Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-03-2016, 20:43   #36
Gveir
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Baronia Nordstein, gdzieś na rozstaju dróg leśnych.


Baron von Steinberg


Wściekły Marcus Bildhofen zaciskał dłonie na rękojeści miecza z każdy słowem barona. W jego oczach czaiła się czysta żądza urojonej zemsty pomieszana z czystą nienawiścią wobec Steinbergów. Nie obchodziła go etykieta oraz to, że w oczach księcia von Welfa zwyczajnie rzecz ujmując błaźnił się. Zachowanie uchodziło butnemu 15 latkowi, nie dorosłemu kawalerowi. Marcus słynął jednak z gorącej głowy i wybuchowego temperamentu. Mała skaza w rodzie, ale nikt nie był idealny. Bildhofenowie tym bardziej.

Słowa o podjęciu rękawicy przez barona oraz formalnym wyzwaniu go na pojedynek nieco otrzeźwiły Marcusa. Schował miecz do pochwy, a jego wzrok nie wyrażał już takiego pragnienia mordu. Nadal kipiał nienawiścią i niesamowitą determinacją.
Wszystkiemu jednak zaradził sam książę, który wyjechał pomiędzy rywali.
- Zatem ustalone! Rycerski obyczaj nakazuje potykanie się dwójki rywali zgodnie z świętymi prawami jakimi rządzi się szlachta Imperium. Jako patron tego wydarzenia, któremu powierza się rolę sędziowską, wyznaczam na miejsce pojedynku miasto będące pod władaniem barona, Steinberg. Zarówno Bildhofenowie, jak i Steinbergowie zostaną poinformowania. Mało tego, kodeks nakazuje by taki rankor był rozwiązywany w majestacie osoby wyższej niż ja, zatem poślę jeszcze dziś po grafinię Todbringer. To na jej oczach, oraz osądzie, będzie rozgrywał się pojedynek. Proponuje walkę na bastardy, w zbrojach płytowych rzecz jasna! Rzecz odbędzie się za tydzień, a teraz pax, mości panowie!

Był to znak, iż sytuacja została zakończona. Marcus wskoczył na grzbiet konia i zawrócił konia, by na czele orszaku wrócić do rodzinnych ziem. Von Welf pokręcił tylko głową. Był zniesmaczony całą sytuacją, ale po części bawiło go to, że młody Bildhofen porwał się z motyką na Słońce.
Nie roztrząsając więcej przeżytej sytuacji, kontynuowali to po co tutaj przyjechali - polowanie.
A to było bardzo owocne! Horst upolował dwa tłuściutkie bażanty oraz dorosłego zająca. Tytuł najlepszego myśliwego, tym razem, zgarnął książę. Bełt wystrzelony z jego kuszy powalił rosłą łanie, która miała być przyrządzona na kolacji w zamku Steinberg. Zapowiadała się uczta godna arystokracji.
Sam baron Steiberg chciał porozmawiać z księciem o nadchodzącej misji. Potrzebował małej konsultacji z nomen omen mentorem.




**

Kislev, okolice fortu Straghow na północy Kislevu.


Michaiło opatulił się szczelniej swoim kożuszkiem. Wiatr wiejący od północy mroził go do samych kości. Chciał chociaż ocieplić swój tors oraz ramiona, bo czerwony nos i piekące uszy były pewnikiem. On, Ungoł z krwi i kości, który spędził część swojego życia w drodze oraz siodle, od pół roku zmuszony był do służby w tym przeklętym forcie.
Sam fort był budowlą kamienną, o kształcie prostokąta. Sześć niskich baszt umiejscowionych jest na rogach murów. Jednak z nich była na środku, pełniąc niejako funkcje bramy. Za Michaiłem znajdowała się wysoka, drewniana wieża obserwacyjna, na której siedziało kilku jego kolegów. Sam fort zaopatrzony był w sieć sygnałów, które widoczne były z pozostałych umocnień. W zasięgu wzroku Starghowa był inny fort-stanica, nieco mniejszy niż ten w którym stacjonował Michaiło.
On sam miał w dupie rozkaz atamana Ihora Pawłowicza. W zasadzie to miał nosić kaftan skórzany, który przetykany był gęstą siecią metalowych kółek. Michaiło był jednak łucznikiem, tłumaczył się tym, iż pancerz krępował mu ruchy. Małe palenisko, które dawało przyjemne ciepło było również i swoistym stojakiem dla tarczy o kształcie migdałowatym. O mury oparte były rohatyny, gizarmy. On sam miał przy boku wierny toporek, którym posługiwał się z dużą wprawą. Potrafił nim nawet rzucić na odległość dwóch metrów trafiając w obrany cel. Oprócz niego, na tej części odcinka muru było jeszcze czterech jego kolegów. Oni również opatuleni byli w kożuchy i inne części garderoby. Wykazywali jednak więcej dbałości o siebie, bo na nie nakładali kolczugi.

Nie padało. Wiosna na Północy objawiała się porywistymi, ale nadal zimnymi wiatrami. Słońce już dawno rozpuściło śniegi, a spragniona ziemia wchłonęła całą wodę. Cóż z tego, skoro na tym wypizdowie jedynie rachityczna trawa miała szanse bytu. Noo, były jeszcze umocnienia z ostrokrzewu. Były one jednak daleko, na granicy nośności łuku. To była raczej budowla obronna, nie element przyrody.
Oparł się o blankę muru. Zza pazuchy wyciągnął bukłak z jego ulubionym napitkiem - czaj, który ogrzewał się przy palenisku, był wymieszany z dozą gryzących w nos ziół i gorzałką. Napój nazywano Zachlanym Kitajcem, ale przyjemnie rozgrzewał.
Właśnie w momencie, gdy solidny łyk boskiego napoju rozlewał się po przełyku, z wieży obserwacyjnej podniosła się wrzawa. Poczęto bić w bęben, oznajmiający alarm w forcie. Chwilę potem, dzięki niemal sokolemu wzrokowi, jakim został obdarzony Michaiło, formalnie nazywany Michaiłem, dostrzegł płonący sygnał z pobliskiego fortu. Zaczęło się coś, przed czym modlił się do Boha bardzo długo.

Bardzo szybko dobiegł do swojego stanowiska, zawieszając bukłak przy palenisku. Kołczan strzał, zawieszony na pasie, powędrował na biodra. Tarcza oraz rohatyna czekały w pogotowiu.
Gdy szykował swój łuk dostrzegł ich. Niesamowitą plamę, która niosła okropny wrzask i śpiew w nieznanym mu języku. Pełno było pochodni, tworząc wrażenie morza powstałego z ognia. Szli na nich.
Bandy z Norski, pełne brutalnych wojowników gotowych mordować w imię Bóstw Chaosu. Sprawni, dzicy, uzbrojeni w co się tylko dało. Częściowo opancerzeni.
Mieli jeden cel.

Zrównać z powierzchnią ziemi wszystko to, co było niezgodne z wolą Mrocznych Potęg.
 
Gveir jest offline