Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-02-2016, 20:27   #21
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Puszcza Kampinoska, 13.11.

Indi trzymając córeczkę za ciepłą i miękką łapkę, ruszyła w kierunku jaki ustaliła na google maps. Alex zadowolona, że w końcu ma pełną uwagę mamy podskakiwała wesoło i zagadywała. Indi by uciszyć peplaninę Szkrabka zaproponowała opowiastkę. Wolała by las nie rozbrzmiewał echem popiskiwań dziewczynki. Zaczęła opowiadać jej opowieść, jaką sama słyszała od jednej z wielu, wielu własnych niań:
Cytat:
“Był kiedyś chłopiec o imieniu Uaica a ponieważ był mały i chorowity, inni chłopcy w jego plemieniu ciągle mu dokuczali. Uaica miał dziadka, który próbował go chronić, ale pewnego razu, podczas nieobecności dziadka, Uaica wybrał się sam do lasu.
Drzewa rozłożyły nad nim zielony baldachim a z ich koron zwisały jasne, kwitnące pnącza, które wypełniały powietrze słodkimi zapachami. Ptaki śpiewały i Uaica czuł się szczęśliwy i zadowolony z obecności zwierzęcych przyjaciół.

Gdy chodził po lesie, patrząc na piękny baldachim liści, sady, małpy i ptaki potknął się o coś. Gdy spojrzał w dół, z zaskoczeniem zobaczył małego leniwca, który pogrążony był we śnie. Nieco dalej znalazł nawet więcej zwierząt - małpy, rodzina jaguarów, a nawet ogromny wąż - wszystkie zwięrzęta spały u podstawy ogromnego drzewa.

To było bardzo, bardzo dziwne.

Gdy chłopiec podszedł bliżej by sprawdzić jaka może być przyczyna takiego stanu, sam poczuł wielką senność. Nogi się pod nim ugięły i upadł pod drzewem i zasnął. A gdy spał, śnił.

Śnił o zwierzętach, znanych mu i nieznanych, dziwnych. Śnił także o ludziach. Niektórzy byli rodziną a inni byli obcy. Siedzieli razem i śpiewali. Wtem z tłumu wyszedł starzec i podszedł do Uaici.
"Jestem Sina-a, dziecko Jaguara", powiedział. Chłopiec słyszał o człowieku-jaguarze, którego jego plemię nazywało nauczycielem. Sina-a zaczął opowiadać chłopcu historie o tym jak wraz z orłem ukradł ogień, jak stworzył rośliny jadalne z popiołów martwego węża, a nawet jak to on sam niegdyś władał nocą na Ziemi w czasach wiecznego dnia.

Gdy Uiaca się obudził, słońce zaszło, było prawie ciemno. Zwierzęta znikły i był sam. Pobiegł do domu w gasnącym świetle dnia.

Następnego dnia rano, przed śniadaniem, Uiaca bardzo chciał wrócić do lasu. Ponownie znalazł ogromne drzewo i tak jak poprzednio, została pokonany przez ogromną senność i zapadł ... .w głęboki sen. I tak jak poprzednio w jego śnie były zwierzęta, ludzie i śpiew. I znowu człowiek-jaguar przyszedł do niego i opowiadał mu historie. I tak jak poprzednio, Uiaca obudził się o zachodzie słońca, wracając do domu, kiedy było już za późno, aby jeść.

Trwało to wiele dni, Uaica wstawał rano, przed śniadaniem, wracał późno, po wieczornym posiłku. Nie jadał i zaczął chudnąć.

We śnie, Sinah-a, człowiek-jaguar zauważył to i rzekł: "Mój chłopcze, chudniesz. Pokazałem ci dużo mojego świata, ale teraz musisz się trzymać się z dala. Bo jeśli wrócisz znów, możesz nigdy nie odejść. "

Uaica zgodził się.

Po powrocie do wioski, chłopiec był głodny, lecz tym razem jego dziadek miał jedzenie dla niego. Dziadek spytał go, gdzie chłopiec znikał na całe dnie. Wnuczek opowiedział o drzewie i człowieku-jagurze. Następnego dnia zabrał dziadka by pokazać mu drzewo snów. Trzymał się z dala by nie zapaść ponownie w sen. Dziadek jednak podszedł do drzewa i wkrótce chrapał wraz ze śpiącymi zwierzętami. Uaica pamiętny słów Sina-a trzymał się z dala.
Dziadek spał krótko, a gdy się obudził przestrzegł chłopca: „Nikt nie może wiedzieć o tym drzewie. Jedynie osoby o dobrym sercu i dobrej woli powinny o nim wiedzieć. Inni mogliby chcieć wykorzystać nauki człowieka-jagura do złych celów. Ty jesteś dobry i masz silnego ducha, wnuczku, ale teraz musisz jeść by mieć silne ciało.”

Więc Uaica obiecał dziadkowi, że nie wróci pod drzewo.

Kiedy wrócili do wioski, usłyszeli, że chłopiec imieniem Xibute zachorował. Uaica znał go dobrze, bo Xibute był jednym z najgorszych łobuzów w wiosce. Nie udało się do tej pory znaleźć lekarstwa dla Xibute i chłopiec umierał. Człowiek-jaguar nauczył jednak Uiacę sztuki leczenia i gdy chłopiec położył dłonie na chorym, ten wyzdrowiał.
Ludzie w wiosece nie mogli uwierzyć, że chudy chłopak, Uaica, mógł tego dokonać. Jednak po tym zdarzeniu, chorzy zaczęli poszukiwać jego pomocy. A chłopiec im pomagał.

Pewnej nocy, człowiek-jaguar pojawił się w śnie chłopca i powiedział: "Chłopcze, przeszedłeś wszystkie próby. Trzymałeś się z dala od drzewa snów, jak ci kazałem. A potem okazałeś wrogowi współczucie. Teraz nauczę cię więcej, tak abyś mógł dbać o ludzi, jak ja kiedyś."

I tej nocy i każdej nocy potem człowiek-jaguar odwiedzał Uaicę w jego snach. Chłopiec uczył się coraz więcej tajnych sposobów uzdrawiania i innych mądrości u podstawy drzewa snów.

Jego dziadek zbudował dla niego specjalny dom, miejsce do mieszkania i do snu. I razem zasadzili ogród ze specjalnymi roślinami leczniczymi. A Xibute, chłopiec, który był niegdyś wrogiem, stał się jego najbliższym przyjacielem i pomocnikiem, bo nie dość, że jego ciało zostało wyleczone, to przede wszystkim odmieniło się jego serce.”
Indi wykonała gwałtowne hamowanie na piętach i chwyciła córkę mocniej przystopowując jej krok. Kilkanaście kroków przed nimi roztaczało się bagno:


Indi wycofała się rakiem na bezpieczny kawałek gruntu i na jednym z drzew zawiązała nitką jaką wypruła z podszewki kurtki papierek po zjedzonym batoniku. Miała nadzieję, że następnym razem będzie mogła użyć go jako punktu odniesienia.

Lekko przestraszona, kontynuowała wędrówkę ale wolniej.
Ciągnęła również opowieść dla Alex:
Cytat:
“W miarę upływu czasu, Uaica zaczął widywać piękne rzeczy w swych sennych podróżach. Przedmioty, których nigdy nie widział wcześniej, a które jego zdaniem byłyby wspaniałymi prezentami dla Xibute i dziadka. Jaskrawe, pierzaste naszyjniki, opaski i bransoletki. Na jawie zaczął przygotowywać podobne ozdoby za pomocą jasnych piór i skorup, orzechów i kości i sierści zwierząt. Jego sny zainspirowały go, ukazując mu piękne wizje, jakich nikt w jego pokoleniu nie miał.

Niestety reszta wioski jednak uznała, że chłopiec się wywyższa i postanowili się go pozbyć. Ale jak? Postanowili zaczekać do pory posiłku. Zaczaili się wokół domku Uaici, a gdy wrócił z połowu ryb i usiadł z dziadkiem do posiłu, wyleźli z krzaków.
I gdy jeden z nich podniósł kij do ciosu, Uaica wstał i krzyknął
"Nauczyłem się wielu rzeczy w świecie snów! Widzę to co dzieje się za mną nie odwracając się! "
A potem puf! W mgnieniu oka zniknął! On i jego dziadek i Xibute ich dom i ogród. Wszystko to zniknęło z pola widzenia. I jego wrogowie zostali sami w pustym polu!
Uaica zabrał Xibute i swego dziadka i wszystkie swoje rzeczy głęboko pod ziemię ... .i wyszedł ponownie w innym miejscu!
Starszyzna plemienia gorączkowo próbowała go odszukać, bo nikt inny nie znał się na leczeniu. Wysłali za nim kilku poszukiwaczy, którzy odnaleźli go daleko od wioski. Poszukiwacze przebłagali Uaicę by powrócił. Ten zgodził się i przez jakiś czas wszystko szło jak dawniej. Ale jego wrogowie ponownie zaczęli spiskować przeciwko niemu.
Podczas uczty wyprawionej na jego cześć, ponownie chcieli go zaatakować. Uaica był jednak przygotowany i wraz z dziadkiem zniknął wraz ze swymi rzeczami.
Ludzie w wiosce usłyszeli jedynie jego niknący głos:
"Tym razem nie wrócę, bo nie doceniacie tego, co wam daję!"
I zniknął na zawsze.
Istnieje wiele opowieści o Uaica, leczącym człowieku. Mówią, że Uaica nadal śpi pod drzewem snu i uczy się i czasem objawia się ludziom o dobrych sercach by podzielić się z nimi swą mądrością i sztuką leczenia.”
Indi przystanęła lekko zdyszana spacerem i snuciem długiej opowieści i spojrzała na córeczkę, zasłuchaną i zdziwioną nieco, że historia się skończyła.
- A cie jest to dsefo snóf, mamo?
- Nie wiem, szkrabku. Trzeba je odszukać, ale odnajdą je tylko ci o dobrych serduszkach.

Indi rozglądała się wokół i przysiadła na przewróconym pniu. Posadziła sobie córeczkę na kolanach:
- A ten Uaica siem nie da psekonać zeby frócić? Bo psecies lucie z dobrymi selduskami by go obronili. - dopytywała się mała.
- Uaica … hmmm… myślę, że może by się dał przekonać, jeśli znalazłby kogoś, kto pokazałby mu jak bardzo je potrzebny? A może on nas cały czas obserwuje? I wróci wtedy, gdy bedziemy go bardzo, bardzo potrzebować?
- Aha… a ten cłowiek-jagual to nie moze go psekonać?
- Nie wiadomo, czy człowiek-jaguar i Uaica się widują. Ja myślę sobie, że człowiek-jaguar szuka innych uzdolnionych chłopców i dziewczynek, by ich uczyć i szkolić.

Indi rozglądała się wokół. Oceniła, że przeszła około połowę trasy. Wyjęła batonika i dała Alex. W między czasie, gdy mała jadła, biegając wokół pnia i zaglądając po każdy krzaczek zadzwoniła do Marcina:
- Alex, nie odchodź za daleko.
- Dopcie, mamusiu.

Odczekała dwa sygnały, gdy fotograf odebrał:
- Cześć.- nie odzywała się pełnym głosem.
- Cześć, mała - głos Marcina był nabrzmiały od zdenerwowania i zmartwienia.- Załatwię to, nie ma problemów.
- Ok, dziękuję.
- Więc?
- Nie chcę cię wciągać w to. Gdyby, tak się stało, że ktoś mnie szuka, daj im wszystko co wiesz. Bez żadnych głupich wyskoków. Obiecaj mi to.
- Indi, przestań odstawiać melodramaty i mów co się dzieje.
- Marcin, to nie żadna próba wkrętu. Ani brak zaufania. Naprawdę mi zależy, żebyś nie miał przeze mnie problemów. A ci co mnie szukają robią … bardzo złe rzeczy. Obiecuję ci opowiedzieć wszystko, gdy sytuacja się uspokoi. Może tak być?
- Wiesz, że to jest jak mentalny bondgage?
- spytał wciąż zirytowany i zfrustrowany.
- No to powinieneś czuć się jak ryba w wodzie. - zachichotała lekko złośliwie.
- ....
- Przepraszam, jakoś tak mi się samo nasunęło. Obiecasz?
- Indi, wiesz, że ja nie znoszę takich jazd.
- Wiem. I wiem, ile cię to kosztuje. Ale tym razem… postaraj się zaufać mi trochę?
- … ok…
- wydukał w końcu niechętnie, jak ktoś przyparty do muru, jednak Indi odetchnęła z ulgą.
- Wiszę ci duży dług.
- Mała, lista już jest taka długa, że się nie wypłacisz.
- To chociaż sprobuję spłacać odsetki
- zaśmiała się Indi. - Jesteśmy w kontakcie. Pa, Marcinku.
- Pa, mała.

Dziewczyna posiedziała jeszcze przez chwilę na pniu rozważając możliwe posunięcia. Szkrabek nucąc i podjadając batonika hasał wokół. Indi doszła do wniosku, że pokonanie trasy “szybko” lub “po nocy” raczej nie wchodzi w rachubę. Nie z Aleks, nie z dodatkową torbą. Już i tak plątały się po lesie około godziny, półtorej. Trzeba powoli wracać. Wpadła na pewne rozwiązanie do zaproponowania Wojtkowi.
Podnosiła się wyrwana z zamyślenia i odwracała się do Alessandry, gdy w gałęziach zobaczyła wielkiego kota obserwującego ich z wysokości:


Zamarła w bezruchu, sięgając po łapkę Szkrabka. Po czym powoli zaczęła się wyfowywać nie chcąc sprowokować dzikiego zwięrzęcia do ataku. Zaczęła wracać powoli do leśniczówki. Pod koniec musiała znowu nieść córeczkę, którą zmogła ilość świeżego powietrza i długość wędrówki. Co jakiś czas rozglądała się w poszukiwaniu kota lub innego zagrożenia.
Po pół godzinie zdała sobie sprawę, że chyba zabłądziła.
- Szlag by to trafił - mruknęła, by nie zbudzić małej, zwisającej bezwładnie z jej ramion. - "Brawo, Indi, mega plan." - pomyślała zła na siebie.
Zaczęła powoli cofać się w kierunku, z którego przyszła, zostawiając przywiązywane papierki po batonikach do krzaków i drzew.
Szła tak jakiś czas śmiecąc po Parku Narodowym i nie bardzo orientując się gdzie jest. Kierunek gdzie leśniczówka był dla niej już totalną abstrakcją, trafiła nawet na kolejne bagno. Wycofując się i próbując je obejść po raz kolejny zmyliła kierunek. Zaczęła już nawet powoli oceniać ile ma do zmierzchu. Półtorej godziny?
Przechodząc za jakimiś krzakami modrzewia zobaczyła Wojtka siedzącego na zwalonym pniu i patrzącego ciekawie.
- Jak to wciaż po prostu spacer to ok, ale tak pomyślałem, czy ty w ogóle wiesz dokąd idziesz. - odezwał się patrząc na nią z zaciekawieniem.
- Skąd się tu wziąłeś? - spytała nieco osłupiała - I wiem - dodała dumnie unosząc podbródek - przed siebie. - fuknęła chociaż tak naprawdę poczuła wielką ulgę.
- Eeee…, jak to skąd? Z leśniczówki. - wciaż siedział. - Nie było was, odczekałem, stwierdziłem, że sprawdzę co z wami. Wiesz, to nie jest taki zwykły lasek.
- Mnie chodzi o to jak nas znalazłeś?
- dociekała dziewczyna. - Niezwykły? Macie tu jednorożce i wróżki?
- Po śladach. Ja się wychowałem w tej puszczy..
- zamyślił się - ale jednorożców to nie widziałem, choć wróżkę właśnie widzę - wyszczerzył się. - Niezwykły czyli nie taki jak na przykład Kabaty gdzie pewnie sobie biegasz. To puszcza, dzikie zwierzęta, bagna, nadążasz? - W oczach błysnęły mu figlarne ogniki.
- Pfffff. Bagno odhaczyłam, dzikie zwierzę też. - minę miała na zasadzie “hit me more” chociaż narastał w niej śmiech - No dobrze. Przynaję. Zgubiłam się. - stwierdziła tonem księżnej udzielnej na przyjęciu najwyższego szczebla. - To co idziemy do domu? - proste pytanie zabrzmiało nagle dziwnie. - E… znaczy do twojego domu… do leśniczówki. - spojrzała przepraszająco.
Pokręcił głową przecząco.
- Na razie nie. - Wstał z pnia. - Na razie, to leśna wróżka zanim pójdzie do domu, pozbiera wszystkie papierki jakimi pośmieciła w moim lesie - udał oburzenie na twarzy. - Mogę wziąć małą jak ci ciężko.
- Czyli… czekaj….
- Indi zmarszczyła brwi - łaziłeś za nami i pozwalałeś mi wpadać w panikę, obserwując jak próbuję oznaczyć drogę? To właśnie chcesz mi powiedzieć?
- Do paniki miałaś jeszcze daleko. Zaczęłaś powoli ku niej zmierzać, to się pokazałem że jestem.
- Wzruszył ramionami. - Wyprułaś jak poszedłem do samochodu Jacka po zakupy, uznałem, ze masz ochotę na samotny spacer. Jakbyś chciała towarzystwa to byś mi powiedziała, nie?
- Nie pamiętam wszystkich miejsc z oznaczeniami.
- stwierdziła Indi - I nie, nie wyprułam. Ledwo się zwlokłam - spojrzała z intymnym uśmiechem na twarzy wpatrując się w twarz mężczyzny - Weź ją. - podała Alex powoli i gdy już umościł małą, cmoknęła go lekko bez szaleństwa. Raczej na zasadzie ukazania czułości.
- A ja ci przypomnę wszystkie.- uśmiechnął się lekko złośliwie.
Alex przebudziła się, choć nie miała ochoty na dalsze łażenie i z ochotą umościła się na rekach mężczyzny. Trochę zaczęła marudzić, ze ona to by wróciła do chatki, lecz Wojtek powiedział jej iż “Mama musi najpierw naprawić co nabroiła”. O zbrodni Indi opowiadał takim tonem, że nawet dziewczynka spojrzała odruchowo spode łba na mamę, ale zaoferowała pomoc.
Kierował Amerykankę tak by znalazła wszystkie swoje ‘zguby’ po drodze zabawiając Alessandrę opowieściami o lesie, o zwierzętach. Mówił po polsku.
W końcu Indi wysprzątała co miała wysprzątać i Wojtek poprowadził je ku leśniczówce, od jakiej były nie więcej niż kwadrans drogi. Na tyłach chaty coś buczało, widocznie przed wyjściem za “spacerowiczkami” włączył agregat.
Indi ogarnęła córeczkę: toaleta, mycie łapek. Podłączyła elektronikę do prądu i zajęła się późnym obiadem. “Cywilizowaną” jego wersją, bo spaghetti.
Co jakiś czas popatrywała na Wojtka z namysłem.
Po obiedzie puściła małej bajkę na laptopie i pociągnęła Wojtka za rękę na zewnątrz.
- Wiesz… - stwierdziła przysiadając na pieńku do rąbania drewna w zapadającym zmroku. Zatkało ją, nagle zabrakło jej słów.
Milczała chwilę.
- Wiesz… - zaczęła znowu - … myślałam trochę podczas spaceru. - spojrzała Wojtkowi w oczy, on zaś zapatrzył się w nie, z ciekawością w ślepiach.
- Chciałabym cię o coś prosić. - powiedziała.
- Mhm?
- Zanim się obrazisz albo odmówisz, to przemyśl, dobrze?
- przysunęła się nieco bliżej i zaczęła bawić się zamkiem jego polara, rozpinając i zapinając go. - Chciałabym, żebyś … z nami wyjechał. - znieruchomiała na chwilkę przyglądając się Wojtkowi uważnie, z dłońmi ułożonymi płasko na jego piersi.
Wygladał na zaskoczonego.
- Gdzie? Po co? - odrzekł powoli.
- Tam dokąd chcę wyjechać na trochę. Muszę… muszę sie dowiedzieć więcej. O tym wszystkim co się dzieje, Wojtek. W tym czasie chciałabym mieć kogoś komu mogę zaufać, że nie skrzywdzi Alex. - mówiła powoli by przedstawić swoje argumenty. - Jesteś jej tatą, zakładam, że nie pozwolisz by stało się jej coś złego.
- Są rzeczy jakich lepiej nie ogarniać Indi
- nie odrywał od niej spojrzenia. - Uwierz mi na słowo. Jest wiedza, która niszczy.
- Brak wiedzy też niszczy. A wizyta w tych schronach była jednym z przykładów. Te duchy. Zawarłam pakt z duchami, Wojtek, dzięki któremu jeden odszedł do świata duchów? Nieba? Tańczyłam z duchami. Odprawiałam rytuał.
- zaczęła się denerwować - Nie wiem skąd te rzeczy mi się nasuwały. Nie umiem wytłumaczyć. Ale dla Alessandry muszę zrozumieć. Ona widzi duchy. Muszę jakoś ją nauczyć sobie z tym radzić. Nie chcę być nieświadomą marionetką.
- Wystarczy zabić Ernesta i Sebastiana i możesz wrócić do swojego życia.
- drgnął lekko na słowo “rytuał”. - Alex… poradzi sobie z tym, nie widać po niej by ją to niszczyło. Jak zaczniesz drążyć to albo stracisz tylko czas bo nic nie znajdziesz, albo coś znajdziesz i może nawet oszalejesz. Po co ci to?
- Mojego życia? Moje życie to ona. A szaleć?
- uśmiechnęła się zdając sobie sprawę, że jej wypełniona koszmarami głowa kwalifikowałaby się do definicji całkiem szybko - Chcę móc ją wspierać. Tak jak z piwnicą na Piwnej. I zaoszczędzić jej nieodpowiedzianych pytań i błądzenia po omacku. Nawet jeśli Ernest i Sebastian zginą, zawsze znajdą się inni, którzy będą chcieli wykorzystać ją w jakiś sposób. Chcę by umiała sobie radzić, gdy …. gdyby... - nie dokończyła. - Pojedziesz?
- I gdzie niby chcesz szukać odpowiedzi na to co z nią jest?
- Powiem ci, jak zorganizuję wszystko.
- odsunęła się wciąż czekając na odpowiedź.
- Jak mam ci odpowiedzieć jak nie wiem gdzie chcesz jechać i na ile?
- Na kilka tygodni. Nie wiem ile dokładnie. Nie za długo. W bezpieczne miejsce.
- Gdzieś tu pod Warszawą?

Pokręciła przecząco głową.
- Ja nie mam tutaj bezpiecznych miejsc, Wojtek.
- Nie?
- uniósł brwi zerkając na chatę.
- To jest Twój dom, Wojtek. I tutaj nie znajdę odpowiedzi na moje pytania.
- To jest bezpieczne miejsce. Nie wiem też skąd pomysł, że gdzieś indziej znajdziesz odpowiedzi jakich niby nie ma tutaj.
- Zbliżył się niwelując dystans jaki wykreowała lekkim odsunięciem się. - Ubzdurałaś sobie, że starczy wyjechać gdzieś daleko, to Alex będzie bezpieczna. To bzdura o czym ci mówiłem. Teraz kombinujesz by znaleźć odpowiedzi na pytania jakie pomogą ci i Alex. To też bzdura. Szukasz czegoś, co może zamienić twe życie w piekło, gdy starczy zrozumieć, że mała widzi coś czego nie widzą inni, a Ty jesteś jak uparta ćma lecąca do świeczki. W końcu uznajesz że wiesz gdzie te odpowiedzi znajdziesz. Nie wiem, nie chcesz nawet powiedzieć co sobie w łebku umyśliłaś, nie mogę ocenić.
Zamyślił się obserwując jej twarz.
- Ja nie mogę nigdzie wyjechać na tak długo, zresztą nie mam jak, nie mam nawet dokumentów.
- Szukam …
- zaczęła, kiwając głową. Odwróciła wzrok, zrobiło się jej przykro. Iskierka nadziei zgasła, mimo że sama nie wiedziała, czego w zasadzie od niego oczekiwała. Że rzuci wszystko jak rycerz na białym koniu?
Dorośnij, Indi” - ojcowskie smagnięcie biczem.
- … dobrze, nie ważne. Nie było tematu. - uśmiechnęła się, godząc się z rzeczywistością. - Przepraszam. - przytuliła się do Wojtka. - To było nie fair.
- Co było nie fair? Przepraszam, chcesz się narażać mówię prosto z mostu.
- objął ją. - Kiepski ze mnie dyplomata.
- Nieeee… ja… ja byłam nie fair. Głupio wyskoczyłam, postawiłam Cię pod ścianą. To było nie fair. Zapomnij, ok?
- Mhm.
- mruknął. - Ot, chyba się trochę martwię - burknął, jakby zaskoczony własnymi słowami.
- Nie musisz. Poradzę sobie. - cmoknęła linię szczęki - Może nie ze znajdowaniem drogi w lesie ale gdzie indziej tak. - uśmiechnęła się próbując rozluźnić atmosferę.
- Noooo… jak na razie idzie ci świetnie
- też się lekko uśmiechnął i ciutkę rozluźnił.
- Kpisz ze mnie? Serio? - przesuwała dłońmi by załaskotać go po żebrach - Uważasz, że to dobry pomysł?
Bezczelnie tylko pokiwał głową.
- Pfff dosypię laxigenu do porcji spaghetti następnym razem. - udała zgorszenie i oburzenie. - Zobaczymy wtedy. - pokazała mu język z oziębłym wyrazem twarzy i dumnie uniesionym nosem.
Zaczęła już kombinować nad planem B. Jeśli Wojtek nie pojedzie… 14 godzin jazdy do Londynu… długa jazda, ale powinna dać radę zrobić ją ciurkiem. Chyba, że Nana da radę załatwić transport.
- Spaghetti z laxigenem? Mmmm, nie będę zaglądał ci w gary, używaj przypraw jakich chcesz. Najwyżej podmienię talerze. A jak wracasz do chaty to weź trochę drewna, ja poszukam bażantów.
Indi jęknęła:
- Znowu ...skubanie… yyyyh… - ruszyła by zebrać drewna na opał. - Musisz dzisiaj szukać bażantów? Głodny jesteś?
Spojrzał na nią kręcąc głową z uśmiechem.
- Żartowałem. Choć pomyślę o tym na kolację, świetnie ci szło skubanie.
- Ile kolacji dziennie zjadasz?
- uniosła brew wracając do środka.

Po powrocie sprawdziła pocztę oraz smsy licząc na jakiś odzew.

Od Lulu [E-mail]:
Cytat:
Temat: Re
Załącznik: indi.exe
Tak. Tylko, mam dużo pracy.
Nie mogę Ci pomóc w kwestii kart, prócz udzielenia kilku rad. Nie chodzi tylko o to, że mam teraz na prawdę urwanie głowy z nadmiarem roboty… Możesz sama zablokować karty dzwoniąc z numeru zastrzeżonego do swojego banku/banków. Zamiast tego jednak radziłabym Ci stworzyć sobie nowe konto bankowe. Dadzą Ci nową kartę. Później zalogować się na swoje stare konta przez Internet i zrobić przelew na nowe konto. Jeśli masz Internet w telefonie, zaraz po zrobieniu przelewu na nowe konto możesz wypłacić z niego gotówkę. Jeśli ktoś próbuje Cie namierzyć, zanim dojdzie do tego co to za nowe konto, Ty wypłacisz już gotówkę. Zanim zrobią namiar na nowe konto, by sprawdzić gdzie wypłaciłaś kasę, dawno będziesz gdzie indziej.
Jeśli nie chcesz zakładać nowego konta, zawsze możesz użyć czyjegoś.
Indi w tej chwili ONI raczej nie wiedzą co się z nami stało, póki myślą że możemy nie żyć lub być w rękach TYCH DRUGICH… to lepiej dla nas. Bardzo, bardzo lepiej dla nas. Jakiekolwiek mieszanie w Twoich kontach legalne czy nie legalne zdradza Ciebie / Nas. Najlepiej jakbyśmy były dla nich martwe.
Ja też mam do Ciebie prośbę. Cokolwiek planujesz…
Potrzebuję czasu by mieć to co może Ci pomóc. Jak najwięcej czasu. Minimum czterech dni. Rozumiem, że możesz bardzo musieć dostać się do swojej kasy… ALE naprawdę lepiej by było gdybyś przez jakiś czas W OGÓLE nie dawała znaku, że żyjesz i cokolwiek działasz.

Mam dla Ciebie mały prezent. Nie zamykaj poczty, otwórz załącznik.

Porady Lulu na temat przelewu z konta na konto nie pomogły. Tyle Indi ogarniała sama. Poza tym oczekiwanie na wydanie nowej karty to kilka dni. Kilka dni, które potoczyć się mogły różnie.

Postąpiła zgodnie z instrukcjami Lulu. Otworzyła załącznik.
Wyskoczyło okienko z obrazkiem przedstawiającym różowego króliczka, a w chmurce przy nim pojawił się napis:

Cytat:
“trwa zabezpieczanie ustawień pocztowych” / “trwa ładowanie programów szyfrujących pocztę”

Poczekała aż cokolwiek się działo, wskazało na koniec.
Odpisała Lulu:
Cytat:
“Dzięki za prezent. Nie wiem jak u ciebie ale ja nie jestem na tyle pewna obecnego statusu, by zakładać 100% bezpieczeństwo. Ty też nie powinnaś. Siedzenie na tyłku w jednym miejscu nie załatwia sprawy. Pomyśl o możliwościach dotarcia do ciebie lub twojej rodziny. Uniwerek? Ile jest hakerek z różowymi włosami? Wystarczy zastraszyć ludzi by dostać twój adres. Niezależnie od tego co opowiada ci twoj kanal bezpieczeństwa, nie wierz w to do końca. To my jesteśmy zbywalne.”
Przeczytała maila raz jeszcze.
Paranoja?
Czy po prostu zdrowa ocena sytuacji?

Do Nana [sms]:
Cytat:
Nana, daj znać jaki status. Chcę planować dalej. I.
Do Holly [sms]:
Cytat:
Słońce, daj znać jak się mają sprawy. I.
Odpowiedzi nadeszły w miarę szybko.

Od Holly [sms]:
Cytat:
Mała, mówimy tu o dokumentach potrzebnych do nielegalnego wlotu do US, robię co mogę, ale to może chwilę potrwać.
Od Nana [sms]
Cytat:
Badam. Możliwe, że przez Genewę coś się uda, nic jeszcze nie wiem na 100% N.
Do Nana [sms]:
Cytat:
Ok. Czekam. Możesz doładować mi telefon? https://doladowania.play.pl/ 790127459
Pole 1: nr tel, Pole 2 kwota, pole 3 adres email, platnosc karta
Indi po wykąpaniu i uśpieniu Alex, ubrała się ciepło i wyszła z Monopricem na zewnątrz.
Popijając parującą kawę z kubka, zaczęła szkicować leśniczówkę oświetloną lekko światłem księżyca.
Myślała o dziewczynkach. Matyldzie i Monice. Martwiła się o nie.
Myślała o Janku… krótko. Pierwsza myśl o nim sprawiła, że Indi straciła oddech. Nie mogła sobie pozwolić teraz na załamkę. Czekanie bezczynnie doprowadzało ją do szału. Poszła do domu po batona, którego już na zewnątrz pożarła w trzy sekundy, czując pierwsze ukłucia głodu ze zdenerwowania. Mruknęła niezadowolona i podirytowana. Czuła się wystawiona jak...jak bażant w świetle jupitera. Nienawidziła takiego uczucia…
Wojtek wyszedł przed leśniczówkę:
- Indi - zaczął dziewczynę przykucniętą i skuloną na pieńku.
- Mhmm? - mruknęła rzucając na niego przelotnie okiem.
- Pamiętasz jak mówiłem, że mogę czasem zniknąć na noc?
- Mhm
- Indi nie była dobrym towarzystwem do rozmów obecnie.
- Dzisiaj jest właśnie taka noc…
- Ok… Zostaw mi numer.
- Amerykanka przyjęła informację bez większych emocji.
- Daj mi swój. - wymienili się numerami.
Mężczyzna spojrzał uważnie na dziewczynę, która posłała mu cień uśmiechu i wróciła do szkicowania. Kręciła się nerwowo na pieńku i miała ochotę gryźć pazury. Odstawiła kubek z kawą i skupiła się na pracy. Odprowadzała go wzrokiem, gdy zniknął w ciemności.
 
corax jest offline  
Stary 06-03-2016, 20:58   #22
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Leśniczówka Wojtka, Puszcza Kampinoska, noc 14.11.
Szkicowała leśniczówkę starając się nie myśleć o bezczynności, w końcu chłód wygonił ją do środka chaty gdzie rozpaliła w kominku i odpaliła laptopa dokładnie badając treści maili jakie otrzymywała od wtorku na fali filmiku-virala jakiego mimowolną bohaterką się stała. Wcześniej czytała je jedynie po łebkach, a potem… Większość czasu spędzała w inny sposób.
Gros dotyczył tej sukni w której była.Oferty kupna, lub próby wybadania czy nie uszyłaby takiej samej w innym kolorze. Indi zdała sobie sprawę, że gdyby wystawiła kieckę na allegro pod własnym nazwiskiem jej finalna cena mogła by osiągnąć może nawet oszałamiającą wartość.
Kilka propozycji mniej lub bardziej "matrymonialnych" oraz zlecenia na kanwie jej chwilowej popularności. Te Amerykanka wyselekcjonowała przyglądając się im uważniej.

Trzy dotyczyły uszycia sukni na różne okazje. W stylu "ufam ci, zaskocz mnie". Nazwiska nic Indi nie mówiły, wklepała je do wyszukiwarki. W jednym przypadku nic nie znalazła, w drugim nazwisko było zbieżne z nazwiskiem jakiegoś polskiego finansisty-multimilionera. Trzecia to jakaś aktorka nie znana ciemnoskórej dziewczynie, pragnąca kreację na prapremierę jej filmu.

W drugiej kolejności szły bardziej sprecyzowane zamówienia. Indi wyselekcjonowała 6 maili z najbardziej sensownymi ofertami. "Mała czarna bez pleców z wykończeniami a la retro z siatkowatymi rękawami na pogrzeb szefa za tydzień" nie należała do grona tych sześciu, a taki mail był i to nie był najgłupszy. Co ciekawe dwie z ofert były ukierunkowane na aranżację spotów, nie na projektowanie ubrań.

Ostatnie dwa maile zaciekawiły ją najbardziej.
Poznany przelotnie na bankiecie u Sebastiana dyrektor VS na Polskę ciepłym tonem gratulował 'sukcesu’. Oferował współpracę ale nie rozpisywał się w jakim zakresie. W jego mailu był załącznik, a w treści lakoniczne:

Cytat:
JA to bym coś tu zmienił, a Ty? Jak myślimy o tym samym to myślę, że moglibyśmy powspółpracować przy następnej linii.

Drugi mail był z CD Project i oferował Indi współpracę jako konsultantka do aranżacji ubiorów postaci komputerowych w grze Sci-Fi Cyberpunk 2077 nad jaką programiści siedzieli wedle nadawcy już od dłuższego czasu. Szło tu o filmiki typu cut-scene i sugestie dotyczące gotowych projektów ubiorów postaci. Epatowanie modą dla podniesienia klimatu. Autor wiadomości wprost i półżartem przyznał, że nie wierzy aby jej "występ" nie był reżyserowany, a jej bieg miastem nocą w światłach neonów centrum miasta zrobił na nim wrażenie jakie chciałby przenieść do projektu. Był też link do wstępnego promofilmiku.

Gdy tak siedziała kontemplując zlecenia, nadszedł kolejny mail.
Kliknęła odruchowo gdy nie zobaczyła ostrzeżenia od zespołu Gmail o możliwym zainfekowaniu wiadomości. Pojawiła się prośba o wysłanie nadawcy potwierdzenie odebrania, kliknęła nie i ... zamarła:


Cytat:
Od: Mr E. [mail]
Temat: Idę po ciebie suko.
Treść: Po drodze pójdę po innych. Nana Susan, Maxwell Gemmer, Marcin Smolarczyk, Magda Hudak.
Jutro wieczorem zacznę jednak od chórku. Mają próbę.
Zrobiło jej się słabo.

Czyli wiedzieli, że żyje, że się ukrywa? Ale w takim razie po co to potwierdzenie odebrania... sposób prosty, bez finezji, pasujący do tego zimnego brutalnego sukinsyna. A jednocześnie tak skuteczny, gdyby odebrała maila zaspana nad ranem to może nie zwróciła by uwagi i kliknęła pierwsze lepsze? Zadrżała. Przez pierwsze pięć nieregularnych uderzeń serca siedziała jak zamurowana. Ledwo oddychała. Jak z oddali obserwowała własne trzęsące się dłonie, zawisłe nad klawiaturą.
Jakim cudem znalazł ją tak szybko?
Wymienił sporo osób, na których jej zależy… chociaż chórek był na jednym z dalszych miejsc. Skąd taki rozstrzał?
Potem czas przyspieszył i dla odmiany serce zaczęło pompować wypełnioną adrenaliną krew. Chciała działać już, natychmiast. Uciekać im dalej, tym lepiej. Zaczęła szybko oszacowywać, kogo zawiadamiać pierwszego, jak i którędy uciekać, co im wszystkim powiedzieć i jak przekonać, by też się ukryli.
Rzuciła okiem na śpiącą słodko córeczkę.
Wróciła spojrzeniem do otwartego maila i jej wzrok przykleił się do dwóch nazwisk.
Nana Susan
Maxwell Gemmer.
Mrugnięcie.

Ojciec i ostatnie kilka lat ich wspólnych relacji. Zagrania psychologiczne, emocjonalne szantaże, próby zastraszenia i wymuszenia.
I ciągłe powtarzane do bólu:
“Myśl, Indi.” - jakby chciał by dotarła głębiej za każdym razem. Brutalne taktyki ojca przeniosły ją wspomnieniami do jej związku z Colinem. Facetem, który zastraszaniem próbował zmusić ją do lojalności i miłości. Wykorzystywał jej słabości do własnych korzyści. On też próbował odcinać ją od znajomych, stopować ją w rozwoju, by nie zdobyła niezależności, samodzielności. Cele może nieco inne, zagrania te same.
Indi powoli dochodziła do wniosku, że Ernest nie jest ani groźniejszy ani cwańszy niż Maxwell i Colin razem wzięci. Stosuje dokładnie te same zagrania co jego poprzednicy w jej życiu. I wciąż niezmiennie stosuje tę samą taktykę. Strach.

“Nie jest przekonany, że żyję. Chce mnie sprowokować do reakcji, do zrobienia czegokolwiek. Dopóki nie zrobię nic, oni będą bezpieczni. Marcin… miał podstawić samochód. To jedyny słaby punkt, choć nawet on nie wie co się dzieje i gdzie jestem. Maxwell, chórek, Marta, nie mają pojęcia co się ze mną dzieje, oprócz tego, że brak kontaktu i że obie z Alex zniknęłyśmy. Nana… ją trzeba powiadomić, ale poczekam z tym do rana.”

Zmusiła się do zamknięcia maila.
Zrobiła nową porcję kawy i zajęła załącznikiem od szefa Victoria’s Secret byle zająć myśli czymś innym.




Okolice willi Hotelu Moskwa, Lasy przy wesołej, niedługo przed świtem 14.11.
Obserwował cyngla mafii powoli idąc jego tropem przeklinając się za to, że zdecydował się wziąć telefon. Łatwiej było by mu podążać tropem Rosjanina po drzewach, z wysokości wśród gałęzi jakie nie mogłyby unieść ciężaru człowieka, mniejszy już tak. Sęk w tym, że nie wiedział ile to potrwa, czy będzie mógł wrócić do leśniczówki nad ranem? czy dopiero jutro? Gdyby zadzwoniła a odpowiedziała by jej informacja o abonencie niedostępnym, mogła by uznać, ze znów puścił ją w trąbę i... nie miał złudzeń po co "spacerowała po lesie". Chciał tych danych jakie miała Indi, a nie chciał odbierać jej ich siłą. Oboje chcieli zabić Ernesta. Nie chciał zastać leśniczówki pustej gdyby zraniona kobieta znów uznała się za wystawioną. Nie wiedział czemu nie chciał. Ot tak czuł i tyle.

Poza tym Stanisław wciąż nie dawał znać, a on był tak ciekawy czy Alex... Denerwował się, w dziewczynce coś było, bezsprzecznie. To był drugi powód dla którego miał komórkę nie mogąc śledzić wrogów prościej i bez narażania się. Stanisław mógł napisać w każdej chwili kojąc nerwy.

Że Rosjanin nie chodzi bez celu na leniwym patrolu, tylko wie o tym, że jest śledzony i prowadzi go w pułapkę, zorientował się w ostatniej chwili. Jednak było już za późno. Stanął gotowy do skoku, to co stanie się z ewentualnie porzuconą komórką już się nie liczyło.
Usłyszał warczenie z prawej, odpowiedziało mu drugie, z lewej. kilkanaście metrów za jego plecami poruszyły się krzaki, choć noc była bezwietrzna. Rosjanin z kałasznikowem odwrócił się i ukucnął przeładowując karabin.
Co najmniej dwa, może trzy. Do tego ten zjeb z armatą. I to był ich las, ich teren. Byli tu u siebie.
Wyprostował się i wyjął komórkę, wysłał szybkiego smsa na pierwszy wykorzystywany ostatnio numer i skasował go zanim usłyszał warkot przy uchu i poczuł ciężką łapę na ramieniu.
Więcej już zrobić nie zdążył nic.



Leśniczówka Wojtka, Puszcza Kampinoska, ranek 14.11.
Indi przebudziła się nad ranem, jakiś stukot, jakby ktoś postawił coś ciężkiego na piecu. Ciche przekleństwo skrzyp drzwiczek do paleniska, cichy łomot układanych drewienek.
Amerykanka rozejrzała się, zobaczyła otwarte na oścież drzwi do łazienki choć była pewna, że je zamykała przed snem. Było jeszcze bardzo wcześnie, zerknęła na komórkę, przed siódmą. Zobaczyła też smsa jaki przyszedł w nocy, ale na razie ważniejsze było to kto jest w leśniczówce.
To raczej nie był Wojtek.
Indi wzięła pogrzebacz i ostrożnie wyjrzała do kuchni.
Odpowiedziało jej czujne spojrzenie błękitnych ślepiów.
Młoda dziewczyna klęczała przy piecu aby rozpalić ogień w piecu, na nim stało spore wiadro w którym Wojtek grzał wodę na kąpiele.
Była trochę brudna, miała ślady po zaschniętym błocie na policzku, na ramionach, we włosach trochę igiełek z drzew.
I była naga, opatuliła się tylko tyle o ile wojtkowym ręcznikiem.
Patrzyła czujnie.
- Masz ogień lala? - spytała po polsku wskazując piec.



 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 12-03-2016 o 13:04.
Leoncoeur jest offline  
Stary 10-03-2016, 19:51   #23
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Leśniczówka Wojtka, Puszcza Kampinowska, ranek 14.11
- Lala? - Indi spojrzała bez zrozumienia na dziewczynę. - Nie wię czym jeszt to … To… jeszt private dom… - Nie opuszczała pogrzebacza, uważnie przypatrując się intruzce. - Kto ty? - domagała się odpowiedzi z całym, szybko ulatniającym się spokojem jaki mogła z siebie w obecnej sytuacji wykrzesać.
- Ta… lala. - Blondynce udało się w końcu rozpalić w piecu. - Milena - burknęła. - Zajmuję wannę jak tylko zagrzeje się woda. Pierwsza - rzuciła z wyzwaniem w oczach.
- Stop. - Indi nie zamierzała się poddać tak łatwo. Laska wlazła na jej terytorium i Amerykanka zaczynała czuć pełgającą pod skórą złość i stające na karku włoski. Zgrzytnęła zębami i stanęła między sypialnią a drzwiami do łazienki. - Ty zawsze wchodziesz do czyjsz dom bez pytanie? I nago stajesz szondanie? - Indi zmrużyła oczy mierząc “gówniarę” Maxwellowskim spojrzeniem, wciąż z przyjacielem pogrzebaczem w dłoni. - Kto ty? Skont tu?
- "Kto ty, skont tu" - dziewczyna przedrzeźniała. - Chyba nie ciebie o pozwolenie “czyjsz dom” powinnam pytać tylko Wojtka, nie? Ty tu dopiero od dwóch dni, ja dłużej - powiedziała, lecz Indi wyczuła coś dziwnego w jej głosie gdy o tym mówiła.
- A jest on tu? - Indi nadal stała wyprostowana mierząc dziewuchę spojrzeniem z lekko kpiącym uśmieszkiem. Poruszyła palcem wskazując coraz bardziej rozchełstany ręczniczek - Nie ma. Nicz o tobie nie pomówił ze mno - teraz przyszła kolej Indi na podrażnienie “czegoś” w blondynce - winc jesteś goszcz. I kompiel nie pierwsza. - Amerykanka uniosła brew. - Kompiel ty na koniec - dorzuciła twardo i dodała. - Jeszcz kcesz?
- Nie ma go, przez co muszę sterczeć w lesie gdy zimno! - parsknęła ze złością. - Przez ciebie. - Zacisnęła ręce w pięści. Indi wyczuwała, że z jakiegoś powodu dziewczyna jej nie cierpi choć widziały się pierwszy raz w życiu.
- Czego ty od niego chcesz? Zostaw go w spokoju. - Przez chwilę w jej oczach widziała coś jak zazdrość, żal, lecz zaraz na powrót przesłonięte złością i gniewem.
Indi nagle zrobiło się jej żal. Spojrzała na nią z lekkim politowaniem, wypływającym na wierzch kipiącej w środku złości i irracjonalnej niechęci do “gówniary”.
- To on wybiera. - Wzruszyła ramionami. - Ale powiem ci skoro pytasz mi tak polityszno? - Indi nie była pewna, czy to było właściwe tłumaczenie, ale mało ją to obchodziło. - Chcem go stond zabracz...
- Nigdzie mi go nie zabierzesz - warknęła.
- Nie ty decydujesz o tym, MY tak. - Indi ruszyła w końcu by zacząć wyciągać produkty na śniadanie dla Alex prezentując wkurzonej nastolatce chłodną obojętność. Metoda Maxwella, która działała jak płachta na byka. Zawsze. Nie przeoczyła też zaborczego “mi” w wypowiedzi dziewczyny. - On nie twój.
- Mój. To mój chłopak! - rzuciła gniewnie. Bezczelnie i żałośnie kłamiąc.
Indi nic nie odpowiedziała. Za to uśmiechnęła się kpiąco. Obie wiedziały, że kłamie, nie było sensu tego komentować.
- Długo sie w nim ….no… - machnęła nożem jakim zaczęła smarować kanapki dla córeczki - jak to… kochajesz? - dopytywała ciekawie wciąż mając młodą na oku. Tak jak i wodę na piecu. - Bo on… nie ma idei o tym… pomówiłasz mu?
- Co ty możesz o tym wiedzieć - prychnęła Milena. - Tak, długo się kochaMY.
Indi roześmiała się i pokręciła głową:
- I dlatemu ty sterczeć w lesie jak zimno a ja tu?
- … - zbierała się żeby coś powiedzieć ale nie bardzo wiedziała co.
- ... ! - W końcu jakiś błysk w oku. - A gdzie był po tym jak cię napompował? Tu, ze mną.
- Ciekawe… to teraz mówisz, o “swoim” chłopace, że ….lubi sypiacz z dzieciamy? - Indi rzuciła niedowierzająco. - Jak stara ty? Siemnaście? To wtedy chyba ci bajki czytal…. - i natychmiast zmieniła temat: - Kanapke? - podsuwając jej pytająco kromeczkę jak dla Alex z uśmiechniętą buzią z pomidora, rzodkiewki i ogórka.


- Jadłam - Milena burknęła znów kłamiąc. - Nie twoja sprawa od kiedy ze sobą jesteśmy! - prychnęła - I… i ja tylko wyglądam tak młodo - zirytowała się. - Zostaw go w spokoju i tyle.
- Nie moge, on dobrze całuje…. - Indi ruszyła po wodę by zaparzyć Alex herbatę. Kątem oka zezując na młodą “gniewną”. - I jesz… Wojtek by kciał byś jadła a nie głodna w lesie była - dorzuciła lekką manipulację.
“Spopielona lodowatym wzrokiem” taka by właśnie była, gdyby było to możliwe. Blondynka z udawaną nonszalancją grzebała niewielkim prętem w piecu gdzie ogień już wesoło buzował grzejąc wodę. Milczała najwyraźniej wściekła.
- Listen… - Indi nagle zrobiło się głupio, że tak jechała po biedaczce - … zjedz. My nie zosztajemy długawo. Ale… jak go kochasz, to pomów z niem. On nie wie. A facety czaszem głupi so. Muszem kąpiel daughter. Potem ty, ok?
- Wie - rzuciła cicho wciąż zawzięcie gmerając w ogniu. - JA idę pierwsza. Twoja dałkter spała w cieple to sobie poczeka.
- Nie, ty po niej. Skoro nie jesteś dziecko, poczekasz - zakończyła kwestię Wojtka. Nie chciało się jej już tego wałkować. Dziewucha miała rojenia, Wojtek miał ją w nosie. - Jak kazał ci stać w lesie, to ubranie trzeba ciepłe - dodała - a nie nago… - Rozejrzała się po chacie. - Gdzie ubranie? - spojrzała bacznie, zbliżając się by sprawdzić temperaturę wody i zalać kubeczki z herbatą.
- Nic mi nie “kazał”! - Odwróciła się i spojrzała wyzywająco. - Prosił. I wcale nie musiałam stać w lesie. - Dumnie uniosła głowę. - I ja decyduję kto będzie pierwszy się kąpał w mojej chacie, w mojej łazience, w mojej wannie. Nie ty! - Sprawdziła temperaturę wody w wiadrze uznając ją chyba za niewystarczającą.
- To nie twój domie, tylko Wojtka. Jakby cie on zaprasił to nie stalabyś na zimno. Stałaś bo “prosił” by nas mieć na oku ale my nie wiedzieć. - Indi wbiła w młodą lodowe spojrzenie - ale ty chciałesz sie mnie pokazywac i pomówić o niem. I don’t care about you and your puppy love. Rozumisz? Ty na końcu albo las - warknęła Indi ponownie czując wzbierającą irytację.

Milena podniosła się z kucek patrząc wciąż wściekle na Amerykankę.
- To moja chata - wycedziła. - Wojtek tu mieszkał z moim dziadkiem odkąd Ernest… - urwała jakby powiedziała coś za dużo. - Stałam tam, bo… - zmieniła temat choć niezbyt szczęśliwie. Chyba sama nie wiedziała co powiedzieć gdy znów nie chciała dokończyć i rzec prawdy. Że bolało. Choć zupełnie nie potrafiła kryć swoich emocji. - I nie na oku - znów zmieniła temat tym razem wchodząc na taki na którym była pewniejsza. - Bał się, że zabłądzisz, bo opowiadał jak to nosisz dupsko po lesie którego nie znasz.
- A ty mnie i Alex wpakujesz w … bakno z zazdroszczi - pokiwała głową Indi. - Good plan. - sięgnęła po wiadro z wodą, lecz dostała “po łapach” od Mileny
Spojrzała na nią niedowierzająco:
- Serio? To chyba masz dwa roki, nie siedemnaszcze. - Opanowywała się ostatkiem siły woli, myśląc o Alex, której nie chciała prezentować “cat fight” z nagą laską.
- Ja? Mam prawie dziewiętnaście! A ty to stara że rozumy wszystkie zjadłaś? Się jak dziecko upiera. Komunikuję jasno idę pierwsza to się wykłóca...
Nie zdołała dokończyć, bo Indi zanurzyła dłoń w wodzie i ochlapała ją.
- Nie idziesz… czekasz… nie rządzisz… - wycedziła wprost w szokowane oblicze upierdliwej do bólu dziewuchy.
Blondynka przepchnęła się by nie dopuścić ciemnoskórej do wiadra po jakie ta wciąż uparcie sięgała. Zanim zdążyła zasłonić je swoim ciałem jak i piec na którym stało, Indi zastąpiła jej drogę, chwytając za rączkę wiadra.
- Zostaw - warknęła ciemnoskóra.

W Milenie coś chyba pękło.
Indi poczuła jak mięśnie dziewczyny napinają się. Mocno.
Bardzo mocno.
W niebieskich ślepiach dziewczyny zobaczyła nieposkromioną furię.
Amerykanka wyprostowała się i z równym gniewem spojrzała na dziewczynę cedząc powoli:
- ZOSTAW.TO.WODE - wycedziła zaciskając w pięść wolną dłoń. Przez myśl przebiegło jej “what the fuck am I doing?!”, które zniknęło szybciej niż się pokazało. - CZEKASZ!
Wzrok Indi ciskał pioruny i walczył przez chwilę z szałem blondynki budzącym się w jej oczach. W końcu jednak Milena odstąpiła wycofując się o pół kroku.
Indi wciąż mierząc dziewczynę wzrokiem stała napięta, oczekując ataku. Obserwowała blondynkę by upewnić się, że dziewczyna nie planuje jakiegoś przekrętu. Wyglądało jednak, że faktycznie odpuściła. Indi odczekała jeszcze chwilę, aż wyczuła, że Milena faktycznie rozluźni się i odstąpi kolejny krok.
Wojna psychologiczna Maxwella Gemmera: nie odstępuj pierwsza.

Polka wciąż stała i spode łba patrzyła Indirze w oczy, wściekłość zastąpiła dzika złośliwość. Wyciągnęła lekko lewą rękę w stronę wiadra, jednak nie ruszyła go, zamarła z zawieszoną ręką.
Po czym błyskawicznym ruchem wciąż patrząc Amerykance w oczy pieprznęła dłonią w wiadro. Indi trzymała za rączkę i tylko dzięki czemu nie spadło, jednak nie mogła poradzić nic na to że od mocnego walnięcia zakolebało się na piecu przechylając mocno, trzecia część wody rozlała się na piec i podłogę pod nim.
- Ściongaj rencznika i spszontaj. - Indi nadal się nie ruszyła. - Rozlejesz dalej to nie bendziesz kompac wcale - dorzuciła z politowaniem. Takie popisy zaczynała przerabiać z Alex.
Milena nie odrywała spojrzenia znów walnęła w wiadro, mocniej, rozchlapując kolejną część wody.
- Zobaczymy, kto nie będzie - syknęła ze złośliwym uśmiechem i ruszyła do wyjścia.
Indi odczekała aż blondynka przejdzie obok i ściągnęła wiadro z pieca. Zanim dziewczyna w ręczniku zdążyła trzasnąć za sobą drzwiami, poleciał na nią strumień wody:
- No dobra, kciałaś kompać, to masz… - Indi uśmiechnęła się czarująco.
Blondynka odwróciła się powoli, na jej twarzy malował się wyraz głębokiej pogardy.
- Jak Wojtek wróci...
- To mu pomówisz jak go kochajesz i jak ja zła? - wpadła jej w słowo projektantka.
Nie odpowiedziała nic i wyszła, chyba bliska płaczu.
Indi oklapła całkiem wypruta… Zupełnie siebie nie poznawała, wcale nie była z siebie dumna. Dziewczyna wyzwalała w niej najgorsze uczucia, a wszelkie próby wyciągnięcia do niej dłoni traktowała ze złością. W normalnej sytuacji zapewne wszystko to spłynęłoby po Indi jak po kaczce, ale nie teraz i nie tu. Zebrała wodę i zbudziła w końcu Alex. Podstawiła śniadanie i sprawdziła w końcu smsa z nocy.
Cytat:
Od Wojtek [sms]: Powiedz Milenie, że mnie dopadli…
- FUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUCK!!!! - zaklęła nie zważając na małą żującą kanapki ze zdziwioną minką. Wyleciała z leśniczówki rozglądając się wokół:
- Milena! Milena! - Pobiegła w lewo, potem w prawo - Wojtek! Wojtka dopadli? Milena!!!!!!! - dziewczyna nie mogła odejść daleko.

Faktycznie daleko nie odeszła przytrzymując ręcznik jedną ręką, drugą gmerała coś przy pompie będącej na zewnątrz i dostarczającej wodę ze studni do mieszkania.
Ewidentnie ją uszkadzała. Miała łzy na twarzy, teraz także panikę.
- Co dopadli…? - wymamrotała.
- Just leave the fucking pump alone!!! - wrzasnęła Indi nie zważając na fakt, że mówi po angielsku - Wojtek!!!! Wysłał mi smsa… ktoś go dopadł… zobacz…. no tu - gadała spanikowana podstawiając telefon dziewczynie pod nos. - Wiesz, kto go dopadł? Gdzie? - Indi miała ochotę jednocześnie rwać włosy ze łba i rzezać. - Gdzie on polazł? NO MÓWŻE DO DIABŁA!!!!
- O matko boska… - Milena osunęła się na ziemię patrząc na smsa. Była przerażona, spanikowana i jakby dostała obuchem w głowę.
Amerykanka potrząsnęła głową. Młoda zdecydowanie wymagała ogarnięcia i instynkty macierzyńskie Indiry wskoczyły na swoje miejsce.
- Wstawaj! - Chwyciła blondynkę pod pachy - Wiesz, dokąd poszedł? Wiesz kogo można powiadomić o pomoc? - Zajrzała dziewczynie w twarz i zaczęła prowadzić do środka. - Znasz przyjaciół Wojtka? Chyba kogoś znasz skoro go tak długo znasz? Milena… skup się!
Polka była w lekkim szoku patrzyła na Amerykankę, myślała o Wojtku, słyszała jak do niej się coś mówi w obcym języku.
- Ja… ja muszę zawiadomić resztę. - Zrobiła ruch jakby miała zamiar odejść między drzewa. W las.
- Milena! Daj numer… nie … ja khce pomócz… Ernest go ma? - Indi przeszła na polski.
Gdy Amerykanka powiedziała o numerze, Polka spojrzała na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Ale ja… - zaczęła niezdecydowanie, lecz ustąpiło to zaraz stanowczości i determinacji. Po wcześniejszej wściekłości na Indi nie było śladu, dziewczyna szybko zmieniała nastroje co widać było jeszcze w środku leśniczówki. Złość, smutek, wściekłość, złośliwość, czy rozpacz gdy wychodziła oblana wodą.
- Daj mi telefon, zawiadomię ojca. On zawiadomi resztę, będzie szybciej… - Spojrzała na las jakim chciała biec. - Nie, to nie Ernest. - Szła w stronę chaty. - Daj ten telefon!
Amerykanka wcisnęła dziewczynie telefon bez dalszej dyskusji.

Milena wybrała szybko numer.
- Tato dopadli Wojtka, zawiadom… Nie, przecież ja po lesie to bez komórk… Puścił smsa tej… - urwała spoglądając spode łba na Indi, choć bez złości, była roztrzęsiona, bała się nie miała jak w tym stanie się wściekać. - A skąd ja mam wiedzieć czemu on jako człow... - zerknęła na ciemnoskórą. - ...czemu wziął komórkę?!?! Widocznie to dlatego... - jęknęła. - Od niej dzwonię.
Słuchała jeszcze przez chwilę, po czym oddała telefon Indi.
Dziewczyna odebrała telefon i spojrzała na Blondynkę:
- No i czo? - zaczęła wybierać numer do Marcina.
- Nasi będą wkrótce wiedzieć - burknęła. - Nie rozumiem, po co brał komórkę? - Rozłożyła bezradnie ręce.
- A poczemu nie? - zdziwiła się Indi z kolei. Dla niej zabieranie komórki było naturalnym odruchem. Pytanie za to nie.
Dziewczyna wlazła do środka chaty nie odpowiadając. Usiadła przed kominkiem wpatrując się w wygaszone palenisko. Było coś podobnego w tym jak odruchowo ciągnęło ją w to miejsce. Tak jak Wojtka.
- Kto to jest, mamusiu?
- To jest koleżanka wujka.
- Aha - Alex zeskoczyła z krzesła i podreptała do blondynki.
- A cemu nie mas ubranka? - spytała bezpośrednio dziewczyny. - Nie umalzłaś?
- Wujka? - zdziwiła się Milena. - Zgubiłam, zmarzłam. Chciałam wziąć gorącą kąpiel, a twoja mama mi nie pozwoliła - burknęła.
- Pozwoliła, tylko miałęś poczekacz… Nie kłam - stwierdziła Indi. - I jak zgubiłaś? Ubranie? W las?
Indi stała z telefonem przy uchu czekając aż Marcin odbierze połączenie.
Nie odbierał.
Wysłała smsa do niego:
Cytat:
Do Marcin [SMS]: Gdzie jesteś? Potrzebuje to auto, o którym mówiliśmy. Pilnie.
Cytat:
Do Nana [SMS: Nana, oni wiedzą o bliskich, grozili wszystkim, uważaj na siebie i bądź ostrożna. Ostrzeż ojca. Proszę.
Tymczasem blondynka tłumaczyła małej:
- Zmarzłam całą noc w lesie, przyszłam i naniosłam wody w ciężkim wiadrze gdy spałyście. Rozpaliłam w piecu. Jak ona wstała, to chciała zabrać mi tą wodę i kazała czekać. - W jej wzroku strach o Wojtka zastąpiła mściwa satysfakcja. - Twoja mama zawsze tak się zachowuje?
- Moja mama jest najlepsa - obruszona Alex zmarszczyła brewki i cofnęła od dziewczyny. - A ty kłamies. Ubranka w lesie siem nie gubi.
Podreptała do matki, która zaczęła ją uspokajać i tłumaczyć.
- A spytaj mamy czy nie gubiła ostatnio ubranek po wyjściu z chaty… - mruknęła Milena układając stosik drewna w kominku.
- Długo tak bendziesz relaksić siem? Jak Wojtek ma problemy? Wygodnie ci? - Indi również potrafiła wykorzystywać słabe punkty. Blondynka zaś spuściła tylko głowę nie podejmując zaczepki. - Żadowolena? Good for you.
- Alex, szkrabku - przeszła na angielski - musimy się spakować. Musimy stąd wyjechać. Spakuj wszystkie swoje rzeczy do torby, dobrze? Szybciutko. I nie zapomnij niczego.
Sama też ruszyła by załadować do torby sprzęt, szczoteczki, kosmetyki i ubrania, szczególnie małej. Wtedy zaczął dzwonić telefon, Marcin.
- Hej! - odebrała ucieszona. Prawie. - Gdzie jesteś?
- W Łomiankach. Nie mogłem odebrać, słuchawek nie wziąłem a radiowóz za mną jechał.
- Ok, słuchaj. Jesteś sam? Nikt cię nie śledził?
- Jestem sam. Śledził? - zdziwienie w napiętym głosie fotografa - Nie, raczej nie, mały ruch o tej porze na drodze. Indi bawisz się w Bonda?
- Nie, nie. Masz czym wrócić?
- No mogę autobus złapać.
- Ok, bo ja dopiero ruszam. Powinnam być za 1,5 godziny. Podrzucę cię do autobusu później. Może pokręć się, żeby nie stać w jednym miejscu i uwagi nie przyciągać. Ja ruszam jak najszybciej.
Rozmawiając z Marcinem, zaczęła ściągać na pada HERE - GPSa i wprowadzać dane na miejscówkę wcześniej uzgodnioną z Marcinem z ich obecnej lokalizacji. W ten sposób powinna skrócić czas marszu.
- Będę się odzywać. - Kątem oka sprawdzała wysiłki Alex. - Pa.
- Pa, Indi.
Te same ustawienia wprowadziła na gps google’a. Miała teraz dwie opcje: jedno z netem, drugie bez. Na wszelki wypadek.
Razem z Alex dopinały torbę, gdy ponownie zadzwonił telefon.
Nieznany numer.
- Hallo? - Indi odebrała cicho.
- Z Mileną chciałbym mówić - powiedział głos po drugiej stronie słuchawki.
- Czy ja pomócz moge? - spytała napiętym głosem Indi. Nie miała pojęcia jak mogłaby pomóc Wojtkowi, ale wolała się upewnić na wypadek gdy “oni” mieli jakiś plan.
- Tak, dając telefon Milenie.
No to podała czując się jak sekretarka. Zdusiła jednak to uczucie, jeśli miało to pomóc Wojtkowi. Odczekała aż blondyna skończy gadać, ale ta jedynie słuchała. Jakby dostawała instrukcje.
- Chcę pomóc - wysyczała do słuchawki... - No z innymi…? Ale jak to? - Wyglądała na zszokowaną. - Nikt? - tym razem złość i rozpacz. - I zostawicie go… - słuchała jeszcze przez chwilę połączenie chyba się skończyło. Wyglądała jakby chciała cisnąć komórką o ścianę ale jedynie oddała telefon Amerykance.
Indi zabrała ją.

Milena sięgnęła po wysoki stołek i stanąwszy na nim sięgnęła do wysokiej półki w sporej szafie, gdzie stały jakieś pudła.
Indi spakowana ruszyła do drzwi trzymając ubraną córeczkę za rękę.
- Gdzieś się wybierasz? - Polka nie odwróciła nawet głowy pytając.
Amerykanka nie była specjalnie zszokowana słysząc to co usłyszeć mogła z rozmowy telefonicznej. Po tym wszystkim co widziała, po tym układzie z Sebastianem w jaki Wojtek i “jego” byli władowani… Wojtek też był zbywalny, jak ona i Alex i Lulu.
- Tak. Tu nie jest bezpieszno. Khcesz mu pomócz? - odwróciła się od drzwi, patrząc na Milenę uważnie.
- Wiesz, że chcę - burknęła wysuwając jakieś pudło jakie spadło przy tym, bo sama ledwo utrzymała równowagę na stołku. Parsknęła ze złości zeskakując na podłogę. Z pudła wysypało się trochę ciuchów.
- Posłuchajesz mnie? Dla Wojtka, tak? Wyprowasz nas z lasu, i powiesz dzie poszet Wojtek. Nie kchce ja wiesiec z kim pomówił. Tylko gcie. Ok? Ja zrobie telefon, nie. Two - Indi uniosła dwa palce - telefons. I pomówimy po nich, tak? - zajrzała w twarz młodej.
Wzruszyła ramionami jakby nie interesowała ja kwestia telefonów Amerykanki.
- Śledził pewnych ludzi, szukał czegoś. Znam tylko rejon - mruczała wyciągając ciuchy z pudła wciąż przytrzymując ręcznik. Były tam ubrania krojem i rozmiarem pasujące do gimnazjalistki, prezentujący styl sprzed lat, choć bez specjalnego szału. Wybierała coś krytycznie.
- I czemu mam cię wyprowadzić? - łypnęła na Indi spode łba.
- Bo jeśli te same lucie co khco jego i jego luci stond out, to tu niepespieszno. - Zagadnięta wzruszyła ramionami - Moszemy bycz rasem, albo nie. Wojtkowi czeba rasem, szpesjlno teras gdy jeko lucie no… - mruknęła ciszej ze względu na Alex - fuck you …. nie fiem jak po polski. Jeden nicz nie daje.
- Kazali mi siedzieć na dupie z tobą. - Z jakiejś siatki Milena zaczęła wyjmować bieliznę ale wyczuła już zaocznie te łzy bólu jak w swoich aktualnych rozmiarach będzie chodzić w majtkach i staniku jakie nosiła jako 14-15 latka. - Bym robiła to o co prosił Wojtek, cholera!
- Milena… Wojtek khciał Alex i ja bespieszne. Ty khcesz to dla Wojtek, ja też. Mokhe pomócz. Potem ja żnikne, Wojtek tu. Majesz go dla siebie. Nie ma czasu, ja idem. Wojtek kchce szyć.
- Znikniesz? - zainteresowała się - Jak to znikniesz?
- No ja nie tu… dzieś inciej… on tu...
- A gdzie teraz chcesz iść? -
- Wyjszcz z lasu. Pomożesz czy benciesz złoszcz?
- Mam siedzieć z tobą - fuknęła blondynka. - Też mi to nie na rękę, ale nigdzie cię nie wyprowadzę póki nie powiesz mi gdzie idziemy. I się błąkaj po lesie na zdrowie.
- Powiem w drodze.. Długo sie kłóczicz, goszej dla Wojtka.
Polka zaczęła się ubierać kryjąc się przed wzrokiem Amerykanki za łóżkiem i łypiąc tylko czujnie.
Charyzma liderki Indiry dała się zauważyć choć z pewnością było by lepiej gdyby starała się ona wywrzeć to wrażenie w stosunku do kogoś kto nie żywił do niej negatywnych emocji.
- Pójdę, wyprowadzę cię. Ale najpierw mi powiesz gdzie chcesz się udać. Inaczej popatrzę jak się błąkasz po bagnach. Nie wiem czy to dla niego “goszej”.
- Do Łomianek, tam kchce. Goszej bo straciasz czas. Choć jusz.

Indi wyszła z chaty nie wdając się w dalsze dyskusje. Z włączonym GPSem ruszyła w kierunku wskazywanym przez pada. Zagadywała Alex by ta opowiadała jej historyjki, którymi raczył ją Wojtek poprzedniego dnia. Usłyszała, że za nią idzie. Dopinając flanelową koszulę i trzymając w ręku parę butów, a w zgiętym ramieniu ciepły polarek Polka uważnie obserwowała swoją (jak uważała) rywalkę.
- Po co do Łomianek.
- Po transport. - Indi zarzuciła torbę przez ramię i skróciła pasek, by bagaż nie obijał się o nią bezwładnie. Spowalniał marsz.
- Transport gdzie. - Polka przez chwilę stała w miejscu to na jednej to na drugiej nodze wkładając przy tym buty. Syknęła, były sporo za małe.
- Do domu, Milena. - Indi zaczynała czuć się jakby rozmawiała z małą córeczką, gdy ta wpadała w etap “ciągu pytań”. - Rozetnij albo obieraj moje. - Wygrzebała zapasową parę butów z torby.
Wzięła buty choć z wyraźnym fochem, widocznie jednak nie wyobrażała sobie łazić w nich za długo.
- Mów dokładnie a nie półsłówkami, albo skoczę po aparat Wojtka. Będzie masa śmiesznych zdjęć.
- Jaki aparat? - zdziwiła się Indira - Ale mówie ja, tylko kchce iszcz a ty ciongle nie. - Pokręciła głową z irytacją. - Transport do domu. Tutaj tylko temporalnie. Wojtek u zlych, tu niepespieszno. Co nie rosumiesz ty?
- Nie, czemu tu niebezpiecznie?
- Bo Wojtek mosze pomówicz gdzie to miejsce. A ja nie moge no...jak to… znajszcz?? - spytała dziewczyny niepewna czy dobrze mówi.
- Znaleźć? Być znaleziona? Przecież to miejsce jest nic nie warte, on jest, nie leśniczówka dziadka.
- O.. no ...tak - Indi kiwnęła głową na te słowa - On jest tesz. Nasz szukasz… nie… szuka Ernest.
Indi drałowała nadając ostre tempo młodych, ponownie dziękując za joggingowe godziny.
- Ty wiesz o tem? - spytała Mileny - A ja i Wojtek kchcemy i ...musie Ernesta no jak to... kill - przesunęła palcami po gardle korzystając z nieuwagi Alex. - Rosumiesz?
- Nie. Bo to nie Ernest złapał Wojtka. Ci co go mają rozpoczną teraz polowanie. Na mnie i kilku naszych, by odciąć resztę od miasta - powiedziała z nutką, złości, strachu i żalu. - W bagno leziesz, radzę zwolnić.
Amerykanka zwolniła, główkując.
- To jak oni na polowanie, to kto domie pilnuje? Ja mam pomysła. - Nie zdając sobie z tego sprawy zabrzmiała jak Ferdynand Kiepski. - Kchcesz posłuszać?
- Jakie domie? Chcę - Polka usiadła na obalonym pniu drzewa.
- Choć, nie siadajesz - ponagliła ją Indi.
- Poczekam aż będziesz tędy wracać. Po co mam dwa razy tą samą drogą?
- No to prować - fuknęła ciemnoskóra - a nie graj blondynka… no! - zirytowała się znowu roszczeniowo-złośliwą postawą dziewuchy.
- “Do Łomianek”, “po transport”, “do domu”. “Mam plan”. - Milena wstała, ale założyła tylko ręce na piersi. - A ja ci mówiłam, że chce byś mi wyjaśniła mi GDZIE i PO CO do diabła mnie wleczesz. Inaczej baw się dobrze.
- No to siem pytam czy kchcesz posłyszeć?! Dom i transport nie problem dla ciebie. Ty nie kchcesz ze mną. Ty i ja kchcemy pomócz Wojtek. Dwie rószne sprawy.
Ty pomagasz mnie do Łomianek, ja daje plan i pomoc. Dalej kchcesz siedziesz tu?
- Jaki plan, opowiadaj. I gdzie się wybierasz. Ten dom w Warszawie? I nie siedzę, stoję.
- To prować. Ja mówięsz po drodze. - Indi sprawdziła GPSa czekając aż Milena ruszy dup…. - Zawsze tak czy tylko ze mnom?
- Z wodą wyszło po twojemu, to teraz będzie po mojemu. Słucham.
- Lubiesz siem kłócisz… - Indi nagle się roześmiała głośno. Na chwilę. Potem śmiech ucięła nagła realizacja, że Wojtek jest w tarapatach.
Ostrych.
- Ja robiem telefon do mojego papy i do twojego i moszę jeszcze w jedno miejsce. Ściongam pomoc po Wojtka. Jak mówiesz, że polowanie, w domie bęncie mniej ich co polowaniesz nie? Wtedy moszna odbieć. Wojtek duszo wartaje dla obu stron. Sa duszo by stracisz. Muszem zmienic jego value … cennoszcz? Rosumiesz?
- Wojtek mówił, że siedzisz u niego bo Ernest cię będzie szukał i wie gdzie mieszkasz. Rozumiem, wspaniały plan - parsknęła blondynka. - Pojadę z tobą, to mnie nawet nie będą musieli szukać.
- Ja nie do domu tu. Ja wracam do USA. Kchcesz se mno jechacz? - spytała ironicznie Indi.
- Ja? Po co? - Blondynka wyglądała na zaskoczoną. - Chcesz wyjechać, zostawić go w spokoju? - ostrożnie spytała robiąc krok do przodu.
Indi tymczasem rozdzwonił się telefon
To była Nana, choć u niej był pewnie środek nocy.
- Milena, no mówie, sze ja do domu. Musze Alex troszczysz. On tu jeszli uratujemy. Tu jego miejsce. Moje nie. My nie rasem a rasem no… - Indi miała trudności z wyjaśnieniem skomplikowanego konceptu po polsku. - bo my … Ehhhh moje szycie i jego - skrzyżowała dwa wskazujące palce na krzyż - jak to. Przes Alex. Rosumiesz? Ale potem nie rasem… - urwała. - Ja nie umiejesz inaczej pojaśnicz po polski. Rosumiesz?

Sprawdzała reakcję dziewczyny odbierając połączenie z bijącym sercem:
- Nana! Cała jesteś? Jak wszystko?
- We wtorek rano z siedziby głównej WHO w Genewie. Z mniejszych placówek było by wielkie ryzyko, a mam w centrali serdeczną przyjaciółkę. Wie tylko tyle, że sprawa jest bardzo poważna, powinna to załatwić. Ukryje Cię choćbyś jeszcze dziś czy jutro do niej przyjechała. Zapisz sobie jej adres domowy. Miranda Holler, Chemin de Bellefontaine 23, 1223 Cologny.
Indi zapisała adres w padzie, ale zapamiętać też nie było trudno. Ładnie brzmiący adres wpadał w pamięć.
- Ruszam dzisiaj, za jakieś 2 godziny. Powinnam być u niej w nocy. Nana, uważaj na siebie, proszę Cię. Alex pozdrawia też. Odezwę się z trasy. Do zobaczenia.
Spojrzała na blondynkę:
- Idziesz?
- Tak.

Pomimo włączonego GPSa Indi była przeszczęśliwa, że miały z Alex przewodniczkę. Co chwilę zmieniały kierunek marszu by omijać bagna, przeszkody i Amerykanka szybko straciła poczucie drogi. GPS wariował i Indi zdała sobie sprawę, że na własną rękę nigdy by nie wyszła z lasu.
Indi drałując za Mileną wybrała numer do ojca.
Jeden sygnał, drugi.
Zorientowała się czemu nie odbiera natychmiast dopiero po trzecim sygnale. Ukryła przecież caller ID. Zerwała połączenie i wybrała numer ponownie na kolejne trzy sygnały. Tym razem ojciec odebrał.
- Witaj, ojcze. Przepraszam, że dopiero teraz. Jesteśmy całe ale nadal poszukiwane - zaczęła.
- Czy ty wiesz, co ja tu przechodzę? Od kilku dni telefon nie odpowiada! - przerwał jej.
- Telefon stary mają Sebastian i Ernest, ci co chcą nas zabić ojcze. Ci z pałacu. Od balu. Złapali nas, zastraszali, wysłali na rozmowę z duchami w jakieś schrony by odzyskać dla nich dane strzeżone przez księdza, jego ducha i wnuczki i…. Była tu regularna strzelanina… Wojtek się znalazł i nas wyprowadził. - Indi starała się brzmieć rzeczowo.
- Wojtek? - Maxwell znów przerwał głosem niesamowicie wzburzonym. Nie było to dziwne przy tym co mówiła Indira, choć dziwne, że akurat na to imię.
- Tak, Wojtek. Nie dziwi cię bardziej kwestia duchów, które i ja i Alex widziałyśmy, rozmawiałyśmy a nawet z którymi tańczyłam? - pytanie brzmiało niewinnie ale naprawdę było testem.
- Indi… - głos miał dość słaby po początkowym wybuchu. - W sytuacjach stresowych, omamy, duchy… Znalazł was, jest z wami?
- Ojcze wszystko w porządku? - Indira zaniepokoiła się. - Nie, ale wiem, że go szukasz. Dlatego dzwonię. Jest w tarapatach, dziś w nocy złapali go ludzie, którzy chcą go zabić. Jego i jego przyjaciół. Zakładam, że szukasz go by przekonać go do przejęcia dziecka. Jeśli on zginie, ta opcja nie będzie możliwa. Pomożesz go wydostać? Wiem, że możesz. Pytanie czy zechcesz. Uprzedzając, wracam do Stanów…. - zawiesiła głos.
Wiedziała, że Maxwell teraz przekalkulowywuje kilkanaście opcji dostępnych dla niego.
W słuchawce panowała cisza, przedłużała się.
- Ojcze? - spytała Indi - jesteś tam? - Teraz brzmiała na zmartwioną, faktycznie była.
- Zostawisz mu Alex?
Wiedziała, że to pytanie padnie. Ale i tak nie była na nie przygotowana.
Zabolało aż straciła dech.
- Jeśli uratujesz go to ...pomówię z nim. Nie wiem, czy on byłby zainteresowany. Myślałam o kompromisie. Czasowych rozwiązaniach. Zgodzisz się na takie postawienie sprawy?
- Czy jeżeli będzie skłonny, to przekażesz mu pełnię praw rodzicielskich? - Maxwell Gemmer był tym razem bardziej precyzyjny.
Indi poczuła, że jej słabo.
Spojrzała na córeczkę i pomyślała o tej dwójce.
Zagryzła wargę, otarła pojawiającą się łzę ignorując zaskoczone spojrzenie Mileny.
- Ustanowię go jako ojca, będzie miał pełnię władzy jako ojciec, ale nie zrzeknę się swoich praw.
- Indi… - głos Maxwella zmiękł, był jaki był ale wiedział ile to ją kosztuje. Milczał. - Jedź do ambasady, zadzwoń stamtąd do mnie, ja zacznę orientować się ile sznurków mogę pociągnąć.
- Wyjeżdżam z Warszawy za dwie godziny. Mam transport. Ojcze… uważaj na siebie. Ci ludzie, Sebastian i Ernest. Są wpływowi. Szukają nas. Grozili Tobie i Nanie i moim znajomym. Bądź ostrożny. Podaję ci numer Wojtka. Miał go ze sobą, gdy schwytano. Może przyda się do namierzenia dokładnej lokacji.
- Zabezpieczyłem się, jedź do ambasady, zapewnię ci tam lepszą ochronę niż sobie tutaj.
- Nana załatwiła mi transport. Nie chcę pokazywać się w centrum. Na pewno obserwują ambasadę. Odezwę się z trasy. Odbieraj po 3 sygnale, dobrze?
- Indi - przerwał. - W takim razie daj znać gdzie jesteś a załatwię ci transport. I jak to Nana Ci załatwiła?
- Tato, nie martw się tym. - Sama nie zauważyła, gdy użyła “Tato”, zamiast “Ojcze”. - Zajmij się Wojtkiem. Proszę. Obiecuję dzwonić z trasy.
- Chcesz uciec z nią do Stanów? - zrozumiał. - Nana ci załatwia transport? Czyli nie normalnie samolotem chcesz rejs wziąć. - Maxwellowi Gemmerowi można było odmówić wiele, choćby czasem ludzkich uczuć. Ale nie inteligencji. - Czyli po kryjomu. Czarter? WHO? Ja pomogę ratować tego drania, a Ty w Stanach powiesz, że małej mu nie odda...
- Nie… - wpadła mu w słowo - Nie. Muszę wrócić tutaj. Chcę wrócić tutaj. Potrzebuję coś w Stanach załatwić. Potem wrócę i załatwię kwestię praw zgodnie z umową między tobą a mną. - urwała - Masz na to moje słowo. Czy kiedykolwiek złamałam dane Ci słowo?
- Pamiętasz jak mi mówiłaś, że będziesz na siebie uważać jak leciałaś na weekend do Warszawy? Poza tym to bez znaczenia. Nawet gdybym był świadomy, że nigdy nie złamałaś, to zawsze jest ten pierwszy raz. Dla niej byś mogła. Chcę gwarancji.
- Nie chcę jechać do ambasady. To nie jest bezpieczne. Ani dla mnie ani dla niej. Nie wiesz co ci ludzie potrafią robić. A ja ma coś czego oni chcą. Stawiasz mnie pod ścianą i doskonale o tym wiesz. Wybierz inną gwarancję. Mówiłeś o synu gubernatora. Chcesz to wyjdę za niego. Nie wiem co ci mam jeszcze obiecać. Zależy mi, by on wyszedł cało, by ona miała… kogoś, kto ją będzie…kochał, jeśli mnie nie będzie przy niej. - głos się jej załamał. - Dlatego chcę go ratować. On ma kogoś innego. Nic między nami nie ma.
Indi wiedziała, że podpisuje umowę z diabłem.

Dziwne.
Nie czuła się tak, gdy dobijała układu z Sebastianem. Wróciła myślami do rozmowy:
- Wiem dokładnie co ci ludzie mogą zrobić, wiem dokładnie kim oni są. To ty nie wiesz, Indi. Hm, mówisz, że wyjdziesz za Christophera? - Zastanowił się nad czymś. - To byłoby interesujące, by Ciebie i ojca twojego bękarta ratował przyszły mąż. Chichot losu, a on na to pójdzie, lubi wyzwania. Mam plan. - Ton głosu wskazywał, że faktycznie ma. - Ale nie zrobię nic bez gwarancji. Jak wywieziesz małą do Stanów to nie będzie siły by Cię nakłonić lub zmusić do zmiany decyzji gdybyś chciała umowy nie dotrzymać.
- Jakiej gwarancji zatem chcesz? - spytała nieco zdyszana długim marszem.
- Podpiszesz papiery od razu, córeczko. Prawnik to załatwi zostawiając tylko miejsce na podpis ojca dziecka. To da mi powód by stanąć na uszach aby go wyciągnąć (a o to ci chodzi, nieprawdaż?) i nakłonić do wzięcia Alex na wychowanie (a o to chodzi mi). Mała dostanie ochronę i nie opuści Polski, nie poleci do Stanów, gdzie nasi prawnicy mogli by działać przeciw Wojtkowi, blokując wydanie mu córki. Oto moja oferta. Mogę zadzwonić do ambasady by przygotowywali dokumenty.
- Ojcze… możesz mi dać z nią te kilka kolejnych tygodni? - Indi poddała się. Oczami wyobraźni widziała zwycięską minę Maxwella i zadrżała od mieszanki uczuć - Muszę… coś załatwić w Nowym Meksyku. Coś co również dotyczy jej. Może prawnik wstawić klauzulę do papierów, że zobowiązuję się do powrotu...
- Nie.
- Zastanawiam się czasem, czemu tak bardzo mnie nienawidzisz, ojcze. Niech zaczną przygotowania papierów. Gdzie i o której mam być?
- Dam znać w ciągu godziny i … - Był zaskoczony, nie czuć było tej nuty triumfu, raczej ulgę. - I wiem że możesz mieć podstawy by tak myśleć, ale ja cię po prostu kocham, córeczko, kiedyś to zrozumiesz.
- Mój numer to 790127459 - czuła łzy staczające się po policzkach. - Czekam.
 
corax jest offline  
Stary 11-03-2016, 19:10   #24
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Rozłączyła się.
- Załatwiłam pomoc - powiedziała do Mileny, która do tej pory szła obok z podskakującą Alex i prowadziła je sobie znanymi drogami przez bagna. Indi wyczuwała jej niepokój i zdenerwowanie. Na szczęście podczas rozmowy nie dokładała się dodatkowo z fochami.
- Pomoc? Dla Wojtka? - na jej twarzy wykwitła nadzieja.
- Tak. - Amerykanka przełknęła szloch.
Milena miała same znaki zapytania w oczach ale Indi nie dała rady tym razem tłumaczyć zawiłości swojej sytuacji. Szczególnie po polsku.

Łomianki, osiedle Dąbrowa Zachodnia, 14.11, około 12:00

Po kolejnych trzydziestu minutach uciążliwego marszu w końcu drzewa zaczęły się przerzedzać i Indi zobaczyła pierwsze elementy cywilizacji. Zdyszana Amerykanka niosąca już od dłuższego czasu córeczkę na rękach, podała Milenie dokładny ogólny namiar:
róg Zachodniej i Sierakowskiej, osiedle Dąbrowa Zachodnia.
Ruszyły już poboczem drogi powoli zagłębiając się w zabudowę miasteczka.

Gemmer szła jak ogłuszona tuląc do siebie ciałko Alex.
Gdy poczuła wibracje komórki niemalże krzyknęła:

Od Holly [sms]:
Cytat:
Sorry mała. Nie dam rady. Fałszywka na Stany jednak za głęboka woda na mnie. Nie będzie 100% gwarancji i jest 50/50 szans na złapanie na lotnisku. Mogę pomóc jakoś inaczej?
Do Holly [sms]:
Cytat:
Maxwell się włączył. Być może będziesz moją druhną. Ok?
W końcu zobaczyła Marcina opartego o maskę wynajętego wozu z logo Eurocar.
Wyglądał na zdenerwowanego i zmartwionego.
Podbiegła do niego rzucając się mu w ramiona. W ostatnim momencie zdążył odrzucić papierosa. Przytulił obie i Indi i Alex.
- Ceść wuuuuuuuuuuuuuuuuuuujek! - mała pisnęła roześmiana.
- Cześć, Marcinku - wyszeptała Indi wtulona w klatę przyjaciela. W tej chwili jej opoki bezpieczeństwa.
- Cześć mała! Cześć Al. - Marcin zdziwiony nie protestował przez grupowym tuleniem się - Hej, wszystko ok?
- Mhm
- Indi pokręciła głową, na razie nie chcąc wybijać się z kokonu bezpieczeństwa.
- Cześć, jestem Milena - usłyszała głos blondynki stojącej za ich plecami i wzniosła oczu ku niebu.
- Hej - fotograf przywitał się unosząc wzrok na dziewczynę - Marcin.
Uroczą scenkę przerwał dźwięk telefonu.
Indi niechętnie wyplątała się z objęć mężczyzny:
- Halo?
- Załatwiłem kwestię papierów. Wyślę po Ciebie transport. Nieoznakowany wóz z ambasady może zabrać tam Ciebie i Alex. Tylko powiedz gdzie jesteś albo skąd mają was zabrać.
- Ojcze, jesteśmy w Łomiankach, na rogu Zachodniej i Sierakowskiej, osiedle Dąbrowa Zachodnia. Mam tutaj dwójkę, która pojedzie z nami. Co z Wojtkiem? I chcę móc przeczytać papiery zanim je podpiszę. Będą po polsku i po angielsku, prawda?
- To nie problem.
- Za ile będą tutaj? Z kim mam rozmawiać?
- Standardowa ekipa, córeczko, dwie sekcje marines. Major Cornell.
- Dobrze, czekamy. Mam ze sobą dwójkę gości. Chciałabym, żeby weszli ze mną. I gdy wydostaniecie Wojtka, chcę z nim porozmawiać pierwsza. Zanim będzie mieć podsunięte przed nos papiery. Dobrze?
- Dobrze.
- To czekamy.



Łomianki, osiedle Dąbrowa Zachodnia, 14.11, około 12:25

Dwadzieścia minut później na parking, gdzie oczekiwali zajechały dwa czarne vany



Indi podeszła parę kroków bliżej, gdy drzwi się otwierały i z wozów wyskakiwali mocno zbudowani mężczyźni.
Dziewczyna wypatrywała ich dowodzącego, a zauważywszy kogoś, kto według niej pasował podeszła.
- Witam.
- Witam również
- mężczyzna otaksował ją i córeczkę na zasadzie oceny przewożonego “towaru” - Zapraszam.
- Moi goście pojadą za nami. Zostawią auto trzy przecznice z dala od Ambasady.
- Ok
- major skinął głową.

Indi przekazała Marcinowi i Milenie, by jechali za wozami i cała kawalkada ruszyła ku Alejom Ujazdowskim.


Ambasada USA, Aleje Ujazdowskie, 14.11, 13:00

Czarne vany wjechały przez boczne wejście do ambasady.
Na powitanie Indiry i Alessandry wyszedł sam ambasador Paul W. Jones


Przywitał dziewczynę ciepło i uprzejmie prowadząc ją i córeczkę do wygodnego pokoju.
- Jestem w kontakcie z Maxwellem. To naprawdę przyjemność poznać jego córkę, panno Indiro. Oraz wnuczkę - pochylił się do Alessandry. - Prawnicy kończą pracę nad dokumentami. Czy w między czasie chciałaby się pani odświeżyć? Podać coś do picia? Jedzenia?
- Tak na wszystkie pytania
- Indira starała się być uprzejma chociaż wciąż czuła się jak walnięta obuchem. Po głowie się jej tłukło, że Alex będzie bezpieczna i Wojtek też i że jest on wart tego co właśnie robi.
- Już zamawiam lunch dla drogich pań.
- Moi goście?
- Są obecnie z oficerami dyżurnymi, spisujemy dane. Po zakończonym procesie zostaną przyprowadzeni tutaj.
- Ok, dziękuję.


Indi zatroszczyła się o córeczkę, mycie, przebrane ubranka. Akurat wjechał zastawiony stolik z cateringowymi potrawami i kelner zaczął wystawiać talerze z dymiącymi potrawami.
- Jajka na chmullllllllllceeeeeeeeeeeeeee!!!! - Alex była wniebowzięta - Skont widzieli, że je lubiem, mamusiu?
- Na pewno dostali informację od dziadka
- uśmiechnęła się nieco na siłę Indi i pogłaskała małą po główce. Posadziła szkrabka na krześle i cmoknęła mocno w czubek głowy, pochylając się by pokroić małej jedzenie.
- Zjadaj szybciutko póki ciepłe.
Pukanie do drzwi, i wprowadzono Marcina:
- Hej, głodny jesteś?
- Mhm
- Marcin był nieco oszołomiony tempem zmian i zupełnie nie rozumiał co się dzieje.
- A gdzie ta złośnica?
- Na dole… nie ma dokumentów.
- Ahhh….

W zasadzie pierwszym odruchem Indi było zostawienie młodej za bramą. Przypomniały się jej wszystkie humorki i złośliwości Mileny i miała dość.
Potem przypomniała sobie, że jest już popołudnie a mała nie miała w ustach dzisiaj nic. Jest bez kasy, bez dokumentów i ma za sobą ciężką noc.
- Marcin, zjadaj. Zostań z małą. Zaraz wracam.
Wyszła by poszukać oficera i porozumieć się z ambasadorem.
Po drodze wykręciła numer, jaki wybierała wcześniej Milena. Poczekała na połączenie.
- Milena? Co się dzieje? - wcześniej słyszany głos burknął do słuchawki.
- Ja nie Milena. Znam, że nie iciecie po Wojtka. Błont. Wojtek maje dane. - zamilkła na chwilę. - Ty znasz co ja mam po myśli. Milena jest ze mno. Jest bespieszno. - rozłączyła się.

Ambasador Jones przyjął Indi u siebie w biurze.
- Panie ambasadorze, dziękuję za pomoc. Jest jeszcze jedna kwestia. Ta kobieta, Milena. Nie ma dokumentów ale czy istnieje możliwość wpuszczenia jej? Dzisiaj był...dość trudny dzień. Wszyscy jesteśmy głodni, zmęczeni i po ciężkiej nocy. Ona zje i pójdzie.
- Panno Indiro, to jest spore naruszenie procedur, które może skończyć się…
- To w takim razie… może wprowadzić ją bocznym wejściem? Dla dyplomatów i ich gości.

Jones przez chwilę kalkulował:
- Maksymalnie na pół godziny. Potem będzie musiała opuścić placówkę.
- Godzinę.
- Nieodrodna córka Maxwella
- stwierdził ambasador z ciepłym uśmiechem - dobrze, godzina.

Indira wróciła do pokoju, do którego wkrótce dwóch marines przyprowadziło lekko fukającą Milenę. Fukanie wkrótce ustało, gdy Amerykanka odkryła kolejny talerz z jajkami na chmurce, nalała herbaty i podsunęła całość pod nos głodnej dziewczynie. Milena rzuciła się na jedzenie.

- Milena, słuchajesz mnie… Moszesz tu bycz tylko gocine, jednom gocine. Dajem ci pinionc na transport. Moszesz kupicz telefon tesz. Ja rosmawiala z moim ojcem, on pomosze jak ja podpisze kontrakt. Twoj ojciecz ja robiła telefon tesz. Zacwoń sama tesz i jak stont wyjciesz, telefon mnie. Ja kchce wieciec co dzieje. Ok?
- Jaką pomoc, jaki kontrakt?
- spytała lekko nieufnie, choć bez złości. Była trochę skołowana rozmachem jaki widziała od Łomianek.
- Moj papa przyszle luci, army, no… - Indi ustawiła się jak do strzału - rosumiesz? W samian sa to, ja musi podpiszacz jedno szecz, sze pojade do USA i oszenie sie z kimsz.
- A… Ale kontrakt, to Ty nie chcesz się z nim żenić?
- Zmarszczyła brwi lekko. - Ale chcesz opiekę dla swojej córki i dlatego? - Nie była wścibska, raczej ciekawska.
Indi pokiwała głową i machnęła dłonią:
- Ja niewaszne. Alex tak. Wojtek tak. Ja poczebuje pomocz. Twój, ok? Dla Wojtek. Ok?
Po chwili dodała:
- Ja zrobiła telefon do twój papa. Wojtek waszny bo ma czoś co wy kchcą. Ja sostawiła mu to. Muszo pomóc jemu jak kchcą to czosz. Rosumiesz?
- Nie rozumiem. Ty dla Wojtka chcesz wyjść za kogoś kogo nie chcesz i wyjechać zostawić go mi?
- była skołowana.
- Moj papa khce ja wyjszcz za Christopher. Bo to dobra rocina. Papa mysli, my bardzo waszne lucie. - wzruszyła ramionami - Ja nie znaje Christophera, ja - Indi szukała słówka - nie ….nie znaje, nie troskam sze o to? Tak to? Papa uratuje Wojtka jak ja podpisze, ze wyjde. Milena. To nie waszne. Wojtek tu, ty tu, ja USA, daleko. Sfokusuj sie. Najwaszno uratowacz Wojtka, tak?!
Polka lekko spuściła głowę patrząc na Amerykankę, w oczach coś jej zalśniło, minę miała głupią.
- Ja daje czi pinionc, ty ic kupicz telefon, i jeć do domie. Zrob telefon do mnie, z informejszyn co dzieje szie. Ok? Jak twoi po Wojtka to moi tez, rasem. Ok?
- Ja…
- Pokiwała głową. - Zaraz zadzwonię. A… - pociągnęła nosem. - Wybaczysz mi?
- A ty mnie?
- Indi uśmiechnęła się po mamusiowemu, jak do małej Alex
Pokiwała blond główką.
- Wiesz, bo myślałam, że chcesz go zabrać i sama tak mówiłaś. Zadzwonię.
- On nie kchce stąd jechacz. Tu jest jego miejsce. Kocha tu. Ja to nie co on kocha.
- Indi pogładziła lekko Milenę po policzku. - Pinionc. - dała jej jakieś dwieście złotych - Jeć szypko, pamientaj, Wojtek… Daj mi info, by rasem ciałały lucie.

Odprowadzała powoli dziewczynę do wyjścia z ambasady podając jej swój numer na post-it.

Po skończonym posiłku uśpiła Alex na popołudniową drzemkę i w końcu usiadła sam na sam z Marcinem.
- Opowiadaj. - stwierdził krótko fotograf.
Indi podciągnęła kolana pod brodę i skuliła się na fotelu.
- Po pobiciu co mnie zgarniałeś, dostałam zaproszenie do PKiNu na bal w ramach przeprosin. Magda mnie wypchnęła i poszłam. Przyjęcie okazało się jednak jakieś lewe. Gospodarz i jego pomocnicy jacyś lewi, nawet ci co mnie zgarnęli. Jacyś nie wiem jak to określić: oślizgli. W dodatku Maxwell kazał mi uciekać stamtąd. Zwiałam, stąd ten filmik na youtubie. Na przyjęciu była też Tereska i ten reżyser. Potem z nią gadałam. Dała mi namiary na lekarza co zajmuje się osobami co duchy widzą. Umówiłam się na wizytę. Potem kolejną w Tworkach. To się okazało pułapką tych samych ludzi z PKiNu. Chcieli dorwać Alex, która w fabryce atomowej usłyszała kolejnego ducha. Ducha człowieka, którego ci z PKiNu zamordowali brutalnie wraz z jego dwoma wnuczkami. Ten ksiądz ukrył zakodowane dane, jakie chcą odzyskać nie tylko ci ale i wiele innych osób. Wysłali nas tam szantażem. Wraz z różowłosą hakerką - Lulu.
Marcin zmarszczył brwi:
- Taka nieduża? Z kolczykami?
- Mhm…znasz ją?
- zdziwiła się Indi.
- No wynajmowała mi piwnicę na Piwnej.
- Hmm
- Indi zamyśliła się przez chwilę po czym podjęła opowieść - Marcin, tam w tych schronach strasznie było. Lulu mało co nie zginęła, myśmy mało co nie zgineły. Te duchy chcą zemsty na mordercy dziadka i swoim. Z jakiegoś powodu jechaliśmy tam w nocy.
Indira zadrżała na samo wspomnienie.
- I wiesz… ja też te duchy widziałam, rozmawiałam z nimi, widziałam wizje jakby to mnie mordowali ci skurwiele. - schowała głowę w dłoniach.
Marcin siedział lekko pobladły, sam ponownie przeżywając wydarzenia z duchami jakich był świadkiem. Położył lekko dłoń na ramieniu dziewczyny i zacisnął w pokrzepiającym uścisku.
Pomogło. Amerykanka wciągnęła powietrze głęboko:
- Musiałam przekonać wnuczki, by dały nam dostęp do schowka, w którym były dane. Potem Lulu je wyciągała. Potem musiałyśmy zwiewać bo w pomieszczeniu były bomby. W miedzy czasie nad schronem rozpoczęła się regularna wojna między tymi z PKiNu a pozostałymi …. ludźmi - Indi ostatnie słowo wypowiedziała z wysiłkiem. - Ją zabrał ktoś, mnie zgarnął Wojtek, ojciec Alex. Ukrył nas w puszczy. Od tego czasu tam siedziałyśmy. Kombinowałam jak wrócić do Stanów. Babcia pomogła, mam transport. Ale wczoraj w nocy Wojtka zgarnęli jacyś jego wrogowie. I nagle się okazało, że przyjaciele go wystawili, nie podejmą się wyciągania go. Ta blondynka co tu była, wyprowadziła nas z lasu. Zakochana i zazdrosna o Wojtka. Ciężki charakter, młoda zbuntowana. - Indi skrzywiła się.

Im więcej tłumaczyła, i na nowo przeżywała wydarzenia minionych kilku dni, tym bardziej zamrożona się czuła. Zmarszczone brwi, ściągnięta twarz i napięte mięśnie - całe ciało sygnalizowało jak wiele ta opowieść ją kosztuje.
- Nie mogę z czystym sumieniem zostawić go na śmierć. To ojciec Alex.
- Zależy ci na nim?
- spytał cicho Marcin.
- To ojciec Alex, Marcinku. Pomógł nam, chociaż wiem, że nie z altruistycznych pobudek. Jeśli teraz go zostawię, to co powiem jej za parę lat?
Fotograf pokiwał głową.
- Więc zadzwoniłam do Maxwella. Zgodził się pomóc, jeśli oddam Alex Wojtkowi i wyjdę za mąż za kandydata jakiego mi znalazł. Prawnicy właśnie pracują nad dokumentami.
- Co?!
- zaskoczony Marcin gibnął się na fotelu gdy gwałtownie się prostował. - Chcesz oddać Alex?
- Nie chcę… ale mam do wyboru albo nie uratować jego i potem żyć ze świadomością, że skazałam go świadomie na śmierć albo spróbować go wyciągnąć i liczyć, że się dogadamy w kwestii Alex. On nie jest głupi. Wie o układzie między mną i Maxwellem. Też będzie musiał podjąć decyzję czy chce wychowywać dziecko. Sam twierdził, że ojcem roku nie jest.
- Indi
- Marcin zaszokowany patrzył na Indirę jakby nie mogąc znaleźć słów.
- No co? - Amerykanka strzeliła gniewnym spojrzeniem - CO innego mogę zrobić? Mogę wyjść stąd i wyjechać i mieć wszystko w dupie. Powiedz mi co ty byś zrobił?
Marcin przez chwilę milczał:
- To … to niemożliwy wybór - mruknął i zapalił papierosa.
- Najważniejsza jest Alex, Marcin. Jeśli ona będzie bezpieczna i zdrowa, to ja … to ja jakoś to zniosę. A Wojtek może zapewnić jej bezpieczeństwo. Przez ludźmi z PKiNu i przed zagrywkami Maxwella.
Widać było, że fotograf trawi wszystkie zasłyszane informacje.

Rozległo się pukanie do drzwi i pojawiła się sekretarka:
- Prawnicy są gotowi.
- Ok, zaraz będę.
- Popilnujesz małej?
- spytała Marcina.
- Mhm…- skinął głową spoglądając na Indi z zasępiona miną.


Ambasada USA, Aleje Ujazdowskie, 14.11, 14:00

W pokoju siedziało dwóch prawników, którzy na widok Indi podnieśli się i uścisnęli jej dłonie.
Indira zaczęła przeglądać przygotowane papiery.
- Mam kilka uwag. - stwierdziła po zapoznaniu się z umową i zaczęła zakreślać punkty co do których miała zastrzeżenia.
- To najlepiej w takim razie połączyć się z drugą stroną.
Jeden z prawników ruszył po aparat i podciągnął go na środek stołu.
Indi wybrała numer ojca i włączyła na głośnomówiący.
- Ojcze, dokumenty są gotowe. - w między czasie rozległo się pukanie i do pomieszczenia wszedł ambasador Jones - Mam kilka uwag.
- Prześlijcie mi dokument.
- stwierdził Gemmer.
Po kilku minutach potwierdził:
- Mam dokument przed sobą. Słucham, Indi.
- Zakładając, że Wojtek się zgodzi na przejęcie opieki, chcę mieć gwarancję okresowych wizyt Alex. Zarówno jej u mnie jak i moich u niej. Konkretnie co drugi weekend Alex będzie spędzać u mnie. Tak samo jak miesiące wakacyjne i co drugie święto.
- Jak mówiłem, nie ma takiej możliwości aby Alex mogła przebywać w Stanach pod Twoją opieką. Amerykański paszport to świętość, promujemy to od dziesięcioleci. I Ty dobrze z tego zdajesz sobie sprawę. Wystarczy zaprząc kilku dobrych prawników i Alex nie wróci pod opiekę swego ojca, choćby ten machał tymi dokumentami. Gdybyś tak zdecydowała oczywiście. Wiesz o tym dobrze, spytaj Paula jak masz jakieś niejasności w tej kwestii. Co do twoich odwiedzin córki, nie widzę przeciwwskazań.
- W takim razie, Wojtek dostanie wizę bez ograniczeń i będzie przyjeżdżał z Alex. Poza tym, w Stanach będziesz mieć też mógł kontrolować sytuację przez Christophera, prawda?
- Indi próbowała jeszcze jednej furtki.
- Jeżeli mr Woytek będzie chciał przyjeżdżać… dobrze, można to w dokumentach zamieścić, ale nie jako warunek, nie przymus, jestem pewien, że w takiej sytuacji załatwienie mu wizy będzie automatyczne, to nawet nie formalność.
- Chcę mieć to jednak zapisane w umowie. Że tę wizę dostanie, by uniknąć później jakichkolwiek… uchybień proceduralnych. Alex również zachowa obywatelstwo amerykańskie. Chcę również mieć prawo głosu co do wyboru jej szkół.
- Paul, jak widzisz sprawę tej wizy?
- W takiej sytuacji…
- ambasador zastanawiał się na głos. - Ojciec obywatelki amerykańskiej, której matka, obywatelka amerykańska rezyduje w stanach. Cel umożliwienia kontaktów. Tak, to z automatu Maxwell. Problemem jest to, że w umowie to znaleźć się nie może. Stany Zjednoczone Ameryki nie mogą być zmuszane do czegoś zapisami umowy cywilnoprawnej zawieranej przez osoby prywatne. Prestiż.
- Możemy zrobić to trochę inaczej.
- Do rozmowy włączył się prawnik. - Można wystawić wizę na ojca Alessandry Gemmer przed podpisaniem umowy.
- Tylko że wtedy nie będzie powodu wydać wizę na poczet okoliczności rodzinnych PRZED podpisaniem umowy
- powiedział zastępca ambasadora John Law. - Kwadratura koła.
- Można wydać wizę w tym samym czasie co podpisanie umowy przecież. Skoro jest to “z automatu”
- stwierdziła Indira. - I zawrzeć klazulę, że wydanie wizy jest częścią podpisania umowy.
- Nie podpisania, jej ważności
- prawnik gryzł w zamyśleniu koniec długopisu. - Jeżeli mr Gemmer nie chce w umowie zapisów o obowiązku przywożenia Alessandry do USA w określonych terminach można zamienić to na obietnicę ojca iż będzie robił to w niesprecyzowanej częstotliwości po uzgadnianiu terminów z matką dziecka. Klauzula warunkowałaby ważność umowy wskazując warunek posiadania wizy. A tę podpisać można w chwilę po podpisaniu dokumentu.
Ambasador i jego zastępca spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami.
- Tak Maxwell, tak chyba możemy zrobić, zaraz zlecę wystawienie wizy, potrzebuję tylko danych mr Wojciecha.
- Do danych trzeba samego zainteresowanego
- stwierdziła Indi - ja ich nie posiadam. Pozostaje kwestia edukacji oraz kwestia ustaleń finansowych. Chcę zachować prawo głosu co do edukacji córki oraz chcę ustanowić dla niej fundusz, na poczet, którego wpłat dokonywać będzie w dalszym ciągu dziadek oraz ja. Fundusz zostanie przekazany Alessandrze w dniu ukończenia 19 lat.
- Nie wystawię wizy bez danych, to niemożliwe.
- Ambasador pokręcił głową. - Jak wy to sobie wyobrażacie? Może jeszcze in blanco?
- Nooo skoro wiza ma być wystawiana w momencie podpisania dokumentów, to podać dane może Wojtek, który te dokumenty ma podpisać.
- Indira zrobiła zdziwioną minę - Chyba, że danymi dysponuje mój ojciec.
- Nie, nie mam ich. Ten drań dobrze się ukrył. Człowiek widmo...
- Ojcze
- Indi wpadła w słowo - proszę przestań tak mówić. Rozumiem, że jest twym wrogiem nr 1 ale spróbuj się powstrzymać. Skoro człowiek widmo, to trzeba zaczekać na niego, by podał te dane w momencie podpisywania dokumentów. Zanotowaliście panowie kwestię wizy? - spytała prawników. - Co z pozostałymi punktami?
- Dobrze, czyli klauzula
- skwitował prawnik - casus prawny…
- I obietnica panno Gemmer
- odezwał się ambasador. Od początku spotkania patrzył na dziewczynę z jakimś żalem, a tony wobec jej ojca były jakieś takie chłodniejsze niż zwykle. - Obiecuję pani, że jak ojciec Alessandry wystąpi o wizę z kompletem wymaganych dokumentów, to sam o to zadbam. I nie ważne, że właściwie pod względem przepisów nie będę miał wyboru.
- A jakby jednak wizy nie dostał, to klauzula umowę neguje
- dodał prawnik. - Czy ta sprawa… takie jej przedstawienie panią satysfakcjonuje?
Indi przez chwilę spoglądała na ambasadora niemo dziękując mu za pomoc.
Zacisnęła usta. Nie mogła teraz wyrazić podziękowań słowami bo czuła, że zaczęłaby ryczeć i wyć.
- Tak - pokiwała głową - satysfakcjonuje. Jedźmy dalej.
- Prawo zachowania głosu względem edukacji, tak, jak najbardziej. Fundusz również można umieścić w umowie, nie widzę przeciwwskazań
- ojciec Indiry zgodził się łatwo na kolejne warunki córki.
- Kwotę zadeklarowaną z twojej strony, ojcze, też chciałabym ująć w dokumencie. Doprecyzuj, proszę. - Indi pochyliła się nad papierami ze swoimi notatkami na marginesach. - W dalszym ciągu będzie to 200 funtów, które wypłacałeś mi w alimentach? - powiedziała to jakby nie zwracając uwagi.
- Jeżeli tak sobie życzysz, nie widzę problemu.
Indi pokręciła głową:
- Kwota będzie rewidowana co roku do czasu osiągnięcia przez Alessandrę 19 lat. 200 funtów dzisiaj a 200 funtów za dwa lata to nie to samo. Chcę również by Alex zachowała moje… nasze nazwisko do momentu pełnoletności. Potem sama zdecyduje czy woli przejąć nazwisko ojca czy nie.
- Zgoda.
- Na ostatek, ojcze… 36 godzin na wydostanie Wojtka. Po tym terminie, uważam rozmowy za niebyłe.
- Nierealne
- skwitował Gemmer. - Nie wiemy nawet gdzie on jest, kto go przetrzymuje. Samo ściągnięcie do Warszawy Christophera, wsparcie może potrwać dwa dni.
- Nie wiem, gdzie przebywa obecnie Christopher ale 48 godzin na dotarcie do Warszawy
? - zdziwiła się Indira.
- Indiro, lot z NY do Warszawy to czternaście godzin wliczając strefy czasowe. On jeszcze o niczym nie wie, muszę z nim porozmawiać, musimy znaleźć skład do takiej akcji, zorganizować sprzęt - konsul Gemmer głos miał twardy. - To operacja prywatna, a nie działania mobilnej grupy sił reagowania USA. Limit czasowy nie wchodzi w grę. Nie wchodzi nawet pod dyskusję. Obojgu nam zależy, obojgu zależy na tym aby to odbyło się jak najszybciej. Chyba nie wątpisz w moje intencje w tej kwestii.
Dziewczyna potoczyła wzrokiem po obecnych zastanawiając się.
- Im dłużej tu siedzę, tym większe ryzyko by nas namierzono. Zdajesz sobie z tego sprawę? Nie chcę siedzieć jak kaczka na strzelnicy, pomimo serdecznej gościnności pana Jonesa, bez możliwości manewru, ojcze. To z kolei przypomina jeszcze jedną kwestię. Zanim oddam Alex Wojtkowi pozostanę w Warszawie jeszcze miesiąc-dwa by oswoić córkę ze zmianami. Christopher może również pozostać jeśli będzie chciał. - wzruszyła ramionami. - by dopilnować, że nie ucieknę mu - skrzywiła lekko usta. - I po tym czasie wrócimy razem. Tak może być?
- To zostawiam już wam, relacje między wami nie są częścią podpisywanej umowy. To twoja obietnica, względem mnie, że za Christophera wyjdziesz, a nie prawnicze bełkoty.

Gdy Gemmer to mówił, Indi zobaczyła obrzydzenie na twarzy ambasadora, choć tylko przez chwilę. Był dyplomatą, opanował się błyskawicznie.
- Chodziło mi o zawarcie informacji na temat buforu czasowego z przekazaniem opieki, ojcze. Dla Wojtka to też istotne, by nie spodziewał się dziecka, które poznał zaledwie parę dni temu w traumatycznych okolicznościach od razu po podpisaniu dokumentów. A Ciebie proszę o przekazanie tej informacji wybranemu przez Ciebie przyszłemu mężowi.
- Uprzedzę go. Ty masz w tej kwestii wolną rękę.
- nie było w tonie nic takiego ale “powiedział łaskawie” aż cisnęło się za komentarz.
Indi spojrzała na prawników:
- Tę klauzulę można dopisać?
- Oczywiście
- prawnik pokiwał głową. - I tak to tylko wersja robocza, zakładaliśmy poprawki. Reasumując: Indira Gemmer wskazuje Wojciecha Kleszcza jako ojca swego dziecka, Alessandry ustanawiając jego prawa rodzicielskie. Poza tym przekazuje opiekę nad Alessandrą Panu Kleszczowi nie pozbawiając przy tym siebie praw rodzicielskich, prawnie jednak Pan Kleszcz otrzyma wyłączność prawa do opieki. Pani Gemmer będzie miała dowolność odwiedzania córki w Polsce choć po uprzedniej konsultacji terminów z ojcem dziecka. Pan Kleszcz zobowiązuje się, do odwiedzania z Alessandrą jej matki w Stanach, bez sprecyzowanej częstotliwości i również po konsultacjach dotyczących terminów. Gdyby uniemożliwiał to brak wizy i ten warunek nie mógł być spełniony, umowa staje się nie ważna. Panna Alessandra będzie miała fundusz z pieniędzmi wpłacanymi przez dziadka, oraz matkę. Stanie się jego dyspozytorką po ukończeniu 19 roku życia, do tego czasu nosić tez będzie nazwisko matki. Panna Indira zachowa też prawo do współdecydowania o edukacji Alessandry, Pan Kleszcz będzie zobowiązany do konsultacji i relacji związanych z nauka małej. Panna Gemmer rezerwuje sobie również bufor czasowy 1-2 miesiąca na stopniowe przekazywanie dziecka pod opiekę pana Kleszcza zgodnie z polityką najwyższego dobra dziecka. To oczywiście w skrócie, wszystko będzie skreślone językiem prawniczym. Czy mają państwo coś do dodania? O czymś zapomniałem?
Indirze podczas podsumowania trzęsła się bródka i zagryzła wargi by nie zacząć płakać na głos. Schowała pochyloną twarz w dłoniach by nie pokazać zebranym co dzieje się z nią podczas tego podsumowania. Przy pytaniu prawnika odetchnęła głęboko, jak nurek po wynurzeniu się z wody i stwierdziła cicho:
- Nie. - nie była pewna czy nawet na takim krótkim słowie głos się jej nie załamie.
Kolejny oddech i jeszcze raz.
- Jeśli to wszystko, ojcze, to kiedy mam spodziewać wiadomości od ciebie na temat Wojtka? Chcę wiedzieć jaki jest postęp.
- Będę informował na bieżąco o wszelkich postępach. Zacznę działać niezwłocznie po tym gdy Paul prześle mi skan podpisanego przez ciebie dokumentu. - Na słowa Maxwella Jones znów wykrzywił się lekko w obrzydzeniu.
Nawet w takim momencie… konsul warunkował swoje działania dopiero…
- Zawiadomię cię - rzekł chłodnym tonem ambasador. Wzrokiem starał się dodać Indirze otuchy.
- Świetnie. Z Christopherem skontaktuję się mam nadzieję od razu. Indi, nie ukrywam, że sama możesz pomóc. On u was będzie ze swoją dobraną ekipą w ciągu dwóch dni ale na nieznanym terenie, działając po omacku. Oczywiście priorytetem jest Twoje bezpieczeństwo, to oczywiste. Jednak z nas wszystkich chyba tylko Ty masz choćby strzępy informacji by je przekazać grupie ratunkowej. Im ich więcej tym lepiej. Jeżeli masz możliwość ustalenia czegokolwiek co mogło by pomóc aby Chris nie błądził na ślepo, to da nam wszystkim wiele.
- Czekam na dokumenty i podpiszę je od razu. Nie wiem ile może to zająć. Do pół godziny? Ja nie wiem gdzie on jest. Podałam numer telefonu, który możecie wykorzystać do namierzenia. Mogę skontaktować się w między czasie z kimś, kto może mógłby pomóc namierzyć lokację. To znaczy, że mam iść z ekipą ratunkową?
- spytała Indi już zupełnie zaplątana - Nie zostawię Alex samej. Ja się nie znam na walce.
- Nikt nie każe Ci tego robić dziecko. Po prostu każda informacja jaką mi przekażesz będzie ułatwieniem dla akcji ratunkowej. Na ta chwilę nie tylko nie wiemy gdzie go przetrzymują, nie wiemy nawet kto, dlaczego, co chcą. Choćby domysły mogą tu wiele pomóc, rozjaśnić by nie zaczynać od zera.
- Gemmer przerwał, tymczasem prawnik widząc, ze nie jest potrzebny ruszył robić korektę w dokumentach.
- Dwa tygodnie temu wynająłem kogoś do znalezienia Woytekha, jednego z lepszych osadzonych w mieście - kontynuował ojciec Indiry. - Dla niego było to trudne zadanie, co dopiero mówić o Christopherze jak do was przyleci.
- Wiem, że wynająłeś. Mówił mi o tym. Daj mi namiary na tego człowieka. Spróbuję się dowiedzieć co ustalił. Ojcze, ja nie wiem kto i co. Ale Wojtek wspomniał coś o grupce ludzi co chcą zabić jego i wszystkich jego znajomych z puszczy. I że dlatego układał się z …
- urwała naraz - … z tymi co szukają mnie i Alex, by móc się bronić. Układ nie wypalił tej samej nocy, 11 listopada.
Gemmer milczał.
- Przyjrzę się temu - powiedział w końcu powoli. - Odezwę się niedługo, muszę ustalić kilka spraw. Uważaj na siebie.
Indi jedynie pokręciła głową na te słowa.
- Jak zawsze, ojcze. Ty też. - rozłączyła się i przez chwilę wpatrywała się w ścianę przed sobą. Jej ciężką zawieszkę w niezręcznej ciszy, jakiej żaden z mężczyzn nie wiedział jak zakończyć, przerwały w końcu kroki.
- Dokument z poprawkami w dwóch wersjach językowych - powiedział cicho prawnik - po polsku i po angielsku.
- Angielska wersja ma znaczenie przeważające?
- Tak
- pokiwał głową i podał pióro do podpisu. Ciężkie, zdobione, z inicjałami wygrawerowanymi na skuwce. Prestiż.
Indi złożyła swój podpis...
 

Ostatnio edytowane przez corax : 11-03-2016 o 19:35.
corax jest offline  
Stary 12-03-2016, 14:15   #25
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Aparat telefoniczny w centrum, śródmieście, al. Jereozolimskie, wczesne popołudnie
- Mówiła też, że Wojtek ma te dane wujku.
- On mówił, że to ta druga je zabrała.
- No ja tylko powtarzam co...
- Cicho daj pomyśleć. - W słuchawce brzmiał szum drzew, - Albo ona mówi prawdę i Wojtek je miał, ale chciał je wykorzystać do zemsty na Erneście zanim przekaże je starszyźnie. Albo to on mówił prawdę i ona blefuje, liczy, że to nas zmobilizuje do przeprowadzenia desperackiej akcji ratunkowej.
- Bo tak właśnie powinniśmy zrobić!
- Bałałajce o to chodzi. Chcą odciąć nas od miasta. Albo sami mozolnie wytropią i wybiją zwiadowców dzięki informacjom wyciąganym powoli od niego, albo grupa Wojtka sama poda się na tacy w desperackiej akcji odbicia go. Tylko ułatwimy im tym zadanie. A jak zmasakrują nasze oczy i uszy na Warszawę, to on przestanie być im potrzebny. Skup się durna, myśl mózgiem.
- To nic nie zrobimy?
- Mówiła o wsparciu?
- Tak, jej ojciec ma przysłać ludzi do odbicia Wojtka, ona chce wiedzieć o co tu chodzi.
- To dobrze... my zaś postawimy ultimatum Sebastianowi, nie może sobie pozwolić nas stracić.
- Mogą nie zechcieć.
- Ernest przekona Sebastiana.
- Coooo?!
- Jak ta bestia będzie kierować ich siłami skierowanymi do odbicia Wojtka to... cóż, może zdarzyć się wypadek. Ernest nie jest głupi, nie przegapi okazji by go wykończyć jednocześnie szarpiąc psy.
- ALE...!!!
- Dlatego trzeba ostrzec Bałałajkę. Ernest, wpadnie w zasadzkę, grupa Amerykanki spadnie im na karki. A nasi wejdą jak tamci będą się wyrzynać. Jak zwykle. Cicho, od tyłu.
- A Bałałajkę ostrzeżemy poleconym czy na spotted:NightWarsaw? - dziewczyna fuknęła.
- Bałałajke ostrzeże ktoś, komu ona ufa, choć nienawidzi. O akcji w bunkrach nie dowiedziała się znikąd. Musisz odnaleźć Klarę.
- Ta pijawka kryje się nie gorzej niż Wojtek się krył.
- Wojtek prosił cię byś miała oko na jego córkę i na jej matkę, by nie wpadły w kłopoty. Rób to dalej, a przy okazji... Klara ma tą małą hakerkę, może Amerykanka i ona mają na siebie namiar.



Ambasada USA w Londynie, 24 Grosvenor Square, wczesne popołudnie
Maxwell Gemmer siedział przed laptopem z odpalonym Skype.
- I tak to mniej więcej wygląda - zakończył przedstawienie sytuacji w Warszawie swojemu rozmówcy.
- Chcesz by mój syn zebrał ekipę, przyleciał na nieznany teren, zrobił tam Wietnam... by odbić twojego zięcia?
- Tylko nie zięcia! - Konsul USA w Londynie poczerwieniał lekko. - To warunek Indiry, nie mój. Zostawi wtedy bękarta ojcu i zgodzi się wyjść za Christophera. Alex... cóż, to kłopotliwe, ale to tylko dowodzi płodności, a przecież o to ci chodzi w głównej mierze. Ciąże do skutku, prawda?
Rozmówca milczał.
- Linia krwi, wiesz kim był jej pradziadek. Wiem również, że mu się podoba.
- Och to też. I charakter, to ważne. Chris lubi poskramiać. I się tu nudzi, a taki wypad... chwała, to też ważne.
Teraz milczał Maxwell.
- Dobrze - Matt Meade, gubernator Wyoming zgodził się w końcu. - Przekażę to Christopherowi, jak go znam to będzie się palił do wyjazdu. Jeden drobny szczegół... robiłeś testy?
- Nie, nie miałem dostępu do nikogo - szczerze odparł Gemmer. - Ale to już nie ważne, jest w wieku w którym to wyklucza by...
- Ile ona ma lat?
- Skończyła 21.
- Mhm, faktycznie. Ale tak pro forma, wyślij mi coś, by sprawdzić.


Gdy gubernator rozłączył się, Gemmer sięgnął po komórkę i wybrał numer do detektywa Piaseckiego.



Sieraków, Puszcza Kampinoska, wczesne popołudnie
Siwy mężczyzna patrzył na ojca Mileny i podał mu komórkę. Zastanowił się nad czymś mocno.
- Potrzebuję chwili spokoju i muszę być sam. - powiedział, choć był tu tylko gościem.
Jednak gospodarza zdmuchnęło.
Starzec wyciągnął niewielki kosmyk włosów.
Czas było na odpowiedzi na kilka pytań.




Ambasada USA w Warszawie, Śródmieście, Al. Ujazdowskie, wczesne popołudnie
- Christopher zawiadomiony, zbiera ludzi, przygotowuje akcję, niedługo przyleci. - Konsul Maxwell Gemmer brzmiał jak zadowolony z siebie.
Zadzwonił zaraz po tym jak prawnik przesłał mu skan dokumentów.
- Rozumiem, zajmę się twoją córką i wnuczką - Paul Jones patrzył na Indirę będącą na skraju załamania, zaakcentował ostatnie słowo. - I Maxwell? Jeszcze jedno.
- Tak?
- Wykasuj mój numer prywatny ty gnido. - Ambasador przerwał połączenie.

- Zostawcie nas samych - rzucił do prawnika i swego zastępcy, Johna Law.
Obaj wyszli, choć ten drugi z ociąganiem, wpatrywał się w Indirę starając to ukryć. Wychodząc sięgnął po telefon do kieszeni marynarki.

- Panno Gemmer... - zaczął Paul po chwili ciszy. - Od razu powiem wprost, w naszym, hm, zawodzie... ważna jest opinia. Mówię to na wszelki wypadek, gdyby starała się pani kiedykolwiek proponować, poprosić... aby ten dokument trafił do niszczarki gdy ten sukinsyn wywiąże się z obietnicy i doprowadzi do uwolnienia ojca Alessandry. Nie mogę sobie na to pozwolić. Z drugiej strony... to placówka publiczna, ktokolwiek panią ściga, dowie się wcześniej czy później. Proponuję azyl. Z jednej strony wszyscy pracownicy jacy wiedzą, że jest tu pani i pani córka... będą dalej o tym przekonani. Z drugiej... mogę przyjąć w tajemnicy Alex do siebie. Mieszka z nami moja córka uwielbia dzieci. Pani tego zaproponować nie mogę. Błędy młodości, moja żona dostała by apopleksji gdyby pod jednym dachem... kobieta tak piękna jak Pani. Cóż, do końca życia będę odbudowywał zaufanie Catherine, mam nadzieję, że Pani to rozumie. To oczywiście tylko propozycja...
Przerwało mu pukanie do drzwi.
- Wejść - rzucił zirytowany.
- Panie ambasadorze - jakiś urzędnik powiedział uchylając drzwi. - Na dole jest ta Polka co była tu bez dokumentów. Zrobiła awanturę, teraz siedzi przed wejściem. Miałem mówić ochronie by usunęli, ale...


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 13-03-2016, 20:22   #26
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Otumaniona dziewczyna spojrzała na ambasadora.
- Panie ambasadorze, dziękuję panu za wsparcie i za ofertę. Postawię jednak pytanie z innej strony. Czy może pan zapewnić kogoś zaufanego do wywozu Alex z kraju?
- Niestety tak zaufanych osób nie mam.

Projektantka zasępiła się rozważając dostępne opcje. W między czasie ambasador podszedł bliżej dziewczyny:
- Pani Indiro, ponadto, muszę również otwarcie powiedzieć. Jeżeli będzie chciała pani wywieźć małą z Polski będę zmuszony ostrzec pani ojca.
Indira podniosła głowę by spojrzeć mężczyźnie w oczy. Położyła mu dłoń na ramieniu. Paul Jones starał jej się pomóc i doceniała to. W tej chwili jednak nie była w stanie inaczej mu podziękować niż gestem.
- Skontaktuję się z ojcem.

Indi wykręciła numer ojca po raz kolejny tego dnia. Oczekując na połączenie skinęla na ambasadora Jonesa by zaczekał. Maxwell odebrał niemal natychmiast.
- Tak?
- Ojcze, muszę jeszcze jedno ustalić. Muszę na czas najbliższych dni ukryć małą. Wyślę ją z zaufaną osobą w bezpieczne miejsce. Dam namiary na tę osobę również tobie. Ale chcę by ludzie z PKiNu nie mieli do niej dostępu.
- urwała na chwilę przemagając się - Bo chcę się z nimi skontaktować.
- Indi, jeżeli mała zniknie z Warszawy ja czuję w tym Twoje kombinacje. Na wszelki wypadek dałem znać gdzie trzeba, przetrzepią loty WHO, ale muszę się liczyć z innymi… hm, planami. Jedna informacja, że Alex opuściła Warszawę i z umowy nici.
- Ojcze nie rozumiesz? Jeżeli ją dorwą, dorwą i mnie. I wtedy nici z twych planów o małżeństwie i przedłużaniu rodu czy cokolwiek planujesz. Podpisałam papiery, dostaniesz informację, gdzie będzie. Nie mam tu w Warszawie bezpiecznego miejsca, które byłabym pewna, że nie jest infiltrowane przez nich. Mam gdzie indziej i nie w Stanach.
- Indi zaczynała przybierać ton jak do Alex - Nie mogę siedzieć w ambasadzie, bo i tak nas znajdą. To jest X godzin, podczas których Christopher się przygotowuje. Zanim tu dotrze...
- Indi
- przerwał jej ojciec. - To wyślij ją do mnie. Do Londynu. Placówka US w UK, jedna z najważniejszych takich placówek na świecie, a ja osłoniłem się również inaczej. Hm?
- Ojcze do tej pory nie starałeś się o tytuł dziadka roku. I wybacz, ale przemawia przez ciebie chęć posiadania asa niż troska o wnuczkę....
- Oczywiście.

Indira spojrzała na Jonesa i przymknęła na chwilę oczy starając się opanować.
- Impas. Co proponujesz zatem? Ja jestem gotowa się wywiązać z umowy. Masz podpis. Ty oczekujesz, że uwierzę ci na słowo choć nie raczyłeś uczynić tego gestu w moją stronę.
- Nie będę mógł przekazać Alessandry nikomu prócz… rodzicom, nie będę ci mógł odmówić jej jak po nią przyjedziesz. Ty zaś wywożąc ją, możesz przemycić ją do Stanów. Przykro mi skarbie, sama chyba rozumiesz tę sytuację. Nie będę się upierał przekonując Cię, że zmieniłem nastawienie do niej, ale tu przynajmniej będzie bezpieczna, o to ci chodzi, tak?
- Musiałabym przylecieć z nią, a i jej i moje nazwisko na pewno znajduje się na liście obserwowanych. Już raz nas zgarnęli z lotniska. I jest to kolejny sposób na poinformowanie Sebastiana i Ernesta gdzie jest.
- Indira potarła czoło - Jeśli nie tu to zgarną nas w Londynie. To nie wypali. - myślała na głos.
- Zorganizuję czarter.
- Zadzwonię za parę minut, muszę omówić tę kwestię.
- rozłączyła się.
- Co pan sądzi o tym? - spytała ambasadora, główkując ostro.
- Moja oferta jest aktualna, jak przerzut małej do mojego domu zorganizuje się w tajemnicy… to wątpię by ją tam znaleźli. Oferta Max… oferta pana Gemmera też jest niegłupia. Wątpię by ktoś stąd - nie ważne kim są, silił się na atak na ambasadę US w UK.
- Panie ambasadorze, to nie jest kwestia ataków. To kwestia podawania środków usypiających, zastraszania, pobić. Tego typu rzeczy. Wystarczy, że dopadną czyjąś rodzinę i mają wejście do ambasady. Zdaje sobie pan sprawę, że pana zastępca bywa w ich towarzystwie?
- spojrzała na Jonesa - Byłam na przyjęciu ostatnio. Wyglądał na dość zżytego z Szalonym Kapelusznikiem.
- Z kim?
- Sebastianem, nie znam ich nazwisk, jedynie imiona. Typek nosi przeróżne nakrycia głowy i dziwnie mówi. Mam wrażenie, że ma nieco nierówno pod
- Indi zrobiła ruch ręką koło skroni - Prawa ręka Sebastiana to facet z blizną na twarzy. Brutal, morderca i sadysta. Mówię to po to, by miał pan świadomość sytuacji. Nie mogę przyjąć oferty złożonej w ciemno. - spojrzała na mężczyznę - Wbrew temu co mógł twierdzić mój ojciec, cenię sobie honor. Bardzo.
- …. jeśli przyjmie pan Alessandrę pod swój dach, może pan się narazić. Nie tylko siebie, swoją rodzinę również.

Ambasador zamyślił się, spojrzał ciężko na Indi.
- Wie pani… ja w swoim życiu jako żołnierz, a potem jako dyplomata dopuszczałem się różnych rzeczy. Ale mój podpis jako świadka na tej umowie to jedno z cięższych rzeczy jakie obciążać będą moje sumienie. Ale odpowiadam za tą placówkę. W świetle takich okoliczności muszę (nie ważne co chce Gemmer) uznać, że dalsza obecność Alex w ambasadzie naraża moich podopiecznych i samą misję. Dziewczynka nie może tu zostać i musi to być jawne. Ale azylu u siebie nie odmawiam, jestem pani coś winien. Równocześnie można wykupić bilet na Alex lotem rejsowym do Londynu, gdy zostanie u mnie. Fałszywy trop. Albo puścić trop, że jest gdzieś tu gdy wyczarteruje ją Pani do Londynu.
- Czy to nie dziwne, że mam opory przed powierzeniem jej mojemu własnemu ojcu?
- spytała szeptem dziewczyna - Dobrze, wykupię jej lot do Londynu wraz z opieką. Prosiłabym jeszcze o to, by mój przyjaciel pojechał z nią. Zna go, lubi i ufa mu. Nie chcę po tym wszystkim by … była całkiem sama w obcym miejscu z obcymi - spojrzała na Jonesa przepraszająco - Rozumie pan? Czy to możliwe?
- Porozmawiam z żoną i córką
- westchnął ambasador. - Postaram się przekonać Catherine. - Pani przyjaciel jest zamężny?
- Nie, przeszedł niedawno dość ciężki rozwód.

Ambasador westchnął.
- Rozumiem…. Ta kwestia o wyrywaniu ludziom pewnych rzeczy. Wolałbym, aby w kwestii mojej córki to Pani porozmawiała o tym z Pani przyjacielem jeżeli ma tam przebywać.
Indi miała nieco zdumioną minę ale pokiwała głową.
- Oczywiście. To… czekam na informację? Zależy mi aby wywieźć Alex jak najszybciej. Przed zmrokiem.
- Zaraz zadzwonię do córki.
- Będę w wydzielonym pokoju.


Podreptała do pokoju przekonać Marcina.
- Marcin, potrzebuję jeszcze twojej pomocy. Dasz radę zarwać kilka dni?
- To znaczy co potrzebujesz i co to znaczy kilka dni?
- Potrzebuję byś pojechał w bezpieczne miejsce z Alex.
- Indi przytuliła się do zdziwionego tym nagłym skróceniem dystansu mężczyzny i wyszeptała mu do ucha - Chcę ukryć Alex przed tymi z PKiNu i przed wydarzeniami następnych 2-4 dni. Dasz radę?
- Co to za miejsce?
- Marcin odsunął się lekko by spojrzeć Indirze w oczy.
- Nie mogę tu.
Fotograf tylko pokręcił głową z jakimś smutnym przekąsem.
- Jest jeszcze jedna kwestia. Byś nie podrywał kobiet podczas tych kilku dni.
- Mała, ja naprawdę no… serio tak o mnie myślisz?
- Marcin teraz aż się obruszył i spojrzał jakby zarzucała mu zbrodnie stulecia.
- Nie, ale to tylko takie polityczne ostrzeżenie. Nie ode mnie, Marcinku - Indi uśmiechnęła się lekko.

Zadzwonił telefon. Ambasador w zawoalowany sposób przekazał zielone światło. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła po uzyskaniu informacji od Jonesa było zabookowanie najbliższego lotu do Londynu dla Alessandry Gemmer, nr paszportu 3400002423 oraz Indiry Gemmer nr paszportu 7640886478.

Następną rzeczą było wytłumaczenie Alex, że…
- Córeczko, wujek pojedzie z Tobą w jedno miejsce. Bezpieczne miejsce. Dobrze?
- Ja cem sostać z tobom
- buzia szkrabka wygięła się w podkówkę.
- Wiem, kochanie, a ja chcę być z tobą. Ale pamiętasz Matyldę i Monisię? Muszę spełnić obietnicę jaką im dałam. Pamiętasz, że złożone obietnice są bardzo, bardzo ważne.
- Ja nie cem iść bez ciepie.
- Alex rozpłakała się a serce Indiry pękło na drobne kawałeczki.
- Będzie z tobą wujek Marcin, to prawie jak ja, szkrabku - przytuliła szlochającą córeczkę. Gładziła małe ciałko i cmokała buzialka.
- Szzzzzz wszystko będzie dobrze. To tylko na króciutko.
Mała szlochała rozdzierająco przez dłuższą chwilę, tuląc się do matki i do Any. Nie dała się oderwać od Indiry.
Przytrzymując i kołysząc nieco uspokojoną córeczkę, Indi o włączyła laptopa.

Po chwili zastanowienia wysłała maila:

Do Mr. E [email]:
Cytat:
790127459 - chcę rozmawiać z Sebastianem.
Telefon zaczął dzwonić jakiś kwadrans po szesnastej, numer był zastrzeżony.
- Halo? - w głosie Indiry było słychać napięcie.
- Panno Gemmer! Nawet nie POTRAFI sobie Panienka wyobrazić jak wielką radość sprawia MI informacja, że nic się panience nie stało.
- Ja również jestem zadowolona chociaż nie mogę powiedzieć, by nasze bezpieczeństwo było szczególnie brane pod uwagę 11 listopada, panie Sebastianie.
- Było. PROSZĘ mi uwierzyć, nie spodziewaliśmy się takiego obrotu spraw. Kilku dobrych LUDZI oddało życie… Czy przyjmie Pani zaproszenie dziś na KOLACJĘ?
- Niestety z przykrością muszę odmówić. Catering ostatnio mi zaszkodził. Za to chciałabym pomówić o wspólnych interesach.
- Catering z najlepszych RESTAURACJI to nawet nie jak catering. Nalegam. Rozmowa w CZTERY oczy zawsze daje więcej niż przez telefon. Szczególnie w INTERESACH.
- Panie Sebastianie, oboje wiemy, że to nie wchodzi w grę. Oboje wiemy, że teraz próbujecie mnie namierzyć. Oboje też wiemy, że otrzymaliście już informacje gdzie jestem.
- Rozumiem, na pewnym poziomie to wręcz nie wypada OMINĄĆ pewnego szyku, klasy. Zapewniam, że Ernest wychodząc wziął ze sobą imienne ZAPROSZENIE. Dostarczy. Miałem nadzieję, że z racji pewnego POZIOMU znajomości przyjmie Pani zaproszenie tak… bez tego RYTUAŁU związanego z high class.
- Rytuały, rytuałami. Chcę pomocy.
- Indi zagrała va bank. - Dlatego się ujawniłam, panie Sebastianie. Jeśli Ernest będzie… sobą, nie usłyszy pan jakie korzyści może pan otrzymać z udzielenia mi tej pomocy.
- ZAMIENIAM się w słuch.
- Potrzebuję pomocy Pana i pana podwładnych w wydobyciu Wojtka w łap jego przeciwników. W zamian za to przekażę panu dane wydobyte z gabinetu Wieszczyckiego oraz dorzucę coś jeszcze jako wisienkę na tort.
- Ach! Cóż za WSPANIAŁA oferta. Proszę mi jednak opowiedzieć o tej WISIENCE i udowodnić, że obie panie te dane mają. WYSTARCZY jeden plik, na przykład ten… o mnie.
- Wisienką będzie kontakt do hakerki, która właśnie zajmuje się danymi. Biorąc pod uwagę trudności jakie napotkałyśmy w schronach, myślę, że ciężko będzie panu znaleźć osobę podobnie utalentowaną.
- Po co mi kontakt do HAKERKI, jak pani przekazać chce dane? Hm?
- Bo mogę przekazać to co udało się wyciągnąć. Tak samo jak przekazałam Wojtkowi i jego ludziom. A Wojtek obecnie jest w przymusowej gościnie swoich… wrogów.
- Panno Indiro…
- zupełnie inny ton głosu, barwa, rytm, akcent. - Wie pani jaki jest jeden z powodów dla których ja chcę te dane?
- Zapewne by wywiązać się z paktu zawartego nieopacznie z hmm… ludźmi z puszczy? Szczerze mówiąc… panie Sebastianie… zupełnie mnie to nie interesu...
- Zainteresuje…
- wszedł jej w słowo tym samym zmienionym tonem głosu. - Podziwiam Panią, szanuję, źle zaczęliśmy znajomość. Sęk w tym urocza modystko, że one pozwolą mi na...
- ...większą władzę? Więcej wpływów…
- Nie. Na utrzymanie jej, bez pomocy Ernesta. By móc tego idiotę spuścić w… tam gdzie król, i tak dalej.

Indi nie mogła powstrzymać śmiechu. W obecnej sytuacji wyrażenia Sebastiana brzmiały jak teksty z kabaretu. Nie żeby śmiesznie. Surrealistycznie. Nie traktowała go niepoważnie ale...
- Och, panie Sebastianie. Nie wiedzieć czemu - powiedziała rozbawionym lekko tonem po czym spoważniała - ze wszystkich pana ludzi, wybija się pan ponad przeciętność. I w zasadzie lubię pana. Pozostali pana “przyjaciele” to pana konkurencja. Więc co dalej zrobimy? Ja chcę czegoś, pan chce czegoś. Reks i Magda chcą mnie. Ja chcę Reksa. Nie wie pan jak BARDZO. - powiedziała to tonem Sebastiana.
- Nie wiem. Możemy zawrzeć pewną umowę. Najpierw jednak niech Pani sprecyzuje czego dokładnie sobie życzy.
- Chcę Wojtka, całego i żywego. Bez uszczerbku na zdrowiu i umyśle. To chyba… niewiele?
- dodała lekko kuszącym tonem. Dla podtrzymania surrealistycznego odczucia tej rozmowy. - I bez drobnego druczku. Nie tak jak poprzednio, panie Sebastianie.
- Biorąc pod UWAGĘ gdzie jest, w czyich rękach… to bardzo WIELE
- mężczyzna wrócił do dawnego tonu.
- Osoba tak wpływowa jak pan raczej nie powinna mieć z tym problemów. Przypominają mi się te wszystkie miłe chwile spędzone w pana domostwie i opowieści, że pana władza nie ma granic. Grywa pan w pokera?
- Nie. W Brydża. A TYCH opowieści nie przypominam sobie. Niech mi Pani wytłumaczy jedną RZECZ. Czemu miałbym iść na ugodę z Panią, zamiast POCZEKAĆ, aż Ernest dostarczy zaproszenie na kolację?
- Co panu przyjdzie z tego? Jaka wymierna korzyść jest dla pana z faktu przywleczenia mnie przez Reksa?
- Dane. POWIE Pani, gdzie je ukryła, albo da namiar na tego RÓZOWEGO aniołka jaki je ma… jeżeli nie ma ich Pani.
- Panie Sebastianie… w tej chwili to nie kwestia samego posiadania danych bo dane są już u różnych osób. U mnie, u Wojtka a co za tym idzie i mmmm osób przetrzymujących go, hakerki i jej ...pomocnika.
- Klary.
- Tak, Klary. Dużo tego… ja chętnie dam te dane i panu… ale chcę pomocy. To chyba niewiele.
- Problem w tym Pani INDIRO, że kiepsko Pani kłamie.
- Kłamię?
- To znaczy KŁAMIE Pani uroczo. Sęk w tym, że gdyby WOJTEK miał te dane, a złapali go zeszłej nocy… to tutaj w Warszawie ZACZĘŁOBY się coś… Coś szalonego. A…
- Zaczyna się
- potwierdziła Indi - za 48 godzin. Złożyłam ofertę. Nie jest pan zainteresowany, szkoda.
- Nie powiedziałem, że nie jestem ZAINTERESOWANY. Po prostu wskazuję gdzie widzę BLEF. To, że nie gram w pokera nic nie znaczy.
- Nie to miałam na myśli mówiąc o pokerze panie Sebastianie. Miałam na myśli All-In. Mamy wspólny cel. Ja pomogę panu, pan pomoże mi. To proste. Z Reksem niestety nie porozmawiam. Wie pan doskonale jak się to skończy. Albo on albo ja. Tu są moje karty na stole. Chciał pan “zachować” mnie... po schronach… wciąż zainteresowany? Pan, nie Reks, nie Magda.
- Zachować? Nie, nie JESTEM w tym temacie zainteresowany. Ale porozmawiam z MAGDĄ, taka osoba jak Pani, było by miło. Mam propozycję, SŁUCHA Pani uważnie?
- Słucham...
- Indi pakowała swoje rzeczy na jedną kupkę.
- Ma Pani czas do wylotu SAMOLOTU do Londynu, aby udowodnić, że ma Pani dane jakie może Pani PRZEKAZAĆ. Plik Katarzyny Gall. Jak go otrzymam, to coś nie spadnie na ziemię, ERNESTA puszczę gdzie indziej niż do doręczania zaproszeń, popracujemy nad… hm, Wojtkiem i jego stanem PSYCHOFIZYCZNYM i wolnością. Potem pani da mi komplet danych i namiar na HAKERKĘ… bez obawy, jej nic nie zrobię. Jak nie, to zanim mnie pociągną na dół, zrobię WSZYSTKO by wszyscy, od tej śmiesznej staruszki w NY, po Pani listonosza… - urwał. - Aby to zaakcentować nie ZAWRÓCĘ Ernesta z dzisiejszej wyprawy do tego Pani chórku. Czy się ROZUMIEMY?
- Panie Sebastianie… wie pan na czym polega pana problem?
- Wiem, JUŻ Pani mówiła, kiepsko dobieram KAPELUSZE.
- Akurat TEN problem da się rozwiązać… za dużo władzy. Uważa pan, że wszyscy wokół są pozbawieni zasad i że można nimi manipulować strachem, władz…
- Tak. Bo tak WŁAŚNIE jest, Indiro
- po raz pierwszy zwrócił się do niej po imieniu.
I się rozłączył.

Amerykanka przez chwilę kontemplowała nagłe przejście na per ty. Nie była pewna, czy traktować to jako komplement czy nie. Irracjonalnie zrobił się jej Sebastiana... żal. Coś w jego całym zachowaniu i tej rozmowie… sama nie wiedziała co. Był przebiegły, był dziwny, szalony nawet. Ale… coś nie dawało jej spokoju. I nie kłamała, kiedy mówiła, że nawet go lubiła. Choć "doceniała" było lepszym określeniem. Miała wrażenie, że - o ironio - w innych okolicznościach mogłaby się z nim zaprzyjaźnić. Teraz to i tak nie miało znaczenia. Sebastian mylił się. Gdy kogoś nagina się zbyt mocno dzieją się dwie rzeczy: jedna albo ten ktoś się łamie, druga ten ktoś staje się obojętny i coraz mniej i mniej rzeczy się dla niego liczy. Obecnie świat Indi zawężał się do jednej osoby: Alex. Pozostali, niezależnie jak bardzo ich lubiła czy kochała… nie byli priorytetami Indiry. Zastanowiła się chwilę. Jej miłość do córki była absolutna. Jak posłuszeństwo Janka do Ernesta. Maxwell miał rację, musiała to przyznać przed samą sobą. Dla Alex złamałaby nawet swoje słowo, honor się nie liczył, jeśli oznaczało to bezpieczeństwo dziecka. Przez chwilę zastanowiła się, czy jest w stanie zabić dla córki. Zabić Ernesta. Odpowiedź była natychmiastowa. Tak. W tym samym momencie postanowiła też, że pojedzie z Christopherem na akcję. Nie może zmarnować szansy pozbycia się tego potwora i spełnienia obietnicy danej duchom.
 
corax jest offline  
Stary 13-03-2016, 20:23   #27
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Ambasada USA, 14.11. godz. 16:20
Indira posadziła Alex na kolanach Marcina i pognała do oficera dyżurnego po Milenę, która czekała od dłuższego czasu pod bramą wejściową.
Oficer wpuścił ją do przejścia, w którym petenci załatwiali kontrole i zdanie dokumentów.
- Co jeszt? Miałasz domie bycz? - spytała zaniepokojona.
- Wujek mówił, że póki tu jesteś mam robić o co prosił Wojtek. Mam pewne wieści… ale nie tu - Rozglądała się czujnie spod blond grzywki po pomieszczeniu zamiatając warkoczami przy ruchach głowy.
- Nie mokhe dali, za duszo dzieje. Poczebuje info dzie on jeszt, wiesz to?
- Nie tu
- uparła się. - Tu dużo ludzi.
Indira podeszła do oficera dyżurnego by spytać, czy mogą skorzystać z pokoju do przeszukiwań osobistych. Urzędas nie wiedział, i tak był zirytowany kłótniami z blondynką, zadzwonił gdzieś, gdzieś go przełączono.
- Yes, of course. - powiedział patrząc na Indirę i podał jej słuchawkę.
- Hello?
- Tak?
- usłyszała zmęczony głos Paula Jonesa. - Coś się stało?
- Panie ambasadorze, moja znajoma wróciła, ma pewne informacje. Mogę ją wprowadzić do pokoju przeszukiwań osobistych? To wciąż przed terenem ambasady. Pan nie powinien wracać do domu?
- Pani Indiro, ja będę przeklinał ten dzień gdy zadzwonił Ma… gdy zadzwonił Pani ojciec. Tak, powienienem być w domu, czekam na córkę, w kwestii Alex. Dam dyspozycję by ta dziewczyna mogła poruszać się po terenie ambasady, prosiłbym jednak by to nie była noclegownia dla pani przyjaciół, nawet gdy wiem jak to może być ważne.
- Nie, nie. Absolutnie. To kwestia jednej rozmowy. Proszę mi wybaczyć, stawiam pana w niezręcznej sytuacji. Tylko pokój przesłuchań. Nic więcej. Dziękuję panu!

Przekazała słuchawkę oficerowi ze szczerymi podziękowaniami i przeprosinami za zaistniałą sytuację.
Urzędnik posłuchał czegoś w słuchawce, skinął głową i zrobił zapraszający ruch ręką. Wskazał pokój gdzie… dwa tygodnie temu rozmawiała z ojcem.
- No to mowiesz… szypko...mało czasu, Milena. - Indi zacisnęła usta w wąską kreskę.
- Wojtek szukał pewnego miejsca, w lasach na północny wschód od Warszawy. Szpiegował wil… szpiegował pewnych ludzi. To - blondynka zastanowiła się - to ruska mafia. Oni go zgarnęli. Nasi wymogli u Sebastiana reakcję. Będzie dym, Sebastian zareaguje. Ale wyśle Ernesta, a on nie odpuści, zabije Wojtka w próbie uwolnienia go, rozumiesz?
Indi omiotła spojrzeniem Milenę na słowa o Sebastianie. Nic nie wspominał o akcji przeciwko ruskiej mafii przetrzymującej Wojtka. I Ernest jedzie po nią i po chórek.
- A czo doształ w samian? - spytała Mileny.
- To było ultimatum, nasi od jakiegoś czasu chcieli by Sebastian w nich uderzył - Milena była średnio ostra ale ważyła słowa co powiedzieć. - Nie ma wyboru, albo zareaguje, albo zostaje bez nas.
- To wiem… i wiem, że Sebastian kchciał najpierf dane. Za pomocz wam. Wojtek kszyczał to. Wy nie majecie danych. Sebastian nie pomaga bez to.
- założyła ręce na piersiach. - To jaka prawta, Milena?
- Dane są wazne, chca je wszyscy. Ale my nie musimy ich przekazywać. My możemy powiedziec, że wymawiamy sojusz.
- To nie maje szensz…
- Amerykanka pokręciła głową - Sebastian nie srobi niczemu bez dowodu. A wy dowodu nie majeczie. So, nie waszen…
- Ktoś przybył do miasta, tyle wiem. Sprzymierzony z tymi którzy mają Wojtka. Nawet nasi i Sebastiana skurwysyny są na taką Imprezę za ciency. Jak nie pomoże nam z nim, to nasi odstępują. Zostaje sam. Więc on od nas nic nie może żądać, musi to zrobić.
- Jak szie nasywie ruska mafia boss? Wiesz to? Kto przybył? Jak nasywie?
- Bałałajka. A kto przybył… nie wiem
- rozłożyła ręce. - Ja zaczynam dopiero jako zwiadowca, Wojtek nie chciał uparłam się, nie wiem za wiele.
- Duszo luci maje ta Bała…? napisze mi to tu
- podsunęła papier i długopis - Twoi pomogo? Rasem z moimi czy nie?
Blondynka napisała ksywę szefowej mafii na papierku łypiąc przy tym spod oka na Indirę.
- Nie wiem ilu. A nasi nie pomogą, nie maja jak - skłamała.
Zastanawiała się nad czymś.
- Jak Ernest uderzy na ludzi Bałałajki, to albo on albo oni go zabiją. Chodzi o to by ostrzec sukę przed atakiem. Da odpór Ernestowi, Twoi wejda w zadymę.
- A Twoi wejdo po nich…
- Indi popatrzyła dziewczynie prosto w oczy. - Pomóc nie kchco, ale skorzystacz z wojny tak. Tak?
- Liczy się bezpieczeństwo Wojtka
- Milena odwracała wzrok.
- Kazali ci oszukacz? Nie liczy… Wojtka...nie kchco ratowacz… nie? - Indi nie ustępowała skoro raz wyczuła kłamstwo, chciała dotrzeć do sedna.
- Chcą! - walnęła pięścią w biurko. Zakłopotanie zmieniło się w gniew. - Ale my nie mamy sił by atakować ich, Ernest wpadnie, Bałałajka się przygotuje, Twoi rozwalą wszystkich. Wojtek zostanie uwolniony a oni zginą.
- Inaksze jeszt tak pomówicz, inaksze kłamacz.
- Indi pokręciła głową. - Inaksze planowanie, speszjali jak z mafio walczysz. Czo jeszsze wiesz? Gcie to miejszcze?
- Tego nikt nie wie, Wojtek wpadł na trop, te lasy są spore…
- Blondynka opanowywała emocje. - Miał ustalić w nocy, dopadli go, czyli był blisko, ale gdzie dokładnie? - rozłożyła ręce.
- Wiesz ile luci?
- Nie.
- Wojtek nie pomówił jaki trop? Las duszy mówisz, dziesz szukacz musiał konkretno? Wasi jak wejść majo skoro nie wiedzo gcie?
- Nie, nie wiedzą
- zrobiła żałosną minę.
- A telefon na Bała…. maje ktosz z waszych?
- Nie. Znaczy ma, ale… nie da się namierzyć, numer na kartę.
- A jak szie nasywa ten kto ma?
- To nie ważne, nasza starszyzna ma kontakt z tą suką, ale tylko jak trzeba. Negocjacje, nie wiem
- wyglądała na bezradną.
- Wszyszko waszne. Ja kchce znajść Wojtka. Ty nie?
- Znów zaczynasz?
- wściekła się, zerwała się z fotela ciskając gromy z oczu. - Wiesz że chcę!
- Majesz info, nie kchcesz dacz. Kłamiesz. Ja jusz nie wiem co mam wieszycz, Milena. Kaszden czosz kchce.
- Wojtek zarzekał się, że nie masz danych.
- Milena opadła z powrotem na fotel. - Mówił, że ta druga ma co była w bunkrach. Ty mówisz, że dałaś dane Wojtkowi.
- Obie mamy. Dałam, on o tem…
- Nie ważne. Albo ty kłamiesz, albo on kłamał starszyźnie. U nas to normalne, mi też wszystkiego nie powiedzą.
- Starszyźnie?
- Indi wywaliła oczy - Jak w plemieniach?
Blondynka tylko wzruszyła ramionami.
- Jeć do dom. Tu za niedługo niebespieszno. Ja musz...
- Nie mogę.
- Poczemu?
- Obiecałam Wojtkowi, że będę mieć na ciebie oko.
- Nie czeba. Ja muszę znikacz. Ernest po mnie jecie. Jeć do dom. Ja muszem zrobić telefon. Nie kchce byś...
- Masz gdzie zniknąć przed Ernestem?
- Ja wyjeżdza z Warsaw. Tutaj nie pomówie, bo tu są lucie Sebastiana.

Pokiwała głową.
- Jest tylko coś… - spojrzała na Indi uważnie.
- Czo?
- Ważne, by Bałałajkę ostrzec przed Ernestem, inaczej może mu się udać i uwolni Wojtka. Znaczy dotrze do niego i go zabije. Bałałajka musi wiedzieć. Jest jedna osoba, której uwierzy, że to prawda, że to nie blef.
- Ta suka czo majecie telefon?
- domyśliła się Indira.
- Tak, ona jest sprytna. Musi mieć info o tym, że Ernest przyjdzie ze swojego źródła.
- To dajcze jej. Macze numer telefonu pszeczesz?
- Od nas? Ona nas nienawidzi. Jest jedna suka w Warszawie której trochę ufa. To tamta sprowadziła ich w bunkry 11tego.

Indira zamyśliła się. Klara zaczynała pojawiać się dość często w rozmowach ostatnich 40 minut.
- Mhm… Majesz telefon? Szeby mócz telefonowacz?
- Nie, na nią Sebastian tez poluje. Ona się kryje podobnie jak Wojtek. Choć oczywiście gdzie jej do niego.
- parsknęła z irytacją.
- Nieeeee….. Ty, twój telefon.
- Muszę skoczyć po niego do Sierakowa, ale po co?
- No szebym mogła telefonować do czebie. Jak starszyzna nie kchce se mno pomówicz.
- Prześpię się w parku, naprzeciw. Daj znać przed wyjazdem po prostu.. Albo czekaj. Mam pomysł. Dasz mi zadzwonić?
- Milena, ja wyjeszczam za kfilę. Na co benciesz tu spacz? Masz, telefonuj.
- podała jej telefon i tak już spalony.
- A to nie trzeba jak za chwilę. Poczekam aż pojedziesz, Wojtek mi uszu nie poszarpie jak chcesz poza Warszawę. Ale jakbyś potrzebowała tu miejsca gdzie Ernest nie znajdzie to daj znać.
- No a gcie to?
- Mamy swoje miejsca w mieście
- powiedziała wymijającym tonem.
- Aha. To poczekajesz tu? Ja telefon, wesme swoje szeczy i jeciemy?
- Ale gdzie, mówiłaś, że wyjeżdżasz…?
- Milena była lekko skołowana.
- Nie, ja nie mokhe. Jak wyjade s Polski, to papa kontrakt - zrobiła ruch palcami jakby cięła nożyczkami. - Ja myszlała szeby jechacz i jechacz non stop. - wzruszyła ramionami.
- Aaaaaa… - Blondynka zajarzyła. - Nie trzeba, mamy swoich przyjaciół tu w mieście - uśmiechnęła się zadziornie.
- No to zaczekajesz?
- Mhm…


Ambasada USA, 14.11. godz. 16:40

Indi pognała na górę i zadzwoniła do ojca by przekazać mu wszelkie informacje na temat rosyjskiej mafii, Bałałajce, układach między Bałałajką a Sebastianem, między Bałałajką a ludźmi Wojtka, między ludźmi Wojtka a Sebastianem. Przekazała również kwestię sprzymierzeńców Bałałajki, którzy przybyli do Warszawy i na których ani Sebastian ani Wojtek solo się nie mogą porwać. Oraz to, że Bałałajka będzie ostrzeżona o próbie odbicia Wojtka przez ludzi Sebastiana i skrytej akcji ludzi Wojtka. Christopher może zostać złapany w krzyżowy ogień. Do tej pory nie ujawniła udziału Christophera w akcji nikomu oprócz ludzi Wojtka. Dodała też, że zleciła namierzanie numeru telefonu Wojtka.


Ambasada USA, 14.11. godz. 17:00


Do [e-mail]: Lulu
Cytat:
Dużo się dzieje, bardzo, bardzo dużo. Daj nr telefonu, za dużo, żeby opisywać mailem. W razie czego mój nr 790127459. Zadzwoń. Sekwencja: 3 sygnały - przerwa - 3 sygnały. Pilne. I.
E-mail wysłany, Alex uspokojona drzemała na sofie z główką na kolanach Marcina.
Indi zaś przestępowała z nogi na nogę czekając na telefon. Zamieszanie jakie wywołała zaczynało ja nieco przerastać i dziewczyna poczuła znajome, nachalne ściskanie w żołądku. Zaczęła podgryzać przekąski z zastawionego stołu cateringowego wciąż wpatrując się w telefon. Jakby siłą woli chciała zmusić go do dzwonienia. Właśnie załadowała garść popcornu do ust gdy zadzwonił:
- Hallo? - odebrała starając się mówić wyraźnie.
- Indi? Tu… - głos po drugiej stronie zawahał się - Lulu.
- Już… chwilkę
- Indi przeżuwała w tempie przyspieszonym - Lulu!!! - wykrzyknęła w końcu. Radość? Ulga? Desperacja? Chyba wszystko po trochu. - Jak kodowanie?
- Powoli…
- jęknęła, brzmiała przy tym na zmęczoną. - Ale do przodu… tylko, hmm… na początek będę mogła odkodować pojedyncze pliki. Ernesta biorę na pierwszy rzut.
- Hmmmm… wiesz… poczekaj. Ja Ci opowiem co się dzieje, a ty się nie denerwuj.
Wojtka kojarzysz, nie?
- nie czekała na potwierdzenie, to było pytanie retoryczne. - Siedziałyśmy u niego do dzisiaj. Ale … wczoraj w nocy został złapany. Próbuję go wyciągać teraz. Jestem obecnie w ambasadzie. Mój ojciec obiecał pomóc - Indi wydała dziwny dźwięk przy tym. - Ale my mamy… trudne układy i ja nie do końca jestem przekonana jak ta pomoc faktycznie będzie wyglądać. Więc …. - Indi nabrała oddechu - … skontaktowałam się z Sebastianem. On i tak wie albo dowie się wkrótce, że tu jestem. Chociażby przez zastępcę ambasadora. - to kwestie dodane były cichym tonem. Amerykanka ponownie westchnęła:
- Rozmawiałam z nim, bluffując, że oddam mu dane w zamian za wydostanie Wojtka. Jak się spodziewałam, zaczął grozić. Że jeżeli nie prześlę dowodu na posiadane dane, to “powybija wszystkich moich krewnych i znajomych aż po listonosza” - koniec cytatu. Mam czas do 19:30.

Dziewczyna nabrała powietrza.
- Lulu, sytuacja jest … dziwna. Wojtka przejęła rosyjska mafia, jego ludzie nie mają siły by go uratować. Ale są w pakcie z Sebastianem, który wyśle Ernesta do odbicia Wojtka. Problem w tym, że Ernest ma taki sam czuły układ z Wojtkiem co ze mną. Zabije go jak tylko da radę. Zamieszanie z poplątaniem. Kwestia dodatkowa, że jeżeli uda się dostarczyć Sebastianowi plik próbny, on będzie mógł pozbyć się Ernesta. Wtedy mogłabym pomścić dziewczynki.
Indi zamilkła ponownie na chwilę.
- Aha… po odzyskaniu Wojtka przez Sebastiana, on będzie chciał pozostałą część danych i kontakt na Ciebie. Nie muszę chyba mówić, że część druga nie wchodzi w grę?
W słuchawce odpowiadała jej cisza. Lulu chyba naprawdę zatkało.
- Eeee… - usłyszała w końcu.
- Mhm…. - Indi przytaknęła - A u ciebie jak?
- Eeee...
- zaczęła elokwentnie Grażynka, ale po chwili ocknęła się - Zaraz… od początku… powoli… Wojtek… dlaczego ryzykujesz WSZYSTKO dla jakiegoś WOJTKA?
- Lulu, to ojciec Alessandry. A ja już jednego zostawiłam…
- I co z tego?
- Próbowała wtrącić się w wypowiadane przez Indi zdanie.
- To, że za parę lat mam jej powiedzieć: ‘a wiesz córeczko, tak w ogóle to tatuś nie żyje, pozwoliłam mu zdechnąć, nie martw się, ciebie kocham’? Poza tym… on może mi pomóc w pozbyciu się Ernesta. Gdyby to było takie łatwe, Reksa by już dawno gryzły robale.
- Powiedziałaś… że Sebastian będzie mógł się pozbyć Ernesta. Co to znaczy?
- Wiesz… mam wrażenie, że Ernest ma haka na Sebastiana, albo inaczej wzajemnie mają na siebie. To co jest w danych… da Sebastianowi większy hak?
- Aha…
- urwała i milczała przez chwilę. - No to się porobiło… Indi? Jeśli masz zamiar dać mu tego pendrive… te dane, mogę mieć do Ciebie jedną prośbę?
- Nie mogę, Lulu. Pendrive schowałam. Nie mam go ze sobą. Potrzebuję plik Katarzyny Gall. Dasz rady go odkodować do tego czasu?
- Indi… do jutra do dziewiętnastej może TAK,... przy dobrych wiatrach... do dziś… to nierealne.
- Indi mogła czuć w kościach, jak Grażynka zerka na zegarek - I… szkoda. Chciałam, żebyś skasowała jeden plik, jeśli tam jest… na wszelki wypadek.
- Lulu… Jest jeszcze kilka rzeczy: po pierwsze ktoś, kto popiera rosyjską mafię, ich sprzymierzeniec, przybył do Warszawy. Klara… ta twoja “opiekunka” ma dobre układy z Bała….Balalajkha, nie?

- Nie wiem Indi... nie mam pojęcia. - W sumie brzmiało to trochę tak, jakby Lulu nie wiedziała nawet kto to jest Bałacośtam. I była zdziwiona, że Indi wie o … Klarze.
- Powiedz Klarze, o Wojtku i mafii i Erneście. Niech Balalajkha będzie przygotowana bo Ernest… zabije go przy pierwszej okazji. Bałałajce zaś narobi syfu. I Lulu… ten kto przybył to jakiś kolejny sukinsyn. Taki co to tutejszy mix sukinsynów się boi. Dlatego te pakty, nie-pakty. Przekażesz to?
- Przekażę. Indi… o co w tym wszystkim właściwie… chodzi?
- Lulu mózg mi puchnie od tego. Ale rozumiem to tak: są trzy grupy, każda się nienawidzi. Z jakiegoś powodu. Są ludzie Sebastiana, są ludzie Wojtka, są ludzie Balalajkha. Wojtkowi ludzie są najsłabsi. Balalajkha chce ich wyrżnąć i ma potężnych sprzymierzeńców. Ludzie Wojtka wchodzą w układ z Sebastianem. Sebastian skichany, dlatego wyśle Ernesta po Wojtka - to było ultimatum ludzi Wojtka, żeby go wyciągnąć z łap rosyjskiej mafii.
- Indi brzmiała nieco rozeźlona, poirytowana i zmęczona i dlatego schrupała garść migdałów - Za wydobycie danych Sebastian pomoże się im pozbyć się rosyjskiej mafii. Dla Sebastiana to też okazja zwiększenia władzy. Tak mi to wychodzi. Tylko, że …. za cholerę nie wiem o co chodzi rosyjskiej mafii. Czego ona chce od ludzi Wojtka i od Sebastiana.
Znów chwila ciszy, Lulu trawiła pewnie informacje dużo wolniej niż Indi migdały…
- Okej… co z tą Katarzyną Gall?
- Nie wiem… ten plik Sebastian chce jako pierwszy. Aha.. jesteś w stanie namierzyć kogoś po numerze telefonu?
- Mogę Ci przesłać ten plik zaszyfrowany, jeśli go w ogóle mam… nawet teraz… ale odszyfrowany, jak mówiłam. Tylko pamiętaj, jeśli wyślę Ci go e-mailem, a tak pewnie będzie to zapisz go na swój komputer zanim zamkniesz ode mnie e-maila. Nie wiem czy zauważyłaś… że się kasują.
- Odpowiedziała na pierwszą część pytań Indi, ale oczekując jakiegoś “mhm” urwała.
- Nie zauważyłam ale to i lepiej. Nie wiem tylko czy plik zaszyfrowany będzie na coś w ogóle przydatny Sebastianowi. A potem po wysłaniu pliku też usunie e-mail? I co z tym numerem?
- Twoja poczta usuwa tylko wiadomości ode mnie i do mnie. Nie chciałam by było widać, że się kontaktujemy ani u mnie ani u Ciebie… dla bezpieczeństwa jednej i drugiej. Co do numeru… i tak i nie. Szansa jak 50:50. Mogę spróbować. Jeśli się uda, za około trzy godziny będzie rezultat. Jeśli nie spróbuję jeszcze raz, ale dolicz kolejne trzy…
- Ok, potrzebuję znać chociaż ogólną lokację.
- podała Lulu numer telefonu Wojtka do sprawdzenia. - To ten.
- Okej, zadzwonić do Ciebie czy napisać e-maila jak będę coś wiedziała?
- Ten numer wywalę. Wyślę ci nowy za jakąś godzinę. Wyślij mi plik proszę, może Sebastianowi wystarczy to jako dowód. Chociaż wątpię.
- Pliki mają charakterystyczne szyfrowanie. Może mu wystarczyć… Indi… może jakbym zarwała całą nockę, to nad ranem by się udało… ale ja na prawdę potrzebowałabym więcej czasu…
- w głosie słychać było jakąś podłamaną nutę. - I chyba lepiej mu nie mówić… że jeszcze ich nie odszyfrowaliśmy, hmm?
- Hej, Lulu! Nie poddawaj się
- Indi weszła na szczyty optymizmu dostępnego dla niej w tej chwili - dałaś radę w schronie, dasz radę i teraz. Tylko bądź ostrożna. Jak to wsparcie mafii, która ma układy z Klarą… - westchnęła - ...z resztą sama nie wiem. Gonię w piętkę. Dobra wysyłaj plik.
- To nie tak, że się poddaję. Nie mam zamiaru. Jestem pewna, że mi się uda… ale to po prostu kwestia czasu. Są rzeczy których nie przeskoczę. Co to znaczy, gonię w piętkę?
- Lulu...ja…
- Indi brzmiała jakby miała płacz na końcu nosa, po chwili się opanowała - Mogę to jeszcze wszystko odwołać. Wsiąść w samochód i wyjechać. Zapomnieć o Wojtku, zapomnieć o tym bagnie. Ale… i tak muszę tu wrócić. Pomścić dziewczynki…
- Może łatwiej by było, gdybym odkodowała już plik Ernesta…
- westchnęła. - Jeśli ratowanie tego Twojego Wojtka - brzmiało jakby nie pochwalała stawiania wszystkiego na jedną kartę dla jakiegoś tam Wojtka (z którym zresztą relacje Indi widziała…kiedyś...) - może pomóc w pozbyciu się Ernesta… to nie jest najgorzej, nie? Byleby Alex była bezpieczna…- Urwała nie dodając nic więcej.
- Jest gorzej… będziesz moją druhną? - spytała nagle jak wariatka zmieniając temat z podłamanego głosu nagle trysnęło udawaną radością.
- Co? Przy tym wszystkim jeszcze planujesz wesele? - Zdziwienie mieszało się z jakąś rezygnacją.
- Nie ja, mój ojciec. Z pewnością będzie huczne. Wybrał mi doskonałego kandydata. Z istnym rodowodem.
- Hmmm… mhm… nie brzmi to dobrze. Z chęcią zostałabym Twoją druhną… ale nie wiem, czy nie będę musiała się raczej… ukrywać. Wiesz… sama.
- Myślisz, że to się kiedyś skończy?
- Może dla Ciebie, jeśli już nic nie będą od Ciebie chcieli… tak, może się skończy.
- Dla Ciebie nie?
- zdziwiła się Amerykanka.
- Nie wiem. Czy odszyfrowanie danych coś da? Jeśli ktoś bardzo nie będzie chciał by wydostały się na światło dzienne… cóż, póki co tylko ja zajmuję się odszyfrowywaniem ich. Zaprzestanie tego brzmi jeszcze gorzej, bo nie daje pola do obrony. Sama widziałaś, że to nie przelewki.
- Ale… to będziesz robić plik po pliku? Nie można razem?
- Hmmm… to skomplikowane. Szyfrowanie plików jest różne. To trochę tak jakby każdy miał inny szyfr. Mam ogólną koncepcje… i tak, na początek skupiam się na plik po pliku. Później spróbuję to udoskonalić… ale, czas. Chciałam jak najszybciej odszyfrować Ernesta.
- Dobrze, wyślij mi plik Gall, wyślę go Sebastianowi. Ernest nadal jest… ważny. Kończę. Chyba, że chcesz jeszcze o czymś pogadać?
- Nie. Zaraz wyślę. Pozdrów Alex… wszystko u niej okej?
- Tak, wszystko ok.
- powiedziała dziwnym, zduszonym tonem Indi i się rozłączyła.

Ambasada USA, 14.11. godz. 17:15

5 minut później dostała e-meila

Od [E-mail]: Lulu
Cytat:
Temat: Katarzyna Gall
Załącznik: Katarzyna Gall2.doc, Katarzyna Gall3.avi
Treść: Zapisz załączniki. Pamiętaj, że mój e-mail zniknie po wyłączeniu go.
Pozdrawiam, Lulu
Indi zapisała plik w kompie i odpisała:

Do [email]: Lulu
Cytat:
Temat: Re: Katarzyna Gall
Mam, dzięki. Za godzinę wyślę Ci nowy numer. I.
Potem wysłała kolejnego maila:

Do [e-mail] Mr. E:
Cytat:
Reks, przekaż Sebastianowi.
Pliki w załączeniu. Nie były priorytetem. Najwcześniej rozkodowane mogą być w ciągu 48 godzin.
Oraz, że jestem rozczarowana. Myślałam, że odnaleźliśmy obopólny szacunek.
Załącznik: Katarzyna Gall2.doc, Katarzyna Gall3.avi
Do [e- mail] CD Projekt:
Cytat:
Jestem zainteresowana. Proszę o informację na temat kolejnych kroków: portfolio? szkice dedykowane? Pozdrawiam, Indira Gemmer
Do Nana [smsx2]:
Cytat:
Nana, ojciec Alex złapany przez ros. mafię. Muszę pomóc. Maxwell zażądał podpisania zrzeczenia się praw na rzecz ojca i poślubienie syna gub. Podpisałam pod warunkiem wydobycia ojca z rąk mafii. Powiadom Genewę na chwilę obecną. Ci co szukają grożą tobie, wiedzą gdzie szukać. Uważaj na siebie!!!! Przepraszam!!!
Do VS [e- mail]:
Cytat:
Witam,
Dziękuję za kontakt.
Wprowadziłabym 4 zmiany jak w załączniku.
  • wprowadzić wykończenia biustonosza jak fig
  • zabudować front - nie podoba mi się sposób wycięcia
  • zamiast przesmyku na froncie, wprowadzić wycięcia po bokach z wykończeniami wyciętymi jak figi i miseczki stanika
  • zwęzić szerokość frontu fig by pasowały szerokością do frontu gorsetu.
Proszę o informację czy sugestie są akceptowalne.
Pozdrawiam,
Indira Gemmer
Załącznik:
Ambasada USA, 14.11. godz. 17:30

Indi zbiegła ponownie do pokoju przesłuchań, gdzie zostawiła Milenkę. Zdała sobie sprawę, że jeżeli Milena ma bezpieczne schronienie w Warszawie to nie musi narażać ambasadora i jego rodziny. Może zabrać małą ze sobą, zaoszczędzić wszystkim nerwów i …. wspomniała słowa Wojtka o odsyłaniu córeczki.
- Milena, czy ja, Alex i Marcin ok w to bezpieszno miejsce twoje? - spytała znudzoną i zirytowaną dziewczynę. - Waszno… to. Please.
- Tak, wszyscy mogą
- odparła zdziwioną blondynka - Ehm, tylko ja nie wiem czy to dobre miejsce dla czterolatki…
- A co to za miejszcze?
- Skłot…
- Sze trash?
- Jaki trasz?
- No czy excercise?
- Indi zrobiła przysiad z wyrzuconą do tyłu nogą.
Milena skapitulowała, nie wiedziała zresztą jak wytłumaczyć.
- No skłot… Najlepiej jak sama zobaczysz, no ale ja bym tam małej nie brała. Nie to by tam niebezpiecznie ale…
- Topra… dzisz sobacze, a jutro ciesz indziej, mosze do ciebie w las?
- Do mnie lepiej nie, no… zobaczymy, sama ocenisz.
- Czemu nie? Dobra zobacze. Ok, pientnaszcze minut spotykamy się przy wynajentym aucie.


Po potwierdzeniu przez Milenę, że wszyscy mogą się zatrzymać w miejscówce, o której wspomniała, Indira pognała do ambasadora. To znaczy, gnała tam gdzie nie było urzędników. Przy ludziach z placówki, szła jedynie szybkim krokiem stukając zamaszyście obcasami.

Poinformowała Jonesa w jego gabinecie o szybkiej zmianie planów. Cała szopka z tajnym wywozem Alex i Marcina miała się odbyć niezależnie. Poprosiła jednak by nieoznakowany samochód wywiózł ich do wynajętego przez Marcina samochodu. Cmoknęła na pożegnanie Jonesa w policzek i pożegnała.

Załadowali się w trójkę do czarnego vana, by podjechać w okolice samochodu Eurocar. Indi rozłożyła telefon na części i rozwaliła kartę obcasem. Wywaliła resztki do śmietnika. Stamtąd ruszyli do miejscówki Mileny po drodze zatrzymując się by jedynie na zakupy jedzeniowe i zakup dwóch telefonów z nową kartą. Auto oddali do punktu wynajmu Eurocar przesiadając się na taksówki - zmieniając je po drodze kilkukrotnie, a ostatni fragment przebywając pieszo. W jednej z taksówek Indi zaczekowała się na lot on-line, by dalej podtrzymywać ułudę, że na lotnisko jedzie.

Ambasada USA, 14.11. godz. 17:50

Do [email]: Lulu
Cytat:
Temat: brak
730007679 - ta sama sekwencja.
I.
Do [sms]: Maxwell Gemmer:
Cytat:
Nowy nr 730007679, I. Niech Christopher nie jedzie do ambasady. S. i E. mają tam oczy i uszy. Hotel Bristol? I.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 13-03-2016 o 20:33.
corax jest offline  
Stary 14-03-2016, 20:10   #28
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Wypożyczalnia samochodów Europcar, Śródmieście, pl. Zawiszy
- Co to za bezpieczne miejsce? - spytał Marcin gdy zdali wynajęty samochód i czekali na zamówioną taksówkę.
- No skłot, mówiłam - odpowiedziała Milena.
Marcin popatrzył na nią, po czym odwrócił się do Indi.
- Wy nie jesteście normalne - mruknął. - Ty nie wiesz co było ostatnio pod “Syrenką” - zwrócił się do Mileny. - Banda kiboli przyatakowała jeden ze squatów, fruwały nawet butelki z benzyną, w prasie pisali, że impreza na blisko setkę osób.
- Oj bo to po marszu, przecież wszyscy wiedzieli, że tak będzie - dziewczyna przewróciła oczyma. - Zresztą to nie taki skłot.
- A jaki?
- No bo kiedyś to się w Warszawie liczyły cztery - Milena pokazywała na palcach. - "Przychodnia", Syrenka", "Elba" i "Fabryka". Dwa pierwsze cały czas pod obstrzałem willll... - urwała i spojrzała spłoszona jakby zaczęła mówić coś nie tak. - Wilcza, to znaczy na ulicy Wilczej na przykład, "Syrenka" jak ostatnio, nacjo czy kibole robią tam podjazdy. Dwa kolejne już nie istnieją, Sebastian je wymiótł rękoma miasta. Gdyśmy mieli z nim kosę jeszcze. Przed porozumieniem. Ale to takie oficjalne, wszyscy o nich wiedzą. A w mieście jest jeszcze kilka o których nikt nie wie prócz tych co tam siedzą. W "Syrence" czy "Przychodni" akcje społeczne, koncerty, a w innych cichy skłot, miejsce by się zaszyć. Tam bezpiecznie.
- Milena to jusz druki ras jak ty pomówisz willlll. O so chozi? - Indi nie nadażała z polskimi tłumaczeniami przerzucanymi między Marcinem a Mileną. Skoncentrowała się zatem nad słowem, które zwieszało Milenę po raz kolejny.
- Ale to chozi o jakieś biedastwo? - spojrzała na blondynkę a następnie na Marcina.
- Biedactwo? - Milena nie zrozumiała. Tematu "willl" nie poruszała.
- No…. poor men, Marcin… - spojrzała prosząco na mężczyznę.
- Znaczy poor to może i tak, ciężko to wyjaśnić. - Fotograf podrapał się po czaszce szukając właściwego określenia by wytłumaczyć co to jest skłot dziewczynie z high class. - Nie do końca bezdomni, mają gdzie mieszkać (może nie wszyscy), ale wolą ze znajomymi, przyjaciółmi i tak dalej zająć pustostan i tam siedzieć jako komuna. Są tacy co nie gorzej z kasą, oni napędzają reszcie zaplecze do akcji społecznych, eventów. Ciężko to ująć. Taka trochę komuna artystyczno-imprezowa. Różni tam są, ale zwykle pewni dla siebie.
- Uhmmmmmm ale to to tam duszo luci? A Sebastian nie maje luci tam? - dopytywała Mileny.
- Sebastian tam? - zachichotała. - Nie.
Indira spojrzała na dziewczynę:
- Czemu szmieszno? - nie za bardzo rozumiała o co chodzi z nagłym wybuchem radości.
- Sebastian to związany z elita, klasą wyższą, średnią. Urzędnicy, media, policja, co chcesz. Ale w niższej to nie, tam to oni ślepawi. Dlatego ciężko im nas było znajdować. A Ernest się wnerwiał, gdy mu Wojtek łaził po mieście i nie mógł go zna… - urwała jakby się czymś zasmuciła.
- Mhm, my sobaczymy. - Indi w mig zrozumiała nagły smutek blondynki - Jak nie, to ja myszlam nad jedno miejszcze - spojrzała na Marcina z lekkim uśmiechem. - Ok? Tylko my … no…. czeba inaksze ubiory? - skierowała pytanie do Mileny.
- Nieeee, choć będziecie sensacją - znów zachichotała.
- To gdzie? - spytał Marcin.
- Kolejowa, wiesz gdzie są te klub…
- Taaaa - przerwał łapiąc o jakie miejsce jej chodzi. - To niby niedaleko stąd, można i na piechotę, ale lepiej pokrązyć taksówkami na wszelki wypadek. - Zastanowił się na głos zadość planowi Indiry jaki miał zadbać o to by nikt ich nie wyśledził.
Właśnie nadjeżdżała ich taxi, zamachał zatrzymując ją aby mogli władować się do środka.




Squat "VillaNova", Wola, ul. Kolejowa, późne popołudnie
Zmieniając kilka razy taksówki wysiedli przy wylocie Kolejowej w Towarową aby resztę drogi przebyć piechotą. Idąc wzdłuż ulicy mijali tereny jakich obecność urągała okolicom centrum miasta. Niskie budynki ciągnące się z lewej i wyglądające jak rodem z początków zeszłego stulecia wyglądały absurdalnie ale PKP twardo broniła swoich 'skarbów' odmawiając sprzedaży gruntów inwestorom, choć magazyny stały puste lub były wynajmowane podrzędnym firmom i hurtowniom za psie pieniądze. Doszli tak do wysokości przyokopowej, gdzie był wjazd ku takim budynkom jakie mijali wcześniej. Było tu sporo klubów: Harlem, K8, Cayetano, Retro, Odessa, Stereo, szantowa "Czarna Perła"... jedne upadały inne na ich gruzach wyrastały czasem by same znów upaść. Miejsce zdawało się ku temu fatalne ale z czasem zapisało się w umysłach ludzi jako jedno z klubowych zagłębi miasta. Oprócz tego niektóre budynki używane były jako hurtownie książek. Było też studio fotograficzne "Magazyn" jakie obudziło żywe zainteresowanie w Marcinie.
W głębi przed jednym budynkiem stało kilku mężczyzn palących przed wejściem do jednego z budynków gęsto pokrytym grafiti. Choć było ich trzech prezentowali się różnie. Jeden był wręcz idealnym przykładem panczura z podgolonymi włosami w krótkiego irokeza i z solidnym gęstym krastem z tyłu głowy, pozostali dwaj ubrani bardziej stonowanie, jednak z widocznymi emblematami anarchistów. Jeden miał gęstą brodę i ubierał się w klimacie grunge, drugi mimo chłodu nosił krótsze spodnie do pół-łydki, woził się z anarchą na bluzie.
- Mila! - zawołał ten brodaty i gdy podeszła objął ja i cmoknął w policzek. - A to kto?
- Znajomi, kto w środku?
- Olaf, Jana, Łaciata i Ewa - rzucił z ciekawością choć uważnie obserwując Indi i Marcina, który swą fizjonomia zadeklarowanego rockersa wzbudził średnio przychylne spojrzenia. Indi wywołała większe zaciekawienie, na razie bez jednoznacznej oceny.
Milena zamachała na nich wchodząc do środka.





Wnętrze prezentowało się ubogo ale o dziwo dość schludnie, choć kombinacja różnych sprzętów wskazywała aranżację wystroju w klimatach "chybił-trafił". Szczupły chłopak ścięty na krótko i ubrany w bojówki, sprany czarny t-shirt i czarną skórzaną kurtkę drzemał na materacu, a dwie dziewczyny (wytatuowana blondynka i brunetka z włosami spiętymi w długi czarny ogon z masa frotek, oraz wieloma kolczykami w brwiach, nosie, uszach i wardze) spojrzały ciekawie na przybyłych. Trzecia z dziewczyn w czymś w rodzaju garnituru i z apaszką pod szyją dzieliła uwagę między patelnię na której coś pichciła a manekina jakiego ozdabiała sztucznymi kwiatami.
- Cześć - zawołała Milena witając się z dziewczynami, Olaf nawet nie drgnął i nie dawał znaku życia.
- Jest sprawa, potrzeba zadekować tu przyjaciół, grubszy motyw.
Rezydentki squatu nie pytały tylko taksowały spojrzeniem o Indi i Marcina, to spoglądały na Milę.
Jej naturalność i ich reakcja zdawały się mówić iż blondynka z puszczy ma tu dość silną pozycję.
- Skądś ty ich urwała - pokręciła głową florystko-kucharka oceniając szczególnie strój Indi.
- Pewni? - spytała okolczykowana spoglądając spod czarnej grzywki na Marcina. Choć raczej pro forma, bo jakby nie czekała na odpowiedź Mileny jaka tylko wydęła wargi.
- I wiecie, że tu trzeba wkupnego - zadziornie uśmiechnęła się wytatuowana blondynka.

Tymczasem Indi poczuła wibracje telefonu. Sprawdziła na szybko od kogo, Lulu czy...


Cytat:
Od Maxwell [sms]: Jones dał znać, że zabrałaś gdzieś małą, nie wie gdzie. Wstrzymuję Christophera. Indi, myslałem, że mamy umowę, ja się za nos wodzić nie dam. Gdzie jesteś?
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 14-03-2016 o 20:27.
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-03-2016, 22:13   #29
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Indi zadzwoniła do ojca, nie dając mu dojść do słowa.
- Jestem w Warszawie w bezpiecznym miejscu, gdzie nas nie znajdą. Mówiłeś, że mała nie ma opuszczać Warszawy więc nie wiem skąd nagła histeria. – nie dała sobie przerwać - Zanim mi przerwiesz, posłuchaj … Pamiętasz nauki o negocjacjach i sprawdzaniu punktu wytrzymałości przeciwnika? Więc zgadnij co wywołał ten sms od ciebie, ojcze? Jak myślisz, co jest dla mnie najważniejsze? Hm? – Indi mówiła cichym, napiętym z gniewu i zmęczenia głosem. – Wiesz, to nie jest tak, że umowa jest jednostronnie korzystna. Nie, ojcze. TOBIE też zależy na niej i to dużo bardziej nawet niż mi skoro ciągle i nieodmiennie od 5 lat próbujesz osiągnąć to samo. – Indi warknęła by ponownie zaraz się uciszyć i ciągnąć chłodnym tonem choć cała aż się trzęsła – W tej rozmowie stanie się jedna z dwóch rzeczy. – ton nabrał typowo biznesowego odcienia - Pierwsza: odwołasz Christophera węsząc spisek i umowa jest uznana za zerwaną. W tym przypadku tracisz Ty, tracę ja. Ty tracisz JAKIEKOLWIEK marzenia o uzyskaniu prestiżu, - Indi uderzała w czułe punkty - marzenia związane z władzą i pozycją, możliwością osiągnięcia czegoś więcej jako lepsza kategoria człowieka. Straciłeś już jednego znajomego, zakładam, że sam ojciec Christophera jak i Christopher też nie będą zachwyceni huśtawką jaką SAM wywołujesz. Ja… ja tracę kogoś, ale… cóż… sam dałeś mi lekcję jak nie przywiązywać się do ludzi, prawda?
- Dwa: dajesz mi możliwość manewru zgodnie z tym co uznam za najlepsze dla nas obu w kwestii zachowania bezpieczeństwa. Zgodnie z umową następne dni czekam w Warszawie na Christophera, będę raportować wszystko co uda mi się ustalić by pomóc w akcji oraz codziennie będę raportować naszą pozycję np. wysyłając ci nasze zdjęcia z porannymi, lokalnymi gazetami z danego dnia. W drugim przypadku tracę tylko ja. Tak, oboje musimy wykazać tutaj nieco dobrej woli: ja w stosunku do Ciebie w kwestii rozmów z Christopherem i Wojtkiem, Ty do mnie, że nie próbuję wyjeżdżać z Warszawy, zgodnie z naszą ostatnią rozmową telefoniczną. Pamiętaj, że to JA przyszłam tym razem do CIEBIE. Decyduj się teraz… ale nie traktuj mnie jak słabej idiotki w momencie potrzeby. Decyduj, czy odwołujesz Christophera czy nie, ale ja też nie dam siebie wodzić za nos ani robić z siebie czy Alex zakładnika. NIE, jeśli w grę wchodzi bezpieczeństwo którejkolwiek z nas, a o które tak na marginesie ANI RAZU nie spytałeś.
– Indira dorzuciła już zupełnie płaskim, obojętnym tonem. Miała dość i pozwoliła by ta rezygnacja była słyszalna w jej głosie. Była przygotowana, że rano zostawi za sobą Warszawę i cały ten bałagan.


Gemmer nie przerywał córce, choć nie można było powiedzieć aby jej tyradę przeczekał ‘cierpliwie’.
- Indiro mi NIE ROBI różnicy czy ja wiem, że wyjechałaś z Alex z Warszawy, czy też że zniknęłaś z oczu Jonesowi i mogę się domyślać, że dzwonisz właśnie z samochodu na autostradzie do Niemiec - warknął. - Dałem ci alternatywę. Londyn, czarter zorganizowany przez ambasadę w UK, lub prywatnie, po cichu. Miałaś oddzwonić w ciągu kilku minut, zamiast tego dostają informację od Paula, że prysnęłaś z ambasady i nikt nie wie gdzie się udałaś. Z tego co wiem alternatywę dał ci też sam Paul. Masz rację, to odbije się na mnie, jeżeli teraz dam znać Christopherowi, że akcja odwołana, bo moja córka możliwe, że coś knuje. Ale to odbije się na mej pozycji, kontaktach. A jeżeli Christopher zaryzykuje życie odbijając tego… - urwał, nie skończył tym co cisnęło mu się na usta - a po akcji okaże się, że Ty radośnie przechadzasz się z małą po bulwarach L.A. i masz gdzieś umowę... To ja stracę coś więcej, możliwe że nawet życie. Dobrze, nie odwołuję Christophera. Na razie. Niech się przygotowuje. U niego jest aktualnie po 10AM, zapewne wieczorem lub następnego dnia z rana wyleci z Portland w kierunku Warszawy. Masz czas do - sprawdził godzinę i przeliczył strefy czasowe. - 6 rano waszego czasu aby wysłać Alex do Londynu, lub zaproponować mi inną gwarancję. Ale taką, bym był pewny, że Christopher nie rozedrze mnie na strzępy. I mówię tu Indi DOSŁOWNIE. Gwarancję, która da mi pewność, nie zaufanie, nie wspominaj proszę więcej o zdjęciach z gazetami.
- Jakiekolwiek czartery, loty i tak dalej odpadają. Sebastian wiedział o locie w niecałą godzinę po zabukowaniu biletów. Obsługa czarterów też miewa rodziny lub innych bliskich. Może ty przyjedź do Warszawy w takim razie?
- I przekażesz mi Alex na ten czas?
- spytał ironicznie.
- Dołączysz do nas. Będziemy razem, jak na rodzinę przystało. Przywitamy razem Christophera i jego ludzi.
- Gdzie dołączę? Jestem osobą publiczną, ci co cię ścigają wnet się o mnie dowiedzą, ja się nie ukryję, a stawianie sobie i Tobie osłony o jaką zadbałem tu w Londynie? Tam? Od podstaw?
- Ukryjesz się z nami. Tak jak my robimy to od ponad tygodnia. Mimo, że ostatnimi czasy też mnie rozpoznają na ulicach.
- Gdzie się ukryję?
- W naszym obecnym miejscu… u przyjaciół znajomej. Nie podam Ci dokładnej lokacji bo ....sama jej nie znam… Jest ciepło i sucho. Myślę, że jeszcze jedna osoba się tu zmieści.
- Jedna?
- A co jeśli zamiast Warszawy przylecisz do Krakowa? W górach możemy się ukryć. Nawet z Twoimi ludźmi. Czarter z Krakowa do Warszawy to pół godziny lotu.
- Nie rozumiem po co budować i kreować kryjówkę w Polsce, gdzie są mniejsze możliwości, a przeciwnik ma większe pole manewru zamiast wysłać Alex...
- Ok. Przyleć czarterem po nią sam. Osobiście. Nikomu innemu jej nie oddam. I poleci z nią ktoś ode mnie. Ktoś komu ona ufa i zna. Ten ktoś będzie mieć zapewnione utrzymanie i warunki i będzie przebywał z Alex cały czas.

W słuchawce zapanowała cisza.
- Dobrze - Maxwell odpowiedział w końcu. - Organizuję lot.
- Zleć również przygotowanie oświadczenia, że oddasz mi Alex po zakończonej sprawie. Z resztą tak uzgadnialiśmy. Do czasu odbioru wnuczki spod twej opieki, będziesz odpowiedzialny za jej bezpieczeństwo, zdrowie i utrzymanie. Podpiszę je jak się spotkamy na lotnisku. Osoba ode mnie będzie mieć upoważnienie na opiekę nad Alex.
- Nie wiem po co Ci takie oświadczenie, prawnie nie będę mógł odmówić… ale dobrze, będę je miał ze sobą, to chwila na przygotowanie. Załatwię czarter do Gdanska, stamtąd wezmę Air Taxi, śmigłowiec. Wątpię by twoi wrogowie śledzili czartery w każdym mieście. Zgłoszę zresztą to jedynie jako międzylądowanie w locie do Petersburga. Będę przed ranem.
- Po to samo czemu ty nalegasz na gwarancję, że jestem z córką w Warszawie. Możesz próbować udowadniać mi porzucenie dziecka na przykład
- stwierdziła chłodno Indi - Czekam zatem na informację. Coś jeszcze trzeba omówić?
Maxwell znów milczał przez chwilę.
- Z tym porzuceniem dziecka… nie przeszło mi to przez myśl. Ale wiesz, Indi? Jestem dumny. Nie, to chyba wszystko. Zadzwonię jak będę leciał z Gdańska, bądź pod telefonem. Załatwię lądowanie air taxi na jednym z wieżowców, by nie mieszać w to obsługi lotnisk.
- Dobrze. Do zobaczenia.
- dziewczyna rozłączyła się.
Odwróciła z powrotem do mieszkańców skłota.

Dziewczyny spoglądające na Indi zajęte były trochę rozparcelowywaniem zakupów oraz rozmową z Marcinem jaki zagadywał je trochę aby dać przyjaciółce trochę prywatności w rozmowie. Nie mniej słyszały dość dobrze co mówiła Amerykanka do komórki.
Blondynka nie reagowała, okolczykowana brunetka zerkała tylko z ciekawością. Za to w oczach florystko-kucharki pokazały się nutki złości i współczucia, także troche cieplejsze spojrzenie na Indi.
- My tu nie pytamy - powiedziała wytatuowana. - Rekomendacja Mili starczy. Jedna uwaga: zaczniesz brać się za Kamila to kudły wyrwę. I co to za ciuchy? Skądś ty się urwała? - patrząc na ubiór Indiry raczej taksowała z ciekawością.
Wyrwana z kołomyi jaka się wytworzyła, Indira spojrzała na dziewczynę zupełnie nic nie rozumiejąc.
- Czo Kamila? Kto to Kamila? - odetchnęła głęboko i spojrzała na córeczkę:
- Zaraz zrobię Ci jeść, kochanie - posadziła dziewczynkę na fotelu i włączyła jej bajkę na youtubie. - Czuchy? To moje one. Ja karmię Alex, ok? - wskazała na zlew by umyć ręce i zacząć szykować jedzenie dla dziecka.
- Kamil. Ten brodaty na dole. - Dziewczyna nie zareagowała na pytanie dotyczące karmienia.
- Coś ci pomóc? - Spytała ta w garniturze wskazując jej by ‘częstowała się’ miejscem w kombinowanej kuchni. Mówiła po angielsku. - Jestem Jana, a tamte to Łaciata i Ewa - wskazała blondynkę i brunetkę.
- Aha, to ja nie jestem zainteresowana Kamilem. - stwierdziła po prostu Indi - Jestem Indira, to Marcin a to moja córka, Alessandra. - dziewczyna zaczęła się krzątać przy kolacji z produktów zakupionych. - Nie, dam radę. Tylko sztućce i jakieś talerze, kubki? Macie? Co z tymi kwiatami? - spytała rzucając okiem na manekina.
- Ubranie z kwiatów, taki tam projekt. Dopiero zaczynam, masa pomysłów, kiepsko z przerzucaniem myśli na real. - Jana machnęła ręką. Łaciata i Ewa zajęły się rozmową z Mila, wciąż czasem ciekawie zerkając ku Indirze. Olaf spał jak zabity, Marcin dosiadł się obok Mileny rozglądając się i starając się nie wyglądać jak kołek. Ni to miał baczenie na przyjaciółkę, ni to próbował wślizgnąć się do dyskusji dziewuch, choć bez specjalnego przekonania.
- Jak chcesz to pomogę… - mruknęła Indira krojąc chleb - … nie wcinam się, ale czasem nowa para oczu pomaga. - przygotowywała kanapki z serkiem z krówką. - Długo tu jesteście? - próbowała nawiązać jakąś rozmowę mimo ogólnego rozbicia.
- Nie trzeba, wiesz, robię to tak, aż mi coś zaskoczy. Bez planu, spojrzę za którąś próbą i uznam! Fuck, to o to chodziło. Ja tu u nich bywam od kilku miesięcy. Łaciata ze dwa lata, inni - różnie. Przewija się tu ze dwadzieścia osób.
Indi pokiwała głową:
- Ja najpierw zawsze rysuję. Pomaga mi to. Ale i tak zawsze coś odbiegnie od rysunku… - pokiwała głową - … czy to na manekinie czy podczas szycia czy nawet już na modelce. - uśmiechnęła się lekko. - To spory staż. - podała talerz Marcinowi.
- Na modelce? - Jana zmarszczyła brwi - Robisz w tym jakoś zawodowo?
- Staram się
- Indi roześmiała się krótko. Wytarła dłonie i zabrała Alex na chwilę pada.
- Tu są moje ukończone projekty. - pokazała Janie kilka ostatnich ciuchów realizowanych na prywatne i sieciowe zlecenia. Oddała córeczce bajeczkę. - Mam kilka nowszych rzeczy jak chcesz zobaczyć.
Dziewczyna przeglądała projekty z ciekawością.
- Wygląda naprawdę nieźle. - Pokiwała głową z zainteresowaniem. - Niezła jesteś. Choć to nie mój zakres. Ja idę bardziej w instalacje. Moda, projektowanie ciuchów: nie mój konik. Ale widać kunszt, zaje - pochwaliła.
- Masz portfolio? - spytała Indi zaczynając kroić kromeczki na mniejsze kawałki dla córki.
- Nie, po co? - zdziwiła się. - Ja to robię dla siebie, dla… - szukała dobrego określenia. - Dla fun, mojego, znajomych. By ozdobić event. Nie dla pracy.
- Aha
- Indi nie za bardzo załapała ideę, ale zrobiła dobrą minę do złej gry.
Tymczasem na górę weszło trzech mężczyzn do tej pory rezydujących przed wejściem.
Dwóch żartobliwie domagało się jeść budząc tym mieszaninę wesołości i irytacji u Jany. Gdy “Punk” zapytał ile jeszcze ma czekać, dostał szmatą przez łeb i polecenie wzięcia się za obieranie ziemniaków. Brodacz glebnął przy wytatuowanej blondynce ostentacyjnie otaczając ją ramieniem i zerkając na Marcina. Zaznaczenie terenu. Mila wpadła w zdawkową rozmowę z trzecim jaki sprawdzał stan “Olafa” wciąż leżącego bez ruchu. Chłopak zażartował coś o nadkwasowości budząc tym ogólną wesołość. Zerkał przy tym cały czas ku Indi najwidoczniej wpadła mu w oko.
Punk wziął się za te ziemniaki, a Jana dała sobie spokój z manekinowo-kwiatową instalacją skupiając się na wielkim garze z jakąś potrawką.
Marcin zaczął zagadywać tego z ‘anarchą’ na bluzie by oszczędzić przyjaciółce ‘podbić’ z jego strony do których chłopak najwidoczniej się zbierał. Mila rozpoczęła z Ewą i Łaciatą oraz Kamilem grę w karty, ktoś puścił muzykę.
Alex zaczęła pochłaniać kanapki przygotowane przez mamę. Indi po kolacji podjęła ponownie temat wyjazdu z córką:
- Szkrabku, pamiętasz tych złych ludzi, prawda?
- Mhm
- Alex spojrzała na matkę.
- Ja muszę załatwić kwestię z nimi, żebyśmy nie musiały więcej uciekać. I żebyśmy mogły wrócić do domku.
Szkrabek niewiele mówił, bawiąc się lalą.
- Ale żeby to zrobić to muszę mieć pewność, że ty jesteś w jednym moim słodkim kawaląteczku - załaskotała lekko córeczkę. - Dlatego dziadek się tobą na parę dni zaopiekuje dobrze? I wujek pojedzie z Tobą. - Indi mówiła szybko widząc rosnącą podkówkę na buzi córeczki - Ale wiesz co? Wiesz jaka to będzie przygoda? Polecisz helikopterem! Z takimi wielkiiiiiiimi słuchawkami na uszkach. - opowiadała jakby to było najfajniejsze co może się stać - A potem i samolotem. A potem będziesz małą księżniczką. Będą Cię pilnować rycerze dziadka. I wujek będzie Twoim Kristoffem. Będzie z Tobą cały czas. A potem tylko kilka spań i już znowu będziemy razem. Pomożesz mi, kochanie?
Córeczka ze łzami w oczkach pokiwała główką i wtuliła się ciasno w Indirę.
- Kocham Cię najmocniej na caluuuuutkim świecie. - Indi sama poczuła rodzące się łzy i żeby się nie poryczeć wycmokała i wyprzytulała małą - No i przecież będę też dzwonić. Opowiesz mi wszystko co się dzieje u ciebie tak?
- Dopcie… - szkrabek był niepocieszony - … ja ciebie tes kocham…
Indi umościła się obok córeczki i poczekała aż mała zaśnie, nucąc jej kołysankę do uszka. Zmęczona dziewczynka padła niemal natychmiast.
Nie wybudził jej nawet i cichy dźwięk telefonu.
Trzy dzwonki, pausa, kolejne trzy dzwonki.
Lulu!
Chwyciła batonika i odebrała połączenie.
Po zakończonej rozmowie usiadła z powrotem wpatrując się w telefon, zamyślona. Ktoś szuka kolejnej bliskiej osoby porwanej przez rosyjską mafię. Ktoś, kto ma namiary na przedstawicieli jej szefowej. No i może Klara zdecyduje się na pomoc z załatwieniem Ernesta. Chętnych rąk nigdy za mało.

Włączyła neta w padzie i sprawdziła pocztę. Mentalnie przygotowywała się na filmik z zabicia przez Ernesta chórku. Chociaż z drugiej strony… chyba nawet on by się nie podkładał w ten sposób.

Od VS Director [e-mail]
Cytat:
Powiem szczerze, że zaskoczyła mnie Pani, myślałem o froncie, ale ten feedback… jak na to teraz patrzę. Chętnie spotkam się by omówić możliwość współpracy.

Odpisała dyrektorowi z laptopa:
Do VS Director [e-mail]
Cytat:
Cieszy mnie, że udało mi się zaskoczyć. Jaki termin panu odpowiada?
Zanim się oglądnęła telefon zadzwonił ponownie. Tym razem połączenie nie trwało zbyt długo. Co prawda udało się wycisnąć z super zajętych sobą dziewczyn informację, że Bałałajka ma dwie oddzielne lokacje: jedną w Rembertowie, drugą gdzie przetrzymuje Wojtka, możliwe, że i Amerykankę. Ta druga oczywiście nie wiadomo gdzie.
Zmordowana psychicznie Indira była w niejakim szoku zmieszanym z ciężkim stanem wkurzenia. Opinia na temat zdrowego rozsądku Lulu - laski, która krytykowała niedawno próbę ratowania Wojtka - poleciała na łeb, na szyję. Wygląda na to, że nie jest to osoba, na której można polegać. Indira poczuła rozczarowanie. Głębokie. Miała wrażenie, że po schronach, nawiązała się między nimi jakaś nić porozumienia… ehhh… naiwne myślenie.
Do całości zniechęcenia dołączył jeszcze głęboki niesmak: zadzwoniły by omówić kwestię życia i śmierci Wojtka i zabicia Ernesta oraz zmian w mieście podczas… czegokolwiek co robiły. Jedno pytanie tłukło się jej po głowie: nie mogły zadzwonić później? Chciały zaszpanować? Dziecinada obydwu była ostatnią kroplą i sprawiła, że...

jakoś…tak nagle ... umęczonej Indirze zabrakło woli życia.

Wtuliła się w Marcina bez słów, próbując zasnąć.
- Zaopiekuj się nią, dobrze?
- Zaopiekuję, mała...


Fotograf zapadł w drzemkę lecz sen dla Indi jak zwykle nie nadchodził i nie przynosił jej ukojenia. Dziewczyna zaczęła zastanawiać się jak to jest po drugiej stronie.
Wstała i wyszła przed budynek skłotu by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Czy jest różnica między “tu” i “po drugiej stronie”?” - myśli Indiry pobiegły do Matyldy i Moniki - “Czy gdy się umiera ma się wybór? Jak to działa? Jak wygląda taka egzystencja, czy jest bardzo samotna? Bardziej samotna niż to, co dzieje się obecnie?
Indira złapała się na tym, że jej myśli zaczynają niebezpiecznie krążyć wokół nieistnienia. Nie pozwoliła sobie na to by nazwać to uczucie dokładniej choć realizacja “o czym myśli” kołatała gdzieś na obrzeżach świadomości. Starała się zbesztać samą siebie: “nie możesz się poddać”. Ale na kilka godzin przez rozłąką z Alex... nie potrafiła z siebie wykrzesać już sił. Nawet przy ataku duszek w piwnicy nie czuła takiego braku sensu, takiej beznadziei, zniechęcenia i przeraźliwego smutku.

What’s the point? Może faktycznie ojciec ma rację. Może tak będzie dla Alessandry lepiej? Wojtek się nią zajmie. Alex go lubi. A jeśli Sebastian mnie dorwie, to przynajmniej będę mieć pewność, że jej się nic nie stanie…

Nie wiedziała, ile tak siedziała na zewnątrz. Straciła rachubę czasu. Aż w końcu poczuła męskie dłonie na ramionach:
- Indi… mała… chodź. - cichy szept Marcina. Ostrożność w ruchach i słowach rockersa. - Chodź do środka. Jesteś zmarznięta.
- Ja… Marcin…
- popatrzyła na fotografa pustym spojrzeniem.
- Chodź… - poprowadził ją z powrotem do wnętrza skłotu. Nie mówił nic. Widział wcześniej takie stany, przeżył wiele podobnych sytuacji. Miał wprawę.
- Ok… - zgodziła się jakoś zupełnie bez wyrazu i dała się poprowadzić jak dziecko. W środku przyjaciel usadził ją i okrył swoją kurtką. Nastawił wodę na kawę. Po chwili podał ciepły kubek. Nie mówił nic, po prostu był obok.

Indi nie zmrużyła oka tej nocy.
Mechanicznie odebrała telefon od ojca, gdy zadzwonił koło trzeciej.
- Lecę już z Gdańska. Na tym zadupiu nie ma zbyt wiele miejsc do lądowań. Mogłem próbować na jednym z wieżowców, ale trzeba by specjalnych pozwoleń. Ryzykowne. Będę lądował za niecałą godzinę na lądowisku na starym lotnisku na Bemowie, podobno używane teraz tylko komercyjnie, nikt nie powinien przy tym grzebać.
- Dobrze, będziemy tam. Do zobaczenia za godzinę.


Odruchowo sprawdziła pocztę na padzie.

Od VS Director [email]:
Cytat:
Jutro wczesnym popołudniem? Zapraszam na lunch. Daję swój numer telefonu.
Od Sebastian: [e-mail]:
Cytat:
Pliku nie ma, numer nieaktywny, w samolocie panienek nie było. Rozumiem, że z układów nici i… zaczynamy właściwy taniec?
Otworzyła laptopa, budząc przy okazji Marcina i Alex.

Do VS Director [e-mail]:
Cytat:
12:30 - Der Elefant, pl. Bankowy 1? Mój numer 730007679.

Do Sebastian: [e-mail]:
Cytat:
Plik wysłałam wczoraj o 17:18. Mail w załączeniu wraz z plikiem. Proszę pytać Reksa, co się stało z mailem.

Załącznik [e-mail]
“Do [e-mail] Mr. E:
Reks, przekaż Sebastianowi.
Pliki w załączeniu. Nie były priorytetem. Najwcześniej rozkodowane mogą być w ciągu 48 godzin.
Oraz, że jestem rozczarowana. Myślałam, że odnaleźliśmy obopólny szacunek.
Załącznik: Katarzyna Gall2.doc, Katarzyna Gall3.avi”
Odpowiedź ‘kapelusznika’ przyszła niemal natychmiast.

Od Sebastian [e-mail]:
Cytat:
Nie biorę na poważnie tych dokumentów będących chaosem przypadkowych znaków i niemożliwym do otworzenia filmikiem Panno Gemmer.
Do Sebastian: [e-mail]:
Cytat:
Jak pisałam… plik może być odkodowany w ciągu 48 godzin. Wszystkie pliki na miejscu były ciężko szyfrowane, łącznie, wszystkie razem. Dodatkowo, każdy z nich szyfrowany jest oddzielnie. Napisałam, że K.G. może być odkodowana najwcześniej za dwie doby.
Od Sebastian [e-mail]:
Cytat:
Wydaje mi się, że póki Ernest krąży po mieście, niektórzy… nie mają dwóch dób panno Gemmer. Mogę pani uwierzyć, lub uznać, że kłamie pani z tym szyfrowaniem i dostałem plik-śmieć. Ja poczekam. On czekać nie będzie, zobaczymy czy uda się szybciej niż 48h.
P.S. proszę dziś nie przeglądać wiadomości. Dla spokoju sumienia. Przykro mi.
Do Sebastian: [e-mail]:
Cytat:
Nie jestem w stanie przyspieszyć procesu odkodowywania, to nie jest zależne ode mnie. Spuszczenie Reksa ze smyczy działa wyjątkowo demotywująco w chwili obecnej, panie Sebastianie. Pragnę przypomnieć, że ten układ nie był jednostronny. Pańskie działania nie przekonują mnie o pana dobrej woli, tym bardziej, że zdaje mi się, postawiono panu pewne ultimatum. Nie moje ultimatum oczywiście, nie śmiałabym tak prowadzić rozmów.
Nie doczekała się jednak odpowiedzi.

Zaserwowała małej szybkie śniadanie. Spakowała ciuchy Alex do torby. Dała znać Milenie, że wychodzą, i aby miała telefon pod ręką, ona jednak wstała trąc zaspane oczy i najwyraźniej szykowała się do wyjścia.
- Śpij. Ja wrócę tutaj.
- Ta. I będziesz unikać kłopotów
- ziewnęła zakładając buty.
- Ja zawsze ich unikam. - mruknęła Indi.
We czwórkę ruszyli na spotkanie z Gemmerem. Taksówka. W połowie drogi druga. Alex na wpół śpiąca w jej ramionach. Indi szła obok przyjaciela na auto-pilocie. W kieszeni płaszcza ściskała komórkę. Im bliżej lotniska tym baczniej się rozglądała, przerażona, że to wszystko zaraz okaże się pułapką.
Zajechali na lotnisko na Bemowie chwilę przed czasem. W Warszawie faktycznie nie było heliportów na użytek prywatny, ostatni na wieżowcu “spectre” zamknięto kilka lat tamu. Uzyskiwanie pozwoleń na lądowanie na którymś z wieżowców lu na lotniskach szpitalnych mogło być odkryte… Tu jednak? Lotnisko wykorzystywane było komercyjnie. Air-Taxi, loty na skoki ze spadochronem, loty widokowe. Szanse na to iż Sebastian skojarzy lądujący w nocy śmigłowiec… były marginalne.
Czekali z piętnaście minut aż prywatny helikopter-taksówka przysiadł do lądowania.
Indi przeszedł dreszcz gdy zobaczyła wychodzącego z maszyny ochroniarza a zaraz po nim lekko pochylonego Gemmera. Choć chyba i przebłysk satysfakcji. Ojciec ruszył się z Londynu na jej sugestię. Zrobił coś nie wedle własnego planu.
Konsul podszedł powoli do córki przytulającej Alex. Marcin i Mila stali dwa kroki z tyłu.
- Indi, cieszę się, że Cię widzę całą i zdrową.- zaczął Maxwell patrząc na córkę. Wnuczkę spojrzeniem starał się lekko i dyskretnie omijać.
- Ojcze to Marcin. Najukochańszy wujek, Alex. Leci z wami. Tu jest torba Alessandry. Gdzie oświadczenie? - Indira nie bawiła się w cukierkowe podchody.
Gemmer kiwnął głową Marcinowi po czym dał znak ochroniarzowi… który błyskawicznym ruchem sięgnął pod marynarkę i zanim którekolwiek zdążyło zareagować wyciągnął białą kopertę.
- To oświadczenie jakie chciałaś - rzucił ojciec Indiry.
Tymczasem Marcin zbliżył się.
- Mała… ja wszystko rozumiem, ale chciałbym ci jednak pomóc tu. Tu chyba się bardziej przydam.
Indi jęknęła w duchu.
- Marcin, nie rób mi tego… proszę cię nie teraz… - poprosiła cicho. - Nie chcę puszczać jej samej.
W między czasie zabrała kopertę od ochroniarza, otworzyła i przeczytała dokument.
Wyglądał na spisany właściwie, było tam wszystko o co jej chodziło. Maxwell raczej nie kombinował nic w tej kwestii, aczkolwiek znalazła coś. Jeden malutki feler. “Dziadek” zobowiązywał się w każdej chwili przekazać Alex “prawnemu opiekunowi” Alessandry. Indi na tą chwile była jedyną taka osobą. Ale tak zostało to ujęte w oświadczeniu, nie z jej imienia.
- To oświadczenie nie wskazuje na mnie jako jedyną osobę uprawnioną do “odbioru” ojcze. Nie tak się umawialiśmy. Teraz czuję twoje kombinacje. Każesz mu nas uśpić i zabrać wnuczkę? - Indi zrobiła krok w tył.
- Nie, Indi. - Spojrzał na nią uważnie. - Po prostu odebrać ją będzie mógł też jej ojciec, jak podpisze dokumenty. Nikt inny.
- Nie tak ustalaliśmy.
- Indi była gotowa wycofać się z tego całego układu i widać to było w jej pozie - Żegnaj, ojcze. - zaczęła się wycofywać, kręcąc głową. - Nie mogłeś się powstrzymać, co?
Gemmer patrzył przez chwilę na córkę oceniając jej stan emocjonalny.
- A co to za różnica? - znów zrobił gest w stosunku do ochroniarza jaki beznamiętnie sięgnął za połę marynarki wyjmując drugą kopertę.
- Dlaczego tak bardzo Ci zależy, aby dokument opiewał na wydanie Alex tylko Tobie - wskazał wzrokiem kopertę trzymaną przez mężczyznę w garniturze. - Skoro jak wszystko dobrze pójdzie prawnym opiekunem ma być mr Voytech?
Indira poprosiła Milenę by podeszła do ochroniarza i odebrała kopertę.
- Bo to nie jest worek ziemniaków. Rozmawialiśmy. Przejęcie praw odbywać się będzie stopniowo. Jeśli tego nie rozumiesz, nie jestem w stanie ci wytłumaczyć. - odebrała kopertę od Mileny i sprawdziła treść dokumentu.
Był niemal identyczny, choć różnił się w kluczowej kwestii od poprzedniego. Tu Gemmer zobowiązywał się do wydania wnuczki pozostającej pod jego opieką jedynie swej córce. Wymienionej z imienia i nazwiska. Brak było jedynie podpisu konsula.
- Cała matka - zgrzytnął sięgając po pióro. - Chciałbym by to wszystko… - wzrok mu jakoś złagodniał, zrobił nawet krok ku Indi, ale wstrzymał się. - … Chciałbym by było już po tym wszystkim, byś zrozumiała. Byś tak na mnie nie patrzyła. - Podpisał dokument. - Bardzo bym chciał.
- Co? Co mam zrozumieć? - Indira odebrała dokument, podpisany przez ojca, nie wierząc jego zagrywkom emocjonalnym.
- Christopher wszystko ci wyjaśni zapewne po ślubie - Gemmer pokiwał głową jakby naprawdę był emocjonalnie zmęczony tonem rozmowy z córką. - Mam nadzieję, że wtedy spojrzysz na mnie inaczej. Robię to wszystko dla Ciebie, nawet jak może mnie za to nienawidzisz - mówiąc to skinął Marcinowi jaki odwrócił się do Indi.
- Mała… - Przytulił ją i cmoknął w policzek. - Wiesz, nie? Będzie dobrze?
Indira spojrzała głęboko w oczy Marcina i pokiwała głową:
- Będzie. - pogładziła fotografa po policzku - Uważaj na nią i na siebie. Ok?
- Dawaj znać co z Tobą, bysmy z Alex nie sfiksowali, tak?
- Będę dzwonić codziennie.
- obiecała Indi - Dziękuję - powiedziała cicho.
- Szkrabeczku, patrz jaka przygoda. Lecisz takąąąąąąą maszyną z wujciem, nie? Kocham Cię bardzo, bardzo, bardzo i będę straaaaaaaaaaaaaaaasznie tęsknić! Ale to tylko kilka spań i znowu będziemy razem. - uśmiechnęła się na siłę oddając córeczkę Marcinowi. - Jesteś taka dzielna! A wujek Marcin na pewno przegra w jedzeniu naleśników! Zobaczysz!
Alex rozpłakała się, ale dzielnie wtuliła w wikingowatego wujka. Indira nie czuła łez spływających po twarzy. Nie zwracała uwagi na ojca, na ochroniarza, nikogo. Tylko córeczkę niesioną przez przyjaciela….

Poczuła jak ktoś ją obejmuje.
Milena otoczyła ją ramieniem przytulając lekko.
Nie mówiła nic. Uścisnęła tylko Amerykankę mocniej, gdy Marcin z dziewczynką wsiedli do śmigłowca.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 16-03-2016 o 22:16.
corax jest offline  
Stary 26-03-2016, 13:25   #30
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Squat "VillaNova", Wola, ul. Kolejowa, poniedziałek, 4:00

Indi nie pamiętała drogi powrotnej, jedynie przebłyski: taksówka, spacer, skłot, ktoś wciskający w jej ręce kubek z ciepłą kawą. Palce zaciśnięte kurczowo na komórce, z której wysłała wiadomości.

Do Maxwell [sms]:
Cytat:
Potwierdź przylot. I zorganizuj komórkę UK dla Marcina. Dziękuję, Indi.
Do Marcin [sms]:
Cytat:
Daj znać jak dolecicie.
Cała jej świadomość koncentrowała się teraz na ekranie komórki. Czekała na potwierdzenie, że dolecieli cało.


Umęczona zapadła w płytką drzemkę. I gdy była na granicy snu poczuła, że tonie. Tonie i dusi się w lepkiej mazi, wciągającej ją coraz głębiej i głębiej w dół.

Uczucie paniki narastało gdy do prób gwałtownego szamotania się dołączyły głosy. Zarysy postaci, jakby otaczające ją zewsząd, mówiące coś, przyglądające się jej z cieni, ostrzegające, zagniewane, atakujące niewyraźnymi słowami. Chciała krzyczeć, że nie rozumie, odgonić je ale nie mogła wydobyć głosu ani się ruszyć.
Głosy zaciskały się wokół niej
Coraz głośniej i głośniej i bliżej…
aż Indi przebudziła się przerażona z głośnym krzykiem, spocona i rozglądająca się niewidzącym wzrokiem wokół.
Z drugiej strony pomieszczenia jakiś nierówny chór dwóch głosów odburknął by przymknęła japę.

poniedziałek, 5:00
Wygrzebała się z fotela, mrucząc zachrypniętym głosem przeprosiny do ekipy skłotu.
Przetarła twarz i włosy kuląc się przez chwilę by zebrać siły.
Umyła się i ubrała w świeże ciuchy.

Odpowiedziała na wiadomość do Lulu:
Do Lulu [e-mail]:
Cytat:
Kilka kwestii:
- Czy K. może podać namiary gdzie ta willa w R. jest dokładniej?
- Jak K. widzi rozwiązanie problemu E? Chce czekać na okazję czy chce połączyć siły.
- Czy K może się dowiedzieć, gdzie przetrzymują W?
Nie ma potrzeby dalszych telefonów - po prostu dajcie mi znać, czy możecie pomóc czy nie.

Czy możesz skontaktować się z Michałem i spytać o namiary tych ludzi z Grochowa? Nie dzwonił jeszcze…

Co do plików K.G. to S. chce odkodowane wersje.”
Indi zastanowiła się przez chwilę po czym dopisała:
Cytat:
“- Priorytety kodowania zależą od ustaleń z K. ale nie chcę tracić czasu, jeśli laska nie chce gadać ze mną. Jeśli nic innego nie ustalisz K to 1. zlokalizuj telefon W., 2. potem K.G. i 3. potem Ernest (jest spora szansa, że dorwie się go na miejscu). Chyba, że K.G. i E. mogą być robione równocześnie.”
Sprawdziła pocztę.
Poczytała BBC news.
Pokręciła się składając rozrzucone rzeczy.

Umalowała się na wszelki wypadek, gdyby dyrektor VS potwierdził spotkanie. Przygotowała swoje portfolio i przerzuciła je na iPada. Upewniła się, że na iPadzie nie pozostały żadne inne dane czy to muzyka czy maile czy osobiste zdjęcia czy dane, jedynie kilka próbek. Całą resztę zgrała na laptopa. Sporo danych dostępnych było też na blogu więc wybrała ledwie kilka pozycji, na etapie koncepcji.
Po ósmej dostała sms od Maxwella:
Do Indira [sms]:
Cytat:
Jesteśmy w Londynie, wszystko w porządku.
Do Maxwell [sms]:
Cytat:
Czekam na nr telefonu Marcina.
Zrobiła śniadanie dla całej ekipy skłotu, po czym około 9:00 obudziła śpiących puszczając muzykę.
Oczekiwała fali protestów i latających części ubrań i z początku tak właśnie było. Ktoś kazał jej się odpierdolić, ktoś rzucił obietnicę śmierci, jednak zapach śniadania wygrał.
- Breakfast is served! - Amerykanka przekrzyczała marudzenie, rozlewając kawę do kubków. Dziewczyny i brodacz nazywany Kamilem zwlekli się ze swoich leż patrząc ciekawie na to co zrobiła Indi. Milena tarła zaspane oczy klnąc cicho ale przejawiając przechodzenie ze stanu snu do stanu aktywności charakterystyczne dla zawodowych żołnierzy. Reszta do żarcia siadała mniej lub bardziej zaspana. Kamil wyciągnął z za kanapy butelkę piwa i otworzył ją zębami. Nastrojowa muzyka puszczona przez Indi chyba mu nie podpasowała, wybrał jedną z CD rozrzuconych przy odtwarzaczu i puścił muzykę ze starej wieży:
https://www.youtube.com/watch?v=aUqr7yPlOIQ
Sama Amerykanka nie jadła, wzięła jedynie kubek kawy. Nie była pewna, czy nawet to wciśnie w zawiązany na supeł żołądek. Pozostali za to wcinali aż miło.
Choć nie było pochwał, podziękowań czy tego typu zachowań. Towarzystwo z początku było raczej zaskoczone, że komuś się chciało, lecz nikt nie zastanawiał się nad tym mocniej. Łaciata raz jeszcze spróbowała obudzić pozostałych dwóch chłopaków, lecz została mniej lub bardziej grzecznie poproszona o spieprzanie w podskokach, widać nie wszyscy reagowali na poranne żarcie euforią.
Nie widać było też nigdzie Jany (choć manekin i kwiaty zostały) i Olafa jaki po wyjściu z tripa wymknął się gdzieś w nocy..

Indira podeszła do Mileny zabierającej się za śniadanie:
- Milena, my pojeciemy dziesz? Do Rempertuf? - spytała blondynki.
- Do Rembertowa? - Polka spojrzała na nią czujnie. - A po co?
- Poszukacz jednego miejscza. Ok?
- Nooo, możemy. Ale to trochę niebezpiczne jest, o które miejsce chodzi?
- O miejszcze Balalajkha.
- wzruszyła ramionami - Czeba jakosz Wojtka znaleszcz, nie? Twoi nie majo szadnych podejszeni?
- Bałki nie trzeba szukać, ma willę w lesie w Rembertowie, ja nawet wiem gdzie. Ale wątpię by trzymali tam Wojtka. Wiesz, policja też wie, to jej jawne mieszkanie. Jeden niespodziewany nalot gliniarzy i… a w każdej chwili mogą. Wojtka musi trzymac gdzieś indziej.
- No to jakie macze pomysł jak go znajszcz? Ty i tfoi. Wojtek wasz człowiek, robił to nie od ciszaj. Nikt nie fie od was dzie szukacz moszna?
- Indi dopytywała - czy ty mie nie mófisz, bo zabronieli? Jak zabronieli, to jak mam ratowasz?
- Zabronieli, nie zabronieli… Tu chodzi nie o to, że nasi nie chcą. Gdyby była możliwość to by szukali. Wiesz… nasi w Puszczy siedzą. Jest kilka osób w mieście, oczy i uszy. Wojtek, ja… tylko my możemy próbować go szukać. Spróbujemy, to się wystawimy, odstrzelą nas. Nasi będą ślepi i głusi. Ja chcę. Ale nikt nie pomoże, wiedzą, że ważniejsze się przyczaić. A to miejsce, to Wojtek właśnie szukał. Nawet on nie znał. Mówiłam, że znam tylko rejon
- była smutna. - A… z tobą wszystko okey? Wiesz, wtedy w nocy…
- To jak mam znajszcz? Moi lucie bendo tak samo muszeli szukacz, tylko potem, dużo czasu, trudniej znajszcz. Mało tropu, a tfoi nie pomogo. Ja bez pomysł jak szukacz Wojtka. Mogę ja zrobicz telefon do niego. Tylko czy to czosz daje?

Zdziwiona spojrzała na Milenę:
- Ja? Ja perfektno. - skłamała nie po raz pierwszy.
- Wiesz… - Blondynka spojrzała na towarzystwo zajadające się śniadaniem - Bo ja mam jeden plan. - Pochyliła się lekko. - Ja nie jestem tak ważna u nas jak Wojtek, ale jest szansa, że jak udam, że coś wiem, to zamiast mnie zabić, wezmą w to miejsce gdzie on. Jakby coś mi podłożyć... Rozumiesz? - spojrzała czujnie na Amerykankę.
- I czo? Ty sze poszwiencisz, Rosjanie mają was twa a waszi nadal - Indi pokazała środkowy palec. - ...
- Twa? jakie twa?
- dziewczyna przerwała jej.
- No, jeden, twa. - Indi wystawiła palce odliczając.
- Wojtka i kogo jeszcze? Aaa, że mnie. No tak. Nasi wciąż nic nie zrobią. Ale będą przecież ci Twoi, nie?
Indira pokiwała głową:
- Taki plan, tak. Ale czo podkładacz? Znajesz sze na tym? - dumała projektantka. - Mosze ja czoś z ambasady?
- Nie znam się
- zachmurzyła się.
- To ja zrobie telefon do ambasady. Mosze pomogą?
Pokiwała głową, była chyba trochę zdesperowana.


Po śniadaniu Indi pozbierała brudne naczynia i pozmywała. Czepiała się najprostszych zajęć by wypełnić nimi czas. Czuła rosnące napięcie, teraz kilkanaście razy gorsze, bo bez córeczki przy boku. Nadchodzącą wiadomość przywitała z bijącym sercem. Rzuciła się by ją odczytać:
Od Marcin [sms]:
Cytat:
Jesteśmy na miejscu, wszystko ok. Alex przygnębiona ale dzielna.
Do Marcin [sms]:
Cytat:
Może skontaktuj się z Holly i ostrzeż ją i Rose? Tutaj podobno zaczyna się rzeź. Chcą mnie zmusić do ruchu.
Od Marcin [sms]:
Cytat:
Ok
.

Czas wlókł się nieubłaganie. Indi ponownie zwinęła się w fotelu, beznamiętnie spoglądając resztę kręcącego się towarzystwa.

Koło 10 sprawdziła raz jeszcze pocztę by upewnić się, czy lunch nadal aktualny i potwierdzony.

Od VS dyrektor [e-mail]:
Cytat:
Doskonale, do zobaczenia.
Spośród napływających wiadomości wyłowiła również mail od Magdy:
Od Magda [e-mail]
Cytat:
Co się z tobą dzieje? Nie odbierasz telefonu, nie ma Cię w domu, sąsiedzi cię nie widzieli, Alex w przedszkolu nie ma od kilku dni. Nie wiem o co chodzi. Zaczynam panikować. Dzisiaj zgłaszam zaginięcie na policji. Odezwij się, Indi!!!


Zanim odpowiedziała Magdzie, zadzwoniła do ambasady.
Odczekała na zgłoszenie się oficera dyżurnego.
- Dzień dobry, z tej strony Indira Gemmer. Chciałabym poprosić o połączenie z sekretariatem konsula Law lub ambasadora Jonesa. Sprawa dotyczy umowy podpisywanej wczoraj przez tych gentlemenów.
- Była pani umówiona na telefon?
- Nie, ale wynikły pewne niespodziewane pytania. Gdyby był pan tak uprzejmy przekierować do któregoś z sekretariatu, z pewnością będę w stanie rozwiązać te kwestie.
- Niestety ambasador i konsul są bardzo zajęci… przekażę później, że Pani dzwoniła.
- Proszę pana, zdaję sobie sprawę, że obydwaj są zajęci a pan spełnia swój obowiązek. Ale właśnie dlatego proszę o połączenie z ich sekretariatem a nie bezpośrednio z nimi.
- No dobrze proszę poczekać, łączę z sekretariatem mr Law.


Po chwili w słuchawce rozległ się głos jakiejś kobiety.
- Biuro konsula Law, słucham?
Indi zaczęła od nowa:
- Dzień dobry, moje nazwisko Indira Gemmer. Wczoraj miałam spotkanie z panem Law i panem ambasadorem Jonesem. Chciałabym poprosić o dwie minuty rozmowy z konsulem. Mam parę pytań w kwestii wczorajszej umowy.
- Niestety Pan Law jest teraz zajęty, a ja… nic nie wiem o żadnej umowie. Pani Gemmer, tak? Zanotuję, przekażę, zapewne po lunchu.
- Proszę z łaski swojej zrobić mi uprzejmość i spytać pana Law czy nie odbierze ode mnie telefonu. Rozumiem, że jest niezwykle zajętym człowiekiem ale mam nadzieję, że porozmawia z córką konsula USA w UK.
- Ehm… chwileczkę…
- Indi usłyszała jakieś bębnienie po klawiaturze. Potem lekko stłumiony głos sekretarki. - Łączę.
- Halo? Panna Gemmer?
- usłyszała w słuchawce głos Johna Law.
- Dzień dobry panie konsulu. Dziękuję za wyrażenie zgody na rozmowę ze mną. - zaczęła Indi uprzejmym tonem. - Przepraszam, że zawracam głowę ale usiłuję dodzwonić się do pana ambasadora. Z przykrością stwierdzam, że pracownicy ambasady są doskonałymi profesjonalistami. Czy byłby pan uprzejmy umożliwić mi połączenie do pana Jonesa? Z góry bardzo serdecznie dziękuję za pomoc. - dodała na koniec błyszcząc manierami.
- Przykro mi aktualnie to niemożliwe, może ja mógłbym jakoś pomóc?
- Niemożliwe? Hmmm… a której byłoby możliwe?
- Ciężko to określić, dzisiejszy grafik ambasadora jest wypełniony, a wątpię by chodziło tu o sprawę przez jaką wypadało by zmieniać plan dnia? Naprawdę nie mogę w niczym pomóc?
- Obawiam się, że raczej nie. No nic, w takim razie przyjadę do ambasady i poczekam na spotkanie a panem Jonesem. Może znajdzie chociaż chwilę w przerwach między grafikiem. A czy w takim razie może mi pan podać numer do sekretariatu pana ambasadora?
- To nic nie da, Paul jest na spotkaniu razem ze swoim sekretarzem i tłumaczką. I tak będzie przekierowanie do mojego biura.
- Spotkanie całodniowe?
- Oczywiście, że nie
- wydawał się lekko zaskoczony. - Nie rozumiem co to ma do rzeczy, Panno Gemmer…
- Nic takiego. Czy w takim razie, mogę prosić o numer do sekretariatu pana Jonesa? Obiecuję, że nie będę pana nadmiernie wykorzystywać.
- Panno Gemmer, nie wiem czy mogę. Wczoraj wydawali się być Państwo w… hm.. dość bliskim kontakcie. Jeżeli Paul nie dał Pannie telefonu do siebie to nie czuję się zobligowany. Rozumie Panna zapewne, że numer bezpośrednio do Ambasadora mają politycy, dyrektorzy konsorcjów… to nie numer dla osób prywatnych.
- Nie proszę o numer bezpośredni do ambasadora, lecz do jego sekretariatu.
- O tym właśnie mówię.
- A pan rozumie, że właśnie pan zasugerował dość dziwny układ między mną a panem ambasadorem? Prosiłabym by więcej pan tego nie robił. Niektórzy mogą zrozumieć tę sugestię opacznie. Pomijając też fakt, że do osoby prywatnej i mnie i memu ojcu też dość daleko.
- westchnęła - Ale skoro tak pan stawia sprawę…
- Nie chciałem Panny urazić z pewnością to ja zostałem tu opacznie zrozumiany. Po prostu wolałbym, aby Paul sam przekazał Panience numer pod którym jest osiągalny bez procedur i drogi służbowej. Czułbym się więcej niż niekomfortowo, gdybym Pannie to umożliwił, a on nie do końca tego sobie życzył.

Indi pomyślała o wszystkim implikacjach tego co właśnie zrobił Law. Zagrał nieczysto. Nie była pewna czy specjalnie czy nie. Jej paranoja mówiła jedno, zdrowy rozsądek co innego.
Postanowiła odpuścić tym razem.
- Dobrze. Doceniam pana troskę, pan ambasador zapewne też ją docenia. Do zobaczenia w takim razie w ambasadzie.
- Do zobaczenia, Panno Indiro.
- Oh
- zaśmiała się lekko - to w nagrodę przechodzimy na “po imieniu”, panie konsulu?
- Jeżeli to Pannie przeszkadza, to proszę o wybaczenie
- roześmiał się. - Jeżeli nie, to mogę zaproponować tylko filiżankę kawy by móc to przypieczętować.
Indi postanowiła kuć żelazo póki gorące. Law nie był piękny, ale jak każdy mężczyzna lubił uwagę kobiet.
- Dzisiaj o 14:00? - walnęła.
- Niestety, jestem tu potrzebny gdy Paul jest w terenie. 17:00? - zaryzykował.
- Przyjadę do ambasady około 15:30. Muszę pomówić z ambasadorem. Później chętnie wyskoczę na kawę z panem. - tysiące znaków zapytania pojawiło się w głowie Indi.
- Z niesamowita przyjemnością. Czekam niecierpliwie. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
- Indi rozłączyła się i zagapiła na słuchawkę telefonu w stanie szoku: - Co ja do cholery robię?!

Odpisała Magdzie:
Cytat:
Żyjemy, nie martw się. Uważaj na siebie i córeczkę. Uściski, Indi.
Do Maxwell [sms]:
Cytat:
Czy możesz mi dać nr do Jonesa? Czy Christopher zna się na sprzęcie podsłuchowym? Może takim załatwić/mieć?

- Milena - zwróciła się do blondynki - ja do ambaszady popołetniu. Teraz musze na jetno szpotkanie. Iciesz sze mno?
- Aha, skoczę. A gdzie?
- Placz Bankofy. Tylko… to jeszt restaurant… mosze kupicz czi nofe szeczy?
- Noooo, źle by nie było miałam od dziewczyn wziąc jakieś ciuchy
- spojrzała spod blond grzywki.
- To chocz… pojciemy wczeszniej?
- Ok.
- Milena wstała i zaczęła zakładać buty.
Indi też ubrała się na spotkanie biznesowe
Dziewczyny złapały taksówkę do Arkadii.

Arkadia, aleja Jana Pawła II 82 11:00


W galerii zrobiły kurcgalopek po sklepach by po pierwsze ubrać jakoś normalnie Milenę a po drugie napić się normalnej kawy.
Ruszyły na pl. Bankowy. Po drodze Indi tłumaczyła Milenie:
- To jeszt szpotkanie o pracza. Z waszny dyrektor. Ale ten dyrektor był u Sebastian tesz na party. Nie jesztem pefna czy on jeszt pewien. Muszę oczy otfarte. Ty tesz, ok?
- W sensie mam obserwować czy wszystko wokół okey? Postaram się.
- Tak… mhm.. Masz jeszcze piniąc? Zamóf szobie czosz do piczia czy czo, no wiesz… normalnie klient no… tak?


Der Elefant, pl. Bankowy 1, 12:20
Dziewczyna kiwnęła głową i usiadła przy barze zamawiając coś sobie.
Indi poprosiła o stolik w dyskretnym miejscu chociaż w tym miejscu o dyskrecję było trudno. Wybrała taki stolik, by łatwo było od niego odejść. I czekała na pojawienie się dyrektora.

W międzyczasie odezwał się jej telefon.

Od Maxwell Gemmer [sms]:
Cytat:
Nie mogę ci podac jego numeru, ale wyślę mu prośbę by skontaktował się z Tobą. Co do urządzeń podsłuchujących spytam C.
Do Maxwell [sms]:
Cytat:
Ok, poproś J. o pilny kontakt. Dziękuje.
Indira odruchowo usunęła wiadomości wychodzące i przychodzące. Obserwowała ulicę, nieco zdenerwowana.
Armand Maroon
przybył kilka minut przed czasem, i wylewnie przywitał się z Indirą komplementując ją i przejawiając stonowaną aczkolwiek widoczną radość ze spotkania.
- Dzień dobry panu. Dziękuję za kontakt i za spotkanie. - Indi stwierdziła na początek rozmowy - Mam nadzieję, że miejsce panu odpowiada - peplała standardowe bzdurki siadając, wciąż rozglądając się czujnie. - To niezwykle miłe, że śledzi pan moje drobne kroki.
- Oczywiście, że odpowiada, a co do śledzenia…
- zaśmiał się. - W naszej branży trzeba trzymać rękę na pulsie. Kroczki drobne… ale sugestywne. Świetny występ nawiasem mówiąc, ten tydzień temu. Wyglądało to tak naturalnie, nawet ja się nabrałem, myślałem, że coś z Panią nie tak, gdy wychodziła Pani z bankietu. Może dlatego tak to chwyciło. - mrugnął.
- Tak… - Indi zgodziła się bez przekonania - … dziękuję. Mam tutaj parę nowych projektów, chociaż nie jestem pewna czy pana zainteresują, bo wykraczają poza bieliznę. Ale może…
Wyciągnęła pada i pokazała projekty kilku par butów - w tym buty bażancie - i ostatnie szkice kreacji Jankowych.
- Cóż… - Armand Maroon splótł dłonie w piramidkę trochę zawiedziony, że Indira tak prędko przeszła do konkretów. Z początku wyglądał nawet jakby chciał zmienić temat rozmowy ale zrezygnował. - Te zmiany są...niezłe. Ba, dobre.
Indi zamknęła pada wpatrując się swoim firmowym,niebieskim spojrzeniem w mężczyznę.
- Wie Pani skąd to zdjęcie, które wysłałem w mailu?
- To zeszłoroczna kolekcja, edycja londyńska.
- odpowiedziała nieco zdziwiona wciąż wpatrując się w mężczyznę.
Gdy podszedł kelner zamówiła posiłek i kawę, a Armand dołączył się do zamówienia.
- Kreacja zebrała niezłe recenzje, ale na Maud… wszystko wygląda dobrze - uśmiechnął się. - Decyzje o kolekcjach i kreacjach puszczanych na show, na prezentacje i do sprzedaży nie zapada na poziomie sklepów, lub oddziałów krajowych albo i regionalnych. Zdaje sobie Pani z tego oczywiście sprawę. - Ton nie bardzo zdradzał czy było to pytanie, a jeżeli tak, to czy retoryczne.
- Z tego co się orientuję decyzyjność nadal jest utrzymywana przez zespół amerykański, regionalne zespoły w zasadzie są firmami - dziećmi, placówkami sprzedaży dla sklepu online. - stwierdziła Indira - Plus research kulturowy i marketingowy w celu odnajdywania twarzy VS na dany kraj/region. - Indi założyła nogę na nogę oddając głos Armandowi.
- Dokładnie. Zatem w kwestii projektanctwa nie mogę Pani nic zaproponować. Mój mail był jedynie wybiegiem, zorientowaniem się w Pani klasie i zawodowym zmyśle.
Indira pokiwała głową:
- Rozumiem… - uśmiechnęła się - … cóż kontakty i networking są ważną częścią naszej branży. - widząc zbliżającego się kelnera rozłożyła serwetkę na kolanach.
- Co nie znaczy, ze nie mam… pewnej propozycji.
Indira odczekała aż kelner zniknie i ponownie popatrzyła na Maroona:
- Słucham z niecierpliwością, panie dyrektorze.
- Cóż, na moim stanowisku jest niewielkie pole manewru, ale coś jednak mogę. Ryzyko w moim zasięgu w geście starań promocji marki poprzez promocję sklepu. Moglibyśmy zawiązać współpracę, umieścilibyśmy Panią jako projektantkę współpracującą z naszym polskim oddziałem, to da Pani lekki fame, oraz i nam, jeżeli będzie on przekładał się na Pani pozycję w branży. Wie Pani jak to jest w tym zawodzie. Wzajemne ciągnięcie się za uszy. Ktoś da Pani zamówienia bo Pani nazwisko będzie w naszej stopce, a jeżeli Pani te zamówienia przekuje w sukces to zaprocentuje dla nas że w stopce Pani jest. Wzajemne oddziaływanie na siebie. Ja jestem gotów zaryzykować.
- Proszę najpierw zaryzykować z tą zupą ze szparagów. Jest boska.
- Indira roześmiała się lekko widząc, że dyrektor nie zaczął jeszcze swojego lunchu.
- A co do takiego barteru, nie widzę przeciwwskazań. Z przyjemnością spróbuję się z tego rodzaju obopólną reklamą. Jak pan widzi kwestię mierzenia wyników? Jakoś oceniać trzeba czy to działa czy nie. Kwartalne pomiary?
- Ach, to akurat bardzo proste.
- Armand spróbował zupy kiwając głową z uznaniem i zgadzając się z werdyktem Indiry. Choć chyba w sporej części z grzeczności. - Bo… Czy mogę przejść na Ty? Będzie mi miło.
- Oczywiście.
- kiwnęła głową dziewczyna. Dla niej to było w przeważającej części kwestią naturalną. W Polsce zajęło jej trochę czasu by przestawić się na w pełni formalny ton w kontaktach codziennych.
- Widzisz Indiro, na nas w tym układzie nie leży nic. Żaden obowiązek. My mamy markę pod która się podpinasz, możesz to wykorzystać ku obopólnej korzyści, lub nie. Na Tobie pewne obowiązki leżeć już jednak będą. Promocja marki, tworzenie wedle własnych wizji i idei ale tak by stroje pasowały do naszych kolekcji. Czy miesięcznie, czy kwartalnie, nasi analitycy będą widzieć czy Twoje klientki z high class zamawiając kreacje zaczną iść ku nam. Widzisz, jak dzięki temu, że będziesz u nas jako kooperant taka Ewa Farna zamówi u Ciebie suknię, a ty zrobisz ją pod coś z naszej kolekcji, to na wybiegu dla fotoreporterów przy evencie gdzie ona będzie, korzystamy wspólnie.
- Ok.
- Indi na chwilę przerwała posiłek i wyprostowała się na krześle spoglądając w kierunku Mileny - Rozumiem zasadę działania. Tylko...zdajesz sobie sprawę, że na chwilę obecną prywatne zlecenia u mnie to 45% działalności, prawda?
- Nie wnikam w Twój podział zleceń, sama musisz popracować nad swoim fame i nad tym ile czasu poświęcisz na autopromocji związanej z nami. Nie będzie efektów, współpraca się skończy. To jest biznes, mnie nie będzie stać (prestiżem placówki) aby sygnować współpracę z mało znaczącą fashionistką. Masz ostatnio swoje pięć minut - kuj. To droga do sukcesu.
- Nie mówię tego po to by prosić o trzymanie za rękę. Tylko po to by uzmysłowić Ci, że gros czasu zajmuje mi współpraca z firmami młodzieżowymi. Na rynku high-class dopiero zaczynam zbierać portfolio klientów.
- odpowiedziała Indira. - Co jest Ci potrzebne z mojej strony na chwilę obecną?
- Nic. Ja ci nie mogę pomagać, nie mogę cię promować. Mogę jedynie otworzyć czasem furtkę. Na przykład tydzień temu - akcja marketingowo świetna, ale bywaj częściej bez wybiegania boso na ulicę. Poznasz parę osób z pierwszych stron serwisów plotkarskich, ktoś komuś Cię poleci na wieczorową suknię, bo raz że fame, dwa, że my Cie lekko pchamy, trzy, że face to face kogoś poznasz. Mogę cię wkręcić na następny bankiet.

Indira dziękowała opatrzności, że akurat nie piła niczego.
- Bankiet… a gdzie? - spytała zaciskając dłonie pod stolikiem.
- Tam gdzie poprzednio.
- Hmmm
- zaczęła Indi starając się naprędce wymyślić jakiś taktowny odzew. - Wiesz… nie chciałabym… - zaczęła ponownie, z wahaniem. Upiła nieco wody ze szklanki próbując dać sobie czas na wymyślenie uprzejmej odmowy.
Po chwili przyglądając się Maroonowi:
- Tam mówiąc szczerze wolałabym nie.
Zdziwił się unosząc brew.
- Nie lubisz takich spędów? Ty wychowana na rautach ojca?
Indira skrzywiła się nieco na ten dość niewyszukany przytyk:
- To nie o spęd chodzi. Ale wolę nie wchodzić w szczegóły. - skończyła posiłek i zajęła się kawą.
- Jak uważasz. - Armand milczał przez chwilę przyglądając się Indirze. - Za współpracę jednak chcę też czegoś dla siebie - przeszedł chyba do clue.
- Czego takiego? - spytała Indi czując lekką gęsią skórkę.
- Myślisz, że nasze linie i kreacje na coroczne VS show w całości projektowane są przez naszych markowych projektantów?
- Oczywiście, że nie. Są sygnowane przez ich firmy.
- Indi zmarszczyła brwi próbując zrozumieć do czego zmierza rozmówca.
- Masz dobry gust, zmysł. Kolejna kolekcja na wiosnę. Będziesz miała jakiś świetny pomysł w klimatach jakich Ty nie ruszasz, a VS tak… podziel się. Ja pchnę dalej, może zobaczysz to w linii, oficjalnie wedle projektu jednego z tuzów. Wiesz co mam na myśli.
- To spora cena za współpracę, Armandzie.
- stwierdziła mierząc go spojrzeniem.
- Spora? Żadna. - Roześmiał się. - Ty w tym segmencie nie masz szans zaistnieć Indiro. Przynajmniej nie przed wyrobieniem sobie nazwiska. Mocno, nie tak jak teraz gdzie jesteś ciekawostką. Na to się pracuje lata. A ja nie mam zamiaru spijać śmietanki z pewnych konceptów sam. Branżowy bankiet w NY dla wąskiego grona, sam udział to już coś. A jak ktoś z ekstraklasy w branży przywita Cię “Oh, My dear friend” ujmując pod rękę, zamiast “Good evening” bez zainteresowania, to następnego dnia możesz dostać ofertę za 10.000$ od osoby z pierwszej strony gazet zza oceanu.
- Dlaczego jesteś w Warszawie, Armandzie?
- zmieniła nagle temat rozmowy.
- Bo w 2012 otwierano tu nasz pierwszy sklep w Polsce, gdy jedna urocza dziewczyna z niszy dała mi pomysł jaki ktoś wykorzystał na show z 2012. - Armand otarł serwetką usta. - Łatwo było mnie przepchnąć, bo to zadupie, a dla mnie to był spory skok, Indi.
- I jakie masz plany? Zostać? Wrócić?
- Mam plan aby kierownictwo regionalne VS przeniosło się do Warszawy.
- Do tego potrzebujesz dobrych ludzi, tu na miejscu, prawda?
- Dobrzy ludzie, to zostaną mi wciśnięci, jak mi wcisną pałeczkę. Ale mogę mieć wiele do powiedzenia.

Indira pokiwała głową:
- Żeby dostać tych ludzi musisz się wykazać, by zbudować mocną business case. Stąd oferta współpracy. Zakładam, że nie dla mnie jednej. - obserwowała Maroona. - Tylko, że zbierasz ludzi takich jak ja by zbudować właśnie taką business case, mylę się? - spytała.
- Tak i nie
- odparł. - Widzę powiew świeżości, to proponuję. Nie zbieram jednak bazy takich kontaktów. Robię to jednostkowo. Aktualnie nie mam nikogo w takiej ofercie i nie szukam na siłę. Wypłynie ktoś tak jak Ty, ocenię jako świetny materiał? Owszem, przedstawię tę samą ofertę.
Indira dopiła kawę.
- Ok, rozumiem. Jeszcze jedna kwestia, Armandzie. Oboje wiemy, że standardowy proces sygnowania projektów wygląda nieco inaczej.
- uśmiechnęła się spoglądając na Armanda. - I odstąpienie owoców pracy twórczej jest często wynagradzane w sposób wymierny. Jak widzisz to w tym przypadku?
- Średnio. Kupowanie praw do pomysłów, tantiemy… to norma, gdy firma chce ten projekt, gdy deklaruje się jako jego wydawca. Tu mówimy o konceptach jakie z biurka kogoś z ekstraklasy, z biur designerskich, mogą wylądować w koszu, bo ma lepszy. Albo ma taki jako ocenia jako lepszy. Nie ma pewności. Strzał w ślepo. W takich przypadkach nie widzę możliwości by płacić Ci ciężkie tysiące za pomysł jakim ktoś rozpali w kominku. Nie proponowałbym, gdyby to był Twój segment fashion. Miałabyś tu stratę. Bielizny nie zaprojektujesz by sprzedawała się w detalu, stąd nie oceniam oferty ‘na ryzyko’ bez wynagrodzenia, jako szkody dla Ciebie.
- Ale jeśli sytuacja się rozwinie w drugą stronę i projekt zostanie przeniesiony do realizacji, to VS będzie czerpać zyski z mojego pomysłu i projektu oddanego za darmo.

- Tak to działa, życie to dziwka Indiro. Mówiłem już jakie są tego realne, choć niewymierne korzyści gdy się uda. 2012 Indi. Ja siedzę tu jako dyrektor, dziewucha jaka dała mi koncept projektuje dla high class w Los Angeles, projektant zebrał śmietankę. Gdyby się nie zgodziła, gniłbym w centrali, ona szyła dla middle, a projektant zbierałby śmietankę za inny fajny projekt przy którym ktoś miał bardziej giętki kręgosłup. Rozejrzyj się w jakim świecie żyjemy - uśmiechnął się upijając łyk kawy.
Nie wiedziała w jakim świecie żył on. Ona żyła w świecie, gdzie jej ojciec w ramach swoich ambicji sprzedał ją wybrańcowi by ona mogła ocalić ojca swego dziecka. Dziecka, które widziało duchy, potrzebne facetowi, u którego balował Maroon, do utrzymania władzy. Plany Armanda przy tym stawały się tak realne i rzeczywiste jak tęczowe jednorożce przylatujące na chmurce by uratować ją i Alex. Co ona w ogóle tutaj robi? Gada o reklamie na stronce?
Zawiesiła wzrok na dłuższy czas na siedzącym przed nią mężczyźnie.
- Taaak - stwierdziła podsumowując - dam znać do jutra. Ok?
Wzruszył ramionami.
- Nie ma problemu, nie musi być i jutro. - Podał jej swoją wizytówkę. - Ale za długo nie zwlekaj, jesteś chwilową gwiazdą, która za tydzień zblednie jak nie będzie miała pomysłu jak utrzymać się na firmamencie. Wtedy za ofertę współpracy z Tobą mogą mi chcieć uciąć coś co sobie cenię. - Dopił kawę.
“Za tydzień mogę nie żyć” - pomyślała dziewczyna.
- Zdaję sobie z tego sprawę, Armandzie - dodała zmęczonym nagle głosem - Deser? - spytała uprzejmym tonem.
- Z wielką chęcią - uśmiechnął się. - Ale proponuję wieczorem. Przy okazji spotkania ‘nie przy interesach’. Lubię desery, nie lubię ich spłycać rozmowami o pracy. A i niedługo mam spotkanie. Koło 20:00?
- A gdzie?
- Lubię czasem zaskakiwać. Znam jedno miejsce, gdzie dają świetne desery, przy Nowym Świecie.
- Zdradzę Ci sekret
- przywołała go bliżej gestem dłoni, sama pochylając się lekko - Należę do tych rzadkich osobników, którzy nie lubią niespodzianek.
“Od czasu spotkania Reksa i Sebastiana” - dodała w myślach.
Uśmiechnęła się czarująco, błyskając lodowo-niebieskimi ślepiami.
- Blikle, jestem tradycjonalistą - roześmiał się.
- Ok, zatem o 20:00 pod cukiernią. - odłożyła serwetkę i gestem przywołała kelnera by uregulować rachunek.
Przez chwilę się nieco kotłowali które z nich ma płacić, ale duma Indi nie pozwoliła na przyjęcie lunchu od faceta, z którym rozważała robić interesy.
Pożegnała się z dyrektorem i razem z Mileną wróciły do skłotu.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172