|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
07-03-2016, 21:53 | #91 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Cały gniew, jaki zalągł się w Katarinie, wyładowała na nadchodzących wrogach. Miotała zaklęciami na oślep w ogóle nie bacząc na konsekwencje. W jej umyśle trudno było dostrzec jakiekolwiek przejawy logicznego rozumowania. Pierwszy raz kłębiły się w nich myśli zupełnie inne niż dobro innych i własne. Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 08-03-2016 o 07:10. Powód: Usunięta ostatnia linijka i dodany BB-code. |
08-03-2016, 21:42 | #92 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Leśna ścieżka, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Południe ,,Kto sieje wiatr, ten zbiera burze” Niespodziewany silny wicher nadciągnął od północy, wznosząc do góry kłęby liści oraz tumany kurzu, które na chwilę przesłoniły widoczność. Zakryte rozłożystymi konarami niebo rozdały skrzące się błyskawice, a z gęstych chmur burzowych spadły pierwsze krople deszczu, zostawiając na piaszczystym podłożu swój mokry ślad. Sami bogowie wydawali się ronić łzy nad poległymi, których w ostatnich godzinach przybywało. Drzewo Wisielców, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Południe Zamieszanie, które miało miejsce na ścieżce nieopodal polany, zwróciło uwagę zajętych pochówkiem chłopów, którzy natychmiast chwycili za broń i udali się w stronę zarośli, zza których dochodziły odgłosy walki. Kiedy znaleźli się na miejscu, po najemnikach nie było śladu, z wyjątkiem martwego i ograbionego z ekwipunku krasnoluda, który leżał na wznak na samym środku ścieżki. Przez moment mieszkańcy Krausnick zastanawiali się nad przyczyną zgonu tego znamienitego wojownika, kiedy w końcu z pobliskich zarośli wynurzył się Klaus wraz z Severusem, którzy opowiedzieli im szczegółowo o konflikcie, do którego doszło między Lambertem a Thravarem. Leśna ścieżka, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Późne popołudnie Przez ostatnie kilka godzin, najemnicy podążali przez las w milczeniu. Droga przed nimi coraz bardziej zakręcała, lawirując wokół niewielkich wzgórz, które otaczała gęsta roślinność. Śpiew ptaków już dawno zamarł, burza znowu oddalała się od nich i tylko jeżący włosy na karku deszcz nie ustawał.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 |
11-03-2016, 15:09 | #93 |
Reputacja: 1 | Klaus miał chwilę by rozejrzeć się po najbliższej okolicy. W czasie gdy przynajmniej część z ludzi grzała dupska przy ognisku ten sprawdzał przylegający teren rozglądając się z ścieżkami zwierząt. Te zazwyczaj prowadziły do wodopoju, i to na nich najlepiej było uszykować sidła. Jak długo mieli wypoczywać? Godzinę może dwie, czy więcej? Nie wiedział, zastanawiał się czy warto w ogóle rozstawić pułapki czy przez ten czas coś się w nie złapie, ale po prawdzie warto było spróbować. Las i tak był niegościnny w pożywienie by marnować każda okazję jaka się miała nadarzyć. Rozglądał się też za jakimś źródłem wody której zaczynało coraz bardziej brakować. Odczucie niebezpieczeństwa nie pozwalało mu jednak zanadto oddalać się od reszty. Zawsze rozglądał się tez za najbliższym drzewem na które będzie mógł się wspiąć. Wiedział, że gdy zostanie zmuszony do ucieczki to takie rozglądanie się za dobrym miejscem do wspinaczki będzie już mocno spóźnione. Gdy wrócił do gromady po drodze zebrał jeszcze z tobołków zabitego krasnoluda koc. Wiedział, że