Wątek: Brudy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2016, 15:46   #93
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Epilog


Warszawa


- Tutaj jada, tutaj go zabijesz - Hermes jeździł rękoma po skórzanej kierownicy samochodu, przypatrując się silnie oświetlonemu budynkowi.
Siedzący z tyłu człowiek, odziany w skórę potwora patrzył przed siebie, oddychając powoli i cicho.
- Jesteś wszystkim co mam, nic więcej mi nie zostało, wiesz? Ares mówił, że dasz radę, że podołasz wszystkiemu… - kurier obejrzał się do tyłu, spoglądając na makabryczną maskę. - To będzie najważniejszy kawałek skóry, jaki przyszyjesz do swojej nowej twarzy.
Siedzący z tyłu, niski, przysadzisty mężczyzna wysiadł żwawo z samochodu i ruszył szybko w stronę budynku. Hermes odetchnął głęboko i powoli wyszedł z samochodu.
Zaczął nasłuchiwać.

Podskoczył na siedzeniu słysząc pierwsze strzały i krzyki. Z restauracji zaczęli wybiegać przerażeni ludzie. Westchnął cieżko i powoli wysiadł z samochodu. Miał złe przeczucia. Za dużo mu nie wyszło, by teraz poszło jak po maśle. Spojrzał na zegarek lada chwila wyczekując odgłosu karetki.
Hermes poprawił skrzętnie koszulę i zaczął iść w stronę drzwi restauracji, dostatecznie dużo ludzi uciekło, prawdopodobnie wszyscy postronni, którym udało się ukryć od przypadkowego ognia. Położył drzwi na klamce. Czekał już dostatecznie długo. Przed samą restauracją stali dobre trzydzieści minut, milcząco wpatrując się w budynek, z wnętrza samochodu. Jego makabryczny sługa nie mógł mówić, a zazwyczaj rozgadany Hermes, po prostu starał się powstrzymać od płaczu.
Teraz zaś poczuł ponowny przypływ strachu i żalu. Bał się tego, że rzeczywiście może mu się nie udać. Nie udowodni kim naprawdę jest i jak bardzo zasługuje na miejsce swojego ojca. Żałował zaś absolutnie wszystkiego.


W środku dalej toczyła się mała, ale krwawa wojna, ale w końcu wystrzały ucichły. Pociągnął za drzwi, ale puścił w połowie, gdy padł ostatni strzał. Kula przeszła przez potylicę boskiego posłańca i przeszła przez drzwi.
Kamiński powoli opuścił pistolet do dołu. Przez chwilę patrzył na zbite pod drzwiami zwłoki, aż zebrał się w sobie i odsunął je, żeby wejść do środka. Przygotował broń i powoli ruszył przez pobojowisko. Minął pięć trupów w garniturach, aż wszedł do głównej sali pełnej poprzewracanych stołów, zbitego szkła i zmarnowanego jedzenia. Mniej więcej pośrodku stała dwójka ocalałych. Jeden odpalał właśnie papierosa, drugi dyszał ciężko wpatrując się w potworne cielsko u stóp Kamińskiego. Detektyw niepewnie opuścił broń, znał tych dwóch. Vlad i Krzysztof Nowotczyński. Rosjanin wyglądał na spokojnego, odstawił stolik na nogi i położył na nim broń, Krzysztof ranny w lewą rękę, z trudem usiadł na podstawionym przez szefa krześle. ale broni nie odłożył.
- Panie Kamiński… rozumiem, że zajął się pan ostatnim indywiduum, które nasłało to monstrum? - Vlad zapytał nie wyciągając papierosa z ust.
Zdezorientowany policjant pokiwał głową.
- Za czasów mojej niechlubnej służby dla swojej ojczyzny widziałem różnych popierdoleńców, ale ten jest czymś nowym… - rosyjski mafiozo pokręcił głową na chwilę wyciągając szluga. - Słyszał pan jego… pisk? Wrzask? Jak jakaś...banshee? Tak wydaje mi się, że tak się to nazywa.
Markowi zakręciło się w głowie od smrodu śmierci. Przysiadł na schodku łączącym główną salę z barem i holem. Tuż obok zwalistego cielska z makabryczną maską.
- Dobrze, ża pan jest, panie Marku. Chciałem prędzej czy później z panem porozmawiać. Wiem, że miał pan dobre kontakty z Hukiem, ale cóż… po Jacku już jest.
- Tak - Kamiński pokiwał głową. - Bo nasłaliście Davida, myśleliście, że jest po prostu wolnym strzelcem - spojrzał na dwójkę spode łba.
- Krzysztof wiele dobrego o nim słyszał. Sprawnie wyrobił sobie historię sukcesów zawodwych. Kto by pomyślał, że ściągnie za sobą ten bałagan - Vlad rozprostarł ręce podkreślając swoje ostatnie słowa. - Jednak już sprzątamy i powiem szczerze, że chętnie bym nawiązał i ja z panem przyjaźń. Zaczynając już tutaj. Będzie pan pierwszym oficerem na miejscu, bohaterem. Ochronił nas pan. Proszę strzelić raz w cielsko tego grubasa, powiemy, że zadał pan pierwszy strzał, uratował nas. Poważnych biznesmenów.
Nowotczyński skrzywił się z bólu, ale nie wypuścił pistoletu z drugiej dłoni, niedokładnie przyciskając ranę. Uważnie spoglądał na Kamińskiego, ale nieco mu odpuścił, gdy detektyw odłożył swoją broń na bok.
- To i tak nie pana śledźtwo, zakończmy to już. Najwyższa pora - powiedział Vlad prosząco.
Kamiński spojrzał na dwójkę gangsterów, na dłuższą chwilę zapadła dziwna cisza. Detektyw zaczerpnął głęboko oddechu, chwycił za pistolet należący do zabitego kultysty, skoczył w bok i wystrzelił kilka razy. Nowotczyński odwdzięczył się tym samym. Marek poczuł jak kula rozrywa mu udo na wylot, zawył z bólu i odczołgał się pod jeden ze stołów, Krzysztof też warknął z bólu, ale trafiony w krtań i pierś Vlad nie powiedział już nic.
Kamiński przekręcił się, plecami opierając się o stół i spojrzał na fontannę krwi tryskającą z nogi. Przeklnął pod nosem i przerażony podniósł się przy pomocy pobliskiego krzesła na ile mógł.
Nowotczyński leżał pod stołem, przy którym niedawno siedział, oddychał z trudem i patrzył na swój pistolet, oddalony o dwa kroki. Do rany ręki, doszedł teraz przestrzelony brzuch. Kamiński przełknął głośno ślinę i podniósł pistolet. Ostatnia kula przeszła przez oko Krzycha i rozstrzaskała mu czaszkę i kawał mózgu z tyłu.
Detektyw zwalił się na ziemię i zaczął powoli wykrwawiać, nasłuchując zbliżających się syren.

***


Nie było łatwo zacząć od nowa. Nie bez praktycznie żadnych pieniędzy, nie z uszczerbkiem na zdrowiu i tym fizycznym ja i psychicznym. Nie bez znajomości i nie bojąc się o swoje życie na każdym kroku. Każde krzywe spojrzenie powodowało szybsze bicie serca, nerwowe odruchy i przywoływało najczarniejsze myśli. Jednak tak teraz musiało ich życie wyglądać. Najtańsze prace, ostrożne, spokojne życie, stopniowe przyzwyczajanie się i oswajanie z myślą, że może wszystko jest jednak dobrze.
Trzeba było sześciu miesięcy by Tomek i Joanna spotkali się ze śladem dawnego życia. Nie pytali jak Gabriel ich odnalazł, sam im powiedział, że to jego siostra jest ekspertem od takich rzeczy. Po raz pierwszy zresztą wspomniał o niej po imieniu, gdy się z nimi spotkał. Spotkanie przypominało nadrabianie zaległości znajomych z liceum. Gabriel wypił parę piw i dopiero wtedy para nieco się rozluźniła i mu pomogła. Joanna odważyła się spytać, czy udałoby mu się odnaleźć jej rodziców, a on obiecał, że zobaczy co da się zrobić. Dziewczyna poszła spać z uśmiechem na ustach po raz pierwszy od bardzo dawna, a Tomek został skuszony propozycją dorobienia. Gabriel proponował mu dobrą, bezpieczną fuchę, lepszą od zwykłego kelnerowania w pubie. Miałby zajmować się wyjmowaniem pieniędzy ze sztucznych kont bankowych, za pomocą podrabianych kart. Gabriel mówił, że mają już wielu takich “carderów”, ale nie w tych okolicach, biznes jest stary tak jak internetowa bankowość i przez ostatnie lata bezpieczny jak nigdy. Tomek stwierdził, że się zastanowi, masując swoją ranę, która nigdy w pełni się nie zagoiła i miała go męczyć reperkusjami do końca życia, problemy z oddawaniem moczu, niepoprawne trawienie, dzieciom będzie mówił, że miał wypadek samochodowy, a gdy przyłapie syna na paleniu trawki, podbije mu oko. Swoje ostatnie, powolne lata spędzi na cichym płakaniu nad zmarnowanymi latami, nad rozpaczaniem jak wiele więcej mógł osiągnąć, jak lepszym człowiekiem mógł być, bo choć z Joanną było im przez jakiś czas dobrze, to w końcu związek oparty na wspólnym strachu, zbudowany na wszechobecnej śmierci rozpadł się po latach. Przetrwali razem małą wojnę, ale w końcu nie mogli ze sobą wytrzymać zwykłego życia. Ona wzięła córkę, on syn, czasem widywali drugie dziecko, święta spędzali razem u rodziców Asi, dopóki dzieciaki nie były już dostatecznie duże i Tomek spędzał je już sam.
Joanna przez wiele lat brała różne leki, gdy stanęła na nogi przy pomocy ojca i zaczęła dobrze zarabiać zapisała się do dobrego psychologa. Po rozstaniu z Tomkiem, przeniosła się do psychiatry. Valium prozac i cały ten syf, którego nigdy nie chciała tykać, wszedł jej w dzienną rutynę, a poza nimi jedynym światłem każdego dnia były jej dzieci.
Nieraz budziła się w nocy spocona, czy na skraju płaczu, nie pamiętając o czym śniła i często wspominała wydarzenia z pamiętnego lata, który wbiły się jej w samo centrum głowy. Nie wspominała o niczym dzieciom, kilka lat zajęło zanim zwierzyła się lekarzowi, ale nie wynikało to już ze strachu, tylko ze wstydu.
Obydwoje do końca życia pozostali skrzywdzeni, brudni i doszczęstnie skarzeni, ale tylko jedno z nich nie było temu winne.

***

Gdzieś w Polsce, na ukrytej w głębokim lesie polanie stał mężczyzna. Był stary zmęczony i zły. Ostatni raz spojrzał na blaszaną chatę, na swój Olimp, który budował przez lata i który teraz miał upaść. Rozebrał się do naga i sięgnął do wiadra, mocząc ręce we krwi. Wysmarował sobie twarz, narysował symbol na klatce piersiowej. Na środek obu dłoni przykleił sobie małe, zółte plastry.
- Już czas… przywiąż mnie - mruknął do stojącej za nim osoby. Stanął przy stojącym na środku wysokim na dwa metry pniu starego drzewa. Czuł jak lina zaciska się wokół jego ciała, podniósł głowę i do góry i spojrzał na ciemne, burzliwe niebo. - Poczekaj aż przylecą kruki i dołącz do uczty - powiedział nie mogąc się doczekać, aż poczuje ptasie dzioby i ludzkie zęby na swoim ciele. Zaczęła go ogarniać narkotyczna ekstaza, ciało przeszyczło dreszcze. Czekał go Styks i uśmiechnął się słysząc jego powolne fale obijające się o skały.




Koniec
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline