Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2016, 18:36   #57
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ktoś przyglądał się Eshte.
Elfka jakaś, bezczelnie odwzajemniająca jej srogie spojrzenie. Zdawała się całkiem znajoma, ale.. nadal obca. Przecież nie było możliwym, aby ta wystrojona paniunia była Mistrzynią Ognia i Iluzji, która gardziła dworskim życiem oraz zwyczajami damulek w wielkich sukniach.

A bo to włosy były nie takie. Ujarzmione, splecione w elegancki, acz dość luźny warkocz zwieńczony kokardą. Nie wiedziała jaka tutaj została użyta magia, jakimi nienaturalnymi siłami posłużył się Thaneekryyyst, a potem służka, ale nie było śladu po dzikiej czuprynie kuglarki. Dobrze, że przynajmniej swój nienaturalny kolor zachowała. Gdyby czarownika sobie zażyczył, aby ją przemalować na jasnowłosą lub ciemnowłosą, to w ogóle nie byłaby w stanie wyróżnić się w tłumie kochanic i arystokratek! Brr, obrzydliwa myśl. Ale ze swoimi fioletowawymi kosmykami nie musiała się już o to bać.

Usta też był jakieś inne. Nie była to wprawdzie wielka różnica, ale nigdy wcześniej widok swych warg nie przywoływał w elfce ckliwych porównań godnych bardów liczących na łatwe, kobiece towarzystwo w nocy. Jednak odrobina delikatnego makijażu sprawiła, że usteczka Eshte przywodziły jej na myśl.. pączek róży. Ale nie jakiejś tam pospolicie czerwonej, jaką to można było kupić na każdym targu i zobaczyć we włosach byle ulicznic. Służka zadbała o to, aby kochanica Wielkiego Czarownika nie wyglądała tanio czy podrzędnie, więc jej wargi przyozdobiła tylko subtelnym różem. Barwa ta sprawiała, że każdy uśmiech kuglarki stawał się wdzięczniejsi, bardziej czarujący i..
Dla pewności jeszcze wyszczerzyła swe zęby w krzywym uśmiechu, przyglądając się mu w lustrze. Nie, nawet to mazidło nie potrafiło do końca ukryć prawdziwego charakterku elfki.

W dziwny sposób, także i jej oczy były zmienione! Zwykle mocno wymalowane, z zawijasami na kształt tatuaży naokoło nich, bez takich ozdób już nie wyglądały jak jej własne. Służka zadbała o to, aby podkreślić je subtelnie, bez obciążania powiek nadmiarem kolorów, brokatu czy innymi dziwactwami jaki szlachcianki lubią się „upiększać”. Jedynie rzęsy sprawiały wrażenie, jak gdyby Eshte mogła nimi zabijać, co wcale nie było takie złe w tej sytuacji, kiedy zdawało się być niemożliwym spojrzenie na kogoś niechętnie spod ich gęstych, długaśnych wachlarzy jakimi teraz mogła trzepotać.

A to był dopiero początek! Im spoglądała niżej, niż coraz bardziej powątpiewała, czy to aby na pewno siebie widzi w odbiciu.
Zaczęła nawet podejrzewać, że może ktoś wstawił tutaj jedno z tych magicznych luster, o których kiedyś raz słyszała. Podobno jakiś iluzjonista czy tam inny mag, nie było to ważne, podróżował i zarabiał na siebie właśnie lustrami. Czarował je, aby ukazywały karykaturalne odbicia prostych ludzi odwiedzających jego namiot.






Szczupli widzieli się w nich jako grubi, grubi jako chudzinki z samymi kośćmi, wysocy zmieniali się w krasnale, a niscy w gigantów. Niektóre ich wykrzywiały, wyciągały nienaturalnie kończyny, lub twarze przekształcały w takie, że nawet własna matka nie potrafiłaby ich pokochać. No śmiechu to tam musiało być co niemiara, aż do posikania.
Do czasu, kiedy niewinne, rubaszne sztuczki zaczęły odnajdywać swe odbicia już nie tylko w lustrzanych taflach, ale także w oglądających je postaciach zwiedzających. Nagle kochającemu kamienie brodaczowi wydłużały się boleśnie nogi, a dotąd dumnie wysoki długouch stawał się pośmiewiskiem towarzystwa mogącego patrzeć na niego z góry. Przerażeni chudzi zaczynali opływać w tłuszcz, a dotąd rubaszny karczmarz o pucołowatych, czerwonych policzkach zaczął tracić klientów patrzących podejrzliwie na brak u niego wielkiego brzucha, przecież będącego charakterystycznym symbolem tego fachu. Widownia wychodziła z namiotu powykrzywiana, pozmieniana, piękni stawali się brzydcy, a ci już wcześniej niegrzeszący urodą.. cóż, wcale nie wychodzili piękniejsi. Ale to nie wszystko co się zmieniło. Zamiast pobrzękujących monet w dłoniach pojawiły się widły oraz płonące pochodnie, a lustra przeistoczyły się w setki kawałków odbijających w sobie skrzywioną rzeczywistość. I jakoś nikogo nie interesowały te wszystkie płynące z nich pechowe lata.
Tak się zakończyła sława maga. Nie było jednak pewność, że nie ostały się gdzieś takie ostatnie magiczne lustra. Może jedno z nich stało właśnie przed elfką.

Widząc swoje odbicie, Eshte wcale nie byłaby obrażona, gdyby została już taka na zawsze. Nie to, żeby bez tego całego wystrojenia była jakaś odrzucająca, wręcz przeciwnie. Zawsze się sobie podobała, bo czego tu nie kochać w tym gibkim ciałku, malowanych włosach, grymasie uśmiechu oraz ciętym języku, prawda?
Ale i teraz wiele słów cisnęło jej się na wargi. Tak, także i wulgarnych, bardziej przystających mężczyznom gwiżdżącym za kobietami, ale były też i te przyjemne. Elfka czuła bowiem, że wygląda.. wygląda.. „pięknie” było zbyt dużym określeniem. Zatem wyglądała ładnie, ślicznie, czarująco i po prostu cudownie. Bardzo kobieco, o co ona sama akurat nigdy zbytnio nie dbała. Kobiecość nie szła w parze z wygodą, co tylko potwierdzały cały te przygotowanie do przyjęcia.

Krawcowa rzeczywiście się pojawiła z naręczem sukien. Zadziwiająco, nie okazała się być kolejną rozhisteryzowaną damulką jak tamta jasnowłosa, bo i może ten uroczy element „charakteru” należał się tylko tym wysoko urodzonym wybrańcom. Co więcej, kuglarka w pewnym momencie nawet odczuła pewną nic sympatii tworzącą się pomiędzy nią i starszą kobietą. Może przyczyna leżała w tym, że Eshte nie zachowywała się jak jedna z tych wielkich, rozkapryszonych paniuniek kręcących nosem na każdą prezentowaną sobie kreację. Bo widząc jej reakcję na uszyte przez siebie suknie, krawcowa mogła się poczuć bardzo doceniona.
Elfka ekscytowała się ilością kolorów i różnorodnością materiałów leżących przed sobą ubrań. Wszystkiemu musiała się dokładnie przyjrzeć, wszystkiego musiała dotknąć, poczuć pod palcami miękkość lub misterność zdobień. Żadna falbanka i koronka nie obeszła się bez bycia muśniętą jej smukłymi palcami. Barwy odbijały się w jej roziskrzonych oczach, w szczególności te najbardziej miłe jej sercu – pstrokate, chociaż i te żałobnie ciemne zasłużyły sobie na jej zainteresowanie.
Każdą suknię przykładała przed lustrem do swego ciała. Pomimo tego, że co poniektóre były nazbyt dla niej skąpe, to oczami wyobraźni tworzyła z nich swe własne kreacje. A to rękawy z tamtej, spódnica byłaby zrobiona z innej, gorset zabrałaby jeszcze z innej, a do tego kołnierz z jeszcze kolejnej! Oh, dobrze, że krawcowa nie znała myśli Eshte i jej chęci przemiany tych cudeniek we własne stroje.

Zapewne w ten sposób byłoby łatwiej elfce dobrać sobie właściwą kreację, bo i doszukiwanie się takiej pośród tych sukien nie należało do najłatwiejszych. Nie, nie, problemem nie były kolory, ani inne trywialności mogące zepsuć humorek niejednej paniuni. Głównym stawianym przez nią wymogiem były.. długie rękawy. Tak po prostu. Thaaneeekryyyst nie chciałby mieć kochanicy z widocznymi bliznami, a ona nie miała zamiaru chwalić się nimi przed całymi zamkiem i dawać damulkom łatwe powody do wytykania jej palcami. Musiała mieć zakryte lewe ramię, całą rękę i dłoń, stąd też i to poszukiwanie sukni z rękawami. No, albo nawet tylko z jednym rękawem, ale wśród dzieł krawcowej nie było takich dziwactw, pewnie z winy wybrednych panienek zamieszkujących zamek. Były za to suknie bardzo skąpe, w których dekolty były większe od całej ilości wykorzystywanych na nie materiałów! Widać lubiano tutaj pokazywanie ciała, ale na wszelki przejaw ekscentryzmu już patrzono krzywo.
Zatem kiedy elfka upatrywała sobie jakąś z długimi rękawami, to okazywała się ona mieć równie długie rozcięcia w innych miejscach, czyniąc całą kreację co najmniej niepraktyczną. A jeśli zaś jakaś była elegancko zabudowana, to całe ramiona miała odsłonięta! Zarówno Eshte, jak i towarzysząca jej w tych bojach kobieta, powoli zaczynały tracić nadzieję.
Aż natrafiły na tę właściwą.





