Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2016, 21:53   #91
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Cały gniew, jaki zalągł się w Katarinie, wyładowała na nadchodzących wrogach. Miotała zaklęciami na oślep w ogóle nie bacząc na konsekwencje. W jej umyśle trudno było dostrzec jakiekolwiek przejawy logicznego rozumowania. Pierwszy raz kłębiły się w nich myśli zupełnie inne niż dobro innych i własne.

Zabiję!

Giń!

Zginiesz!

Cierp!

Zdychaj!

Utopię cię w kałuży własnej krwi!

Zapłacicie za to wszystko!

Chciała krzyczeć wniebogłosy. Liczyła się jedynie śmierć tych, których Chaos wypluł z otaczającej przeklęte drzewo mgły. Pragnęła, by zwierzoludzie cierpieli znacznie bardziej i dłużej od Natalyi. Kiedy wydawało się, że już jest po wszystkim i na polu został ostatni ciężko ranny minotaur, przygotowująca się do rzucenia czaru dziewczyna ujrzała, jak Grom szarżuje na wroga i zostaje śmiertelnie przez niego raniony. Widziała drgawki jednoznacznie wskazujące na śmierć, Katarina patrzyła w szoku nie mogąc pojąć co się właśnie stało, lecz kiedy nagle wszystko do niej dotarło padła na kolana przy psie i objęła go ramionami jak najcenniejszy skarb, jaki istniał.
Imię jej przyjaciela wykrzyczane w niebiosa, tak jakby miały przywrócić mu życie, poniosły się echem po lesie.

Nie minęło nawet pół minuty, kiedy to Lambert brutalną siłą przycisnął ją do drzewa chcąc ją zabić. Bała się i to bardzo, ale już jej nie zależało. Straciła wszystko. Zmierzyła go jeszcze lodowatym spojrzeniem niczym tchnienie kislevskiej zimy. Po krótkiej i nieskutecznej obronie, zrezygnowana po prostu zamknęła oczy, by oddać się wyrokowi.

Przez myśli dziewczyny przemknął cały jej żywot, a raczej to, co z niego pamiętała. Samotny dom na obrzeżach pewnej zaśnieżonej wioski, całe dnie izolacji od świata zewnętrznego i wpatrywania się bez celu w sufit, godziny spędzone na mrozie, wyczerpujące treningi fizyczne i psychiczne, długie lekcje prowadzone przez Natalyę, rozmowy z nią, opowieści, jej rzadki uśmiech zadowolenia z efektów pracy swej uczennicy. Przeciętny człowiek by powiedział, że była nie kobietą, tylko bryłą lodu, która przybrała wizerunek niewiasty, jednak Katarina kochała ją jak nikogo innego, gdyż znała ją lepiej niż ktokolwiek.
Grom był wówczas jedynie “środkiem”, przynajmniej jak to mistrzyni określiła, by jej podopieczna nie oszalała z powodu długiej samotności. Nie sądziła jednak, że ona aż tak się przywiąże do młodego wilczura ostatecznie doprowadzając do tego, że nie rozstawali się nawet na krok.

~ Pani Natalyo, mam nadzieję, że Grom ma się u ciebie dobrze. Za niedługo tam dołączę ~ wypowiedziała w myślach roniąc ostatnią łzę.


Słowa Schulza zadziałały na nią niczym wylane na głowę wiadro zimnej wody. Otworzyła najpierw jedno oko, następnie drugie i patrzyła na tą scenę, póki nie minął paraliż spowodowany strachem. Wciąż nie wierząc wyrwała się czym prędzej i stanęła obok Alberta ledwo trzymając się na nogach. Bała się, chociaż myślała, że już nie ma po co żyć. Chciała uciekać, zanim ktoś znowu będzie chciał ją zabić. Już sobie wyobrażała je wrogie spojrzenia wśród osób dotychczas uważanych za “swoich”. Przeprosi tylko Schulza za to wszystko, wykopie groby dla Natalyi oraz Groma i czym prędzej weźmie nogi za pas. Nie chciała poświęcać życia za jakiś zakichany kielich.
Zabawne mogło być to, że nie czuła do Lamberta wrogości, a jedynie współczucie.

Sigmaryta jednoznacznie oznajmił, że odchodzi, a za nim poszli jego najemnicy. Katarina patrzyła błyszczącymi od łez oczami na całą tą sytuację. Schulz, dla dobra jakiejś dziewczyny, która go oszukiwała przez ćwierć roku, prawdopodobnie pożegnał się z szansą na odnalezienie swoich najbliższych. Sądziła, że gdyby kapłan ją zabił, to by do tego nie doszło. Wilhelm i Lexa obdarzyli ją takim spojrzeniem, jakby chcieli jej coś powiedzieć - kilka niewypowiedzianych słów, których nie potrafiła rozszyfrować. Dziewczyna tak stała w miejscu odwzajemniając patrząc na dwoje najemników z żalem w oczach, a przede wszystkim na Norsmenkę. Miała chęć podbiec, chwycić ją za ramię i odwieść od szalonego zamiaru wędrówki w tak małej grupie w lesie pełnym bestii. Że kilka monet jakiegoś szaleńca nie jest tego warte. Że jeśli szuka walki, to będąc żywą zazna jej więcej, niż będąc martwą.
Ale tego nie zrobiła. Jedynie padła na kolana i skuliła się pod drzewem wylewając kolejne łzy za swoich bliskich.
Najemniczka zawiodła ją, kiedy potrzebowała wsparcia.
Bała się.

Gdy to Klaus poszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu, ta gwałtownie podniosła oczy szukając przystawionego przez mężczyznę noża gotowego do poderżnięcia jej gardła, lecz zamiast tego usłyszała słowa otuchy wypowiedziane przez jedną z osób, po których najmniej się tego spodziewała. Pełna zdziwienia zdołała wybąkać z siebie jedno słowo wdzięczności tak często używane przez wszystkich ludzi Starego Świata.
- Dziękuję.
- Sama muszę pochować Natalyę oraz Groma. To… mój obowiązek - dodała, na co Klaus skinął głową i odszedł przygotowywać obozowisko.


I tak siedziała pod drzewem nieruchomo wciąż nie mogąc się zebrać na zrobienie czegokolwiek. Jej wzrok wędrował od swych butów na wilczura, od niego na przywiązaną do drzewa lodową damę, a od niej znów na buty, łkając w milczeniu. Wtem podszedł Willhelm, kolejny sługa Sigmara. Trudno jej teraz było przekonać się do jakiegokolwiek człowieka powiązanego bliżej z bogiem Imperium niż przeciętny człowiek z równie przeciętnej wsi. Już pierwszym błędem mnicha było zadanie prawie identycznych pytań, jak jeden z jego braci w wierze. Ostatecznie wyznała mu całą prawdę, bo przynajmniej on zdawał się słuchać odrobinę bardziej niż Lambert. Dotychczas nie miała zdania na temat wierzeń Imperialnych, a po czynach Hieronima uznała, iż wszyscy to szaleńcy. Nie wiedziała przez chwilę czy akolita na siłę próbuje siłą ją do siebie przekonać, by później wbić jej nóż w plecy, czy może jest całkowicie szczery. Może ostatnią rzeczą, jaka ją teraz ratowała, było to, iż mieszkała przez chwilę w Krausnick?
~ Katarino, ogarnij się. Zaczynasz być podejrzliwa jak kyazak uciekający przed rotą na oblaście ~ zganiła się w myślach za paranoiczne myślenie.
Znała wszystkich tak samo, jak wszyscy znali ją. Wiedzieli, że ona sama nikomu nic nie zrobi choćby miała zrobić coś okropnego. Po prostu nie potrafiła krzywdzić ludzi.
Przynajmniej na razie.
Zostawiła butelkę Kvasu Willhelmowi i oddaliła się, by zająć się Natalyą… A raczej tym, co z niej pozostało.

Stojąc przed swą mistrzynią dziewczynie otwierały się kolejne rany w sercu. Zazwyczaj pięknie ułożone rude włosy były w całkowitym nieładzie, w niektórych miejscach porwane tak, jakby ktoś ją ciągnął po ziemi. Jej zielone oczy przypominające kolorem szmaragdy, które nie jeden raz obdarzyły swą uczennicę chłodnym spojrzeniem, ale też czasami obdarzały ją spojrzeniem pełnym rodzinnego ciepła, teraz były nieruchome i puste. Jej…
Nie mogła już na to patrzeć. Szybkim krokiem podeszła do drzewa i przecięła liny wyciągniętym z buta sztyletem i z szacunkiem ułożyła ciało mentorki pod drzewem. Wzięła jej ubrania rzucone przez kogoś lub coś pod drzewo i...
Dotknęła czegoś twardego.
Szybko zaczęła przeszukiwać szaty i znalazła tam list z jakąś pieczęcią. Westchnęła z ulgą. Przynajmniej tyle się jej udało odzyskać. Schowała go do jednej z kieszonek w swojej torbie i okryła truchło “całunem” w postaci ubioru Natalyi. Obok niej ułożyła Groma teraz już równie zimnego, jak wszystkie pozostałe trupy. Nie chcąc na to wszystko patrzeć dłużej, niż trzeba, usiadła pod drzewem, tym samym oddając się gorzkiemu wspominaniu spędzonych dni w miejscu, które mogła określić jako dom, czyli w samotnej chatce w Kislev.


