Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2016, 22:55   #7
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację

16 kwietnia 104 roku po Zagładzie.
Czyściec - Brama główna; 14 godzin do zmroku


Mawiano niegdyś, że najniebezpieczniejszym przeciwnikiem jest ten, kto nie ma już nic do stracenia, albowiem doskonale zdaje sobie sprawę z własnego położenia i tego, że cokolwiek nie zrobi prawdopodobnie skończy marnie, bez najmniejszej szansy na ratunek. To właśnie najbardziej ryzykowne próby mogły podnieść ludzkość z kolan. Z niebezpieczeństwa i niepewności wypływała siła napędzana desperacją, która popychała do działania mobilizując mięśnie, klarując myśli. Ten, komu nie pozostawiono wyboru, pchnięto do granic ostateczności, często znajdywał w sobie pokłady siły o których istnieniu nie miał pojęcia, gdyż razem z owym wyborem odbierano mu najczęściej jeszcze jedną rzecz - strach. Brak zasad otwierał mu oczy - już nie musiał się niczego lękać, stawał ponad prawami czy konwenansami. Działał instynktownie, aktywując w sobie zakorzenione w podświadomości odruchy, nabyte gdy jego gatunek skrywał się jeszcze w jaskiniach. Teraz zaś los zakręcił kołem historii, ponownie stawiając człowieka na samym końcu łańcucha pokarmowego.
Ludzkość… jakże to dumnie i pusto brzmiało.


Zlękniona, wygłodniała grupa ludzi, zamieszkujących te kilka pieter Czyśćca, z dumą nie miała nic wspólnego, przynajmniej nie w tej chwili. Za to pustka wyzierająca z prawie dwóch setek twarzy była az nadto widoczna - kładła się cieniem na bladych obliczach, uwypuklając czarną melancholią bruzdy zmarszczek. Malowała na szkle oczu obrazy z lęku i niepewności, okraszone solidnie goryczą błąkającą się po spierzchniętych wargach.

Przez podobny niskiemu buczeniu zaniepokojonych pszczół pomruk, przebiło się jedno wypowiedziane donośnym i pewnym siebie głosem słowo. James Ortega darował sobie długie przemowy i pożegnania, ograniczając się do prostego.
- Powodzenia.

Rozmowy umilkły niczym ucięte ostrym nożem. Jeszcze minutę temu zarówno wśród czającego się przy zejściu na dolne piętra tłumu, jak i w grupie zwiadowczej, czekającej na wyjście poza kompleks, dało się słyszeć ciche szepty rozmów, lub głośniejsze wybuchy podszytej nerwami radości, teraz wszystko to ucichło. Cisza wwiercała się w uszy, pogłębiając uczucie lęku. Nawet w pozornie beztroskiej, hałaśliwej zgrai rozłożonej na zdezelowanych wrakach starych samochodów zapanował spokój. Ironiczne uśmieszki spełzły z oblicz, zostawiając po sobie wyraz czystego zacięcia i determinacji. Czas żartów i lenistwa się skończył, pozostawało wziąć się w garść aby skupić się na zleconym zadaniu, wykonując je jak najlepiej. Ludzie patrzyli po sobie, jakby chcąc się upewnić czy na pewno robią dobrze, a najbliższe godziny ich życia mają sens i są potrzebne… choćby miały się okazać ostatnimi. Nikt nie dawał gwarancji na bezpieczny powrót, nikt też jej nie wymagał. Na powierzchni wszystko mogło się zdarzyć, zaś robienie zakładów o to co trafią tym razem wykraczało poza przyjęte normy tolerancji. Woleli nie myśleć na ile sposobów dane im będzie zginąć, jak marnie zapowiadała się kilkunastogodzinna wycieczka, zwłaszcza że prócz doświadczonych członków zwiadu, oddział składał się z typowych podpowierzchniowców, cywili - jak mawiano podobno kiedyś, bardzo dawno temu. Gdy istniały wojska, armie i rząd, a świat wypełniał zgiełk, chaos przemieszczającej się z miejsca na miejsce ludzkiej masy i blask świateł, niegasnących nawet w najczarniejszych godzinach nocy. W czasach, kiedy to człowiek był panem Ziemi: z wysoko uniesioną głową, dumnie panoszył się po jej powierzchni nie tylko za dnia. Mieszkał tam na stałe, biorąc we władanie lądy, morza, a nawet niebo. Drwił z natury, powoli doba po dobie, rujnując jej naturalne piękno. To czego nie umiał sobie podporządkować - niszczył, tępił bezlitośnie, zostawiając za sobą wypalone zgliszcza. Do czasu.
Los bywał przewrotny.

W pulsującą na skroniach flautę wdarł się chrobot metalu trącego o metal. Zajęczały łańcuchy, skrzypnęły przekładnie i przy akompaniamencie metalicznego chrzęstu wrota na powierzchnię uchylono na tyle, by bez problemu dało się przejść gęsiego. Szersze otwieranie mijało się z celem, było też niepotrzebnym kuszeniem losu.

- Achh… jak ja kurwa tego nienawidzę. - Głos Podłego zlał się w jedno z ochrypła skargą złomu. Szedł powoli między Stone’m, a Lysovą, krzywiąc przy tym usta, jakby mu się właśnie działa wielka krzywda.

Na zaczepkę pierwsza odpowiedziała Chester, marszcząc czoło i unosząc teatralnie oczy ku sufitowi. Wciąż znajdowali sie na znanym, zabezpieczonym terenie, więc zamiast usadzić oponenta aby zamknął się i przestał roznosić dźwięki po okolicy, sama prychnęła pod nosem.
- O czymś konkretnym mówisz, czy tak ogólnie dzielisz się wrażeniami i spostrzeżeniami? - Zgrywała spokojną, ale drgający nieznacznie zewnętrzny kącik lewego oka przeczył owemu pozornemu stoicyzmowi.

- Zapodać alfabetycznie? - wyszczerz dealera był równie szeroki co nieszczery, choć dobrze udawał niewinność. Wrodzoną oczywiście, albowiem typki jego pokroju zaliczały się do wcieleń niewinności już z samej definicji.

- Co ci niby nie pasuje… znowu? - dziewczyna obróciła się przez ramię, posyłając rozmówcy lekko zirytowane spojrzenie spod czarnej grzywki.

Rhys wskazał brodą na rozpościerający się przed nimi krajobraz, który po pierwszej chwili oślepienia przez nagłą zmianę natężenia światła zaczął nabierać wyraźniejszych konturów. Pierwsze kilkaset metrów pustej, płaskiej przestrzeni dało się uznać jako neutralne - pas ziemi niczyjej, pomiędzy światem, a ostatnim bezpiecznym dla człowieka przyczółkiem. Niegdyś zajmowana przez setki samochodów gładka płyta parkingu, teraz świeciła pustkami, jako że większości wraków użyto do zabezpieczenia samego kompleksu, budując barykady, zapory w nadziei, że masa skorodowanej stali i sparciałej gumy da radę zatrzymać ewentualnie niebezpieczeństwa. Do tej pory się sprawdzało, lecz wszystko co dobre kiedyś sie kończyło.


- Szaro i smętnie… jak szary, smętny chuj. No ja pierdolę, jakby ktoś mi przyjebał ścierą do podłogi prosto w mordę - mlasnął pokazowo, po czym skrzywił się i splunął pod nogi - I nawet smakuje jak stara ściera. - zakończył podtykając do ust piersiówkę, aby ostentacyjnie pociągnąć z niej zdrowo aż zagulgotało w przełyku.

- Zawsze możesz wrócić. - Aidan nie odwrócił się, posłał raptem za plecy parę cierpkich, choć wypowiedzianych spokojnym tonem słów. Ponad ludzkimi głowami chmury barwy stali pędziły pospiesznie w sobie tylko znanym celu, ciągnąc po firmamencie nabrzmiałe śniegiem brzuszyska. Przez kilka sekund spoglądał w niebo, by finalnie przenieść wzrok na majaczące w oddali, rozmyte kontury miasta. Prócz mrozu w powietrzu dało się wyczuć coś jeszcze. Przy każdym wdechu zostawiało na języku subtelny, drażniący osad o posmaku popiołu. - Nikt tu nikogo nie trzyma na siłę.

- No kurwa już biegnę. - wzruszył bezczelnie ramionami - Patrz jak zapierdalam, normalnie aż mi laczki zaraz zlecą. Mamy umowę, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.

W tym czasie druga zwiadowczyni szła z opuszczoną nisko głową i splecionymi na wysokości piersi dłońmi. Idący obok Kit dostrzegł, ze ma zamknięte oczy, usłyszał też zduszone mruczenie.
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie: święć się imię Twoje, przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi…

- Zawsze musimy przez to przechodzić? - teatralny szept Drake’a poniósł się po całej żywej kolumnie tym lepiej słyszalny, że poprzedzony pożegnalnym chrobotem bramy.

- Daj jej spokój - upomniała go siostra, posyłając jednocześnie kontrolnego plaska w potylicę. Uderzenie plus nagły powiew wiatru skumulowały się do tego stopnia, że czapka zleciała mu z głowy i wylądowałaby na śniegu, gdyby nie złapał jej prawie w ostatniej chwili. Obrócił się z wyrzutem wyraźnym niczym wymalowane farbą na twarzy znaki.

- Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj. I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego...

- Bóg nie istnieje. Amen. - Podły wciął się w modlitwę i zakończył ją z typowym dla siebie urokiem cynicznego chuja. Reszta w tym czasie zdążyła wziąć do rąk łuki oraz kusze - standardowe wyposażenie zwiadu.

Co dziwne nawet żyjąca podobno na stałe pod ziemią medyczka ściskała pewnie syntetyczny majdan, poprawiając przy okazji ułożenie kołczanu na plecach. Widząc pytające spojrzenie elementu wywrotowego, mrugnęła konspiracyjnie.
- Skąd wiesz że nie istnieje? - spytała, wydymając przy tym nieznacznie wargi.

- A ty skąd masz pewność, że gapi się na ciebie zza którejś z chmurek? - parsknął w odpowiedzi - To kurwa dziecinne.

- To że czegoś nie widać nie znaczy że tego nie ma. Nie widzisz powietrza, ani promieniowania, ale czy to oznacza że nie istnieją? - ruda zamyśliła się wyraźnie, wodząc wzrokiem po ustawiających się w szyku towarzyszach. Na przedzie wylądował Aidan, zaraz za nim stanęła ta barmanka i Kit z Żółtą Małpą. Reszta rozstawiała się strategicznie po bokach, pochód zaś miał zamykać siwulec objuczony ciężką torbą. Chester ruszyła jako pierwsze, nie oglądając się za plecy. Widocznie miała robić za czujkę.
- Czym oddychasz w takim razie?

- Ja pierdolę…

- Dobra, weź jej nie nakręcaj - prośba Drake’a wyglądała na szczerą. Miał też minę znawcy. Doskonale zdawał sobie sprawę co sie stanie, jeśli otoczenie nie posłucha jego płynącej z dobrego serca porady… ale Podły miał to najwyraźniej w dupie.

- Gdyby istniał to czy pozwoliłby na to? - wskazał ręką na ruiny.

- On dał nam wolną wolę. - Jinx otworzyła w końcu oczy, opuściła też ręce, uprzednio chowając pod ubranie wisiorek na złotym łańcuszku. Biorąc pod uwagę wcześniejszą modlitwę, zapewne miała tam krzyżyk czy inny medalik. - Wybór czynienia dobra i zła.

Rhys odparował, kręcąc z niesmakiem ciemnowłosym łbem.
- To żeśmy się kurwa spisali.

- Zasłużyliśmy na medal. - wbrew powadze sytuacji Ortega nie wydawał się spięty. Spoglądał spokojnie na resztę towarzystwa, nie poganiając ani nie nakazując ciszy. Jeszcze. Przekazał tylko plecak Simmons’owi, zostawiając sobie raptem broń.

- Albo na wieki pokuty, klęczenia na grochu… - z samego końca dobiegło rozbawione prychnięcie Dietera.

- No ba, że zasłużyliśmy na całe to gówno. Wszyscy po kolei jak jeden chuj. Jebnę wam potem order z ziemniaka. - Były dealer chyba wyłapał coś w spojrzeniu Aidana, bo momentalnie spoważniał, wracając do standardowej pozy mruka. - Ale teraz skleić japy i zapierdalamy zanim się porzygam albo legnę krzyżem na śniegu.

Blondyn przytaknął, zgadzając się z przedmówcą… albo czymkolwiek co zostało wcześniej powiedziane.
- Mamy trzynaście godzin żeby dotrzeć na miejsce. - zaczął gdy zapadła cisza. W tym przypominał ojca: ludzie często milkli akurat w momencie w którym postanawiał zabrać głos. - Godzinę zostawiamy jako bufor bezpieczeństwa na przygotowanie posterunku do zapadnięcia zmroku. Na razie narzucimy szybkie tempo, póki teren jest płaski, a widoczność dobra. Nim dotrzemy do pierwszych zabudowań chcę zaoszczędzić jak najwięcej czasu. Jest opcja że będziemy go potem potrzebować. - nie rozwodził się dokładnie nad tym co może im grozić. Wiedzieli to wystarczająco dobrze i bez siania defetyzmu.
- Pierwszą przerwę robimy przy starej fabryce za wiaduktem. To około dziesięciu kilometrów. - ci którzy wiedzieli gdzie to jest kiwali głowami, przyjmując lokalizację postoju do wiadomości bez szemrania. Szare oczy spoczęły po kolei na osobach spoza zwiadu. - Z waszą kondycją…

Ruszyli dalej przed siebie w całkowitym milczeniu, nie oglądając się za plecy, gdzie zostawiali wszystko co dane im było do tej pory poznać. Żegnali ciszą rodziny, bliskich, przyjaciół i wrogów. Witali to co nieznane. W głębi serc zastanawiali się, czy dane im będzie raz jeszcze zapukać do bram Czyśćca, a może… mieli nadzieję.
Nadzieja - ona ponoć zawsze umiera ostatnia.



 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:46.
Zombianna jest offline