Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2016, 11:29   #11
Kenshi
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację

Na popołudniowo-wieczorne zakupy wyszli z gospody w różnych odstępach czasu, prosto w zacinający śnieg i paskudny mróz. Najpierw Bjorn i Elsa, potem khazadzi z Czarnej Kompanii, a chwilę za nimi Weddien. Niemal od razu dotarło do nich, że nic dzisiaj nie załatwią - pomimo światła rozstawionych na ulicach kilku koksowników, zalegająca niczym czarna maź ciemność i sypiący śnieg skutecznie ograniczały pole widzenia. W poszukiwaniu kogoś, kto mógłby sprzedać im to, czego potrzebowali, minęli zaledwie kilku podpitych i awanturujących się między sobą Norsów. Sokół i Weidden wiedzieli, że gdy tylko przychodzą zimowe miesiące i zmrok zapada szybciej, ludzie ryglują drzwi w domach i ruch na ulicach zamiera. Przynajmniej wśród tych, którzy nie załatwiają swoich interesów pod osłoną nocy. Czasami zdawało im się tylko, że zza pokrytych mozaikami mrozu okien obserwują ich jakieś ciekawskie oczy.

Co prawda znaleźli w końcu spory placyk z drewnianymi budkami, który mógł być tutjszym bazarem, jednak obecnie tonął w mroku i był zupełnie pusty. Nie mając ochoty na dalsze włóczenie się po zmroku w podejrzanej okolicy, po prostu wrócili do gospody. Jutro, w świetle dnia będzie czas, by uzupełnić zapasy o niezbędne rzeczy. Jedynie Wulfgar został w tawernie, celebrując ostatnie chwile w cieple, nim wyruszy na szlak, a tuż przed pójściem na piętro rozmówił się z Bezokim, wręczając mu zawczasu drobny pieniądz za fatygę. Na jutro wszystko miało być przygotowane,więc w dobrym nastroju ułożył się do snu. Khazadzi natomiast tak, jak zarządził Galeb, wieczór spędzili na konserwacji broni i w końcu też poszli spać.



Po powrocie do tawerny ogrzała się trochę przy palenisku, jednak smród głównej sali przeszkadzał jej na tyle, że nie zamierzała zostawać na dole dłużej, niż będzie trzeba i po kolacji od razu poszła wraz ze zwiadowcą do ich wspólnego pokoju, a po rozmowie z Bjornem postanowiła w końcu ułożyć się do snu. Ten nie nadszedł jednak tak szybko, jak się spodziewała i dopiero po dłuższej chwili jej świadomość odpłynęła w nicość.

Z drzemki wyrwało ją dziwne chrobotanie. Otworzyła oczy i spostrzegła, że znajduje się w niewielkiej świątyni oświetlonej kilkoma lampami oliwnymi. Sama. Siedziała przy katafalku, na którym spoczywała drewniana trumna, lecz z tej perspektywy nie dała rady zajrzeć do środka, by stwierdzić, czy ktoś w niej leży. Chyba czuwała przy zwłokach, ale nie przypominała sobie, by ktoś zlecił jej tę czynność. Nagle chrobotanie powtórzyło się i teraz Elsa była pewna, że dochodziło z wnętrza trumny. Przełknąwszy ślinę podniosła się z siedzenia i podeszła bliżej. W środku, ze skrzyżowanymi i związanymi nadgarstkami leżała odziana na czarno postać, a jej twarz przykryta była ciemną chustą. Kapłanka Morra zawahała się na moment, ale ostatecznie chwyciła za chustę, ściągając ją z oblicza nieboszczki. Stanęła jak wryta, ujrzawszy swoją własną twarz!

Choć nie do końca, gdyż to coś, co leżało w trumnie, przypominało ją obecnie jedynie śladowo - kobieta miała czarne usta, czarne otoczki wokół oczu oraz przegniłą tu i ówdzie skórę. Ten widok wlał w serce kapłanki żywe przerażenie i gdy miała zarzucić chustę na paskudne oblicze kobiety w trumnie, ta otworzyła nagle oczy i rozchyliła usta, ukazując rządek ostrych, spiłowanych zębów.


