Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-03-2016, 21:24   #107
Stalowy
 
Stalowy's Avatar
 
Reputacja: 1 Stalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputacjęStalowy ma wspaniałą reputację
Pogrzebali zmarłych jak Sigmar przykazał. Odpoczęli chwilę, przygotowali się do dalszej podróży i ruszyli. Już sami... bez towarzystwa najmitów i ich szalonego przywódcy.

Można było powiedzieć że wyprawa szła całkiem dobrze. Gdyby byli oddziałem wojskowym. I byłoby ich stu.

Ale ich było niewielu. Zbyt mało aby uznać, że straty są akceptowalne.

Willhelm potrząsnął głową. Przypomniał mu się okres spędzony w armii Ostlandu. Ten czas... dowodzenie odczłowieczonych oficerów i ich ogarów, którzy traktowali żołnierzy niczym swoją własność. Nie licząc się z czymkolwiek.
Teraz wspominając te kilka zdarzeń jakie im się przytrafiły w trakcie przemierzaniu Lasu Cieni... mieli szczęście. Mogli trafić dużo gorzej. Jemu samemu chyba musiał sprzyjać Sigmar wiele lat temu, kiedy zdezerterował. Wtedy też przemierzał Las, ale jedynie zgubił się... nie musiał uciekać przed żadnymi straszliwymi istotami, przed zwierzoludźmi czy czymkolwiek.

Niestety... zasoby szczęścia się najwyraźniej wyczerpały. Sigmar nie mógł wiecznie czuwać nad swoimi sługami - przychodził czas, kiedy trzeba było działać bez boskiej przychylności.

***

Pająki. Gigantyczne monstra. Ponoć wcale nie były najstraszniejszymi istotami zamieszkującymi Las... ale na mieszkańcach Krausnick wywarły makabryczne wrażenie. Prawie wszystkie nieduże żyjątka, kiedy przyjrzeć im się z bliska tracą swój urok. Pająki nawet kiedy nie były duże niektórych ludzi przyprawiały o paniczny strach. To było coś w ich sposobie poruszania się... czy może wyglądu?

Tak czy inaczej gigantyczne potwory wlały strach w serca ludzi. Ba... nawet Willhelm, potężnie zbudowany mnich, który wyglądał jakby mógł wyrywać drzewa przeraził się tego przeciwnika. Dla pająków ludzie byli tylko pożywieniem. Ofiarą, która wkroczyła w zastawioną pułapkę. Mięsną przekąską do pożarcia lub inkubatorem dla ich potomstwa. Stahlmann chwycił w dłonie młot i tarczę, ale nie mógł się ruszyć. Nie wiedział co zrobić... co czynić...

Dopiero pociągnięty za ramię zaczął się cofać... W kierunku roślin, które może nie wzbudzały takiego strachu, ale wyglądały... obco... złowrogo...

Weź się w garść Willhelmie... Sigmar jest z tobą... nie możesz zawieść, ani Jego, ani tych ludzi. Czy masz być dla nich ciężarem?

Jasność myślenia powróciła do mnicha. W samą porę... ludzie zapuszczali się już pomiędzy drzewa stąpając ostrożnie wśród pnączy. Nie było to łatwe... nie wiadoma była reakcja rośliny na dotyk czy cokolwiek, ale gęstość rozłożenia odrostów mówiła sama za siebie...

Willhelm szedł na końcu zasłaniając się tarczą na wypadek gdyby pająki postanowiły jednak ruszyć za nimi. Nie było łatwe stąpać ostrożnie i mieć na oku przeciwnika... wroga... przerażające istoty zrodzone w najciemniejszych kątach przeklętej kniei...

Pająki się zatrzymały. Najwyraźniej dla nich ryzyko było zbyt wielkie. Willhelm jednak nadal nie mógł odpuścić wrażenia, że chwila nieuwagi i monstra zaskoczą go i resztę jakąś przebiegłą sztuczką.
Niestety... nie potrzeba było żadnej straszliwej sztuczki, aby doprowadzić do czyjejś śmierci... wystarczyło rozproszyć jego uwagę.

To nawet nie było nadepnięcie. Willhelm trącił butem grube pnącze. Dosłownie chwile potem potrząsnęło nim, poczuł ostry ból, a potem... potem nic. Spróbował poruszyć ręką, ale ta omawiała posłuszeństwa. Dłoń wypuściła stylistko młota, sama kończyna... przypominała sieczkę. Kilka grubych jak palec kolców wbiło się w ramię akolity. Ten zaczerpnął tchu widząc jak rękaw habitu momentalnie pokrywa się czerwienią.

Wielkoludowi zrobiło się słabo. Spróbował postąpić następny krok, lecz zahaczył o kolejne pnącze. Rzuciło nim na bok. Kolejne roślinne wrzeciona wbiły się w pierś duchownego i jego szyję. W miejscach gdzie trafiły momentalnie pojawiały się paskudne odbarwienia, a ubiór zaczynał nasiąkać krwią.

Upadając Willhelm jeszcze wyciągnął dłoń w kierunku towarzyszy. Kosztowało go to resztkę sił. Brwi ściągnęły się, twarz wykrzywiła, usta otworzyły do krzyku... aby ostrzec towarzyszy... wypowiedzieć ostatnie słowo...

Jednak z jego gardła nie wydobył się żaden dźwięk.

Twarz się rozluźniła, oczy zamknęły, szczęka zwiotczała przymykając usta... Całe ciało zwiotczało. Jedynie lewa ręka, wyciągnięta w kierunku towarzyszy nadal była rozczapierzona w jakimś desperackim geście. Pomiędzy palcami przechodził rzemyk plącząc w dłoni sigmaryty symbol jego boga. Metalowy emblemat błysnął... na chwilę... w momencie, kiedy dusza akolity opuściła ciało.


Pnącza oplotły i zaczęły ciągnąć w kierunku gigantycznego kwiatowego kielicha odziane w habit ciało niczym kukłę. Jedyne ślady jakie pozostały po akolicie to krwawy trop prowadzący do rośliny i sigmarycki młot leżący pośród pnączy.
 
Stalowy jest offline