Nie byłaby może pierwszym wyborem elfki do noszenia na co dzień, ale w obecnej sytuacji potrafiła sobie wyobrazić, że właśnie w czymś takim mogłabym się zaprezentować osobista przyjaciółeczka Wielkiego Czarownika.
Materiały o różnych odcieniach ciemnego fioletu przenikały się z aksamitem czerni, nie sprawiając jednak ani żałobnego, ani cmentarnego wrażenia. Było nieco zbyt mało pstrokato, lecz kuglarka mogła już łaskawie pójść na takie ustępstwo. Ramiona pokrywała filigranowa koronka, która także tworzyła rękawy. Ładniutka i delikatna jak pajęcze sieci, ale przy tym na tyle gęsta, że zakrywała przed światem niedoskonałości właścicielki.

Podobne były pończoszki, stanowiące istną obrazę dla artystycznej natury Eshte. Nie tylko obie były takie same, więc obrzydliwie idealnie do siebie dopasowane, ale przy pierwszej próbie własnoręcznego ich założenia, palcami przebiła tę drobną siateczkę. No z jej punktu widzenia były to zupełnie niepraktyczne fatałaszki. Ani nóg nie ochroniłyby przed chłodem, ani nie wytrzymałyby choćby jednego kuglarskiego występu! Typowe fatałaszki dworskich paniuniek, co to nawet chodzić wiele nie muszą.

Szczęśliwie, że po wyjściu krawcowej pojawiła się służka pomagająca elfce w ubieraniu się. A raczej.. oczekująca sposobności, by pomóc kochanicy Wielkiego Czarownika w wystrojeniu się, ale Eshte ukrywając się za parawanem miała zdecydowane stanowisko co do bycia ubieraną przez kogoś innego. Nigdy. Miała rączki i własny rozum, na pewno potrafiła sobie poradzić z zakładaniem na siebie sukni!

Zmieniła zdanie dopiero po swej porażce z pończoszkami, a służka szybko, stanowczo i otwarcie wykorzystała tę sytuację. Nie tylko pomogła kuglarce z tym kłopotliwym problemem, ale także szybkimi ruchami rąk poprawiła i wygładziła własnoręcznie założoną przez nią suknię. Potem, również bez pytania, pozdejmowała ze spiczastych uszu artystyczną mieszaninę kolczyków, aby zastąpić je filigranowymi, srebrnymi zdobieniami i łańcuszkami, jakich nie powstydziłaby się żadna wysoko urodzona elfka.
W pewnym momencie wylała także na dłoń kilka kropel przyjemnie pachnącego olejku, po czym wsmarowała go za uszami Eshte, w jej nadgarstki oraz, przyprawiając ją o oburzenie i osłupienie, także i w dekolt. Wzięta z zaskoczenia Mistrzyni Ognia nie wiedziała jak zareagować. No bo, czy takie były tutaj zwyczaje, czy może właśnie doświadczyła nadmiernego spoufalania się? Przemilczała to, mając jednak służkę na oku przez dalszy ceremoniał ubierania.

Oh, i oczywiście gorset. Ten straszny, straszny gorset.
Nie była jej obca ta część kobiecej garderoby, miała ich kilka w swojej kolekcji. Odpowiednio zaciśnięte były wygodne i przywierały odpowiednio mocno do ciała, więc spełniały się idealnie w występach z ogniem lub obręczami. Także i mężczyźni chętniej rozdzielali się z większymi ilościami monet, kiedy ona tańczyła w gorsetach. Jednakże te będące w jej posiadaniu ani trochę nie przypominały tego stalowego potwora, w jakim tutaj została zamknięta! Istne narzędzie tortur!
Wystarczającym było powiedzieć, że służka musiała wspomagać się kolanem wpychanym w plecy elfki, aby więzy gorsetu ścisnąć zgodnie z obowiązującymi w tym roku wymaganiami dworskiej mody. Chciała krzyczeć, wyrywać się i bronić, ale niepozorna dziewczyna miała chyba stalowe mięśnie, a do tego ani myślała pozwolić kochanicy czarownika uciec z tego.. tego.. chomąta! Okrutnego chomąta dla niepoznaki przyozdobionego kokardkami!

Ale teraz, stojąc przed lustrem i przyglądając się swojemu odbiciu, Eshte niechętnie dostrzegała zalety takiego cierpienia. Już i tak została obdarzona dość wąską talią, a treningi i tańce z obręczami tylko jeszcze mocniej wysmukliły jej wcięcie, ale gorset zmusił ją do zwrócenia uwagi na coś, co wcześniej niezbyt postrzegała jako swój duży atut.

Cycki.

Uniesione, jakby pełniejsze, wyraźnie większe, aż wypychające materiał sukni okrywający jej biust. Nie była mężczyzną, nie miała też jakichś ciągot do kobiet, ale zwyczajnie nie mogła oderwać wzroku od tych swoich kuli. Co więcej, kiedy została sama w komnacie, dłońmi chwyciła za nie i ścisnęła kilka razy, upewniając się co do ich prawdziwości. Jej własne. Służka nie dopchała ich żadnymi poduszeczkami dla zwiększenia efektu.
Zerknęła w kierunku drzwi, aby sprawdzić, czy Thaaaneeekryyst nie zakradł się już do jej komnaty, kiedy ona była zaaferowana swoimi nowymi krągłościami. Nie, nadal była sama. Idealnie.
Pochyliła się więc przed lustrem, jednocześnie ramionami ściskając ku sobie piersi z obu stron. Widok ją w równej mierze przeraził, zaskoczył i zafascynował. Musiała zapamiętać, aby nie wykonywać podobnego ruchu przy czarowniku. Ani przy kimkolwiek innym. Inaczej wyzwoliłaby we wszystkich efekt podobny temu, jaki miał mieć ten pyłek wróżek w ślicznej butelce. Niepohamowane pożądanie wobec niej, ot co!

Skrzypnął ostrzegawczo gorset, kiedy Eshte wyprostowała się chowając przed światem tę sekretną broń. Poprawiła naszyjnik złożony ze srebrnego łańcuszka i czerwonego kryształu, który oczywiście przy każdym ruchu kołysał się dokładnie na wysokości jej piersi. Przyciągał ku nim spojrzenia, ku niezadowoleniu kuglarki, której niełatwo przychodziło pogodzenie się z temu podobnymi przywarami swej roli kochanicy. Szczególnie, że tym wręcz nie widziała końca! Najpierw cycki, jeszcze ten wisior, a wystarczyło, żeby tylko się obróciła bokiem do lustra – o, właśnie tak - i nagle tyłek!
Znaczy, już wcześniej miała tyłek, naturalnie, ale nie taki! Suknia może i z tyłu nie przywierała do niej ciasno, ale te wszystkie falbanki, odpowiednie fałdki i wzory na materiale sprawiały, że nagle pannie Meryel wyrosło coś, co spokojnie można było określić mianem „kuperka”. Aż chciało się go klepnąć, albo ścisnąć. I nie było to dla niej pocieszająca myśl. Miała zatem nadzieję, że szlachciurki będą wobec niej grzeczne, skoro.. uh.. n.. n.. na.. należy ( bogowie! ) do Wielkiego Czarownika. Inaczej sama im powykręca ręce, nawet przy tym nie tracąc tego sztucznego, milutkiego uśmieszku.

Ostatnią, ale nie mniej ważną częścią tej kreacji były.. one.
Buty. Piękne i straszne jednocześnie.
Kuglarka poruszała się w nich nieco chwiejnie, czasem niepewnie. Przyzwyczajona była do wygodnego, płaskiego obuwia, w którym tak samo wygodnie jest tańczyć, chodzić i biegać. Nigdy też nie poświęcała większej uwagi tej części swej garderoby, ale teraz, spoglądając na te cudeńka błyszczące od ozdóbek, Eshte miała tylko ochotę porwać je ze sobą na zawsze. Postawić gdzieś na widoku w swym wozie i podziwiać, bo przecież nie nosić. Z tak wysokimi obcasami musiały zostać stworzone tylko i wyłącznie z myślą o paradowaniu w nich po równiutkich parkietach sal balowych. Aż zaczynała żałować, że dawniej nie przykładała się do treningów chodzenia na szczudłach.






Ale czy nie będzie uwieszona przez cały wieczór na ramieniu Thaaneeekryyysta? Ze swoją siłą nie powinien mieć najmniejszego problemu z utrzymaniem jej w równowadze. I w końcu na coś się przyda.

