Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2016, 19:10   #42
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Nie było sensu marnować czasu, szczególnie że nie wiedzieli czy ich ulubiony Hutt przekazał Vexowi, kiedy będzie mógł się ich spodziewać, a można było mieć wątpliwości, czy ten skory był czekać na nich w nieskończoność, wszak ponoć był wielce zajętym człowiekiem. Poza tym, nadal istniała szansa, że gdzieś tam w tajnych bazach Imperium i Republiki jakiś zespół jajogłowych z wywiadu nadal stara się rozwikłać zagadkę ich tożsamości i miejsca pobytu. Kto wie, może śledczy już krok po kroku podążali za ich śladami?

W końcu potężny czarny kształt transportowca wyswobodził się z chaotycznego zbiorowiska starych części, kadłubów i śmieci i ruszył w swoją niepewną podróż ku odległym ludzkim koloniom.

***

Powoli kończyła się druga doba ich podróży Czarną Banthą. Nadal żyli i w gruncie rzeczy nie mieli na co narzekać. Siedzieli w stosunkowo dużej, przestronnej kantynie transportowca. Przez pancerny kolisty świetlik nad sobą i wąskie podłużne okna na ścianie widzieli przesuwające się pospiesznie ściany tunelu nadprzestrzennego. Nad ranem odebrali sygnał z pierwszej granicznej hiper-boi, która ostrzegała podróżnych o opuszczaniu skartografowanej przestrzeni i wkraczaniu powoli na nieznane Republice tereny. W związku z tym Makena co pół godziny musiał wracać do kokpitu i na świeżo kontrolować wgrane do komputera obliczenia astronawigacyjne. Miał przynajmniej szczęście, że kupił swojego nietaniego przecież droida, jego tabele były bowiem znacznie aktualniejsze od tych przedwojennych dostępnych w Czarnej Bancie. Wyglądało jednak na to, że i tak co jakiś czas wychodzić będą musieli z nadprzestrzeni, by czujniki mogły zrekalibrować się na podstawie światła widocznych gwiazd i widma pobliskich kosmicznych fenomenów.

Na pokładzie panowała dziwna atmosfera, czuli się trochę jak w opuszczonym miasteczku. Na górnym pokładzie poza bardzo obszernym kokpitem, który przypominał niemal mały mostek i sporą mesą, w której byli obecnie, znajdowały się też liczne kajuty i koje, przeznaczone dla około trzydziestu załogantów i pasażerów. Wyglądało na to, że w razie potrzeby spokojnie dało się tam dopchać więcej. Wszystko było puste, podobnie jak stoliki wokół nich i widoczna z sali przyzwoita nieobsadzona kuchnia. Mieli nawet trochę starych automatów kuchennych, jednak wymagały gruntownego oczyszczenia i nauki obsługi, podobnie jak wiele innych rzeczy na pokładzie.

Sam statek był prawie tak szeroki jak długi, przypominał trochę lekko powybrzuszaną czarną poduszkę, co tylko potwierdzało przypuszczenia Makeny i Lumbera, że kadłub zamówiony musiał być swego czasu u Mon Calmarów, świadczył o tym też bardzo oryginalny i rzadko widziany model reaktora, połączonego w tym przypadku z generatorem potężnych osłon transportowca. Był to moncalmarski reaktor cyklonowy, których montaż w obecnych konstrukcjach był raczej mało popularny, ze względu na znaczne koszty produkcji i potencjalne konsekwencje jego awarii. Trzeba było jednak przyznać, że przypominał dzieło sztuki i plotki głosiły, że niejeden mechanik potrafił wpatrywać się całymi godzinami w ich pracę. Jak wyglądał? Jak dzika elektromagnetyczna burza wirująca wokół centralnego spolaryzowanego pylonu. Im silniej pracował tym burza była bardziej chaotyczna, intensywna i drapieżna, niektórzy twierdzili że wiązki szalejącej energii potrafiły zachowywać się nieprzewidywalnie, zupełnie jak żywe.

Tego typu reaktor czysto teoretycznie mógł wytwarzać ogromną moc, potencjalnie mogącą zasilać nawet całe osady, przeszkodą była jedynie fizyka, a przynajmniej technologia dostępna obecnej cywilizacji. Nie istniały izolatory wystarczająco mocne, by zapewnić ochronę reszcie statku ponad pewnym poziomem naładowania. Po portach kosmicznych krążyły liczne legendy o reaktorach tego typu, które przy uszkodzeniach statku, bądź próbach ich zbytniego rozkręcania wywoływały polaryzacje całego kadłuba, co powodowało, że stawał się on wielkim magnesem albo rozłamywał na pół rezonując z elektromagnetycznymi wyładowaniami w nadprzestrzeni. A to były tylko te bardziej przyziemne historie. Kiedyś wśród pijaczków krążyła nawet opowieść o statku trafionym przez błyskawicę w czasie lotu przez jakąś nieznaną mgławicę. Według przekazujących historię otworzyło to w komorze reaktora cyklonowego bramę do dziwnej, wypaczonej przestrzeni. Czy plotki były prawdą? Te prostsze teoretycznie były możliwe, praktycznie jednak w ostatnich latach te reaktory były na tyle rzadko widywane, że mało kto mógł to potwierdzić. Jedno było jednak prawdą, praca reaktora była naprawdę piękna.

A jak sterowało się masywnym statkiem? Cóż, był to niewątpliwie majestatyczny pojazd niezdatny do przesadnych wygłupów. Makena już po pierwszych chwilach za sterami zrozumiał, że będzie mógł zapomnieć o zwinnym przeciskaniu się przez pola asteroid, czy unikach godnych myśliwca. Za to potężne tarcze zasilane z egzotycznego reaktora powodowały, że pewnie niektóre mniejsze asteroidy bez szkody mogliby wziąć na czołowe bez konieczności uciekania się do ich okrążania. Odkrył też że statek miał złożony system kontroli wyporności i ciężaru. Najwyraźniej pierwotnie, jak to twór Mon Calmarich, miał pozwalać na nurkowanie w oceanie, ostatecznie jednak statek poskładano z różnych części wyprodukowanych przez inne rasy i obecnie takiej możliwości bez sporych przeróbek chyba nie posiadał.

Pod górnym pokładem, wyraźnie przeznaczonym dla załogi i pasażerów i wyposażonym w liczne okna, znajdował się wysoki pokład dolny, prawie pozbawiony naturalnego światła. Tam upchano wielkie ładownie statku oraz równie imponującą maszynownię z masywnym pomieszczeniem reaktora, silników i generatora skokowego. Pod spodem był jeszcze jeden pół-poziom, mieszczący nieskończone ciągi technicznych korytarzy, przewodów i zapasowych punktów sterowania maszynerią, które w teorii nie musiały być dostępne dla załogi na co dzień. Samo pokonywanie tych dystansów pokazywało, że przynajmniej inżynierowi przydałby się co najmniej jeden w miarę wyszkolony pomocnik, bo nie było żadnej możliwości, by Lumber mógł być wszędzie, szczególnie jeśli coś uszkodziłoby statek. Ogólnie, gdy skutecznie rozeszli się po wszystkich trzech poziomach to mogli się nie widzieć i pół dnia. Na szczęście prawie wszędzie był dostępny interkom, by zapewnić choć iluzję wspólnoty gdzieś w nieznanej pustce kosmosu.

W ładowniach nie pozostawiono im wiele rzeczy. Czy to liczni poprzedni właściciele, czy też sam Tanako, dość skutecznie wymietli wszystko, co mogło mieć jakąś wartość. Zostały ze dwie apteczki, trzy lekkie kombinezony, dwie stare, zawodne platformy repulsorowe do wprowadzania skrzyń po rampach na pokład i parę skrzyń z mniej lub bardziej przydatnymi częściami zamiennymi. Była tam też skrzynia z przemysłowo wyglądającym, masywnym czujnikiem chemicznym i parę beczek z różnymi chemicznymi neutralizatorami. Tanako tłumaczył im, że kupił kiedyś ten zestaw, by próbować zidentyfikować i zneutralizować skażenie części ładowni, ale nie zdążył się za to zabrać. Prawdopodobnie po odpowiedniej kalibracji czujnika i przytaszczeniu go w miejsce skażenia można było otrzymać dane potrzebne do odpowiedniego zmieszania substancji neutralizujących. Cóż chemia nie była specjalnością nikogo na pokładzie, ale przynajmniej częściowo zapoznani byli z nią zarówno medycy, jak i inżynierowie.

A jak prezentował się sam obszar skażony? Ciężko było stwierdzić. Widzieli tylko zamknięte masywne wrota na okrytym pół-mrokiem poziomie z ładowniami. Panel przy wrotach pokazywał awaryjne odcięcie sekcji i wszystko wskazywało na to, że można było ten rozkaz bez problemu anulować i wejść do środka, gdy było się już gotowym. Patrząc po planach statku za wrotami znajdował się przedsionek i korytarz prowadzący do około pół tuzina ładowni środowiskowych, tak na oko brak dostępu do tego obszaru pozbawiał ich około 1/4 dostępnej ładowności. Co samo w sobie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że w kadłubie za ładowniami szło też parę przewodów, nie tylko elektrycznych, ale i związanych z systemem podtrzymywania życia. Jak długo statek był cały nic się nie powinno stać, bo ładownie były ekranowane, ale w najgorszym przypadku w czasie walki i uszkodzenia tej sekcji skażenie mogło się przedostać do innych systemów i rozprzestrzenić po całym statku.

No i był jeszcze jeden problem. Choć całkiem prywatny i dotyczący tylko jednego z nich, Kehila. Miraluka miał wyjątkowo niespokojne wizje i sny. Cóż, w ostatnim czasie wiele przeszedł i niewątpliwie ani obecnie ani wcześniej nie wiódł spokojnego życia, więc miał co wspominać. Ale coś było nie w porządku, szczególnie, że dopiero co czuł się bardzo dobrze. Może zauważyłby to już wcześniej, ale zamaskowała to codzienna, ciężka praca do upadłego przy przeróbce statku? Gdy tylko siadał do medytacji bądź szukał ukojenia w bardziej klasycznym wypoczynku coś się zaczynało. Stawał się niespokojny, nie mógł zebrać myśli i wracały do niego sceny pełne przemocy i gniewu. Ciemna Strona kłębiąca się w każdym użytkowniku Mocy również nie była niczym niecodziennym. Trenowano ich wszak całe życie, by byli w stanie ją kontrolować. Problem zaczął się, gdy rankiem drugiego dnia podróży, po wyjątkowo gwałtownej wizji, które z każdą z nich zdawały się być coraz głębsze i bardziej realne, z trudem powrócił do rzeczywistości... Tylko po to, by swoim mistycznym wzrokiem zauważyć własne, spryskane krwią dłonie. Czerwień najwyraźniej nie pochodziła tylko od ofiary, ale również z jego własnych rąk, dostrzegał na nich zadrapania i otarcia, które zdawały się wynikiem jego własnego, gniewnego ataku na... Nie wiadomo kogo...

Nim zdążył cokolwiek z nim zrobić, widziadło zniknęło.

Parę godzin później, gdy przechodził koło jednej z pustych koi zauważył słabą czerwoną poświatę emanującą gdzieś z jej z wnętrza. Poczuł przeszywający chłód i zobaczył parę płatków śniegu wirujących wśród pokładowego kurzu. Gdy zajrzał do środka nic tam nie znalazł.

A tymczasem Makena w czasie spaceru zwiadowczego po pokładzie odkrył stary schowek z paroma flaszkami zacnego, wyjątkowo mocno pędzonego samogonu. Jakiś jego poprzednik wyraźnie wiedział co jest dobre w życiu. Ciekawe ile jeszcze niespodzianek poukrywanych było po pokładach?
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 14-03-2016 o 21:37.
Tadeus jest offline