł ten bardziej złośliwy. Coś wymyśliła, coś złośliwego.
Dobyła drugiego miecza i uniosła obydwa przed siebie. Następnie je skrzyżowała i położyła na barkach młodzieńca.
- Ja Yuri Pendragon, z nadanymi mi prawami, mianuję ciebie Kali... - w tym momencie w rytuale powinno nastąpić przeniesienia ostrza na drugi bark.
Królewna mocno zacisnęła swe drobne dłonie na rękojeściach i mocnym ruchem rozkrzyżowała je tuż pod gardłem Kaliego. Z wciąż roznoszącym się odgłosem brzdęku stali obróciła miecze w dłoniach i położyła na przeciwnych barkach.
- ... rycerzem Białego Pałacu, San Serandinas... Niech twe życie... - Na jej twarzy zawitał delikatny uśmiech, bardzo kontrastujący z tym co przed chwilą miało miejsce. - ... i czyny świadczą o oddaniu całemu kraju i rodzinie królewskiej.
Odłożyła oba ostrza w wystawione przez Kaliego ramiona i ukłoniła się dworsko przed wszystkimi.
Dopiero wtedy kali schował oba ostrza i powstał. Ukłonił się przed królewną z, mogło by się zdawać, uśmiechem zadowolenia, a następnie ukłonił się przed wszystkimi.
Wtedy nastały wiwaty i oklaski.

- Mistrzu. To wspaniała uroczystość i to całe pasowanie... Przez moment myślałam że Kali straci głowę- zachwycała się Aula, nie wiedzą o całej improwizacji.
Pokaz ten pokazał jednak pewną ciekawą rzecz. Królewna ma obycie z 2 brońmi na raz.
- Tak Aulo, ale nie martw się. Królewna dobrze wie, że potrzebny jest każdy miecz. - powiedział cicho pochylając się nad uchem dziewczyny - Jesteś gotowa poznać śmietankę towarzyską?
- Ależ owszem. - uniosła dłoń ku partnerowi.
https://www.youtube.com/watch?v=HrF0OTSz-9E
Kali w tym czasie wplątał się w tłum białych oddziałów, jako gwiazda dnia. A królewna... zasiadła na tronie popijając kieliszek wina. Obserwowała całą uroczystość, zebranych i słuchała jakie wieści przyniosła jej tajemnicza dama. Wymieniając dość skromne uwagi.
Erven, ubrany w swój odświętny strój szlachecki ujął Aulę pod ramię i ruszył w kierunku szlachty i kupców. Przedstawić siebie, oraz przyszłą mistrzynię światła. Plan był prosty. Poznać tych wpływowych ludzi, nawiązać kontakty i wykorzystać je w przyszłości.
Śmietanka towarzyska znała Ervena, teraz przyszedł czas by powiązać imię z osobą.
Wśród szlachty znajdowały się takie osoby jak:
Armoria wraz z siostrami

Iferia - szlachcianka, praktycznie nieznana od strony towarzyskiej. Jednak mająca kontakty ze wszystkimi ważniejszymi szlachcicami. Powiadają że jej brat był wielkim rycerzem, ale zaginął dawno temu, od tego czasu rodowa szlacheckość oparła się o jej barki.

“Baronowa” Elizabeth - wdowa, chcąca poszerzyć swój ród o co zamożniejszych szlachciców.

Jej córka Klara

i syn Jacinth

Młody szlachcic Orfeusz

Oraz parę mniej lub bardziej zamożnych postaci spoza kręgów szlacheckich. Chociażby: krawcowa znana w całej Unii - Magdalena, czy zarządca własnej przedsiębiorczości bankowej Ezio Auditiore oraz Olegius Entarus - wytwórca magicznych przedmiotów i amuletów.
Jedni zwracali uwagę i witali się z Ervenem inni przystawali by przywitać Aulę. Oczywiście trzeba było parę razy powtórzyć, że są oni ze strony “Rodziny” Kaliego. Szlachta lubiła gdy informuje się ich o własnym statusie społecznym, w przeciwieństwie do mniej zamożnych.
Erven przedstawiał się jako prawny opiekun Auli i Kaliego, nie szczędząc pochwał w stronę młodego mężczyzny i napomknięć o świetlistej przyszłości dziewczyny. Dobrze wiedział, że zarówno Aula jak i Kali, będą dobrymi partiami. Czas na swatanie jednak przyjdzie dopiero wiele później. Teraz najważniejsze było złapać dobry kontakt, a robił to z rozbrajającym uśmiechem człowieka pewnego siebie.
Do Ervena podszedł, jak mogło się było tego spodziewać Ezio.
- Buongiorno! Mesere Sharsth, jak bawimy się na tym grande adozione.- powiedział z przesadną ostentacyjnościom
- Ah! Monsieur Auditore! - przywitał się z wielką radością Erven - Prawdę mówiąc liczyłem na pana obecność. Dawno nie miałem okazji odetchnąć wśród wybornego towarzystwa i cieszy mnie wielce ta okazja. Jak zdrowie mój przyjacielu?
- Salute non qualificato. [Zdrowie bez zastrzeżeń] - Interesy kwitną, signora pięknieją. Niczego mi więcej nie trzeba. E basta! [a właśnie] Poznałeś mesere Entarus-a, to twój compagno [druh]. Oleg lascia un attimo.
Do rozmawiającej dwójki podszedł mężczyzna o białej cerze i włosach, ale młodszy od obojka panów.
- Ezio, Salute! A pan zapewne to Erven Sharsth. Miło poznać.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - odpowiedział Erven - Jeśli mogę zapytać, jaka jest dokładnie pana praca signore?
- Zaklinacz. Tworzę amulety, drobne przedmioty i nadaję im magiczne właściwości. Choć ostatnio to pan zdominował rynek swoimi wynalazkami. Nie mniej nie brakuje mi klientów również z poza stolicy.
- Nie było moją intencją chodzić w szaradę. - odpowiedział mag - Ot, luźne pomysł przekute na tak zwane wynalazki. Nic wielkiego, ale strasznie czas zajmujące. Taka odskocznia od wojaczki.
- Nie wątpię. - odparł Oleg. - Choć jeszcze przyjdzie ci poczekać nim twoje imię zostanie rozniesione na cały kontynent. Ze mną też tak było. Z początku tworzyłem przedmioty tylko dla przyjaciół... a teraz wyruszam z wizytacją na dwór do Selvan. Pozwól że cię ostrzegę. Lordowie Sanderfall mają uszy nastawione na wynalazców.
- Słowo przestrogi jest zawsze mile widziane. Jednak… co masz na myśli, że mają uszy nadstawione?
- Z punktu widzenia polityki, San Serandinas i Ishi’val mają pakt o nieagresji oraz kilka innych płynących z tego faktu zależności. Pierwszym jest wymiana klejnotów na złoto. Klejnoty w unii mają niestabilną wartość a tam służą jako waluta. W pewien sposób wymiennie są one wymieniane na równoważne złoto z zyskiem dla Unii. Dlatego sprzedając kamienie tutaj, dostajesz tylko część ich realnej wartości. Z kolei tam złoto jest praktycznie wszędzie i źle sprawdzało by się jako waluta. Ale to czysta ekonomia. Jeśli chodzi o zasoby ludzkie, czasem dochodzi do wymiany sił. Choć nie spotkasz tu wampirów, to masz w stolicy dostęp do towarów niespotykanych w unii jak przyprawy czy inne dobra. W zamian za połączenie handlowe, lordowie lubią ściągać badaczy. Chodzi o rozwój środków, zwiększanie ilości dóbr, czy nowe projekty. Tam jest ku temu więcej miejsca. Stąd na przykład jednym ze środków transportu są latające łodzie, czy pustynne motyle. Tamtejsza szlachta jest ciut bardziej pyszna niż tutejsza.
- Innymi słowy mogą chcieć mnie zwerbować bym stał się jednym z ich ludzi. - mruknął w zadumie Erven - Cóż, polubiłem to miejsce w którym jestem, ale nic nie szkodzi by być i tu i tam od czasu do czasu. Choć życie pod wampirami nie do końca mi się uśmiecha. Właśnie, próbowali Ciebie pozyskać monsieur Entarus?
- Mieli mnie na oku, ale ja zajmuję się zaklinaniem, a nie tworzeniem. W zamian wzięli mojego dobrego znajomego. Jak do tej pory nie mam od niego wieści, choć z drugiej strony zawsze miał skłonność do pogrążania się w badaniach.
- Ciekawe. - odpowiedział z kiwnięciem głowy Erven - W moim przypadku wszystko zależy od kontraktu. Wolny duch ze mnie, męczyłbym się strasznie gdyby całe moje życie miałoby się kręcić wokoło badań nad wynalazkami i tylko wynalazkami.
- Scusate signori - zaczął Ezio - Jest jeszcze kilka osób z którymi chciałbym się rozmówić tego wieczoru. Dlatego się oddalę. Vi aspettiamo! [Do zobacznia]
- Ezio jak zwykle w swoim świecie. Podobno w swoim świecie był szlachcicem, ale jakaś intryga polityczna zmusiła go do odstąpienia.
- To w sumie tłumaczy pewne rzeczy. Znasz się może na tutejszej szlachcie? Jeśli tak, z chęcią usłyszę wszystko.
- Tylko pobieżnie. Orfeusz, z moich informacji, zajmuje się handlem i ruchem towarów z poza obrębu Unii. To głęboko zakorzeniony interes. Słyszałem że nieraz zdarzało mu się bywać na wszystkich dworach. Armorie pewnie kojarzysz. Iferia... no cóż... Jedni powiadają że jej ród zdobył tytuł siłą inni ze podstępem a jeszcze inni... twierdzą że to nie jej miejsce. Choć jej bogactwo istnieje to ścieżki pomnażania nie są mi znane. Spotkałem się z nią tylko raz, gdy wchodziłem na rynek handlowy. Od tamtej pory przychodzą do mnie osoby, którym zostałem przez nią polecony, albo dostaję zlecenia które od niej trafiają. Zagadkowa kobieta, ale nie wnikałem. Nie było mi to do niczego potrzebne. Tamten, tamten i tamten to zamożni kupcy rzadziej podróżni, częściej mający swoich pośredników. Czasem sprowadzają ciekawe rzeczy z Rockviel albo z wysp. No i jest jeszcze Barownowa. O! O wilku mowa. Pozwolisz Sharsth że się oddalę, już raz próbowała mnie zeswatać tylko dlatego że podobał się jej mój kunszt.
Wyglądało to raczej na ucieczkę niż spokojne odejście.
- Nas zapewne sobie nie przedstawiono. - rzekła z dworskim akcentem wystawiając dłoń. - Elizabeth.
Erven ujął delikatnie jej dłoń i pochylając się ucałował wierzch jej wystawionej dłoni.
- Erven Sharst moja pani. - powiedział prostując się - Wiele słyszałem o jakże nadobnej, najpiękniejszej latorośli w całej Unii. Mam nadzieję, że z czasem wda się w Panią.
- Och. Nie sądziłam, że są tu tak dobrze wychowani Gentlemani. Większość zdawała się taka zapatrzona w swoje statusy. A w końcu wszyscy jesteśmy “dobrze” usytuowani. A pański syn, dołączył dziś w poczet jakże owocnego rycerstwa. Klara to taka nieśmiała dziewczyna. Musiał ją onieśmielić samym uśmiechem. Ho ho ho ho.
- Jestem jak najbardziej dumny z Kaliego. Jeśli mogę powiedzieć, słyszałem, że ponoć mam dar do wyciągania tego co najlepsze z ludzi. Lecz to zaiste plotka, jestem tylko skromnie utalentowanym magiem na ścieżce ku Arcymistrzowstwu. Choć pokładam nadzieję, że i Aula dołączy do tego jakże szlachetnego grona. Wszak ma rzadki dar i choć zdaniem Yue to moja zasługa, to jednak śmiem lekko powątpiewać.
- Aula, wygląda na dojrzałą kobietę. Może mój Jacinth, stanowił by dla niej parę? Jak myślisz Panie Sharsth.
- Wszystko zależy od jej woli i pragnień. - Odpowiedział uprzejmie Erven - Jednak moim zdaniem małżeństwo jeszcze zbyt wczesne dla niej. Jeszcze nie ukończyła swojego szkolenia i nauk. Może w przyszłości kiedy nasze Rody lepiej się poznają. Jeśli mogę spytać, pani córka? Już szczęśliwie zamężna czy nadal czeka na swego wybranka?
- Nadal nie, nie znalazłam... nie spotkała tego właściwego. Ho ho ho. - zaśmiała się zakrywając usta - Aż dziw, skoro tylu jest świetnych kandydatów. Gdybym ja była choć o kilka lat młodsza, pewnie bym nie zwlekała.
- Miłość przychodzi z czasem, choć czasami jest bliżej niż nam się zdaje. - odpowiedział ciepło mag. - Jestem pewien, że odpowiedni kandydat się ujawni. Jeśli pani latorośl nie popełni błędu w wyborze rzecz jasna.
- Jest pan bardzo miły. Może zechciał by się pan stawić na spotkanie w najbliższej przyszłości. Zapraszam do mojej rezydencji, jest nieopodal pałacowych parków.
- Jestem najmocniej zaszczycony milady. Nie omieszkam przyjść z wizytą. - powiedział Erven.*
Niestety wtedy jeszcze Mag nie wiedział, że jego plany będę musiały przeciągnąć się w czasie.
Po rozmowie z baronową nadeszła kolej na pozostałych szlachciców. Nie ważny była teraz długość i cel rozmowy. Chodziło tylko o sam fakt i poznanie. Tak więc po uprzejmościach i wymianach różnych, czasem banalnych uwagach. Bal od strony celów, można było uznać za zakończony.
W końcu Erven dołączył wraz z Aulą do Kaliego. Chłopak pomimo uwielbienia ze strony rycerstwa, jak również płci pięknej zdawał się przebywać stale w towarzystwie Illuar i Holly. Oczywiście z gratulacjami przyszli także Gramon i Agaun, ale ten drogi też był nie mniej rozchwytywany co solenizant. A wynikało to z tego, że był kawalerem. A jego status stanowił wielka atrakcję dla szlachty. I...
- ... nie radzi sobie z kobietami, którym nie może rozkazywać. - rzekł w drobnej grupce Gramon.
- Naprawdę? - zapytał zaskoczony Kali.
- Z podkomendnymi nie ma problemu, ale jest szarmancki do wszystkich szlachcianek.
- Stalowy, i’s kute bante. [Byś się zachowywał]
- Już już, bez nerwów Ill(ILL), tylko się droczę.
- A właściwe panie Gramon...
- Gramon, lub Stalowy, broń boże mnie tytułować. Nie lubię tego.
- No więc... Stalowy. Nie spotkałem jeszcze twoich oddziałowych. A jeszcze jakiś czas temu nie wiedziałem ze jesteś królewskim rycerzem. Jak to jest?
- Oj młody jeszcze wszystkiego się dowiesz. Moich wojów już żeś poznał. Zero, Juto, Hiro a swego czasu i sama Charpa. Lecz jestem jakoby teraz na innej funkcji a i zmiany organizacyjne przyszły. Siedzę w odwodzie a pod sobą mam koszary. Gdybym miał iść teraz w bój musiał bym znów zebrać najdorodniejsze ziarno.
- Brzmi obiecująco. Czyli każdy z kim byłeś bratem broni stał się królewskim?
- Oj nie młody. Byli też tacy co odstąpili od wojaczki i tacy co w niej życie stracili. Ale ci którzy przetrwali i dalej w wojaczce zostali, jak wspomniałeś.
- A jacy byli Hiro i Juto? Bo teraz wydają się...
- Te dwa gamonie. Oj darli oni koty. Cały czas się czubili i na siebie skakali, ale jak walka przychodziła to jeden by za drugiego życie oddał. Z drugiej strony, gdyby nie to to Charpa by im skórę przetrzepała. A ma sierpowy... mówię ci.
Gramon pomimo swojego języka i aparycji był duszą towarzystwa.
Kali przyuważył coś ciekawego i w net poderwał temat.
- Stalowy, a jak to jest z tobą i królewna Uri? Bo słyszałem nie jedno.
- My się z tym brzdącem lubimy, na swój sposób. Od co. Czasem to ja dla zabawy posiedzę w karcerze, a czasem to ja ją przez kolano przełożę.
- Doprawdy...? - kobiecy głos wydobył się zza jego pleców. To była królewna. - Z chęcią chciał bym to zobaczyć.
- Och... Uri, maleństwo. Wiesz to tylko takie żarty. Przecież ja bym nigdy... - mówił skruszonym głosem ku ubawie pozostałych.
- Wystarczy Stalowy “brzdącu”, opowiesz mi o wszystkim w twoim ulubionym “karcerze”. - uśmiech budzący strach - A ty młodzieńcze mi podpadłeś. Powiedz co cię do tego skłoniło.
- Ależ królewno. Jakbym śmiał. W końcu to wielka uroczystość, w której musiałem się ubrać w ten jakże wbijający się w... strój. I nie śmiem twierdzić że wyglądam w nim jak skazaniec, lub błazen.
- Hehe. - delikatny śmiech wydobył się z ust królewny.- Doprawdy. A co powiesz o moim stroju?
- Gustowny, waleczny, dumny... - pokręciła dłonią by przyśpieszył wymienianie pochlebstw - błaznowaty ale seksowny. - dostał w głowę zarówno od strony czarodziejki jak i łuczniczki. - No co. Chciała to usłyszeć.
- Dobrze prawisz młody. - dodał stalowy.
- Przemilczę to. - skarciła obu Uri - Jesteście zbyt podobni, a już jeden Stalowy to aż nadto.
- Ale ja w przeciwieństwie do staruszka, mam klasę. - zrobił głupi uśmiech.
- Oj młody jak to tak.
- Ha ha. Faktycznie.
- Niech królewna się nie strofuje moją osobą. Nie zamierzam nachodzić pałacu. W końcu jak królewna sama stwierdziła, dwóch stalowych to aż nadto. - na twarzy królewny pojawilo się pytanie - Zamierzam opuścić stolicę na jakiś czas, jeszcze przed przystąpieniem do oddziałów. Chcę odwiedzić mój dom, Zanzibar, w Sanderfall. I może zabawię tam chwilę.
- Ciekawe. Zgłoś się do mojego ochroniarza przed wyruszeniem. - dłonią wskazała Nightfall-a - Możliwe że oboje skorzystamy na twej podróży.
- Dobrze królewno.
- A i jeszcze jedno. Ten miecz... naprawdę znalazłeś go w starej stolicy?
Złośliwy uśmiech pojawił się na twarzy młodzieńca.
- Nie. To była czyjaś prośba. Tamten był w połowie złamany i oddałem go do kowala. Nie mniej zrobiliśmy wielkie a i wśród reszty rycerstwa zyskałem opinię “szacunku do starszych”.
- Cóż za dwulicowa natura.
- Dziękuję. Lecz wyrazy szacunku należą się memu mistrzowi nie mnie. - tu z pogodnym i pięknym usmiechem spojrzał na Ervena.
- Erven Sharsth. Zapamiętam. Pozwólcie że się oddalę.
- Tak jest. Królewno. - wszyscy rycerscy z grupy ukłonili się na te słowa.
- I jak mistrzu. Sprawiłem że królewna zwróciła na ciebie uwagę.
- Zdecydowanie za dużo czasu ze mną spędzasz Kali. - odpowiedział z uśmiechem zagadany - Zaczynasz przejmować moje cechy. Kto wie, może będzie z Ciebie jeszcze polityk.
- Wolał bym nie. - odparł ze śmiechem. - Jeszcze musiał bym się codziennie spotykać z królewną.
- Słyszałam... - odparło zakrzyknięcie z uśmiechem. Widocznie, choć to mało prawdopodobne, Kali zainteresował Uri.
- No właśnie Ervenie, młody chce jeszcze pożyć. - rzekł Gramon - A polityka to nic ciekawego... Prawdziwa przyjemność to przygody.
- Tome i’lle, aste hate i’lle.
- Miłość twa gdzie serce twoje. - przetłumaczyła Holly. - Pięknie powiedziane. Choć z tym mógł by być problem.
- Dlaczego? Zabieram cię ze sobą.
Erven się zaśmiał lekko.
- Piękne powiedzenie, lecz trzeba uważać by się nie zatracić. By wolność nie stała się klatką. - zauważył mag.
- Zapamiętam to mistrzu. A właśnie, jeszcze was sobie nie przedstawiłem. To jest Holly z oddziału Hiro. Moja ukochana. A to mój mistrz Erven i Aula, o których już ci wspominałem.
- Miło mi poznać. - rzekła z uśmeichem.
- Cała przyjemność po naszej stronie. - odpowiedział Erven z ciepłym uśmiechem - Teraz wiem gdzie Kali był kiedy go nie było.
- I mnie również miło. Sporo słyszałam o Panie Sharsth-u i Auli. Choć z przedstawieniem się chciałam jeszcze poczekać. Ale Kali jest taki... nadgorliwy.
- Może troszeczkę. - zaśmiał się pogodnie
- Holly, długo się już znacie? - zapytała Aula - Jak się poznaliście?
- To było podczas jego treningów. Zostałam poproszona przez Panienkę Illuar do pomocy, Kali często bywał ranny przez głupią brawurę podczas treningów. Za pierwszym razem jedynie robiłam co musiałam, a później jakoś tak wpadliśmy sobie w oczy. Słyszałam że niedługo i ty przyjdziesz nam z pomocą.
- To znaczy?
- Magia światła. Ja także z niej korzystam, choć jak na razie tylko poprzez leczenie ją rozwijam. Ale tak samo jak ty z początku nie rozumiałam dlaczego właśnie w takiej magi chciano mnie nauczać.
- Lunare, istalfi ereno melte refaza. [Światło, wskazuje drogę ku oczyszczeniu] - Rzekła elfka zauważając coś ciekawego na jednym ze stołów. Kali tłumaczył słowa Auli. - [Jest najmniej niebezpieczne, ale nie mniej potężne. A samo zwykle nie potrafi zdziałać wiele. Wśród oddziałów to ono pozwala, by wiele było jednym.]
- Jak mówiłem Aulo. Twój dar pomoże nie tylko mi, a całej Unii. - odpowiedział ciepło wilk w skórze owcy, Erven.
Illuar poruszyła brwiami jakby słowa Ervena w jakiś sposób były niewłaściwe. Nie mniej po chwili z miłym uśmiechem ukłoniła się i udała w stronę Agauna, by wyciągnąć go z problemu osaczenia przez damy.
- Swoją drogą, jak to się stało, że dołączyłaś do Oddziałów? - zapytał Erven Holly. Ciekawiła go ta kwestia, tym bardziej, że i Aulę upatrywał w ich szeregach.
- Hiro mnie przygarnął. A raczej znalazł podczas jednej ze swoich misji. Byłam jedną z ocalałych po ataku demonów na wioskę. Może i ocalałam, ale zostałam sama. Dostrzegł we mnie coś i przyprowadził do stolicy. Przez dłuższy czas się uczyłam i leczyłam rannych żołnierzy. Magia światła była tu pomocna, ale nie wystarczająca. W oddziałach nie można zajmować się tylko leczeniem i staniem z boku, toteż opanowanie pozostałych elementów było wymagane. Do oddziałów dołączyłam oficjalnie, raptem 3 miesiące temu. Więc jestem tu jeszcze dość nowa.
- Również przeszłaś test tak jak Kali? - zapytał z ciekawością Erven - Czy inaczej to wygląda w przypadku magów?
- Poza dodatkowym testem magicznym podkreślającym uzyskanie określonego poziomu, magowie mają jedno uproszczenie. Zależnie o chęci zdającego i charakteru jego magii może on mieć jedną osobę do pomocy w teście.
Nie mniej korzysta się z tego rzadko, z tego co słyszałam. Tylko w tedy gdy obrane zadanie jest bardzo trudne, ważne lub bardzo zależy zdającemu an tym obiekcie tudzież zadaniu. Ale nadal pomocnik pozostaje tylko wsparciem, nie może wnosić większej czynności. Ja nie skorzystałam z pomocy, a zadanie które wybrałam było idealne do podkreślenia moich umiejętności. Można powiedzieć: wystarczające by zdać, ale nie na tyle niebezpieczne by czuć się zagrożonym. Dodatkowo zdobyłam coś takiego.

- Pierścień porannej rosy.
- Piękny. - rzekła Aula zapatrując się w niebieski klejnot.
- Magiczny? - zapytał Erven podnosząc lekko brew do góry.
- Pozwala odzyskiwać magiczną moc z kropel porannej rosy. Przydatny ale nie ambitny. W pradawnych czasach musiał służyć jako błyskotka. Jego historia opisywana jest w wierszach, dość romantycznie. Nie mniej nie on był celem zadania, ale skoro się napatoczył, to nie mogłam go po prostu zostawić. Dużo ciekawszy jest pierścień Uri. Angel Wings. Odzyskany jakieś 2 miesiące temu. Pozwala przyzwać anielskie skrzydła.
- Słyszałem o nim. Był w starej stolicy. Nieciekawe miejsce. - odpowiedział Erven.
- Może i ja bym go zdobył, gdyby znalazca wcześniej się nie pojawił. - zaśmiał się Kali. - A właśnie Holly, gdzie odbywało się twoje zadanie?
- Hmm. W okolicach Lofar, trochę w Rockviel. Ale nie mogę powiedzieć bym dużo pozwiedzała.
- To tym razem przyjdzie ci poczuć trochę więcej słońca. Rozmawiałaś już z Hiro? - odpowiedziała lekkim skinieniem głowy - Mistrzu jak z transportem? Chciałbym jutro bądź dnia kolejnego już wyruszyć.
- Wszystko gotowe Kali. Twoja ochrona również, więc możesz śmiało wyruszać. - odpowiedział na pytanie mag.*
- Dobrze. Zastanawiam się jeszcze, co zrobić z ostrzem anioła? Oficjalnie należy od mnie jako dowód zdania testu rycerskiego, a skoro mam promotorów to jestem już praktycznie królewskim. Z drugiej strony, nie jestem nim w pełni a i wybieram się w podróż odległą od ich celów.
- Zawsze możesz oddać pod opiekę, lub zaciągnąć rady przełożonych. Jaką decyzję podejmiesz, będzie słuszna.*
- Dopytam się Uri, gdy zawitam do niej po resztę informacji. Wiecie co... - rozejrzał się po sali - ...bale lubią trwać do późnego rana, a nie zapominając że właśnie dziś skończyłem test... jestem padnięty. I choć to nietaktowne, pójdę wspomnieć o tym królewnie i wracam do domu. - uśmiechnął się intonując miną swoje zmęczenie
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 08-03-2016, 13:59   #33
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Na przeciw siebie stanęły 2 armie. Leśna skryta wśród drzew, ludzka na polach przed nimi. Od siebie dzieliło ich 4-5 setek metrów. Wrogowie spoglądali na siebie w wyczekiwaniu. Wpierw rozpocząć się miała walka na dystans.
Anthrilien stał pośród szeregu tancerzy ostrzy, tuż obok ich dowódczyni. Wizjery hełmu wyostrzały wzrok, widział więc wyraźnie armię wroga. Nie rozumiał czemu ludzie zdecydowali się pozostać na otwartej przestrzeni, gdzie ich pozycja, w przeciwieństwie do drzew lasu, nie dawała szans na ukrycie się przed atakami strzeleckimi. Wyciągnął z sakwy wszystkie runy i pozwolił im zacząć krążyć w okół niego. Nie był przydatny w walce dystansowej, ale miał zamiar jak najlepiej wykonać swoją rolę, doradzając dowódcą, przewidując ruchy przeciwnika i koordynować ataki wojsk, tak aby ich uderzenia zadawały największe straty kiedy tylko była taka sposobność.
Gdy w głębi cichego lasu, jakby wstrzymującego oddech przed burzą, zabrzmiały pierwsze nuty.
Pierwsza fala ruszyła. Zwykła hołota biegła ile sił w nogach by dotrzeć do linii lasu. Wynik - przewidywalny.
Linia dotarła do połowy i padła pod gradem strzał. “Głupota” ta jedna myśl przeszła przez umysły wszystkich nieludzi.
Ale Anthrilen wiedział że coś jest nie tak. I choć runy nie świeciły czerwienią wiedział, że palce maczają w tym starciu złe moce.
Zabici wojownicy w dość pokracznych ruchach wstali z ziemi i ruszyli przed siebie. Choć teraz bliżej im było uzbrojonym zombi niż zwykłym wojownikom.
Alvarez nie czekał, kilkoma elficikimi rozkazami kazał szykować magiczny ostrzał.
Fumi

Dowódczyni tancerzy ostrzy nakazała atak.
Eldar jeszcze chwilę pozostał w miejscu. Nieumarłe sylwetki Mon’keigh kojarzyły mu się z tworami jednego z bogów chaosu. Był jednak niemal pewien że nie miały z nim zbyt wiele wspólnego, inaczej ten świat byłby w znacznie gorszym stanie. Spojrzał na linie nieprzyjaciela.
Po stronie wroga jedynie 4 jednostki odznaczały się na tle hołoty.


