Wstał wcześnie, bo i nie przesadził z długością poprzedniego wieczora. Oraz ilością trunków spożytych w jego trakcie.
Po wspólnym śniadaniu reszta rozpełzła się po Frossborg za zapasami na drogę, a Wulfgar bezwstydnie wygrzewał się przy kominku w głównej izbie tawerny. Gdy uznał, że ma dosyć wrócił do pokoju, aby przygotować się do drogi.
Szybko spakował swój skromny dobytek do plecaka z wyprawionej foczej skóry, która zapewniała jego zawartości przyzwoite zabezpieczenie przed niesprzyjającymi warunkami pogodowymi. Zrolowany namiot, tym razem ze zszytych razem skór morskiego lwa, został przytroczony do plecaka - ze względu na gabaryty nie zmieściłby się do środka.
Jako dodatkowe zabezpieczenie przed mrozem na podszyty wełną płaszcz podróżny narzucił płaszcz z niedźwiedziego futra, a szyję osłonił wełnianym kominem, którym w razie potrzeby można było zasłonić większą część twarzy. Na rękach znalazły się skórzane rękawice nie przeszkadzające we władaniu bronią - cieplejsze futrzane były pod ręką, gdy mróz chwyci mocniej.
Regulując należność za pokój odebrał sakwę z zamówionym prowiantem oraz dwa małe bukłaki i coś mocniejszego dla animuszu. Dodatkowy tłumok z patyków i skręconych rzemieni stanowił materiały do wykonania rakiet śnieżnych, gdy marsz bez nich zrobi się zbyt uciążliwy. Jak każdy wyrostek w Norsce wykonał już wiele takich przedmiotów - stanowi to nieodłączny element życia w mroźnej krainie. Po rozliczeniu pokoju i pożegnaniu się z gospodarzami poszedł z posługaczem do znajdującej się na zewnątrz komórki, aby zabrać dwa obiecane koguty. Po drodze gospodyni wręczyła mu jeszcze podarunek w postaci wełnianych rękawic i skarpet - będzie jak znalazł, gdy przemoczą się jego własne. Grzecznie podziękował i z dwoma trzepoczącymi się w daremnej próbie wyswobodzenia ptakami ruszył w kierunku morza. Sprawę załatwił szybko - dwa szybkie cięcia i krew z poderżniętych gardeł zabarwiła wodę u jego stóp. Mermedus łapczywie przyjął ofiarę za pomyślność drogi, jaka go czekała. Same ptaki miały zostać spożytkowane bardziej prozaicznie - jako kolacja lub śniadanie następnego dnia. Mróz z pewnością zapewni mięsu świeżość do tego czasu.
Zgromadzeni na placu przed tawerną mogli dostrzec, że mężczyzna posiada nieco więcej broni, niż zwykł nosić przy sobie w osadzie. Prosty miecz, topór, wspomniany wcześniej nóż oraz łuk z zapasem strzał w kołczanie wspierane były przez kilka rodzajów pancerza, jakich używał - na kaftan skórzany przywdział podobny, ale wykonany z metalowych pierścieni, nogi chroniły wzmacniane skórzane nogawice, a przedramiona karwasze, do tego czepiec skórzany wystający spod metalowego hełmu z osłoną oczu i policzków. Wszystko wskazywało na to, że rzemiosło wojenne nie jest synowi Ragnheiðra obce.
Wreszcie ruszyli.
Po kilku godzinach spokojnego marszu natknęli się na trupy koni i ludzi. Rany szarpane i zabite konie dobitnie o tym świadczyły o tym, że ataku dokonała jedna bądź więcej bestii znajdujących radość w zabijaniu. Brak śladów pożywiania się na zwłokach sugerował, że nie była to wataha wilków, ani inne duże zwierzęta.
Największą niespodzianką okazał się tłumok, w którym Ragnheiðrson znalazł żywą dziewczynkę. Na pierwszy rzut oka wyglądała na martwą, ale gdy tylko rozchylił koc okazało się, że wciąż żyje. Zbity z tropu mężczyzna wykonał gest mający chronić przed złem i urokami. Jak bezbronna dziewczynka mogła przeżyć w miejscu, w którym zginęły cztery dorosłe osoby?
Gdy tylko jeden z krasnoludów zajął się znajdą Wulfgar zaczął dokładniej przyglądać się miejscu napadu. Szukał odpowiedzi na pytanie, czy ludzie zginęli w walce, czy nie spodziewali się ataku i zginęli zanim wyciągnęli broń? Czy wokół ciał i wozu można dostrzec jakiekolwiek ślady poza śladami ich grupy? Kiedy mogli zginąć - ciała są świeże, czy przemarznięte na kość? Czy wśród rzeczy należących do ofiar znajdują się jakieś cenne towary lub kosztowności? A może dostrzeże cokolwiek, co nie pasuje do reszty?
Pokurcze coś tam dyskutowały zastanawiając się co zrobić z dzieciakiem. Wulfgarowi było wszystko jedno, o ile nie wiązało się to z niepotrzebnym narażaniem swojego życia lub przekreśleniem szans na dotarcie do Morkestaar przed wyruszeniem wojennych
knarr Wulfrika. Nie zamierzał też niańczyć dzieciaka - to nie był nikt z jego krewnych, któremu winien był opiekę. Nie miał też żadnego innego interesu w tym, żeby przejmować się losem znajdy. Północ rządziła się surowymi prawami.
- Wcześnie jest, abyśmy obóz rozbijać mieli. - Stwierdził, gdy karły zaczęły ustalać miejsce na przeczekanie nocy. Wyglądało jednak na to, że do rozsądku krasnoluda trudno dotrzeć. W ten sposób zmarnują większość dnia, który powinni spędzić w drodze. Z drugiej strony i tak powinni zdążyć, więc po krótkim namyśle dał sobie spokój z przekonywaniem tej trójki. Na nowo skupił się na oględzinach miejsca kaźni podróżnych i rozglądaniu wokół, aby i oni nie zostali zaskoczeni przez to, co ich zabiło.