Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2016, 22:41   #17
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Shinzen & Chand


Kiedy pochłonęła ich magia obaj mężczyźni zawiśli na chwilę w korytarzu pełnym kolorów. Przez sekundę otoczeni byli morzem barw, a potem wszystko wróciło do normy. Jednak okolica zmieniła się całkowicie, zniknęły sterty kości i czaszek, a dookoła wyrosło miasto.


Wojownik oraz przemieniony w bestię druid, pojawili się w ciasnej uliczce w tym samym momencie. Zdawało się, że przestrzeń wypluła ich na bruk, bowiem obaj upadli bezwładnie, niczym zrzucony z wozu pijaczyna. Nad sobą mieli kopułę drzew, tak jak w każdej lokacji którą dotąd odwiedzili. Jednak jej obszar był inny. Dotychczas odwiedzili jedynie małe przestrzenie otoczone lasem, teraz zaś dachy budowli niosły się daleko we wszystkie strony. Za nimi widać było wielkie drzewa, jednak nigdzie nie dało się dostrzec śladów mgły – możliwe, że jak poprzednio, krążyła przy samej ziemi między drzewami. Kolejnym dziwnym widokiem była czarna kula, która unosiła się nad miastem nieruchomo. Była na tyle wysoko, że bez problemu można było wypatrzeć ją z każdego punktu miasta. Iluminowała mocnym blaskiem, którym niczym blady księżyc oświetlał całą osadę.
Domy dookoła nich zdawały się być opuszczone. Drzwi chybotały się uchylone, lub całkowicie wyrzucone z zawiasów. Ulica, zawalona była rzeczami codziennego użytku – wózki, kosze i skrzynki, zaścielały ją, jak gdyby ktoś porzucił je w jednej chwili. Rośliny powoli dominowały okolicę. Ściany budynków pokrywały pnącza, a malutkie drzewa wyrastały spomiędzy bruku, pokazując że natura zawsze odzyska to co zmienił człowiek.
Chand szybko odkrył, że jego więź z towarzyszem powróciła – wielki ptak znajdował się niedaleko, sprowadzenie go nie powinno być trudne. Shinzen natomiast, w czasie upadku nie trafił niemal w sporą kałuże krwi. Szlak posoki, ciągnął się ulicą, znikając za zakrętem.

Ereszkigal


Władczyni śmierci została otoczona ciasnym kokonem mgły. Na chwilę, cały krajobraz dookoła niej zawirował, przemieniając się w nieskończony wir barw. Trwało to tylko jedno uderzenie serca, po którym kobieta upadła na kolana z chlupotem. Plusk wywołany był faktem, iż znalazła się w cieczy, która, gdyby stanęła, sięgałaby jej do kostek. Z powodu upadku jednak, zanurzone miała w niej większość nóg, dłonie, a kilka kropel pod wpływem siły upadku rozprysło się na resztę skąpego ubioru. Przed sobą zaś zamiast góry czaszek, miała olbrzymie, zdawałoby się, że stworzone przez pradawnych tytanów drzewa.


Zdawało się, że chcą sięgnąć one samego nieba, jednak nie było wiadomym czy im się to udało. Grube konary oraz gęste listowie, tworzyły bowiem nieprzeniknioną skorupę. Mimo tego było tu dość jasno, światło dochodziło jednak zza pleców kobiety. Ta wygięła głowę, dostrzegając tym samym, sporych wielkości latającą czarna kulę. Błyszczała ona niczym olbrzymi księżyc, rzucając światło na sporych rozmiarów miasto. Ereszkigal, znajdowała się na jego skraju, granicy z lasem, był to chyba najwyższy punkt w okolicy. Miasto znajdowało się bowiem w niewielkim kraterze, las zaś, powoli opadał gdyby zagłębiać się w niego. Dzięki temu kobieta miała idealny widok na panoramę miasteczka, które powoli pochłaniał las. Małe drzewa wyrastały z wielu dachów, a pędy i korzenie otaczały domki. Kula oświetlająca wszystko, unosiła się zaś nad cmentarzem, który znajdował się mniej więcej w centrum osady.
Jednak nie to było teraz najważniejsze. Gdy wzrok odrzucił kolorowe plamy, począł przekazywać do mózgu informacje. Pierwszą z nich była ciecz, w której wylądowała, a była nią krew. Kobieta trafiła do małego jeziorka czerwonej posoki, której było tak dużo, że ziemia nie zdołała pochłonąć jej całkowicie. Czerwonymi strugami, spływała powoli w stronę lasu i miasta, pod wpływem siły grawitacji. Po za krwią, dookoła było pełno szczątków, świeżych, rozczłonkowanych na drobne kawałki ciał. Trudno było ocenić, ile osób stanowiło to pobojowisko. Ereszkigal dostrzegła głowę, przybitą do drzewa przez ogromny bełt. Zaraz obok niej, leżał wojownik przecięty niemal na pół. Poznała zresztą jego zakrwawione oblicze. Był to jeden z członków wyprawy, którego widziała w obozie.
Krwawe ślady, zapewne stworzone przez sporych rozmiarów zbrojne buty, prowadziły zaś w dół zbocza, w stronę najbliższej ulicy miasta.

Sabrie



Płaszcz otoczył kobietę I towarzyszące jej szkielety, niczym kochanek żegnający się po namiętnej nocy. Na sekundę zniknęły kości, oraz dziwny nieumarty, a zastąpiły to wszystko kolory. Tysiące barw zawirowały dookoła przywołańców, oraz wojowniczki, by zaraz zniknąć. Odsłaniając tym samym zupełnie nowe miejsce.


Był to korytarz, zimny, stworzony z setek cegieł, oświetlony jedynie nikłym blaskiem pochodni. Gdy tylko pojawiła się tam wraz ze szkieletami, te rozsypały się w proch, jak gdyby magia nimi kierująca wyczerpała się. Mimo mijających sekund, nikt z pozostałych nie pojawiał się.
Sabrie rozejrzała się, oba krańce tunelu ginęły w ciemności, zdając się prowadzić nieskończenie długą ścieżką w dal. Korytarz był na tyle ciasny, że dwie stojące obok siebie osoby, miałyby problem by się nim poruszać. Kolejną rzeczą, którą dostrzegła, była zmiana w jej pancerzu. Dziura wyrwana przez wroga, zniknęła. Zbroja była jak nowa, lecz kobieta czuła, że rana na jej ciele dalej się tam znajduje. Nie mogła jednak zdjąć napierśnika i tego sprawdzić, bowiem coś zwróciło jej uwagę. Coś co kapnęło na jej ramię.
Spora, gęsta kropla spadła spod sufitu, spływając po nienagannie wypolerowanym napierśniku. Była to czerwona substancja o charakterystycznym zapachu – krew. Zaraz potem, kolejna opadła z góry, tym razem na włosy Sabrie. Kobieta odskoczyła w tył, podrywając głowę. To co dostrzegła, przyprawiło ją o ciarki.
Wysoko nad nią, przy samym sklepieniu, wisiał ponad tuzin ciał. Były to głównie kobiety, wyjątkiem była dwójka chłopców, w wieku na pewno mniejszym niż dziesięć wiosen. Wszyscy nabici byli na haki, które przechodziły okrutnie przez ich ciała. Ostrze musiało zostać wbite u nasady szyi, a następnie, przy użyciu wielkiej siły, przepchnięte tak, że wystawało przez usta ofiar. Martwe ciała wisiały bezwładnie, a deszcz krwi powoli opadał na korytarz, z licznych ran na ich nagich ciałach.
Dookoła zwłok, wił się zaś długi, brunatny robak. Miał dobrych kilkanaście metrów, a gruby był niczym porządna szczapa drewna. Nie robiąc sobie nic z grawitacji, zwijał się na suficie między hakami. Jeden z jego końców był grubszy, a gdy odwrócił go w stronę podłoży, Sabrie dostrzegła twarz tej bestii.


Powykręcana i rogowata, o oczach w lazurowym kolorze. Paszcza stwora wypełniona była zębami cienkimi i ostrymi niczym igły. Dało się dojrzeć zarys nosa, oraz uszu, jak gdyby była to niegdyś ludzka facjata.
- Jakaż…piękna… – przemówił syczącym głosem, widząc wojowniczką.
 
__________________
It's so easy when you are evil.
Ajas jest offline