Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2016, 12:55   #127
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Powiedzieć że rozmowa z Kidd nie należała do łatwych, to jak stwierdzić iż jej ojciec był mało cierpliwym człowiekiem. Dziewczyna już od wejścia prezentowała typową sobie butę. Nie ukrywała też, że przebywanie na sterowcu jest dla niej problematyczne. Przez moment musiała wręcz stłumić odruch wymiotny, powodowany dziwnymi ruchami pokładu.
Richard nie byłby jednak sobą, gdyby z miejsca potraktował dziewczynę protekcjonalnie. Była jego gościem, co wymagało stosowania wobec niej określonej dozy kurtuazji. I to bez względu na jej pochodzenie. Oficjalne manieryzmy odbiły się jednak od osoby Samanthy niczym gliniany dzban od głowy karczemnego awanturnika. Ów porównanie nie było tu wcale przypadkowe. Piratka okazywała cały wachlarz warcholskich zachowań. W pewnym momencie znalazła sobie miejsce na blacie biurka. Umościła na nim zgrabne cztery litery, uprzednio zrzucając wszystkie dokumenty.
Z drugiej strony, trudno było się temu wszystkiemu dziwić. Dziewczyna wychowała się na pirackim statku. Sam fakt, że rozmawiali jak w miarę cywilizowani ludzie i nie skoczyli sobie jeszcze do gardeł stanowiło dyplomatyczny sukces. Oczywiście pomijając incydent z wymierzoną w La Croixa bronią. Niemniej ten jeden raz był wliczony w cenę.
- A co z tymi trzystoma dukatami, co mi obiecał tamten zachlejmorda? - Samantha wypaliła nagle, bardziej zainteresowana wymiernymi korzyściami niż intrygą.
Richard spojrzał pytająco na towarzysza. Ten wywrócił oczami, jakby chciał powiedzieć “przecież musiałem ją jakoś przekonać”.
Denis postanowił na razie nie wchodzić w interakcję z piratką. Jego zadaniem była eksploracja wodnego świata, nie zaś żonglerka słowna. Szczególnie z tak trudnym dyskutantem. Aczkolwiek cały czas ją taksował, oceniał. Nie mieściło mu się w głowie zachowanie dziewczyny tudzież brak ogłady jako taki. Musiał przyznać że emanowała żywym urokiem, lecz jej buta i dzikość tworzyły mieszankę tak intrygującą co niebezpieczną.

Nad miastem zapadał mrok. Antigua jednak wciąż żyła, a do jej portów przybywały setki kutrów z podejrzaną zawartością. Ekipa na sterowcu czekała do późnych godzin nocnych - nieprzebrana noc była ich sprzymierzeńcem. Przez ten czas atmosfera była więcej niż napięta. Członkowie załogi niby zajmowali się swoimi sprawami. Jednak każdy przynajmniej próbował zerkać co robi ich gość i czy aby czynność ta nie zawiera podrzynania komuś gardła.
W międzyczasie Manuel zaszła do Richarda, prosząc o rozmowę w jego gabinecie. Nigdy nie kłopotała go wyssanymi z palca problemami, więc coś musiało być na rzeczy.
- Chodzi o Dewayne’a - od razu przeszła do meritum - Pamiętasz co mówiłam, zanim go spotkaliśmy? Jeszcze przed lądowaniem na wyspie Jerry. Że nie wiadomo czego się po tym facecie spodziewać. I nadal to podtrzymuję. Kiedy robiliśmy rekonesans w Pomrokach, niemal zmaltretował jakiegoś mieszkańca. Wiesz dlaczego? Bo nie chciał od razu powiedzieć gdzie jest Samanatha. Ten typ człowieka jest zrodzony do podróży i awanturnictwa. Będąc długo w jednym miejscu zacznie mu odbijać, mówię ci. Już i tak mamy o jednego szajbusa na pokładzie za dużo.


Godziny mijały a Jacob nie wracał z punktu prasowego. Z jego erudystycznym zacięciem mogło to zająć jeszcze trochę. Chwilowo grupa musiała radzić sobie bez niego. Pod osłoną nocy Denis, Richard, Casimir i Samantha wsiedli na niewielką krypę. Następnie odbili nią do dzielnicy przemysłowej. Byli zakapturzeni i z daleka przypominali cienie płynące na szemrzącym kanale. Gdzieś w oddali wciąż słyszeli pokrzykiwania sztauerów z portu. Zupełnie jakby dwadzieścia cztery godziny na dobę niezmiennie parali się załadunkiem rozmaitych i mało legalnych towarów.
Gdy dotarli przed drzwi znanego już Richardowi hangaru, ich pukaniu odpowiedziała głucha cisza. Mieli już udać się w swoją stronę, gdy wtem na ramieniu lurkera wylądował tłusty, czarny gawron.
- Morrrrris! - zaskrzeczał.
Spojrzeli po sobie, nie bez zdziwienia. Morris był opuszczonym statkiem, który znajdował się w porcie. Miejscowi mówili, że któregoś dnia po prostu przydryfował do miasta, lecz bez śladów załogi na pokładzie. Został ściągnięty na brzeg i po dziś dzień straszył ponurym obrazem rozpadu i korozji. Większość wolała omijać to miejsce. Mieszkańcy powtarzali sobie że jest przeklęte, a na samym statku czuli się osobliwie. Doktor nie mógł zatem znaleźć lepszego miejsca do następnego spotkania.
Przeszli wzdłuż brzegu, mijając sieć frachtowców oraz kogi z flagami Corvus. Dopiero po dziesięciu minutach dane im było ujrzeć wrak starego załogowca. Gigant tkwił przechylony na ziemi pod kątem trzydziestu stopni. Nikt go nie pilnował - cenniejsze elementy konstrukcyjne zostały dawno rozgrabione. Czwórka ostrożnie przeszła przez otwór w przeżartej, metalowej ściance.


Długie korytarze pełne były pleśni i mięczaków wydających pluskający odgłos przy każdym kroku. Zasłony zielonego nalotu przypominały zgniłe, ogromne pajęczyny. Zaś hulający po statku wicher rzeczywiście przypominał wycie opętanych istot.
Przeszli powoli do sterowni. Znajdowało się tu kilka pulpitów z przyciskami oraz przekrzywiony ster z pilśniowego drewna. Na ścianie nadal można było dostrzec fragmenty zniszczonej mapy świata. Pod sufitem widniała wygrawerowana nazwa statku.
- Mniemam że to panna Kidd - usłyszeli głos za swoimi plecami.
Doktor pojawił się w kajucie bezgłośnie, niczym duch. Tak jak poprzednio, ubrany był w długi, ciasno przylegający do ciała płaszcz oraz ptasią maskę. W zamkniętym pomieszczeniu dało się wyczuć woń ziół, które umieścił w sztucznym dziobie. Na jego dłoni tkwił spotkany wcześniej kruk, łypiąc na zebranych czarnym paciorkiem oka.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 14-03-2016 o 14:20.
Caleb jest offline