Wszystko dobre, co się dobrze kończy?
No cóż… Nie wszystko dobrze się skończyło. Ukochana siedziba Kathil doznała uszczerbku na swej urodzie. A sama Wesalt potraciła ludzi.
Koszty uzyskania?
Mimo wszystko Wesalt o poranku wstawała zadowolona, co było poczęści dziełem dwojga kochanków zalegających razem z nią w łożu. Po części faktem, że rozprawiła się z oboma wujami. Ich śmierć przynosiła satysfakcję, nawet pomimo strat jakie poniosła. Oczywiście pewnym cierniem była ucieczka kobiety, której knowania doprowadziły do krwawych waśni w jej własnym domu. Ale może Garret ją dopadnie gdzieś na gościńcu i pośle do piekieł?
Słodka to była wizja.
Na razie jednak marzenia musiały ustąpić rzeczywistości i zadaniom jakie przed Wesalt stały. Najpilniejszym i jednym z przyjemniejszych była rozmowa z Jaegere. Kathil przekonała go swoimi metodami o poranku, by został na dłużej. I z satysfakcją stwierdziła iż nawet pod tak intensywnej nocy, negocjacje z półelfem były bardzo gorące. Nic więc dziwnego, że Jeagere był wysoko na jej liście zadań do zrobienia. Ale nie na pierwszym miejscu, tu królowała rozmowa Yorrdachem… w ogrodzie, bo tam oczywiście odpoczywał czarodziej, przy okazji “czarując” zgromadzone tam panny od cioci Mei. Bo choć Yorrdach preferował męskie towarzystwo w sypialni, to jego ego lubiło być łechtane faktem, że gdyby miał ochotę każda wpadłaby mu w ramiona. Więc ćwiczył flirt dla samego flirtu. A Kathil ten fakt wykorzystywała do własnych celów nie raz.
Yorrdach był czarującym mężczyzną, był też czarodziejem i… był… może nie zły, ale z pewnością egocentryczny. I był magiem, żądnym magicznej potęgi jak oni wszyscy. Czy mogła mu zaufać w sprawach magii i magicznych ksiąg? Owszem Kathil bez obawy mogła powierzyć mu swe bezpieczeństwo, ale magiczne tomy… to pokusa dla maga, a oszukanie Wesalt w tej kwestii… Mimo wszystko Yorrdach był samolubnym magiem.
A to nie była jedyna ważna rozmowa tego dnia. Kolejna rozmowa była wszak przed Wesalt i odbyć się miała w niedużym salonie, przy dźwiękach...
...klawesynu.
Ten w posiadaniu Kathil nie był najlepszej jakości, jako że Vandyeckowie talentem muzycznym nie grzeszyli, ale Jaegere potrafił wydobyć z niego melodię. Palce półelfa pieściły klawisze ze stanowczością i delikatnością zarazem, że sam widok… budził w ciele Wesalt przyjemne dreszcze i wspomnienia. Acz… nie przyszła tu przecież na podziwianie muzycznych talentów, tylko na rozmowę i to o poważnych sprawach. Na początku przynajmniej...
Potem był Ordulin, wyruszyła do niego przed południem, by mieć możliwość wrócenia do swej posiadłości późnym wieczorem. Ordulin był gwarny i pobudzony. Plotki krążyły po mieście przeskakując z ust do ust, a najważniejsza dotyczyła zaginionego dziecka Kendricka określonego w testamencie jako najważniejszy z dziedziców jego majątku. Nic dziwnego że rodzie Selkirków wrzało. Nagle i Miklos i Mirabeta zostali wysadzeni z wygodnych siodeł na których jechali w kierunku swej nieuniknionej bitwy przez nieznanego nikomu krewniaka.
W samym mieście Ashki nie znalazła, poprzez jej dzieciaków dowiedziała się jednak, że elfka jest zajęta zdobywaniem informacji i… że wskoczy jej do jej karocy w drodze powrotnej.
Wynajęcie ekipy do remontu świeżo zakupionej kamienicy nie stanowiło problemu, wynajęcie za rozsądną cenę to co innego.. oznaczało długie negocjacje, kłótnie o każdy detal. Coś co po półgodzinie doprowadzało do bólu głowy. Wesalt potrzebowała po tym odprężenia.
A negocjacje z “Sharess” mogły być takim odprężeniem.
Pani Lisandra Voltrie… bo tak przecież nazywała się “Sharess”, była żoną kupca handlującego meblami i antykami. Kathil więc miała idealny oficjalny powód, by się z nią spotkać.
Kamienica rodziny Voltrie znajdowała się ledwie dwie ulice od nowego domu Wesalt. Było to wygodne, a sama kamienica robiła spore wrażenie pięknie zdobionym portykiem.
I wyjątkowo nadętą służbą, która jednak musiała słuchać swej pani i zaprowadzić Kathil do komnaty w gościnnej w której Lisandra już siedziała delektując się winem i zajmując nacieraniem cięciwy bojowego łuku woskiem. Oręż ów wydawał się magiczny i zupełnie niepasujący do Lisandry.
Kobiety ubranej w ciemną i prostą suknię sięgającą dolnymi falbanami aż do stóp.
- Baronesso Vandyeck co za miła niespodzianka.- rzekła z uśmiechem Lisandra na powitanie. Z ciepłym i figlarnym uśmiechem. Te negocjacje z pewnością będą przyjemnością po poprzednich targach i to bez względu na wynik.
Po tym wszystkim gotowa była na spotkanie z mistrzem Marteolo Gnaelblum... żyjącym w dzielnicy skalnych gnomów. Rasy znanej z talentu do magii i rzemiosła i.. swojej ekscentryczności i ciekawości.
Ale jak na gnoma… Marteolo okazał się olbrzymim ekscentrykiem. Był bowiem nie tylko malarzem, ale i rzeźbiarzem, jubilerem, poetą, krawcem, szewcem, magiem i… architektem. I każdą z tych dziedzin próbował naznaczyć własnym piętnem. A szczególnie swój dom.
Dowód jego umiejętności w kwestii: architektury, malarstwa i rzeźby… i nietypowego gustu.
Sam zresztą mistrz
Marteolo ubierał się barwnie i niezwykle i miał równie ognisty temperamencik co strój.
Przyjął uprzejmie Wesalt w swej olbrzymiej pracowni przypominającej jednocześnie graciarnię pełną różnorakich niedokończonych obrazów, w tym sporej ilości męskich i kobiecych aktów, zarówno w postaci malarskiej jak i rzeźb. Co mogło świadczyć że portret Achminy nie jest jedynym dziełem tego gnoma znajdującym się w posiadłości Timmry. Uprzejmie raczył przeczytać list od Viralae.
- Miło mi, że moje dzieła są doceniane, acz.. w tej chwili nie jestem zainteresowany szukaniem kogoś do kolejnego portretu. Jest pewnie wielu chałturzystów, którzy nasmarują ci ładny obrazek w kilka dni. A który z pewnością cię zachwyci.- wyjaśnił uprzejmie gnom.- Ja zaś nie maluję każdego, kto o to poprosi. Tylko wyjątkowe osoby.-