Za nimi stał jeszcze jakiś szermierz, sądząc po 6 mieczach przywdzianych przy pasie, choć jego twarzy nie było widać. Był jeszcze ktoś całkowicie schowany pod płaszczem, ale dyrygujący dłonią w stronę walczacych.
Ten ostatni zwrócił uwagę proroka. Jego ruchy sugerowały sterowanie Mon’keigh niczym marionetkami. Niestety pozostawał on daleko od pola walki. Widząc że linie atakujących niebawem się zderzą, ruszył w ślad za tancerzami ostrzy, doganiając ich w kilku długich krokach. Chwilę przed starciem, z dobytym mieczem wyskoczył w stronę przeciwnika długim susem, i z pomocą uderzenia kinetycznego wbił się w ich szereg, powalając kilku ludzi stojących najbliżej.
Szybko jasnym się stało, że zwykłe rany na Tych przeciwników nie działały. Wymagana była co najmniej dekapitacja, a czasem nawet i więcej. Prorok niemal natychmiast przesłał tą informację sojusznikom. Na szczęście tancerze ostrzy w ślad za Anthrilenem coraz szybciej rozprawiali się z wrogiem. Fumi w popisowych obrotach cięła wszystko na swej drodze. Ostrzał łuczników nie przeszkadzał w walce bo strzały trafiały tylko tam gdzie powinny.
Wtedy jednak wróg przystąpił do kolejnego ataku, ruszyła kolejna fala wojowników. Tym razem o połową większa. Ze wsparciem strzelców i magicznych pocisków. Anthrilien przesłał walczącym błyskawiczne ostrzeżenie o ostrzale i posiłkach nieprzyjaciela. Mimo to linia lasu otrzymała dość potężna salwę ogni i błyskawic. A krok na przód wystąpiła dwójka dowodzących. Ciężki rycerz i szermierz.
U boku Anthrilena pojawił się także Anubis.
- Gotowy przyjacielu?
-Zawsze- odparł metalicznym, niepokojąco ożywionym, głosem zniekształconym przez hełm. Tanecznymi ruchami zaczął wycinać sobie drogę w stronę dowodzących. Każdy ruch miecza posyłał w niebo kawałki kończyn i smugi krwi, która już niemal całkowicie zakryła barwy Światostatku na jego szatach. Mimo to każde odebrane życie przynosiło Anthrilienowi ukojenie, mając nie częstą możliwość wyładowania negatywnych emocji. Wyczuwał, że podobne emocje wydobywają się z kamieni dusz poległych eldarów, szczególnie zaś z tych należących do wojowników Khaina.
Również i Anubis ruszył przed siebie. Choć dla niego śmierć była jedynie środkiem. Zżył się z lasem i nie zamierzał go stracić.
Do walki ruszyła kolejna fala wojowników również i leśni wyszli zza drzew. Wrogie jednostki przypuściły ostrzał łuczniczy. Magiczne pociski rykoszetowały po polu bitwy.
A na samym jej środku stanęli na przeciwko siebie czterej wojownicy.
Zex nie zamierzał czekać na czyjś ruch zamachnął się się swym olbrzymim mieczem pokrywając go czarną mocą.

- Emperror Crown
Czarny Strumień przybrał kształt “<” rozcinając wszystko na swojej drodze.
Drugi wojownik z dużą ilością mieczy czekał na uboczu.
Jednym płynnym ruchem eldar uchylił się przed cięciem, przy czym wycelował kosturem w opancerzonego wroga. Z końca oręża z hukiem wystrzeliła wiązka piorunów.
W tej samej chwili Anubis zniknął i pojawił się za wojownikiem gotów do uderzenia swymi ciężkimi ostrzami.
Wojownik zignorował błyskawicę która rozproszyła się po jego zbroi bez większych efektów i z olbrzymią siłą uderzył w Anubisa. Jego zbroja zdawała się nie reagować na elektryczność, czyżby zasługa materiału?
Szakal ma w sobie wystarczająco dużo siły by to sparować, ale nogi zagłębiły mu się w ziemi i musiał przyklęknąć.
Rycerz spojrzał to na jednego to na drugiego wojownika.
- Wasz kres jest bliski. Ale pozwolę wam odejść. Nie będę miał satysfakcji z zabicia was. - rzekł ciężki głos spod hełmu. - Zajmij się nimi. - rzucił przez ramię kładąc ostrze na ramieniu i zwracając się w stronę lasu.
Eldar nie miał zamiaru się wykłócać. Wyciągnął przed siebie miecz w niemym wyzwaniu i skinął głową na powianie oponenta.
Anubis nie zamierzał jednak odpuszczać i znów przypuścił atak. Tym razem pionowe cięcie przecięło mu drogę.
Zakapturzony dobył jednego meicza.
Czarny strumień dążył w stronę lasu, gdy nagle eksplodował ku niebu. Na scenę wkroczył kolejny wojownik Susanoo. Zbił bezlitosny atak raniący zarówno wrogów jak i sojuszników i spokojnym krokiem podszedł do walczących. Trza zaznaczyć, że atak oczyścił drogę tworząc przejcie w rozgardiaszu starcia.
- Jaki jest plan? - zapytał rogacz stając wyprostowanym tuż obok eldara.
-Zbrojny dąży w kierunku lasu, trzeba go zatrzymać. Na tyłach pozostał zakapturzony mężczyzna, który kontroluje nieumarłych. Zatrzymam szermierza, Anubisie zajmij się władcą marionetek, a Ty Susanoo powstrzymaj lub opóźnij rycerza.
- Hmm... Zajmę się tym. - pięść zaciskana na buławie zatrzeszczała w stawach a z buławy wysunęły się ostrza.
Szermierz zrzucił z siebie płaszcz pokazując swój niecodzienny strój.

- Pamiętaj tylko, że musicie mi później zapłacić. - odparł z zawadiackim uśmiechem w stronę Rycerza.
-Martwi nie potrzebują zapłaty- wtrącił się eldar stając przed szermierzem z kosturem w jednej ręce i mieczem w drugiej. Obserwował przeciwnika z odległości kilku metrów, czekając na jego ruch.
- Kolejny który jest pewny swych umiejętności? Wierzcie mi gdyby nie pieniądze nawet dla znudzenia mnie by tu nie było. - uchwycił miecz w niekonwencjonalny sposób. Obracał nim jak monetą w 3 palcach, a trzymał go za tsubę.
Anubis ruszył w stronę nekromanty, ale szermierz zrobił kilka kroków w tył stając tak by mieć ich obu na przeciwko siebie. - Zex powiedział że mam się zająć wami oboma, więc pewnie za to przewiduje zapłatę.
Anthrilien postanowił wypróbować możliwości szermierza. Rzucił na niego iluzję, sugerującą że eldar pozostał w tym samym miejscu, gdy tak na prawdę postąpił kilka kroków w przeciwną stronę do Anubisa.
Szermierz wzrokiem iluzję i Anubisa. Zdawał się rozglądać, ale z pewnością nie widział Anthrilena. Gdyby tak było jego wzrok był by bardziej skupiony na konkretnym miejscu. Możliwe jednak, że zdawał sobie sprawę, z takeigo zagrania.
Anubis ruszył przed siebie. Dobył swój kamienny miecz i a z drugiej strony, z Ziemi wyłonił się pysk krokodyla. Atak przystąpił tak jak zakładano. Szermierz starł się z siłą anubisa i o dziwo na siłę przegrywał. Jednak po lekkim ugięciu podskoczył przetaczając się po plecach szakalo-głowego i nie wiedzieć kiedy dobył drugiego ostrza rozcinając nim pysk atakującej Amut.
Anthrilien przystąpił do błyskawicznego ataku z flanki wroga. Tuż przed uderzeniem uderzył w niego falą kinetyczną, by następnie, ze wzniesioną na wszelki wypadek tarczą, ciąć go samym końcem ostrza miecza wzdłuż pleców.
Fala bez przeszkód trafiła w szermierza. Przez moment na jego twarzy namalował się obraz zaskoczenia, później zdawał się być rozdrażniony.
Atak mieczem miał go trafić gdy ten się podnosił, lecz poruszył się inaczej. Stanął na rękach nogą uderzając w płaską stronę ostrza i napierając na nie, skierował je ku niebu. Dodatkowym plusem był skręt tułowia który ukrył plecy za resztą ciała. Podeszwa buta została delikatnie ścięta. Pozostając przez sekundę na jednej ręce wykonał cięcie prosto w tarczę. Gdy posypały się iskry, podskoczył na ręce lądując w kucki, chwytając za drugie ostrze i ponownie atakując. Gdy drugi atak nie przyniósł skutku był już ustawiony do eldara plecami.
Ten wykorzystał moment i schodząc w pędzie na kolana, wykonał piruet tnąc równocześnie w doły podkolanowe obu nóg przeciwnika. Następnie niesiony siłą kinetyczną i stojąc już na prostych nogach po prawej stronie przeciwnika, ciął mierząc w tętnice szyjną.
Otrze w piruecie poczuło opór i ze strumieniem iskier przeszło w kierunku szyi. Tak czekały już na nie 2 skrzyżowane miecze. Szybkie spojrzenie na nogi. 2 Miecze wbite zostały w ziemie i to one przyjęły na siebie cios. Teraz przeciwnik 2 blokował otrze eldara.
Ale na moment zabrakło w nich siły i niesiony impetem psionik przebił się przez nie. Mogło by się tak zdawać. Ale widział dokładnie ruch przeciwnika. Szermierz puścił oba miecze i szybko się uchylił chwytając za pas. Gdy otrze przeleciało nad jego głową wyprowadził krzyżowe cięcie ostatnią 3-cią parą mieczy.
Odgłos pękającego szkła kazał uciekać. Na pancerzu eldara, na piersi pojawił się znak “X” Dość duży, ale na szczęście płytki. Nie zdołał zranić ciała. Gdyby szermierz mógł zrobić krok do przodu, z pewnością Anthrilen by to odczuł dotkliwiej.
Na twarzy szermierza pojawił się mało zadowalający uśmiech.
- Oddaję za tamto uderzenie.
Anthrilien nie odpowiedział. Hełm ukrywał emocje i oczy płonące nienawiścią do rasy ludzkiej. Prorok zataczał krąg w okół przeciwnika, dając czas Anubisowi. Niemal natychmiast poczuł ciepło rozlewające się po ciele gdy użył na sobie wzmocnienia. Reakcje i zmysły wyostrzyły się, a mięśnie były w pełnej gotowości. Równocześnie okrył przeciwnika wzmagającą się falą chłodu, po chwili na ostrzach mieczy i ubraniu zaczął pojawiać się szron.
- Twój przyjaciel mi uciekł. No cóż, nie wszystko jestem w stanie zdziałać. - Mówił bez przejęcia zbierając wszystkie miecze. Anthrilen wiedział że pomimo takich zachowań zachowuje on pełnię skupienia.
- Chciałem wam trochę odpuścić. Wiesz. Zrobić swoje, otrzymać zapłatę. - popatrzył na oszronione ostrze - Ale nie dajesz mi wyboru. Będę musiał się tobą zająć.
W dłoniach pozostały mu 2 miecze, 4 były schowane w pochwach. Tym razem zacisną pięści na rękojeściach, a oba miecze zwiesił luźno w kierunku ziemi.
Gdy starli się ze sobą Anubis został za plecami Eldara. Gdy tylko skończył zajmować się Amut, poskromił swój olbrzymi gniew w stosunku do szermierza i pozostawił go w rękach Anthrilena.
A przy najmniej tak się zdawało. Anubis bardzo się zmienił, wcześniej odesłał by Eldara i am chcial załatwić szermierza.
Teraz skierował się w stronę nekromanty. Widać on stanowił większe zagrożenie dla lasu.
Prorok pozostał skupiony na bliższym przeciwniku. Furia Khaina gotowała go od wewnątrz, mimo to zachowywał spokój. Wojownicy mierzyli się wzrokiem.
Pierwszy ruch, wykonał szermierz. Rzucił w eldara oboma mieczami. Ten nie przestając poruszać się po okręgu zszedł z trasy lotu broni. Mimo to, ta zatrzymała się kawałek przed miejscem w którym miała trafić eldara, który kolejną myślą, posłał ją w powietrze, poza zasięg walczących.
Skrzywiona mina szermierza wskazywała, że nie tego się spodziewał. Wyciągnął z pochwy jedno ostrze zapamiętując gdzie zostały posłane pozostałe dwa.
Lekko pochylił się w gotowości bojowej i ruszył w prost na Eldara. Ten zaś utrzymał kierunek poruszania się niemal do ostatniej chwili, wciąż wzmagając zimno w ciele przeciwnika, czas działał na jego korzyść. Wtedy to stworzył iluzję, przyjmującą postawę obronną, mającą chodź trochę zdezorientować szermierza. Sam prorok gwałtownie zmienił kierunek i ciął w odsłonięty bok, by potem niesiony pędem znaleźć się za plecami oponenta i ciąć od góry wzdłuż kręgosłupa.
Szermierz zaatakował iluzję przeciwną ręką szybko dobywając miecza. Trzymanym w przeciwnej ręce mieczem zdołał (jakoś) zablokować cios nadchodzący z boku. Nie podążył jednak za ciosem Eldara. Ale gdy ten miał wykonać cios z góry. Szermierz uśmiechnął się szeroko.
- Shin'ainaru gin no kaze - San : Tatsumaki!!!(Droga srebrnego wiatru 3 : tornado)
Obrót umknął wzrokowi eldara.
Instynkt nakazał mu się obronić lecz był wolniejszy. Potężne uderzenie odrzuciło go w tył. Atak przybrał formę tornada, lecz tylko na krótki moment. Gdy zniknął, z ramienia szermierza płynęła strużka krwi. To było obrażenie otrzymane nieporadną obroną przed pierwszym uderzeniem.
Po chwili eldar zachwiał się. Sam nieźle oberwał. 3 głębokie cięcia: tors - zapewne mostek został przecięty na pół, ale atak minął serce o włos, brzuch w linii lędźwi i uda aż do kości. Oczywiście była też masa innych drobniejszych nakłuć i skaleczeń nie zapominając o utracie torsu zbroi. Został dosłownie starty, tak ja drewno natrafiające na rozpędzony kamień szlifierski.
- Mówiłem, że wezmę to na poważnie. Nie lubię typów którzy walczą w sposób taki jak ty. Dlatego z nimi nie przegram.
Ten szermierz nie był zwyczajny. Miał doświadczenie i zdolności, a co najgorsze... z całą pewnością był mistrzem miecza.
Co zadziwiające, Anthrilien nie upadł. Wsparł się na kosturze i skupił całą swoją wolę na utrzymaniu obronnej postawy “żelaznej”. Wzmocnienie i adrenalina utrzymały go w przytomności, ale czuł jak wypływa z niego życie. Za pomocą psioniki częściowo zatamował krwawienie.
Nim wykonano kolejny ruch, nad lasem pojawiło się coś niespodziewanego.

Meteoryt... nad lasem spadający wprost na pierwszy obóz. Właśnie ten który trzeba był obronić i w którym była Jenny. Na moment wszyscy znieruchomieli.
***
Jenny pospiesznie szła przez las, na pole bitwy. Skorpion miał dołączyć jak tylko będzie gotowy. Prośba Rezonera (by skorpion był przy narodzinach dziecka) została spełniona więc i on mógł już dołączyć do bitwy. W pewnym momencie las rozjaśnił się ciepłym światłem. Gdy dziewczyna spojrzała w niebo, dostrzegła ogień.
***
Meteoryt uderzył... w pole ochronne

Pod wpływem zderzenia obie magie zaczęły się rozpadać. Drobinki magii przypominały motyle znikające niczym światełka świetlików
Yongjaes czuwał nad bezpieczeństwem lasu, ale ten atak był potężny. Eldar odwrócił się w stronę pozostałej dwójki wrogich dowódców. To czarny mag, z pewnością on przyzwał meteoryt. Trzeba się nim zająć, jak najszybciej.
Co z Anubisem?
Oczom towarzysza ukazał się szakalo-głowy bez jednej reki, mocno poraniony, ale wciąż w zaparte walczący z...
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 08-03-2016, 14:02   #34
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Susanoo będąc w amoku walki, ścierał się co rusz z rycerzem, a każde ich zderzenie wywoływało huk i rozrzucało pobliskich wojowników. Był zbyt zajęty... a raczej nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację otoczeniem.

Jenny przez chwilę zdawało się że usłyszała głos Anthriliena. Coś mówiło jej że powinna się śpieszyć. To było zdecydowania jej potrzebne. Dziewczyna z przerażenia widokiem jaki miała okazję przed chwilą oglądać usiadła na ziemi i wlepiała wzrok w niebo. Otrząsnęła się dzięki temu, czy też raczej po prostu wstała i już biegiem ruszyła… tam gdzie reszta. W zasadzie nie wiedziała gdzie ma iść więc starała się kierować za większością biegnących. Miała szczerą nadzieję, że to tam gdzie powinna…
Oczom Jenny ukazało się pole bitwy. Nieludzie walczący z ludźmi. Choć ci drudzy walczyli nawet po odrąbaniu im głowy. Ehem... tak z pewnością coś było nie w porządku. Ale mniejsza o szczegóły. Sytuacja wyglądała... źle?
Choć większość poległych należało do przeciwnej strony, to i las otrzymał straty. Co chwile nad polem walki przelatywały strzały lub magiczne pociski. Jeden z lodowych sopli wbił w drzewo zza którego wyłoniła się piosenkarka. Jej rogaty przyjaciel wydawał się nie widzieć niczego poza przeciwnikiem, a ich walka przynosiła zmiany w polu walki.
Huk! Kolejny stos ciał wyleciał ku niebu. Dwójka walczących nawet nie zwróciła na to uwagi, po prostu parli na siebie z całych sił. Na twarzy rogacza widniał lekki grymas niezadowolenia. Ale choćby chciała, Jenny nie mogła się do niego zbliżyć.
Kolejne starcie odbywało się nieco głębiej. Anthrilen wsparty o kostur spoglądał na poruszającego się przed nim wojownika. Mimo iż elfowaty nie wykonywał żadnych ruchów, przeciwnik poruszał się i ciął powietrze jak oszalały. Można by przysiąc, że walczy więcej niż dwoma mieczami na raz. Co było prawdą, ale w zaistniałej sytuacji wyglądało to jedynie na spektakularne wyczyny.
Czyżby miedzy tą dwójką trwało starcie, którego zwykła dziewczyna nie mogla dostrzec? Z pewnością widziała jedno, Anthrilen nie był w pełni sił.
Nim jednak zrobiła krok, tuż przed nią upadło ciało elfa ze strzałą wbitą w brzuch. Trochę się seplenił i mówił po elficku. Jenny nie musiała rozumieć tego języka by wiedzieć co mówi i na kogo.
Jenny uczestniczyła kiedyś w walkach. To nie było to samo. Uliczna strzelanina nie dorównywała absurdowi jaki dział się dookoła. Ilość ciał, martwych i niemartwych oraz takich co powinny być martwe była wielka. Piosenkarka była jednak wciąż w szoku. Nie zastanawiałą się nad tym. Prawie ją zgniótł meteor więc czemu powinna się dziwić temu? Przerzuciła gitarę z pleców i szarpnęła za struny. Rytm wyuczony i pobudzający ciało do regeneracji. Chwilowo ta melodia zdawała się najodpowiedniejsza przy tym co się działo.
Elf otoczony został aurą mocy. A gdy tylko odczuł poprawę stanu wyrwał sobie strzałę z brzucha i zalał jakąś miksturą. W połączeniu z mocą Jenny rana stanęła w płomieniach i zniknęła gdy tylko płomien zgasła.
- A’fe. [Dzięki] - rzucił przez ramie wstając. Nim skoczył w dalszy bój wyciągnął coś zza pasa i rzucił do Jenny.

Mały czerwony owoc z granulkami, otoczony jakąś membraną albo zastygłym śluzem. Chwila... ten owoc Yang Mei. Czy on nie był czasem w podziemnym więzieniu razem z nią i Susanoo.
Jenny spojrzała na owoc, apotem na zgiełk. Za wcześnie było. Zabrała go chowając do kieszeni. Klepnęła elfa po ramieniu i pokazała na eldara i szakala. Musiała się do nich jakoś dostać aby jej moc zadziałała. Póki co dodała otuchy elfowi zapuszczając odpowiednią melodię. W razie czego mogła wrzasnąć na jakiegoś draba, albo zdzielić go gitarą. Starała się wlać otuchę w najbliższych nieludzi, powoli podąrzając w wyznaczonym celu. Zagrała też jednoczący rytm, aby stworzyć sobie grupkę do przebicia się przez ten chaos.
Eldar w tym czasie kontynuował natarcie psioniczne dosłownie bombardując przeciwnika impulsami kinetycznymi. Starał się jak najdłużej zatrzymać przeciwnika na dystans, samemu wciąż utrzymując postawę obronną.
Jednoczący rytm padł na akurat będącego w okolicy Altarur-a i jakiegoś jaszczura z naganatą (taka broń). Efekt był zaskakujący. Obie istoty wpadły w trans walki i praktycznie na siebie nie patrząc wykonywali cięcia bez przerwy jednakowym takcie uzupełniając siebie. Gdy koziorożec przeskakiwał przeciwnika by zaatakować następnego pierwszy padał pod ostrzem jaszczura, a gdy ten pokonywał kolejnego przeciwnika nad jego głową przelatywało ostrze sięgające kolejnego. Efekt był zdumiewający i praktycznie w jednej chwili powstało przejście w głąb pola walki.
Jenny nie traciła czasu. Ruszyła biegiem przez “korytarz”.
- Musimy dotrzeć do Anthirilena! - zakrzyknęła aby zaraz potem wrzasnąć na grupkę nieumarłych chcących zatarasować im przejście. Na wpoły bezwładne ciała rozrzuciło na boki. Nim zdążyły się podnieść dwójka przybocznych nieludzi pociachała ich tak, że mogli już wstać. Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Nie obyło się bez draśnięć i ran. Te jednak Jenny postarała się zaleczyć. W końcu dotarli do eldara i jego przeciwnika.
- FUS RO DAH! - ryknęła w kierunku szermierza obładowanego mieczami. Dopiero potem zaczęła grać melodię leczącą.
Szermierz dostrzegł nadciągającą fale uderzeniową i szybko przybrał postawę. Schował 2 miecze do pochew, a 2 pozostałe ustawił za barkami ramion w których były trzymane
- Shin'ainaru gin no kaze - Ni : Fubuki! (Droga srebrnego wiatru 2: zameić)
Niezauważalnym ruchem uderzył nimi o ziemię, wiatr przybrał kształt walcowatego strumienia i zderzył się ze smocza magią. Wybuch ciśnienia zadudnił w bębenkach, pozostawiając po sobie wyrwany skrawek ziemi w miejscu zderzenia.
- Oj. Co to ma być? Kto nam się wtrąca w pojedynek!
Ja do cholery! - warknęła Jenny grając dalej aby zaleczyć rany eldara. Miała dziwne przeczucie, że to się nie skończy dla niej dobrze.
Szermierz zmrużył oczy i cmoknął z niezadowolenia.
- Grajek, na polu bitwy... panienko spadaj! Zanim stanie ci się krzywda.
Na odlew machnął mieczem tworząc tnący strumień wiatru celując między Jenny a Eldara.
Jenny ustała w miejscu, choć mina jej wyraźnie zrzedła. Nie przestawała jednak grać leczącej melodii. Spojrzała na eldara i dorzuciła do swojej melodii nieco otuchy.
Enthrilien przefrunął na bok unikając cięcia po czym, czując efekty leczniczej muzyki, przeszedł do ofensywy. Bombardowanie impulsami nasiliło się zmuszając szermierza do powolnego cofania, jednocześnie niebezpiecznie obniżał temperaturę jego ciała.
W pewnym momencie szermierz się zatrzymał, a raczej zwolnił. Na tyle by nie być w stanie odbić jednego z impulsów. Uderzony odleciał w tył. Jego twarz robiła się czerwona, a oddech tworzył białe obłoki pary.
W końcu zaczął przegrywać.
- Ty...!!! - wysyczał podnosząc się z trudem.
Lecz wtedy stała się rzecz niesłychana. Został uderzony zabłądzonym czarem. Kula ognia wybuchła okrywając płomieniami okręg o promieniu metra.
Przypadek? Nie Eldar zdawał sobie sprawę, że to nie mogło być zrządzenie losu. Spojrzał w stronę, wciąż stojącego w miejscu czarnego maga. Jedna z jego dłoni była skierowana właśnie na szermierza.

W tym czasie pozostała dwójka walczących Gubernator i Anubis oddaliła się za pole bitwy. Walka szła w zażarte. I choć rodzinie przybyło członków tak z 20-stu, to i Anubis nie pozostawał dłużny. Przybrał nową formę, odrobinę bardziej złowieszczą.


- Rrr... Po co to zrobiłeś? - zapytał zdenerwowany głos wydobywający się zza płomieni. - Mówiłem by nie wtrącać się do moich walk! - Odwarknął spoglądając na maga.
W odpowiedzi przy lewitowały do niego zgubione wcześniej 2 ostrza. Teraz miał już pełen rynsztunek i co gorsza efekt oziębiania przeminął.
- Hyh. - prychnął i schował bronie do pochew. - Wybaczcie, na czym to skończyliśmy? - kierując pytanie w prost do Anthrilena i Jenny.
Prorok nie odpowiedział. Stał już za to pewnie na, do nie dawna, rannej nodze i spoglądał na szermierza. Złapał pewniej za czerwony od krwi miecz i przeszedł do pozycji “długiej”, zasłaniając kosturem lewy bok. W tym samym czasie w gubernatora uderzył impuls kinetyczny, na moment przed atakiem Anubisa.
Jen skrzywiła się widząc, że coś się zadziało i chyba zaraz przestało działać. Wypadało by się zająć magiem, ale zostawiać eldara było ciężko. Będzie musiała przyuważyć maga następnym razem i posłać fale uderzeniową nim czar wspomoże szermierza. Teraz tylko potrzebowali solidnej determinacji. Ręka uderzyła o struny momentalnie zmieniając melodię z podtrzymującej na duchu na ognistą determinację. Pomieszana z leczeniem nieco przyspieszyła regenerację jednocześnie prowokując do przekroczenia swoich granic.
Anthrilien musiał zdusić część emocji by nie rzucić się na przeciwnika. Klątwa Khaina, wzmocnienie i piosenka Jenny pchnęły jego organizm na najwyższe obroty. Szybkim lecz ostrożnym ruchem doskoczył do przeciwnika, zanim ten zdążył jeszcze przyjąć postawę po trafieniu kulą ognia. Osłaniając lewą stronę kosturem ciął z szybkim, skośnym, ruchem z dołu (4 na rysunku) tak by móc błyskawicznie przejść do gardy.
- Pozwól że zademonstruję ci siłę “drugiego” mistrza miecza. - mówił w momencie gdy Eldar wystrzelił w jego kierunku. Faktycznie, szermierz nie miał przygotowanej postawy i tym bardziej zdawało się to być korzystne, jednak... tylko się zdawało.
Szermierz uderzył dokładnie ostrzem w ostrze. Nie było nawet lekkiego ukosa. Ostrza dokładnie się pokryły. Choć logika mówiła, że jest to praktycznie nie możliwe do uzyskania, to jednak tak się stało. Ostrze eldara na moment się zatrzymało, czując opór, lecz po chwili wygrało na siłę.
Ale moment wystarczył szermierz wskoczył na niezaostrzoną stronę miecza i dał się wyrzucić w powietrze.
- Fubuki!
Strumień powietrza uderzył pionowo, z góry w Anthrilena.

Na moment miedzy Eldarem, a Jenny coś przeleciało przez pole walki. Wyglądało to jak wielki czarny pies, ale leciał plecami w stronę lasu, a nie biegł.
Z kierunku, z którego nadleciał stał osobnik blisko 3,5 metra wzrostu okuty w zbroję. Charakterystyczną cechą były jego oczy pokryte pręgami. Członek “Rodziny”.

Anthrilien rozproszył strumień powietrza uderzeniem kinetycznym zmuszając szermierza do uniku w locie. Sam wykonał piruet schodząc na prawy bok przeciwnika i uderzył w niego strumieniem niemal płonącego powietrza.
- Tatsumaki. Kaiten Ono! [tornado, piła tarczowa dosłownie: kaiten obrót ono: siekiera/topór]
Szermierz zaczął się obracać, zwiększając prędkość obrotową za pomocą wiatru. Dzięki czemu po kinetycznym ataku po prostu się przetoczył, a strumień gorąca rozproszył.
Eldar zmuszony był wykonać krok w tył, by nie zostać zranionym obracającymi się ostrzami. Wymuszony ruch napiął mięśnie brzucha i przeszył ciało bólem wcześniejszych ran. Szermierz wylądował w kucki z pięściami opartymi o ziemię i mieczami trzymanymi odwrotnie. (ostrza w stronę małego palca).
Prawie natychmiast po zaatakowaniu, skoczył w stronę eldara tnąc z czwartej i trzeciej.
Atakował szybko, bardzo szybko. Jakby chciał właśnie swoją szybkością przycisnąć eldarską szermierkę.
Anthrilien zablokował cios kosturem, przechwytując oba miecze na raz. Zakręcił nim w dłoni zbijając je bezpiecznie na bok, w tym samym momencie podcinając nogi szermierza impulsem kinetycznym. Wykorzystując moment “bezbronności” przeciwnika wypuścił w jego kierunku potężny ładunek niszczyciela.
Zbyt dużo się się działo w końcu kilku chwil. Jenny nie była jednak aż tak bezradna jak mogło by się wydawać. Pole walki było wielkim chaosem dźwięku, ale dziewczyna skoncentrowała się na szermierzu uważnie przysłuchując się jego ruchom. Szarpnęła struny, a dźwięk się zmienił. Lecząca melodia ustała determinacja również opuściła pole walki. To było coś zupełnie innego. Muzyka sięgnęła szermierza. Zielona, spiralna pięciolinia połączyła Jenny i mistrza miecza pomostem. Zafalowała chaotycznie nie odnajdując stałego połączenia. Po chwili uspokoiła się aby Jenny mogła zacząć czuć co czuje białowłosy i zacząć rozwiewać te emocje. Celowała przede wszystkim w wolę walki.
Przed Jenny śmignął czarny cień. Anubis wrócił z impetem na swoje pole walki.
Uczucia bijące od szermierza nie były, takie jak mogła się spodziewać piosenkarka. Nie było w nich gniewu, ani determinacji. Choć ta dopiero się rodziła. Było znudzenie, zmęczenie, rozdrażnienie. Część myśli szermierza kręciło się w około chciwości, nagrody jaką miał odebrać po całym starciu, oraz lenistwa, nie chciał tu być. Zdawało się że szermierz nie uznaje Anthrilena za równego sobie przeciwnika. Byli jak 2 źle dobrane zębatki. A to budziło w nich zgrzytanie.
Emocje nieco zaskoczyły Jenny. Wiedziała jednak w którą strunę uderzyć. Lenistwo, rozleniwić wojownika tak, aby zrezygnował z walki. O ile chciwość powinna być również osłabiona, to była tak abstrakcyjną emocja, że Jeny nie wiedziała jak się do niej odnieść muzyką. Dlatego też tylko jej muzyka zrobiła się jakaś taka leniwa, powolna i ospała.
A działo się to w trakcie zaledwie chwilowej wymiany ciosów. Ostrza sparował kostur. Impuls uderzył o ziemię. Szermierz podskoczył, był w powietrzu. Przewidział atak, a może wiedział co zamierza Eldar. Niszczyciel wystrzelił, w odległości mniejszej niż metr nie było mowy o chybieniu celu. Ale szermierz nie trzymał już swoich broni. Jeden z mierzy zbił się przed Eldarem, a koleje dwa zostały zostały już dobyte. Pierwsze cięcie. Ostrze wytworzyło powietrzne ciecie, które zderzyło się z niszczycielem i skierowało do na miecz wbity w ziemię. W ten sposób powstał swego rodzaju piorunochron, który uziemił błyskawicę. Drugie cięcie smagnęło hełm rozcinając go na linii pod oczami , trafiając w kostur i wybijając go z dłoni.
Wymuszone wyjście z zwartego starcia. Szermierz wylądował na wbitym w ziemię ostrzu. Stanął, zachwiał się i zeskoczył na ziemię.
- Ech. - ciężkie westchniecie zmęczenia.
Anthrilien skrzywił się z bólu, ale nie stracił ani tempa ani równowagi. Zaatakował raz jeszcze. Trzymając miecz jedną ręką uderzył w chwili gdy przeciwnik wzdychał, tnąc cięciem łukowym z nadgarstka tnąc na niską szóstkę. W chwili gdy ostrze zbliżało się do celu, kostur powrócił do wolnej ręki eldara, dzięki czemu ten wyprowadził pchnięcie w szczękę przeciwnika.
Szermierz starał się zablokować oba ataki mieczami, tak by nie przyjmować na siebie całej siły ataków.
W momencie gdy ostrza mistrza miecza zetknęły się z bronią eldara stało się coś dość niespodziewanego. Z zakamarków płaszcza proroka niemal wystrzelił długi sztylet, mogący wręcz uchodzić za nóż bojowy. Ten obrócił się w locie by ciąć szermierza w tętnice szyjną.
- Naprawdę myślałeś że go nie zauważę. Chyba na prawdę nie rozumiesz co znaczy różnica poziomów. - słowa trwały gdy czyny poszły w ruch.
Eldarowi zdawało się że świat zwolnił, a może umysł przyśpieszył by móc nadążyć na informacjami które właśnie otrzymał.
Szermierz puścił swoje miecze. Wtedy wszystko wydawało się takie powolne, nawet ręce eldara dzierżące broń czuły olbrzymi ciężar jakby nie mogły się szybciej poruszać. Jakby nie pozwalały im na to ograniczenia własnego ciała. One nie mogły być już szybsze. Niesione pędem i siłą zbliżały się do ciała szermierza, a każda chwila, każdy centymetr zdawał się trwać minutę.
Dobył dwóch kolejnych szybkim ruchem ustawiają je na pod łokciami eldara.
Następnie znów chwycił za swoje dwa miecze będące w zwarciu i delikatnie się przechylił, tak by sztylet go minął.
To było wyzwanie. Jeżeli Anthrilen skupi moc na sztylecie ma szansę trafić szermierza, ale straci obie ręce.
Szermierz popełnił błąd nie doceniając możliwości eldarskiego umysłu i ciała. Anthrilien nie miał zamiaru mu tego wybaczyć... Zdawałoby się odpłacając pięknym za nadobne, eldar wykonał wiele czynności ciężkich do zauważenia, na raz. Z iście kocią gracją uwolnił ręce wypuszczając z dłoni oręż, zarysowując jedynie przy tym pancerz na przedramieniu. Nie było to trudne, szaty wizualnie pogrubiały kończyny podczas gdy były one smukłe i zwinne. Pchnął nową porcję mocy w runę wzmocnienia, czując świeżość i energię wstępującą w ciało. W tym samym momencie, gdy ręce uciekły ze strefy zagrożenia pochwycił przeciwnika w impulsie kinetycznym i odrzucił go od siebie jak szmacianą lalkę. Na trasie lotu mistrza miecza, w jego ślepym punkcie, nagle znalazło się ostrze sztyletu, wycelowane w jego plecy. Sam Anthrilien odskoczył do tyłu, w kroku łapiąc przyciągnięty kinetycznie oręż i rażąc przeciwnika niezwykle mocny ładunek niszczyciela z obu dłoni, wiązki zabójczego ładunku wystrzeliły nawet z soczewek hełmu. Choć dla ludzkiego umysłu opracowanie takiego manewru w tak krótkim czasie było wyzwaniem, dla zawiłego umysłu proroka była to ledwie drobnostka.
Sztylet wbił się w plecy szermierza intonowany zakrzyknięciem “K****” i wyszedł przez pierś. Szermierz nie wyglądał już nawet na rozleniwionego. Widocznie ból przyćmił resztę odczuć. A w głowie zrodziło się nowe pragnienie... “dać nauczkę”.
Jednak był jeszcze jeden problem. Szermierz wciąż był trzymany w telekinetycznym uścisku, a zbliżała się do niego potężny strumień błyskawic.
Lecz na moment przed uderzeniem, szermierz padł na ziemię. Moc Anthrilena przestała na niego działać, ale to dostrzegł później. Wpierw Niszczyciel uległ zdarzeniu z czarnym ekranem. Obiekt o wymiarach 1,5m x 1,5m x 0,2m, cały czarny pojawił się znikąd miedzy nim a szermierzem.
Nie było innego wyjaśnienia, jak ingerencja czarnego maga.
Szermierz wstając z ziemi, posłał zawistne spojrzenie w stronę maga jednocześnie wyciągając sztylet wbity w plecy.
Tym razem pierwszy ruch wykonał mag. Skończyła się jego cierpliwość.
Na niebie nad głowami Jenny, Anthrilena, anubisa i członka rodziny pojawiły się fioletowe punkty.

Jenny zdenerwowała się. Spojrzała na maga i w jego stronę pobiegła. Nie bawiła się w składanie zdań, a nóż jeszcze ją powstrzyma. Po prostu krzyknęła w jego stronę. Głośno i przeciągle.
Mag wystawił w jej stronę rękę z grimuarem, a fala uderzeniowa zmieniła swój kierunek i teraz leciała wprost na Jenny. Nie zapominając o deszczu fioletowych płomieni.
Fala dźwiękowa może i zawróciła, lecz Jenny nie przestała wcale krzyczeć. Obie fale napotykając całkowicie się zniwelowały po napotkaniu sprawiając, że żadne z nich nie osiągnęło celu.. Jenny wznowiła bieg. Skoro mag chciał ją potraktować ogniem, to co jeśli znajdzie się tuż obok niego?|
Krok.
Piosenkarka wyszła z zasięgu ognistego deszczu. Miała racje, mag sam siebie nie zaatakuje.
Krok.
Była już bliżej i szybciej niż ktokolwiek inny.
Krok.
Przeczucie, ostrzeżenie, a może jakiś nienaturalny dźwięk. Rozproszył Jenny. Dźwięk przypominał ciche budzenie maszyny, albo urządzenia elektrycznego i z pewnością nie był słyszalny ludzkim uchem. Może dlatego że Jenny była za pan brat z dźwiękami, a może przez rozwinięcie w sobie takich możliwości, usłyszała go.
Efekt świetlny pojawił się moment później.
Magiczny krąg pojawił się znikąd pod stopą Jenny. Zapewne jakaś ze sztuczek maga. Jeśli się zatrzyma lub spróbuje uniku straci równowagę. Jeśli zrobi krok będzie bliżej maga, można by rzec na zamach gitarą.
Tak też uczyniła. Spięła wszystkie mięśnie aby skoczyć do przodu. Skoro się świeciło, to pewnie nie oznacza nic dobrego. Teraz jednak się już nie cofnie. Trzeba przeć do przodu. Do przodu i do maga.
- Ryaaa! - zakrzyknęła łapiąc gitarę za gryf i szykując się do zamachu…
Noga w końcu spoczęła na magicznym kręgu. Z ziemi, prosto przez stopę, aż w łydkę wbił się fioletowy świetlisty kolec. Kolejnych kila pod różnymi kątami również wyrosło z ziemi, ale tylko ten zdołał się wbić.
Mag widocznie był zaskoczony takim rozwoje sytuacji i w geście obronnym wystawił jedynie księgę.
Mocny zduszony odgłos uderzenia. Czarna postura odleciała w tył.
Nie można jednak powiedzieć, że atak Jenny nie przyniósł żadnego skutku. Fioletowe płomienie znikły z nieba.
Jenny jednak wiedziała że to za słabo, szczególnie że zdołał się minimalnie zasłonić. Już już po chwili mag podniósł się z ziemi skandując jakieś złowróżbne zaklęcie.
Noga dotkliwie bolała a kolec wciąż w niej tkwił.
Z pod szaty maga zaczęły wydobywać się zielone kłęby dymu. Ich ilość narastała i zbliżały się do Jenny, Wyglądała oto jak fala, która mogła by ją pochłonąć w całość.
Jenny zawyła z bólu. Jakikolwiek ruch noga powodował ogromny ból, a nie mogła sobie pozwolić na zaleczenie. Przeniosła ciężar na drugą nogę nie chcąc upaść i dostrzegła dym.
- FUS..! - sapnęła starając się rozwiać to coś. Dodatkowo machnęła gitarą jakby to coś miało pomóc.
Podmuch przeszedł przez dym. Trochę go rozgonił, w efekcie obraz przypominał okręgi dymu puszczane przez samuraja.

Dym ponownie się zacieśniał i już miał sięgnąć Jenny gdy... do jej uszu, nie, gdy wszyscy usłyszeli potężny huk.
Jenny poczuła mocne szarpnięcie jakby ktoś chciał by jej wyrwać nogę. W następnej chwili była już dalej od miejsca w którym stała. W miejscu w którym stał mag, wciąż stał tuman kurzu. Przed tym zanikał obłok zielonego dymu.
Jenny spojrzała pod nogi. Wysiała w powietrzu, a raczej była trzymana pod ręką Susanoo. Jedyną ręką. Druga, wraz ze sporym fragmentem ciała zniknęła. Najwidoczniej ten zielony dym był bardzo toksyczny.
Gdy kurz opadł, w miejscu gdzie stał mag wbita była buława rogacza, mag leżał kawałek dalej.
- Nic ci nie jest, Jenny? - zapytał jakby sam był w lepszym stanie.
Ta wytrzeszczyła oczy widząc w jakim stanie znalazł się jej towarzysz. Zbladła nawet bardziej niż jak byli w więzieniu podziemia.
Zamarła nie wiedząc co zrobić, ani jak mu pomóc. To że stał było tak abstrakcyjne, że Jenny nawet nie rozumiała iż powinien paść martwy.
- Przepraszam - jęknęła zaczynając się obwiniać o stan rogacza.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! - wyciągnęła ręce do niego chcąc stanąć. - Suuu…
Postawił ją na ziemi i spojrzał na swoje obrażenia. Wydawał się sfrustrowany ale nie wydawał się cierpieć, wciąż pozostawał spokojny.
- Nic mi nie jest. - odpowiedział - ale nie mam broni i nie trafiłem maga.
- Ale.. - Jenny chciała zaprotestować. Gdy jednak jej wzrok uciekł na moment na bok dostrzegła co się tak naprawdę dzieje dookoła. Pole bitwy nie wyglądało dobrze. Ranni, umierający i nieumarli wcale nie ustępujący. Coś trzeba było zrobić. Przestać być tak jednostkową osobą. Obiecała pomóc, powinna to też zrobić a nie przypadkowo działać bez przemyślenia.
- Wyjmij mi ten kolec - powiedziała pewniej, poważniej. Zabolało, ale wytrzymała. Musiała. Nie była sama, i nie ona należała do najpotężniejszych tutaj wojowników. Nie jej być bohaterem. Nie teraz. Chwyciła poprawniej gitarę i zagrała. Lecząca melodia zabrzmiała lecząc ją i pobudzając ciało Susanoo do regeneracji. Które zaczęło siępowoli odbudowywać. W jej oczach zabłyszczała determinacja. Nie była pobudzona muzyką, ale wypływała bezpośrednio z niej. Chwilę później jednoczący rytm połączył Susanoo, Eldara, Anubisa, Altarur-a, Alvareza i Fumi.
- FUS RO DAH! - Fala uderzeniowa odsłoniła kurz zmiatając go i innych którzy się napatoczyli na tor lotu.
- Czas zmienić nieco układ sił - rzekła blondwłosa. - Zacznijmy od maga.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 06-05-2016, 11:12   #35
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
W tym samym czasie, szermierz obserwował jej poczynania. I choć zdawał się być pochłonięty tym spektaklem, Eldar wiedział że to tylko prowokacja. Jego zmysły były wyczulone, jego mięśnie gotowe do szybkich i precyzyjnych cięć, a jego duch... zdawał się przytłaczający. Tak jakby mówił: “Obserwuj i nie przeszkadzaj. Przeszkodź a zginiesz.”
Anthrilien nie przejął się niemym ostrzeżeniem, spokojnym gestem przyzwał sztylet z powrotem, chowając go w zakamarkach szaty. Mimo to jednak chwilowo nie miał zamiaru się mieszać. Pomimo wcześniejszej pomocy dziewczyny, zmęczenie zaczynało dawać o sobie znać, więc chwila odpoczynku była mile widziana. Nie rozpraszał się jednak, obserwował zarówno krwawiącego szermierza jak i walkę Jenny. Oglądnął się również na pozostałą część pola bitwy oraz walkę Susanoo i Anubisa.
W miejscu, w którym przed chwilą walczył rogacz, ktoś zajął jego miejsce. Zapewne uderzył z całej siły by zrobić przejście przez rycerza i popędzić w stronę zagrożonej dziewczyny. Kto zajął jego miejsce, nie było do końca jasne. Zex zwarł się z tamtą osobą, stojąc plecami do Anthrilena.
Pole bitwy powoli się przerzedzało. Nieumarli zaczynali stracić swoje siły, choć kilka osobników zmieniła barwę skóry na czarną i trzymała się dzielnie. W szeregach nieludzi zaczynało już brakować sił. Nie wiadomo kiedy ostrzał od strony lasu został przerwany. Wielu już padło, ale ci którzy stali jeszcze na polu bitwy z pewnością należeli do elity.
Z kolei w ostatni starciu sytuacja wyglądała jakkolwiek źle. Po wielkim stalowym rycerzu pozostały strzępy. A raczej fragmentaryczne kawałki zbroi walczące teraz z jakimiś orko-podobnymi tworami. Amut leżała gdzieś na uboczu, a Anubis razem z nią. Do niego nieśpiesznym krokiem, niczym zbliżająca się śmierć, kroczył Gubernator. W dłoniach trzymał 2 kruczo czarne ostrza, a przy boku miał równie czarne ogary.

Jenny nie lubiła go już wcześniej. Nie lubiła ich wszystkich. Piosenka leczyła obitego lykantropa, eldara, siebie, jak i Susanoo.
Odczucia Anthriliena względem rodziny niewiele się różniły. Odszedł od szermierza i zastąpił drogę Gubernatorowi, jednocześnie przenosząc rannych myślą w stronę piosenkarki. Wbił kostur w ziemie po swojej lewej. Złapawszy miecz oburącz przeszedł do swojej ulubionej, zmodyfikowanej, odwróconej, gardy “okno” trzymając dodatkowo miecz pod lekkim skosem w dół. Czekał.
Jenny patrzyła intensywnie na pobojowisko. Coś się zmieniło, ale nie wiedziała jeszcze o tym. Nie zauważała jak muzyka, którą kreuje zmienia się i wzmacnia. Jej umysł myślał już tymi dźwiękami jednocząc się z nimi. Jej postać zaś świeciła intensywniej niż powinna. Nagle nastąpiło krótkie interludium, w którym poświata zagęściła się znikając niemal w ciele Jenny. Po tym nastąpiło uderzenie.
[media]https://www.youtube.com/watch?v=h-rj8HVW3PQ [/media]
Świetlisto-żółte nici muzyki rozprzestrzeniły się łapiąc znacznie więcej osób niż normalnie powinny. Zarówno Susanoo jak i Anubis od razu poczuli różnicę w sile z jaką działała na nich. Rany w zastraszającym tempie goiły się. Dusza dudniła w determinacji, a instynkt podpowiadał że czas ruszyć do walki. Ranni nieludzie wstawali znów pełni życia i woli walki. Piosenkarka uniosła się nad ziemię pulsując energią. Nie wyglądała by do końca kontaktowała co się wokół niej dzieje. Wpadła w pół świadomy trans i potrzebowała ochrony. Rogacz bez problemu to zauważył, rzucając się z powrotem po swoją broń. Czarodziej wciąż był realnym zagrożeniem tak jak szermierz i rodzina. Cóż lepszego przeciw zjednoczonej armii niż druga, która zachowuje do tego swoją indywidualność. Swoje emocje.
Przez pole bitwy znów ktoś przeleciał. To był ten sam elf, któremu pomogła Jenny przed wejściem na pole bitwy. Jego rana była głęboka, lecz nim upadł już zdążyła się wystarczająco zasklepić. I lądując znów ruszył w bój.
On, jakiś lykanin, jaszczur i kot we czwórkę zajmowali się Zexem. Anubis powoli wracał do siebie, ale był w gorszym stanie, jego rany nie było tylko powierzchniowe, a dodatkowo nosiły na sobie ślady jakiejś dziwnej mocy.
Susano odzyskał już większą część utraconego ciała oraz buławę i strzegł Jenny.
Mag także już się pozbierał. I zaczynał skandować jakieś zawiłe zaklęcia. Wokoło niego pojawiało się coraz więcej magicznych kręgów.
Wtedy nie wiadomo skąd tuż obok Jenny śmignęła strzała, która trafiła w locie druga strzałę. Obie przyleciała zza jej pleców, druga od strony Uni. Pytanie tylko która miała ją trafić. Szybko jednak się dało się zauważyć wzrost liczby wrogów. Od strony Rodziny zaczęły pojawiać się, partiami, kolejne grupy dziwnych istot.

Istoty wychodziły z czarnych wyrw za plecami Gubernatora.
- Czy to pierwszy raz jak stajemy przeciwko sobie? - zapytał gubernator z uśmiechem, w stronę Anthrilena.
Biła od niego aura czegoś złowieszczego. Czegoś bardzo złego, wręcz demonicznego.
- Ty... - ciężkie sapniecie Anubisa
- Twój przyjaciel jest w kiepskim stanie, ty również w nie najlepszym. Jeśli chcesz mogę mu pomóc? Wystarczy że obiecasz mi swoją siłę.
Choć anhriler czuł się z każdą chwilą coraz lepiej, jego zbroja poważnie ucierpiała. Nie stanowiła już należytej ochrony.
Uszy Jenny nie były głuche, choć jej myśli wcale nie były podpożądkowane codziennemu tokowi. Uniosła się jeszcze wyżej grając swą muzykę. Szarpnęła za struny a gryfu poleciała niewielka błyskawica w stronę Gubernatora. Swoją siłą nie miała nawet szans mu czegokolwiek zrobić. Zwróciła na pewno jego uwagę. Rozjarzona postać Jenny spojrzała na byłego towarzysza podróży.
- Nie poddamy się, nie umrzemy!
Przeżyjemy życie tak jak chcemy!
Was jest legion.
Nas tysiące.
Ale to my przeżyjemy! - zaśpiewała chórem Jenny wraz ze swoją świetlistą kopią .
- Nie bójcie się! Jesteśmy z wami! - Zakrzyknęła piosenkarka na całe pole walki. Ciężko było stwierdzić o jakich “my” mówiła. Jej słowa jednak podparte były motywującą muzyką. Kolejni i kolejni nieludzcy wojownicy dołączali do kręgu muzyki łącząc się w grupy. Przyświecał im ten sam cel. Był już w ich głowach wcześniej, teraz był tylko mocniejszy. Choć wielu było martwych, ci który jeszcze żyli wstawali nawet z najcięższych ran. Armia na nowo się tworzyła nacierając dużo skuteczniej na wroga niż poprzednio.
Susanoo ruszył w końcu po broń i aby stawić czoła magowi. Jego podopieczna była bardzo odsłonięta i potrzebowała każdej ochrony jaka tylko się natrafiła. Czół jak i w jego ciele buzowała determinacja. Intuicja granej muzyki podpowiadała mu kiedy inne grupy do nich dotrą, dokąd biegną i czy da rade im pomóc. Jak każdy jednak wciąż zachowywał swoją własną wolę.
W odpowiedzi, w stronę Jenny, poszybowała strzała o białym grocie. Pojawiła się znikąd zza pleców gubernatora. Nim jednak dosięgła śpiewaczki, kolejna strzała wyszła jej na przeciw. I choć nie trafiła, zmieniła odrobinę jej kurs.
Strzelcem był na pewno elf. Jenny to czuła, czuła także że on ją zna, ale nie mogła się nad tym dłużej zastanawiać. Gdyby skupiła się na nim jej moc mogła by się rozproszyć.
Strzała Rodziny drasnęła jej ramię. Niewielkie rozcięcie, z którego płynęła stróżka krwi. Rana która nie chciała się zagoić.
Po chwili zza Gubernatora pojawiły się kolejne 2 portale.
Z jednego wyszedł smok o czarnych kościach.

Z drugiego Gao Mara

- Zabić ją. - wydał krótki rozkaz - Ale ciało ma być całe.
Anubis wstał ociężale. Delikatnie oparł się o ramię Eldara. Kilka z jego ran nie chciało się zagoić.
- Acronah.
Ciężki wojownik rodziny, walczący po stronie Anubisa rozpadł się. Nad leżącą materią, pojawił się kamienny gargulec.

Z ochotą zabrał się za pałaszowani zbroi. Pochłoną ją dosłownie w jednej chwili, by w kolejnej zwrócić szarą bezkształtną masę. Masa ta uformowała się w nową zbroję.
- Sesun.
Zbroja przybrała czarnego zabarwienia, a w oczodołach hełmu pojawiły się czerwone ogniki.

- Amut, powrót. Acronah daj mi moc.
Nieprzytomna towarzyszka Anubisa rozsypała się w pył. Gargulec przysiadł gdzieś nieopodal i zaczął mienić się delikatnym blaskiem.
- Długo tak nie wytrzymam. - powiedział jedną dłonią ściskając ranę, drugą zaciskając na kamiennym ostrzu. - Do tego czasu... dajmy mu nauczkę. - klepną ramie Anthrilena.
Twarz Gubernatora wciąż pozostała bez wyrazu. Jego czarne chowańce rzuciły się biegiem w stronę dwóch wojowników (anth, anub), a krok za nimi biegł i on sam.
NA moment przed wejściem w zwarcie, eldar impulsem podciął nogę biegnącego Gubernatora, spowalniając go. Dało mu to chwilę by ciąć szarżującego chowańca przez otwarty pysk.
Na moment, gdy ostrze zagłębiło się w ciało chowańca, zalśniło fioletową otoczką. Chowaniec rozpadł się niczym dym. Druga bestia nie zdążyła nawet zbliżyć się do anubisa, bo czarna zbroja pochwyciła ją i zmiażdżyła w jednym uścisku.
-Sesun walcz. - Z tymi słowami anubis zaszarżował z niezwykłą prędkością na Gubernatora, a gdy ten uniknął pierwszego ciosu, zaraz w to miejsce nadleciała stalowa pięść.
Lecz dla gubernatora wydawało się to bez znaczenia. Nie-wiedzieć kiedy miał już dodatkowe 2 ręce jego wielkości, którymi starł się w uścisku. Z jego pleców wyrosły dodatkowe pajęcze odnóża.
Wtedy, ledwie przez moment pieczęć Anthrilena zapulsowała, a runy zalśniły czerwienią.
***
Gao mara ogłosiła swoje przybycie potężnym krzykiem. Wśród wojowników nieludzi pojawiły się oznaki strachu, które za pomocą melodii dotarły również do Jenny. Kościany smok, nie wydawał odgłosów, uniósł się w powietrze
i frunął z otwartą paszczą na lewitującą piosenkarkę. Jednak przeszkodziło mu potężny cios, spadający na neigo z góry. Susano naparł na niego buławą sprowadzając go do poziomu gruntu.
Miejsce w którym wylądował zasypał deszcz gromów, ogni, lodowych sopli i innych magicznych czarów.
Kolejne kręgi maga ustawiały się teraz w stronę Jenny, ale nim wystrzeliły magiem coś szarpnęło. Z jego barku wystawały dwie strzały.
Dwóch łuczników chroniących Jenny.
[img]http://img03.deviantart.net/c77e/i/2011/363/3/0/elvish_archer_by_rez_art-d4klexi.jpg
http://data.whicdn.com/images/217866547/large.jpg [/img]
Jasnym się stało, że teraz ona stanowiła główny cel wrogiej armii.
Zauważył to również najmniej chciany wróg. Zex, rycerz z którym walczył Susanoo. Krok po kroku zbliżał się do piosenkarki, mimo iż musiał stawać w szranki z już 10 przeciwnikami na raz.
Na twarzy śpiewającej dziewczyny pojawił się grymas. Ściągnęła brwi czując jak strach zaburzył harmonię. Zareagowała na to wygładzając niechcianą falę. Nie wyglądało jakby zauważyła rozcięcie na ramieniu. Wciąż śpiewała wisząc w powietrzu. Czegoś jednak brakowało aby przechylić szalę zwycięstwa na ich stronę, coś umykało.

Nagle Zex uderzył w ziemię śląc dość potężną falę uderzeniową strącając dziewczynę jej pozycji. Poleciała kilka metrów w tył padając i turlając się po ziemi. Gitara wypadła jej z rąk, leżąc teraz zbyt daleko aby ją złapać. Połączenie zostało zerwane choć sama Jenny nie wypadła do końca z transu. Oszołomiona starała się pozbierać z ziemi. Przytłumione dźwięki nie pomagały się zorientować co się dzieje. Opierając dłonie o ziemię usłyszała coś. Rytm, szept, cichy śpiew. Tętno. Usłyszała sprzeciw na hordy nieumarłych, na woń śmierci i zła. Wplotła swój szept w tę pierwotną muzykę. Tętno puszczy. Śpiewała do ziemi, a ona jej odpowiedziała.
[media]https://www.youtube.com/watch?v=BLNhgC6k8kE[/media]
W tym czasie Zex nieubłaganie kroczył w stronę piosenkarki niespecjalnie przejmując się pozbawionych wsparcia nieludzi. Czarodziej splatał czary lecz coś mu przestało pasować. Coś się zmieniało. Aura otoczenia. Zex usłyszał szept.
- Tree, twenty five, fifteen, twenty two, tewnty tree, one - Jenny odliczała podnosząc się na kolana. Nie była sama za nią była druga postać, świetlista. Pojawiła się znikąd dołączając do śpiewu. Zex przyspieszył, ale było za późno. Wokół Jenny energia wybuchła śląc falę uderzeniową na nowo obejmując armię nieludzi. Ziemia pod stopami wzruszyła się i zaczęła wybrzuszać. Korzenie wytrysnęły spod ziemi jak i zza linii lasu. Piosenkarka wstała, a chór świetlistych istot śpiewał i grał wzmacniając jej działania. Gwałtownym ruchem rąk sprawiła, że korzenie odepchnęły wielką zbroję. Poprzez nie dziewczyna wiedziała jaka jest sytuacja na polu walki i gestami prowadziła nieludzi niczym rozkazami po polu. Niemal tańcząc Jenny słała fale nieludzi do wali, wycofywała ich, flankowała wroga, szukała słabych punktów. A to wszystko robiła okrążona jednym z korzeni podobnym z wyglądu do smoka. Walczył z Zexem podgryzając go, zasłaniając Jenny , rozdzielając się by na powrót się połączyć. Kiedy chór śpiewał piosenkarka słała na wojownika falę dźwiękową zdolną ledwie go utrzymać w miejscu. Korzenie na polu przytrzymały kościanego smoka, dając szansę zaatakować. Gao Mara również musiała borykać się z nazbyt ruchliwą naturą.
Gdzieś w tym całym zgiełku był Susanoo, Anthirilen i Anubis. Odcięci od piosenkarki mający własne walki. Wsparci przez nagłe pojawienie się korzeni tak chętnych im pomóc.
Susanoo znów tracąc na masie, powstał z pobojowiska. Skoro smokiem zajęły się korzenie on na powrót mógł zmierzy się z magiem. Spojrzał jeszcze przelotnie na Jenny. Choć chciał jej pomóc wiedział, że do niego należy powstrzymanie maga.
- Ach. - westchnął niezrozumiale pochylając się w stronę swojego celu. Z buławy wysunęły się ostrza. -Pozycja zniszczenia: Czyściciel grzechu! - wystrzelił z miejsca. A jako efekt słychać było wybuch.
***
Za gubernatorem pojawił się nowy członek rodziny, który zajął się atakującymi go korzeniami.

Nie dołączył się jednak do walki.
Anthrilien zmienił nieco taktykę. Rzucił wzmocnienie na Anubisa, by przechylić szalę na jego stronę. Gubernator, pod gwałtownym wzrostem siły oponenta, cofnął się mimowolnie. W tym samym czasie eldar ukrywszy się pod zasłoną natarł na przeciwnika z flanki by oburącz wyprowadzić jedno, długie cięcie. Struga krwi wyleciała w powietrze, razem z prawą ręką i jednym z pajęczych odnóży Gubernatora. Anubis skorzystał z okazji i zdzielił przeciwnika w twarz, odsyłając go na kilka metrów w tył. Nie zdążyli jednak wykorzystać tymczasowej przewagi, gdyż w tym samym czasie...
Jenny jednak nie była w stanie utrzymać tak potężnej mocy długo. Szybko zaczęła słabnąć czując jak jej ciało powoli opada z sił. To była kwestia chwil nim dziewczyna padnie nieprzytomna po takim wyczynie.
Ostrze Zex-a pokryło się czarnymi płomieniami.
- Emperror Crown !
Czarny strumień przeciął chroniący Jenny korzeń.
Okrzyk! Potężny strumień powietrza zdołał z oporem sparować atak, lecz w kolejnej chwili metaliczne ostrze znalazło się już pod szyją piosenkarki.
“To już koniec. Pomyślała”
Lecz nie poczuła bólu. Otworzyła oczy a ostrze wciąż tkwiło pod jej szyją.
Chciała się poruszyć, coś powiedzieć lecz nie mogła. Wszystko zamarło w bezruchu, zapanowała cisza. Nikt się nie ruszał. Czyżby czas się zatrzymał?
Nie... Czas płynął. Las szumiał. Ale nikt się nie ruszał. Błąd. Nikt nie mógł się ruszyć.
Pojedyncze słowa skupiły jej uwagę.
- Stun Venom...
Pośród tak niezwykłe sytuacji pojedyncze kroki zdawały się brzmieć niczym uderzenia młota. A może tylko dla tego, że Jenny wciąż była pod wpływem tej mocy.
Od strony lasu przez pole bitwy kroczyła samotna postać, Spokojnym nieśpiesznym krokiem, szła przez pole bitwy samotna postać.
Trzeba było się wysilić by ją zobaczyć, bo w końcu głową też nie można było poruszyć.
Gdy tylko przechodziła obok wrogich Zombie, te rozpadały się w pył.
I tak sytuacja trwała przez najbliższe kilka minut.
W końcu dotarła do centrum, stają w miejscu w którym wszyscy najważniejsi wrogowie byli w stanie go dostrzec.
- Dość!!! tej bezsensownej walki. - Scorpion w końcu przybył. - Przybyłem, a to oznacza koniec.
Pstryknięcie.
Ciała sojuszników zostały wyzwolone z objęć paraliżu, tak jak głowy wrogów.
Nikt jednak nie kwapił się by zaatakować nieruchomych wrogów.
- Odejdziecie i zaniesiecie wieść swoim władcom. Następnym razem, nie będę miał do was litości. Jeżeli myśleliście że w tak nieodpowiedniej sytuacji i pod nieobecność Rezonera macie jakiekolwiek szanse, to byliście w błędzie.
Jenny była przerażona mocą jaką posiadał Scorpion. To przerażenie zdążyła zrozumieć jako respekt przed potęgą. Westchnęła czując jak jej ciało traci siły. Zrobiła krok w tył padając na ziemię. Świadomość zatańczyła na krawędzi ciemności. Ból wokół tatuaży trzymał ją przy przytomności. Przez rozmyty wzrok widziała poparzoną skórę i nieregularną czarną krawędź tatuażu. Wyglądało jakby się nieco wypalił. Nie miała jednak sił się nad tym zastanawiać.
- Su…
Eldar uważał wypuszczenie takiej ilości wrogów za głupotę. Nie miał jednak sił by się sprzeciwić. Walka z szermierzem zbytnio go wyczerpała. Spojrzał na Gubernatora, po czym odwrócił się bez słowa i pomógł iść równie zmęczonemu Anubisowi.


- Hyh. - prychniecie Zexa - Myślisz, że tą przemową cokolwiek zdziałasz. Prędzej czy później wedrzemy się do lasu, przelejemy krew twoich towarzyszy, a gdy z lasu zostaną zgliszcza, wtedy bogini będzie nasza. W tej chwili nasze kolejne oddziały atakują las z innego miejsca, od strony osady i zapewne od pustyni. Masz rację, to koniec. Wasz koniec.
Łub, pub!
Coś spadło na ziemię pod jego nogi.
Była to głowa i pistolet o dziwnym kształcie.
- Waszych oddziałów już nie ma. Zostały zmiecione.
- Jak?
- Nie tylko nas macie za wrogów. Siła lasu drzemie w nim samym. - Z lasu dało się słyszeć ryk bestii, koci ryk - A jego dzieci nie lubią intruzów.
***
Do leżącej Jenny podszedł Atari, elf z łukiem. Wziął ją delikatnie pod ramiona i zabrał w stronę lasu. Wzrok Zexa uważnie się jej przyglądał, tak jakby chciał wyryć sobie jej wygląd w pamięci.
***
- Jest silny.
- Bardzo niebezpieczny.
- Był by użyteczny.
- Chcemy go.
- Będzie nasz.
Ciche głosy wydobywały się z ust Gubernatora.
- Złapcie go! - demoniczny odgłos.


***
- Uwolnię was, a wy odejdziecie.
- Scorpio... - skorpion uniósł dłoń, to nie były decyzje poddane dyskusji. Teraz on dyktował wszystkie warunki. - Zbierzcie rannych i martwych. Zaraz przybędą Griss i Yang.
- D... Dobrze.
- Na dziś już koniec.
Odgłos pstryknięcia, na tle zachodzącego słońca i zbierających się chmur.
W tej samej chwili uwolniony Zex chwycił mocno za broń. Potężny zamach został sparowany olbrzymim mieczem arrancara. W tej samej chwili nad głowami wojowników pojawiły się czarne portale z których wyskoczyło pięciu czarnych członków rodziny, Gao mara, czarne macki a z ostatniej wychylił się łeb jakiegoś jaszczura, z czarnej masy.
Przeciągły wdech. Wolną ręką leśny zdjął swoją stalową maskę spoglądając na nadchodzący atak.
- Venom... Cero
[img]http://vignette3.wikia.nocookie.net/bleachfanfiction/images/5/5a/Ahatake_Cerscuras.jpg/revision/latest?cb=20110528230105[/img]
Potężny strumień energii zmiótł wszystko na swojej drodze, wywołując podmuch wiatru i rozganiając deszczowe chmury. Za plecami gubernatora doszło do wybuchu. Za nim znajdował się jeden z portali.
- Chaban! [jp.farsa] Wynoście się, moja cierpliwość już się skończyła. I zapomnijcie o bogini. Jeśli to ona jest waszym prawdziwym celem. To pozbawię ją życia, nim wpadnie w wasze łapska.
Usta a raczej żuwaczki, które stanowiły element twarzy skorpiona były rozłożone, jakby gotowe do ataku.
Zex przez chwilę stał w zwarciu i bez reakcji. Z drugiej strony miał na głowie hełm przez który nie wiele można było dostrzec.
Odstąpił od zwarcia i zawrócił. Dając znać że to koniec. Choć owy gest nie był kierowany do wielkiej liczby osób, bo raptem pozostał Gubernator. Po drodze podniósł z ziemi czarnego maga i cała trójka zniknęła.
Mistrz miecza zniknął już jakiś czas temu.
Bitwa dobiegła końca.
Oddech ulgi. Żuwaczki skorpiona na powrót złożyły się i zakręciły. Nadając jego twarzy poważniejszy i mniej straszny wygląd. Skorpion schylił się po spoją maskę, którą od razu założył.
- Wracajmy - powiedział przyjaźnie.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 06-05-2016, 11:15   #36
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Północna puszcza. Biały pałac.
Szum lasu, odgłosy życia i bólu.
Jenny odzyskała przytomność. Leżała dokładnie w tym samym miejscu, do którego trafiła za pierwszym razem gdy przybyłą do lasu. Leśna chatka medyka.
Na legowisku obok leżał Anubis, pod ścianą zasiadał Anthrilen, zalegając jakby w półśnie wciąż pozostawał w hełmie i był cały w zakrzepłej krwi. Słychać było odgłosy innych rannych wojowników, ale jakby przytłumione. Wszystkie dźwięki, które słyszała były przytłumione. Po sali krzątali się alchemicy i zielarze przygotowując różnego rodzaju medykamenty.
Piosenkarka dźwignęła się na łokcie.
- Hej… - powiedziała słabo uśmiechając się - Gdzie Susanoo?
Rozejrzała się po chatce. Pamiętała, że znów był okaleczony. Miała nadzieję, że był żywy tak jak za pierwszym razem.
Krzątający się elf, druidka i jeszcze jakaś driada popatrzyli po sobie. Nie powiedzieli nic.
No tak - pomyślała Jenny - przecież nie rozumieją.
Wstała z łóżka. Podeszła do Anubisa zasmucona jego ranami. Sama była słaba, ale widok rannych nieludzi ściskał serce. Eldar też nie wyglądał najlepiej. Jenny kucnęła przed nim obawiając się jednak go dotknąć. Podniosła się chcąc wyjrzeć na zewnątrz.
Las żył własnym życiem. Wszystko było spokojne i głuche. Tak jakby nic się nie wydarzyło.
Mogła pomóc rannym. Mogła śpiewać. Po tym wszystkim co się wydarzyło powinna. Niejasne miała wspomnienia ale pamiętała pole bitwy. Musiała śpiewać. Tak więc zaczęła kształcić leczącą melodię wracając do wewnątrz.
Lecz melodia nie chciała się roznieść. Wydawała jedynie dźwięki, które słyszała wyraźnie w swojej głowie, lecz już nie na zewnątrz. Nie mogła użyć mocy.
Zamilkła przykładając dłoń do ust. Spojrzała na medyków w milczeniu. Przeniosła wzrok na rannych. Stała chwilę nieruchomo po czym powoli jak gdyby nic się nie stało wyszła poza chatkę medyka. Miała ochotę pobiec gdzieś przed siebie, schować się w najgłębszym zakamarku lasu. Nie zrobiła jednak tego. Wciąż miała gitarę. Może po prostu to peluneum, które połknęła przestało działać? Rozpuściło się? Odnalazło wyjście? Cokolwiek się nie stało zanim zacznie panikować musi odnaleźć gitarę. Nie zwróciła uwagi czy jej rzeczy były w chatce.
Była na drzewie, drewnianych mostach zwisających miedzy koronami drzew. Spoglądała na ziemię, jakieś 15 metrów pod nią. Dostrzegła kilak znajomych twarzy, w tym dwóch elfich łuczników oraz Grissa. Ten niebiesko włosy zdaje się wiedzieć wiele, może on będzie w stanie jej pomóc.
- Hej Griss! - zakrzyknęła Jenny Nachylając się nad barierką i wymachując ręką. - Poczekaj!
Gdy tylko ją zauważył odsunęła się i pobiegła po mostku szukając jakiegoś zejścia, schodów, czegokolwiek co mogła wykorzystać.
Po paru minutach lawirowania w końcu zdołała zejść na dół. Niebiesko-włosy zdawał się nie mieć nic przeciwko czekaniu. Czekał spokojnie bawiąc się źdźbłem trawy.
- Jenny. - rzekł swoim naturalnie leniwym tonem. - Widzę, że jesteś pełna energii. To znaczy, że zdrowie powraca. Cieszy mnie to wielce.
- Znaczy… nie do końca. Nieważne, możesz mi powiedzieć gdzie znajdę swoje rzeczy? Pobiegłam walczyć niemal od razu po pomocy Yougan i jeszcze na polu bitwy straciłam gitarę. No i czy widziałeś może mojego towarzysza? Susanoo, tego z rogami - dziewczyna przyłożyła dłonie do głowy imitując poroże mędrca.
- Prawdopodobnie twoje rzeczy zostały na polu bitwy. Gdy odchodziliśmy każdy brał co swoje, a gdy nie miał wiele, brał pokonanych. Ciebie Jenny, niosła tamta dwójka. - wskazał na łuczników.
Griss nieświadomie pominął fakt że obaj byli wycieńczeni dlatego musieli ją nieść we dwóch. W tym wypadku można było to zrozumieć dość opatrzenie.
- Ale nie widziałem by któryś z nich niósł dodatkowo gitarę. Mędrca też nie widziałem... - chwila ciszy - Nie pamiętam też czy w ogóle wracał z nami. - zastanowił się drapiąc za uchem - Jeżeli chcesz popytam czy ktoś go widział.
- Tak, proszę zapytaj. Em… wróciła bym jeszcze w takim razie przed las. Może znajdę ją. Mógłby ktoś pójść ze mną? Tak na wszelki wypadek - dziewczyna nie czuła się jeszcze na siłach aby przyznać się, że nie może wzbudzić muzyki. Wciąż miała nadzieję, że za pomocą gitary jej się uda. Panikę zostawi jeśli to nie zadziała. Bez tych mocy przecież to niewiele ponad zwykłego człowieka była. Ot walczyć na pięści nieco umiała. Do tego Susanoo gdzieś przepadł. Może był na tyle ranny, że nie mógł opuścić pola bitwy? Jak mu pomoże bez swojej muzyki? Jenny miała nadzieję, że nie dlatego Susanoo nikt nie widział.
***
W tym samym czasie...
Anthrilien poruszył się dopiero gdy dziewczyna wyszła. Obserwował ją już od pewnej chwili, czego ze względu na hełm nie mogła zauważyć. Był słaby, i mimo że prawdopodobnie zawdzięczał Jenny życie, nie miał zamiaru pokazać człowiekowi w jakim jest stanie.
Po chwili wstał, ciężko opierając się na kosturze, i niezauważalnie wyszedł z chaty. Nie mógł odpocząć w pajęczym trakcie, jego potencjalni mieszkańcy stanowili zbyt duże zagrożenie gdy był osłabiony. Unikając innych istot dotarł do strumienia przecinającego obóz. Zdjął hełm, napierśnik, naramienniki, karwasze oraz wierzchnią część ubrania, pozostając w luźnych szatach przepiętych pasem. Broń oraz kamienie duszy martwych eldarów położył obok, te ostatnie przykrywając. Obmywszy siebie i ekwipunek z krwi usiadł pod drzewem i obejrzał swoje rany. Dzięki muzyce piosenkarki na jego ciele pozostały już tylko blizny i zadrapania. Spojrzał na zdewastowany napierśnik i, wydobywszy z sakwy kilka wielościanów z upiorytu, zabrał się za naprawę.
Gdy skończył był już wieczór. Wtedy to dobył miecza i nie bacząc na zmęczenie, zaczął ćwiczyć najróżniejsze, zadziwiające, kombinacje i ruchy.
W okolicy pojawiła się jakaś istota. Obserwowała Athrilena już od jakiegoś czasu, ale dopiero teraz postanowiła nawiązać kontakt.
- Anth.~nya- zagadnęła z kocią nutą Fumi. - Słyszałam, że podczas bitwy, sam jeden toczyłeś bój z mistrzem miecza.~nyu
W jej obu dłoniach trzymane były ostrza.
Eldar zatrzymał się w trakcie ruchu, nie opuszczając miecza przed wyimaginowanym przeciwnikiem.
-Podobno ten mon’keigh był kimś takim- odpowiedział wciąż patrząc przed siebie, obserwując kocicę kątem oka- nie interesuje mnie jego pozycja w ludzkiej hierarchi, jeśli mam być szczery.
- Mrrr... -(odgłos podneicenia)
- Ludzkie hierarchie to nic naturalnego... ale jego siła to już coś.- ugięła nogi z kocią grację, pełną namiętności zaatakowała
Jej ruchy były płynne, niczym taniec. Oba ostrza poruszały się z gracją.
- Jakże chciała bym być na twoim miejscu.
Anthrilien płynnie przeszedł z wcześniejszej postawy defensywnej do ofensywy. Młynkiem zbił na bok broń kocicy, uderzając pod takim kątem by straciła równowagę. Równocześnie podciął jej nogi i złapał ją za nadgarstek wolną dłonią, by złagodzić upadek. Patrzył przez chwilę na przeciwniczkę trzymając ostrze przy jej krtani, po czym odezwał się spokojnym tonem
-Gdybyś była na moim miejscu. Pewnie byłabyś martwa.
- Mrrr? Kto wie... Słyszałam, że nie które istnienia po prostu do siebie nie pasują, a ich ścieżki i tak się splatają~nya. Może już by mnie tu nie było, a może... Nie. Na pewno bym nie wygrała. Moje dwa ostrza wciąż nie są w stanie sprostać tym... najzdolniejszym~nyu. Ale z tobą... może dała bym radę. Co ty na to?
-Nie walczę dla przyjemności- odpowiedział i odwrócił się w stronę swojego ekwipunku.
Kocica nadęła policzki i strzeliła foha.
- Jak sobie chcesz... yyyyy - wystawiła język, a oręż schowała za plecami. - Wracam do obozu. A i jeszcze jedno, Griss kazał przekazać, że z Anubisem nie jest najlepiej. Przez dłuższy czas będzie musiał pozostać w obozie.
-Dziękuję za informację- odparł nie odwracając się. Gdy kotka odeszła, westchnął ciężko i zaczął zakładać pozostały ekwipunek.
***
- Itt’ade. Dotarliśmy - ogłosił Atari odginając gałąź drzewa i ukazując zniszczone pole bitwy.
Jenny szła w krok za nim obserwując to go, to znów przeczesując las w poszukiwaniu swojej gitary.


Kilka chwil wcześniej...

- Niestety - zakomunikował Griss pojawiając się po kilkudziesięciu minutach
Jenny poderwała się z ziemi. Nie miała nic do roboty, a nerwy ją tak zjadały, że nie mogła czerpać przyjemności ze zwiedzania, więc zwyczajnie czekała.
- Nikt z walczących nie widział Mędrca po walce. Ale to w końcu Mędrzec, może udał się w dalszą podróż.
Za Grissem pojawił się Atari. Elf z drużyny Yuukiego. Ten sam który chronił Jenny podczas bitwy i ten sam, który walczył przeciwko niej w krypcie na pustyni.
- Ale znalazłem kogoś kto pójdzie z tobą na pole bitwy. Atari.- przedstawił go, na co elf delikatnie się ukłonił.
- Jenny - dziewczyna tez się nieco ukłoniła, czy tez raczej skinęła głową. - Dobrze się poznać. Widziałam cię tez podczas walki. Dziękuję. Yuuki też tu gdzieś jest?
Słowa Grissa wcale nie uspokoiły piosenkarki. Nie podobała jej się taka wizja. Mógłby się chociaż pożegnać. A co jeśli był tak bardzo ranny, że nie uznali go za żywego? Może potrzebuje pomocy?
- Tylko ja przybyłem. Reszta, na północy. Zanzibar, oaza. Chcieli ale to mój dom.
- Rozumiem - odpowiedziała Jenny.
- Skorpion mówił, że na północy był ktoś jeszcze poza bardlands gdy robił tam czystkę.
- Powiedziałem że nie muszą. Jeśli to nie problem. Chcę teraz, udać się na pole bitwy. Dziś wracam.


Pole bitwy nie wyglądało jak rzeźnia czy cmentarzysko. Nigdzie nie było leżących ciał. Było tu więc nader czysto, pomijając zniszczenia w postaci kraterów i walające się wszędzie uzbrojenie.

- Lay’tafe. Czysto. - Dopiero gdy to obwieścił, wyszli z lasu na otwartą przestrzeń. - Będę w okolicy. - wskazał palcem kierunek - Zaczekam, aż skończysz.
- Dzięki. Postaram się zrobić to jak najszybciej - rzuciła do elfa i ruszyła przed siebie szukając gitary. Spodziewała się, że mogła leżeć wszędzie. Nie umiała powiedzieć w której części ją zgubiła więc i tak zapewne przyjdzie jej przeszukać całe pole. Ale zaczęła od miejsca z którego weszli. Połamane strzały, wyszczerbione mieczy i kawałki zbroi to były najczęstsze dostrzegane przez nią rzeczy. Nigdzie w okolicy jednak nie było widać gitary. Jenny postanowiła więc poszukać w miejscu ostatniego starcia. Lecz inny obiekt jako pierwszy przykuł jej uwagę.

Złamana buława na dnie krateru.
Jenny wytrzeszczyła oczy. To była broń Susanoo.
- Nie nie nie nie - zaczęła szeptać pod nosem gdy rzuciła się do wgłębienia. Upadła na kolana łapiąc za części broni. Do oczu zaczęły jej napływać łzy. Potrząsnęła głową. Jeszcze nie czas na załamanie.
- Suu! - Krzyknęła rozglądając się dookoła. Podniosła się wciąż trzymając broń. - Susanoo!
Ruszyła szybkim krokiem obserwując okolicę i rozglądając się nerwowo. A co jeśli był nieprzytomny? Nie mógłby wtedy odpowiedzieć. Jenny zamknęła oczy starając się sięgnąć słuchem poza dudnienie swojego rozkołatanego serca. Nauczył ją tego, więc powinna móg go odnaleźć prawda? Prawda..?
Słychać było bicia dwóch serc. Jenny i drugie od strony lasu - Atari. A i tak z lekkim trudem przyszyło je rozróżnić Jenny wciąż słyszała wszystko jakby z zatkanymi uszami. Odgłosy ruchu i życia nakładały się z odgłosami otoczenia.
Poza nimi nie mogła niczego więcej wykryć.
Złamana broń, wróżyła najgorsze. Ale nigdzie nie było ciała.
Ale gdzieś, pojedynczy dźwięk przedarł się przez otoczenie.
Odgłos struny.
Jenny otworzyła oczy kierując się do źródła dźwięku. Pociągnęła za sobą broń nie mogąc jej zostawić. Miała nadzieję, że dobrze usłyszała.
Wyszła z krateru ciągnąc buławę po ziemi.
Jakieś 50 metrów od niej stała jej gitara. Dokładnie kilka metrów od miejsca w którym straciła przytomność.
Nie leżała tylko stała pionowo. Zwrócona w stronę Jenny jakby czekając na to by została zauważona. Po chwili spoglądania na to dziwne zjawisko gitara uniosła sięna kilka centymetrów i zaczęła się oddalać.
Przez moment Jenny patrzyła na to zdębiała. Zaraz jednak ruszyła za oddalającym się instrumentem.
- Hej! - zakrzyknęła gdy dotarło do niej, że równie dobrze ktoś mógł jej właśnie podwędzać gitarę. Skąd tylko miał płaszcz maskujący lub coś podobnego nie wiedziała.
Gitara zatrzymała się na moment pokiwała na boki, po czym przyśpieszyła.
Jenny również zaczęła biec. Problemem były tylko kawałki broni Susanoo. Z żalem zapamiętała gdzie je upuszcza i spięła mięśnie aby dogonić gitarę i jej niewidzialnego złodzieja.
Gitara choć zasuwała bardzo szybko, miała zbyt krótkie nogi. I w ciągu kilku chwil Jenny chwyciła za jej szyję.
By ją podnieść musiała włożyć więcej siły niż się wydawało, ale w końcu poderwała ją z ziemi.
I wtedy stała się kolejna dziwna rzecz. Gitara odpowiedziała.
- Puszczaj. Nie twoje. - rzekła piskliwym głosikiem.
- A właśnie, że moje - powiedziała gniewnie piosenkarka. - Korzystam z tego i potrzebuje.To, że zostało tutaj nie czyni tego wolnego do zabrania.
Jenny potrząsnęła gitarą mając nadzieję, że cokolwiek ją trzyma, puści. Zakładała, że coś ją trzyma, bo coś gadało. Setki robotów i SI w jej świecie przemawiało do ludzi, więc głos znikąd wcale nie był straszny, ani dziwny. Kłopotliwe było to, że tutaj technologia nie była powszechna. Także Jenny wcale nie była pewna do czego mówi.
Gdy potrząsnęła, coś odpadło z tyłu gitary. Było mniej więcej wielkości pudła więc z początku nie było tego widać. Karzełek. Małe owłosione coś o piskliwym głosie.
Ale jego widok wywołał całkiem inną reakcję niż złość. W oczach Jenny pojawiły się łzy.
- Jak to twoje? To panienki Jenny. - Miniaturka odwróciła się w jej stronę.

- Ano... faktycznie twoje.
Jenny puściła gitarę na ziemię i rzuciła się na miniaturkę rogacza przytulając go mocno do siebie.
- Su! Już się bałam, że cię nie zobaczę! Nikt nie wiedział gdzie jesteś i… i… myślałam, że podczas walki zrobili ci nieodwracalną krzywdę i.. i… że cię porwali a-albo że sobie poszedłeś - dziewczyna zapłakała się tuląc i bujając z miniaturką swojego przyjaciela. Dopiero gdy poczuła pewne wyrywanie opamiętała się odrobinę.
- Snif… co ci się stało? Dlaczego tak wyglądasz? - zapytała wyciągając ręce z Susanoo przed siebie.
- Panienko Jenny nie zapomniałaś chyba ze nie jestem człowiekiem? Gdy podczas walki straciłem pół ciała, nie stanowiło to dla nie zagrożenia. Bo póki Magatama jest cała...- powiedział szeptem odsłaniając kryształ wielkości jabłka, zajmujący teraz większą część jego piersi

- ...moje ciało się odbuduje. To mój rdzeń i moje serce.
Z drugiej strony znaczyło to, że jeśli ten mały klejnot, zostanie uszkodzony Susanoo zginie.
Mogło by się zdawać, że ten pogodny rogacz jest niepokonany. A choć posiada on niewyobrażalną siłę i umiejętność, i on ma swój słaby punkt. Do tego jeszcze na dumnie wypiętej piersi.
- Gdy zaatakowałem ostatni raz maga, wpadłem w jego pułapkę. Nieostrożność na starość, od co. - powiedział karzełek dumnie uderzając się w pierś.- Zdołałem go trafić, ale jego atak stanowił zagrożenie dla klejnotu. Musiałem poświęcić broń, a i tak straciłem całe ciało. Dopiero niedawno się odbudowałem. Wybrałem taką formę bo zależało mi na czasie i by szybko stąd odejść. Zauważyłem twoja gitarę i pomyślałem, że możesz ją chcieć z powrotem. Nie poznałem cię po głosie. Co się stało?
- Nie… nie mogę wydobyć melodii Su - postawiła go na ziemi z nietęgą miną. - To chyba przez to co zrobiłam… Co się stało. Ja… chyba zrobiłam coś co w moim świecie jest legendą…
- Wygląda mi to na “przeciążenie”. Co zrobiłaś?
- Te korzenie, ta moc… em znaczy jeśli się nie mylę… jeśli mogę uznać to za prawdziwe, to nazywaliśmy to Power Play. Całkowite zsynchronizowanie siebie i muzyki z peluneum, tym kryształem dzięki, któremu w ogóle mogę robić takie rzeczy dzięki muzyce… - dziewczyna podrapała się po głowie czując się głupio w ogóle zakładając, że ona mogła by osiągnąć coś takiego. Teraz naprawdę musiała uważać na agentów z jej świata…
- Jak widać to całe Power Play jest twoim przeciążeniem. Zaskakujące Jenny że użyłaś tego bez wcześniejszego poznania. Chociaż faktycznie występuje w kilku formach. No nic. Pozostało więc poczekać i odpocząć. Efekty uboczne powinny za jakiś czas minąć. - powiedział wypinając pierś i spoglądając w stronę lasu.
Kiedy został opuszczony na ziemię musiał spoglądać w górę by widzieć twarz piosenkarki. Problemy małych istnień.
- Jeśli nie ma panienka nic więcej tu do zrobienia to udał bym się do lasu. W tej formie przyjdzie mi jeszcze trochę pozostać, a tu nie jest bezpiecznie.
- Nie martw się, obronię cię - piosenkarka otarła resztki łez przywdziewając na twarz uśmiech. Zabrała swoją gitarę i już chciała ruszyć za Susanoo gdy spojrzała za siebie.
- Poczekaj… - cofnęła się po broń jaką zostawiła aby móc dogonić Mini-Susanoo. Gdy wracała rzekła.
- Może da się naprawić. Chodź tamtędy, Atari na nas czeka. Zaprowadzi nas.
Po krótkiej wymianie uprzejmości. Cała trójka wróciła do obozu. Tuż przed nim, odłączył się Atari i udał na północ w stronę Sanderfall.
Jenny pożegnała się z elfem i poprosiła, nieco złośliwie, przekazać pozdrowienia dla Yuukiego. Chciała mu o sobie przypomnieć, ale tego już głośno nie powiedziała. Gdy Atari zniknął Jenny po raz wtóry nie wytrzymała i przycisnęła mocno do siebie Susanoo.
- Ja wiem, wiem, ale nawet nie wyobrażasz sobie jak się cieszę, że żyjesz - powiedziała znów roniąc łzy, chociaż powinna się już uspokoić.
- Jak chcesz panienko możesz mnie nieść. Raczej w tej formie nie ważę więcej niż koszyk owoców. Ale budzi to pewne obawy. Ta forma za ch... choć bym chciał nie na wiele zdam się w walce. - Powiedział głaszcząc ją małą rączką po główce.
Jenny cmoknęła słodziaka w czółko.
- Jak mówiłam obronię ciebie. Umiem się bić! Dałeś mi nauki i potrafię więcej nawet jak nie jest to śpiew. Nie jestem bezbronna.
Uśmiechnęła się.
- Możesz na mnie liczyć. Tyle dla mnie robisz. W końcu mogę ci się nieco odpłacić.
-D... Dziękuję. - wyszeptał pod nosem.
- Chociaż w twoje zdolności bojowe powątpiewam. - zażartował.
- Mały okrutnik! - tym razem Jenny zażartowała trąc mu pięścią po główce. Pośmiała się chwilę i jednak stawiając Su na ziemi ruszyła wgłąb obozu. Musiała jeszcze nieść broń rogacza, a to nie było łatwe.
- Powiedz… chciałeś kiedyś stać się w pełni człowiekiem?|
- Nie zastanawiałem się nad tym. Myślałem jak by to było, gdybym był człowiekiem. Doszedłem raczej do wad niż korzyści. Ale... nie oto chodzi w Istnieniu. Istnienie to twoja obecność, działania i połączenia jakie się tworzą z twoja istotą. Niezależnie czy jesteś zwierzęciem, człowiekiem czy innym bytem. Pod względem istnienia wszyscy jesteśmy podobni. Tak jak normalny człowiek do wszystkiego musiałem dojść o własnych siłach. Choć moja “nieludzkośc” była w tym wypadku olbrzymią pomocą. A jak z tobą Jenny? W twoim świecie zdaje się ludzie są zmieniani?
- Owszem. Na potrzeby wykoanania odpowiednich zadań. Temu mam nieco więcej kondycji niż ci tutaj, albo ci z innych miast tam u mnie. Nie męczę się aż tak łatwo… i pewnie dlatego w ogóle dałam radę dokonać czegoś tak niesamowitego jak Power Play… Albo zwyczajne śpiewanie przez dłuższy czas lub podczas ruchu. Nie rodzimy się tak jak Yougan urodziła dziecko. Dojrzewamy w tubach. Coś tam gadali, że to dla oszczędzenia kobiecie bólu i takie tam. Wszyscy podążają, ale jakoś tego nie do końca kupuje. Z resztą jak wrócę tam to pewnie zapuszkują mnie jak nie gorzej.
- Ktoś kiedyś rzekł, że rzeczywistość jest tam gdzie żyjemy. I nie powinniśmy się zbytnio przejmować tym co leży poza naszym zasięgiem. W końcu właśnie wtedy podejmujemy decyzję. Możesz nie w pełni to zrozumieć, Jenny. Ale on dobrze wiedział, że te słowa mają jeszcze głębszy sens.
- Znaczy, że mogła bym tutaj zostać? Z tobą? - zapytała zaciekawiona dziewczyna.
- To jedno z przesłań. Decyzja pozostanie w twoich rękach. - rzekł z uśmiechem. - Jeśli tego chcesz, będę zaszczycony móc dalej z tobą podróżować.
Jenny uśmiechnęła się ciepło.
- Cieszę się. Przez chwilę się zmartwiłam jak ciebie szukałam, bo mi powiedzieli że mędrcy lubią odchodzić tak nagle. I pomyślałam sobie, że może uznałeś, że ten, no… nauczyłęś mnie czego trzeba, bo-bo udało mi się zrobić coś niesamowitego i-i… erm… ależ to głupie… Przywiązałam się do ciebie - wybełkotała dziewczyna czerwieniąc się okropnie na twarzy.
- Tego akurat cię nie uczyłem. - zamruczał pod nosem. - Może kiedyś odejdę, a może już zawsze będę przy tobie. Nie znam przyszłości Jenny. Ale i ja czuję... podobnie. Choćmy już. - machnął rękę jakby odganiając temat.
Widocznie i on czół się speszony.
Dziarskim krokiem ruszył przed siebie.
***
Jakiś czas później, gdy Jenny odnalazła już swój plecak zaczęła szukać kogoś, kto mógłby naprawić broń Susanoo. Gdy tak chodziła dostrzegła eldara wyraźnie skądś wracającego.
- Heeej! Anthrilien! - zakrzyknęła do niego z daleka machając ręką aby ją zauważył.
Anthrilien mruknął coś w niezrozumiałym dla Jenny języku i odwrócił się w ich stronę. Nie wyglądał bynajmniej na zdziwionego ich obecnością.
-Jenny, Susanoo. Co Ci się stało?- zapytał po chwili przypatrywania się miniaturce wojownika.
- Um, hehe - Jenny zaśmiała się znów łagodnie patrząc na rogacza. - Mag zasadził na niego pułapkę. Odbudowuje się… z tego co zostało… eee. Widzę, że ty też jesteś w lepszej formie - Jenny wyciągnęła rękę chcąc przyjaźnie dotknąć eldara, ale wstrzymała się. Trochę ją onieśmielał.
Prorok najwyraźniej nie miał zamiaru pomóc dziewczynie w przełamaniu się, zachowując dystans.
-To niedobrze- odparł- Anubis jest ranny i pozostaje w puszczy przez pewien czas. Nasze możliwości drastycznie się zmniejszyły.
- Znaczy… jak naprawilibyśmy broń Su, to nie będzie tak źle… - Jenny zasmuciła się. - Ale Anubisowi na razie nie dam rady pomóc.
Anthrilien skinął głową.
-Co prawda z Twoją pomocą, udało nam się wygrać tą bitwę, ale najbliższe tygodnie mogą być dla nas sporym wyzwaniem. Nie mówiąc już o zdobyciu klucza pustyni.
- Klucz pustyni..? Tam jest jeszcze Lucil i cały ruch oporu. Jakoś damy rade. Możliwe, że i mój głos wróci do swojej mocy… A walkę to wygrał Scorpion. To coś, co zrobił było przerażające. Tyle mocy, tyle destrukcji…
-Pojawił się za późno. Wiele naszych wojowników poległo zanim zainterweniował. Niewiele brakowało byśmy zostali zepchnięci do samej linii lasu. Rozumiem że Twoja moc chwilowo osłabła, czy tak?
- Em.. nooo w ogóle nie mogę teraz wydobyć mocy z muzyki. Nie wiem ile to zajmie… Ale! - Jenny podniosła palec do góry starając się być pozytywną. - Zawsze można przegadać jakieś problemy. Bycie ostrożnym nie jest wcale takie ciężkie.
-Owszem, można. Może jednak przez czas podróży w Trakcie, Twoja moc powróci. Po takim pokazie, chwila odpoczynku zdaje się być najlepszą opcją.
- Trakt… ym może nas po protu tam przeniosę? Nie wiem w sumie ile osób mogę przenieść. Na pewno jedną, może uda się z większą ilością. Co ty na to?
Eldar patrzył przez chwilę na dziewczynę swoimi pustymi oczami.
-Nie. Nie ufam teleportacji. Dołączę do was w złotym mieście. Z perspektywy czasu świata realnego wyjdzie na to samo.
- To się nazywa skokiem… ale ok. Dostaniemy się tam tak jak lubimy. W zasadzie czym jest ten trakt? Bo jest taki strasznie dziwny i nieco straszny i w ogóle - Jenny się rozpędziła się i zamarła z niepewnością w oczach.
-To dodatkowy wymiar oddzielony od świata rzeczywistego, służący do podróży z prędkością powyżej tej którą osiąga światło- wyjaśnił nieco niechętnie- Jest względnie bezpieczną konstrukcją, sięgającą tu aż z mojego świata.
- Łooo… - Jenny zrobiła duże oczy - z twojego świata? A opowiedział byś mi trochę o nim? Tylko może usiądźmy gdzieś, a nie tak stoimy - zauwazyła w końcu.
Anthrilien westchnął niezauważalnie, domyślając się że dziewczyna łatwo nie ustąpi, i powolnym krokiem skierował grupę do miejsca przy strumieniu, gdzie dopiero co leżały jego rzeczy.
-Jest wiele do opowiadania- powiedział tylko, licząc że uda mu się zniechęcić piosenkarkę.
- To opowiem ci o swoim świecie w zamian, co ty na to?
-Może być- stwierdził ostatecznie. Informacje o towarzyszce mogły okazać się przydatne- co byś chciała wiedzieć w takim razie?
- Jak wygląda, czy jest podobny do tego, czy wszyscy są do ciebie podobni, czy… - Jenny urwała kiedy Susanoo dotknął jej ręki upominając ją odrobinkę. Zaczerwieniła się speszona.
- Hehe… tak ogółem, bo szczegóły zajmą nam dłużej niż proponowałeś odpocząć.
-Mój świat. Cóż, w pewien sposób jest podobny. Składa się on na niezliczone planety, w galaktyce, którą wy ludzie nazywacie Drogą Mleczną. Twoja rasa włada nią w dużej mierze, więc nie wszyscy wyglądają tak jak ja.
- To… to… znaczy, że ty jesteś obcym?? - Jenny złapała się za twarz słysząc taką rewelacje. - Ludzie na więcej niż jednej planecie? ŁOŁ! To niesamowite! To, że miałam do czynienia z istotami z innego gatunku było już dla mnie dziwne, ale z kosmosu? Jesteś… jesteś jak żywa legenda! - zachwyciła się zapominając, że samej niedawno zrobiła coś równie legendarnego w swoim świecie.
- To znaczy, że macie wysoko rozwiniętą technologię i... i przemieszczacie kosmos! Znaczy ludzie przemieszczają. Powiedz napędy nadświetle są przyszłością? Czy może w inny sposób da się podróżować? A może zakrzywienie czasoprzestrzeni? Zaraz, mówiłeś, że korzystacie z innego wymiaru. Powiedz, jak do tego doszliście? Może… może mogła bym u siebie to kiedyś prowadzić. Jakbym znała matematyczne i fizyczne obliczenia, czy też prawa, cokolwiek co jest potrzebne, mogła bym dać moim szansę na zwiedzenie bezkresnego kosmosu! - dziewczyna oparła się na rękach, pochylając do przodu i z podekscytowania zaczęła podskakiwać.
- Technologia za pomocą której stworzono Pajęczy Trakt przepadła miliony lat temu. Nie jestem na tyle leciwy by samemu to pamiętać. Nie sądzę by ktokolwiek był. Ludzie podróżują w dość podobny sposób, ale korzystają z dużo bardziej nieprzewidywalnej Osnowy, o której z resztą kiedyś rozmawialiśmy.
- No tak… racja. Ludzie naprawdę korzystają z tak niebezpiecznej drogi? To… takie dziwne. Osnowa działa jak pajęczy trakt? Wchodzi się i wychodzi, a czas nie mija w tym… materium. Za to w osnowie normalnie płynie. Ym, powiedz czy ludzka technologia jest ci znana?
-W pewnym stopniu owszem- odpowiedział na ostatnie pytanie.
- Ale pewnie nie na tyle aby opowiedzieć mi na jakiej zasadzie ludzie otwierają przejście do tejże osnowy - Jenny odpowiedziała za eldara. - A w zasadzie… jak, jak wyglądają relacje między wami a ludźmi? Powiedziałaś, że podbili całą galaktykę niemalże.
-Zabijamy się- wyjaśnił krótko i dobitnie. Dla bezpieczeństwa dziewczyny, swojego i innych nie miał zamiaru wtajemniczać jej w sposoby otwierania przejścia do osnowy.
Jenny wybałuszyła oczy słysząc odpowiedź. Patrzyła na eldara próbując coś chyba powiedzieć bo otwierała i zamykała usta. W końcu spuściła wzrok kurcząc się w sobie.
- A-acha - odezwała się w końcu. - Erm… to co chciałbyś wiedzieć o moim świecie?
-Z Twoich reakcji wnioskuję że nie opuściliście matczynej planety. Jak zaawansowana jest wasz tehnologia?
- Hm, bardziej niż tu i bardziej niż w punkcie obserwacyjnym. Widzisz to? - Jenny pokazała dłonie na których wnętrzu były tatuaże. Tylko teraz wydawały się jakby nadszarpnięte.
- To są elektotatuarze. Te akurat na poziomie nano pomagają mi grać na gitarze i innych instrumentach. Bez nich to śpiewać tylko umiem. Dodatkowo wielu z nas ma czipy lub inne podskórne indentyfikatory, które mogą sczytywać maszyny. Mieszkamy w latających miastach, bo ziemia nie nadaje się do zamieszkania. Moje miasto specjalizowało się w fabrycznej robocie. Dużo czasu spędza większość z nas na dokonywaniu różnego rodzaju taśmowych robót. Mimo wysokości nie mamy zbyt wiele dostępu do słońca. Pomijając tarczę pokrywającą miasto jest ono tak skomplikowane i wielopoziomowe, że korytarze oświetla się tylko sztucznie. Temu też większość ma podobną cerę do mnie… Oraz ponieważ porzucono u nas naturalny rozród. Aby być sprawniejszym pozwalamy aby nasze dzieci były tworzone w odpowiednich komorach - piosenkarka miała cichą nadzieję, że gdy opowie o tych rzeczach odrobinę przekona siedzącego przed sobą Antriliena, że nie jest takim zupełnie zwykłym człowiekiem.
- No a poza tym… całe miasto działa tak naprawdę dzięki temu - Jenny wyciągnęła z gitary ciemną kostkę kryształu. - To jest peluneum. Kiedy jest aktywne świeci. Odnaleziono je dawno temu, pośród grobowców. Nie pamiętam czyje one były, ale gada się, że to z kosmosu. Gdy się śpiewa zaczyna działać. Nie każdy jednak potrafi je uruchomić.
Anthrilien przyjrzał się kamieniowi z lekkim zaciekawieniem,
-I pomimo tak rozwiniętej technologii nie wyruszyliście w kosmos? Zdajecie się być na odpowiednim stopniu rozwoju.
- Szczerze powiedziawszy, nasze miasta nie są aż tak dobrze ze sobą skomunikowane. Do tego tak naprawdę głównie to staramy się przeżyć. Raz na jakiś czas miasta zlatują się w jedno miejsca aby wymieniać się towarami, ale moje rzadko ma pozwolenie na wypuszczenie ludzi… czy też raczej powinnam powiedzieć, że rząd ma swoje do powiedzenia i chce trzymać nas na krótkiej smyczy. Generalnie niespecjalnie mamy dużo do powiedzenia. Staramy się, ale ciężko rywalizować z tak dobrze uzbrojonymi komandosami rządowymi. Ech… nie umiem ci powiedzieć dlaczego nie staraliśmy się polecieć. Może staraliśmy, ale nie wyszło? Może kosmos u nas nie ma nic do zaoferowania? Za małym graczem jestem aby znać odpowiedzi na takie pytania.
-Rozumiem. Ciekawe, że mimo podobnego poziomu technologicznego do ludzi z mojego świata, obraliście zupełnie inną drogę. Mimo wszystko władcy ludzcy w naszych światach zdają się mieć podobne podejście do poddanych.
- O, super. Więc u ciebie też są tacy? W sumie nie dziwię się, że khm… są nieporozumienia. A jacy są wasi władcy? Chciaa bym się dowiedzieć jak bardzo różnimy się kulturowo.
-Nie mamy typowej władzy. Każdy eldar obiera ścieżkę, której się poświęca. Każdy ma jakąś rolę w naszym społeczeństwie, ale nikt nie jest uważany za lepszego lub gorszego przez wybór którego dokona. Rada proroków wspólnie decyduje o najlepszym obrocie spraw, ale nikt nie dzierży władzy absolutnej.
- Ciekawe, że to działa. Nikt z was nie ma jakiś niezdrowych ambicji? Nie trafi się ktoś bardziej chciwy? Nie ma wśród was osób o takim nastawieniu? Wiesz pośród ludzi jest wielu dobrych, nie każdy ma złe intencje. Zdarzają się i tacy oczywiście jak powiedziałam.
-Raczej nie- odpowiedział, mówiąc jedyne cześć prawdy- Moja rasa ma inne podejście do tego rodzaju spraw. Włada nie jest najważniejsza.
- Powiedziała bym, że to nienaturalne, ale nie jesteście ludźmi. Dla ludzi to może i być prawdą. To bardzo ciekawe. Aż dziwię się, że nie ma ludzi, którzy z chęcią dołączyli by do was. Z drugiej strony przywódcy. Ech. Szkoda, że tak to wygląda. Zawsze miałam nadzieję, że kiedy poznała bym obcą rasę to dało by się nawiązać przyjazne stosunki… ale widzę, że na to już jest za późno.
Jenny westchnęła smutno nieco się rozluźniając.
- Wiem, że u ciebie nie ma przyjaźni między rasami… ale myślisz, że tutaj moglibyśmy spróbować? Nie chcę abyś uważał mnie za tych samych ludzi z którymi miałeś do czynienia i chciała bym ci udowodnić, że możemy być fajni - piosenkarka uśmiechnęła się przyjaźnie wyciągając dłoń.
Anthrilien odpowiedział niemal od razu, chodź, gdyby nie wielokrotnie szybszy od ludzkiego umysł, wahanie byłoby zauważalne. Darzył ludzi szczerą nienawiścią i gdyby nie wizja na temat Jenny, pewnie obchodziła by go tyle co każdy inny szkodnik. Dziewczyna była jednak dość nietypowa. Może to zasługa jej świata, może była wyjątkiem. W każdym razie okazała się być przydatna, a to było ważne.
-Niech będzie- odpowiedział. Uścisnął jej dłoń nieco nieporadnie. Widział ten gest u ludzi Imperium, jednak na tym kończyła się wiedza praktyczna.
- Super! - zachwyciła się Jenny wyrzucając ręce do góry ze szczęścia i rzucając się na szyję eldarowi. Wyglądało to co prawda jak jakaś parodia bo niemal od razu odskoczyła.
- Aj sorki, poniosło mnie… za szybko - wyszczerzyła się będąc szczęśliwą, że może odbudować czyjąś wiarę w ludzi.
- Nie mniej mam do ciebie pytanie, ty byłeś już wcześniej tutaj nie? Mają tu gdzieś kogoś, kto mógłby naprawić broń Susanoo? - dziewczyna nachyliła się do rogacza i potargała mu włosy.
“Jak dziecko” pomyślał nieco rozbawiony.
-Niestety nie. Sam zajmuję się moim ekwipunkiem, nie miałem więc potrzeby szukać takiej osoby.
- O, to może ty byś umiał to naprawić - podsunęła buławę ze złamaną rączką.
-Mogę spróbować połączyć części za pomocą upiorytu, ale nie wiem czy wytrzyma.
- Otrzymałem ją w prezencie w Selvan, ale rdzeń był wykonywany w Icegardzie. O ile się nie mylę tylko tam powinni go naprawić. Zdaje się, że trochę zmienił się rozkład twórców oręża wraz z przybyszami. Ale ty powinieneś być w stanie to naprawić, choć póki co wystarczy że to połączysz. - przyznała miniaturka. - Głupio mi tak, bez broni za plecami. No ale teraz raczej nawet jej nie podniosę.
- Masz - Jenny podniosła patyk rozmiarami pasujący do Su. W lesie ich było pełno.
- Będę nosić twoją broń póki nie urośniesz na nowo. O to się nie martw.
Przyjął patyczek i chwilę nim pomachał.
- Idealny. Idziemy zapolować. - wystawił dumie patyk w kierunku nieba.
Jeszcze chwilę nim poobracał, a później wbił go w ziemię.
- To poprosiła bym cię Anthrilienie żebyś mu ją złączył. Będę ci bardzo wdzięczna.
- Jak chcesz mogę być ci winny przysługę lub wiedzę. Rozumiem tą naturalność: że pomoc nie zwykła być wyłącznie spontaniczna. - uśmiechnął się pogodnie.
- Nie wymagam “zapłaty”- odpowiedział neutralnym tonem, przejmując buławę - podróżujemy i walczymy razem. Moje życie może okazać się zależne on stanu twojego oręża. Nie chcę niczego w zamian.
Po tych słowach wyjął z sakwy kostkę upiorytu, którą następnie przyłożył do złączonych części. Materiał powoli owinął się, w okół pęknięcia, na dość sporej długości broni. Następnie, czego już zauważyć się nie dało. Wnętrze upiorytowej tuby wypełniły miniaturowe ząbki dodatkowo zabezpieczając przed wysunięciem się, któregoś z elementów. Cały proces zajął kilkanaście minut.
- Dziękuję. - odpowiedział, lecz nie odebrał buławy. - Gdy tylko podros... odzyskam swoje wymiary wypróbuję ją w boju. Wasze życia mogą zależeć od stanu mojego oręża. - powtórzył pod nosem. - Ale to jest obopólne, Anthrilenie, Jenny. Moje życie zależy teraz od waszych broni. Muzyka, umysł, walka, oręż to nich mówię. Powinienem o nie zadbać. Szykuj się na ciężki trening. - uśmiechnął się zawadiacko do piosenkarki. - Choć nie jestem teraz w stanie czegoś was nauczyć, mogę przekazać wam część wiedzy, albo wskazać kogoś kto może wam pomóc. Choć pozostawię to w waszych decyzjach. Bo każda nauka wymaga determinacji.
- Gdy nadejdzie właściwy czas będziemy musieli kogoś odnaleźć. Ale to dalsza przyszłość.
- Dalsza, dalszą, ale możesz już powiedzieć o kogo chodzi - zaproponowała Jenny. Gdy rogacz mówił o treningu uśmiechnęła się niewinnie odwracając spojrzenie. Już wiedziała, że ma przerąbane.
- Chodzi mi o mojego druha, jednego z mędrców. Zwie się Tantago. Jego domeną jest dusza, a raczej ścieżka, a raczej jedno i drugie. Z resztą nie ma teraz sensu się nad tym rozwodzić. Jest dość tajemniczy, ale jego rady przydadzą się nam.
- To w takim razie jak tylko uznasz za słuszne to udamy się do niego - Jenny się uśmiechnęła.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 06-05-2016, 11:15   #37
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
***
Kolejnego dnia.
Jenny i Anthrilen przybyli do białego pałacu, z polecenia Evie. W pałacu jak zwykle można było znaleźć znajome twarze. W tym i Yougan z Nel na ramieniu. Była także pewna nimfa która już od pierwszego spotkania z Jenny miała ją na oku. Nie, nie miała złych intencji… raczej te przyziemne.
Jenny przez moment się speszyła, przez moment zaczerwieniła a na koniec posłała dziarski uśmiech nimfie. Na koniec mrugnęła oczkiem.
To wystarczyło by nimfa odpowiedziała jej uśmiechem.
Długo nie zwlekając udali się do Evie. Odprowadzani uśmiechami i powitaniami.
Był to znak, że oboje stali się przyjaciółmi tej społeczności.
***
W sali Evie...
- Witajcie. Czekałam na was.
-Witaj Panienko Evie- odpowiedział oficjalnie, chodź uprzejmie Anthrilien.
- Hej..! Um znaczy… miło cię znów zobaczyć - poprawiła się piosenkarka słysząc jak odezwał się eldar.
- Pozwólcie że wpierw podziękuję wam za pomoc. Widziałam i słyszałam jak wiele zrobiliście dla nas. Dziękuję. Co teraz planujecie?
-Wracamy na pustynie- wyjaśnił krótko eldar- mamy wiele rzeczy wymagających naszej uwagi.
- Jak chociażby to co mi przepowiedziałaś - dodała Jenny.
- Rozumiem. My postaramy się uporać, z pozostałymi problemami. Demon wciąż stanowi zagrożenie, choć jest uśpiony. I choć Anubis poradził sobie ze zdrajcą, to wciąż pozostają niesnaski. Słyszeliście już o nim?
-Słyszałem, że nieprędko wróci do pełni zdrowia- odpowiedział eldar- nie wiedomo kiedy jego stan się polepszy?|
- Problemem jest jedna z jego ran. - Evie skinęła na kogoś głową.
Z korytarza wewnątrz pomieszczenia wyłonił się elf.

- Madaviell pokaż im.
Na jego dłoni leżał kościany ząb.

- Ragnar e’s [Demoniczny kieł, pochodzi od Deadry. Był przymocowany do drzewca - grot.] - wyjaśnił po elficku.
- To bardzo niebezpieczny znak. Z kimkolwiek walczył, ta istota ma dostęp do demonicznych pomiotów.
- El Da’Dre [Deadry niwelują wszelką moc. A szczególności tą “jasną”.]
- Nie możemy więc go uzdrowić magią, ani niczym o silnym działaniu. Dopóki jego organizm sam się nie zregeneruje musi tu pozostać. Lekkie zioła wciąż przynoszą skutek, więc w ciągu 3 tygodni może miesiąca stanie znów na nogi.|
-Złe wieści. Pojawię się tu za jakiś czas by sprawdzić stan jego zdrowia.
- Chciała bym mu pomóc ale… - Jenny dotknęła swojego gardłą. - Wygląda na to, że przez najbliższy czas nie będe mogła nikogo uleczyć za pomoc muzyki - przyznała się.
- To była niebezpieczna bitwa, w swoim niejawnym kształcie. Ziemia rzecze, że coś się zbliża. A wrogowie musieli o tym wiedzieć, skoro z takim napięciem przystąpili do walki.
-Nie mówi skąd nadchodzi owo “coś”?-zapytał eldar.
Pokiwała przecząco głową.
- Ale zdaje się być zaniepokojona. A Gaja zwykła być nie złomna. To coś może zagrażać także i jej.
- Zaraz mówimy o tym dużym smoku z którym rozmawiał Fengraherm jak się tutaj pojawiłam nie? W takim razie musimy pomóc. Nie mogę zawieść jego zaufania - Jenny znów palnęła otwarcie swoje trzy grosze.
Tym razem elf pokiwał przecząco głową.
- Errder atte Yena[Pradawny a Gaja to dwie rożne istoty. Pradawny jest królem lasu. Jego opiekunem i władcą. Jest bytem wyższym. Gaja jest boginią całego świata, całej natury. Czcigodna Evie może się z nią łączyć i czuć jej istotę.]
-Coś co zagraża całemu światu i naturze…-skomentował eldar, po przetłumaczeniu dla Jenny wypowiedzi elfa. Taka wizja brzmiała zadziwiająco znajomo.
- Czy jesteśmy w ogóle jak pomóc? - zapytała zmartwiona piosenkarka.|
- Jeszcze nie wiem. - odpowiedziała zamyślona. - A skoro to zagrożenie dla świata to i świat wskaże właściwą drogę... Odpowiedzi zapewne nie leżą tylko w obrębie tego lasu.
- W takim razie poszukamy - zapewniła nieco pospiesznie Jenny. - Może znajdziemy jakieś rozwiązanie tam gdzie chcemy się udać? Lub przynajmniej jego część. Będziemy mieć oczy otwarte.|
- Dobrze. Liczę na was. A właśnie Jenny. Madaviell mówił że uratowałaś jego życie i chciałby ci podziękować nim wróci do Selvan.|
Jenny się zdziwiła odrobinę słysząc takie słowa.
Elf podszedł do piosenkarki i klękając na jedno kolano ucałował ją w dłoń.
- i’ssane [Dziękuję z całego serca. Jeśli kiedyś zawitasz w me strony, czuj się wolna by wezwać me imię. Przybędę by ci pomóc.]
- Uuu.. - zawtórował Susanoo.
- Eem… znaczy, wszyscy pracowaliśmy aby uratować las i-i wszystkich… nie zrobiłam nic ponad to co reszta - Jenny zburaczała na twarzy. - A-ale dziękuję.
Może gdyby nie było to na oczach wszystkich to Jenny czuła by się mnie niezręcznie. Tak samo postąpił Lucil, ale jakoś inaczej wtedy się czuła.
Jeszcze przez moment przytrzymał jej dłoń, nagradzając ją uśmiechem.
Później wstał i wymieniając się pożegnaniami z Ewie opuścił salę.
Jenny wciąż była odrobinę speszona. Ale odchrząknęła prostując się. Starała się wyglądać jakby nic się nie stało.
- No tak… to khm… chyba powinniśmy...ojej… - Jenny nagle zmieniła wyraz twarzy z zawstydzonej na zaskoczoną. - Ta… Bastet? Ta krokodylica od Anubisa ma kulę, której potrzebujemy - zauważyła.
- Bogini Bastet - tej która była powodem tego starcia? Kula?
- Była powodem..? - zdziwiła się Jenny mająca wrażenie, że coś ja ominęło. - Yyym, o nią chodzi owszem. Err kula… Anthrilienie? Jak ona się zwała?
-Orb of Pioneer. Beast- przypomniał krótko eldar.
- Znaczy to przez tę kulę rozgorzała cała walka? - Jenny przestraszyła się, że sprowadzili kłopoty na las.
- Raczej wątpię by o niej wiedzieli. - mruknął Sus. - Raczej Evie chodziło o Bastet samą w sobie. Ale dlaczego jest taka specjalna?
- Bogowie mają różne zdolności czasem nawet wykraczające poza skalę istot żywych. Bastet to bogini płodności, ogniska domowego, miłości, tańca ale przede wszystkim przeznaczenia. Słyszałam opowieści że przepowiadała ona przyszłość.
- Ach. Dążenie do wiedzy absolutnej... - mruknął malec.
- Aj zaraz.. to Ammut ma kulę… ja… nieważne khm - Jenny poczuła się głupio myląc się z imionami.- Już raz mi pokazano przyszłość… jakoś wolę jej nie znać. Ale potrafię zrozumieć taką potrzebę. Trzeba ją chronić, albo ukryć. Dać fałszywe informacje i zabrać ją gdzieś indziej aby rodzina nie atakowała lasu.
-Las zdaje się być bezpieczny. Szczególnie teraz gdy Skorpion i Rezoner są już do dyspozycji. Nie znam w całości tego świata, ale nie wiem czy znajdzie się inne miejsce, w którym Baset zazna spokoju.
- Może macie rację... Ale nie sądzę by i tu była wiecznie bezpieczna. Szczególnie że Skorpion... - zamilkła.
- Może… może użyjemy kuli na Bastet? - zaproponowałą niepewnie Jenny.
-Meżemy jej to zaproponować. Od niej zależy decyzja- odparł Anthrilien.
- Em… bo w sumie, jesteśmy w posiadaniu kuli która zmienia… rasę? Jak się ją aktywuje to sprawiła, że zamieniłam się w coś ze skrzydłami, raz miałam kopyta, raz pajęczy odwłok, a raz ogon zamiast nóg. To było dziwne… nie wiem jak to tylko zadziała na boga. Ale na pewno powinno zmienić jej wygląd… i możliwości - Jenny zaczerwieniła się przypominając sobie pajęczy odwłok i próbę oplątania Yuukiego pajęczyną.
- Jeśli coś planujecie powinniście zrobić to od razu. Kto wie czy później będziecie mieli ku temu okazję.
-Mamy nieco czasu, możemy się tym zająć- odparł prorok- nie znam tylko drogi do niej prowadzącej.
Odrobina przeszukiwania wspomnień wystarczyła, by przypomnieć sobie że Anubis używał jakiegoś amuletu by ją znaleźć. Ciekawe czy wciąż ma go przy sobie?
-Anubis powinien mieć coś co nam pomoże. Udajmy się do niego- powiedział do Jenny.
Dziewczyna kiwnęła głową.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 20-07-2016, 15:25   #38
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Bastet
Anubis leżał w chatce medyka. Większość rannych była już w dobrym stanie, ale on wciąż gorączkował.
- Nie budźcie go - Powiedziała Nula.
Młoda druidka-medyczna, zmieniała właśnie okład z jego głowy
- Wciąż jest nieprzytomny, ale głosy powinny do niego docierać.
Jenny podeszłą do futrzanego towarzysza.
- Trzymaj się Anubisie. Wracamy na pustynię, ale wrócimy do ciebie - dotknęła jego ramienia, po czym przytuliła się delikatnie. - Nie zostawimy cię samego.
Anthrilien nie wypowiedział się. Obiecał sobie, że Gubernator zapłaci za to co zrobił.
W inwentarzu nieprzytomnego znalazł się srebrny wisiorek z kluchem Anch. Wisiorek zachowywał się dość dziwnie, ponieważ niezależnie od jego położenia w przestrzeni klucz wskazywał jeden i ten sam kierunek.
- Jak… jak przywołać Ammut? - zapytała Jenny proroka sądząc, że może wiedzieć skoro pozanała go w tym samym czase co Anubisa. Byli razem więc mógł coś wiedzieć.
-Nie znam sposobu. Anubisie, jeśli mnie słyszysz, potrzebujemy kuli, którą ma Ammut.
Po dłuższej chwili, nie wiedzieć jakim sposobem, podłoga domku na drzewie zrobiła się czarna. Z tej czerni wyłonił się leniwie krokodyli pysk. Równie powolnym tempem wypluł zieloną kulę i zaczął zanikać.
Widocznie chowaniec Anubisa również nie był w najlepszej formie. Faktycznie podczas bitwy jako pierwsza właśnie Amut otrzymała obrażenia w obronie swojego pana.
- Dziękuję - Jenny uklękła i na do widzenia pogłaskała pysk krokodylicy. Wzięła kulę z ziemi.
- Kuruj się Anubisie. Niech zdrowie wraca do ciebie szybko - dodała jeszcze przenosząc spojrzenie na Anthriliena. - Mamy kulę, możemy jej użyć. Udajmy się do Bastet.
-Chodźmy więc.

***
Wisiorek wskazywał kierunek. Bez sprzecznie uznano to za właściwe i podążano za jego wytycznymi.
Leśnie ścieżki nigdy nie prowadziły na wprost. Dlatego nie raz zbaczając z właściwego kierunku trafiali w nieznane i malownicze miejsca.
Nie raz nie dwa musząc przejść przez leśną rzekę, czy zatrzymać się na krotki postój.
W ciągu dnia zbliżyli się do wnętrza puszczy gdzie, o ile pamięć wciąż dobra, Anthrilen poszukiwał nieznanego sobie kwiatu i starł się pierwszy raz z najemnikami z pustyni. Mniej wiecej w tych okolicach, obrali kierunek na północ. I w pól dnia trafili do celu podróży.
Pejzaż jak z bajki. Jezioro, żurawie nie reagujące na nieznanych przybyszów, snop światła spadający na omszony kamień i postać bogini. Ciepło bijące z wnętrza serc przegnało w dal strach czy zaskoczenie. Matczyne ciepło, spokój ogniska domowego. Oto podróżnym ukazało się oblicze boskości.
Susanoo wyglądał na zadowolonego, a nawet był uśmiechnięty. I choć Jenny nie zdawała sobie z tego sprawy również uśmiechała się radośnie. Jedynie Anthrilen pozostawał z niezmiennym wyrazem twarzy, ale nie znaczyło to że nie czuł on radości.
Boska moc oddziałująca samą swoja obecnością... była przerażająca.
Olbrzymi kot spoglądał na nich swoimi mądrymi oczami. jakby tu zagadać do boga
Bogini wyczuła niepewność w myślach Anthrilena i jakby ta złagodniała. Wiedział że może przejść do konkretów lub użyć dosadniejszych ruchów. Pytanie tylko czy bogini nie będzie miała nic przeciwko?
- W-witaj Bastet! Pani Bastet… wspaniała bogini. Bastet - Jenny zakrzyknęła nie mając najmniejszego pojęcia jak zacząć mówić do wielkiego kota, który najwyraźniej był czymś niesamowitym poza samą wielkością. Bogini, bóg, Jenny tyle razy słyszała te określenia. Tłumaczono jej nawet. Idea była jednak troszkę ponad jej pojmowanie. Uważała po prostu, że to trochę tak jak z Fengrahermem. Potężna istota.
- Przyszliśmy zaproponować ci pewne rozwiązanie… Aj, Jenny jestem a to Anthrilien. Em także ten. Mamy propozycję. Mamy taka fajną kulę, która potrafi zmieniać rasę. Także pomyśleliśmy, że z powodu kłopotów jakie się dzieją i tej całej sytuacji mogłabyś z niej skorzystać… aby ukryć się? O to chodziło nie? - Jenny zapytała eldara ściszając głos.
-Tak- doparł eldar- ludzie z poza puszczy czyhają na twe życie szanowna Baset. Przyszliśmy tu aby zaproponować możliwość ukrycia się, dzięki tej kuli.
- Wiem po co przyszliście. Wiem co oferujecie, a czego nie znacie. Wiem o wszystkim co ze sobą przyniesie ta decyzja. Znam także ścieżki waszej przyszłości. Lecz gdy dokonacie Tego (chodzi jej o przemianę), ma moc zmaleje. Nie będę już widzieć wszystkiego. Anubis już odszedł, może i na mnie przyszedł czas.
- Odszedł? - zdziwiła się Jenny. - Przecież widzieliśmy go…. Zostawiliśmy go w szpitalu… Znaczy. Nie chcesz chyba powiedzieć, że jak tu przyszliśmy jego stan pogorszył się na tyle aby… aby… - piosenkarka nie skończyła czując rosnącą gulę w gardle. Przecież jeszcze niedawno żył.
- Wasz anubis żyje... i choć jego stan nie jest najlepszy nic mu nie grozi. Inny Anubis, Bóstwo, zostało pochłonięte. Wasze drogi zejdą się jeszcze z jego przeznaczeniem (oprawcą - choć tutaj raczej o mniej negatywnym brzmieniu). Ale to inna historia. A więc... co zdecydujecie?
- Znaczy… ta kula może też przywrócić do pierwotnego stanu. Więc… wydaje mi się, że można cię zmienić na razie, aż nie znajdziemy jakiegoś innego sposobu na odparcie Rodziny.
-Zgadzam się- odparł eldar- zmiana jest jedynie tymczaswoym rozwiązaniem, dopóki nie pozbędziemy się zagrożenia ze strony rodziny. Jest jeszcze jedna możliwość- dodał po chwili zamyślenia- mogę ukryć Cię w Pajęczym Trakcie, innym wymiarze do którego tylko ja mam dostęp. Będziesz tam bezpieczna, lecz odcięta od tego świata.
- Twoja moc nie wystarczy Anthrilenie. Nawet jeśli bym użyczyła swej wiedzy, to trakt nie będzie wiecznie bezpieczny. I wiesz dobrze o tym. Coś potężniejszego także ma do niego dostęp. Coś czego się obawiasz i czego nie zdołasz uniknąć. Wiesz, że “To” zaczyna się przedostawać do tego świata.
-Jestem tego świadom. Jednak póki korytarze i wrota wewnątrz nich są nienaruszone, “To” nie będzie w stanie do niego przeniknąć. Przynajmniej na razie… Zdaje się więc że kula pozostaje jedynym rozwiązaniem.
Jenny zbliżyła kulę do oblicza wielkiego kota, nucąc melodię aktywacyjną. Po chwili wszystko skąpało się w zielonym blasku a kot zniknął. W jego miejscu pozostała siedząca na kamieniu postać.
Kobieta, a raczej kotka, na przemian prostowała i zginała palce oraz przeglądała swój nowy wygląd.
- Nie wiem co wy ludzie widzicie w tych dwunożnych formach. - przejechała dłońmi po brzuchu, zatrzymując się na piersiach.
Tak. Choć nie były znaczące, skąpy ubiór je podkreślał. Niestety były większe ot tych Jenny.
Po krótkiej zabawie nowymi przyborami, dłonie spoczęły na kocich uszach i przeczesały ogon.
- Nie najgorzej, Dziecię Gai. Całkiem przyzwoicie.- skomentowała zadowolona.
- Aa em… generalnie nie powinnaś tak robić przy innych bo jeszcze uznają, że jesteś chętna na… no… czekaj bogini życia tak? Co ja się produkuję… - dokończyła odwracając wzrok gdzieś na bok.
- Generalnie gdyby ci się znudziło to zawsze możesz odnaleźć inną formę - powiedziała spokojnie Jenny podając kulę bogini.
- Zachowaj ją. - zatrzymała dłoń Jenny - Ta kula może ci się jeszcze przydać. Jako karta przetargowa albo plan B.
Bogini przeciągła się rozprostowując mięśnie, w bardzo kocich ruchach.
- Nie mam już chyba po co tutaj stacjonować. Czas się zbierać.
Jenny kiwnęła głową zgadzając się z boginią. Zawahała się jednak. Spojrzała niepewnie na Bastet.
- W zasadzie… to miała bym jedno pytanie. Anthrilien przewidział, że khm, że umrę… Znaczy nie że w ogóle, znaczy to na pewno bym umarła ale.. Aj. Chodzi o to, że w niedługim czasie i raczej nie ze starości… Czy potrafisz powiedzieć czy to prawda?
- Hmmm. A co zmieni ta wiedza? Wy ludzie dziwnie reagujecie wiedząc co was czeka. Przyszłość to przyszłość, a teraz jest teraz. - powiedziała przekrzywiając głowę i spoglądając na Jenny - Po co chcesz to wiedzieć?
- W zasadzie to nie wiem. Tak mi się przypomniało, ale wcale pamiętać nie chcę. Chyba czysta ciekawość. Takie potwierdzenie. No nie wiem, aby się przygotować czy coś - odpowiedziała Jenny.
- Ech. To o czym mówisz to nie przyszłość a przeznaczenie. W cieci ścieżek wyboru pojawiają się linie poziome, które świadczą o identycznych zjawiskach, które będą mieć miejsce niezależnie od podjętych decyzji. Gdybyś wiedziała, że przez zrobienie tego co już było trafisz w ręce podziemia mogła byś zmienić decyzję i tego uniknąć. Ale tym samym nie spotkała byś Mędrca. To co chcę powiedzieć... to nie powinnaś martwić się tym czego nie możesz uniknąć. Szczególnie, że nie każde przeznaczenie oznacza koniec. Nie lękaj się Jenny, to co widziałaś nie jest takie jakie się wydaje. Skup się lepiej na tym by nie stracić tego co ważne. Nie stracić więzi, które mogą stać się dla ciebie czymś drogim i niezbędnym.
Odgłos burczenia. Kotka pomasowała swój brzuch. (to jej burczy w brzuchu)
- Ale najpierw pamiętaj by nie chodzić o pustym żołądku. Ludzie i te wasze cielesne potrzeby. Chyba będę musiała do tego przywyknąć.
- Susanoo jest niesamowitym kucharzem - zaśmiała sie Jenny, której humor się widocznie poprawił. Złapała boginię w pasie i przyciągnęła do siebie idąc bok w bok z nią do wioski.

Powrót na pustynię

Pieczenie skóry przywróciło mu świadomość. Słońce prażyło. Otworzył oczy i zobaczył piasek. Podniósł się ospale i rozejrzał. Wszędzie był piasek. W oddali zobaczył sylwetki czegoś na kształt wielbłądów.
-No do cholery jasnej- warknął Soren Castell stojący na środku pustyni w piękny, bezchmurny dzień. Ostatnie co pamiętał to drzemka w lodowej jaskini na południu. Skąd więc wziął się na pustkowiu, daleko na północy? Nie miał pojęcia. Przy pomocy wampirzych zmysłów zlokalizował na horyzoncie duże miasto mieniące się złotem. Zarzucił kaptur i klnąc pod nosem ruszył w tamtym kierunku.

Rozdrażniony zaistniałą sytuacją, dotarł do Złotego Miasta parę godzin później. Chcąc zdobyć nieco informacji, skierował się do centrum miasta.
Gdy tak szedł stała się bardzo dziwna rzecz. Przed nim, po środku drogi, rozbłysło niebiesko blade światło materializując dwie postacie. Jedna była niska, blada jak papier, z bardzo jasnymi włosami i druga jeszcze niższa trzymana za rączkę. Miała różki na głowie i granatową czuprynę. O dziwo trzymała nieproporcjonalnie dużą broń. Dziewczyna miała na plecach bardzo charakterystyczną czerwoną gitarę.
- Uff… udało się - przeczesała włosy, z których znikł niebieski pasek.
-Jenny?- zagadnął wampir zbliżywszy się do piosenkarki. Ściągnął kaptur by dziewczyna mogła go łatwiej poznać.
- S-Soren! - zdziwiła się i uradowała jednocześnie. Rozpostarła ręce wyraźnie chcąc się rzucić na towarzysza. Nie zrobiła jednak tego. Przypomniała sobie co jej mówił niem się rozdzielili. Przypomniała sobie o tych morderstwach, że zabijał. Niby w sumie miała z podobnymi do czynienia… ale jednak wciąż oddzielała potrzebę obrony od zabijania samego z siebie.
- Nie sądziłam, że się jeszcze zobaczymy. Poznaj Susanoo - Dziewczyna odstąpiła pokazując miniaturowego rogacza.
- Hej. - uniósł dłoń w geście powitania
-Witaj, nazywam się Soren- przedstawił się z lekkim ukłonem- Również nie sądziłem że jeszcze Cię zobaczę po tym jak zniknęłaś z pola wybuchowych kwiatów.
- No tak, to było wtedy - Jenny aż przyłożyła dłoń do ust przypominając sobie to całe zdarzenie. - Jakoś niedługo powinna się pojawić jeszcze jedna osoba z która aktualnie podróżuje. Jest obcym - ostatnie zdanie Jenny przybliżyła się szepcząc i pokazując na niebo.
-Obcym?- zapytał. Musiał skorzystać ze wspomnień pożartych ludzi by zrozumieć o czym mówi Jenny- jest zielony i ma macki?
- Co? Nie, oczywiście, że nie. Też pomysł - Jenny wywróciła oczami słysząc nonsens jaki Soren powiedział. - Nie wiem skąd się wziął taki pomysł. Tak samo nie rozumiem wizji nagich, szarych istot z wielkimi, czarnymi oczami. Ktokolwiek to wymyślił miał dziwne wizje.
Castell wzruszył ramionami.
-Nie wiem, u mnie nie mówiło się o obcych, więc mówię to co zasłyszałem tutaj.
- A, to są jacyś jeszcze? Fajnie - wyszczerzyła się dziewczyna.
-To mogły być plotki, wyobrażenia, kto wie co jeszcze.Jak się tu pojawiłaś?
- Tak samo jak zniknęłam z tamtego pola kwiatów. Skok, tak to nazywają. Nie do końca rozumiem czemu coś takiego mi się zrobiło. Wiem tylko, że jak skacze to włosy mi się zmieniają. Całkiem uroczo - piosenkarka przejechała po platynowej grzywce gdzie jeszcze niedawno był intensywnie kobaltowy pasek włosów.
-Ciekawa umiejętność- podsumował- zdaje się że z naszego dawnego towarzystwa chyba tylko ja ostałem się przy tradycyjnym sposobie podróżowania.
- To znaczy? Czyżbyś spotkał Ervena albo kogoś z … rodziny - to słowo Jenny niemal wypluła. - I co rozumiesz przez tradycyjny?
-Ne piechotę. Naszych znajomych nie widziałem już jakiś czas, ale jeśli pamięć mnie nie myli również przenosili się na duże odległości.
- No ja tak mogę tylko jak wiem dokąd się udaje. Gdzieś gdzie mnie nie było to tylko raz, ale wtedy mocno myślałam o Fengrahermie i tym jak jego skrzydła i łuski mogłyby obronić mnie przed wybuchami… - Jenny zaczerwieniła się gdy powiedziała to na głos.
- Erm, znaczy nieeee… nieważne. Khm. Może wejdźmy do Karczmy, bo to słońce zaraz mnie spali - już było widać lekkie zaczerwienienia na skórze dziewczyny.
-Jestem za- zgodził się Castell, po czym otworzył drzwi by dziewczyna i rogacz mogli przejść- Nie spodziewałem się Ciebie tutaj, mogę spytać co was tu sprowadza?
- Kilka spraw - zaczęła Jenny wchodząc do środka od razu szukając dogodnego stolika dla większej ilości osób. Nim powiedziała więcej wskazała stolik palcem i poszła usiąść na poduszkach.
- Kiedy się przeniosłam jak się widzieliśmy ostatnim razem, trafiłam do lasu. Tam poznałam Ewie, która dała mi pewną przepowiednię, że dowiem się czym jest pleuneum. W jakimś momencie będąc w tym mieście. Poza tym… hmm… są jeszcze inne sprawy - gestem zachęciła mężczyznę do przysunięcia się bliżej aby powiedziała mu coś na ucho.
-Co takiego?- spytał siadając blisko i schylając się na wysokość dziewczyny.
Jenny rozejrzała się jeszcze ukratkiem.
- Tutejszą władzę sprawują wampiry - wyszeptała mając pełne przekonanie, że może mu to powiedzieć. - Nie wszystkim się to podoba.
-Wampiry?- zapytał z udawanym zdziwieniem i rozejrzał się po pomieszczeniu- w moim świecie legendy mówiły że wampiry nie mogą wychodzić na światło słoneczne. To działa też tutaj?
- Tak mi się wydaje - Jenny kontynuowała cichą rozmowę - dlatego za dnia ludzie mogą chodzić, ale po zmroku wychodzą Wampiry. Wtedy też zabłąkany człowiek na własną odpowiedzialność przebywa poza domem… prawnie jest to karane.
Jenny spojrzała na Susanoo przypominając sobie swoją niefortunną wycieczkę.
- Powiem ci, że to dość straszne. Zagapiłam się i wpadłam na taką dwójkę. Szczęściem nie ogarnęli, że byłam człowiekim. Teoretycznie nie piją ludzkiej krwi, ale nie wiem co by się stało jakby coś im odbiło. To było przerażające iść po nocy i wiedzieć, że otaczają cię istoty, którę bez problemu mogły by cię zabić i to jeszcze w tak nieprzyjemny sposób. Brrr
-Domyślam się. Szkoda, noce w tego typu mieście mogą być przyjemne. Jak to możliwe że nie piją ludzkiej krwi?
- Z tego co wiem, to rośnie tutaj jakaś roślina, która im to zastępuje. Ale nie znam detali. Z resztą w Lofar się tego dowiedziałam jak starałam się pomóc z tymi zabójstwami. Tamtejsi podejrzewali jakiegoś wampira przybysza. Ostatecznie tak mnie wyniosło poza miasto, że i tak bym nie miałą jak pomóc. Może udało im się go złapać.
-Może uciekł tutaj? Do swoich? Ehh... Trzeba będzie uważać w trakcie pobytu w tym mieście. Jak zwykle wpakowałem się w problemy- podsumował.
- O? To co robiłeś od kiedy się rozstaliśmy? Opowiadaj - Jenny oparła głowę na rękach i spojrzała wyczekująco na Sorena.
-Hmmm… w sumie to niewiele. Trochę zwiedzałem. Byłem na północy, w górach. W sumie dziwna rzecz się stała. Zmęczony wędrówką zdrzemnąłem się w zajeździe, po czym obudziłem się dziś na środku pustyni…
- Łoł… jesteś pewien, że nie masz żadnych umiejętności teleportacyjnych? Chociaż znając ten świat to równie dobrze mogło coś wywołać teleportacje samo z siebie. W jakiś dziwny sposób ja zaczęłam to potrafić. Ale niezłą też drzemkę miałeś skoro tego nie zauważyłeś.
-Ostatnio przespałem upadek gigantycznej skały na Lofar i wasze pojawienie się.. Ehh chyba się starzeję. Swoją drogą. Nie trafiłaś może na ślad tego metalowego jegomościa, który Cię porwał?
- Nie szukałam go specjalnie. Za to wpadłam na osobę której tak naprawdę szukał. Dałąm jej znać o kimś takim, ale co dalej się stało nie wiem. Wiem tylko, że chciał przejść przez barierę, sam tego nie mógł zrobić. Zostawił mnie pod nią i tyle było z tego co go widziałam.
-Ahh. Szkoda, zaciekawiła mnie ta postać.
Na zewnątrz nagle zajaśniało, ale trwało to chwilę dłużej niż przy skoku Jenny. Gdy światło znikło do karczmy wszedł eldar, szybko odnajdując towarzystwo wzrokiem.
-Co to za jeden- zwrócił się bez skrępowania do Jenny, gdy zbliżył się do stolika.
- To Soren Castell. Miałam okazję go poznać jak trafiłam do tego świata. Rozdzieliliśmy się w wyniku pewnych zdarzeń i teraz na siebie wpadliśmy. Soren Poznaj Antriliena, to o nim ci mówiłam - Jenny się uśmiechnęła.
Soren już wstawał by sie przywitać, ale Anthrilien nie przejął się tym zbytnio.
-Twoi dawni towarzysze nie należeli do pozytywnych. Co z nim?
Soren wywrócił oczami.
Jenny nieco zdębiała z półotwartymi ustami słysząc komentarz eldara.
- Ano Erven i rodzinka może nie byli. Ale Soren jest inny od nich - Jenny starała sie nie myśleć o tej części z zabijaniem, ale rzeczywiście z całej szajki poza Lucasem tylko Soren należał do najmniej manipulacyjnych osób.
- Wiesz jeden koleś, którego imienia nie pamiętał postanowił rozwalić pół lasu świetlistym kopniakiem i zniknąć zaraz po tym. Niespecjalnie miałam wybór z kim się tutaj przeniosłam, ale nie znaczy, że każdy kto się przeniósł to najgorsza istota jaka chodziła po ziemi - powiedziała dziewczyna twardo.
Anthrilien zbadał wampira wzrokiem. Niepokoił go fakt, że podobnie jak w przypadku rodziny, umysł Castella był dla niego niedostępny.
-Niech będzie- odpuścił w końcu eldar- miło poznać.
-Wzajemnie- mruknął Castell, nie siląc się na uprzejmości i z powrotem zajmując swoje miejsce.
-Przeszkadzam?-zapytał Jenny eldar.
Kątek oka, oczywiście po wcześniejszym uchwyceniu jej umysłem, Anthilen poznał Raisheele.
Siedziała z jakąś nieznaną dziewczyną.

Delikatne odczucie przypominało mu o Anubisie, choć nie było ku temu jawnych powodów.
Poza tym było jeszcze kilka osób które nie wyglądali na tutejszych.


- przygląda się
- przygląda się.
Ach. No tak. Opozycja wspominała że zbierają siły, ale te dwie ostatnie panie zdawały się znajome.
- Nieee - piosenkarka machnęła ręką. - Tylko nadrabialiśmy to co się działo jak się nie widzieliśmy. Siadaj!
-Co planujecie?- zapytał prorok, gdy zajął miejsce na przeciw pozostałych.
- Razem? - zdziwiła się dziewczyna. - Ja to tutaj z tobą przybyłam i szczerze powiedziawszy, jak na razie jesteś jedynym zaczepieniem dla mnie. Cokolwiek Ewie przepowiedziała nie miało żadnych konkretów. Musze tu być i szukać. Równie dobrze mogę przy okazji tobie pomagać. Soren, skoro ty się po prostu obudziłeś na pustyni pewnie nie masz tutaj specjalnie żadnych planów, możesz chcesz pomóc nam?
-Czemu nie- odparł wampir patrząc na eldara- może znajdę sobie przy okazji zajęcie.
-Dobrze- skomentował eldar- musimy znaleźć sposób na dostanie się do dolnych komnat pałacu.
Jenny aż się wyprostowała.
- Tu chcesz o tym rozmawiać? - zapytała ciszej.
-Jest dość głośno, a najbliżsi i tak słyszą to co chcę by słyszeli. Możemy jednak udać się w inne, ustronniejsze miejsce.
- A… nie, to nie. Po prostu… um, nieważne. Skoro jest bezpiecznie to ok. Cokolwiek wiemy o tym pałacu? Nie znam specjalnie miasta ani żadnych jego zakamarkó. Żeby móc cokolwiek zaproponować potrzebna mi będzie wiedza. Ale wiem, że potrafię robić za dobre odwrócenie uwagi - Jenny uśmiechnęła się zawadiacko.
-Byłem tylko w jego fragmencie. Jest rozbudowany i dość dobrze strzeżony przez lykan.
-Ja mógłbym spróbować zinfiltrować wnętrze- wtrącił się Castell- mam swoje sposoby. Lykanie też nie powinni stanowić dla mnie większego problemu.
Anthrilien spojrzał pytająco na Jenny, szukając potwierdzenia jego słów.
- A… um… jesteś pewien? Ja wiem, że dobrze walczysz, ale czy wampiry i lykanie nie mają jakiegoś sposobu aby wyczuć człowieka? Wiesz głupio by było gdybyś erm… zniknął tak szybko po tym jak znów się spotkaliśmy.
-Mówiłaś, że Ciebie nie rozpoznali, też powinienem dać radę.
- Nooo… na ulicach. pałac to chyba coś innego…- piosenkarka powiedziała niepewnie. - Ale jeśli uważasz, że możesz to myślę że powinieneś spróbować. Potrzebne sa nam informacje w końcu.
-Nie zaszkodzi spróbować, najwyżej mnie zjedzą- zażartował z uśmiechem, nie pokazującym zębów.
-Kiedy?-zapytał eldar.
-Mogę nawet dziś, chyba że macie lepsze pomysły na spędzenie wieczoru.
- Poza szukaniem jakichkolwiek wskazówek o peluneum… to nie ja nie mam. No chyba, że ty Antrilienie coś proponujesz. Bo ja w sumie, to tak raczej za pomoc robię - stwierdziła spokojnie Jenny.
-Nie mam planów na dzisiaj. Dobrze byłoby dowiedzieć się co działo się podczas naszej nieobecności, ale tym zajmę się osobiście.
- No dobrze. To przydało by się odnaleźć jeszcze Lucila nie? Ale to ja się tym zajmę. Zostanę na noc w karczmie. Nie śmiem się nawet proponować wpychać do tego malutkiego pokoiku jaki tutaj masz Anthrilienie. Z resztą Su by się nie zmieścił tam jeszcze dodatkowo… - Jenny westchnęła patrząc na nieco większego, ale wciąż malutkiego rogacza. Potargała mu włosy jak dziecku.
- Także jakby co to będzie można mnie tutaj znaleźć.
Anthrilien skinął na znak zrozumienia, pożegnał się oszczędnie i opuścił budynek.
-Zawsze taki jest?- zapytał Soren gdy eldar zniknął już za drzwiami.
- Raczej. Z tego co wiem, w jego świecie ludzie i jego pobratymcy biją się ze sobą. Zabijają. Nie sądzę aby miał specjalnie ciepłe ucucia do ludzi. Udało mi się go jednak namówić abym pokazała mu, że ludzie mogą być fajni… to było wczoraj - dziewczyna westchnęła ponownie. - Także chcę się pokazać od jak najlepszej strony.
-Rozumiem- mruknął w odpowiedzi- powiedz mi, on jest ślepy? Ma dziwne oczy, trochę jak Lucas.
- Hę? Ślepy? Nie, nic takiego mi nie mówił - przyznała Jenny. - Wiem, że jest naprawdę dobrym szermierzem i posiada do tego bardzo ciekawe umiejętności.
-Ciekawe umiejętności?
- Potrafi ruszać za pomocą umysłu poruszać przedmiotami, albo przesyłać swoje myśli lub przewidywać przyszłość… - przy ostatnim dziewczyna wyraźnie posmutniała.
- No ale… tak dokładnie to nie wiem, bo aż dobrze go nie znam i niespecjalnie rozumiem tego typu sprawy.
-Faktycznie interesujące możliwości- skomentował.
- No nic, powinienem już iść i przygotować się do zwiedzenia pałacu - dodał po chwili podnosząc się z miejsca - dobrze było Cię zobaczyć.
- Ciebie też - dziewczyna uśmiechnęła się do odchodzącego wampira. Gdy wyszedł wypuściła powietrze przez usta zastanawiając się co zrobić.
- No i sobie poszli Sus. Trzeba sobie załatwić co zrobić. Powiedz masz jakiś pomysł? Nie dam rady targać za sobą cały dzień twojej broni, więc na pewno wykupimy tu pokój - spojrzała na rogacza.
- Problemem mogą być pieniądze. - mruknął. - Póki mamy jeszcze dzień powinniśmy poszukać Lucila. Mam złe przeczucia co do niego.
- Nie był taki zły. Dziwny, owszem, ale myślę, że jakbym go poznała bliżej łatwiej będzie go zrozumieć.
-Może Opozycja była by w stanie nam pomóc?
- Mh… nie wiem jak się tam dostać. Znaczy nie pamiętam. Z resztą nim wyjdziemy gdziekolwiek muszę z tobą omówić jedną rzecz. Ja nie mogę śpiewać, ty jesteś też osłabiony. Trzeba nam przemyśleć taktykę gdybyśmy wpadli w kłopoty. Stawiała bym na ucieczkę, o ile nie są szybsi od nas. Gdyby tak było trzeba odwrócić uwagę i jedno ucieka aby powiadomić resztę.
- Nie najgorszy plan, ale na dłuższą metę może być nieskuteczny. Dlatego za pierwszy cel proponował bym obrać Lucila. Potrzebny nam ktoś kto jest w stanie walczyć. Twój głos powinien powrócić za dzień czy dwa, ale w moim wypadku to jeszcze potrwa. Gdyby jednak był ktoś jeszcze, czułbym się spokojniejszy. Niestety nie znam nikogo w Sanderfall.
- Widziałam kilka twarzy. Reda kojarzę i te jego potworki... - Jenny rozejrzała się po karczmie czy może akurat nie zauważy kogoś kogo już widziała. Zobaczyła tę białowłosą dziewczynę z uszami. Zdało jej się, że chyba ją już widziała. Gdy ich spojrzenia się spotkały zamachała nieco niepewnie.
- I chyba ją miałam okazję zobaczyć…
- Dobre i to. - Mrukną chłopiec.
Dziewczę przeprosiło swoją rozmówczynię i dość ostrożnym krokiem podeszło uważnie rozglądając się po sali.
Przysiadła się do stolika i wpatrywała w Jenny. Dłuższą chwilę trwało milczenie, tka jakby oczekiwała że Jenny pierwsza zacznie rozmowę. Lecz w ostatniej chwili zabrała głos.
- Zdawało mi~i się że Anth był z wami?
- Ano był - piosenkarka odpowiedział po chwili wahania. - Poszedł do siedziby ruchu oporu - dodała dużo ciszej.
- Dobrze. Lepiej żeby dowiedział się od przywódcy co i jak. A ty zapewne miałaś jakąś sprawę do mnie. - zapytała i przyjrzała się rogaczowi. - Chyba byłeś wyższy? - zapytała, poruszając uszami.
- Musiałem zrzucić trochę wagi. - odparł młodzieniec.
- Err… tak w sumie tak. Miała bym do ciebie sprawę. Szukam swojego towarzysza, którego zostawiłam tutaj. Taki młody białowłosy chłopak. Potrafi czarować światłem - Jenny opisała Lucila.
- A... Chyba wiem o kogo chodzi. Jest teraz na ustach wszystkich w mieście. Polecam nie mówić głośno że go szukasz. Wpadł w nie małe kłopoty.
- W kłopoty? Co.. co zrobił i gdzie jest? - Jenny zapytała przybliżając się do uszatki.
- W więzieniu. Czeka na wyrok. Narobił tu niezłego rabanu. Doszło do otwartej walki z wampirami, a kto wie ilu już wcześniej zdołał wykończyć.
- Uuuu - zamruczał Su - Chyba będę miał o nim lepsze zdanie
- Nie podejrzewałam go o to - przyznała Jenny.
***
Do stolika dosiadły się jeszcze 2 kobiety. Fioletowo-włosa ze słuchawkami na uszach oraz czarnowłosa.
- Tak myślałem, że w końcu zdecydujecie się podejść.
- Ty też? - zapytała zaskoczona uszata
- Może jestem mały, ale zdolny. Obserwowały nas od wejścia do zajazdu - wyjaśnił Jenny.
- Przestałam zwracać na to uwagę. Kiedy byłam gwiazdą w swoim świecie ciężko było gdziekolwiek pójść i nie zostać zauważonym - przyznała się piosenkarka. - Chciałabym uwolnić Lucila.
Raisheele chciała coś powiedzieć, lecz uważnie przyjrzała się przybyłym kobietom.
- Nie przeszkadzajcie sobie. Mniej więcej wiem o czym jest mowa. - zagadnęła fioletowo włosa upijając luk zielonej herbaty.
- A ja tylko usłyszałam coś ciekawego. - rzekła dość nieśmiele druga z pań. - Tylko posłucham, nic więcej...
Su bacznie spoglądał to na jedną to na drugą z kobiet, jakby wiedząc kim są.
- Mniej rzucali byśmy się w oczy, gdybym był kobietą... - zamruczał pod nosem.
- Neeech - westchnęła uchatka - Opozycja planuje go odbić i nie tylko go w więzieniu tym znajduje się kilku naszych.
- Chcę w takim razie pomóc - powiedziała twardo Jenny nachylając się nad stolikiem. - Zarówno w odbiciu ludzi z więzienia jak i z całą resztą. wprowadziłybyście mnie?
- Nie widzę przeszkód. - odrzekła Diamone (uszatka). - Za dzień lub dwa chcemy wykonać plan. Jeśli potrzebujesz czegoś... mogę cie zabrać do kryjówki.
- Jeśli we wspomnianym więzieniu spotkali byście kogoś, kto nie pasuje do tych okolic. Dajmy na to kogoś bardziej z południa lub kogoś kto ma morze we krwi. Była bym rad o tym usłyszeć. - dodała fioletowo włosa.
- Jasne. Prowadź… Jenny jestem, sorki za brak pożądnego przedstawienia - piosenkarka wystawiła dłoń do uściśnięcia.
- To jest Susanoo.
- Raisheele, Raisheele Diamone. A z wami rozmówimy się później. - dodała do obu dziewcząt, - Chodźcie za mną Jenny, Susanoo.
Jenny wstała od stołu pozwalając się poprowadzić Raisheele. Już zastanawiała się jak mogłaby wspomóc ruch oporu. Co może dla nich zrobić. Zastanawiała się też jak podejść do uwolnienia Lucila. Za wiele nie mogła jednak wymyślić, bo nie miała pojęcia jak wygląda więzienie.
Wpierw kilkoma wąskimi uliczkami trafili na bazar, później pod jeden z kramów. Dla Jenny wszystkie wyglądało jednakowo, więc ponowne dostanie się tutaj było albo kwestią wykorzystania “powrotu” albo znalezienia kogoś z podziemia. Później kilka podziemnych tuneli aż w końcu trafili do kali z kolumnami będącej, prawdopodobnie podziemnym kompleksem nawadniającym czy innym silosem. (zdjęcie DP)
W kryjówce:





Gdzieś między stoiskami przemknęła też Aje i Echoes.
W każdym razie atmosfera w tym miejscu zdawała się lekko pobudzona.
Tutejsze zaułki i stoiska miały przeróżne czasem najdziwaczniejsze dobrodziejstwa takie jak bron czy ozdoby a nawet na jednym znalazło się Jojo.
Gdzieś pomiędzy widniała też tablica ogłoszeniowa, ale nie różniła się zbytnio od tej przed barem.
- Chcecie się najpierw rozejrzeć czy od razu do przywódcy?
- Od razu. Przedstawię się i będę mogła od razu powiedzieć co mogę zaoferować.
- W takim razie chodźmy do tamtego namiotu. Poznacie naszego przywódcę.
 
Asderuki jest offline  
Stary 19-08-2016, 20:57   #39
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Wampir zarzucił kaptur i opuścił budynek. Skierował się w stronę pałacu, ale zamiast podchodzić pod sama bramę, obszedł go dookoła, by mu się przyjżeć.
Pałac mienił się złotymi wykończeniami kopułami i zajmował spory obszar szczytu “Mglistego wzgórza.”
Teren otoczony przez pałacowe ogrodzenie, poza samym pałacem zawierał także część ogrodową i dziedzińcową.
Dodatkowo przed tym terenem kończyła się infrastruktura miejsca. Tak jakby układ budowli mówił “Na końcu jest pałac, i nic więcej”. Granicę stanowiło ogrodzenie.
Na teren prowadziły 2 drogi.
Pierwszą była główna brama prowadząca do pałacu i strzeżona przez Lykan. Wielkie futrzaki to spały na słońcu to znów siedziały w cieniu. Zapewne ich zdolności powodowały że nie musieli neiustannie krążyć po terenie.
Drugą wejście to wspomniane ogrody. Tamtejsza furtka była otwarta za dnia i mieli do niej dostęp mieszkancy. Z tym że ogrody oddzielone były dodatkowym ogrodzeniem od części terenu pałacowego.
Jak widać wszystkie przejścia prowadzące bezpośrednio do pałacu były zamknięte w czasie dnia.
Wszedł do pobliskiej, nieco zacienionej alejki. Upewniwszy się że nikt go nie obserwuje, zniknął w obłoku czarnego dymu. W postaci niematerialnej, wniknął w ziemię, a następnie skierował się w stronę murów. Zmetreializował się dopiero się wewnątrz jakiegoś pomieszczenia w pałacu.
Przechodząc przez mur odczuł jakby przekraczał jakąś granicę lub barierę.
W oknach mleczne szkło, dzięki któremu wewnątrz panowała jasność, ale bez szkodliwego działania słońca, efekt potęgowały też ściany pokryte złotem.
W pałacu słychać było roznoszące się echem odgłosy ruchu i krzątania. Ktoś o tej porze nie spał.
Przez jeden z korytarzy przebiegło dziewczę.

Soren znajdował się właśnie, jak mógł przypuszczać w pomieszczeniach gospodarczych, czyli raczej tych do których wampiry raczej z własnych chęci nie zaglądali. Było tu spore palenisko, piec i trochę beczek. W tym jedna oznaczona symbolem skarabeusza.

Raz jeszcze rozpłynął się w powietrzu, by przenieść się głębiej, w rejony bez obecności służby. Ostrożnie obszedł okolicę, unikając towarzystwa. Szukał schodów, lub tuneli prowadzących w dół. (jakieś portrety się znajdą?)
Kolejny kilka poziomów w dół. Tym razem poziomy “mieszkalne”, pojedyncze pokoje z trumnami i dodatkowym asortymentem indywidualnym. Złoto pomieszczeń tym razem zostało zastąpione krwistą jedwabna czerwienią. Gdzie niegadzie w korytarzach wysiały portrety różnych wampirów. Większości dość stara ale pewnością odpowiedniki wizerunków wciąż żyją.
Ostatnie piętro. Stosunkowo nieużywane, nawet schody były w bocznej wnęce korytarza. Jeden korytarz biegnący prosto z jedną odnogą. Odnoga zaryglowana kratami. Cele lub więzienie.
Na końcu głównego korytarza wielkie drzwi, zapewne prowadzą dalej w głąb, ale te mają strażnika.

Próba zejścia przez podłogę... nieudana. Niższe pomieszczenia zdają się być magicznie chronione.
Drzwi wyglądają na ciężkie, a zamek na niezwykle zawiły i możliwe że dodatkowo magiczny. Bez dobrego złodzieja się nie obejdzie.
Odgłos kroków na schodach. Ktoś się zbliża.
Przemieniwszy się w cień, wniknął w sufit na tyle by stać się niewidocznym, ale być w stanie obserwować straż.
Strażnik szczęknął trzymaną włócznią.

- Kogo niesie?
- Spokojnie Ceered. - rzekła drobna wampirzyca o zdumiewających skrzydłach z motywem pajęczyny

Za nią w szeregu podążały 4 olbrzymie ostrza, dorównujące jej wielkością. Ale miała w okolicach, a nawet mniej niż 150 centymetrów wzrostu.
- Lady Ramila. Co panią tu sprowadza? To przejście...
- Już mówiłam uspokój się. Olivier mnie przysłał. Mam zająć twoje miejsce.
- Ach... wizyta Tych ludzi?
- Tak. Masz się nimi zająć, takie pierdoły nie są warte by sam się tym zajmował. Ale kazał ci się dowiedzieć kogo szukają. To wydało mu się interesujące.
- Dobrze. Udam się czym prędzej.
- Nie śpiesz się i rozejrzyj się po pałacu.
- Znaczy?
- Całun wykrył przejście. Mamy szkodnika wewnątrz.
- To nie powinien być problem? Puls krwi powinien powinien go od razu odnaleźć.
- No właśnie... z tym jest problem.
- Dobrze będę się miał na baczności. Obudzę też Azama. A wrota...
- Przyrzekłam Oliverowi wierność. Dobrze wiem, że nikogo nie wolno przepuścić.
Castell jeszcze przez chwilę pozostał na miejscu przyglądając się strażniczce, po czym utrzymując niematerialą postać, zaczął ostrożnie podążać za Ceeredem.
Mężczyzna zwinnie lawirował przez korytarze z powrotem ku powierzchni. Zatrzymał się dopiero gdy dotarł do złotych wrót prowadzących zapewne do sali tronowej. Po chwili namysłu udał się dalej.
Kolejnym korytarzem i schodami zawędrował do jakiejś pracowni.
- Sisuwan.

- Aaaaach. - potężne ziewnięcie - Jestem jestem. Wampirzy tryb życia jest dla nas męczący prawda?
- Nie przesadzaj. Powinieneś się już przyzwyczaić. Słyszałeś o intruzie?
- Tak. Wypuścić kilka pupilków Wladymira?
- Dobrze by było, zanim lordowie się zbudzą.
- Do wieczora jeszcze sporo czasu. Mortres na tronie?
- Nie zaglądałem. Ostatnio myśli Lorda są jakieś odległe. Coś się szykuje?
- Może to przez tego człowieka co zabijał naszych, albo tego kogo szukał.
- Mów dalej...
- Dolawauki. Ten zamknięty w celi. Pytał o niego po całym mieście. Ale wiesz... On już to wiedział. Ciekawe dlaczego tak usilnie starał się zwrócić uwagę Mortresa.
- Zapytam się - uśmiech - Ale wpierw mam spotkanie z “ubranymi na czarno”. Bywaj więc.
- Do wieczora.
Niematerialny Soren sunący wciąż za strażnikiem, łapał każdy szczegół otoczenia, tworząc w głowie mapę pałacu. Miał zamiar ponownie zejść w podziemia i poszukać innych przejść, ale postanowił śledzić Ceereda jeszcze chwilę, zaciekawiły go postacie “ubrane na czaro”.
Do spotkania doszło w jednej z bocznych sal pałacu. Stosunkowo niewielka i raczej nie służąca oficjalnie za salę reprezentacyjną. Oczywiście wpierw trzeba było uprzedzić Lykan by przepuścili gości.

2X
Ceered jako osoba upoważniona i prowadząca spotkanie wyszedł ich przywitać. Nie miał problemu z zalewajacym gorącem i słońcem.
- Jestem Ceered. Zostałem wyznaczony jako mediator w waszej sprawie.
- Dawid. A to moja ochrona.
- Rozumiem. Wody?
- Poproszę. Nie przywykłem do tego gorąca. W moim świecie wszystko zdawało się mniej intensywne.
- Interesujące. Nie przeczę, że Lordom także to przeszkadza, ale to ich ojczyzna.
- Przywiązanie do ziemi bywa dziwne.
- Prawda? - uśmiechnął się Ceered. - Ale może przejdźmy do waszej sprawy. - zaproponował podsuwając złoty dzban.
Zaciekawiony Castell pozostał w cieniu, przypatrując się robotom, oraz człowiekowi podobnemu do Jenny. Nie mieszał się jednak w rozmowę. Wspomniana “Sprawa” mogła okazać się ciekawą lub przydatną informacją.
- Już wspominałem gdy prosiłem o audiencję. Poszukujemy pewnej kobiety. Czerwonowłosa, dość krzykliwy wygląd, choć nie na wasze standardy... lubi występować, więc pewnie może zawitać do którejś z tawern. Posiada pewne zdolności, choć nie jestem w stanie określić jak wiele i jakie. Ale raczej poza pewien ludzki poziom nie wykroczy.
- Yhym. Dość... nudna sprawa. Co też wyróżnia tą kobietę. Bo w końcu gdybyście się postarali mogli byście po prostu wyznaczyć list gończy.
- Nie ufam tutejszym, a tym bardziej takim jak ja... przybyszom. Rzecz biorąc kobieta sama w sobie nie jest ważna. Raczej może być w posiadaniu czegoś co jest dla nas ważne. Może być w stanie tego używać, a to już problem.
- Mówisz zagadkami człecze. Powiedzmy że pojmuję ideę. Chcecie to “coś”, niezależnie czy z nią czy bez niej.
- Exacly. Yhym... Dokładnie. Mogę dodać, że jej śmierć była by nam na rękę. Choć nie jest to wymóg.
- Rozumiem. Ale wciąż nie wiem, dlaczego zwracacie się z tą prośbą bezpośrednio do Nas.
- Różne źródła podają różne informacje. Ale jak to zwykło bywać... władza ma najwięcej informacji. W sumie nie interesuje mnie nic poza Nią.
- Raczej tym “czymś”. Co to jest? Co jest tak wartościowego, że tego chcecie.
- Nie musicie tego wiedzieć....
- Doprawdy?! - atmosfera stała się jakby cięższa.
- Echem. Wybacz. Nie jestem w pozycji by tak mówić. Chodzi o pewien materiał. Nie jestem w stanie powiedzieć o nim wiele, ale może być wykorzystany jako potężna broń lub coś co potrafiło by wpływać na rozwój wydarzeń. Przypuszczam że mogło by to być dla was dzieci nocy, szkodliwe dla zdrowia. A nie chciał bym by przez coś takiego nasza znajomość uległa zmianie...
- Hę hę. Umiesz negocjować i prawić właściwe słowa.
- Tego ode mnie wymagano.
- A gdybyśmy chcieli przywłaszczyć sobie ten materiał?
- Jak wspomniałem jest szkodliwy dla zdrowia, a także wymaga pewnych unikatowych cech do jego “aktywacji”. Jeśli chcecie się narażać... Nie będę w stanie wam przeszkodzić. Ale bez cech jest nie wiele więcej wart niż kamień. A waszą walutą są w końcu kamienie szlachetne. Więc zwykły kamień nie wart jest choćby tego. - położył na stole złoty diament.
Ceered chwilę się nad czymś zastanawiał.
- Porozmawiajmy więc o zapłacie.
- Proszę wybaczyć, ale nie posiadam za wiele. W porównaniu do waszego onieśmielającego pałacu i bogactwa... raczej nic nie było by w stanie być godziwą zapłatą. Posiadam jednak pewien zasób wiedzy i zdolności ktore mogły by wam się przydać.
- Chociażby?
- Słyszałem że macie problem z pewną organizacją... a ja jestem człowiekiem uzdolnionym w infiltracji i inwigilacji takich przeszkód. Poza tym mogę pozostać we wspólnej pomocy przez jakiś przyzwoity okres czasu.
- Rozumiem. Jako mediator przekażę zdobytą tu wiedzę i wasze oczekiwania do właściwych uszu.
- Będę wdzięczny. Zawitam wieczorem do waszego baru. A i jeszcze jedno... Jenny Scarletstar. Tak przy najmniej się zwała. Nie wiem jak teraz.
- Odprowadzić was.
- Nie musisz się trudzić. O ile wasze... psy strażnicze... nas nie zaatakują.
- Nie powinny. Jeśli już raz was wprowadzono, raczej was wypuszczą. Chyba że wydać im inne polecenie.
Chwila ciszy.
- Taka powinna być straż. Ciekawe czy dobili byśmy jeszcze targu na zakup takich kilku.
- O tym może przy kolejnej okazji. Ale nie sądzę by był z tym większy problem. Mamy ich całą watahę. - udali się ku wyjściu prowadzą raczej luźniejsze rozmowy. Spotkanie można było uznać za zakończone.
Soren ponownie zagłębił się wewnątrz pałacu kierując się w dół. Gdy zatrzymała go bariera, zaczął krążyć po obrzeżach budowli, szukając korytarzy, lub tajnych przejść prowadzących chociaż do punktu, do którego udało mu się dotrzeć.
Bariera ochraniała pewną konstelację korytarzy i pomieszczeń. A broniła przed najprostszą dla Sorena metodą przemieszczania się, ale... nie była idealna. Korytarze odchodzące od bariery nie były chronione. Ale prowadziły do nikąd. Byłą to sieć dawnych pomieszczeń i labirynt mający na celu chronić to coś co jest pod barierą.
To był najniższy punkt zlotego pałacu i najmniej chroniony więc stanowił by idealne przejście dla podziemia. Trzeba tylko się do niego dokopać i przebić.
Co z barierą? Poza widzianym wejściem nie było innej ścieżki. A magia chroniąca stanowiła nie lada wyzwanie. Potrzebna była by pomoc albo uzdolnionego maga, albo czegoś zdolnego znosić zabezpieczenia.
- A kogo tu mamy? - zapytał głos gdy coś mocno zacisnęło się na niematerialnym ciele Sorena.
W kolejnej chwili wampir została wyrwany ze swojej cienistej formy i uderzył plecami o podłoże.

- Znalazłem!!! - zakrzyknął Azam.
- Wampir, obcy. - dopowiedział mężczyzna z czarnymi skrzydłami.

- Powinniśmy go zabrać do... Lorda? - wojownik zdawał się być połowicznie skażony demonem.
- To zależy... szpiega możemy wziąć.
- Możemy. Ale nie musimy, prawda?
- Takie były rozkazy, Azam.
Soren po mimo nadludzkiego refleksu nie zdążył uniknąć schwytania, ale zdołał choć zmienić wygląd.
-Ehh… tak tutaj witacie gości?- zapytał kobiecy głos, gdy pochwycona gramoliła się z ziemi. Kaptur pozornie niechcący zsunął się z głowy, ukazując urodziwą, ciemnowłosą kobietę, o rubinowych oczach- i nie szpiega, wypraszam sobie- dodała naburmuszonym tonem.
- Hmmm? - zamruczeli obaj zaskoczeni tym widokiem. - Gości? A nie myszkowałaś tu czasem? - zapytał Black.
- Po co więc się ukrywała? - zapytał podwójnym głosem Azam.
-Z cienia widać więcej… Powinniście to wiedzieć jako dzieci nocy...- skomentowała butnie- Szukam tego samego szpiega co wy. Podczas gdy was o pomoc miał poprosić Ceered, ja działam w tajemnicy dla samego Lorda. Moi informatorzy twierdzą, że to ktoś z podziemia, możliwe że związany z tym Dolawaukim niebezpiecznie blisko wrót i tym który mordował naszych- przy wspomnieniu o wrotach ściszyła głos- Temu ja wkroczyłam do akcji. Więc z łaski swojej nie przeszkadzać mi w pracy, chyba że chcecie żeby zabrał się za was Lord Mortres..-Skończyła stanowczym tonem i pozornie od niechcenia odwróciła się na pięcie, by udać się w swoją stronę.
- Co za jedna?
- Nowa? Konkubina albo przybyszka?
- Lord wspominał, że nowy ma przybyć.
- Jak widać “nowa”. Musiał mieć powód, by o niej nie wspominać... Może to mieć coś wspólnego ze szlachetnymi. Ej! Twoje imie?
-Valeera- rzuciła od niechcenia przez ramię.
- Zgłoś się do Ortiza. Każdy nowy ma taki obowiązek, by uniknąć tego typu problemów.
Nie odpowiedziała, machnęła tylko ręką na pożegnanie nie odwracając się nawet. Zniknąwszy za zakrętem rozpłynęła się w powietrzu.
Soren zmaterializował się za murami. Znalazł to czego szukał, i choć ciekawiła go postać Mortrensa, było zbyt blisko by dalej szwędać się po pałacu. Pobłąkał się po okolicy, poznając nowe tereny. Był głodny, a zaczynało zmierzchać. Kilka godzin później, gdy ludzie zniknęli z ulic, a w bramach pałacu pojawiły się sylwetki, Valeera przebudziła się z letargu i z zamiarem wmieszania się w tłum ruszyła przed siebie, ubrana w strój będący mieszanką tego co zobaczyła na portretach w pałacu.
Wampiry choć różne w swej naturze emanowały dostojeństwem. W końcu to klasa panująca w tym kraju, najbogatsza i przerażająca. Wampiry rozchodziły się po mieście kierując swe kroki do tawerny lub po prostu błąkając się po zaułkach. Otwierały się nowe stragany dostępne tylko nocą, a całośc miasta zaczęła spowijać delikatna mgła.
Nie zwracając na siebie większej uwagi przechadzała się pomiędzy nimi by wyłowić potencjalne ofiary, a gdy do tego doszło, zastawiła pułapkę...

Młoda para wampirów przechadzała się pomiędzy uliczkami. Dziwnym trafem, usłyszeli płacz dziecka dochodzący z bocznej uliczki, akurat gdy nie było nikogo w okolicy. Zaciekawieni postanowili zajrzeć. Nieopodal zobaczyli ludzką dziewczynkę, skuloną w płaczu.

Będąc w okresie niejako buntu, od pewnego już czasu chcieli spróbować prawdziwej, ludzkiej krwi.
-Co się stało dziewczynko?- spytała jedna z postaci, która okazała się być wampirzycą, powoli podchodząc do ofiary.
-Z..zgubiłam się…a jest już ciemno...- powiedziała przez łzy. Podniosła głowę i na widok swoich rozmówców pisnęła, a następnie zerwała się do panicznej ucieczki w prostopadłą uliczkę.
-Łap zanim ucieknie!- krzyknął drugi z pary, stojący nieco dalej wampir.
Jego towarzyszka zniknęła mu z oczu za zakrętem, doganiając przerażone dziecko w kilku krótkich susach. Wyciągnęła dłoń by pochwycić ofiarę, i gdy złapała za jej ramie poczuła żelazny uścisk na nadgarstku. Dziecko odwróciło się gwałtownie, a błysk zębów był ostatnią rzeczą jaką zobaczyła.
-Masz ją?- rozbrzmiał po chwili głos, a do zaułka wszedł mężczyzna. Podniósł wzrok z ziemi i skamieniał- c..c..coo do jasnej cholery?!

-Mało smaczni jesteście- wycharczało dziecko, nieludzko zmienionym głosem.
-Cz.czym ty jesteś?- wybełkotał w odpowiedzi cofając się nieświadomie.
Dziewczynka nie odpowiedziała, miast tego powolnym krokiem ruszyła w stronę wampira, nucąc swobodnie jakąś melodię. Przerażony mężczyzna rzucił się do ucieczki, ale drogę zagrodziła mu czarna ściana.

Odwrócił się w ostatniej chwili, by zobaczyć...


Valeera opuściła zaułek niedługo potem, nie pozostawiając za sobą nic, poza kałużą krwi wsiąkniętej w piach.
“Mało smaczni” pomyślała jeszcze.
Z pochłoniętych żyć wypłynęło kilka informacji.
Pomimo ich strasznego rodowodu, rozpusty i innych mało ciekawych, znalazły się perełki.
Primo: substytut krwi spożywany przez wampiry na prawdę działa. Ma posmak krwi i łagodzi głód. Ma formę kapsułek które po rozpuszczeniu w wodzie dają czerwony roztwór.
Secundo: substytut produkowany jest w tym mieście. Choć lokalizacja wskazuje na pałac nigdzie nie było tak takowej pracowni.
Terceto: większość wampirów nie potrafi zmieniać formy. Pewne kręgi mają skrzydła inne większe zdolności magiczne. Prawie połowa potrafi przybierać formę rozproszoną, ale prawie nikt nie ma metamorfizmu.
Quatro: zjedzony mężczyzna był jednym z wampirów chodzących za dnia. Jako podkomendny badał sytuację w mieście. Wie że więzienie umiejscowione w mieście jest dobrym punktem na pułapkę dla ruchu oporu. Informacja została już przekazana dalej.
Zmieniwszy się w mężczyznę którego dopiero co pożarł, postanowił przejść się do jednego z miejsc, gdzie można było dostać owy substytut krwi. Chciał wiedzieć jak to wygląda, a i tak nie spodziewał się znaleźć swoich towarzyszy w środku nocy.
Owy preparat dostępny był praktycznie w każdym miejscu w którym można było coś zjeść. Czyli nocne kramy, karczmy czy bary.
Biała tabletka ok. 1 cm średnicy. Oznakowana symbolem robaka... skarabeusza.

Po wrzuceniu do wody zamieniała ja w czerwony roztwór o posmaku krwi i wina.
I choć zdawać by się mogło, że nie jest niczym specjalnym łagodziła głód i co najważniejsze... smakowała.
Rodziło się więc pytanie. Jak uzyskano coś takiego?
Delektowanie się tym przedziwnym tworem zostało nagle przerwane.
- Emm. Ehem. - chrząkniecie - Wybacz że przerywam w posiłku. Nie widziałem gdzieś takiego - ręką uniesiona nad głowę, stanęła na palcach - ok. 180-190 cm - Z roztrzepanymi włosami i w czarnym płaszczu. Elfie spiczaste uszy

Za dziewczynką, zapewne dorosła wampirzycą o młodym wyglądzie, stała jeszcze gorąca... wilczyca.

Nieznanej rasy, choć mogło by się zdawać że pochodna zwierzęca, ale na pewno wampirzyca. Emanowała od niej ponętność na całą salę. Ale... nikt nie wykonywał ku niej żadnych ruchów, widocznie coś się za tym kryło.
- Ej. Ja pytam. - przypomniała o sobie mniejsza.
-Z takimi dziwnymi pustymi oczami i z kosturem?- zapytał zaciekawiony zwracając ponownie uwagę na dziewczynę.
- W sumie mógł być zamyślony... - przytaknęła po chwili namysłu - To możliwe. - dodała utwierdzając siebie w przekonaniu. - O lasce też coś wspominał. - przytaknęła dwa razy główką. - Widziałeś więc?
-Mam nieodparte wrażenie że nie myślimy o tej samej osobie, chodź pewne podobieństwa są -odparł popijając z naczynia- czemu szukasz tego kogoś jeśli wolno mi zapytać?
- Mam do niego sprawę. Z resztą powinien być Zawsze przy moim boku.
- Choć spotkałaś go dopiero w sali tronowej Mortresa. Zbyt wielkie od niego oczekujesz. - skomentowała czerwona.
Wampir spojrzał pytająco na starszą kobietę, licząc że ta wyjaśni zaistniałą sytuację.
- Chodzi o pewnego elfa. A raczej już Alfwuki. Przybył niedawno do Ishi’val i zawitał u Lorda Mortresa. Powiedział że niezrozumiałe intencje sprowadziły go tutaj, w nieznanym mu celu. Prosił by móc zbadać tą sprawę. Lord zgodził się w zamian za 2 warunki. Pierwszym była szlachetna krew (wampiryzm) drugim była ochrona tej oto panienki. Panienka bardzo się do niego przywiązała, a ten lubi znikać od tak.
- Cicho Mertrit! Nie mów tego tak głośno.
-Hmm, to raczej nie ten sam elf. Przykro mi, ale nie widziałem Twej zguby.
- A jakiegokolwiek elfa widziałeś? Ciągnie swój do swego. - dodała niezadowolona, szukając jakiejkolwiek poszlaki. |
-Widziałem jak po zmierzchu kręcił się przy centrum, ale to nic nie znaczący trop. Równie dobrze może mieszkać w zupełnie innym miejscu- odparł, dochodząc do wniosku, że nie warto wydawać eldara dla zaspokojenia własnej ciekawości.
- Zawsze coś. Dziękuję. Jestem Eleine córka rodu krwi, a to jak pewnie już zauważyłeś Mertrit, konkubina Lorda Mortresa.
-Lord pozwala Paniom chadzać nocą bez ochrony? Mimo ciemności podziemie dawało się ostatnio we znaki- pociągnął temat, czerpiąc informację z niedawno zjedzonych wampirów.
- Nikt nie ruszy Mertrit. Wszyscy boją się pana Mortresa.
- Nie przeczę. - dodała z uśmiechem czerwonowłosa - A tą zgrają łobuziaków bym się nie przejmowała. W nocy się nie pojawią... boją się Lykanów i bestii.
Informacje o bestiach szybko zostały odnalezione wewnątrz zebranych żyć. Określenie to tyczyło się tych którzy:
popadli w “głód” i zdziczeli, zostali zamienieni w wampiry ale przemiana nie przeszła kompletnie (tzn. nie stali się wampirami a raczej bezmózgimi nietoperzami), oraz nie w pełni przemienionych którzy stanowią źródło eksperymentów Jacobsona. Ogólnie cała ta gromada trzymana jest na smyczy, a wyglądem przypominają gargulce.
- A ten zabójca?
- Już go schwytali. - odpowiedziała na pytanie dziewczęcia. - O właśnie. Może doszły cię plotki, czego szukał i dlaczego?
-Niestety nie- odparł wpierając się osobowością pożartych- miałem ostatnio sporo na głowie po tym jak został schwytany. Zwierzchnikom zależy by dokładnie wybadać sytuację w mieście, szczególnie jeśli chodzi o ruchy podziemia. A co mówią owe plotki?
- Są dość rozbieżne. Pewne są jednak fakty że szukał Dolawuki który siedzi w pałacowym lochu i wspominał o Venitas. Rozbieżność dotyczą tego dlaczego zabijał po zdobyciu informacji. W każdym razie w drugą noc będzie jego egzekucja.
- skoro nie znane są jego motywy, dlaczego nikt nie wyciągnie z niego informacji?
- Normalne tortury nie dały większego wyniku. Pozostało więc pochłonąć jego życie, by się przekonać o jego zamiarach. Dobrą opcją było by też jego spotkanie ze wspomnianym dolawuki, ale Lord Mortres tego zabronił.
-Tortury nie pomogły? Śmiem stwierdzić, iż mamy marnego kata- skomentował popijając kolejny łyk- Może choć po egzekucji czegoś się dowiemy.
- Podobno sam lord ma ją przeprowadzić. Więc śmiem wątpić czy czegoś się dowiemy. A przy manjmniej czegoś nei oficjalnego.
-To musi być coś ważnego skoro lord zaprząta sobie tym głowę. No cóż, zobaczymy jak to się wszystko potoczy. Tymczasem muszę Panie przeprosić, obowiązki wzywają.

Castell po opuszczeniu budynku rozpłynął się w powietrzu, by pojawić się dopiero na obrzeżach miasta. Tam znalawszy spokojne miejsce wezwał swą trumnę by przespać się do świtu. Nadchodzące dni zapowiadały się ciekawie.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 25-08-2016, 17:57   #40
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Przez resztę tygodnia Erven skupił się nad badaniami, wynalazkami oraz rozwojem własnych możliwości.
Wypożyczając plac treningowy i kilku rekrutów podszkolił się w walce mieczem, a szczególnie blokowaniu ciosów.
Jako, że treningi zajmowały poranki, a wynalazki dnie, to wieczory Erven spędził na nauce wyższych prawideł magii. A dokładniej magii gromu. Pod koniec tygodnia miał już ją opanowaną i był bardziej gotowy do walki.
Z kolei z wynalazków:
-Rozpadacz biologiczny, przyjął się wielce wśród właścicieli zajazdów i rolników.
-Przyśpieszacz wzrostu roślinnego, niestety nie udał się do końca. Widocznie wraz z przyśpieszaniem roślin dochodziło do zjawiska wyjałowienia gleby. Na szczęście odkryto to w fazie testów i projekt nie wyszedł do publiki.
-Wzmacniacz przynęty - Pomimo właściwych rozważań. Prawdopodobnie brak znajomości zwierzyny i sposobów łowieckich nie wpłynął na jego upowszechnienie. Łowcy twierdzą, że to zbędny wydatek, a i dziala w 2/10 przypadkach.
-Kusza samopowtarzalna. Projekt niezwykle się przyjął, jednak ze względu na paramilitarny charakter został nałożony na niego zakaz rozpowszechniania. Aktualnie produkowany masowo w fabryce.
Ostatnie projekty:Magiczne wieczne pióro, Magiczny odplamiacz, Filtr-Uszlachetniacz wody, również się powiodły, ale nie stanowiły tak wielkiego zysku. Szczególnie filtr wody. Pomysł niezwykle przydatny, lecz w aktualnej sytuacji bez większego zapotrzebowania. Ciekawe gdyby tak rozprzestrzeniła się zaraza Croatoana, może i był by to projekt niezwykle zyskowny.
Erven wiedział, że było kwestią czasu, aż zaraza księcia chorób się rozprzestrzeni i było niewiele co mógł by z tym zrobić. Po prostu, brakowało mu wiedzy. Musiał więc zdać się na swój wynalazek, który to zapewniłby życie dla ludu i napływy do jego kiesy


Początek kolejnego tygodnia miał przynieść dalszy rozwój projektów, nauki i spotkań, lecz... wynikła nieoczekiwana podróż. Wszystkie plany musiały odejść na boczny plan.
Ale zacznijmy wszystko od początku.
Poranek. Świątynia wiedzy.
Erven wraz z pomocą Sofii przeglądał zebrane dokumenty i wywody magiczne. Gdy do biblioteki wkroczyła Herbia.
- O dobrze, że cię tu spotkałam. Oszczędzi mi to drogi do twojego domostwa. - Wydawała się pobudzona i z całą pewnością miała do maga sprawę. - Aula 2, jak tylko skończysz swoje sprawy tutaj. I ogranicz się tylko do tych ważniejszych. Ty nie Sofiu, ale może wiesz gdzie jest Arne? To sprawa również do niego.
- Niestety, ale jestem pewna, że pojawi się wtedy gdy będzie potrzebny.
- Miejmy nadzieję. W razie gdyby się tu pojawił, powiedz mu że ma się natychmiast stawić w Auli 2. Ten człowiek człowiek jest jak kot. Jeśli go nie zmusisz, to raczej się nie stawi.
- Zatem chodźmy. - powiedział Erven - Skoro jestem potrzebny to wolałbym załatwić to od ręki.

W sali znajdowali się Yue, Tallawen, Herbia, Ranagor i Tarna Leia. Był także i Arne, kiwając głową na powitanie Ervena. To był ten sam osobnik, który wyszedł z czarnego portalu i ten sam który obiecał efekty badań nad nieznanym flakonikiem.
- Dobrze że jesteście już obaj. Jest pewna sprawa, którą chcieliśmy wam powierzyć. Jak zapewne wszyscy już wiedzą, dzięki staraniom Ervena mamy niezbite dowody na demoniczne poczynania. Dodatkowo nasz, królewski, wywiad doniósł o dziwnej aktywności na północ od Donowan. W Popielnej Kotlinie. Chcemy żebyście się tam udali i zbadali tamtejsze “ruiny”. - wyjaśnił ogólnie Tallawen
- A dlaczego ja? - zapytał Arne.
- Jesteś magiem run, znasz zaawansowane tajniki języka pradawnych i masz zmysł do badania ruin. Poza tym słyszałam od Sofii, że chciałeś się tam udać na badania.
- Ach ta Sofia. Rozumiem.
- A ty Ervenie, ze względów na możliwe demoniczne siedliszcze. Masz wiedzę i doświadczenie z demonami. Poza tym oboje jesteście magami, którzy potrafią używać magii w walce.
- Zatem ustalmy jeszcze kto dowodzi na potrzeby tej wyprawy i możemy ruszać jak tylko się przebiorę w strój do drogi.
- To raczej będzie zbędne. - Powiedział beznamiętnie Arne - Wyruszymy tam obaj. A na miejscu zajmiemy się zadaniem. Każdy w swoją stronę, lub jeśli chcesz możesz iść za mną. Ale za rękę nie będę cię prowadził. Mam inne pytanie, ile czasu mamy na powrót?
- Jeśli chcecie pozostać tam dłużej, musisz dać nam znać o sytuacji. W przeciwnym wypadku... pomyślmy drgoa tam zajmie wam około 3 dni. Po siedmiu, wyślemy tam kogoś na zwiad.
- Dobra.
- Innymi słowy krótki zwiad. Zobaczy się co da się zrobić w tym czasie. - powiedział Erven - Choć dziewięć dni pasuje bardziej. Trzy na miejscu. W końcu to nie jest mały teren.
- Dobrze. Po 9 wyślemy kogoś.
- Uważajcie na siebie, tamto miejsce owiane jest złą sławą.
- Nie takie rzeczy się przeżyło. - odpowiedział z uśmiechem nekromanta.
- Chcemy żebyście wyruszyli jeszcze dziś.
- Będę gotowy jak tylko zajrzę do pracowni. - Odpowiedział Arne - A i muszę zamienić słówko z Sofią. Tak więc mogę być gotowy w ciągu godziny.


Droga do Donowan.
Erven przemierz już tą trasę udając się do Ula. By trafić do Donowan wystarczyło wcześniej skierować się odrobinę na północ.
Podróżowali na piechotę, a to dlatego, bo Erven wiedział, że to doskonałe ćwiczenie na kondycję. Co prawda myślał czy nie wziąć konia, ale jakoś tak odsunął tą myśl od siebie. W końcu koń bez opieki w tak ponurym miejscu mógł się spłoszyć, a tego nie chciał.
Arne było to obojętne. Wziął do ręki swój kostur, wyciągnął jedną z 2 trzymanych w torbie ksiąg i czytał w trakcie drogi. Książką którą kończył w pierwszej kolejności był jeden z egzemplarzy wydanych przez Ervena.

Donowan 2 dnia podróży.
Miasto nie było jakieś szczególnie wyszukane, choć wyglądało na lepiej zbudowane. Większość budowli była ceglana, oszklona, ale nie wysoka. Miasto, w wielkości, odrobinę przewyższało Osadę. Tylko część na obrzeżach wydawała się mieć jakikolwiek związek z gospodarką.
Donowan nie było co prawda jego ulubionym miejscem, ale zawsze było jakimś. Co więcej, węszył zysk w tym miejscu. Przydałoby się przyjść pewnego dnia, wybadać poziom technologiczny i zapotrzebowanie na magiczne ustrojstwa… ale to kiedyś, teraz nie miał czasu.
-Potrzebujesz czegoś? Zaopatrzenia? - zapytał Arne rozglądając się po mieście - Ja muszę zakupić linę i grafit.
- Później zawitam tu na dłużej. Znajdziesz mnie w karczmie. Normalny posiłek będzie w sam raz, bo ile można na racjach podróżnych.
- W porządku. - skłonił się u ruszył w kierunku sklepów, o niewiadomym asortymencie.

Popielna Kotlina 3 dnia.
Miejsce przypominało raczej wąwóz. Tu, podobnie jak przed czarną bramą, trawa robiła się szara w drobnym obszarze dookoła. Ścieżka prowadząca w głąb bardzo szybko traciła oświetlenie, pozostając w mętnej szarości. Zaduch jaki panował mieszał się z zapachem popiołu i siarki.
Z zewnątrz kotlina wyglądała jak rów, jednak wewnątrz poszerzała się do rozmiarów sporej doliny-jaskini, z prześwitem u szczytu.
Było tu wiele formacji skalnych, często o dziwnych kształtach. Nie było roślinności, ale za to sporo jaskiń.
Arne wyciągnął z kieszeni magiczny kompas. Wskazywał on północ, choć lekko drgał, a kolor jego podstawy był cyjanowy (morski).
- Twór stał się naturalny, choć kolor wskazuje na dawną obecność magii. Drganie... hmm możemy spodziewać się czegoś magicznego.
- Zatem się rozdzielmy. Osobno szybciej przeczeszemy teren. - powiedział Erven ruszając przed siebie, od wrócił się jednak po paru krokach i nie przestając chodu powiedział
- Unikamy walki. To byłaby tylko strata czasu, a nie po to tu jesteśmy. - po czym rzucił do siebie w myślach “Pora odnaleźć Zarządcę…”
- Hai hai.
Pomachał ręką i wywołał czar “Światło” na końcówce kostura tworząc tym samym latarnię.
Kotlina ciągnęła się w dal i zapewne jeszcze w głąb ziemi. Każda z jaskiń wydawała się ponura i niebezpieczna. Ale nie to martwiło Ervena. Jego zmartwieniem była cisza. Było tu zdecydowanie za cicho. Tak jakby cały obszar został wytłumiony z wszelkich odgłosów. Nie słychać było lamentu wiatru, czy osuwających się kamieni. Z jednej strony ta druga opcja świadczyła by o czyjejś obecności tutaj.
Erven z kolei nie bawił się w takie proste sztuczki. Przywołał dwie żarzące się kule ognia które unosiły się przy nim oświetlając drogę i ruszył przed siebie.
Najbliższa jaskinia rozświetliła się barwą fioletu. Zapewne jej ściany były zabarwione na niebiesko. Z głębi nie dochodziły żadne odgłosy, ale można było wyczuć jakby mocniejszy zapach siarki.
“Siarka.” Przeklną w duchu Erven krzywiąc się przy tym. To znaczyło tylko jedno. Możliwość bytności demonów. Niezbyt pocieszająca opcja. Ostrożnie zaczął się zgłębiać w jaskinię rzucając na swoje oczy zaklęcie z dziedziny mroku - widzenie w ciemnościach, oraz podróż w cieniu. Kule ognia przygasły i zniknęły. To był zwiad, nie otwarty konflikt i wolał uniknąć wykrycia, a te dwa zaklęcia dawały mu jakieś szanse.
Szelest w jednej z odnóg.
Kroki.
Głosy, skrzekliwe i demoniczne. Guwat.
2 Niewielkie czarty

Z tego co mówiły wynikało, że nie powinno być tu większego oddziału. Ale coś im doskwiera.
Odgłos eksplozji gdzieś z zewnątrz. Widocznie Arne także na coś trafił.
Czarty zareagowały natychmiast wbiegając w głąb tunelu.
Erven się nie namyślał. Udał się pośpiesznie za pomiotami licząc, że zasłyszy coś jeszcze. Większy oddział? Tutaj? Jeżeli to była prawda zapowiadało się nieciekawie.
Po kilkudziesięciu minutach błądzenia po korytarzach dotarł do znajomego placu. Nie był tu wczesnej, ale w każdym innym obozie demonów był taki plac. Brakowało tylko płomieni i wyrwy do piekła albo tronu. Opuszczony obóz.
Guwat biegały po nim w nie do końca jasnych celach. Gdzie nie gdzie były świeże ślady krwi. Oddziały wycofały się już jakiś czas temu pozostawiając to miejsce.
- gyrt safc saaw[to znowu bariera, teraz *krwycs* korytarz, coraz więcej]
- [ten czlowiek, zły, gdzie droga do neigo]
- [brak, wezwać wyższego]
- [wyższy, inny człowiek, zajęty]
- [tamta część riuny]
- [taaaak]
- [wezwać wataha, polowanie]
- [strzec obóz, do wasz powrót]
- [na zły człowiek i kości uważać, przed bariera stać]
- [Jutro wyższy przybyć, zebrać co w obóz ważne, zly człowiek się zająć]
Erven wiedział już co się święci. “Zły człowiek” ... Czyżby był to zaginiony nadzorca? Tak czy inaczej oceniał aktualne siły w demonicznym obozie i czy miał dość sił by ich rozgromić w pojedynkę. Jeśli nie… cóż, będzie musiał odnaleźć runicznego maga. Zdawał się mieć kłopoty. Co prawda, nie było to wpisanę w założenia misji, ale skoro tu był to czemu nie wyczyścić teren?
O ile gdzieś w głębi nie było jakiegoś wyższego demona, to raczej Guwat nie stanowiły problemu. No może jedynie kwestia taktyczna z jakich mocy skorzystać. Ale z rozmowy wynikało, że aktualnie wyższy demon miał na głowie Arne.
Może wykorzystać okazję i znaleźć nadzorcę?
Tylko gdzie u licha jest ten cały “krwycs”. Widocznie i demoniczny język miał swój slangowy odpowiednik.
Erven miał przeczucie, że Arne nie da sobie rady z wyższym demonem w pojedynkę. Przeklną nad tym w duchu i ruszył w cieniu w stronę skąd dobiegały odgłosy walki. Szkoda byłoby tracić obiecującego wspólnika.

Runik zdążył już wybiec ze swojego korytarza i teraz ganiał się po bardziej wyrównanym terenie z demonem.
- Odp.... się! - krzyczał odbijając się to tu to tam kijem od ziemi. To znów posyłając z machnięciem kostura ognistą kulę w stronę demona .


Erven uśmiechnął się półgębkiem widząc scenę ciągle ukryty w cieniach. Demon wyższy bez żadnych wątpliwości. Szybko formułował plany. Ogień będzie mało skuteczny, woda również. Na świetle się nie znał, ale na ziemi jak najbardziej. Sięgnął po buławę szepcząc słowa zaklęcia a kiedy skończył dla większego efektu uderzył buławą w ziemię.
Dziesiątki grubych, skalistych włóczni wyskoczyły z ziemi pod i wokół demona mierząc w niego. Celem było ciężkie zranienie i ograniczenie ruchu, jeśli zabicie demonicznego przeciwnika by zawiodło. W końcu nie spodziewał się takiego ataku, a mag miał zamiar to wykorzystać. Erven nie czekał jednak na rozwój wydarzeń. Już się przemieszczał i szeptał kolejne zaklęcie.
Dwie z włóczni demon zdołał zatrzymać rękoma. Kolejne 6 zostało pożartych przez jego fragmenty zbroi podobne do szczęk. Widocznie nie były to tylko fragmenty zbroi, albo należały od wcześniej nieznanego Ervenowi typu.
Poza lekkimi drapnięciami i otoczeniem demona, włócznie zdołały trafić go tylko raz. A dokładnie prosto w jedno ze skrzydeł, złamiąc 2 przeguby.
Demon wydawał się rozwścieczony, ale nie obrał ponownie za cel Arne. Teraz kierował swój wzrok na Ervena. Najwidoczniej potrafił wyczuwać aktywowane źródło magiczne.
Co w tej chwili robił Arne? Z kijem w dłoni kreślił coś na ziemi
Widząc, że nie ma sensu się ukrywać więcej mag wyszedł z cienia obleczony w dymnej postaci i z finalnymi słowami inkantacji rzucił w czarta zastępem czarnych błyskawic które emanowały w jego dłoniach. Nastała para by usmażyć demona na amen. Erven nie lubił niepowodzeń, a ostatni atak taki był. Wprawiało go to we wściekłość. Furię, która przełożyła się na dewastujące zaklęcie.
Potężny elektryczny strumień zniszczył kamienie na swej drodze i zaczął przypalać demona. Zmuszając go do obrony. Trzeba przyznać trzymał się dość mocno pomimo takiej siły rażenia. Lecz w końcu uległ w widowiskowym wybuchu.
Ervenowi zabrakło tchu, ten strumień trwał blisko pół minuty, a ilość zużytej energii była spora.
- Co? Już koniec. - zagadnął Arne podchodząc do Ervena
Na jego kosturze świeciło blado kilka run.
- Akurat kiedy skończyłem przygotowania. Ech. - westchnął opuszczając ostentacyjne ręce. - No nic to ty odpocznij a zobaczę czy coś z niego zostało. - uśmiechnął się szeroko.
- Lepiej stań na straży, niedługo czekają nas odwiedziny, a ja chwilę pomedytuję. Ten demon już nie wstanie. O to się nie martw. - powiedział Erven podchodząc do demona i siadając przy jego szczątkach, przy okazji rzucając okiem na to co z niego zostało.
- Nie nie. Gdy będziesz odpoczywał, głową raczej dasz radę poruszać. - również podszedł do cielska demona.- A z mojej strony raczej nic nie przyjdzie, a nawet jeśli to usłyszymy. Założyłem tam drobną niespodziankę. Ciekawe czy ma już rdzeń czy jeszcze serce? - przysiadł wyciągając mały nóż - A tak poza tym, co z twojej strony? Ja nic nie znalazłem, parę pustych korytarzy i trochę smrodu.
- Nie ciesz się z tego demona, to ja go zabiłem.. - powiedział z szerokim uśmiechem Erven - ..ale będę dobry i się podzielę. Z mojej obóz, demoniczny rzecz jasna. Nasycisz swój głód ingrediencji jak tam się udasz.
- Mówisz? - zatrzymał nóż po rozcięciu linii łopatkowej. - To by była ta nietypowa aktywność w tym rejonie? No wiesz... - podrzucił nóż w dłoni - spodziewałem się czegoś bardziej widowiskowego lub... jakby to ująć. Ciekawszego?
- Nie wiem co kwalifikuje się u ciebie jako ciekawsze, ale mamy obóz do wyczyszczenia. - odpowiedział mag - Choć zasłyszałem ciekawostkę z ust guwat, ale o tym potem. Sprawdzaj co tam mamy, mnie interesuje serce i mózg, bo krwi to raczej z niego nie upuścimy.
- Mnie tylko serce lub rdzeń o ile taki się wykształcił. - Popatrzmy. Zwęglone, zwęglone, zwęglone... serce też. I dupa. Czaszkę rozłupać czy chcesz się pobawić? - wystawił nóż w stronę Ervena - Ja ruszam na obóz. Może tam coś złapię.
- Tylko nie szabruj beze mnie. Udanych łowów. Ja tu chwilę posiedzę i poczekaj na mnie jak skończysz z guwat. - powiedział Erven i zaczął sprawdzać demona. Większość była zwęglona, ale co znajdzie to pozyska. Nerki, wątroba, śledziona, woreczek żółciowy, mózg, jądra… co za różnica? Cokolwiek tam było, on miał zamiar to sprokurować. Wszak to demon wyższy, a z takowego można wiele ciekawych substancji pozyskać.
- Tak, tak. - pomachał na odchodne.
Mózg uchował się w większej części. Od strony twarzy był tylko nadtopiony. Tors i głębia ciała została zwęglona. Dolna połowa się uchowała.
Mózg i jądra trafiły do słoików, podobnie jak krew która jeszcze się sączyła z ran szarpanych i świeżo ciętych. Erven siedział oceniając swój stan. Stan tego czy był zdolny do walki.
Energia magiczna regenerowała się powoli w tej strefie. Wciąż miał mocy na 1 czy 2 potężne zaklęcia, lub kilka mniejszych. Stan fizyczny bez zmian - dobry, bez urazów.
Słowa Arne były użyte na chwilę przemyśleń. Obóz demoniczny jest już pusty od jakiegoś czasu. Dziwną aktywność tej strefy więc z dużym prawdopodobieństwem mógł stanowić zarządca lub coś co go tu sprowadziło.
Erven wiedział o tym i był bardziej niż pewny, że zarządcę można skreślić z tej listy dziwnych aktywności. Wątpił, by odprawiał potężną magię tak lekkomyślnie. Najbardziej prawdopodobna była bariera. Nie namyślając się długo ruszył spokojnym krokiem w kierunku obozu dając sobie czas na regenerację w jednej ręce dzierżąc miecz, a w drugiej buławę.

- ...doprawdy? - od strony obozu dochodziły odgłosy rozmowy.
- Tak właśnie! Ale to ten drugi, albo oszust.
- O wilku mowa! Erven, ty na pewno jesteś Erven? - zakrzyknął Arne gdy Erven pojawił się u wejścia do obozu.
- Byłem Erven, Jestem Erven i Będę Erven. - odpowiedział spokojnie, choć lekko oschle i z autorytetem nekromanta czując pismo nosem.
- Ten tutaj mówi to samo. - wskazał dłonią na nieznanego osobnika.

Przy osobniku stały 2 ogary, a nieopodal leżały 2 spętane guwat.
- Zgaduję, że jesteś moim sobowtórem z innego świata i jak ja przybyszem w tym świecie. W innym przypadku mamy problem. Nie patrze przychylnym okiem na oszustów.
- Widzę, że nie jesteś tak nierozsądny jak zakładałem. Tak jestem Erven. I nie nazwał bym siebie sobowtórem, jestem po prostu sobą i twoim odpowiednikiem w innym świecie, albo ty moim.
Co jak co, ale mroczny mag odstępować nikomu swojego miana nie zamierzał.
- Żeby nie było nieporozumień proponuję układ. Do końca naszego imienia dodajemy naszą przynależność do terytorium na którym najczęściej działamy, by uniknąć nieporozumień wśród plebsu.
- Choć jestem do ciebie odrobinę podobny to jednak wyglądam jak elf. Nie sądzę by był z tym problem. Z resztą jeśli powiedzmy powiedział bym że jestem Erven z Lasu znaczyl oby że się ograniczam. - uśmiech. - A mam raczej rozległe plany na wszystkich krainach. Ale jak tak będzie dla ciebie łatwiejsze do zapamiętania, możesz nazywać mnie “z lasu”. Choć mogło by to być nawet właściwe... w końcu raczej tam nie zawitasz.
- I ja mam plany w tym świecie. - powiedział nekromanta - A ty raczej nie zawitasz do Unii kolego. Dodajemy wyróżnik na końcu miana i powiadamiamy swoich, że jest drugi co nosi to samo imię
- Jesteśmy w Unii. Ale jak chcesz. Przekaże Imoshiemu co i jak. Choć on zdaje się spotkał już jakichś odpowiedników kilku z nas. Więc może i o tobie słyszał.
- Tak się składa, że spotkaliśmy. Choć nie raczył nas powiadomić o tym, że są sobowtóry.
- Raczej wam przerwę przekomarzania. - zarzucił Arne. - Ale chciałbym te dwa guwat.
- Jak widzisz złapałem je wie są moje. Złap swoje, muszę czymś karmić Agru i Rudrę. - pstryknięcie.
Ogary rzuciły się na guwat, w dość mało przyzwoitym celu.
- W sumie nie sądziłem, że kogoś tu spotkam. Ale widać świątynia wiedzy też chce mieć rękę na pulsie. Wy jak mniemam też po to “coś”?
- Jakie coś?
- To staram się ustalić... ale widzę że wy też nie wiecie... Pozostaje więc udać się w stronę bariery i spróbować się przebić.
- Co do bariery. Jest tam człowiek który jest przeciwko demonom, a to automatycznie stawia go po naszej stronie. Rozdzielmy się i odnajdźmy go i barierę. Szkoda, że tak szybko zneutralizowałeś guwat. Można było ich przesłuchać to nie musielibyśmy szukać po omacku, a tak wiemy to tylko z tego co od nich zasłyszałem. Tak czy inaczej, kto pierwszy znajdzie powiadamia resztę. - rzekł jedyny prawdziwy Erven, a nie podróbka z lasu.
- To że tam jest, nie znaczy że jest po naszej stronie. Z resztą nie jestem tu dla demonów i nie sądzę by był jaki kolwiek powód bym był dla... nich... u...lgowy. Co jest! - powiedział mocnym głosem odwracając się do magów. - Tak. Popielna kotlina. Jeszcze trochę to potrwa. Hmm... dobra daj znać gdy skończycie, będę ich potrzebował. Ech. - westchnął i ruszył w stronę jednego z korytarzy. - Agni, Rudra idziemy.
Dwa ogary pobiegły za swoim panem.
Arne spoglądał to na odchodzącego to na pozostałego Ervena
- O co tu chodziło? I skąd wiesz, że jest tu ktoś jeszcze ?
- Podsłuchałem od guwat. - odpowiedział demonolog - Jak również to, że jest tu bariera. Znam języki. Rozdzielmy się i znajdźmy go i tą całą barierę. Jak czuje pismo nosem, to źródło którego szukamy jest o za nią. Ten człowiek nie jest przyjacielem demonów to może da radę go zwerbować do wojny z nimi. Potrzebujemy każdego, więc nie prowokuj walki.
- Ruszajmy.

Po kilkudziesięciu minutach chodzenia po tunelach w końcu odnaleziono barierę.
Nie do końca było to tak oczywiste jak się mogło wydawać. Ponieważ była to magiczna ściana blokująca jeden z korytarzy, a nawet nie jeden. Była ona ustawiona by blokować każdy korytarz prowadzący do pewnej strefy.
- No i co teraz? - zagadnął Arne rysując coś na ścianach przed ścianą. - Za ścianą jest źródło magiczne, zapewne kryształ utrzymujący barierę a to oznacza, że ten cały mag skrył się za nią i odgrodził od demonów.
- To możliwe, dlatego tym bardziej musimy go odnaleźć. - odpowiedział nekromanta.
- Swoją drogą gdzie ten drugi?
Jak na zawołanie za barierą przechodził właśnie Erven z Lasu. Skubaniec musiał przebić się w innym punkcie bariery.
- Hej! Leśny! Jak byś znalazł kryształ i zniósł barierę byłoby miło! - zakrzyknął do sobowtóra prawdziwy Erven.
W odpowiedzi otrzymał uśmiech. Leśny odszedł dalej.
- A żeby szczęzł. - powiedział Erven po czym zwrócił się do Arne - Jak będzie walczył z tym co postawił barierę nie wtrącamy się kimkolwiek on jest. Potrzebny nam jest jako sojusznik do walki z demonami. Dasz radę znieść tą barierę?
- Dobra. Przygotowałem już zaklęcie. Bariery raczej nie przebiję, nie znam jej struktury, ale dam radę zrobić otwór.
- Uwaga zaczynam.
Kostur zalśnił delikatnym blaskiem, dookoła ujścia z tunelu, na ścianach przy barierze pojawiły się runy.
Formula nie była zawiła ale zawierała parametry względne. Co oznaczało że wynikała z doświadczenia i wiedzy maga.
- I raz! - wystrzelił z miejsca celując kosturem w sam środek bariery. Lecz nie trafił.
I widowiskowo wyrżną twarzą o podłoże po drogiej stronie. Bariera znikła nim zdołał się przebić.
- Ytfu yry els... - zamruczał wypluwając piasek.

Z korytarza w którym zniknął Erven z lasu wyłonił się jeden z jego ogarów. W pysku trzymał kryształ, który położył na ziemi, gdy został zauważony. Zawrócił i znikł w tunelu.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172