Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2016, 21:42   #92
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Leśna ścieżka, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe


,,Kto sieje wiatr, ten zbiera burze”

Niespodziewany silny wicher nadciągnął od północy, wznosząc do góry kłęby liści oraz tumany kurzu, które na chwilę przesłoniły widoczność. Zakryte rozłożystymi konarami niebo rozdały skrzące się błyskawice, a z gęstych chmur burzowych spadły pierwsze krople deszczu, zostawiając na piaszczystym podłożu swój mokry ślad. Sami bogowie wydawali się ronić łzy nad poległymi, których w ostatnich godzinach przybywało.
Pomimo spadających w oddali gromów, w okolicy zrobiło się dziwnie cicho, tak jakby cała puszcza zamarła w napięciu, oczekując tego co wydawało się być nieuchronne. Nawet stojący na ścieżce najemnicy rozeszli się, nie chcąc stać na drodze zapiekłych wrogów.
Dwaj zaprawieni w bojach wojownicy, czempioni swojego ludu, szli ku sobie zbyt wąską dla nich ścieżką. Zatrzymali się zaledwie kilka kroków przed sobą, ciężko dysząc od wzbierającej się w żyłach adrenaliny. W napuchniętych od krwi oczach czaiły się żądne mordu ogniki, zaś okalające ich ciała potężne mięśnie samoczynnie napięły się, kiedy tylko stanęli naprzeciw siebie, mierząc się ponurym, morderczym wręcz spojrzeniem. Czekali w milczeniu na zdecydowany ruch przeciwnika, który byłby sygnałem do ataku. Ciszę, która zapadła na moment, przerwał wyprany z emocji głos kapłana:

- A więc wybrałeś śmierć, krasnoludzie - Lambert odpiął swój ciężki napierśnik, który z hukiem upadł na piaszczystą ścieżkę za nim, wznosząc chmurę kurzu. Odsłonił w ten sposób swą nagą pierś, która ponaznaczana była tysiącem głębokich blizn; świadectwem okrutnej przeszłości i bliskiego szaleństwa, fanatycznego wręcz oddania Sigmarowi; bogowi-założycielowi Imperium.
Wśród zasklepionych ran, które przyozdabiały jego półnagie ciało, kapłan bitewny miał też takie, które zadał sobie sam w czasach, kiedy był biczownikiem i to swym bezgranicznym poświęceniem zwrócił wtedy na siebie uwagę Świętego Zakonu Sigmara, którego teraz reprezentował. Wyglądał imponująco, lecz tyle samo mógł o sobie powiedzieć krasnolud, którego niespotykany wzrost wyróżniał go na tle swych pobratymców, a wrodzona muskulatura była nawet znaczniejsza od Lamberta.
Powiadają, że dwa wilki o podobnej sile i rozmiarze, nigdy nie staną do walki naprzeciw siebie, dobrze wiedząc, że żadne z nich nie wyjdzie z niej bez uszczerbku, lecz w psychice istot cywilizowanych jest coś co zaprzecza wszelkiej logice, coś co pcha je ku własnej zagładzie. Tak było i w tym wypadku…

- Postaram się szybko to zakończyć. Broń się, dawi! - Krzyknął ostrzegawczo Lambert, po czym wzniósł nad głowę swój ciężki młot, gotów, aby spuścić go wprost na głowę opancerzonego przeciwnika, który spodziewając się tego manewru, wystawił do góry tarczę.
- Khazukan Kazakit-ha! - Thravar wykrzyczał słynny krasnoludzki okrzyk bojowy i w tym samym momencie broń kapłana bitewnego zetknęła się z jego tarczą, sypiąc na boki snopem iskier, kiedy stal starła się ze stalą. Tarczownikowi udało się gładko sparować cios, po czym okręcił się na pięcie i zamachnął się półtoraręcznym młotem w stronę kolan Lamberta, lecz ten zdołał w porę odskoczyć.
Niewzruszony zapałem krasnoluda, kapłan ponownie natarł i na moment ich oręż zetknął się ze sobą. Stali w ten sposób, niezachwiani niczym skały, krzyżując ze sobą bronie w próbie zyskania przewagi nad przeciwnikiem.
Thravar widząc, że w czysto fizycznym starciu Hieronim mu nie ustępuje, postanowił w sposób bardzo praktyczny wykorzystać inną swoją wrodzoną umiejętność - mocną głowę, dosłownie.
Widząc pochylającego się nad nim przeciwnika, na twarzy którego malował się upór, krasnolud wziął zamach i twardym jak jego własna tarcza czołem trafił prosto w nos sigmaryty. Krew trysnęła obficie, a kapłan bitewny zatoczył się do tyłu, przez krótką chwilę kompletnie zamroczony. Widział jak przez mgłę zbliżającego się do niego tarczownika, który posłał młot na spotkanie z jego głową, lecz zdołał intuicyjnie uchylić się przed ciosem, który w mniej przychylnym mu scenariuszu, zakończyłby się dla niego pewną śmiercią. Kolejny atak miał nadejść od góry, lecz tym razem kapłan nie cofnął się do tyłu, a zamiast tego naparł do przodu, wystawiając stylisko młota nad głowę.
Spodziewane uderzenie zatrzymało się na gardzie, co dało zwalistemu mężczyźnie sygnał do wyprowadzenia następnego ciosu. Lambert zaparł się jedną ręką o bark krasnoluda i wyskoczył do góry, trafiając go kolanem w podbródek. Krasnolud zatoczył się do tyłu, instynktownie wystawiając tarczę przed siebie i w tym samym momencie spadł na nią ciężki młot przeciwnika.
Wciąż zamroczony Thravar zamachnął się na oślep, lecz kapłan bez trudu uniknął jego broni, po czym okręcił się na pięcie i wykorzystując cały nadany przez nogi impet, wyprowadził potężny cios na odlew, który trafił krasnoluda w odsłonięte przedramię, miażdżąc mięśnie oraz kości.

Tarczownik wypuścił z rannej dłoni broń, a stojący mu naprzeciw Lambert, ciężko dysząc, obniżył broń i wypowiedział przez zaciśnięte zęby następujące słowa:
- Twoja ostatnia szansa, żeby się poddać, krasnoludzie - wyspał kapłan, pomimo, że dobrze znał przedstawicieli brodatego ludu. Wiele lat spędził wśród tych zaprawionych w bojach, ale też niezwykle upartych wojowników, dlatego też wątpił, aby krasnolud posłuchał jego słów. Nie pozwalała mu na to jego duma.
- Dra’kul! Umgi daz uzkul! - Wykrzyczał Thravar w starożytnym języku, po czym odrzucił tarczę i sięgnął zdrową ręką po leżący na ziemi oręż. Kapłan spodziewał się tego ruchu, więc w tym samym momencie uniósł swój młot, który ominął o centymetry głowę krasnoluda.
O włos od śmierci, Thravar dostrzegł nadarzającą się okazję i wyprowadził szaleńczy cios, który przeciął ze świstem powietrze, lecąc na spotkanie z odsłoniętą klatką piersiową Lamberta. Kapłan natychmiast odskoczy do tyłu, lecz jego przeciwnik okazał się być zdecydowanie zbyt szybki i końcówka głowni młota zahaczyła go o mięśnie piersiowe, niemalże wyrywając je od kości.
Sigmaryta najpierw zachwiał się, a następnie mocno skrzywił czując ogarniający go ból. Przez kolejne kilka ciosów został zepchnięty do rozpaczliwej defensywy i na moment świadkom owego pojedynku wydawało się, że będzie to jego koniec.
Jednakże zmiażdżona przez młot kapłana ręka zaczynała dawać o sobie znać, zaś adrenalina pulsująca w żyłach krasnoluda przestała być wystarczająca i wraz z każdym wyprowadzonym ciosem, Thravar zaczął wyraźnie słabnąć, co nie umknęło uwadze Lamberta.

Dostrzegając szanse na zwycięstwo, kapłan pozwolił myśleć swojemu przeciwnikowi, że ten ma nad nim przewagę, przez co krasnolud przeszedł do pełnej ofensywy, zasypując go serią szaleńczych ciosów, które szybko pozbawiały go resztek energii. Kiedy w końcu ranny tarczownik zmęczył się, Lambert przeszedł do brutalnego kontrataku, nie dając przeciwnikowi ani chwili wytchnienia.
Thravar z trudem unikał podstępnych ciosów kapłana, które wydawały się padać z każdej strony, nawet pod najbardziej niemożliwym do przewidzenia kątem. Kiedy jego ruchy słabły z każdą chwilą, Lambert przyśpieszał, tak jakby zbudził się w jego zimnym wnętrzu demon walki, który żywił się żądzą krwi i słabością przeciwnika.
W końcu silny kopniak odrzucił krasnoluda, który w następstwie upadł twardo plecami na piaszczystą ścieżkę pod sobą. W ostatnim przypływie sił wystawił do góry swoją broń, lecz potężne uderzenie Lamberta bez trudu wybiło mu ją z ręki.
Masywny młot raz jeszcze uniósł się do góry, gotowy, by upaść na czaszkę ciężko dyszącego krasnoluda, który nie był w stanie już nic więcej uczynić, tylko czekać na własną śmierć. Na koniec zdołał wypowiedzieć w swoim języku jakieś obelżywe zdanie pod adresem kapłana i w tym samym momencie, kończący cios został zablokowany przez Lexę, która wystawionym w obronie toporem zamortyzowała siłę uderzenia.
- Nie wtrącaj się - warknął przez zaciśnięte zęby Lambert, po czym odepchnął ją od siebie i raz jeszcze uderzył, lecz tym razem nikt go nie powstrzymał. Ciężka głowica oburęcznego młota przebiła stalowy hełm krasnoluda i zatopiła się w jego czaszce, zabijając go na miejscu.