- Przyznam szczerze, że zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem ciebie miotającą te zaklęcia. Uwierzyłem wam na słowo. Być może byłem zbyt naiwny, ale to w dobrej wierze - powiedział Schulz, podchodząc do skulonej pod drzewem i zapłakanej Katariny.
- Walczyłem niegdyś na polach Erengradu i widziałem tobie podobne w walce. Wzbudzały przestrach tak u wrogów, jak i sojuszników, ale cieszyliśmy się widząc kislevskie czarownice po swojej stronie - starzec uśmiechnął się, po czym przykucnął obok kobiety i oparł się o wielkie drzewo. Wszystkie trupy zostały ściągnięte i teraz kopano im płytką mogiłę. Żołnierz dopiero co przekazał łopatę Adarowi i zdecydował się usiąść obok wstrząśniętej dziewczyny, aby móc złapać oddech i spróbować jakoś pocieszyć ją. Ta podniosła swój wzrok na moment, by spojrzeć na Alberta, po czym znów zaczęła patrzeć w ziemię pod swoimi stopami. W jej oczach malowała się rezygnacja. Ewidentnie było widać, że niesamowicie ciężko to znosiła. Dopiero po dłuższej chwili się odezwała do mężczyzny.
- Nie chciałyśmy was oszukać. My... Ukrywałyśmy się przed rozbójnikami podążającymi naszym tropem, ale nie mogłyśmy wam powiedzieć kim jesteśmy, bo jeszcze by ktoś wezwał łowców czarownic i... wtedy bym tu nie siedziała - jej ochrypły głos był tak cichy, że zdołał dotrzeć jedynie do uszu Schulza, a słychać w nim było, iż próbowała panować nad jego drżeniem, co wychodziło jej przeciętnie.
- Ze mnie żadna czarownica. Jestem... byłam... uczennicą. Teraz nawet nie wiem co ze sobą zrobić. Natalya i Grom zostali... - ostatnich słów nie zdołała z siebie wykrztusić, choć oczywistym było co chciała rzec.
- Nie mam już nic. To miejsce zabrało mi wszystko. Nawet chęć życia i dalszej walki. Z Lambertem kiedyś znowu się spotkamy i znowu będzie chciał mnie zabić. Natalya i Grom byli dla mnie rodziną, a swojej prawdziwej nie pamiętam. Zabrało wszystko, poza tym.
Katarina wręczyła weteranowi list znaleziony wśród ubrań swej mistrzyni. W ogóle nie rozumiała jego znaczenia. Wiedziała tylko, że trzeba go dostarczyć do Middenheimu do głównej świątyni Ulryka.
- Mogłeś mnie zostawić wyrokowi tamtego człowieka. Z nim masz większe szanse na odnalezienie swoich bliskich. Dlaczego więc mnie uratowałeś narażając się na śmierć? - zapytała go moment później patrząc po pozostałych.
- A co innego mogłem zrobić widząc niewinną kobietę skazaną na śmierć przez obcego mi człowieka? Czy tego chcesz, czy też nie; jesteś… byłaś mieszkanką Krausnick, podobnie jak my wszyscy, a mieszkańcy z tej wioski zawsze trzymają się razem - odparł starzec, po czym delikatnym ruchem ręki odgarnął jej włosy z twarzy, aby lepiej się jej przyjrzeć. W jego szarych oczach czaił się ten sam ból, który Katarina odczuwała w swoim sercu. Zżerała go trwoga na samą myśl o swojej rodzinie, lecz w przeciwieństwie do dziewczyny, on nie znał losu najbliższych i to było w tym wszystkim najgorsze.
- A poza tym, przypominasz mi moją córkę. Aleksa to śliczna niewiasta; zbyt młoda i naiwna, żeby zostać tak naznaczoną przez los. Wychowywałem ją najlepiej jak tylko potrafiłem. Żyła pod kloszem, z dala od brudów tego świata, nieświadoma niebezpieczeństw czyhających na każdym kroku. Żałuję, że nie potrafiłem ich obronić - stary żołnierz skrzywił się, a po jego wysuszonej, naznaczonej zmarszczkami twarzy spłynęły gorące łzy. Niemalże natychmiast odsunął się od kobiety i oparł się plecami o pień drzewa, po czym spojrzał ku niebu, gdzie rozpościerały się wielkie konary drzew, skutecznie przesłaniające światło słoneczne.
- Czasem myślę sobie, że lepszym dla nich losem byłaby śmierć. Nie zrozum mnie źle; widziałem potężnych wojowników skulonych na polu bitwy i płaczących jak małe dziewczynki. Spotkanie z wypaczonymi przez Chaos istotami może zniszczyć nawet największego twardziela. Boję się nawet myśleć co mogą im zrobić te potwory, a jeśli przeżyją to już nigdy nie będą takie same… - mówił zachrypniętym głosem, po czym spuścił głowę. Jego szerokie barki zaczęły drżeć, kiedy zakrył twarz swoją spracowaną dłonią, aby móc zapłakać bezgłośnie.
Katarina dziwnie się poczuła słysząc przyrównanie jej do córki Schulza. Kojarzyła Aleksę i zrobiło się jej jeszcze smutniej. Nie miała już nawet energii, by płakać.
- Nie chcę mówić, że będzie dobrze, bo bym skłamała - przysunęła się bliżej i wyciągnęła rękę, by móc zetrzeć Albertowi łzy - Mi mistrzyni też mówiła, że jestem naiwna, bo wierzyłam w dobro świata. Teraz mam wątpliwości. Ale miejmy nadzieję, że reszta ma się dobrze i że ich znajdziemy całych i zdrowych.
- Sama jestem pierwszy raz wystawiona na okropieństwa starć z Chaosem i czuję, że już mnie to przewyższa. Ja... Rozważałam nawet ucieczkę. Teraz. W tym momencie. Jak najdalej. Bez pomszczenia mistrzyni - ściszała powoli głos wstydząc się własnych słów - Ale nawet nie wiem gdzie bym miała iść.
- Dziękuję. I przepraszam. Może się okazać, że przekreśliłam szanse na sukces naszej wyprawy - spuściła wzrok i znowu skuliła się pod drzewem.
- Nie wiem czy ucieczka to najlepszy pomysł - powiedział Schulz ocierając twarz o rękaw swego znoszonego imperialnego munduru. Chciał coś jeszcze dodać, kiedy nagle usłyszał szczęk oręża dochodzący z zarośli, przez które nie tak dawno przeszedł Lambert.
Starzec natychmiast podniósł się z ziemi i wydobył z pochwy poszczerbiony miecz. Jego twarz na powrót stężała, a w oczach pojawiły się znajome ogniki.
- Zmieniłem zdanie. Jeśli będzie ich za dużo to uciekaj i nie oglądaj się za siebie. Niech Sigmar ma nas w swej opiece - powiedział na koniec, po czym wraz z resztą chłopstwa pobiegł w stronę zarośli.

Dziewczyna siedziała jak osłupiała widząc tą scenę. Nagle nie wiedziała co robić. Czy uciekać? Czy może zostać? Czy iść za resztą? Czy siedzieć na miejscu? Czuła się w tym momencie jak kłoda pod nogami reszty. Znowu ogarnął ją strach, ale postanowiła go przemóc wykonać rzecz irracjonalną w aktualnej sytuacji - czyli dopełnić swój obowiązek wobec mistrzyni. Wzięła więc łopatę i zaczęła się rozglądać za odpowiednim miejscem na pochówek w najbliższej okolicy.
W głowie miała mętlik. Obawiała się przyszłości. Do czego zaprowadzi ją chęć zemsty za śmierć swej mistrzyni? Ile istnień ludzkich zostanie odebranych w ciągu kilku najbliższych dni? Kim zostanie jeśli to wszystko przeżyje? Czy dalej będzie taka, jak teraz, czy może stanie się bezduszną zabójczynią?
Nie chciała “daru magii”, jak to Natalya określała magię lodu. Traktowała to jak przekleństwo przyciągające Chaos. Chciała być po prostu zwykłą dziewczyną i żyć w błogiej nieświadomości tego, co ją może spotkać. Teraz widziała jedynie łzy, krew i cierpienie. Przez kilka godzin karmiła się nadzieją, która nagle przerodziła się w całkowitą rozpacz.
Świat nabrał szaro czarnych barw. Zaczęła mieć wątpliwości, czy istnieje teraz czas na dobroć.

Ale wciąż przecież wierzyła w dobro.

To czemu tutaj jest tylko brutalność?

Bo Chaos to zło.

Ale ludzie też są źli.

Bo są nieświadomi.

A czym jest świadomość?

To wiedza o tym, że trzeba z Chaosem walczyć.

Czyli wszystko to, co będzie złe, będziesz traktować jako Chaos?

A łowcy czarownic mordujący całe wioski?

Kapłani Sigmara palący na stosach niewinnych ludzi za byle doniesienie?

To są słudzy bogów, a nie Chaosu, a jednak są źli.

Są zaślepieni cholerną doktryną, którą sami sobie wymyślili.

Oni też będą Chaosem?

...

Nie potrafiła odpowiedzieć.


Po dłuższych poszukiwaniach wreszcie natrafiła na odpowiednie miejsce do wykopania grobów. Było to małe pole, które można było bez problemu przekroczyć w około czterech krokach, a na jego krawędzi stał sporej wielkości ostro zakończony kamień. Zaczęła kopać. Nie były to płytkie mogiły jak te, które wykopali wioskowi dla pozostałych. Zniosła truchła Natalyi i Groma, złożyła je w ziemi i zasypała.

Po “ceremonii” pogrzebowej odrzuciła łopatę na bok i padła na kolana zaczynając płakać jak małe dziecko. Wiele zim minęło, od kiedy ostatni raz do tego doszło. Czy to nie było przypadkiem wtedy, kiedy jej mistrzyni zabrała ją na nauki? Nawet nie pamiętała. W dłoni ściskała naszyjnik z niebieskiego kryształu na czarnym rzemyku - jedyną rzecz, którą pozwoliła sobie zabrać na pamiątkę po zabitej mentorce.
Opuścili ją wszyscy, których kochała, oraz pozostawiła ją samą sobie ta, która obiecała ją chronić.
Cieszyła się, że nikt nie patrzył i nikt nie słuchał.
I że wreszcie mogła pobyć przez chwilę sama.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 08-03-2016 o 07:10. Powód: Usunięta ostatnia linijka i dodany BB-code.
Flamedancer jest offline  
Stary 08-03-2016, 21:42   #92
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Leśna ścieżka, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe


,,Kto sieje wiatr, ten zbiera burze”

Niespodziewany silny wicher nadciągnął od północy, wznosząc do góry kłęby liści oraz tumany kurzu, które na chwilę przesłoniły widoczność. Zakryte rozłożystymi konarami niebo rozdały skrzące się błyskawice, a z gęstych chmur burzowych spadły pierwsze krople deszczu, zostawiając na piaszczystym podłożu swój mokry ślad. Sami bogowie wydawali się ronić łzy nad poległymi, których w ostatnich godzinach przybywało.
Pomimo spadających w oddali gromów, w okolicy zrobiło się dziwnie cicho, tak jakby cała puszcza zamarła w napięciu, oczekując tego co wydawało się być nieuchronne. Nawet stojący na ścieżce najemnicy rozeszli się, nie chcąc stać na drodze zapiekłych wrogów.
Dwaj zaprawieni w bojach wojownicy, czempioni swojego ludu, szli ku sobie zbyt wąską dla nich ścieżką. Zatrzymali się zaledwie kilka kroków przed sobą, ciężko dysząc od wzbierającej się w żyłach adrenaliny. W napuchniętych od krwi oczach czaiły się żądne mordu ogniki, zaś okalające ich ciała potężne mięśnie samoczynnie napięły się, kiedy tylko stanęli naprzeciw siebie, mierząc się ponurym, morderczym wręcz spojrzeniem. Czekali w milczeniu na zdecydowany ruch przeciwnika, który byłby sygnałem do ataku. Ciszę, która zapadła na moment, przerwał wyprany z emocji głos kapłana:

- A więc wybrałeś śmierć, krasnoludzie - Lambert odpiął swój ciężki napierśnik, który z hukiem upadł na piaszczystą ścieżkę za nim, wznosząc chmurę kurzu. Odsłonił w ten sposób swą nagą pierś, która ponaznaczana była tysiącem głębokich blizn; świadectwem okrutnej przeszłości i bliskiego szaleństwa, fanatycznego wręcz oddania Sigmarowi; bogowi-założycielowi Imperium.
Wśród zasklepionych ran, które przyozdabiały jego półnagie ciało, kapłan bitewny miał też takie, które zadał sobie sam w czasach, kiedy był biczownikiem i to swym bezgranicznym poświęceniem zwrócił wtedy na siebie uwagę Świętego Zakonu Sigmara, którego teraz reprezentował. Wyglądał imponująco, lecz tyle samo mógł o sobie powiedzieć krasnolud, którego niespotykany wzrost wyróżniał go na tle swych pobratymców, a wrodzona muskulatura była nawet znaczniejsza od Lamberta.
Powiadają, że dwa wilki o podobnej sile i rozmiarze, nigdy nie staną do walki naprzeciw siebie, dobrze wiedząc, że żadne z nich nie wyjdzie z niej bez uszczerbku, lecz w psychice istot cywilizowanych jest coś co zaprzecza wszelkiej logice, coś co pcha je ku własnej zagładzie. Tak było i w tym wypadku…

- Postaram się szybko to zakończyć. Broń się, dawi! - Krzyknął ostrzegawczo Lambert, po czym wzniósł nad głowę swój ciężki młot, gotów, aby spuścić go wprost na głowę opancerzonego przeciwnika, który spodziewając się tego manewru, wystawił do góry tarczę.
- Khazukan Kazakit-ha! - Thravar wykrzyczał słynny krasnoludzki okrzyk bojowy i w tym samym momencie broń kapłana bitewnego zetknęła się z jego tarczą, sypiąc na boki snopem iskier, kiedy stal starła się ze stalą. Tarczownikowi udało się gładko sparować cios, po czym okręcił się na pięcie i zamachnął się półtoraręcznym młotem w stronę kolan Lamberta, lecz ten zdołał w porę odskoczyć.
Niewzruszony zapałem krasnoluda, kapłan ponownie natarł i na moment ich oręż zetknął się ze sobą. Stali w ten sposób, niezachwiani niczym skały, krzyżując ze sobą bronie w próbie zyskania przewagi nad przeciwnikiem.
Thravar widząc, że w czysto fizycznym starciu Hieronim mu nie ustępuje, postanowił w sposób bardzo praktyczny wykorzystać inną swoją wrodzoną umiejętność - mocną głowę, dosłownie.
Widząc pochylającego się nad nim przeciwnika, na twarzy którego malował się upór, krasnolud wziął zamach i twardym jak jego własna tarcza czołem trafił prosto w nos sigmaryty. Krew trysnęła obficie, a kapłan bitewny zatoczył się do tyłu, przez krótką chwilę kompletnie zamroczony. Widział jak przez mgłę zbliżającego się do niego tarczownika, który posłał młot na spotkanie z jego głową, lecz zdołał intuicyjnie uchylić się przed ciosem, który w mniej przychylnym mu scenariuszu, zakończyłby się dla niego pewną śmiercią. Kolejny atak miał nadejść od góry, lecz tym razem kapłan nie cofnął się do tyłu, a zamiast tego naparł do przodu, wystawiając stylisko młota nad głowę.
Spodziewane uderzenie zatrzymało się na gardzie, co dało zwalistemu mężczyźnie sygnał do wyprowadzenia następnego ciosu. Lambert zaparł się jedną ręką o bark krasnoluda i wyskoczył do góry, trafiając go kolanem w podbródek. Krasnolud zatoczył się do tyłu, instynktownie wystawiając tarczę przed siebie i w tym samym momencie spadł na nią ciężki młot przeciwnika.
Wciąż zamroczony Thravar zamachnął się na oślep, lecz kapłan bez trudu uniknął jego broni, po czym okręcił się na pięcie i wykorzystując cały nadany przez nogi impet, wyprowadził potężny cios na odlew, który trafił krasnoluda w odsłonięte przedramię, miażdżąc mięśnie oraz kości.

Tarczownik wypuścił z rannej dłoni broń, a stojący mu naprzeciw Lambert, ciężko dysząc, obniżył broń i wypowiedział przez zaciśnięte zęby następujące słowa:
- Twoja ostatnia szansa, żeby się poddać, krasnoludzie - wyspał kapłan, pomimo, że dobrze znał przedstawicieli brodatego ludu. Wiele lat spędził wśród tych zaprawionych w bojach, ale też niezwykle upartych wojowników, dlatego też wątpił, aby krasnolud posłuchał jego słów. Nie pozwalała mu na to jego duma.
- Dra’kul! Umgi daz uzkul! - Wykrzyczał Thravar w starożytnym języku, po czym odrzucił tarczę i sięgnął zdrową ręką po leżący na ziemi oręż. Kapłan spodziewał się tego ruchu, więc w tym samym momencie uniósł swój młot, który ominął o centymetry głowę krasnoluda.
O włos od śmierci, Thravar dostrzegł nadarzającą się okazję i wyprowadził szaleńczy cios, który przeciął ze świstem powietrze, lecąc na spotkanie z odsłoniętą klatką piersiową Lamberta. Kapłan natychmiast odskoczy do tyłu, lecz jego przeciwnik okazał się być zdecydowanie zbyt szybki i końcówka głowni młota zahaczyła go o mięśnie piersiowe, niemalże wyrywając je od kości.
Sigmaryta najpierw zachwiał się, a następnie mocno skrzywił czując ogarniający go ból. Przez kolejne kilka ciosów został zepchnięty do rozpaczliwej defensywy i na moment świadkom owego pojedynku wydawało się, że będzie to jego koniec.
Jednakże zmiażdżona przez młot kapłana ręka zaczynała dawać o sobie znać, zaś adrenalina pulsująca w żyłach krasnoluda przestała być wystarczająca i wraz z każdym wyprowadzonym ciosem, Thravar zaczął wyraźnie słabnąć, co nie umknęło uwadze Lamberta.

Dostrzegając szanse na zwycięstwo, kapłan pozwolił myśleć swojemu przeciwnikowi, że ten ma nad nim przewagę, przez co krasnolud przeszedł do pełnej ofensywy, zasypując go serią szaleńczych ciosów, które szybko pozbawiały go resztek energii. Kiedy w końcu ranny tarczownik zmęczył się, Lambert przeszedł do brutalnego kontrataku, nie dając przeciwnikowi ani chwili wytchnienia.
Thravar z trudem unikał podstępnych ciosów kapłana, które wydawały się padać z każdej strony, nawet pod najbardziej niemożliwym do przewidzenia kątem. Kiedy jego ruchy słabły z każdą chwilą, Lambert przyśpieszał, tak jakby zbudził się w jego zimnym wnętrzu demon walki, który żywił się żądzą krwi i słabością przeciwnika.
W końcu silny kopniak odrzucił krasnoluda, który w następstwie upadł twardo plecami na piaszczystą ścieżkę pod sobą. W ostatnim przypływie sił wystawił do góry swoją broń, lecz potężne uderzenie Lamberta bez trudu wybiło mu ją z ręki.
Masywny młot raz jeszcze uniósł się do góry, gotowy, by upaść na czaszkę ciężko dyszącego krasnoluda, który nie był w stanie już nic więcej uczynić, tylko czekać na własną śmierć. Na koniec zdołał wypowiedzieć w swoim języku jakieś obelżywe zdanie pod adresem kapłana i w tym samym momencie, kończący cios został zablokowany przez Lexę, która wystawionym w obronie toporem zamortyzowała siłę uderzenia.
- Nie wtrącaj się - warknął przez zaciśnięte zęby Lambert, po czym odepchnął ją od siebie i raz jeszcze uderzył, lecz tym razem nikt go nie powstrzymał. Ciężka głowica oburęcznego młota przebiła stalowy hełm krasnoluda i zatopiła się w jego czaszce, zabijając go na miejscu.

- Niech będzie to lekcją dla was wszystkich - powiedział z wysiłkiem kapłan, po czym zaparł się nogami o martwe truchło wojownika i silnym szarpnięciem wydobył unieruchomioną broń, wraz z wylewającymi się kawałkami mózgu przeciwnika.


Drzewo Wisielców, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Południe

Zamieszanie, które miało miejsce na ścieżce nieopodal polany, zwróciło uwagę zajętych pochówkiem chłopów, którzy natychmiast chwycili za broń i udali się w stronę zarośli, zza których dochodziły odgłosy walki. Kiedy znaleźli się na miejscu, po najemnikach nie było śladu, z wyjątkiem martwego i ograbionego z ekwipunku krasnoluda, który leżał na wznak na samym środku ścieżki. Przez moment mieszkańcy Krausnick zastanawiali się nad przyczyną zgonu tego znamienitego wojownika, kiedy w końcu z pobliskich zarośli wynurzył się Klaus wraz z Severusem, którzy opowiedzieli im szczegółowo o konflikcie, do którego doszło między Lambertem a Thravarem.
Krótka wymiana zdań bardzo szybko przerodziła się w śmiertelny pojedynek, któremu z trwogą przyglądali się inni najemnicy. Kapłan zgładził krasnoluda, co wcale nie przyjęto westchnieniem ulgi, a jeszcze większą niechęcią wobec swego zwierzchnika. Nie mniej jednak, wszyscy zdecydowali się towarzyszyć sigmarycie, nie wiadomo czy z szacunku, czy ze strachu, i nawet będący świadkiem walki Kasimir nie zawrócił, pomimo takich początkowych chęci.
- Wiedziałem, kurwa, wiedziałem… - Schulz złapał się za głowę, kucając tuż obok zwłok Thravara.
- Przestrzegałem was przed nim - dodał, mając na myśli brata Lamberta - spotkałem mu podobnych i widziałem w jego oczach te samo szaleństwo. Nie ma rzeczy, których nie byłby zdolny dokonać w imię swoich chorych ideałów i właśnie dlatego dostaję niezdrowej gorączki na widok tak zwanych sług bożych - stary żołnierz splunął z pogardą na ziemię, po czym spojrzał ukradkiem na stojącego nieopodal Willhelma i szybko sprostował - Nie mówię o tobie, rzecz jasna.
- Wyjątkowo okrutny był ten dzień dla nas. Nie sprzyjają nam nawet bogowie, rzucając nam kłody pod nogi na każdym kroku, lecz mimo to nie mam zamiaru się poddawać. Czuję presję czasu, ale jestem też wykończony podróżą, dlatego zgodnie ze wcześniejszymi ustaleniami, proponuję, abyśmy rozbili obozowisko gdzieś w najbliższej okolicy. Najpierw jednak, musimy skończyć chować poległych - powiedział spoglądając na leżące na ścieżce ciało krasnoluda.
- Zapewnijcie mu godny pochówek, choć nie zasłużył sobie na to, podobnie jak reszta towarzyszących Lambertowi skurwysynów - dodał po chwili, po czym udał się w stronę drzewa wisielców, pod którym wciąż siedziała zapłakana Katarina.


Po tym jak pochowano swych najbliższych oraz krasnoluda w jednej zbiorowej mogile pod wielkim dębem, mieszkańcy Krausnick za przewodnictwem Klausa, udali się na pobliską niewielką polanę, która otoczona była pierścieniem gęstych zarośli. Było to idealnie miejsce na krótki odpoczynek, albowiem znajdujące się nieopodal krzewy oraz nisko wiszące konary drzew, idealnie chroniły ich przed wzrokiem nieprzyjaciela oraz paskudnymi warunkami pogodowymi. Zdecydowano się nawet rozpalić ognisko, kiedy tylko deszcz zelżał.
O tej porze roku burze, silny wiatr oraz deszcz były częstym zjawiskiem w Ostlandzie, który położony był u brzegów niesławnego wśród żeglarzy Morza Szponów. Temperatury też miał tendencje spadać poniżej zera, a w szczególności nocą. Dlatego większość podróżujących biła się z czasem, żeby dotrzeć do najbliższej osady przed zapadnięciem zmroku, gdyż bez odpowiedniej kryjówki, spędzenie nocy pod otwartym niebem często kończyło się wychłodzeniem organizmu, co w wielu przypadkach skutkowało śmiercią jeszcze przed nadejściem świtu.

Tego popołudnia większość zmęczonych podróżą mieszkańców Krausnick odpoczywała przy ognisku, ciesząc się bijącym od niego ciepłem. Dziadek Rybak zajęty był szykowaniem uzdrawiających maści, które chciał wytworzyć z tłuszczu konia oraz znalezionych po drodze roślin. Klaus ostrożnie dzielił zapasy koniny pomiędzy chłopów, którzy nabili je na długie kije zawieszone nad ogniskiem. W dość szybkim tempie w lesie uniósł się charakterystyczny zapach pieczonego mięsa i tylko Magnus nie uczestniczył w cichych rozmowach, gdyż jako jedyny zgłosił się na wartownika, chcąc pozostać sam ze swoimi myślami.
- Powalony przez Groma minotaur wyjawił mi wystarczająco wiele przed śmiercią - Schulz przerwał chwilę nieprzyjemnej ciszy, która nastała w obozie po tym jak Katarina opowiedziała wszystkim o swoim pochodzeniu.
- Najeźdźcy ruszają na południe, w stronę Gór Środkowych. Wspominał coś o mrocznym rytuale, który ma splugawić zdobyty przez nich kielich Sigmara. Pamiętam jak Dziadek Rybak opowiadał nam kiedyś o Krwawej Skale; potężnym ołtarzu poświęconym Khorne; jednemu z najbardziej przerażających bóstw wspólnego wroga - Albert spojrzał wymownie ku Pyotrowi, który wciąż zajęty przyrządzaniem leczniczej maści, skinął mu tylko głową w odpowiedzi, lecz po dłuższej chwili ciszy dodał:
- To stara legenda, choć często opowiadana w okolicach Wolfenburga. Starożytna skała, u podnóża której znajduje się zdobiony czaszkami kamienny ołtarz, którego kolor na przestrzeni wielu wieków zmienił barwę od rytualnych mordów. Podobno byli tacy, którym Randal sprzyjał i udało im się uciec z okowów jego okrutnego strażnika, którym niezmiennie był jakiś odziany w czarną jak śmierć zbroję czempion Khorne’a.
- To by się zgadzało się - odpowiedział Schulz z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Kurgan, którego zobaczył podczas najazdu hordy pasował do opisu staruszka. Jego mroczną zbroję płytową, zdobiły czaszki oraz symbole Khorne’a, których nie pomyliłby z niczym innym, gdyż sam miał nieprzyjemność walczyć ze sługami Mrocznych Potęg podczas Burzy Chaosu.
- Przed nami do dwóch dni drogi przez las, a później czeka nas przeprawa przez rozległe wrzosowiska. To wyjątkowo niebezpieczny i zdradliwy teren, zamieszkany przez plemiona goblinów oraz orków. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że będziemy widoczni jak na otwartej dłoni. Cały region składa się z karłowatych, nagich wzgórz, gdzie najwyższe rośliny sięgają kolan - objaśniał weteran, kiedy niespodziewanie weszła mu w słowo Katarina:
- W takim razie jak my to przeżyjemy? Rozumiem, że cała ta wyprawa została już dawno spisana na porażkę, zwłaszcza teraz po rozstaniu się z najemnikami, ale co z nami? Czy nie lepiej zaniechać pogoni i zawrócić do domu? - Zapytała się, choć podświadomie znała odpowiedź.
- Nie mamy już domu, a nasze rodziny są w rękach nieprzyjaciół - odparł chłodno żołnierz, po czym zaczął kijem rysować coś na piaszczystej ziemi. Chciał coś jeszcze powiedzieć młodej kobiecie, ale zdecydował ugryźć się w język.
- W połowie drogi, pomiędzy Lasem Cieni, a Górami Środkowymi, znajduje się Goboczujka. To stara twierdza wartownicza, która przed wojną służyła mieszkańcom Ostlandu za ufortyfikowany przyczółek broniący przełęczy, która prowadzi w samo serce Hochlandu.
- Podczas Burzy Chaosu część armii Archeona odłączyła się od głównych siły i ruszyła tą trasą w stronę Wolfenburga. Po długim oblężeniu podbito Goboczujkę, w której niegdyś sam stacjonowałem, ale pamiętam, że mieliśmy tam ukrytą w lochach piwniczkę prowadzącą do zapasowej zbrojowni. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że wciąż znajduje się tam sprzęt Imperialnej Armii.
- W okolicy jest też kilka niewielkich osad, choć nie jest to nam po drodze, bo będziemy zmuszeni zboczyć na północ. Chciałbym teraz przedyskutować z wami kolejne kroki, bo od tego zależeć będzie powodzenie naszej misji. Macie jakieś pomysły? - Zapytał się z nadzieją w głosie, rozglądając się uważnie po otaczających go twarzach.


Leśna ścieżka, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Późne popołudnie

Przez ostatnie kilka godzin, najemnicy podążali przez las w milczeniu. Droga przed nimi coraz bardziej zakręcała, lawirując wokół niewielkich wzgórz, które otaczała gęsta roślinność. Śpiew ptaków już dawno zamarł, burza znowu oddalała się od nich i tylko jeżący włosy na karku deszcz nie ustawał.
Woda spływające z otaczających ich pagórków, sprawiła, że ścieżka, którą podróżowali zmieniła się w małe bagno, dodatkowo utrudniając im przeprawę. Brodzili po kolana w gęstym błocie, przemęczeni i zmarznięci, coraz bliżsi utraty sił. Optymizmu nie poprawiały wydłużające się cienie, które zalegały w lesie wraz ze zmierzającym ku horyzontowi słońcem.
Twarze mieli ściągnięte i tylko upór oraz nadzieja na znalezienie bezpiecznego schronienia powstrzymywało ich przed poddaniem się. W końcu jednak sam brat Lambert musiał przyznać, że las ich pokonał, choć nie przyszło mu to łatwo.
- Przeklęte miejsce - wyspał kapłan, wciąż trzymając się za opuchniętą ranę, którą pozostawił w pamiątce po sobie tarczownik z Karak Kardin. - Przeklęty krasnolud - dodał, krzywiąc się z bólu, po czym zwrócił się do idącej tuż obok Lexy:
- Powinniśmy zejść z drogi za tym wzgórzem - powiedział wskazując wzniesienie przed nimi, które przecinała prowadząca ich ścieżka. - Przeczekamy tą pogodę i wyruszymy kiedy tylko się poprawi. Mam nadzieję, że jeszcze dziś.
Wdrapanie się na szczyt pagórka nie było tak łatwym zadaniem jakby to się mogło wydawać. Piaszczysta ścieżka ustąpiła miejsca błotnistej brei, na środku której woda stworzyła szybko płynący strumień. Próba dostania się na szczyt przypominała wdrapywanie się na skały, po których spływał wodospad, lecz obietnica wypoczynku nie pozwoliła najemnikom zatrzymać się.
W końcu stanęli na wzgórzu, które wznosiło się ponad najwyższe z konarów i mocno opadało w dół przed nimi. Na wprost rozpościerało się istne morze drzew, a tuż za nim pas jałowej ziemi, za którym wznosił się odległy cień - sławne wśród poszukiwaczy złota Góry Środkowe.
Stali tak przez chwilę, wdychając po raz pierwszy od dłuższego czasu nieskażone duchotą lasu świeże powietrze i pozwalając lodowatym kroplom muskać twarz. Różnica, którą odczuli po wdrapaniu się na szczyt wzgórza, była jak skok do wody - przyjemna i orzeźwiająca. Puszcza, którą przebyli nie bez powodu wydawała się być przeklętą; wysysała bowiem ze wszystkich istot żywych energię, którą chłonęła starając się zaspokoić swój nienasycony głód.
Ścieżka prowadząca w dół wydawała się być schodami do piekła. Pierwszy niepewny krok w tym kierunku postawił Lambert, a potem kolejny i jeszcze jeden. Reszta najemników ruszyła jego śladem i nim się obejrzeli, na nowo przemierzali wilgotną gęstwinę Lasu Cieni.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline  
Stary 11-03-2016, 15:09   #93
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Klaus miał chwilę by rozejrzeć się po najbliższej okolicy. W czasie gdy przynajmniej część z ludzi grzała dupska przy ognisku ten sprawdzał przylegający teren rozglądając się z ścieżkami zwierząt. Te zazwyczaj prowadziły do wodopoju, i to na nich najlepiej było uszykować sidła. Jak długo mieli wypoczywać? Godzinę może dwie, czy więcej? Nie wiedział, zastanawiał się czy warto w ogóle rozstawić pułapki czy przez ten czas coś się w nie złapie, ale po prawdzie warto było spróbować. Las i tak był niegościnny w pożywienie by marnować każda okazję jaka się miała nadarzyć.

Rozglądał się też za jakimś źródłem wody której zaczynało coraz bardziej brakować. Odczucie niebezpieczeństwa nie pozwalało mu jednak zanadto oddalać się od reszty. Zawsze rozglądał się tez za najbliższym drzewem na które będzie mógł się wspiąć. Wiedział, że gdy zostanie zmuszony do ucieczki to takie rozglądanie się za dobrym miejscem do wspinaczki będzie już mocno spóźnione.

Gdy wrócił do gromady po drodze zebrał jeszcze z tobołków zabitego krasnoluda koc. Wiedział, że niebawem ktoś nieprzyzwyczajony będzie dygotał z zimna i wówczas ten dodatkowy koc okaże się przydatny. Skrzywił się na myśl że będzie niósł dodatkowe obciążenie za kogoś, kto w tej chwili nie przewidywał mroźnej nocy, jednak wiedział, że sam nie pociągnął by tej wyprawy. Sam nie miał szans w walce z miniotaurami czy wilkami i choć po prawdzie będąc sam nie walczyłby nawet z nimi, to jednak dobrze wiedział, że nie każdej walki da się uniknąć. Odbicie mieszkańców wioski także nie zapowiadało się na takie które obejdzie się bez rozlewu krwi.

Po powrocie sprawdził jak trzyma się dziadek Rybak i jak poważne są jego rany. - Pomóc ci z czymś? zaoferował wiedząc że ciężko rannemu człekowi, starcowi, każde obciążenie będzie dawać się we znaki. W zasadzie nie omieszkał o tym powiedzieć przy ognisku.

- Jeśli mamy utrzymać tempo i nie zostawiać nikogo z tyłu trzeba będzie odciążyć nieco tych najbardziej poranionych. Niech każdy przyjmie na siebie choćby kawałek z ich rzeczy - wskazał na Stahlmanna i Pyotra. - Ułatwi im to podróż i pomoże w zdrowieniu. - stwierdził krótko martwiąc się o obu. - W razie walki baczcie też by ich osłonić, w tym stanie byle cios może ich rozłożyć na dobre.
 
Eliasz jest offline  
Stary 11-03-2016, 17:43   #94
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kiedy pochówek się skończył, Adar mógł w końcu odpocząć. Nie było to dla niego nic nowego. Życie sługi nauczyło go, że cały dzień był pracą, dlatego by nie dać się wykończyć, łapał każdą okazję, jaka się nadarzyła, na odpoczynek. Co prawda teraz nikt nie stał nad nim z pasem i wszystko, co tu robił, czynił z własnej woli, jednak przyzwyczajenia zostały.

Najemnicy wraz z Kasimirem odeszli, zostawiając za sobą zwłoki krasnoluda. Szarak musiał przyznać, że atmosfera po tym, jak w pobliżu nie było już ludzi Lamberta i jego samego stała się lżejsza. Tak powinno być od początku. Mieszkańcy Krasunick powinni polegać tylko na sobie. Oni znali się najlepiej i razem przeszli przez to piekło.
W międzyczasie część uczestników wyprawy zbierała siły, pozostali natomiast robili różne rzeczy, by zwiększyć ich szanse na przetrwanie. Schulz nawet zorganizował naradę, na której podjęto różne decyzje. Adar też chciał się na coś przydać. Nikt jednak nie potrzebował wyszorowanych podłóg, ani pozamiatanego ganku. Było jednak coś, na czym sługa znał się dobrze, a co mogło znaleźć w tym miejscu praktyczne zastosowanie. Gotowanie.

Adar przejrzał wszystkie zapasy, jakimi dysponowali i stwierdził, że jeśli będzie improwizował, to może uda mu się przyrządzić jakąś pożywną potrawkę. Coś, co pomogłoby wszystkim wstać na nogi i zregenerować siły.
Z tym postanowienie rozpalił ognisko, przygotował naczynia i zebrał tyle wody, ile mógł znaleźć. Co prawda nie mieli dużej różnorodności w pożywieniu, ale jeśli ktoś się na tym znał, to mógł zdziałać cuda. Oczywiście Adar nie był zawodowym kucharzem. Pracując w tawernie nauczył się przyrządzać podstawowe posiłki i tylko okazjonalnie gotował coś bardziej wykwintnego, jeśli akurat mieli ważnych gości. Wtedy jednak kuchnią zarządzała Babcia Elna, a ona w oczach prostego sługi była istną czarodziejką. Niestety nim Szarak miał okazję nauczyć się wszystkiego, co potrafiła zrobić ta kucharka, ich wioska została zaatakowana, a Babcia Elna straciła życie. Teraz jednak miał okazję przetestować swoje umiejętności.

Przygotowywanie posiłku zajęło mu jakiś czas. Choć starał się jak mógł i robił wszystko, co potrafił, efekt końcowy nie był w pełni zadowalający. Nie, potrawa nie była zepsuta. Po skosztowaniu można było poczuć przyjemny smak – choć i to zależało od upodobań. Jednakże Adar nie osiągnął swojego celu. Zamiast regeneracyjnego jadła wyszła mu tylko smaczna potrawka. No cóż, ciała nie uleczy, ale może chociaż podniesie na duchu.
Kiedy skończył, Adar poczęstował wszystkich i upewnił się, że niczego im nie brakuje. Potem posprzątał po sobie i wystawił naczynia, by zebrać więcej deszczówki.
Szarak czuł, że spoczywa teraz na nim duża odpowiedzialność. Musiał zatroszczyć się o rannych towarzyszy. I póki co, to go napędzało do dalszego działania.
 
MTM jest offline  
Stary 11-03-2016, 21:26   #95
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Rozbijanie obozu było według niego stratą czasu. Z jednej strony rozumiał, że ci, którzy poważnie ucierpieli w starciu z bestiami Chaosu wymagali opatrzenia i chwili odpoczynku, nawet jemu samemu przydałoby się nieco odsapnąć, ale... czas uciekał. Z każdą chwilą malały szanse na odbicie pozostałych jeńców.

Pieczona konina nie miała smaku. Oczywiście jakiś smak zapewne miała, ale Magnus go nie czuł. Mięso, które przyniósł mu któryś z życzliwych sąsiadów było twarde, żylaste i nie do końca upieczone, ale drwal żuł je i połykał bez żadnych odczuć. Po prostu robił to bo tak wypadało.

Należało jeść, żeby mieć siłę iść dalej.

Trzeba było iść dalej, żeby walczyć.

Trzeba było walczyć, żeby zabijać.

Trzeba było zabijać, żeby pomścić. Zabić tak wielu, ilu tylko zdoła. Najlepiej wszystkich.

A później... później nie miało już żadnego znaczenia... jego myśli nie sięgały dalej, niż do spotkania z wrogiem.

Postój przedłużał się. Magnus obchodził prowizoryczne obozowisko od czasu do czasu krzywiąc się, gdy niostrożny krok dawał o sobie znać bólem w zranionym boku. Gdy w końcu uznał, że dość już bezczynnego siedzienia i czekania na kolejną tragedię podszedł bliżej ognia i zaczął przygotowywać do dalszej drogi.
Po kilku chwilach podniósł się i spoglądając w kierunku, w którym poszli najemnicy, a wcześniej zwierzoludzie z jeńcami, powiedział:
- Drzewo... było znakiem dla nas. Oni wiedzą, że za nimi idziemy. Musimy ich dogonić, albo będą kolejne drzewa... Strażnica jest najbliżej drogi, którą iść musimy. Nie mamy czasu szukać innej.

Jak tylko skończył mówić skierował się na ścieżkę i zatrzymał nieopodal miejsca, w którym zginął krasnolud. Czekał na mieszkańców zrujnowanej wsi, żeby wspólnie wymierzyć sprawiedliwość winnym ich krzywd.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 12-03-2016, 14:42   #96
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Dysząc ciężko i klnąc pod nosem, Wilhelm przykucnął na moment, kiedy to w końcu dotarli na szczyt wzgórza. Może i miejsce wydawało się mniej przygnębiające niż ponury las, jednak w żaden sposób nie wypływało to na jego zmęczenie. Nie miał ochoty podziwiać majestatycznych widoków. Jeden rzut oka na Góry Środkowe sprawił, że spochmurniał jeszcze bardziej; mieli jeszcze długa drogę przed sobą.

Zrezygnowany Andree, wyprostował się naraz, jakby przypomniał sobie o czymś istotnym. Sięgnął do plecaka. Grzebał w nim przez krótką chwilę, przedzierając się ręką przez różne zbędne przedmioty i rację podróżne, aż w końcu znalazł to czego szukał.

- To co? Coś na wzmocnienie? - zapytał, kiedy to w tej samej chwili wyciągnął z plecaka dłoń trzymającą butelkę gorzały. Nie czekając na odpowiedź, odkręcił pełniutką flaszkę i wziął porządny haust. Skrzywił się lekko i posłał butelkę dalej.

Młody grabarz odebrał ją z szerokim uśmiechem, mimo protestów mięśni twarzy które nienawykły ostatnio do takiego wysiłku. Deszcz zmył z jego twarzy brud i krew, zostawiając za sobą tylko chłodne odrętwienie, na które nie było lepszego lekarstwa niż kilka łyków gorzałki.

- Prost - Skinął głową Wilhelmowi i zamoczył usta. Czuł się jakby pił po raz pierwszy, jego dni biesiadowania w lokalnej karczmie Krausnick oddalone jakby o cały żywot. Cały żywot? - Wczoraj - Westchnął nagle młodzieniec, patrząc na krzywą linię Gór Środkowych odcinającą okoliczne wzgórza i las od niebios. -Wczoraj wszystko się zmieniło. Na bogów, nie mogę uwierzyć, że jeszcze wczoraj wszystko było… normalne. - Chłopak oddał butelkę następnemu najemnikowi, nie odrywając wzroku od posępnych monolitów. Po dłuższej chwili zerknął na szczodrego towarzysza z ciekawością. - Nie wydajesz się być człowiekiem poświęconym bogu, Wilhelmie. Czy jesteś wojownikiem, jak ta dzielna norsmenka?

Lexa wzięła butlę i przyjrzała jej się z podejrzliwością. Następnie powąchała gwint i zerknęła na Wilhelma, jakby upewniając się, że jest pewien swej szczodrości. Gdy pozbyła się garści wątpliwości, wzruszyła ramionami i przechyliła butelkę, opróżniając co najmniej jedną trzecią jej zawartości, a gdy odkleiła usta od szyjki, nawet się nie skrzywiła. Oddała alkohol właścicielowi i podeszła do Lamberta, choć nie odezwała się słowem.

- Cicha woda brzegi rwie - Mruknął pod nosem grabarz, odprowadzając wojowniczkę wzrokiem. Czuł się nieswojo wśród twardych, małomównych żołnierzy nawykłych do życia w niewygodzie, takich jak Lexa i Lambert. Onieśmielali go swoją determinacją i wolą walki. Wilhelm wydawał się być bardziej bratnią duszą, aczkolwiek Kas miał nadzieję wsiąknąć trochę podejścia pozostałej dwójki - byli diabelnie skuteczni w sytuacjach, które wymagały zimnej krwi i kunsztu wojennego.

Wilhelm zamarł na moment, spoglądając badawczym wzrokiem na grabarza. Zmarszczył brwi i przedłużył chwilę milczenia, biorąc kolejny łyk z flaszki. Skrzywił się ponownie, tym razem nieco mocniej i podał butelkę nowemu towarzyszowi.

- Przez większość mego życia, raczej nie zaprzątałem sobie głowy Bogami - przyznał przeczesując jasne, zlepione od potu włosy. Przeniósł spojrzenie z Kasa, na monumentalne góry, widniejące na horyzoncie. - Być może dlatego teraz tu jestem? Wszystko tak nagle się zmienia w tym przeklętym kraju...
- Prawdę mówiąc... Jestem lepszym strzelcem, niż wojownikiem - Andree stwierdził po krótkich zmaganiach z samym sobą, rzucając jednocześnie niepewne spojrzenie Lexie.

- To podobnie jak i ja. A jednak zaczynam mieć wrażenie, że nie przeszkadza to bogom poświęcać uwagę nam. - Dobrą i złą, dodał w myślach, nie chcąc obrazić Lamberta. Wziął z butelki mały łyk i stuknął denkiem w ramię stojącej nieopodal Lexy w pytającym geście. Nieco niechętnie - wojowniczka z pewnością mogłaby wydudnić cały zapas sama. - Strzelcem, powiadasz? Na pewno będzie nam trzeba polować by uzupełnić zapasy, to wartościowa umiejętność. Nie zapominając o polowaniu na… grubego zwierza. - Młodzieniec nie musiał tłumaczyć tego co miał na myśli. Wielokrotnie próbował wyobrazić sobie ostateczną konfrontację z ściganymi przez nich zwierzoludźmi. Co dokładnie mogli zrobić, gdy już dopną celu? Za każdym razem przekonywał się, że nie ma prostej odpowiedzi na to pytanie - mógł tylko przyspieszyć kroku, by przekonać się szybciej.

Lambert spojrzał z ukosa na częstujących się alkoholem najemników, ale sam nic nie powiedział. Jego wzrok skupiony był na widniejącym w oddali szarym cieniu, który wznosił się wysoko ponad lasem. To właśnie tam zmierzała ścigana przez nich banda zwierzoludzi i wszystko wskazywało na to, że poruszali się od nich szybciej; teren też znali lepiej.

Kapłan nie mógł dopuścić do splugawienia artefaktu; nie tylko okryłby się wieczną hańbą, ale też wzmocniłoby to przeciwnika. Przez dłuższą chwilę przyglądał się intensywnie odległym górom, aż w końcu powiedział:
- Wróg szybko się oddala, a my ledwo jesteśmy w stanie dotrzymać mu kroku. Obawiam się, że jeśli nie znajdziemy jakiejś drogi na skróty to zdoła dotrzeć do Gór Środkowych na długo przed nami. Wtedy wszystko będzie stracone…

Kasimir wytarł dłonie o uda i zerknął przez ramię, w stronę z której przyszli.
- Musimy się więc spieszyć. - Stwierdził przytomnie, ale niezbyt pomocnie. - Może gdy wróg poczuje się pewnie i na własnym terenie to zaprzesta tak forsownego marszu? To będzie nasza szansa, by go dogonić.

- Czy damy już odpoczęły, ya? - spytała zerkając na zmęczonych mężczyzn i choć sama odczuwała znużenie, nie dawała tego po sobie poznać.
- To dupy ruszać i dalej w droga, czas goni i zmrok - skwitowała gotowa wyruszyć.

Po ruszeniu ścieżką w dół wzgórza, najemnicy zdecydowali się zejść z drogi i znaleźć sobie odpowiednie schronienie przed burzą i deszczem. Przedarli się przez odgradzające ścieżkę od reszty lasu pasmo zarośli, wycinając sobie mieczami drogę i ruszyli na ślepo przed siebie, starając odszukać wystarczająco rozłożyste drzewo, pod którym można byłoby rozbić obóz.
Po upływie kilku minut dotarli do niewielkiego strumyku wody, gdzie mieli okazję uzupełnić zapasy. Pech jednak sprawił, że nie byli tam sami, o czym mogli się przekonać, gdy siedzieli niezauważeni w pobliskich krzakach.
Do płytkiej rzeki zbliżyło się kilka istot przypominających minotaury, z którymi mieli wcześniej okazję walczyć, lecz te robiły jeszcze większe wrażenie, albowiem były przerażającym połączeniem mutanta z koniem. Wielkie centigory były elitą wśród hord zwierzoludzi; bardzo agresywne i trudne w opanowaniu.

Nad strumieniem zebrało się trzech z nich, uzbrojone były w łuki oraz topory i wszystko wskazywało na to, że byli zwiadowcami Ragusha, czekającymi na przybycie Schulza oraz jego ludzi.

Dudniącymi głosami toczyły ożywioną dyskusję między sobą w swym plugawym języku, przez co żadna z tych bestii nie zwróciła uwagi na obecność kryjących się w zaroślach najemników, którzy rozważali swe następne kroki.

Lexa siedząc w krzakach milcząco spojrzała na Lamberta. Chyba po raz pierwszy na jej twarzy zagościło więcej emocji, a sam wyraz nabrał nadmiaru mimiki. W końcu nie chciała nic mówić, aby nie zdradzić przypadkiem swojej pozycji, to by było głupią wpadką. Wzrokiem pytała się kapłana, co teraz powinni robić. Może chwilę poczekać, aż czegoś się dowiedzą? Choć czy w ogóle była jakakolwiek szansa na zdobycie informacji?

Skulony obok niej Wilhelm również dla odmiany się zamknął i zaczął wykorzystywać mowę niewerbalną. Znacząco kręcą głową i wykrzywiając minę w niespokojnym grymasie, dawał do zrozumienia, że raczej nie podoba mu się perspektywa zaatakowania monstrualnych bestii.
- Mieliśmy unikać walk - wyszeptał najciszej jak mógł.

Kasimir położył dłoń na ramieniu Wilhelma i pokiwał głową w geście dodania blondynowi otuchy. “Damy radę”, wydawało się mówić jego uważne spojrzenie. Następnie grabarz sięgnął cichaczem do swego plecaka i wyciągnął zeń butelkę oleju do górniczej lampy Duraka i suchą szmatę którą używał jako zapasowych onucy. Wyciągnął korek butelki zębami, nasączył materiał i wetknął go w szyjkę naczynia, przygotowując prowizoryczną bombę zapalającą. Durak opowiedział mu kiedyś o krasnoludzkiej gorzałce, której można było użyć jako broni podczas oblężeń, wymieniając to jako jedną z długiej listy niemal magicznych właściwości tego trunku. Chłopak miał nadzieję, że nie były to tylko przechwałki. Grabarz gestami objaśnił działanie swojej konstrukcji towarzyszom i ostrożnie odłożył bombę na bok wraz z hubką i krzesiwem. Miał nadzieję że któryś z najemników miał lepszego cela niż on.
Widok spojonych z najgorszych charakterystyk człowieka i zwierzęcia bestii przyprawiał go o szybsze bicie serca, po części ze strachu przed nadchodzącym niebezpieczeństwem, a po części z podekscytowania kolejną szansą na zgładzenie sług mrocznych bogów. Młodzieniec nałożył bełt na łożysko thravarowej kuszy i czekał w napięciu na decyzję Lamberta, ewidentnie jednak nie stroniąc od konfrontacji z bestiami. Mając nad nimi przewagę zaskoczenia i przy odrobinie życzliwości Sigmara, czwórka poszukiwaczy Kielicha miała szansę na wygranie tej potyczki. Dodatkowo chłopak chciał wyeliminować zagrożenie na które mogli się potem natknąć Schultz wraz z resztą wieśniaków - nie mógł dopuścić by tamci wpadli w pułapkę, chociaż nie sądził żeby na najemnikach ten argument zrobił jakiekolwiek wrażenie.

Andree zmarszczył gniewnie brwi, spoglądając na poczynania Grabarza. Jego płonący irytacją i przestrachem wzrok jasno wyrażał jedno słowo - “NIE!”. Nie po to oddzielili się od wieśniaków, by teraz toczyć potyczkę z każdym możliwym przeciwnikiem, ryzykując niepotrzebne rany i straty w ludziach. Teraz każdy z nich był na cenę złota, a Wilhelm wątpił, by Lambertowi pozostało wiele mikstur leczniczych.
- Jak ich zwiadowcy nie wrócą, to zwierzoludzie zwietrzą, że depczemy im po piętach - szepnął sucho, tym razem konkretnie do Lamberta.

- A jeśli ich nie zabijemy to znajdziemy się między Ragushem, a centigorami - zauważył przytomnie Lambert, po czym zwrócił się do Lexy:
- Jak sądzisz? Damy im radę?

Lexa uśmiechnęła się pod nosem
- Rzucaj to, Wil - rozkazała bezczelnie nie spuszczając wrogów z oczu.

- Niech was wszystkich diabli wezmą - przeklął Wilhelm pod nosem. Sięgnął po garłacz, jeszcze raz upewniając się, że poprawnie go wcześniej naładował. Zaraz potem ponownie schował go za pas i z ponurą miną chwycił za bombę Kasa. Odpalił, wycelował i cisnął w stronę przeciwników.
Łatwopalna ciecz trafiła prosto w środkowego centaura i wybuchła wściekłym płomieniem, który pochłonął także stojące tuż obok stwory. Bestie natychmiast wskoczyły do wody, głośno przy tym zawodząc z bólu. W tym samym momencie brat Lambert dał sygnał do ataku:

- Za Imperatora! - Krzyknął sigmaryta, wybiegając na otaczającą strumień polanę z oburęcznym młotem uniesionym nad głowę. Potwory zauważyły intruzów, otrzepały się z płomieni i ruszyły w ich kierunku, jednakże kapłan był szybszy i zabił pierwszego z nich zanim ten zdążył sięgnąć po swoją broń.


Lexa jak dzikus wybiegła tuż za Lambertem i z okrzykiem bojowym godnym rosłego, chłopskiego norsa, przywaliła toporem w kopyto jednej z bestii.

Grabarz śledził tor lotu płonącego pocisku pełnym napięcia wzrokiem, kurczowo przyciskając kolbę kuszy do ramienia. Efekt przeszedł jego najśmielsze oczekiwania i sprawił, że po raz pierwszy od rozpoczęcia podróży poczuł w sercu radość. Radość zrodzoną z widoku wykrzywionych z bólu pysków centigorów, z zapachu ich płonącej sierści, ze strachu jaki okazali przepychając się do strumienia by jak najszybciej ugasić trawiące ich płomienie. Niewiele dzieliło łowcę od zwierzyny, jak się okazało.
Rozochocony sukcesem Wilhelma, chłopak wycelował w jednego z przeciwników i oddał strzał. Wydawało się to w teorii bardzo proste - kieruj tam gdzie ma polecieć pocisk i pociągnij za spust. W praktyce jednak ta teoria nie wychodziła obronną ręką - strzelający pierwszy raz w życiu Kas spudłował haniebnie. Klnąc na czym świat stoi młodzieniec odrzucił kuszę, porwał z ziemi topór i tarczę i puścił się za towarzyszami, w sam raz by dobiec do nich gdy ci skończyli rozczłonkowywać ostatnią z bestii i móc podziwiać ich rękodzieło. Bogowie, trójka z którą podróżował okazała się dokładnie tym na co wyglądała - bandą twardych, zimnokrwistych zawodowców, działających razem jak maszynka do mielenia mięsa.

Zimny dreszcz przeszył Wilhelma, kiedy zranione bestie zaczęły zawodzić z bólu. Płonąca butelka trafiła idealnie w miejsce w które wymierzył, jednak nie miał zamiaru świętować z tego powodu. W końcu centigory nadal żyły i w każdej chwili sytuacja mogła przybrać całkowicie odmienny obrót.
Najemnik, w przeciwieństwie do reszty, nie rzucił się tym razem na przeciwnika z mieczem w dłoni i okrzykiem na ustach. Nie. Poprzednia walka nauczyła go wystarczająco, że istnieją granicę jego matactw i blagierstwa. Dlatego zamiast po miecz, Andree sięgnął po krótki łuk zawieszony na plecach. Garłacz z pewnością mógłby być o wiele bardziej skuteczny, jednak szaleńcza szarża reszty najemników nie sprzyjała masowemu ostrzałowi. Na całe szczęście łuk okazał się równie skuteczny. Wstrzymując oddech i drżenie rąk na krótką chwilę, Wilhelm nałożył strzałę na cięciwę. Skoncentrował się jak mógł zapominając o ogarniającym go zdenerwowaniu. Jeden błąd, a strzała mogłaby trafić Lemberta czy Lexe. Musiał być ostrożny.
W chwili gdy uwolnił cięciwę, a strzała z charakterystycznym świstem ruszyła w kierunku walczących, strzelec przymknął oczy. O sukcesie jego strzału poinformował go przeciągły ryk stwora i głośny huk upadającego na ziemię cielska. Kiedy otworzył oczy, dostrzegł swoją strzałę wbitą po samą lotkę w szyję martwego potwora.

Blondynka zamachnąwszy się dwa razy zraniła dotkliwie lewe kopyto kolejnej z bestii. W przypływie szału i niepohamowanej żądzy mordu jak zawsze towarzyszył jej Ulryk, który z boską łaską dał jej na tyle siły, aby oderżnęła drugim atakiem prawe ramię centigora, który padł na glebę wykrwawiając się w straszliwych konwulsjach.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 12-03-2016 o 14:50.
Krieger jest offline  
Stary 12-03-2016, 15:59   #97
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Sam pomysł rozdzielenia się z wieśniakami nie był według niej ani mądry, ani głupi. Złote rady, że niby bez nich nie mają szans, były dla Lexy obrazą i oznaką tchórzostwa, a nie słusznym spostrzeżeniem. Według niej wieśniaki stanowili jedynie mięso armatnie; ot po prostu potwory skupiały na nich swoje ataki, a wtedy prawdziwi wojownicy mogli pokazać jak powinna wyglądać potyczka i niszczenie chaosu. Mówienie o tym, że w jakikolwiek inny sposób mogliby być przydatni, było bzdurą, z którą to nie mogła się zgodzić.

Samotna podróż okazała się być o wiele przyjemniejsza. Mijała bowiem w ciszy i skupieniu, jakich to blondynka w tej chwili potrzebowała. Chodzenie razem z ludźmi ze wsi, wiązało się zawsze z robieniem dużego hałasu i harmider,co zdecydowanie działało Norsmance na nerwy. Teraz, mimo iż dołączył do nich wioskowy grabarz, wszystko szło sprawnie, dosyć szybko i przede wszystkim, bezszelestnie. Przemierzali mokre gęstwiny nie zważając na własne zmęczenie, głód czy też pragnienie. Sigmarita narzucił tempo, któremu niewielka grupa musiała sprostać i nikt nawet się nie zająknął słowem, ani nie pisnął, o jakimś odpoczynku czy rozbijaniu obozu. Do zmierzchu pozostawało co raz to mniej czasu, ale wciąż mieli jeszcze kilka godzin na podróż, więc z tego korzystali.

Pierwszy postój był krótki, ale słabszym jednostkom powinien wystarczyć. Zatrzymali się na wzgórzu, z którego widać było rozpościerający się przed nimi bór; nie napawało to optymizmem, gdyż ciągnący się dywan z koron drzew był naprawdę długi.
Wilhelm postanowił skorzystać z małej przerwy i wyciągnął alkohol ze swojego ekwipunku. Widać, że kultura podania czegoś wpierw kobiecie nie obowiązywała w jego regionach, albo po prostu nie traktował blondynki jako płci żeńskiej, a napakowanego wojaka, gdyż najpierw trunek otrzymał Kasimir. Lexa ze smakiem patrzyła jak Ci krzywią się po małym łyczku i gdy w końcu dostąpiła zaszczytu i jej łapki spoczęły na butelce, dossała się do niej wypijając znaczną część alkoholu, a na jej twarzy zamiast grymasu, pojawił się uśmiech zadowolenia. Co prawda zastanawiała się, czy nie wypić więcej, ale mogłoby to być co najmniej nie w porządku, już chyba i tak wystarczająco dziwnie na nią patrzyli.

Mocna gorzała przypomniała jej o Katarinie. Ładna, delikatna i dobra duszyczka, którą Lambert potraktował bardzo niesprawiedliwie. Miała do niego o to ogromny żal i przez to narosła w niej mała niechęć do tego osobnika. Wcześniej potrafiła go bardziej cenić i szanować, imponował jej walecznością, sprawnością w bitwach, bliznami. Teraz wydawał jej się być bardziej zgorzkniały i niesprawiedliwy, a to wszystko przez to, jak potraktował tę dziewczynę. Musiała z nim o tym porozmawiać, trochę później, ale chciała spróbować. Żałowała, że nie zna on norskiego i znowu będzie musiała kaleczyć tę staroświatową mowę, która była wrzodem na jej dupie.
Norsmance brakowało trochę towarzystwa małej, delikatnej osóbki w postaci jasnowłosej kobietki. Zastanawiała się nawet, jak sobie teraz radzi, z ludźmi, których w sumie nie zna zbyt dobrze. Czy traktują ją zasłużenie, czy może wyżywają się na niej jak Lambert? Czy aby nie jest zbyt zapłakana po utracie Groma? Czy aby na pewno ma z kim o tym porozmawiać, czy ktoś ją pocieszy, zainteresuje się? No i najważniejsze; kto teraz stanie w jej obronie?

Najemnicy zeszli ze wzgórza i brnęli dalej przez zarośla, brodząc w błocie i bagnie tego przeklętego lasu. Jeszcze trochę czasu pozostało, choć nie było można powiedzieć tego samego o sile. Zmęczenie wchodziło już w kości i czas nadszedł na dłuższy odpoczynek. Przecież jeśli dotrą do zgrai zwierzoludzi w takim stanie, to na co się przydadzą?


Dotarłszy nad strumyk, najemnicy zmuszeni byli zaczaić się w chaszczach. Dziwne stwory, najpewniej zwiadowcy głównego z wrogów, oczekiwali w tym miejscu aż powolni wieśniacy dotrą w to miejsce i kiedy zechcą wypocząć przy wodzie i napełnić bukłaki, dostaną soczyście ostrzem po grzbiecie, aż to wyszarpie spod skóry mięso i naderwie ścięgna. Przez chwilę niewielka grupka zastanawiała się czy aby na pewno atakować, ale chyba lepiej było zawalczyć teraz z małą ilością przeciwników, niż czekać aż tych się namnoży.
Rozpoczynając bitwę strategicznym pomysłem Kasimira, najemnicy zyskali przewagę. Kiedy ciała plugawców płonęły raniąc ich dotkliwie, zza krzaków wyskoczyli wojownicy, tnąc zaskoczone centiory w niecałe pół minuty.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 12-03-2016, 17:14   #98
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Po tym jak uderzył, najpierw plecami, potem potylicą o pień i stracił przytomność, Dziadek Rybak stale odczuwał pulsujący ból w głowie. Nawet teraz, kiedy minęło trochę czasu, miał wrażenie że postrzega wydarzenia w niejakim opóźnieniu i otępieniu. Wiedział czego spodziewać się później, bowiem widywał podobne przypadki. Silne uderzenie w potylicę często skutkowało silnymi zawrotami głowy i nudnościami oraz coraz silniejszym bólem głowy. Tylko czas mógł tu pomóc. Odniósł także kilka innych obrażeń. Również inni byli ranni. Tu już można było coś zaradzić. Nim jednak zabrał się za przyrządzanie maści, korzystając z pomocy Adara udał się nad grób Natalyi, wykopany przez Katarinę.

Pyotr poprosił Adara, by pozostawił go na chwilę samego. Długo wpatrywał się w świeżo naruszoną ziemię. Stał oparty o swój pomocniczy kij i długo tak trwał w milczeniu, z duszą rozpiętą na krzyżu myśli.


Jego twarz wygładziła się nieco, jakby w tej ceremonii milczenia odnalazł jakiś spokój. Oglądał wiele śmierci, także swoich latorośli, lecz jeszcze nigdy śmierci osoby, której tożsamości nie był całkowicie pewien. To mogła być ona. Wiele na to wskazywało.


Kiedy ten wioskowy sługa, karczemny chłopak oprawiał mięso, Pyotr poprosił o wykrojenie tłuszczu. Jedyną rzecz, jaką zabrał po poległym krasnoludzie- pęknięty na pół hełm oczyścił i wsadził w ogień. Trącając wykrojone, białe płaty, wytapiał w nim tłuszcz. Dziadek Rybak wyciągnął jakieś zioła, powąchał niektóre z nich i wybrane przeżuł dokładnie. Złapawszy kilka ukradkowych spojrzeń uśmiechnął się lekko, lecz kontynuował, zdawkowo tylko uczestnicząc w toczącej się rozmowie.

Wlał do drewnianej miseczki wytopioną bazę maści i odczekując chwilę, wypluł doń przeżute zioła. Na koniec odkorkował jakąś buteleczkę i wlał odrobinę dziwnie wyglądającego płynu.

Czekali już w zasadzie tylko na powrót Klausa z polowania. Odpoczywali, owszem i ten odpoczynek był niezwykle potrzebny, zwłaszcza osobie w tak podeszłym wieku jak Pyotr Koldun. Martwił się, że znów spowolni pochód.

Pyotr był upartym starcem, ale nie głupim, zaczął powątpiewać w sens dalszej gonitwy za silniejszym przeciwnikiem. Dziadek Rybak spojrzał na Alberta Schulz, który najwyraźniej również borykał się z podobnymi myślami. Z trudem dźwignął się na nogi i z nie mniejszymi kłopotami usiadł obok weterana. Pyotr Koldun był starszy nawet od niego, lecz Albert był jedną z niewielu osób, które mogły pamiętać go z młodszych lat.

- Wiele razy w życiu byłem świadkiem wydarzeń, na które nie miałem wpływu... - zaczął Pyotr, wytrącając go z zamyślenia - … nie mogłem nic zaradzić, mimo że bardzo tego chciałem.
Dziadek Rybak oparł podbródek o podróżny kij i myślami będąc gdzie indziej, mówił dalej.
- Chciałeś się nas poradzić, Albercie. Coraz mniej jest wśród nas, tych którzy mają jeszcze nadzieję odnaleźć bliskich żywymi. Pytałeś czy powinniśmy zboczyć do okolicznych wiosek, po czym odwodziłeś nas od tej drogi. Czy aby na pewno dopuszczasz taką możliwość? Czas spojrzeć prawdzie w oczy Albercie. Wiedzą, że za nimi idziemy i uczynią wiele potworności by nas spowolnić. Jesteśmy na ich terenie. Jest nas tak niewielu. Jak chcesz tego dokonać? Ciężko to przed sobą przyznać, ale jesteśmy tylko garstką zdesperowanych ludzi. – zrobił krótką pauzę, by po chwili podjąć inny temat - Sołtys Mühlendorfu ma u mnie dług wdzięczności... - Dziadek Rybak obrócił w kieszeni jakiś przedmiot - … o ile jeszcze jego dusza kroczy po tym świecie...

- Ja wciąż mam nadzieję - odpowiedział nieobecnym głosem Schulz. Były imperialny żołnierz siedział na powalonym pniu drzewa, przyglądając się tańczącym na wietrze płomieniom. Przez dłuższy czas nic nie mówił, wyraźnie nad czymś rozmyślając, lecz w końcu zdecydował się coś powiedzieć:
- Jestem tylko członkiem tej wyprawy, a nie jej przywódcą. Nie mogę was powstrzymywać, ani tym bardziej rozkazywać. Pójdę jednak z wami jeśli zdecydujecie udać się w stronę wioski, choć wątpię, by ci ludzie zechcieli pomóc bandzie obdartusów, która wyłoniła się z lasu.

- Mühlendorf może być następny. Krwawy-Róg powrócił, ale pewnie masz rację Albercie… mimo to wyruszę do Mühlendorfu. Sam.

- Najpierw musimy opuścić ten przeklęty las. Samemu nie dasz sobie rady w dziczy, a tylko Klaus oraz Magnus są w stanie przeprowadzić nas przez las w miarę bezpiecznie. Nie pójdziesz też sam w stronę wioski, a weźmiesz ze sobą kogoś jeszcze. Opowiesz im o Krausnick, choć wątpię, aby chcieli iść z nami, ale może tobie uda się ich przekonać - odpowiedział Schulz, odrywając wzrok od płomieni.

- Kiedy już się rozdzielimy... wypatrujcie mnie drugiego dnia o świcie, o brzasku patrzcie na wschód… jeno jeśli się uda… - Pyotr tymi słowy zakończył ich rozmowę. Tym razem to on wpatrywał się w płomienie. Przeraziło go to co zobaczył.
 

Ostatnio edytowane przez Rewik : 12-03-2016 o 17:19.
Rewik jest offline  
Stary 12-03-2016, 18:36   #99
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Widok okradzionego z dobytku krasnoluda z roztrzaskanym łbem był dla Katariny niczym cios w policzek. Wszyscy krzątali się dookoła w poszukiwaniu łopaty, na której jej dłonie były mocno zaciśnięte z powodu wzburzenia, a Khazad leżał bezładnie rzucony przez pozostałych wioskowych w pobliżu połowicznie wykopanej mogiły. Syknęła pod nosem odwracając wzrok. Czuła się winna temu wszystkiemu. Może gdyby Lambert nie był tak wściekły przez to, że Shulz mu przeszkodził w zabiciu jej, to do niczego by nie doszło. Tak to wyładował swój gniew na swoim towarzyszu. Pomyślała wtedy jedynie o sobie i sądziła, że jeśli coś się stanie, to ucierpi tylko ona.
Unikając kontaktu wzrokowego z kimkolwiek położyła narzędzie na ziemię niedaleko krasnoluda i spojrzała na jego ekwipunek położony niedaleko. Z wahaniem podniosła mieszek z kostkami do gry i wrzuciła go do swojej torby.
~ Mam nadzieję, że nie będziesz zły. Wezmę to na pamiątkę. Wybacz mi - pomyślała odchodząc zasmucona na bok i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu rzuconego na ziemię szalika.

Znalazła go w tym samym miejscu, w którym go pozostawiła. Wcześniej nieskazitelnie biały, teraz był zaś splamiony bliżej krwią bliżej niezidentyfikowanej istoty. Nie nadawał się juz do noszenia. Pociągnęła nosem zostawiając go i poszła do drugiego przedmiotu dostrzeżonego całkiem niedaleko.
Było to należące do Lexy grube, zdarte z niedzwiedzia brunatnego futro. Długo się na nie patrzyła zastanawiając się, czemu ta kobieta go ze sobą nie wzięła. Pewnie zapomniała. Niewiele myśląc Katarina zabrała je ze sobą i odeszła na bok czekając, aż pozostali skończą grzebać zmarłych.


Dziewczyna siedziała na ziemi z dala od ogniska chcąc pozostać przynajmniej na razie sama ze swymi myślami, w międzyczasie znużonym wzrokiem omiatając okolicę. Co jakiś czas wyciągała swoją butelkę z Kvasem, by wziąć łyk i schować ją znowu do torby. Była zmęczona. Pragnęła jedynie, by cały ten koszmar się skończył. Miała cichą nadzieję, że w jej wcześniej rozłożone wnyki się coś złapie, bo powoli zaczynała czuć głód.

Okryta należącym do Lexy futrem dającym jej ciepło i teraz, i wcześniej, zaczęła patrzeć gdzieś daleko w przestrzeń tak jakby kogoś wypatrywała. Dopiero dotarło do niej, dlaczego Norsmenka nie rzuciła się jej na ratunek. Czy będąc na jej miejscu rzuciłaby się na swojego pracodawcę? Raczej nie. Przestała czuć zawód. Rozmyślała o tym czy wszystko z nią teraz w porządku. Co teraz robi? Gdzie zmierza? Czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają? Pogładziła ubiór swą dłonią w jakimś rodzaju tęsknoty. Uważała że tam przy moście gest w postaci użyczenia jej tego futra był prawdę wielki, bo kto by chciał dawać nieznanej osobie coś swojego? Chociaż obie kobiety znały się tylko godzin, to Katarina zdążyła ją polubić, a kiedy odeszła - poczuła się sama.

Ktoś ją zaczepił, przez co dopiero teraz zaczęła zwracać uwagę na pozostałych mieszkańców Krausnick. Ci nie próżnowali - każdy robił co mógł, by poprawić swą sytuację. Trudzący się wcześniej nad posiłkiem Adar teraz stał nią z kwaśną miną wyraźnie niezadowolony z efektów swojej pracy. W dłoniach trzymał miskę z parującą zawartością.
- Proszę - odezwał się Szarak, wręczając kobiecie parujące naczynie. - Coś na pokrzepienie. Marnie wyglądasz - dodał, uśmiechając się lekko, jednak zaraz się spłoszył i odchrząknął.
Katarina popatrzyła w jego stronę i posłała mu słaby uśmiech wdzięczności. Wzięła od niego potrawkę i przyjrzała się jej. Wyglądała całkiem nieźle.
- Dziękuję - powiedziała w jego stronę i znów zaczęła patrzeć w przestrzeń wyraźnie trawiąc jakąś myśl.
- Dlaczego tak stoisz? Usiądź - po chwili dodała przyjaznym tonem i odsunęła się na bok tak, jakby chciała zwolnić trochę miejsca na ławie.
Adar przez moment przestępował z nogi na nogę, jakby nie bardzo wiedząc, co ma zrobić. Właściwie jeszcze nikt w życiu nie zaprosił go, by się do niego przysiadł, zwłaszcza podczas wypełniania swoich obowiązków.
Szarak obejrzał się przez ramię na pozostawiony kociołek. Wciąż było kilka misek do zaniesienia. Raz jeszcze przeniósł wzrok na zapraszającą go kobietę i w końcu doszedł do wniosku, że reszta może się obsłużyć sama. Wszak nie pracował już w tawernie i nikt po nim nie wrzeszczał. To było dziwne uczucie, ale może dało się do tego przyzwyczaić. Nie zwlekając już dłużej, sługa zajął miejsce obok Katariny.
- Mam nadzieję, że będzie smakować. Niestety zapasy nas nie rozpieszczają - powiedział, próbując przełamać niezręczną ciszę. Niezręczną na pewno dla niego.
- Skoro się tego podjąłeś, to na pewno będzie dobrze smakować - odpowiedziała mu dziewczyna próbując go lekko podnieść na duchu - Poza tym wygląda całkiem dobrze.
Podniosła naczynie i spróbowała przyniesionego przez Adara jedzenia. Na moment szerzej otworzyła oczy i spojrzała jeszcze raz na miskę będąc całkowicie zaskoczoną.
- O bogowie. To jest niesamowite - nie kryjąc entuzjazmu powiedziała słudze co sądzi na temat pokarmu i zaczęła się zajadać nim dalej.
Szarak spiekł raka, wyraźnie zaskoczony pochlebstwem. Tego też nie pamiętał. By ktoś pochwalił jego pracę.
- C… cieszę się, że smakuje - odpowiedział, odwracając na chwilę twarz, by dziewczyna nie mogła dostrzec jego rumieńców - Robiłem co mogłem, choć wiem, że nie dałem z siebie wszystkiego. Niestety nasze warunki nie sprzyjają gotowaniu. Mimo to mam nadzieję, że ta potrawka podniesie was na duchu. Wiele przeszliśmy. Zwłaszcza ty…
- Ja przynajmniej wiem co się stało z moimi bliskimi - rzekła tracąc chwilę temu poprawiony humor i odkładając puste naczynie na bok - Zdarza się.
Wróciła do patrzenia przed siebie. Jej oczy były praktycznie nieruchome i zamyślone, a przy tym w jej spojrzeniu można było dostrzec inteligencję. Jej myśli zakrzątały chaotyczne obrazy przeszłości, z której nie mogła się teraz wyrwać. Przygryzła wargę i potrząsnęła głową.
- Nie widziałeś żadnej szabli na tamtej polanie? - zapytała jakby od niechcenia.
Adar pokiwał głową, wyraźnie nie znajdując słów, by wypowiedzieć przeżywanie przez nich wszystkich cierpienie.
- Przykro mi, ale nic takiego nie widziałem. Była dla ciebie ważna? - zapytał, przyglądając się jej obliczu.
- Broń Natalyi. Bardzo charakterystyczna. W tym momencie jest dla mnie tak samo ważna, jak ma mistrzyni - odrzekła beznamiętnie i darowała sobie ciągnięcie tematu. Jej twarz w tym czasie nie wyrażała za wiele.
Aby przerwać dłużące się między nimi milczenie, postanowiła trochę się dowiedzieć o Adarze. Nie do końca rozumiała jak skończył jako ten, kim aktualnie jest.
- Dlaczego jesteś sługą? - krótkie pytanie zawisło między nimi, a ton jej głosu i błysk w oku lekko zdradzały ciekawość.
Szarak ponownie został zaskoczony. Rzadko opowiadał o sobie, toteż nie wiedział, od czego zacząć.
- Hmm… Jestem podrzutkiem. Ponoć moja matka była pielgrzymem i porzuciła mnie, kiedy odwiedzała klasztor w Krausnick. Kiedy nauczyłem się już chodzić i mówić, zostałem odesłany do tawerny, w której miałem przez resztę życia zarabiać na swoje utrzymanie - opowiadał, a jego spojrzenie na moment się rozmyło. - Nie było tak źle… w większości. Właściwie powinienem uważać się za szczęściarza, że zachowałem życie - dopowiedział, potrząsając głową. - A ty, Katarino? Co związało twoje losy z panią Natalyą?
- Osoba, której służyłeś, była okrutna? Gdzie ona była? I jak się oswobodziłeś? - drążyła temat dalej chcąc się dowiedzieć jak najwięcej, ale musiała mu jeszcze odpowiedzieć na jego pytanie.
- Nie wiem czy słyszałeś, bo innym o tym opowiadałam, ale... - zawiesiła na moment głos, by odetchnąć. Obraz zmasakrowanej mistrzyni był wciąż żywy - Jestem lodową wiedźmą z Kisleva, a Natalya była moją nauczycielką - popatrzyła mu w oczy swymi szafirowymi oczami kojarzącymi się z północnym mrozem.
- Pan Bern nie był okrutnikiem. Nie tolerował nieróbstwa i marnotrawstwa, ale w głębi serca był dobrym człowiekiem - odpowiedział, choć nie był do końca przekonany do swoich słów. - Jak się oswobodziłem? Ciężką pracą i oszczędzaniem. Niedawno dostałem skrawek ziemi w Krausnick, gdzie wybudowałem swój dom. Prawdziwy dom, o którym zawsze marzyłem. A potem… - Szarak zawiesił się na chwilę. - A potem wszyscy straciliśmy to, na czym nam zależało - dopowiedział.
Na wspomnienie lodowej wiedźmy Adar wzdrygnął się lekko. Sam nigdy nie miał do czynienia z nikim, kto parałby się zakazaną magią, jednak w “Przyklasztornej” nasłuchał się mnóstwa opowieści. Wszystkie były przeraźliwe i straszne.
- Lodowa wiedźma - powtórzył powoli. - Widziałem, do czego jesteś zdolna. To było imponujące - powiedział, siląc się na uśmiech. Nie chciał, by pomyślała, że ją odtrąca. Ludzie byli przesądni, jednak Adar wolał patrzeć w ludzkie serca, niż na ich płaszcze.
Dziewczyna tak patrzyła na reakcję Szaraka z zainteresowaniem. Nawet się nie zdziwiła, iż lekko drgnął na jej słowa. Westchnęła cicho i wstała z miejsca stając nad mężczyzną.
- Nie praktykujemy czarnej magii. Wmawiają wam kłamstwa. Poza tym to, co zrobiłam, nie było tak imponujące - zmierzyła go niepokojącym spojrzeniem.
- Przepraszam, nie chciałem cię rozgniewać - powiedział, wstając razem z dziewczyną. - Ja no ten… nie wierzę w te wszystkie bajdy o czarodziejach mordujących całe wsie. No chyba, że faktycznie są tacy… ale chodzi o to… - Szarak już kompletnie zagubił się w wyjaśnieniach, toteż dorobił się tylko kolejnego rumieńca i zwiesił głowę.
- Nie jestem zła - splotła ręce na piersi i zmrużyła oczy tak, jakby było inaczej. Obdarzyła go chłodnym spojrzeniem - Jestem zła dlatego, że wmawiają wam głupoty w tych całych waszych klasztorach. Taka jest wasza wdzięczność za naszą pomoc ofiarowaną wam w trakcie Burzy Chaosu.
Adar uniósł dłonie w obronnym geście.
- Ja… ja tak naprawdę niewiele wiem na ten temat. Proszę, nie wiń mnie za to, co uczynili moi przodkowie - powiedział uspokajająco, jednak jednocześnie postąpił krok w tył.
Przez jakąś chwilę w milczeniu Katarina przyglądała się Szarakowi, aż wreszcie zbliżyła się o krok wyciągając w jego stronę rękę. Mężczyzna już powoli się kulił, kiedy to jej dłoń wylądowała na jego głowie. Wyglądało to dość komicznie, jako że była niższa od niego.
- Nie obwiniam cię - popatrzyła już na niego wzrokiem zwykłej drobnej dziewczyny, tym samym, który widział wcześniej - Wybacz. Mój mój nastrój jest... odrobinę niestabilny.
Mężczyzna drgnął pod jej dotykiem, jednak widząc, że lodowa wiedźma nie chce mu zrobić krzywdy, uspokoił się nieco. W końcu spojrzał na Katarinę, a upewniając się, że jej oblicze nie zdradza już żadnej złości, wypuścił cicho powietrze.
- Nic się nie stało - pokiwał energicznie głową na potwierdzenie. - To, co przytrafiło się twojej opiekunce, a potem twojemu czworonożnemu kompanowi… I jeszcze brat Lambert do tego… Musisz się czuć okropnie - powiedział, spoglądając w jej oczy. - Miałem nadzieję, że moja potrawka poprawi wam humor, ale to był chyba głupi pomysł - dodał, odwracając spojrzenie.
- Jest wspaniała. Nigdy nie jadłam czegoś takiego, więc się nie wygłupiaj - uśmiechnęła się do niego równie słabo jak na początku, po czym usiadła znowu na swoim miejscu.
- Nie chcę mówić o tym, co się stało Natalyi. Wybacz - wróciła do obserwacji bliżej nieokreślonego punktu na horyzoncie.
Adar przystanął tuż obok i położył jej dłoń na ramieniu.
- Wiem, że to trudne, ale nie możemy się zatrzymywać. Wierzę, że widok rodzin, które ocalimy, spłaci naszą żądzę zemsty. Trzymajmy się razem, a wszystko będzie dobrze - powiedział pełnym przekonania głosem, który mógł, ale nie musiał inspirować. - Jak coś, będę obok.
- Oni już nie będą tacy sami - rzekła markotnie i spuściła wzrok.
- Może nie, ale czasem iskierka radości w wielkim nieszczęściu jest więcej warta, niż całe życie przeżyte w błogiej beztrosce - odpowiedział, cytując zasłyszaną u pewnego starszego człowieka frazę. Szarak uważał go za bardzo mądrego mężczyznę i uwielbiał słuchać jego opowieści, kiedy był młodszy.
Adar lekko ścisnął ramię dziewczyny i odsunął się na bok.
- My też nie będziemy już tacy sami - powiedziała od nosem, gdy już się oddalił, a po jej policzku spłynęła samotna łza. Czym prędzej ją wytarła i powróciła do swych rozmyślań.


W trakcie narady chłodny wzrok Katariny był uporczywie wlepiony w dotychczas podróżującego z najemnikami akolitę. Nie dało się ukryć, że się jej nie podobał ten człowiek. Jego religijne słowa na samym początku nie wróżyły dobrze, a obecność w jej majakach (bo nie potrafiła tego nazwać inaczej) pod drzewem była podejrzana. Co jeśli był szpiegiem i miał zamiar ich wszystkich zdradzić, gdy nadejdzie pora?

Katarina pokręciła głową próbując odpędzić od siebie złe myśli. Nie miało to sensu. Zdradzić? Dla kogo? Dla zwierzoludzi? To było naprawdę bez sensu, chociaż wcale nie osłabiało to niechęci, jaką go darzyła. W trakcie całe dotychczasowej podróży nawet nie widziała z niego żadnego pożytku, chociaż musiała przyznać, że w ostatniej walce go nie widziała, ale ta wizja... A może on...
On jest czarodziejem?
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 13-03-2016 o 10:48. Powód: Dodane kilka zdań na samym dole.
Flamedancer jest offline  
Stary 12-03-2016, 20:17   #100
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Danielowi niezbyt podobał się pomysł postoju w środku dnia. W końcu było jeszcze jasno a czas uciekał. Mimo to nie oponował. Zrezygnowanie zaczynało brać w nim górę nad nadzieją, że znajdą kogokolwiek żywego. Schulz przedstawił im ich sytuacje i spytał o radę. Każdy coś dorzucał od siebie, więc i on powiedział, co mu leży na wątrobie.

- Jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse odnaleźć kogoś żywego, to nie możemy zbaczać z drogi. Musimy iść prosto do tej twierdzy i daje za zwierzoludźmi. Oni i tak poruszają się szybciej niż my. Możemy tylko liczyć, że coś ich spowolni. Może ten szaleniec Lambert w mniejszej grupie dopadnie ich szybciej i zaatakuje. Penie zginie, ale możemy to opóźnić ich trochę. Skoro na wzgórzach mieszkają plemiona zielonoskórych, to kto wie, może nie będzie im po drodze z potworami i dojdzie do jakiegoś starcia. Tak czy siak musimy iść jak najszybciej, jak najkrótszą drogą.

- Jeśli chodzi o wioski, to powinniśmy ostrzec mieszkańców o zwierzoludziach. Nie spodziewam się pomocy, ale może uda się tam choćby coś kupić. Ot, nawet rzeczy typu bukłak na wodę, których nam brakuje. Broń w końcu spodziewamy się znaleźć w opuszczonej twierdzy. Pójdę z Dziadkiem Rybakiem, jeśli taka jego wola. Mam parę monet na zakupy a jak nie będzie dało się kupić... to są też inne sposoby. Przez te wzgórza najszybciej jechałoby się konno... -


Daniel przyjął jedzenie ugotowane przez Szaraka, podziękował i kontynuował.

- Wodą możemy się podzielić, bagażem również. Jak rozłożymy się obozem na noc, można zebrać wodę z porannej rosy i szronu. Mam ze sobą sidła, mogę je rozłożyć gdzieś niedaleko obozu, może przez noc coś się złapie, ale jeśli mamy dość jedzenia, to nie ma sensu. Lepiej byłoby odnaleźć jakąś ścieżkę zwierzyny. One często prowadzą do wodopojów, gdzie możemy uzupełnić wodę w razie potrzeby. Tropić nie umiem, ale las nie jest mi obcy. Poruszam się w gęstwinie szybciej niż większość z was. Klaus i Markus muszą tropić, ale Ja w tym czasie mogę przeczesać teraz wokół głównej grupy w poszukiwaniu czegoś takiego. Wezmę ze sobą puste naczynia, żebym mógł w razie czego od razu je napełnić. W razie czego zostawicie mi jakieś znaki to was bez problemu odnajdę. -
 
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:57.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172