Ogólnie rzecz biorąc, to nawet Eshte nieznosząca tych wszystkich pałacowych garderobianych ceremoniałów musiała przyznać, że efekt był niezgorszy. Wszyscy się dobrze spisali.
I krawcowa mająca w swym posiadaniu suknię pasującą elfce. I nadgorliwie pomocna służka o prawie czarodziejskich palcach i sile byka do zawiązywania ciasno gorsetu. I kuglarka dobrze się prezentowała w takim przebraniu, nie wyglądając przy tym ani sztucznie. Pewno brakowało jej tego jaśniepańskiego wyrachowania, co akurat sama potrafiła przed sobą przyznać, ale szlachcicom wystarczyło cyckami zaświecić przed oczami, aby nie interesowało ich już nic więcej. A cycków teraz miała sporo.

Zadziwiająco, także i czarownik się wykazał tym swoim niespodziewanym talentem zaplatania włosów. Stworzony pod jego dłońmi warkocz spływał miękko po ramieniu elfki, całkowicie zasłaniając wypalony na skórze niewolniczy tatuaż Pierworodnego. Nikt nie powinien być w stanie go dostrzec na przyjęciu, nie bez dobierania się do niej swymi łapskami. Sama musiała unieść ostrożnie swe pukle, aby zobaczyć jakie tam wulgaryzmy nasmarował jej Thaaneeekryyyst swoimi farbkami. No, gdyby ich role były odwrócone i to ona dzierżyła w dłoni pędzelek, to nie przepuściłaby takiej rozkosznej okazji. Przyozdobiłaby jego szyję jakimś dorodnym tyłkiem, albo mało eleganckim przezwiskiem dla niego. Nie mógłby sobie nawet zapleść warkocza, aby zakryć takie malarskie dzieło!

Jakież zatem było jej rozczarowanie, kiedy niczego takiego nie dostrzegła na swojej skórze. Owszem, czarownik zapaskudził tatuaż swoimi własnymi bazgrołami, ale nie chyba jej nimi nie obrażał.
Może najwyżej w jakimś dziwacznym języku. Albo może nieudolnie próbował namalować tę wielce zabawną,męską część ciała. Niestety dla niego, wyglądało to tylko jakby tęczowy symbol Pierworodnego splatał się w boju z czerwonofioletowymi gryzmołami Ruchacza. Ten pierwszy wręcz zdawał się być.. mniej wyraźny niż wcześniej.






Wcale jej się nie podobało posiadanie takich magicznych symboli na własnej skórze. Nie czuła wprawdzie boleści z ich strony, ani pieczenia, ani jakichkolwiek innych nieprzyjemności, ale wystarczyła sama świadomość ich istnienia. Była.. naznaczona i póki co nie widziała sposobu na pozbycie się tego tatuażu, oprócz oczywiście pozbawienia życia Pierworodnego elfa. A myśl o jego ładniutkiej głowie oddzielającej się od reszty idealnego ciała, była niezwykle pocieszająca. W szczególności, kiedy miało się tak bujną wyobraźnię jak Eshte.
Poprawiła warkocz, z powrotem zakrywając ten sekret jakim była tęczowa pozostałość po pocałunku.. pocałunkach obu mężczyzn.

Pył wróżek, doprawdy.
Prychnęła wzgardliwie i, jak to ona, całym swoim ciałem, wcale się nie krygując i nie zostawiając miejsca na wątpliwości co do swojej reakcji. Szybko tego pożałowała, kiedy gorset ścisnął ją mocno w swych stalowych objęciach. Oh, na pewno nie była przyzwyczajona do takiego braku swobody ruchu. Eshte, kuglarka i akrobatka, ponad wszystko ceniła sobie wolność, możliwość nieograniczonego siadania, wstawania i stawania na rękach, śmiania się na pełną pierś. Ale Eshte – ślicznej laleczki i kochanicy bogatego szlachcica nie obchodziły takie trywialności jak oddychanie. W jej życiu najważniejszym było ślicznie wyglądać. No, oraz przyprawienie tych wszystkich napuszonych damulek o zaślinienie się gorzkim jadem z zazdrości. Być może to im potrzebny był ten pyłek, ale na pewno nie elfce. Ani wcześniej, a już na pewno nie teraz.

Thaneeekryyyst pożałuje dnia, kiedy zwątpił w jej urok i wymyślił to wyzwanie.
Gorset tylko jej ułatwiał wydobywanie z siebie tego jęcząco-wzdychającego głosu..
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem