Za Skarbkiem stał dość elegancko ubrany, jak na tę pipidówę, i lekko zaokrąglony jegomość. Był to burmistrz Nuglan, z którym już raz się spotkali i rozmawiali o szczegółach zlecanej roboty. Powiedział wówczas, że nie może dać ani grosza, ale za to mogą zatrzymać ewentualnie zdobyty skarb. Egonowi wydawało się wtedy, że Nuglan wpatrywał się w niego jakoś dziwnie, ale szybko o tym zapomniał. Teraz zaś znalazł się w tak podłej sytuacji, że przyjąłby pomocną dłoń nawet od samego diabła.
Kwadrans później Skarbek siedział w biurze burmistrza, gdzie z wdzięcznością przyjął łyka gorzałki i zapijając mlekiem podzielił się swoimi frasunkami. Nuglan cały czas szeroko się uśmiechał a jednak zmrużone oczy wywoływały ciarki na plecach Skarbka. Intuicja go nie zawiodła, wszystko stało się jasne, kiedy burmistrz postanowił w końcu odkryć karty i wypalił:
- Znam twój sekret.
Egon zakrztusił się i przez dłuższą chwilę nie mógł dojść do siebie.
- Tak, tak, znam ja was, odmieńcy - ciągnął Nuglan. - Przejrzę każdego od razu. Tak się składa, że jestem pewny, że skarb nie opuścił jeszcze okolicy. Zdobędziesz go dla mnie. Nie obchodzi mnie jak. W zamian za to oddam ci eliksir, który zaraz grzecznie tu zostawisz i nie powiem twojemu mężusiowi, co z ciebie za ziółko. A gdyby przyszły ci do głowy jakieś głupoty, wspomnij Bolo - burmistrz wskazał stojącego przy wejściu łysego draba z gębą kartofla. - On lubi takich jak ty.
Bolo oblizał się lubieżnie.