Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2016, 19:51   #23
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Leśniczówka Wojtka, Puszcza Kampinowska, ranek 14.11
- Lala? - Indi spojrzała bez zrozumienia na dziewczynę. - Nie wię czym jeszt to … To… jeszt private dom… - Nie opuszczała pogrzebacza, uważnie przypatrując się intruzce. - Kto ty? - domagała się odpowiedzi z całym, szybko ulatniającym się spokojem jaki mogła z siebie w obecnej sytuacji wykrzesać.
- Ta… lala. - Blondynce udało się w końcu rozpalić w piecu. - Milena - burknęła. - Zajmuję wannę jak tylko zagrzeje się woda. Pierwsza - rzuciła z wyzwaniem w oczach.
- Stop. - Indi nie zamierzała się poddać tak łatwo. Laska wlazła na jej terytorium i Amerykanka zaczynała czuć pełgającą pod skórą złość i stające na karku włoski. Zgrzytnęła zębami i stanęła między sypialnią a drzwiami do łazienki. - Ty zawsze wchodziesz do czyjsz dom bez pytanie? I nago stajesz szondanie? - Indi zmrużyła oczy mierząc “gówniarę” Maxwellowskim spojrzeniem, wciąż z przyjacielem pogrzebaczem w dłoni. - Kto ty? Skont tu?
- "Kto ty, skont tu" - dziewczyna przedrzeźniała. - Chyba nie ciebie o pozwolenie “czyjsz dom” powinnam pytać tylko Wojtka, nie? Ty tu dopiero od dwóch dni, ja dłużej - powiedziała, lecz Indi wyczuła coś dziwnego w jej głosie gdy o tym mówiła.
- A jest on tu? - Indi nadal stała wyprostowana mierząc dziewuchę spojrzeniem z lekko kpiącym uśmieszkiem. Poruszyła palcem wskazując coraz bardziej rozchełstany ręczniczek - Nie ma. Nicz o tobie nie pomówił ze mno - teraz przyszła kolej Indi na podrażnienie “czegoś” w blondynce - winc jesteś goszcz. I kompiel nie pierwsza. - Amerykanka uniosła brew. - Kompiel ty na koniec - dorzuciła twardo i dodała. - Jeszcz kcesz?
- Nie ma go, przez co muszę sterczeć w lesie gdy zimno! - parsknęła ze złością. - Przez ciebie. - Zacisnęła ręce w pięści. Indi wyczuwała, że z jakiegoś powodu dziewczyna jej nie cierpi choć widziały się pierwszy raz w życiu.
- Czego ty od niego chcesz? Zostaw go w spokoju. - Przez chwilę w jej oczach widziała coś jak zazdrość, żal, lecz zaraz na powrót przesłonięte złością i gniewem.
Indi nagle zrobiło się jej żal. Spojrzała na nią z lekkim politowaniem, wypływającym na wierzch kipiącej w środku złości i irracjonalnej niechęci do “gówniary”.
- To on wybiera. - Wzruszyła ramionami. - Ale powiem ci skoro pytasz mi tak polityszno? - Indi nie była pewna, czy to było właściwe tłumaczenie, ale mało ją to obchodziło. - Chcem go stond zabracz...
- Nigdzie mi go nie zabierzesz - warknęła.
- Nie ty decydujesz o tym, MY tak. - Indi ruszyła w końcu by zacząć wyciągać produkty na śniadanie dla Alex prezentując wkurzonej nastolatce chłodną obojętność. Metoda Maxwella, która działała jak płachta na byka. Zawsze. Nie przeoczyła też zaborczego “mi” w wypowiedzi dziewczyny. - On nie twój.
- Mój. To mój chłopak! - rzuciła gniewnie. Bezczelnie i żałośnie kłamiąc.
Indi nic nie odpowiedziała. Za to uśmiechnęła się kpiąco. Obie wiedziały, że kłamie, nie było sensu tego komentować.
- Długo sie w nim ….no… - machnęła nożem jakim zaczęła smarować kanapki dla córeczki - jak to… kochajesz? - dopytywała ciekawie wciąż mając młodą na oku. Tak jak i wodę na piecu. - Bo on… nie ma idei o tym… pomówiłasz mu?
- Co ty możesz o tym wiedzieć - prychnęła Milena. - Tak, długo się kochaMY.
Indi roześmiała się i pokręciła głową:
- I dlatemu ty sterczeć w lesie jak zimno a ja tu?
- … - zbierała się żeby coś powiedzieć ale nie bardzo wiedziała co.
- ... ! - W końcu jakiś błysk w oku. - A gdzie był po tym jak cię napompował? Tu, ze mną.
- Ciekawe… to teraz mówisz, o “swoim” chłopace, że ….lubi sypiacz z dzieciamy? - Indi rzuciła niedowierzająco. - Jak stara ty? Siemnaście? To wtedy chyba ci bajki czytal…. - i natychmiast zmieniła temat: - Kanapke? - podsuwając jej pytająco kromeczkę jak dla Alex z uśmiechniętą buzią z pomidora, rzodkiewki i ogórka.


- Jadłam - Milena burknęła znów kłamiąc. - Nie twoja sprawa od kiedy ze sobą jesteśmy! - prychnęła - I… i ja tylko wyglądam tak młodo - zirytowała się. - Zostaw go w spokoju i tyle.
- Nie moge, on dobrze całuje…. - Indi ruszyła po wodę by zaparzyć Alex herbatę. Kątem oka zezując na młodą “gniewną”. - I jesz… Wojtek by kciał byś jadła a nie głodna w lesie była - dorzuciła lekką manipulację.
“Spopielona lodowatym wzrokiem” taka by właśnie była, gdyby było to możliwe. Blondynka z udawaną nonszalancją grzebała niewielkim prętem w piecu gdzie ogień już wesoło buzował grzejąc wodę. Milczała najwyraźniej wściekła.
- Listen… - Indi nagle zrobiło się głupio, że tak jechała po biedaczce - … zjedz. My nie zosztajemy długawo. Ale… jak go kochasz, to pomów z niem. On nie wie. A facety czaszem głupi so. Muszem kąpiel daughter. Potem ty, ok?
- Wie - rzuciła cicho wciąż zawzięcie gmerając w ogniu. - JA idę pierwsza. Twoja dałkter spała w cieple to sobie poczeka.
- Nie, ty po niej. Skoro nie jesteś dziecko, poczekasz - zakończyła kwestię Wojtka. Nie chciało się jej już tego wałkować. Dziewucha miała rojenia, Wojtek miał ją w nosie. - Jak kazał ci stać w lesie, to ubranie trzeba ciepłe - dodała - a nie nago… - Rozejrzała się po chacie. - Gdzie ubranie? - spojrzała bacznie, zbliżając się by sprawdzić temperaturę wody i zalać kubeczki z herbatą.
- Nic mi nie “kazał”! - Odwróciła się i spojrzała wyzywająco. - Prosił. I wcale nie musiałam stać w lesie. - Dumnie uniosła głowę. - I ja decyduję kto będzie pierwszy się kąpał w mojej chacie, w mojej łazience, w mojej wannie. Nie ty! - Sprawdziła temperaturę wody w wiadrze uznając ją chyba za niewystarczającą.
- To nie twój domie, tylko Wojtka. Jakby cie on zaprasił to nie stalabyś na zimno. Stałaś bo “prosił” by nas mieć na oku ale my nie wiedzieć. - Indi wbiła w młodą lodowe spojrzenie - ale ty chciałesz sie mnie pokazywac i pomówić o niem. I don’t care about you and your puppy love. Rozumisz? Ty na końcu albo las - warknęła Indi ponownie czując wzbierającą irytację.

Milena podniosła się z kucek patrząc wciąż wściekle na Amerykankę.
- To moja chata - wycedziła. - Wojtek tu mieszkał z moim dziadkiem odkąd Ernest… - urwała jakby powiedziała coś za dużo. - Stałam tam, bo… - zmieniła temat choć niezbyt szczęśliwie. Chyba sama nie wiedziała co powiedzieć gdy znów nie chciała dokończyć i rzec prawdy. Że bolało. Choć zupełnie nie potrafiła kryć swoich emocji. - I nie na oku - znów zmieniła temat tym razem wchodząc na taki na którym była pewniejsza. - Bał się, że zabłądzisz, bo opowiadał jak to nosisz dupsko po lesie którego nie znasz.
- A ty mnie i Alex wpakujesz w … bakno z zazdroszczi - pokiwała głową Indi. - Good plan. - sięgnęła po wiadro z wodą, lecz dostała “po łapach” od Mileny
Spojrzała na nią niedowierzająco:
- Serio? To chyba masz dwa roki, nie siedemnaszcze. - Opanowywała się ostatkiem siły woli, myśląc o Alex, której nie chciała prezentować “cat fight” z nagą laską.
- Ja? Mam prawie dziewiętnaście! A ty to stara że rozumy wszystkie zjadłaś? Się jak dziecko upiera. Komunikuję jasno idę pierwsza to się wykłóca...
Nie zdołała dokończyć, bo Indi zanurzyła dłoń w wodzie i ochlapała ją.
- Nie idziesz… czekasz… nie rządzisz… - wycedziła wprost w szokowane oblicze upierdliwej do bólu dziewuchy.
Blondynka przepchnęła się by nie dopuścić ciemnoskórej do wiadra po jakie ta wciąż uparcie sięgała. Zanim zdążyła zasłonić je swoim ciałem jak i piec na którym stało, Indi zastąpiła jej drogę, chwytając za rączkę wiadra.
- Zostaw - warknęła ciemnoskóra.

W Milenie coś chyba pękło.
Indi poczuła jak mięśnie dziewczyny napinają się. Mocno.
Bardzo mocno.
W niebieskich ślepiach dziewczyny zobaczyła nieposkromioną furię.
Amerykanka wyprostowała się i z równym gniewem spojrzała na dziewczynę cedząc powoli:
- ZOSTAW.TO.WODE - wycedziła zaciskając w pięść wolną dłoń. Przez myśl przebiegło jej “what the fuck am I doing?!”, które zniknęło szybciej niż się pokazało. - CZEKASZ!
Wzrok Indi ciskał pioruny i walczył przez chwilę z szałem blondynki budzącym się w jej oczach. W końcu jednak Milena odstąpiła wycofując się o pół kroku.
Indi wciąż mierząc dziewczynę wzrokiem stała napięta, oczekując ataku. Obserwowała blondynkę by upewnić się, że dziewczyna nie planuje jakiegoś przekrętu. Wyglądało jednak, że faktycznie odpuściła. Indi odczekała jeszcze chwilę, aż wyczuła, że Milena faktycznie rozluźni się i odstąpi kolejny krok.
Wojna psychologiczna Maxwella Gemmera: nie odstępuj pierwsza.

Polka wciąż stała i spode łba patrzyła Indirze w oczy, wściekłość zastąpiła dzika złośliwość. Wyciągnęła lekko lewą rękę w stronę wiadra, jednak nie ruszyła go, zamarła z zawieszoną ręką.
Po czym błyskawicznym ruchem wciąż patrząc Amerykance w oczy pieprznęła dłonią w wiadro. Indi trzymała za rączkę i tylko dzięki czemu nie spadło, jednak nie mogła poradzić nic na to że od mocnego walnięcia zakolebało się na piecu przechylając mocno, trzecia część wody rozlała się na piec i podłogę pod nim.
- Ściongaj rencznika i spszontaj. - Indi nadal się nie ruszyła. - Rozlejesz dalej to nie bendziesz kompac wcale - dorzuciła z politowaniem. Takie popisy zaczynała przerabiać z Alex.
Milena nie odrywała spojrzenia znów walnęła w wiadro, mocniej, rozchlapując kolejną część wody.
- Zobaczymy, kto nie będzie - syknęła ze złośliwym uśmiechem i ruszyła do wyjścia.
Indi odczekała aż blondynka przejdzie obok i ściągnęła wiadro z pieca. Zanim dziewczyna w ręczniku zdążyła trzasnąć za sobą drzwiami, poleciał na nią strumień wody:
- No dobra, kciałaś kompać, to masz… - Indi uśmiechnęła się czarująco.
Blondynka odwróciła się powoli, na jej twarzy malował się wyraz głębokiej pogardy.
- Jak Wojtek wróci...
- To mu pomówisz jak go kochajesz i jak ja zła? - wpadła jej w słowo projektantka.
Nie odpowiedziała nic i wyszła, chyba bliska płaczu.
Indi oklapła całkiem wypruta… Zupełnie siebie nie poznawała, wcale nie była z siebie dumna. Dziewczyna wyzwalała w niej najgorsze uczucia, a wszelkie próby wyciągnięcia do niej dłoni traktowała ze złością. W normalnej sytuacji zapewne wszystko to spłynęłoby po Indi jak po kaczce, ale nie teraz i nie tu. Zebrała wodę i zbudziła w końcu Alex. Podstawiła śniadanie i sprawdziła w końcu smsa z nocy.
Cytat:
Od Wojtek [sms]: Powiedz Milenie, że mnie dopadli…
- FUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUCK!!!! - zaklęła nie zważając na małą żującą kanapki ze zdziwioną minką. Wyleciała z leśniczówki rozglądając się wokół:
- Milena! Milena! - Pobiegła w lewo, potem w prawo - Wojtek! Wojtka dopadli? Milena!!!!!!! - dziewczyna nie mogła odejść daleko.

Faktycznie daleko nie odeszła przytrzymując ręcznik jedną ręką, drugą gmerała coś przy pompie będącej na zewnątrz i dostarczającej wodę ze studni do mieszkania.
Ewidentnie ją uszkadzała. Miała łzy na twarzy, teraz także panikę.
- Co dopadli…? - wymamrotała.
- Just leave the fucking pump alone!!! - wrzasnęła Indi nie zważając na fakt, że mówi po angielsku - Wojtek!!!! Wysłał mi smsa… ktoś go dopadł… zobacz…. no tu - gadała spanikowana podstawiając telefon dziewczynie pod nos. - Wiesz, kto go dopadł? Gdzie? - Indi miała ochotę jednocześnie rwać włosy ze łba i rzezać. - Gdzie on polazł? NO MÓWŻE DO DIABŁA!!!!
- O matko boska… - Milena osunęła się na ziemię patrząc na smsa. Była przerażona, spanikowana i jakby dostała obuchem w głowę.
Amerykanka potrząsnęła głową. Młoda zdecydowanie wymagała ogarnięcia i instynkty macierzyńskie Indiry wskoczyły na swoje miejsce.
- Wstawaj! - Chwyciła blondynkę pod pachy - Wiesz, dokąd poszedł? Wiesz kogo można powiadomić o pomoc? - Zajrzała dziewczynie w twarz i zaczęła prowadzić do środka. - Znasz przyjaciół Wojtka? Chyba kogoś znasz skoro go tak długo znasz? Milena… skup się!
Polka była w lekkim szoku patrzyła na Amerykankę, myślała o Wojtku, słyszała jak do niej się coś mówi w obcym języku.
- Ja… ja muszę zawiadomić resztę. - Zrobiła ruch jakby miała zamiar odejść między drzewa. W las.
- Milena! Daj numer… nie … ja khce pomócz… Ernest go ma? - Indi przeszła na polski.
Gdy Amerykanka powiedziała o numerze, Polka spojrzała na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Ale ja… - zaczęła niezdecydowanie, lecz ustąpiło to zaraz stanowczości i determinacji. Po wcześniejszej wściekłości na Indi nie było śladu, dziewczyna szybko zmieniała nastroje co widać było jeszcze w środku leśniczówki. Złość, smutek, wściekłość, złośliwość, czy rozpacz gdy wychodziła oblana wodą.
- Daj mi telefon, zawiadomię ojca. On zawiadomi resztę, będzie szybciej… - Spojrzała na las jakim chciała biec. - Nie, to nie Ernest. - Szła w stronę chaty. - Daj ten telefon!
Amerykanka wcisnęła dziewczynie telefon bez dalszej dyskusji.

Milena wybrała szybko numer.
- Tato dopadli Wojtka, zawiadom… Nie, przecież ja po lesie to bez komórk… Puścił smsa tej… - urwała spoglądając spode łba na Indi, choć bez złości, była roztrzęsiona, bała się nie miała jak w tym stanie się wściekać. - A skąd ja mam wiedzieć czemu on jako człow... - zerknęła na ciemnoskórą. - ...czemu wziął komórkę?!?! Widocznie to dlatego... - jęknęła. - Od niej dzwonię.
Słuchała jeszcze przez chwilę, po czym oddała telefon Indi.
Dziewczyna odebrała telefon i spojrzała na Blondynkę:
- No i czo? - zaczęła wybierać numer do Marcina.
- Nasi będą wkrótce wiedzieć - burknęła. - Nie rozumiem, po co brał komórkę? - Rozłożyła bezradnie ręce.
- A poczemu nie? - zdziwiła się Indi z kolei. Dla niej zabieranie komórki było naturalnym odruchem. Pytanie za to nie.
Dziewczyna wlazła do środka chaty nie odpowiadając. Usiadła przed kominkiem wpatrując się w wygaszone palenisko. Było coś podobnego w tym jak odruchowo ciągnęło ją w to miejsce. Tak jak Wojtka.
- Kto to jest, mamusiu?
- To jest koleżanka wujka.
- Aha - Alex zeskoczyła z krzesła i podreptała do blondynki.
- A cemu nie mas ubranka? - spytała bezpośrednio dziewczyny. - Nie umalzłaś?
- Wujka? - zdziwiła się Milena. - Zgubiłam, zmarzłam. Chciałam wziąć gorącą kąpiel, a twoja mama mi nie pozwoliła - burknęła.
- Pozwoliła, tylko miałęś poczekacz… Nie kłam - stwierdziła Indi. - I jak zgubiłaś? Ubranie? W las?
Indi stała z telefonem przy uchu czekając aż Marcin odbierze połączenie.
Nie odbierał.
Wysłała smsa do niego:
Cytat:
Do Marcin [SMS]: Gdzie jesteś? Potrzebuje to auto, o którym mówiliśmy. Pilnie.
Cytat:
Do Nana [SMS: Nana, oni wiedzą o bliskich, grozili wszystkim, uważaj na siebie i bądź ostrożna. Ostrzeż ojca. Proszę.
Tymczasem blondynka tłumaczyła małej:
- Zmarzłam całą noc w lesie, przyszłam i naniosłam wody w ciężkim wiadrze gdy spałyście. Rozpaliłam w piecu. Jak ona wstała, to chciała zabrać mi tą wodę i kazała czekać. - W jej wzroku strach o Wojtka zastąpiła mściwa satysfakcja. - Twoja mama zawsze tak się zachowuje?
- Moja mama jest najlepsa - obruszona Alex zmarszczyła brewki i cofnęła od dziewczyny. - A ty kłamies. Ubranka w lesie siem nie gubi.
Podreptała do matki, która zaczęła ją uspokajać i tłumaczyć.
- A spytaj mamy czy nie gubiła ostatnio ubranek po wyjściu z chaty… - mruknęła Milena układając stosik drewna w kominku.
- Długo tak bendziesz relaksić siem? Jak Wojtek ma problemy? Wygodnie ci? - Indi również potrafiła wykorzystywać słabe punkty. Blondynka zaś spuściła tylko głowę nie podejmując zaczepki. - Żadowolena? Good for you.
- Alex, szkrabku - przeszła na angielski - musimy się spakować. Musimy stąd wyjechać. Spakuj wszystkie swoje rzeczy do torby, dobrze? Szybciutko. I nie zapomnij niczego.
Sama też ruszyła by załadować do torby sprzęt, szczoteczki, kosmetyki i ubrania, szczególnie małej. Wtedy zaczął dzwonić telefon, Marcin.
- Hej! - odebrała ucieszona. Prawie. - Gdzie jesteś?
- W Łomiankach. Nie mogłem odebrać, słuchawek nie wziąłem a radiowóz za mną jechał.
- Ok, słuchaj. Jesteś sam? Nikt cię nie śledził?
- Jestem sam. Śledził? - zdziwienie w napiętym głosie fotografa - Nie, raczej nie, mały ruch o tej porze na drodze. Indi bawisz się w Bonda?
- Nie, nie. Masz czym wrócić?
- No mogę autobus złapać.
- Ok, bo ja dopiero ruszam. Powinnam być za 1,5 godziny. Podrzucę cię do autobusu później. Może pokręć się, żeby nie stać w jednym miejscu i uwagi nie przyciągać. Ja ruszam jak najszybciej.
Rozmawiając z Marcinem, zaczęła ściągać na pada HERE - GPSa i wprowadzać dane na miejscówkę wcześniej uzgodnioną z Marcinem z ich obecnej lokalizacji. W ten sposób powinna skrócić czas marszu.
- Będę się odzywać. - Kątem oka sprawdzała wysiłki Alex. - Pa.
- Pa, Indi.
Te same ustawienia wprowadziła na gps google’a. Miała teraz dwie opcje: jedno z netem, drugie bez. Na wszelki wypadek.
Razem z Alex dopinały torbę, gdy ponownie zadzwonił telefon.
Nieznany numer.
- Hallo? - Indi odebrała cicho.
- Z Mileną chciałbym mówić - powiedział głos po drugiej stronie słuchawki.
- Czy ja pomócz moge? - spytała napiętym głosem Indi. Nie miała pojęcia jak mogłaby pomóc Wojtkowi, ale wolała się upewnić na wypadek gdy “oni” mieli jakiś plan.
- Tak, dając telefon Milenie.
No to podała czując się jak sekretarka. Zdusiła jednak to uczucie, jeśli miało to pomóc Wojtkowi. Odczekała aż blondyna skończy gadać, ale ta jedynie słuchała. Jakby dostawała instrukcje.
- Chcę pomóc - wysyczała do słuchawki... - No z innymi…? Ale jak to? - Wyglądała na zszokowaną. - Nikt? - tym razem złość i rozpacz. - I zostawicie go… - słuchała jeszcze przez chwilę połączenie chyba się skończyło. Wyglądała jakby chciała cisnąć komórką o ścianę ale jedynie oddała telefon Amerykance.
Indi zabrała ją.

Milena sięgnęła po wysoki stołek i stanąwszy na nim sięgnęła do wysokiej półki w sporej szafie, gdzie stały jakieś pudła.
Indi spakowana ruszyła do drzwi trzymając ubraną córeczkę za rękę.
- Gdzieś się wybierasz? - Polka nie odwróciła nawet głowy pytając.
Amerykanka nie była specjalnie zszokowana słysząc to co usłyszeć mogła z rozmowy telefonicznej. Po tym wszystkim co widziała, po tym układzie z Sebastianem w jaki Wojtek i “jego” byli władowani… Wojtek też był zbywalny, jak ona i Alex i Lulu.
- Tak. Tu nie jest bezpieszno. Khcesz mu pomócz? - odwróciła się od drzwi, patrząc na Milenę uważnie.
- Wiesz, że chcę - burknęła wysuwając jakieś pudło jakie spadło przy tym, bo sama ledwo utrzymała równowagę na stołku. Parsknęła ze złości zeskakując na podłogę. Z pudła wysypało się trochę ciuchów.
- Posłuchajesz mnie? Dla Wojtka, tak? Wyprowasz nas z lasu, i powiesz dzie poszet Wojtek. Nie kchce ja wiesiec z kim pomówił. Tylko gcie. Ok? Ja zrobie telefon, nie. Two - Indi uniosła dwa palce - telefons. I pomówimy po nich, tak? - zajrzała w twarz młodej.
Wzruszyła ramionami jakby nie interesowała ja kwestia telefonów Amerykanki.
- Śledził pewnych ludzi, szukał czegoś. Znam tylko rejon - mruczała wyciągając ciuchy z pudła wciąż przytrzymując ręcznik. Były tam ubrania krojem i rozmiarem pasujące do gimnazjalistki, prezentujący styl sprzed lat, choć bez specjalnego szału. Wybierała coś krytycznie.
- I czemu mam cię wyprowadzić? - łypnęła na Indi spode łba.
- Bo jeśli te same lucie co khco jego i jego luci stond out, to tu niepespieszno. - Zagadnięta wzruszyła ramionami - Moszemy bycz rasem, albo nie. Wojtkowi czeba rasem, szpesjlno teras gdy jeko lucie no… - mruknęła ciszej ze względu na Alex - fuck you …. nie fiem jak po polski. Jeden nicz nie daje.
- Kazali mi siedzieć na dupie z tobą. - Z jakiejś siatki Milena zaczęła wyjmować bieliznę ale wyczuła już zaocznie te łzy bólu jak w swoich aktualnych rozmiarach będzie chodzić w majtkach i staniku jakie nosiła jako 14-15 latka. - Bym robiła to o co prosił Wojtek, cholera!
- Milena… Wojtek khciał Alex i ja bespieszne. Ty khcesz to dla Wojtek, ja też. Mokhe pomócz. Potem ja żnikne, Wojtek tu. Majesz go dla siebie. Nie ma czasu, ja idem. Wojtek kchce szyć.
- Znikniesz? - zainteresowała się - Jak to znikniesz?
- No ja nie tu… dzieś inciej… on tu...
- A gdzie teraz chcesz iść? -
- Wyjszcz z lasu. Pomożesz czy benciesz złoszcz?
- Mam siedzieć z tobą - fuknęła blondynka. - Też mi to nie na rękę, ale nigdzie cię nie wyprowadzę póki nie powiesz mi gdzie idziemy. I się błąkaj po lesie na zdrowie.
- Powiem w drodze.. Długo sie kłóczicz, goszej dla Wojtka.
Polka zaczęła się ubierać kryjąc się przed wzrokiem Amerykanki za łóżkiem i łypiąc tylko czujnie.
Charyzma liderki Indiry dała się zauważyć choć z pewnością było by lepiej gdyby starała się ona wywrzeć to wrażenie w stosunku do kogoś kto nie żywił do niej negatywnych emocji.
- Pójdę, wyprowadzę cię. Ale najpierw mi powiesz gdzie chcesz się udać. Inaczej popatrzę jak się błąkasz po bagnach. Nie wiem czy to dla niego “goszej”.
- Do Łomianek, tam kchce. Goszej bo straciasz czas. Choć jusz.

Indi wyszła z chaty nie wdając się w dalsze dyskusje. Z włączonym GPSem ruszyła w kierunku wskazywanym przez pada. Zagadywała Alex by ta opowiadała jej historyjki, którymi raczył ją Wojtek poprzedniego dnia. Usłyszała, że za nią idzie. Dopinając flanelową koszulę i trzymając w ręku parę butów, a w zgiętym ramieniu ciepły polarek Polka uważnie obserwowała swoją (jak uważała) rywalkę.
- Po co do Łomianek.
- Po transport. - Indi zarzuciła torbę przez ramię i skróciła pasek, by bagaż nie obijał się o nią bezwładnie. Spowalniał marsz.
- Transport gdzie. - Polka przez chwilę stała w miejscu to na jednej to na drugiej nodze wkładając przy tym buty. Syknęła, były sporo za małe.
- Do domu, Milena. - Indi zaczynała czuć się jakby rozmawiała z małą córeczką, gdy ta wpadała w etap “ciągu pytań”. - Rozetnij albo obieraj moje. - Wygrzebała zapasową parę butów z torby.
Wzięła buty choć z wyraźnym fochem, widocznie jednak nie wyobrażała sobie łazić w nich za długo.
- Mów dokładnie a nie półsłówkami, albo skoczę po aparat Wojtka. Będzie masa śmiesznych zdjęć.
- Jaki aparat? - zdziwiła się Indira - Ale mówie ja, tylko kchce iszcz a ty ciongle nie. - Pokręciła głową z irytacją. - Transport do domu. Tutaj tylko temporalnie. Wojtek u zlych, tu niepespieszno. Co nie rosumiesz ty?
- Nie, czemu tu niebezpiecznie?
- Bo Wojtek mosze pomówicz gdzie to miejsce. A ja nie moge no...jak to… znajszcz?? - spytała dziewczyny niepewna czy dobrze mówi.
- Znaleźć? Być znaleziona? Przecież to miejsce jest nic nie warte, on jest, nie leśniczówka dziadka.
- O.. no ...tak - Indi kiwnęła głową na te słowa - On jest tesz. Nasz szukasz… nie… szuka Ernest.
Indi drałowała nadając ostre tempo młodych, ponownie dziękując za joggingowe godziny.
- Ty wiesz o tem? - spytała Mileny - A ja i Wojtek kchcemy i ...musie Ernesta no jak to... kill - przesunęła palcami po gardle korzystając z nieuwagi Alex. - Rosumiesz?
- Nie. Bo to nie Ernest złapał Wojtka. Ci co go mają rozpoczną teraz polowanie. Na mnie i kilku naszych, by odciąć resztę od miasta - powiedziała z nutką, złości, strachu i żalu. - W bagno leziesz, radzę zwolnić.
Amerykanka zwolniła, główkując.
- To jak oni na polowanie, to kto domie pilnuje? Ja mam pomysła. - Nie zdając sobie z tego sprawy zabrzmiała jak Ferdynand Kiepski. - Kchcesz posłuszać?
- Jakie domie? Chcę - Polka usiadła na obalonym pniu drzewa.
- Choć, nie siadajesz - ponagliła ją Indi.
- Poczekam aż będziesz tędy wracać. Po co mam dwa razy tą samą drogą?
- No to prować - fuknęła ciemnoskóra - a nie graj blondynka… no! - zirytowała się znowu roszczeniowo-złośliwą postawą dziewuchy.
- “Do Łomianek”, “po transport”, “do domu”. “Mam plan”. - Milena wstała, ale założyła tylko ręce na piersi. - A ja ci mówiłam, że chce byś mi wyjaśniła mi GDZIE i PO CO do diabła mnie wleczesz. Inaczej baw się dobrze.
- No to siem pytam czy kchcesz posłyszeć?! Dom i transport nie problem dla ciebie. Ty nie kchcesz ze mną. Ty i ja kchcemy pomócz Wojtek. Dwie rószne sprawy.
Ty pomagasz mnie do Łomianek, ja daje plan i pomoc. Dalej kchcesz siedziesz tu?
- Jaki plan, opowiadaj. I gdzie się wybierasz. Ten dom w Warszawie? I nie siedzę, stoję.
- To prować. Ja mówięsz po drodze. - Indi sprawdziła GPSa czekając aż Milena ruszy dup…. - Zawsze tak czy tylko ze mnom?
- Z wodą wyszło po twojemu, to teraz będzie po mojemu. Słucham.
- Lubiesz siem kłócisz… - Indi nagle się roześmiała głośno. Na chwilę. Potem śmiech ucięła nagła realizacja, że Wojtek jest w tarapatach.
Ostrych.
- Ja robiem telefon do mojego papy i do twojego i moszę jeszcze w jedno miejsce. Ściongam pomoc po Wojtka. Jak mówiesz, że polowanie, w domie bęncie mniej ich co polowaniesz nie? Wtedy moszna odbieć. Wojtek duszo wartaje dla obu stron. Sa duszo by stracisz. Muszem zmienic jego value … cennoszcz? Rosumiesz?
- Wojtek mówił, że siedzisz u niego bo Ernest cię będzie szukał i wie gdzie mieszkasz. Rozumiem, wspaniały plan - parsknęła blondynka. - Pojadę z tobą, to mnie nawet nie będą musieli szukać.
- Ja nie do domu tu. Ja wracam do USA. Kchcesz se mno jechacz? - spytała ironicznie Indi.
- Ja? Po co? - Blondynka wyglądała na zaskoczoną. - Chcesz wyjechać, zostawić go w spokoju? - ostrożnie spytała robiąc krok do przodu.
Indi tymczasem rozdzwonił się telefon
To była Nana, choć u niej był pewnie środek nocy.
- Milena, no mówie, sze ja do domu. Musze Alex troszczysz. On tu jeszli uratujemy. Tu jego miejsce. Moje nie. My nie rasem a rasem no… - Indi miała trudności z wyjaśnieniem skomplikowanego konceptu po polsku. - bo my … Ehhhh moje szycie i jego - skrzyżowała dwa wskazujące palce na krzyż - jak to. Przes Alex. Rosumiesz? Ale potem nie rasem… - urwała. - Ja nie umiejesz inaczej pojaśnicz po polski. Rosumiesz?

Sprawdzała reakcję dziewczyny odbierając połączenie z bijącym sercem:
- Nana! Cała jesteś? Jak wszystko?
- We wtorek rano z siedziby głównej WHO w Genewie. Z mniejszych placówek było by wielkie ryzyko, a mam w centrali serdeczną przyjaciółkę. Wie tylko tyle, że sprawa jest bardzo poważna, powinna to załatwić. Ukryje Cię choćbyś jeszcze dziś czy jutro do niej przyjechała. Zapisz sobie jej adres domowy. Miranda Holler, Chemin de Bellefontaine 23, 1223 Cologny.
Indi zapisała adres w padzie, ale zapamiętać też nie było trudno. Ładnie brzmiący adres wpadał w pamięć.
- Ruszam dzisiaj, za jakieś 2 godziny. Powinnam być u niej w nocy. Nana, uważaj na siebie, proszę Cię. Alex pozdrawia też. Odezwę się z trasy. Do zobaczenia.
Spojrzała na blondynkę:
- Idziesz?
- Tak.

Pomimo włączonego GPSa Indi była przeszczęśliwa, że miały z Alex przewodniczkę. Co chwilę zmieniały kierunek marszu by omijać bagna, przeszkody i Amerykanka szybko straciła poczucie drogi. GPS wariował i Indi zdała sobie sprawę, że na własną rękę nigdy by nie wyszła z lasu.
Indi drałując za Mileną wybrała numer do ojca.
Jeden sygnał, drugi.
Zorientowała się czemu nie odbiera natychmiast dopiero po trzecim sygnale. Ukryła przecież caller ID. Zerwała połączenie i wybrała numer ponownie na kolejne trzy sygnały. Tym razem ojciec odebrał.
- Witaj, ojcze. Przepraszam, że dopiero teraz. Jesteśmy całe ale nadal poszukiwane - zaczęła.
- Czy ty wiesz, co ja tu przechodzę? Od kilku dni telefon nie odpowiada! - przerwał jej.
- Telefon stary mają Sebastian i Ernest, ci co chcą nas zabić ojcze. Ci z pałacu. Od balu. Złapali nas, zastraszali, wysłali na rozmowę z duchami w jakieś schrony by odzyskać dla nich dane strzeżone przez księdza, jego ducha i wnuczki i…. Była tu regularna strzelanina… Wojtek się znalazł i nas wyprowadził. - Indi starała się brzmieć rzeczowo.
- Wojtek? - Maxwell znów przerwał głosem niesamowicie wzburzonym. Nie było to dziwne przy tym co mówiła Indira, choć dziwne, że akurat na to imię.
- Tak, Wojtek. Nie dziwi cię bardziej kwestia duchów, które i ja i Alex widziałyśmy, rozmawiałyśmy a nawet z którymi tańczyłam? - pytanie brzmiało niewinnie ale naprawdę było testem.
- Indi… - głos miał dość słaby po początkowym wybuchu. - W sytuacjach stresowych, omamy, duchy… Znalazł was, jest z wami?
- Ojcze wszystko w porządku? - Indira zaniepokoiła się. - Nie, ale wiem, że go szukasz. Dlatego dzwonię. Jest w tarapatach, dziś w nocy złapali go ludzie, którzy chcą go zabić. Jego i jego przyjaciół. Zakładam, że szukasz go by przekonać go do przejęcia dziecka. Jeśli on zginie, ta opcja nie będzie możliwa. Pomożesz go wydostać? Wiem, że możesz. Pytanie czy zechcesz. Uprzedzając, wracam do Stanów…. - zawiesiła głos.
Wiedziała, że Maxwell teraz przekalkulowywuje kilkanaście opcji dostępnych dla niego.
W słuchawce panowała cisza, przedłużała się.
- Ojcze? - spytała Indi - jesteś tam? - Teraz brzmiała na zmartwioną, faktycznie była.
- Zostawisz mu Alex?
Wiedziała, że to pytanie padnie. Ale i tak nie była na nie przygotowana.
Zabolało aż straciła dech.
- Jeśli uratujesz go to ...pomówię z nim. Nie wiem, czy on byłby zainteresowany. Myślałam o kompromisie. Czasowych rozwiązaniach. Zgodzisz się na takie postawienie sprawy?
- Czy jeżeli będzie skłonny, to przekażesz mu pełnię praw rodzicielskich? - Maxwell Gemmer był tym razem bardziej precyzyjny.
Indi poczuła, że jej słabo.
Spojrzała na córeczkę i pomyślała o tej dwójce.
Zagryzła wargę, otarła pojawiającą się łzę ignorując zaskoczone spojrzenie Mileny.
- Ustanowię go jako ojca, będzie miał pełnię władzy jako ojciec, ale nie zrzeknę się swoich praw.
- Indi… - głos Maxwella zmiękł, był jaki był ale wiedział ile to ją kosztuje. Milczał. - Jedź do ambasady, zadzwoń stamtąd do mnie, ja zacznę orientować się ile sznurków mogę pociągnąć.
- Wyjeżdżam z Warszawy za dwie godziny. Mam transport. Ojcze… uważaj na siebie. Ci ludzie, Sebastian i Ernest. Są wpływowi. Szukają nas. Grozili Tobie i Nanie i moim znajomym. Bądź ostrożny. Podaję ci numer Wojtka. Miał go ze sobą, gdy schwytano. Może przyda się do namierzenia dokładnej lokacji.
- Zabezpieczyłem się, jedź do ambasady, zapewnię ci tam lepszą ochronę niż sobie tutaj.
- Nana załatwiła mi transport. Nie chcę pokazywać się w centrum. Na pewno obserwują ambasadę. Odezwę się z trasy. Odbieraj po 3 sygnale, dobrze?
- Indi - przerwał. - W takim razie daj znać gdzie jesteś a załatwię ci transport. I jak to Nana Ci załatwiła?
- Tato, nie martw się tym. - Sama nie zauważyła, gdy użyła “Tato”, zamiast “Ojcze”. - Zajmij się Wojtkiem. Proszę. Obiecuję dzwonić z trasy.
- Chcesz uciec z nią do Stanów? - zrozumiał. - Nana ci załatwia transport? Czyli nie normalnie samolotem chcesz rejs wziąć. - Maxwellowi Gemmerowi można było odmówić wiele, choćby czasem ludzkich uczuć. Ale nie inteligencji. - Czyli po kryjomu. Czarter? WHO? Ja pomogę ratować tego drania, a Ty w Stanach powiesz, że małej mu nie odda...
- Nie… - wpadła mu w słowo - Nie. Muszę wrócić tutaj. Chcę wrócić tutaj. Potrzebuję coś w Stanach załatwić. Potem wrócę i załatwię kwestię praw zgodnie z umową między tobą a mną. - urwała - Masz na to moje słowo. Czy kiedykolwiek złamałam dane Ci słowo?
- Pamiętasz jak mi mówiłaś, że będziesz na siebie uważać jak leciałaś na weekend do Warszawy? Poza tym to bez znaczenia. Nawet gdybym był świadomy, że nigdy nie złamałaś, to zawsze jest ten pierwszy raz. Dla niej byś mogła. Chcę gwarancji.
- Nie chcę jechać do ambasady. To nie jest bezpieczne. Ani dla mnie ani dla niej. Nie wiesz co ci ludzie potrafią robić. A ja ma coś czego oni chcą. Stawiasz mnie pod ścianą i doskonale o tym wiesz. Wybierz inną gwarancję. Mówiłeś o synu gubernatora. Chcesz to wyjdę za niego. Nie wiem co ci mam jeszcze obiecać. Zależy mi, by on wyszedł cało, by ona miała… kogoś, kto ją będzie…kochał, jeśli mnie nie będzie przy niej. - głos się jej załamał. - Dlatego chcę go ratować. On ma kogoś innego. Nic między nami nie ma.
Indi wiedziała, że podpisuje umowę z diabłem.

Dziwne.
Nie czuła się tak, gdy dobijała układu z Sebastianem. Wróciła myślami do rozmowy:
- Wiem dokładnie co ci ludzie mogą zrobić, wiem dokładnie kim oni są. To ty nie wiesz, Indi. Hm, mówisz, że wyjdziesz za Christophera? - Zastanowił się nad czymś. - To byłoby interesujące, by Ciebie i ojca twojego bękarta ratował przyszły mąż. Chichot losu, a on na to pójdzie, lubi wyzwania. Mam plan. - Ton głosu wskazywał, że faktycznie ma. - Ale nie zrobię nic bez gwarancji. Jak wywieziesz małą do Stanów to nie będzie siły by Cię nakłonić lub zmusić do zmiany decyzji gdybyś chciała umowy nie dotrzymać.
- Jakiej gwarancji zatem chcesz? - spytała nieco zdyszana długim marszem.
- Podpiszesz papiery od razu, córeczko. Prawnik to załatwi zostawiając tylko miejsce na podpis ojca dziecka. To da mi powód by stanąć na uszach aby go wyciągnąć (a o to ci chodzi, nieprawdaż?) i nakłonić do wzięcia Alex na wychowanie (a o to chodzi mi). Mała dostanie ochronę i nie opuści Polski, nie poleci do Stanów, gdzie nasi prawnicy mogli by działać przeciw Wojtkowi, blokując wydanie mu córki. Oto moja oferta. Mogę zadzwonić do ambasady by przygotowywali dokumenty.
- Ojcze… możesz mi dać z nią te kilka kolejnych tygodni? - Indi poddała się. Oczami wyobraźni widziała zwycięską minę Maxwella i zadrżała od mieszanki uczuć - Muszę… coś załatwić w Nowym Meksyku. Coś co również dotyczy jej. Może prawnik wstawić klauzulę do papierów, że zobowiązuję się do powrotu...
- Nie.
- Zastanawiam się czasem, czemu tak bardzo mnie nienawidzisz, ojcze. Niech zaczną przygotowania papierów. Gdzie i o której mam być?
- Dam znać w ciągu godziny i … - Był zaskoczony, nie czuć było tej nuty triumfu, raczej ulgę. - I wiem że możesz mieć podstawy by tak myśleć, ale ja cię po prostu kocham, córeczko, kiedyś to zrozumiesz.
- Mój numer to 790127459 - czuła łzy staczające się po policzkach. - Czekam.
 
corax jest offline