niebawem ktoś nieprzyzwyczajony będzie dygotał z zimna i wówczas ten dodatkowy koc okaże się przydatny. Skrzywił się na myśl że będzie niósł dodatkowe obciążenie za kogoś, kto w tej chwili nie przewidywał mroźnej nocy, jednak wiedział, że sam nie pociągnął by tej wyprawy. Sam nie miał szans w walce z miniotaurami czy wilkami i choć po prawdzie będąc sam nie walczyłby nawet z nimi, to jednak dobrze wiedział, że nie każdej walki da się uniknąć. Odbicie mieszkańców wioski także nie zapowiadało się na takie które obejdzie się bez rozlewu krwi. Po powrocie sprawdził jak trzyma się dziadek Rybak i jak poważne są jego rany. - Pomóc ci z czymś? zaoferował wiedząc że ciężko rannemu człekowi, starcowi, każde obciążenie będzie dawać się we znaki. W zasadzie nie omieszkał o tym powiedzieć przy ognisku. - Jeśli mamy utrzymać tempo i nie zostawiać nikogo z tyłu trzeba będzie odciążyć nieco tych najbardziej poranionych. Niech każdy przyjmie na siebie choćby kawałek z ich rzeczy - wskazał na Stahlmanna i Pyotra. - Ułatwi im to podróż i pomoże w zdrowieniu. - stwierdził krótko martwiąc się o obu. - W razie walki baczcie też by ich osłonić, w tym stanie byle cios może ich rozłożyć na dobre. |
11-03-2016, 17:43 | #94 |
Reputacja: 1 | Kiedy pochówek się skończył, Adar mógł w końcu odpocząć. Nie było to dla niego nic nowego. Życie sługi nauczyło go, że cały dzień był pracą, dlatego by nie dać się wykończyć, łapał każdą okazję, jaka się nadarzyła, na odpoczynek. Co prawda teraz nikt nie stał nad nim z pasem i wszystko, co tu robił, czynił z własnej woli, jednak przyzwyczajenia zostały. Najemnicy wraz z Kasimirem odeszli, zostawiając za sobą zwłoki krasnoluda. Szarak musiał przyznać, że atmosfera po tym, jak w pobliżu nie było już ludzi Lamberta i jego samego stała się lżejsza. Tak powinno być od początku. Mieszkańcy Krasunick powinni polegać tylko na sobie. Oni znali się najlepiej i razem przeszli przez to piekło. W międzyczasie część uczestników wyprawy zbierała siły, pozostali natomiast robili różne rzeczy, by zwiększyć ich szanse na przetrwanie. Schulz nawet zorganizował naradę, na której podjęto różne decyzje. Adar też chciał się na coś przydać. Nikt jednak nie potrzebował wyszorowanych podłóg, ani pozamiatanego ganku. Było jednak coś, na czym sługa znał się dobrze, a co mogło znaleźć w tym miejscu praktyczne zastosowanie. Gotowanie. Adar przejrzał wszystkie zapasy, jakimi dysponowali i stwierdził, że jeśli będzie improwizował, to może uda mu się przyrządzić jakąś pożywną potrawkę. Coś, co pomogłoby wszystkim wstać na nogi i zregenerować siły. Z tym postanowienie rozpalił ognisko, przygotował naczynia i zebrał tyle wody, ile mógł znaleźć. Co prawda nie mieli dużej różnorodności w pożywieniu, ale jeśli ktoś się na tym znał, to mógł zdziałać cuda. Oczywiście Adar nie był zawodowym kucharzem. Pracując w tawernie nauczył się przyrządzać podstawowe posiłki i tylko okazjonalnie gotował coś bardziej wykwintnego, jeśli akurat mieli ważnych gości. Wtedy jednak kuchnią zarządzała Babcia Elna, a ona w oczach prostego sługi była istną czarodziejką. Niestety nim Szarak miał okazję nauczyć się wszystkiego, co potrafiła zrobić ta kucharka, ich wioska została zaatakowana, a Babcia Elna straciła życie. Teraz jednak miał okazję przetestować swoje umiejętności. Przygotowywanie posiłku zajęło mu jakiś czas. Choć starał się jak mógł i robił wszystko, co potrafił, efekt końcowy nie był w pełni zadowalający. Nie, potrawa nie była zepsuta. Po skosztowaniu można było poczuć przyjemny smak – choć i to zależało od upodobań. Jednakże Adar nie osiągnął swojego celu. Zamiast regeneracyjnego jadła wyszła mu tylko smaczna potrawka. No cóż, ciała nie uleczy, ale może chociaż podniesie na duchu. Kiedy skończył, Adar poczęstował wszystkich i upewnił się, że niczego im nie brakuje. Potem posprzątał po sobie i wystawił naczynia, by zebrać więcej deszczówki. Szarak czuł, że spoczywa teraz na nim duża odpowiedzialność. Musiał zatroszczyć się o rannych towarzyszy. I póki co, to go napędzało do dalszego działania. |
11-03-2016, 21:26 | #95 |
Reputacja: 1 | Rozbijanie obozu było według niego stratą czasu. Z jednej strony rozumiał, że ci, którzy poważnie ucierpieli w starciu z bestiami Chaosu wymagali opatrzenia i chwili odpoczynku, nawet jemu samemu przydałoby się nieco odsapnąć, ale... czas uciekał. Z każdą chwilą malały szanse na odbicie pozostałych jeńców. Pieczona konina nie miała smaku. Oczywiście jakiś smak zapewne miała, ale Magnus go nie czuł. Mięso, które przyniósł mu któryś z życzliwych sąsiadów było twarde, żylaste i nie do końca upieczone, ale drwal żuł je i połykał bez żadnych odczuć. Po prostu robił to bo tak wypadało. Należało jeść, żeby mieć siłę iść dalej. Trzeba było iść dalej, żeby walczyć. Trzeba było walczyć, żeby zabijać. Trzeba było zabijać, żeby pomścić. Zabić tak wielu, ilu tylko zdoła. Najlepiej wszystkich. A później... później nie miało już żadnego znaczenia... jego myśli nie sięgały dalej, niż do spotkania z wrogiem. Postój przedłużał się. Magnus obchodził prowizoryczne obozowisko od czasu do czasu krzywiąc się, gdy niostrożny krok dawał o sobie znać bólem w zranionym boku. Gdy w końcu uznał, że dość już bezczynnego siedzienia i czekania na kolejną tragedię podszedł bliżej ognia i zaczął przygotowywać do dalszej drogi. Po kilku chwilach podniósł się i spoglądając w kierunku, w którym poszli najemnicy, a wcześniej zwierzoludzie z jeńcami, powiedział: - Drzewo... było znakiem dla nas. Oni wiedzą, że za nimi idziemy. Musimy ich dogonić, albo będą kolejne drzewa... Strażnica jest najbliżej drogi, którą iść musimy. Nie mamy czasu szukać innej. Jak tylko skończył mówić skierował się na ścieżkę i zatrzymał nieopodal miejsca, w którym zginął krasnolud. Czekał na mieszkańców zrujnowanej wsi, żeby wspólnie wymierzyć sprawiedliwość winnym ich krzywd.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
12-03-2016, 14:42 | #96 |
Reputacja: 1 | Dysząc ciężko i klnąc pod nosem, Wilhelm przykucnął na moment, kiedy to w końcu dotarli na szczyt wzgórza. Może i miejsce wydawało się mniej przygnębiające niż ponury las, jednak w żaden sposób nie wypływało to na jego zmęczenie. Nie miał ochoty podziwiać majestatycznych widoków. Jeden rzut oka na Góry Środkowe sprawił, że spochmurniał jeszcze bardziej; mieli jeszcze długa drogę przed sobą. Zrezygnowany Andree, wyprostował się naraz, jakby przypomniał sobie o czymś istotnym. Sięgnął do plecaka. Grzebał w nim przez krótką chwilę, przedzierając się ręką przez różne zbędne przedmioty i rację podróżne, aż w końcu znalazł to czego szukał. - To co? Coś na wzmocnienie? - zapytał, kiedy to w tej samej chwili wyciągnął z plecaka dłoń trzymającą butelkę gorzały. Nie czekając na odpowiedź, odkręcił pełniutką flaszkę i wziął porządny haust. Skrzywił się lekko i posłał butelkę dalej. Młody grabarz odebrał ją z szerokim uśmiechem, mimo protestów mięśni twarzy które nienawykły ostatnio do takiego wysiłku. Deszcz zmył z jego twarzy brud i krew, zostawiając za sobą tylko chłodne odrętwienie, na które nie było lepszego lekarstwa niż kilka łyków gorzałki. - Prost - Skinął głową Wilhelmowi i zamoczył usta. Czuł się jakby pił po raz pierwszy, jego dni biesiadowania w lokalnej karczmie Krausnick oddalone jakby o cały żywot. Cały żywot? - Wczoraj - Westchnął nagle młodzieniec, patrząc na krzywą linię Gór Środkowych odcinającą okoliczne wzgórza i las od niebios. -Wczoraj wszystko się zmieniło. Na bogów, nie mogę uwierzyć, że jeszcze wczoraj wszystko było… normalne. - Chłopak oddał butelkę następnemu najemnikowi, nie odrywając wzroku od posępnych monolitów. Po dłuższej chwili zerknął na szczodrego towarzysza z ciekawością. - Nie wydajesz się być człowiekiem poświęconym bogu, Wilhelmie. Czy jesteś wojownikiem, jak ta dzielna norsmenka? Lexa wzięła butlę i przyjrzała jej się z podejrzliwością. Następnie powąchała gwint i zerknęła na Wilhelma, jakby upewniając się, że jest pewien swej szczodrości. Gdy pozbyła się garści wątpliwości, wzruszyła ramionami i przechyliła butelkę, opróżniając co najmniej jedną trzecią jej zawartości, a gdy odkleiła usta od szyjki, nawet się nie skrzywiła. Oddała alkohol właścicielowi i podeszła do Lamberta, choć nie odezwała się słowem. - Cicha woda brzegi rwie - Mruknął pod nosem grabarz, odprowadzając wojowniczkę wzrokiem. Czuł się nieswojo wśród twardych, małomównych żołnierzy nawykłych do życia w niewygodzie, takich jak Lexa i Lambert. Onieśmielali go swoją determinacją i wolą walki. Wilhelm wydawał się być bardziej bratnią duszą, aczkolwiek Kas miał nadzieję wsiąknąć trochę podejścia pozostałej dwójki - byli diabelnie skuteczni w sytuacjach, które wymagały zimnej krwi i kunsztu wojennego. Wilhelm zamarł na moment, spoglądając badawczym wzrokiem na grabarza. Zmarszczył brwi i przedłużył chwilę milczenia, biorąc kolejny łyk z flaszki. Skrzywił się ponownie, tym razem nieco mocniej i podał butelkę nowemu towarzyszowi. - Przez większość mego życia, raczej nie zaprzątałem sobie głowy Bogami - przyznał przeczesując jasne, zlepione od potu włosy. Przeniósł spojrzenie z Kasa, na monumentalne góry, widniejące na horyzoncie. - Być może dlatego teraz tu jestem? Wszystko tak nagle się zmienia w tym przeklętym kraju... - Prawdę mówiąc... Jestem lepszym strzelcem, niż wojownikiem - Andree stwierdził po krótkich zmaganiach z samym sobą, rzucając jednocześnie niepewne spojrzenie Lexie. - To podobnie jak i ja. A jednak zaczynam mieć wrażenie, że nie przeszkadza to bogom poświęcać uwagę nam. - Dobrą i złą, dodał w myślach, nie chcąc obrazić Lamberta. Wziął z butelki mały łyk i stuknął denkiem w ramię stojącej nieopodal Lexy w pytającym geście. Nieco niechętnie - wojowniczka z pewnością mogłaby wydudnić cały zapas sama. - Strzelcem, powiadasz? Na pewno będzie nam trzeba polować by uzupełnić zapasy, to wartościowa umiejętność. Nie zapominając o polowaniu na… grubego zwierza. - Młodzieniec nie musiał tłumaczyć tego co miał na myśli. Wielokrotnie próbował wyobrazić sobie ostateczną konfrontację z ściganymi przez nich zwierzoludźmi. Co dokładnie mogli zrobić, gdy już dopną celu? Za każdym razem przekonywał się, że nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie - mógł tylko przyspieszyć kroku, by przekonać się szybciej. Lambert spojrzał z ukosa na częstujących się alkoholem najemników, ale sam nic nie powiedział. Jego wzrok skupiony był na widniejącym w oddali szarym cieniu, który wznosił się wysoko ponad lasem. To właśnie tam zmierzała ścigana przez nich banda zwierzoludzi i wszystko wskazywało na to, że poruszali się od nich szybciej; teren też znali lepiej. Kapłan nie mógł dopuścić do splugawienia artefaktu; nie tylko okryłby się wieczną hańbą, ale też wzmocniłoby to przeciwnika. Przez dłuższą chwilę przyglądał się intensywnie odległym górom, aż w końcu powiedział: - Wróg szybko się oddala, a my ledwo jesteśmy w stanie dotrzymać mu kroku. Obawiam się, że jeśli nie znajdziemy jakiejś drogi na skróty to zdoła dotrzeć do Gór Środkowych na długo przed nami. Wtedy wszystko będzie stracone… Kasimir wytarł dłonie o uda i zerknął przez ramię, w stronę z której przyszli. - Musimy się więc spieszyć. - Stwierdził przytomnie, ale niezbyt pomocnie. - Może gdy wróg poczuje się pewnie i na własnym terenie to zaprzesta tak forsownego marszu? To będzie nasza szansa, by go dogonić. - Czy damy już odpoczęły, ya? - spytała zerkając na zmęczonych mężczyzn i choć sama odczuwała znużenie, nie dawała tego po sobie poznać. - To dupy ruszać i dalej w droga, czas goni i zmrok - skwitowała gotowa wyruszyć. Po ruszeniu ścieżką w dół wzgórza, najemnicy zdecydowali się zejść z drogi i znaleźć sobie odpowiednie schronienie przed burzą i deszczem. Przedarli się przez odgradzające ścieżkę od reszty lasu pasmo zarośli, wycinając sobie mieczami drogę i ruszyli na ślepo przed siebie, starając odszukać wystarczająco rozłożyste drzewo, pod którym można byłoby rozbić obóz. Po upływie kilku minut dotarli do niewielkiego strumyku wody, gdzie mieli okazję uzupełnić zapasy. Pech jednak sprawił, że nie byli tam sami, o czym mogli się przekonać, gdy siedzieli niezauważeni w pobliskich krzakach. Do płytkiej rzeki zbliżyło się kilka istot przypominających minotaury, z którymi mieli wcześniej okazję walczyć, lecz te robiły jeszcze większe wrażenie, albowiem były przerażającym połączeniem mutanta z koniem. Wielkie centigory były elitą wśród hord zwierzoludzi; bardzo agresywne i trudne w opanowaniu. Nad strumieniem zebrało się trzech z nich, uzbrojone były w łuki oraz topory i wszystko wskazywało na to, że byli zwiadowcami Ragusha, czekającymi na przybycie Schulza oraz jego ludzi. Dudniącymi głosami toczyły ożywioną dyskusję między sobą w swym plugawym języku, przez co żadna z tych bestii nie zwróciła uwagi na obecność kryjących się w zaroślach najemników, którzy rozważali swe następne kroki. Lexa siedząc w krzakach milcząco spojrzała na Lamberta. Chyba po raz pierwszy na jej twarzy zagościło więcej emocji, a sam wyraz nabrał nadmiaru mimiki. W końcu nie chciała nic mówić, aby nie zdradzić przypadkiem swojej pozycji, to by było głupią wpadką. Wzrokiem pytała się kapłana, co teraz powinni robić. Może chwilę poczekać, aż czegoś się dowiedzą? Choć czy w ogóle była jakakolwiek szansa na zdobycie informacji? Skulony obok niej Wilhelm również dla odmiany się zamknął i zaczął wykorzystywać mowę niewerbalną. Znacząco kręcą głową i wykrzywiając minę w niespokojnym grymasie, dawał do zrozumienia, że raczej nie podoba mu się perspektywa zaatakowania monstrualnych bestii. - Mieliśmy unikać walk - wyszeptał najciszej jak mógł. Kasimir położył dłoń na ramieniu Wilhelma i pokiwał głową w geście dodania blondynowi otuchy. “Damy radę”, wydawało się mówić jego uważne spojrzenie. Następnie grabarz sięgnął cichaczem do swego plecaka i wyciągnął zeń butelkę oleju do górniczej lampy Duraka i suchą szmatę którą używał jako zapasowych onucy. Wyciągnął korek butelki zębami, nasączył materiał i wetknął go w szyjkę naczynia, przygotowując prowizoryczną bombę zapalającą. Durak opowiedział mu kiedyś o krasnoludzkiej gorzałce, której można było użyć jako broni podczas oblężeń, wymieniając to jako jedną z długiej listy niemal magicznych właściwości tego trunku. Chłopak miał nadzieję, że nie były to tylko przechwałki. Grabarz gestami objaśnił działanie swojej konstrukcji towarzyszom i ostrożnie odłożył bombę na bok wraz z hubką i krzesiwem. Miał nadzieję że któryś z najemników miał lepszego cela niż on. Widok spojonych z najgorszych charakterystyk człowieka i zwierzęcia bestii przyprawiał go o szybsze bicie serca, po części ze strachu przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, a po części z podekscytowania kolejną szansą na zgładzenie sług mrocznych bogów. Młodzieniec nałożył bełt na łożysko thravarowej kuszy i czekał w napięciu na decyzję Lamberta, ewidentnie jednak nie stroniąc od konfrontacji z bestiami. Mając nad nimi przewagę zaskoczenia i przy odrobinie życzliwości Sigmara, czwórka poszukiwaczy Kielicha miała szansę na wygranie tej potyczki. Dodatkowo chłopak chciał wyeliminować zagrożenie na które mogli się potem natknąć Schultz wraz z resztą wieśniaków - nie mógł dopuścić by tamci wpadli w pułapkę, chociaż nie sądził żeby na najemnikach ten argument zrobił jakiekolwiek wrażenie. Andree zmarszczył gniewnie brwi, spoglądając na poczynania Grabarza. Jego płonący irytacją i przestrachem wzrok jasno wyrażał jedno słowo - “NIE!”. Nie po to oddzielili się od wieśniaków, by teraz toczyć potyczkę z każdym możliwym przeciwnikiem, ryzykując niepotrzebne rany i straty w ludziach. Teraz każdy z nich był na cenę złota, a Wilhelm wątpił, by Lambertowi pozostało wiele mikstur leczniczych. - Jak ich zwiadowcy nie wrócą, to zwierzoludzie zwietrzą, że depczemy im po piętach - szepnął sucho, tym razem konkretnie do Lamberta. - A jeśli ich nie zabijemy to znajdziemy się między Ragushem, a centigorami - zauważył przytomnie Lambert, po czym zwrócił się do Lexy: - Jak sądzisz? Damy im radę? Lexa uśmiechnęła się pod nosem - Rzucaj to, Wil - rozkazała bezczelnie nie spuszczając wrogów z oczu. - Niech was wszystkich diabli wezmą - przeklął Wilhelm pod nosem. Sięgnął po garłacz, jeszcze raz upewniając się, że poprawnie go wcześniej naładował. Zaraz potem ponownie schował go za pas i z ponurą miną chwycił za bombę Kasa. Odpalił, wycelował i cisnął w stronę przeciwników. Łatwopalna ciecz trafiła prosto w środkowego centaura i wybuchła wściekłym płomieniem, który pochłonął także stojące tuż obok stwory. Bestie natychmiast wskoczyły do wody, głośno przy tym zawodząc z bólu. W tym samym momencie brat Lambert dał sygnał do ataku: - Za Imperatora! - Krzyknął sigmaryta, wybiegając na otaczającą strumień polanę z oburęcznym młotem uniesionym nad głowę. Potwory zauważyły intruzów, otrzepały się z płomieni i ruszyły w ich kierunku, jednakże kapłan był szybszy i zabił pierwszego z nich zanim ten zdążył sięgnąć po swoją broń. Lexa jak dzikus wybiegła tuż za Lambertem i z okrzykiem bojowym godnym rosłego, chłopskiego norsa, przywaliła toporem w kopyto jednej z bestii. Grabarz śledził tor lotu płonącego pocisku pełnym napięcia wzrokiem, kurczowo przyciskając kolbę kuszy do ramienia. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania i sprawił, że po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży poczuł w sercu radość. Radość zrodzoną z widoku wykrzywionych z bólu pysków centigorów, z zapachu ich płonącej sierści, ze strachu jaki okazali przepychając się do strumienia by jak najszybciej ugasić trawiące ich płomienie. Niewiele dzieliło łowcę od zwierzyny, jak się okazało. Rozochocony sukcesem Wilhelma, chłopak wycelował w jednego z przeciwników i oddał strzał. Wydawało się to w teorii bardzo proste - kieruj tam gdzie ma polecieć pocisk i pociągnij za spust. W praktyce jednak ta teoria nie wychodziła obronną ręką - strzelający pierwszy raz w życiu Kas spudłował haniebnie. Klnąc na czym świat stoi młodzieniec odrzucił kuszę, porwał z ziemi topór i tarczę i puścił się za towarzyszami, w sam raz by dobiec do nich gdy ci skończyli rozczłonkowywać ostatnią z bestii i móc podziwiać ich rękodzieło. Bogowie, trójka z którą podróżował okazała się dokładnie tym na co wyglądała - bandą twardych, zimnokrwistych zawodowców, działających razem jak maszynka do mielenia mięsa. Zimny dreszcz przeszył Wilhelma, kiedy zranione bestie zaczęły zawodzić z bólu. Płonąca butelka trafiła idealnie w miejsce w które wymierzył, jednak nie miał zamiaru świętować z tego powodu. W końcu centigory nadal żyły i w każdej chwili sytuacja mogła przybrać całkowicie odmienny obrót. Najemnik, w przeciwieństwie do reszty, nie rzucił się tym razem na przeciwnika z mieczem w dłoni i okrzykiem na ustach. Nie. Poprzednia walka nauczyła go wystarczająco, że istnieją granicę jego matactw i blagierstwa. Dlatego zamiast po miecz, Andree sięgnął po krótki łuk zawieszony na plecach. Garłacz z pewnością mógłby być o wiele bardziej skuteczny, jednak szaleńcza szarża reszty najemników nie sprzyjała masowemu ostrzałowi. Na całe szczęście łuk okazał się równie skuteczny. Wstrzymując oddech i drżenie rąk na krótką chwilę, Wilhelm nałożył strzałę na cięciwę. Skoncentrował się jak mógł zapominając o ogarniającym go zdenerwowaniu. Jeden błąd, a strzała mogłaby trafić Lemberta czy Lexe. Musiał być ostrożny. W chwili gdy uwolnił cięciwę, a strzała z charakterystycznym świstem ruszyła w kierunku walczących, strzelec przymknął oczy. O sukcesie jego strzału poinformował go przeciągły ryk stwora i głośny huk upadającego na ziemię cielska. Kiedy otworzył oczy, dostrzegł swoją strzałę wbitą po samą lotkę w szyję martwego potwora. Blondynka zamachnąwszy się dwa razy zraniła dotkliwie lewe kopyto kolejnej z bestii. W przypływie szału i niepohamowanej żądzy mordu jak zawsze towarzyszył jej Ulryk, który z boską łaską dał jej na tyle siły, aby oderżnęła drugim atakiem prawe ramię centigora, który padł na glebę wykrwawiając się w straszliwych konwulsjach. Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-03-2016 o 14:50. |
12-03-2016, 15:59 | #97 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
12-03-2016, 17:14 | #98 |
Reputacja: 1 | Po tym jak uderzył, najpierw plecami, potem potylicą o pień i stracił przytomność, Dziadek Rybak stale odczuwał pulsujący ból w głowie. Nawet teraz, kiedy minęło trochę czasu, miał wrażenie że postrzega wydarzenia w niejakim opóźnieniu i otępieniu. Wiedział czego spodziewać się później, bowiem widywał podobne przypadki. Silne uderzenie w potylicę często skutkowało silnymi zawrotami głowy i nudnościami oraz coraz silniejszym bólem głowy. Tylko czas mógł tu pomóc. Odniósł także kilka innych obrażeń. Również inni byli ranni. Tu już można było coś zaradzić. Nim jednak zabrał się za przyrządzanie maści, korzystając z pomocy Adara udał się nad grób Natalyi, wykopany przez Katarinę. Ostatnio edytowane przez Rewik : 12-03-2016 o 17:19. |
12-03-2016, 18:36 | #99 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Widok okradzionego z dobytku krasnoluda z roztrzaskanym łbem był dla Katariny niczym cios w policzek. Wszyscy krzątali się dookoła w poszukiwaniu łopaty, na której jej dłonie były mocno zaciśnięte z powodu wzburzenia, a Khazad leżał bezładnie rzucony przez pozostałych wioskowych w pobliżu połowicznie wykopanej mogiły. Syknęła pod nosem odwracając wzrok. Czuła się winna temu wszystkiemu. Może gdyby Lambert nie był tak wściekły przez to, że Shulz mu przeszkodził w zabiciu jej, to do niczego by nie doszło. Tak to wyładował swój gniew na swoim towarzyszu. Pomyślała wtedy jedynie o sobie i sądziła, że jeśli coś się stanie, to ucierpi tylko ona. Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 13-03-2016 o 10:48. Powód: Dodane kilka zdań na samym dole. |
12-03-2016, 20:17 | #100 |
Reputacja: 1 | Danielowi niezbyt podobał się pomysł postoju w środku dnia. W końcu było jeszcze jasno a czas uciekał. Mimo to nie oponował. Zrezygnowanie zaczynało brać w nim górę nad nadzieją, że znajdą kogokolwiek żywego. Schulz przedstawił im ich sytuacje i spytał o radę. Każdy coś dorzucał od siebie, więc i on powiedział, co mu leży na wątrobie. - Jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse odnaleźć kogoś żywego, to nie możemy zbaczać z drogi. Musimy iść prosto do tej twierdzy i daje za zwierzoludźmi. Oni i tak poruszają się szybciej niż my. Możemy tylko liczyć, że coś ich spowolni. Może ten szaleniec Lambert w mniejszej grupie dopadnie ich szybciej i zaatakuje. Penie zginie, ale możemy to opóźnić ich trochę. Skoro na wzgórzach mieszkają plemiona zielonoskórych, to kto wie, może nie będzie im po drodze z potworami i dojdzie do jakiegoś starcia. Tak czy siak musimy iść jak najszybciej, jak najkrótszą drogą. - Jeśli chodzi o wioski, to powinniśmy ostrzec mieszkańców o zwierzoludziach. Nie spodziewam się pomocy, ale może uda się tam choćby coś kupić. Ot, nawet rzeczy typu bukłak na wodę, których nam brakuje. Broń w końcu spodziewamy się znaleźć w opuszczonej twierdzy. Pójdę z Dziadkiem Rybakiem, jeśli taka jego wola. Mam parę monet na zakupy a jak nie będzie dało się kupić... to są też inne sposoby. Przez te wzgórza najszybciej jechałoby się konno... - Daniel przyjął jedzenie ugotowane przez Szaraka, podziękował i kontynuował. - Wodą możemy się podzielić, bagażem również. Jak rozłożymy się obozem na noc, można zebrać wodę z porannej rosy i szronu. Mam ze sobą sidła, mogę je rozłożyć gdzieś niedaleko obozu, może przez noc coś się złapie, ale jeśli mamy dość jedzenia, to nie ma sensu. Lepiej byłoby odnaleźć jakąś ścieżkę zwierzyny. One często prowadzą do wodopojów, gdzie możemy uzupełnić wodę w razie potrzeby. Tropić nie umiem, ale las nie jest mi obcy. Poruszam się w gęstwinie szybciej niż większość z was. Klaus i Markus muszą tropić, ale Ja w tym czasie mogę przeczesać teraz wokół głównej grupy w poszukiwaniu czegoś takiego. Wezmę ze sobą puste naczynia, żebym mógł w razie czego od razu je napełnić. W razie czego zostawicie mi jakieś znaki to was bez problemu odnajdę. - |