Gwałtownym ruchem chwyciła Elsę za gardło dłońmi, które - jak się dziewczynie zdawało - chwilę wcześniej były związane i poczęła ją dusić z dziką przyjemnością wypisaną na szkaradnym obliczu. Kapłanka szarpała się, próbując wyrwać z uścisku, jednak nie była w stanie. Zimne, kościste palce trupa zaciskały się coraz mocniej na jej tchawicy, a Mars słabła.
- Już niedługooo... - Wysyczała nieboszczka nienaturalnie cienkim głosem. - Twoja dusza będzie moja... tylko moja...

Elsa ostatkiem sił szarpnęła się do tyłu i moment później... obudziła się w pozycji siedzącej, z własnymi dłońmi zaciśniętymi na szyi. Była w łóżku, w karczmie. Dyszała ciężko, próbując ogarnąć umysłem ten koszmar. Śpiący czujnym snem Bjorn poderwał się niemal od razu za nią, zupełnie zdezorientowany tym, co się wydarzyło.



Poszedł do swojego pokoju niedługo po tym, jak kapłanka Morra zniknęła z Norsem na piętrze. Co prawda przyzwyczaił się już do krasnoludów patrzących na niego z nienawiścią bądź obrzydzeniem, jednak nie to było powodem szybszego opuszczenia głównej sali. Chciał po prostu wypocząć przed jutrzejszą podróżą - marsz podczas ciężkich mrozów i zalegających wszędzie śniegów był bardziej wyczerpujący, niż mogłoby się wydawać. Pomimo nieszczelnego okna, które wpuszczało chłodne powietrze, udało mu się zasnąć dość szybko. I jak zwykle, śnił. Tym razem jednak nawiedził go sen zupełnie inny, niż poprzednie.

Falująca w różnych barwach rzeczywistość w końcu ustabilizowała się na tyle, że zdał sobie sprawę, iż jest na jakimś statku; w nocy, podczas sztormu. Łajbą bujało energicznie, a uderzająca o burtę woda wystrzeliwała wysokimi gejzerami i co chwilę podmywała pokład. Wokół panował chaos - elfy, a przynajmniej tak wyglądali Weddienowi żeglarze z długimi mieczami, mierzyli się z co najmniej dwoma tuzinami odzianych na czarno, zamaskowanych napastników dzierżących w dłoniach sejmitary. Zewsząd dobiegały wściekłe pokrzykiwania i odgłosy uderzającej o siebie stali. Weddien rzucił się ku napastnikom, by wspomóc pobratymców, ale poczuł nagle ostry ból w ramionach i nogach. Zerknął tam, widząc, jak dwa haki na łańcuchach wbiły się w jego ciało.

Krzyknął przeciągle z bólu, jednak w mig zdał sobie sprawę, że to nie jest jego głos. Odziane na czarno postaci ciągnęły łańcuch z wbitymi w jego ciało hakami w stronę relingu, a elf wzdrygnął się mimowolnie ze strachu, gdy dotarło do niego, co zamierzają zrobić. Zdrową ręką dzierżącą miecz zamachnął się w stronę napastników, jednak na niewiele się to zdało. Moment później znalazł się tuż przy relingu, a kopniak, który dostrzegł w ostatnim momencie, wyrzucił go za burtę, wprost we wzburzoną, mroczną toń.

W tym momencie poderwał się ze zdławionym okrzykiem. Oddychał ciężko, wbijając wzrok w mrok nocy i już po chwili uzmysłowił sobie, że znajduje się we własnym pokoju, w pogrążonej we śnie karczmie. Przejechał przedramieniem po zroszonym czole i legł na plecy, próbując się uspokoić. To był tylko sen. Koszmar. Zastanawiające jednak było jedno - czy to była wskazówka dotycząca przeszłości, czy też przeznaczenie, czekające na niego, gdy wsiądzie na statek płynący na Przełęcz Czarnej Krwi?