- Niech będzie to lekcją dla was wszystkich - powiedział z wysiłkiem kapłan, po czym zaparł się nogami o martwe truchło wojownika i silnym szarpnięciem wydobył unieruchomioną broń, wraz z wylewającymi się kawałkami mózgu przeciwnika.


Drzewo Wisielców, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Zamieszanie, które miało miejsce na ścieżce nieopodal polany, zwróciło uwagę zajętych pochówkiem chłopów, którzy natychmiast chwycili za broń i udali się w stronę zarośli, zza których dochodziły odgłosy walki. Kiedy znaleźli się na miejscu, po najemnikach nie było śladu, z wyjątkiem martwego i ograbionego z ekwipunku krasnoluda, który leżał na wznak na samym środku ścieżki. Przez moment mieszkańcy Krausnick zastanawiali się nad przyczyną zgonu tego znamienitego wojownika, kiedy w końcu z pobliskich zarośli wynurzył się Klaus wraz z Severusem, którzy opowiedzieli im szczegółowo o konflikcie, do którego doszło między Lambertem a Thravarem.
Krótka wymiana zdań bardzo szybko przerodziła się w śmiertelny pojedynek, któremu z trwogą przyglądali się inni najemnicy. Kapłan zgładził krasnoluda, co wcale nie przyjęto westchnieniem ulgi, a jeszcze większą niechęcią wobec swego zwierzchnika. Nie mniej jednak, wszyscy zdecydowali się towarzyszyć sigmarycie, nie wiadomo czy z szacunku, czy ze strachu, i nawet będący świadkiem walki Kasimir nie zawrócił, pomimo takich początkowych chęci.
- Wiedziałem, kurwa, wiedziałem… - Schulz złapał się za głowę, kucając tuż obok zwłok Thravara.
- Przestrzegałem was przed nim - dodał, mając na myśli brata Lamberta - spotkałem mu podobnych i widziałem w jego oczach te samo szaleństwo. Nie ma rzeczy, których nie byłby zdolny dokonać w imię swoich chorych ideałów i właśnie dlatego dostaję niezdrowej gorączki na widok tak zwanych sług bożych - stary żołnierz splunął z pogardą na ziemię, po czym spojrzał ukradkiem na stojącego nieopodal Willhelma i szybko sprostował - Nie mówię o tobie, rzecz jasna.
- Wyjątkowo okrutny był ten dzień dla nas. Nie sprzyjają nam nawet bogowie, rzucając nam kłody pod nogi na każdym kroku, lecz mimo to nie mam zamiaru się poddawać. Czuję presję czasu, ale jestem też wykończony podróżą, dlatego zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, proponuję, abyśmy rozbili obozowisko gdzieś w najbliższej okolicy. Najpierw jednak, musimy skończyć chować poległych - powiedział spoglądając na leżące na ścieżce ciało krasnoluda.
- Zapewnijcie mu godny pochówek, choć nie zasłużył sobie na to, podobnie jak reszta towarzyszących Lambertowi skurwysynów - dodał po chwili, po czym udał się w stronę drzewa wisielców, pod którym wciąż siedziała zapłakana Katarina.


