Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2016, 08:05   #50
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielkie Księstwo Talabeclandu
Stara Leśna Droga

Za bramą „Ziewajacego Zająca” dziewiczy las stał tak samo jak w dotychczasowej podróży przez Talabecland. Obaj przyjaciele z grobowymi minami oczyma lustrowało na boki okolicę. Na krzewie przy drodze zawieszony spoczywał strzęp czerwonego materiału, a w nie dalej niż kilkadziesiąt jardów od zajazdu, im po trakcie, dwa młode ptaki, kruk z worną, dziobały nieruchome ciało mężczyzny. Eryk zeskoczył z konia i podszedł do porwanej sukni. Służka szlachcianka miała takiego koloru. Zapamiętał dobrze, aż nadto wyraźnie, bo chciał, czy nie chciał, celibat od czasu wstąpienia na ścieżkę sigmaryckiego życia konsekrowanego, a potem więziennego, dawał się we znaki jak każdemu zdrowemu, młodemu mężczyźnie. Wokoło widać było ślady na ziemi jednoznacznie wskazujące na obecność zwierzoludzi. Ich ślady wiodły w głąb przepastnej kniei. Nawyki łowcy banitów pierwszej z powołania profesji, ciężko było wykorzenić, nawet po tylu latach.
Bauer powąchał suknię. Pachniała.

Detlef zaś stanął nad zwłokami banity. Głodne, czarne ptaki posłusznie odeszły niezgrabnie, ale ani myślały chyba odlatywać. Bez zmrużenia powiek, okrągłymi okami obróconymi na nowicjusza, łypały ciekawsko. Zbir zginąć mógł od każdego z licznych ciosów, po których ślady zostały tak dewastujące ludzkie ciało, że nie trzeba było być uczonym medykiem, aby postawić trafną diagnozę. Śmierć była brutalna do granic możliwości, acz niewątpliwie szybka. Ofiara zapewne większość ran odniosła już pośmiertnie. Głowa trzymała się szyi na strzepie skóry. Poprzez rozdartą kapotę leżącego na wznak trupa, tam gdzie powinien być brzuch była błotnista dziura z kałużą krwi, a flaki wypatroszone leżały między jego nogami. Twarz, wgnieciona do wewnątrz czaszki przez pozostawiony odcisk kopyta, pozbawiona była oczu, a szara maź mózgu zlepiała brudne włosy umarłego. Na koniec został przejechany powozem, co zdradzały ślady kół na trakcie.

Nie miał przy sobie nic prócz ubrania i ukrytego w pole płaszcza sygnetu z misternie opisaną w kolce róży literą B. Ciekawość banity tymczasem wzięła górą nad pobożnością nowicjusza. Gdy tak stał i nieśmiałych promieniach porannego słońca obracał w palcach pierścień, Bauer stanął obok Morryty. Eryk kucnął przy trupie zakrywając podróżną chustą nos, bo smród z porwanych trzewi nieboszczyka gorszy był od wielu przykrych zapachów, które niejednokrotnie w życiu świerzbiły powonienie Biberhofianina. Płacili za tego bandytę dwadzieścia koron w Talabheim. Widzieli na szlaku listy gończe za bandą człowieka z tatuażem kości na języku obróconej na piątkę. Z półotwartych ust nieszczęśnika wystawał upaprany z skrzepie juchy fragment zapewne bolesnego dzieła sztuki w kolorze perłowym.




Kaldezeit, 2521 roku K.I.
Wielka Baronia Hochlandu
Hergig

Po drodze do „Stajni”, czyli przybytku, w którym zatrzymywał się obecnie Gołot, Jost Schachter dostał olśnienia. No tak. No przecież. Czuł, że coś mu umykało. Coś dziwnie znajomego. Z początku niczym bliżej niekreślona intuicja zaczęła zmieniać się w brakujące słowo na końcu języka. Gdy Chłopcy ze Strilandu wyszli zza winkla, gdy ich oczom ukazał się dyliżans, do którego wsiadł poszukiwany przez nich potężny mężczyzna, gdy woźnica zapinał kufer na dachu, Kaspar pokiwał głową. Przecież to nazwisko Barzinich znają wszyscy, no prawie, bo nie licząc Alexa. We Franceznstein przecież za łby się wzięły rodziny Tattaglia i Barzinich… Czy to zbieg okoliczności, że ten gang dwa lata temu zadomowił się w tej okolicy? I czy dobrze to dla nich było, czy nie dobrze?

Woźnica wskoczył na kozioł, gdy Stirlandczycy stanęli u powozu krasnoludem blokując drogę koniom.

- Z drogi! – krzyknął rutynowo pracownik kampanii transportowej „Cztery Pory Roku”.
- Momencik! – Ohlendorf wzniósł do góry paluszek niespiesznie podchodząc bliżej dyliżansu.

Puk, puk. Zastukał w zgniłozielone drzwiczki.
W okienku pojawiła się kwadratowa szczęka ogolonego Gołota o zapuchniętych oczach, policzkach i wargach. Hammerfirst wyglądał nie lepiej, lecz jego lica skrywał częściowo rudy zarost.

- Czego? – Tod nie krył wcale twardego stirlandzkiego akcentu.
- Słowo zamienić trzeba, bez proszenia. – Alex przybrał nieznoszącą sprzeciwu minę typowego, z góry na niższe stany srającego, szlachcica.
„Grzmot” wychylił się nieco więcej i zerkając dostrzegł stojącego przed zaprzęgiem dwójki koni z klapkami na oczach, Grimma. Rudy krasnolud ze skrzyżowanymi rękoma na piersiach patrzył spode łba na wszelki wypadek na uwadze kątem oka mając woźnicę.
- O! Kogo ja widzę! Po kiego przylazł? Nie na rewanż przecie. Toć wygrał! – Gołot skrzywił się i oceniwszy kilkoma spojrzeniami wszystkich kompanów Hammerfista, popatrzył na Ohlendorfa.
- O co chodzi?

No i zaczęło się. Przekonywanie, przekupstwo i urok osobisty jak kulą w płot rozdrażnił Toda, który choć zapewne wiedział, że sam rady nie dałby tylu przeciwnikom, to za to całkiem dobrze radził sobie z nieokazywaniem strachu. Trzymał fason zbywając oskarżenia podłożenia walki, jako wierutną bzdurę. Kiedy padło nazwisko Barzinich autentycznie zdziwił się, nawet pot wystąpił na wysokie czoło mężczyzny, lecz dalej twardo szedł w zaparte domagając się zaprzestania szykan. W końcu Moritz nie wytrzymał i łyknął z piersiówki, która paliła go już od dobrego kwadransa. Otwarł usta i odetchnął z ulgą. Przywołanie nazwiska Hanfa z przekonywującym kłamstwem rzekomego śledztwa, które od dawna kręciło bicz na fiksera, Gołotowi odpłynęła krew z twarzy.

- Kurwa. Odpierdolcie się panie, proszę. – zwrócił się do Alexa. - To ostatnia moja walka była. Rozum obity. – stuknął się kułakiem w głowę. – Ja nic nie wiem i mnie do tego nie mieszajcie, ale winnego to szukajcie w konopiach. Tak słyszałem. – rzucił wymijająco.

Na ulicy pojawił się patrol dwóch strażników miejskich.

- Odstąpcie. – Tygrys rzekł z nutą prośby w głosie, z wyraźną ulga patrząc na nadchodzących stróżów prawa o facjatach morderców na pół etatu.



 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 09-03-2016 o 16:10.
Campo Viejo jest offline