Choć niedługo potem zasnął, umysł zmącony nieprzyjemną, podświadomą wizją, wybudzał go co jakiś czas.
Aż do samego rana.



15 dzień Mörsugur, A.S. 2340,
slumsy Frossborga, północna Norska,
pierwszy dzień wyprawy do Morkestaad,


Poranek przywitali w głównej sali, gdy delikatne wstęgi słońca przebijały się przez ciężką osnowę chmur, wpadając do środka przez oszronione szyby. Póki co nie sypało, ale nie oznaczało to bynajmniej poprawy pogody - widoczność może i była lepsza, jednak Norsmeni i Weddien wiedzieli, że słońce zwiastuje jedynie mocniejsze mrozy. O dość wczesnej porze jadalnia była nimal pusta, dzięki czemu mogli w spokoju porozmawiać i ostatecznie ustalić niektóre rzeczy. Na śniadanie zamówili jajecznicę z grzybami oraz napitek, a zmęczone twarze Elsy i elfa dały pozostałym do zrozumienia, że oboje chyba nie spali tej nocy najlepiej. Tylko Sokół wiedział, co się wydarzyło w nocy i zatroskany był o swoją towarzyszkę, która z mocno podkrążonymi oczyma wyglądała jeszcze gorzej, niż minionego wieczora. Khazadzi natomiast z rubasznym śmiechem spekulowali w swoim języku, że długouchy i kapłanka musieli mieć wspólną, bardzo intensywną noc za sobą.

Zresztą, krasnoludzcy bracia skończyli śniadanie jako pierwsi, zabrali swoje klamoty i ruszyli na poszukiwania potrzebnych na wyprawę materiałów. Zaraz za nimi wyszedł Weddien, a na końcu Elsa i Bjorn. Poranne powietrze było rześkie i wżynało im się w płuca ostrymi, mroźnymi igiełkami. Za dnia nie mieli problemów z trafieniem na niewielki bazar zajmujący plac, który widzieli minionego wieczora.


Pośród parunastu budek, podróżnicy znaleźli to, czego szukali. Thorin zakupił całkiem nieźle wyglądający rondel, do tego trzy różne maści na odmrożenia w niedużych słoiczkach - wszystkie śmierdzące równie paskudnie, ale sprzedawca zapewniał, że efekty widać bardzo szybko. Przy jednym ze straganów khazadzi napatoczyli się na krwistowłosego elfa, który również postanowił kupić rakiety śnieżne. Weddien już wcześniej zaopatrzył się w żelazne racje na siedem dni i niewielki, płócienny namiot, zatem zakupy mógł uznać za udane. Bjorn natomiast sprzedał swojego konia wraz z całym jego sprzętem i choć dostał za to zdecydowanie mniej pieniędzy, niż gdyby pozbył się go w Imperium, ale i tak wystarczająco, by zakupić najpotrzebniejsze rzeczy - rakiety śnieżne, siedmiodniowy prowiant i alkohol. U tego samego zielarza co Thorin, Sokół zaopatrzył się w trzy maści przeciw odmrożeniom, a nieopodal dostał niewielki garnek. Wraz z Marą pokręcili się jeszcze po bazarze, dokupując to, co było im potrzebne.

Gdy wszyscy dotarli w końcu z zakupami do tawerny, Wulfgar ostatecznie rozliczał się za przygotowane rzeczy z Bezokim - co prawda pochłonęło to niemal cały jego majątek, ale miał sakwę z foczym mięsem i tłuszczem, które będą utrzymywać jego ciało w cieple oraz ochraniać przed zimnem i wilgocią, do tego zapakowane solidnie podpłomyki, dwa bukłaki z miodem i wodą, by dostarczać organizmowi potrzebnego cukru oraz manierkę z kvasem, choć Nors wątpił, by w ciężkich warunkach często sięgał po alkohol. Przygotowani do podróży wyszli w końcu z gospody - gdy Weddien szacował, że droga do Morkestaad powinna zająć im przy optymistycznych warunkach pogodowych pięć dni, Wulfgar został zgarnięty na stronę przez jakąś starszą, choć wciąż prosto trzymającą się białowłosą kobiecinę, która wyszła za nim z tawerny i przedstawiła się jako żona gospodarza.
- Słyszałam od mojego kærust, że się do Morkestaad wybieracie. Od kilku dni cię obserwowałam... przypominasz mi mojego Jukki, to samo spojrzenie, podobne ruchy... niestety, nigdy nie wrócił z wyprawy do Snaegrvold, ale może tobie poszczęści się w twojej podróży. - Złożyła na dłonie Norsa niewielki pakunek. - Wełniane, ciepłe skarpety i rękawice. Szyłam całą noc, bo kości mówią, że zbliża się srogi mróz. Niech Olric cię prowadzi, synu.
Pobłogosławiła go gestem dłoni, po czym z delikatnym uśmiechem wróciła do gospody.

Nie tracąc więcej cennego czasu, wyruszyli. Dość szybko zostawili za sobą przedmieścia Frossborga i udali się szerokim, wydeptanym szlakiem wiodącym w kierunku Morkestaad. Śnieg chrupał pod rakietami, a na otwartym terenie było zimniej, niż się tego spodziewali -musieli się więc mocniej opatulić, gdyż wiejący z północy wiatr zdawał się przebijać przez ich ubrania aż do samej skóry. Słońce skryło się za ciężkimi chmurami, ale wciąż nie sypało. Niemal od razu ustalili też szyk - na przedzie szedł Bjorn, przepatrujący teren, choć na tej skutej śniegiem i lodem pustyni wszystko mieli jak na dłoni; za nim krasnoludy z Czarnej Kompanii, Wulfgar z Elsą oraz zamykający pochód Weddien.

Przez pierwsze kilka godzin nic ciekawego się nie działo, pomijając fakt, że było zimno jak cholera. Brnęli przez ubity śnieg w milczeniu, aż w końcu na śnieżnym stepie zaczęły pojawiać się przysypane śniegiem sosny i świerki, a na horyzoncie ujrzeli rozciągający się jak okiem sięgnąć las. Ścieżkę ku niemu przykrywała spora kołderka niewydeptanego śniegu, przez co szło im się coraz ciężej.


Wyżyna schodziła delikatnie w dół, prowadząc ich wprost w objęcia ciemnej kurtyny drzew. Zbliżając się, dostrzegli coś, co ewidentnie nie pasowało do całości krajobrazu - na tle lasu odcinał się jakiś spory kształt, a gdy podeszli bliżej, okazało się, że to przewrócony na lewy bok wóz. Nieopodal leżały zamarznięte truchła dwóch koni z rozerwanymi szyjami, a blisko wozu cztery przykryte śniegiem ciała - trzech mężczyzn i kobieta. Ich połamane kończyny powykręcane pod nieprawopodobnymi kątami i rozległe rany szarpane korpusu, nóg i szyi świadczyły o tym, że cokolwiek ich dopadło, nie potraktowało ich zbyt łaskawie.

Obeszli wóz, a ich uwagę zwrócił dość duży, opatulony kocem pakunek zalegający na przewróconym boku. Wulfgar ostrożnie odgarnął poły koca, a oczom awanturników ukazała się twarz... dziewczynki. Na oko siedmioletniej. Była niebywale blada, a jej brwi i rzęsy okalała gruba warstwa szronu. Oczy miała zamknięte, a usta otwarte, jakby za chwilę miała zacząć śpiewać. Gdy zdawało się, że dziecko na zawsze zasnęło w objęciach mrozu, stała się rzecz niepojęta.

Dziewczynka nagle zakaszlała.

 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline