Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2016, 08:35   #65
Bergan
 
Bergan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłośćBergan ma wspaniałą przyszłość
Tempo życia żula było dwubiegunowe - raz spokojne i stateczne, a innym razem powodowało rozstrój żołądka, bo człowiek nie wiedział w co ręce włożyć (czy do kontenera z puszkami po piwie, czy do pojemnika na odzież bardzo używaną - a i tak można było czasami znaleźć martwego cygana). Z tym jednak Antek sobie radził, bo tak jak korposzczury miały zapierdol non stop, tak on miał wybór w myśl zasady "Róbta co chceta". Kwestia przyzwyczajenia i nastawienia, a także liczby promili we krwi. Antoni nie lubił za to tracić przytomności, bo na ulicy mogło się to skończyć nawet byciem obsikanym przez cholernego, skołtunionego kundla. Oczy powinny być bez przerwy dookoła głowy, a nawet w dupie (coś jak ukryta kamera), więc i teraz Banzaj walczył o każdy przebłysk świadomości. Nie ma chuja we wsi - musi dotrzeć do jakiejś cywilizacji...

Po znalezieniu się w lesie Banzaj miał nadal problemy ze swoją rzeczywistością 3D i czuł, że zbliża się do momentu, gdy alkohol został prawie w całości przetrawiony, a wątroba z tego powodu zaczyna szarpać jak Reksio półtuszkę. Ominął grupę niebezpiecznych zombie, które śmierdziały jak żywe trupy, tak samo wyglądały i tak samo mogły człowieka zrobić na szaro, gdy ich nie zauważył. A wszystko dlatego, że to były tzw. żule leśni, najgorszy sort jaki wydały na ten świat alkoholizm i bezdomność. New-age'owskie ścierwo, które uznało, że wielkomiejskie żulowanie to upadek tejże subkultury i należy wrócić do korzeni opartych o zbieranie grzybów halucynów i muchomorków na rosół, zajadane obsikanych przez dzikie zwierzęta jagódek i życie w szałasie. A na zimę i tak spierdalali do noclegowni, bo szałas zrobiony z samych uschniętych gałęzi jakoś słabo izolował przed deszczem, mrozem, śniegiem i atakiem wygłodniałych wilców.

Potem Antek nadział się na Amerykańców, którzy pewnie byli pod przykrywką turystyczną - cholerne durnie z CIA, ewidentni amatorzy. Kto chodził po tym lesie z aparatem?! Tutaj jeden krok wystarczył, aby jakaś igła z "adidasem" (czyt. Ajdsem) przeszła na wylot przez stopę i dupa blada - choroba murowana, jak zamki za czasów Włodzimierza Jagiełły. Zdaniem Antka, każdy powinien wiedzieć, że tutaj o taki incydent trudno nie było, więc Amerykanie na przekór ewidentnie szukali starych radzieckich instalacji wojskowych. Nikt normalny by się tu nie pchał. Jednakże i tak zagaił po amerykańsku, mając nadzieję, że mają chociażby 2 złote na piwko:
- Pażałujsta, tawariszcze...!
Nie skończył, gdy tamci przerażeni spieprzyli jakby ich sam Szatan gonił. Spłoszył ich, więc na pewno skompromitowana agentura zagraniczna...

Szedł w malignie dobre kilkanaście minut. Puścił bełta opartego o wyrzut żółci z wątroby, która już zaczęła rwać jak łysy dres blachary na dyskotece w klubie "Reaktor". Bejshido już nie mogło pomóc - potrzebował chociażby trochę jasności pijanego umysłu, aby móc się skoncentrować. Tak to mógł sobie podejmować próby jak grajek z urżniętymi palcami zagrania poleczki na fagocie. Antek spijał nieco potu z dłoni mając nadzieję, że jeszcze tam dorwie nieco skroplonego etanolu wyrzucanego z porów. Pewnie skończy się na durze brzusznym albo innym tężcu, bo brudu było co nie miara. Trudno, coś za coś, chociaż alkoholu i tak nie poczuł, więc psychika zagniatała się w jego łbie jak gwiazda po przekroczeniu masy krytycznej...jeszcze chwila i supernowa oczyszczenia zamieni go w zwykłego obywatela...a wtedy...kac.

Nie! To nie mogło się tak skończyć!

- Jeszcze krok...

I w tym momencie ten jeden krok przyładował w jakieś cholerstwo leżące na ściółce. Pewno ofiara zombie, a raczej jej resztki. Wywinął orła, puścił pawia, a z nosa poleciały mu gile - taki ornitologiczny, niekontrolowany wypad w przód. Nie, nie da rady się podnieść...

Cholera, śmierdziało gorzałą i przaśnym winem! Wymacał ewidentnie czyjąś mordę! Przetarł zaparowane okulary zlepione kiedyś przez jednego kumpla zieloną melą z przepony (lepsza niż butapren). Gienek Nowak, swój chłop, ale gruźlicy nie wypalił gorzałą, chociaż tyle włożył w tę terapię. Sam Antek nawet dorzucił się złotym i dwadzieścia groszy na "Z czerwoną kartką", a mu się nie przelewało. Teraz jednak Banzaj poczuł, że karta się odwróciła, więc uniesiony skokiem czegoś tam w organizmie zerwał się niczym koliber do lotu albo przynajmniej uziemiony postrzałem z rakietnicy wróbel...

- Ajej, Ty stary rowerze! Życie mi uratowałeś! - U padł tyłkiem w mokry mech, ale to bez różnicy, bo gacie i tak miał przemoczone. Chuje na komendzie powiedzieli, żeby lał w gacie, więc Banzaj się nie krępił i polał sprawnie niczym za najlepszych czasów japoński zajzajer do plastikowych kubków. - Andrzeju, pomocy, jestem...prawie trzeźwy.......policja............chuje........... .............Bimbromanta.......................... .............wygrzewacze...chuje...wina........... aceton..........................pytali...errgghhhh h...

Jego mózg zaczął się lasować jak zacier bananowy w radomskim bimbrze... Oby tylko celnik, jego funfel na dzielni, mógł poratować grzdulem szlachetnego sikacza...
 
__________________
- Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku!

Ostatnio edytowane przez Bergan : 09-03-2016 o 12:30.
Bergan jest offline