Po tym jak pochowano swych najbliższych oraz krasnoluda w jednej zbiorowej mogile pod wielkim dębem, mieszkańcy Krausnick za przewodnictwem Klausa, udali się na pobliską niewielką polanę, która otoczona była pierścieniem gęstych zarośli. Było to idealnie miejsce na krótki odpoczynek, albowiem znajdujące się nieopodal krzewy oraz nisko wiszące konary drzew, idealnie chroniły ich przed wzrokiem nieprzyjaciela oraz paskudnymi warunkami pogodowymi. Zdecydowano się nawet rozpalić ognisko, kiedy tylko deszcz zelżał.
O tej porze roku burze, silny wiatr oraz deszcz były częstym zjawiskiem w Ostlandzie, który położony był u brzegów niesławnego wśród żeglarzy Morza Szponów. Temperatury też miał tendencje spadać poniżej zera, a w szczególności nocą. Dlatego większość podróżujących biła się z czasem, żeby dotrzeć do najbliższej osady przed zapadnięciem zmroku, gdyż bez odpowiedniej kryjówki, spędzenie nocy pod otwartym niebem często kończyło się wychłodzeniem organizmu, co w wielu przypadkach skutkowało śmiercią jeszcze przed nadejściem świtu.

Tego popołudnia większość zmęczonych podróżą mieszkańców Krausnick odpoczywała przy ognisku, ciesząc się bijącym od niego ciepłem. Dziadek Rybak zajęty był szykowaniem uzdrawiających maści, które chciał wytworzyć z tłuszczu konia oraz znalezionych po drodze roślin. Klaus ostrożnie dzielił zapasy koniny pomiędzy chłopów, którzy nabili je na długie kije zawieszone nad ogniskiem. W dość szybkim tempie w lesie uniósł się charakterystyczny zapach pieczonego mięsa i tylko Magnus nie uczestniczył w cichych rozmowach, gdyż jako jedyny zgłosił się na wartownika, chcąc pozostać sam ze swoimi myślami.
- Powalony przez Groma minotaur wyjawił mi wystarczająco wiele przed śmiercią - Schulz przerwał chwilę nieprzyjemnej ciszy, która nastała w obozie po tym jak Katarina opowiedziała wszystkim o swoim pochodzeniu.
- Najeźdźcy ruszają na południe, w stronę Gór Środkowych. Wspominał coś o mrocznym rytuale, który ma splugawić zdobyty przez nich kielich Sigmara. Pamiętam jak Dziadek Rybak opowiadał nam kiedyś o Krwawej Skale; potężnym ołtarzu poświęconym Khorne; jednemu z najbardziej przerażających bóstw wspólnego wroga - Albert spojrzał wymownie ku Pyotrowi, który wciąż zajęty przyrządzaniem leczniczej maści, skinął mu tylko głową w odpowiedzi, lecz po dłuższej chwili ciszy dodał:
- To stara legenda, choć często opowiadana w okolicach Wolfenburga. Starożytna skała, u podnóża której znajduje się zdobiony czaszkami kamienny ołtarz, którego kolor na przestrzeni wielu wieków zmienił barwę od rytualnych mordów. Podobno byli tacy, którym Randal sprzyjał i udało im się uciec z okowów jego okrutnego strażnika, którym niezmiennie był jakiś odziany w czarną jak śmierć zbroję czempion Khorne’a.
- To by się zgadzało się - odpowiedział Schulz z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Kurgan, którego zobaczył podczas najazdu hordy pasował do opisu staruszka. Jego mroczną zbroję płytową, zdobiły czaszki oraz symbole Khorne’a, których nie pomyliłby z niczym innym, gdyż sam miał nieprzyjemność walczyć ze sługami Mrocznych Potęg podczas Burzy Chaosu.
- Przed nami do dwóch dni drogi przez las, a później czeka nas przeprawa przez rozległe wrzosowiska. To wyjątkowo niebezpieczny i zdradliwy teren, zamieszkany przez plemiona goblinów oraz orków. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że będziemy widoczni jak na otwartej dłoni. Cały region składa się z karłowatych, nagich wzgórz, gdzie najwyższe rośliny sięgają kolan - objaśniał weteran, kiedy niespodziewanie weszła mu w słowo Katarina:
- W takim razie jak my to przeżyjemy? Rozumiem, że cała ta wyprawa została już dawno spisana na porażkę, zwłaszcza teraz po rozstaniu się z najemnikami, ale co z nami? Czy nie lepiej zaniechać pogoni i zawrócić do domu? - Zapytała się, choć podświadomie znała odpowiedź.
- Nie mamy już domu, a nasze rodziny są w rękach nieprzyjaciół - odparł chłodno żołnierz, po czym zaczął kijem rysować coś na piaszczystej ziemi. Chciał coś jeszcze powiedzieć młodej kobiecie, ale zdecydował ugryźć się w język.
- W połowie drogi, pomiędzy Lasem Cieni, a Górami Środkowymi, znajduje się Goboczujka. To stara twierdza wartownicza, która przed wojną służyła mieszkańcom Ostlandu za ufortyfikowany przyczółek broniący przełęczy, która prowadzi w samo serce Hochlandu.
- Podczas Burzy Chaosu część armii Archeona odłączyła się od głównych siły i ruszyła tą trasą w stronę Wolfenburga. Po długim oblężeniu podbito Goboczujkę, w której niegdyś sam stacjonowałem, ale pamiętam, że mieliśmy tam ukrytą w lochach piwniczkę prowadzącą do zapasowej zbrojowni. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wciąż znajduje się tam sprzęt Imperialnej Armii.
- W okolicy jest też kilka niewielkich osad, choć nie jest to nam po drodze, bo będziemy zmuszeni zboczyć na północ. Chciałbym teraz przedyskutować z wami kolejne kroki, bo od tego zależeć będzie powodzenie naszej misji. Macie jakieś pomysły? - Zapytał się z nadzieją w głosie, rozglądając się uważnie po otaczających go twarzach.


Leśna ścieżka, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Późne popołudnie

Przez ostatnie kilka godzin, najemnicy podążali przez las w milczeniu. Droga przed nimi coraz bardziej zakręcała, lawirując wokół niewielkich wzgórz, które otaczała gęsta roślinność. Śpiew ptaków już dawno zamarł, burza znowu oddalała się od nich i tylko jeżący włosy na karku deszcz nie ustawał.
Woda spływające z otaczających ich pagórków, sprawiła, że ścieżka, którą podróżowali zmieniła się w małe bagno, dodatkowo utrudniając im przeprawę. Brodzili po kolana w gęstym błocie, przemęczeni i zmarznięci, coraz bliżsi utraty sił. Optymizmu nie poprawiały wydłużające się cienie, które zalegały w lesie wraz ze zmierzającym ku horyzontowi słońcem.
Twarze mieli ściągnięte i tylko upór oraz nadzieja na znalezienie bezpiecznego schronienia powstrzymywało ich przed poddaniem się. W końcu jednak sam brat Lambert musiał przyznać, że las ich pokonał, choć nie przyszło mu to łatwo.
- Przeklęte miejsce - wyspał kapłan, wciąż trzymając się za opuchniętą ranę, którą pozostawił w pamiątce po sobie tarczownik z Karak Kardin. - Przeklęty krasnolud - dodał, krzywiąc się z bólu, po czym zwrócił się do idącej tuż obok Lexy:
- Powinniśmy zejść z drogi za tym wzgórzem - powiedział wskazując wzniesienie przed nimi, które przecinała prowadząca ich ścieżka. - Przeczekamy tą pogodę i wyruszymy kiedy tylko się poprawi. Mam nadzieję, że jeszcze dziś.
Wdrapanie się na szczyt pagórka nie było tak łatwym zadaniem jakby to się mogło wydawać. Piaszczysta ścieżka ustąpiła miejsca błotnistej brei, na środku której woda stworzyła szybko płynący strumień. Próba dostania się na szczyt przypominała wdrapywanie się na skały, po których spływał wodospad, lecz obietnica wypoczynku nie pozwoliła najemnikom zatrzymać się.
W końcu stanęli na wzgórzu, które wznosiło się ponad najwyższe z konarów i mocno opadało w dół przed nimi. Na wprost rozpościerało się istne morze drzew, a tuż za nim pas jałowej ziemi, za którym wznosił się odległy cień - sławne wśród poszukiwaczy złota Góry Środkowe.
Stali tak przez chwilę, wdychając po raz pierwszy od dłuższego czasu nieskażone duchotą lasu świeże powietrze i pozwalając lodowatym kroplom muskać twarz. Różnica, którą odczuli po wdrapaniu się na szczyt wzgórza, była jak skok do wody - przyjemna i orzeźwiająca. Puszcza, którą przebyli nie bez powodu wydawała się być przeklętą; wysysała bowiem ze wszystkich istot żywych energię, którą chłonęła starając się zaspokoić swój nienasycony głód.
Ścieżka prowadząca w dół wydawała się być schodami do piekła. Pierwszy niepewny krok w tym kierunku postawił Lambert, a potem kolejny i jeszcze jeden. Reszta najemników ruszyła jego śladem i nim się obejrzeli, na nowo przemierzali wilgotną gęstwinę Lasu Cieni.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline