Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-03-2016, 12:18   #112
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Poszukiwania okazały się równie owocne, co plony w trakcie zimy. I rzeczywiście wampir odnosił wrażenie, że dotarł do czasu zimy swego żywota, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Być może wcześniej powinien rzucić szczęśliwą monetę do fontanny? Najsłynniejszą w Rzymie była di Trevi. Jeden pieniążek miał zapewniać ponowne odwiedziny w mieście, dwie romans, a trzy ślub. Ostatnimi opcjami Ashford był obecnie niezainteresowany na nieszczęście okolicznych panien, natomiast ta pierwsza… „Powrót do miasta” oznaczał wcześniejsze „wydostanie się z niego w jednym kawałku”, a tym JD nigdy nie gardził.

Młody właściciel kafejki o oczywistym, włoskim imieniu Marco spoglądał niepewnie na Ashforda. Zapewne nie przywykł do gości o tak późnej godzinie. Zważywszy na prawie absolutną dostępność internetu w tych czasach, być może nie spodziewał się klientów w ogóle.

Nieoczekiwanie zadzwonił telefon. Numer zastrzeżony. JD odebrał. Nie odzywał się, czekając, aż rozmówca na linii przedstawi się pierwszy.
- Czy mam przyjemność z panem Ashfordem? - odezwał się nienaganną angielszczyzną męski głos.
JD prychnął. „Orgazmiczną przyjemność”, pomyślał. „Jeszcze nie odezwałem się, a ty już toniesz w nieskrępowanej radości. Spokrewnieni mogą uczyć się ode mnie Prezencji.”
- A kto mówi? - odparł. - To bardzo późna godzina na telefony - spojrzał na zegarek wyświetlający się w prawym dolnym rogu monitora.
- Nie dla nas - mężczyzna bynajmniej nie wydawał się zbity z tropu. - Drogi Panie, rozumiem, że chciałby Pan poznać konkrety, ale choć korzystamy z najlepszego szyfrowania... ostrożności nigdy dosyć. Sprawa dotyczy Pańskiej Matki i jest to rzecz najwyższego priorytetu. Pan rozumiem. Najwyższe... władze rozkazały mi sprowadzić Pana jutro wieczorem do Wiednia. Dlatego chciałem prosić o podanie Pana obecnego miejsca pobytu, abyśmy mogli wyznaczyć miejsce lądowania helikoptera. Obiecuję, że pozna Pan moje nazwisko przy kontakcie vis a vis.
JD słuchał uważnie.
- Problem jest taki, że nawet pomimo najlepszych chęci nie mógłbym przystać na pana propozycję. Bo czyniłoby mnie to niezwykle naiwnym. Ufność względem nieznajomego głosu w przypadkowym momencie? To ekstrawagancja, na którą nawet w czasie pokoju nie można sobie pozwolić.
- Czasy pokoju się skończyły, Panie Ashford. Albo Pan zaryzykuje spotkanie ze mną, albo... kwestią Pana Matki zajmą się inni.
- Połączenie jest szyfrowane i moje nazwisko pan wyjawił - Ashford mówił cicho, żeby Marco go nie podsłyszał. Mężczyzna (zdawało się) nie mówił po angielsku, ale nigdy nic nie wiadomo. - Moje nazwisko pan wyjawił, a swojego nie chce? Nie rozumiem. Skąd mam wiedzieć, że nie rozmawiam z Sabatem? Dlaczego miałbym być potrzebny w sprawie mojej matki? Nie widziałem jej od dłuższego czasu, jestem nieprzydatny.
- Skoro Pan tak uważa. Przepraszam za zakłócanie czasu.
- Mógłby pan jeszcze zadzwonić przed świtem?

JD chciał tę sprawę skonsultować z Cookiem. Niestety, rozmówca rozłączył się, nie udzieliwszy odpowiedzi.

Tak właściwie Ashford był zadowolony, że rozmowa zakończyła się w ten sposób. Po wykonaniu zadania dla Fanchon jego Matka powinna zostać uwolniona, co zapewne wydarzyło się. Jeżeli w przeciągu niecałej doby zdołała od razu wpakować się w jakieś gówno, to Brujahowi było przykro, jednakże… nie był Supermanem i nie mógł ratować wszystkich w jednym momencie. Obecnie pracował nad wydostaniem Cooka z podziemi i nawet tego nie był w stanie wykonać. Mary jako kolejny ciężar na barkach? Już i tak miał go za dużo.

Poza tym istniała realna szansa, że ten telefon miał go jedynie zwabić ku jakiegoś rodzaju pułapce. W Szwecji dr Zelda dała jasno do zrozumienia, że są ludzie, którzy go ścigają. Skąd mieli numer jego telefonu? JD nie miał pojęcia, jednakże nie był ekspertem w sprawach politycznych powiązań, okultyzmu i dokładnej specyfiki wszystkich wampirzych Dyscyplin. Miał nadzieję tylko, że ta krótka rozmowa telefoniczna nie wystarczyła, by namierzyć jego lokalizację według zwykłego, ludzkiego, policyjnego sposobu.

Niedługo miała wybić trzecia w nocy, a na południu słońce wstaje prędzej, niż na dalekiej północy. JD okręcił się dookoła obrotowego fotela. Nie przychodziło mu nic więcej do głowy. Nie chciał iść do katakumb tak po prostu, niczym owieczka na ścięcie. Nie chciał tańczyć w takt oczekiwań tutejszych Spokrewnionych. Jeżeli wejdzie do tych katakumb, to nie pomoże Cookowi, a jedynie siebie wpędzi w pułapkę.

„Ostatecznie, czy jestem mu coś winien?”, zapytał siebie. „Oczywiście, zdawał się sympatyczny i mógłby być moim sprzymierzeńcem… jednak ile warci są sprzymierzeńcy, których trzeba ratować? Mary też dała się złapać, niczym motylek w siatce amatora owadów. I teraz, zdaje się, nawet drugi raz. Czy wejście na pokład samolotu do Nowej Zelandii, to nie najlepsza rzecz, jaką mogę sobie sprezentować? Wszystkie znaki na niebie i ziemi sugerują, że trzymanie się z nimi jedynie zepchnie mnie na dno.”

Wcześniej JD czuł się samotny i potrzebował pomocy, ale teraz jakby uzmysłowił się, że jest odwrotnie. To inni potrzebują jego pomocy. Wampir chciał po prostu odpocząć. Włączył raz jeszcze przeglądarkę, po czym spróbował zalogować się do swojego konta bankowego. Tego starego, na którym powinna ciążyć część fortuny jego ojca.

JD otworzył cztery konta na PayPalu. Do pierwszego z nich przesłał połowę zasobów i ustanowił na niego comiesięczny przelew wpływających odsetek z lokat i innych cudów. Następnie ustanowił kolejny cykliczny przelew z pierwszego konta na PayPalu na drugie, a z drugiego na trzecie. Za każdym razem zmniejszał kwotę.

Następnie otworzył stronę lokalnego lotniska. Chciał dowiedzieć się, który z dostępnych samolotów wylatuje najdalej stąd jeszcze tej nocy. A tej wiele już nie zostało. Na szczęście o 4.15 przewidziano lot do Stambułu w Turcji, podczas gdy wschód słońca tego dnia miał nastąpić o 4.42.

JD uderzył dłonią w czoło. To było zbyt późno. Zdaje się, że mógł tylko pozostać w mieście. Miał wrażenie, że nie może się schować i przeczekać do następnego dnia… Z jakiegoś powodu był przekonany, że musi cały czas przeć naprzód. A jeśli choćby na chwilę stanie w miejscu, wydarzy się katastrofa.
No ale może miał jeszcze inne opcje. Przejrzał jeszcze raz godziny wylotów samolotów, niekoniecznie tylko tych zmierzających jak najdalej, a także pociągów. Szukał czegoś bezpiecznego. Wystarczająco daleko od Rzymu, jednak nie na styk ze Słońcem. Trafił na pociąg z wagonami sypialnymi do Barcelony o 3.50. Taka podróż mogła być ryzykowna, ale... jeśli nikt nagle nie odsłoni rolety z okna - była możliwa.

JD kręcił się wokół osi fotela, jak małe dziecko.
„Chcę z wyrachowaniem zostawić towarzysza, który prosił o moją pomoc. Czyni mnie to doświadczonym, sprytnym wampirem, czy tylko kolejną kanalią?”, pomyślał. „Po prostu czuję się w sytuacji bez wyjścia. Nie widzę rozwiązania.”

Po pół godzinie zapłacił Marco za nietkniętą kawę i wykorzystany transfer, po czym wyszedł z budynku. Westchnął głęboko. Ruszył, by poszukać czegokolwiek, co nadawałoby się na kołek. Planował wetknąć go do serca Cooka, a kiedy już będą na wolności, usunąć go, tym samym uwalniając wampira. Ruszył ku parku, gdzie zamierzał wydrzeć deskę z jednej z ławek, by następnie zaostrzyć ją.

„Teraz dla odmiany chcę go uratować”, pomyślał. „Czyni mnie to pełnym współczucia i człowieczeństwa, czy po prostu głupim i naiwnym?”.

Ruszył naprzód, szukając odpowiedzi na te pytania.
 
Ombrose jest offline