Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2016, 23:49   #53
Turin Turambar
 
Turin Turambar's Avatar
 
Reputacja: 1 Turin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputacjęTurin Turambar ma wspaniałą reputację
Kril’Dor, platforma górnicza Z1
Obaj górnicy przystali na ich propozycje i Gel natychmiast wrócił dokończyć naprawę statku. Bothan pobiegł natomiast po części zamienne, które wkrótce Cerean zamontował. Nie minęła godzina jak stwierdził, że mogą lecieć. Ostrzegł, że mają okazję wykonać tylko jeden skok i Iridonia jest ich maksymalnym zasięgiem.
Przed startem Bothan dostarczył im świeże zapasy żywności i wody z życzeniami szczęśliwej podróży. Obaj z Gelem obserwowali ich start z uśmiechami na twarzach. Udało im się pomóc istotom w potrzebie. Taki gest zawsze pozwalał spojrzeć każdemu z większą nadzieją na przyszłość galaktyki w której się znajdowali.
Quest podciągnęła drążek ku sobie i frachtowiec pomknął przez chmury. Kilka minut później byli już na orbicie. Karellen wbił prawie z pamięci współrzędne i włączył hipernapęd. Gel spisał się wyśmienicie, system inercyjny zadziałał jak należy i wskoczyli w nadprzestrzeń. Czekało ich niecałe pół standardowego dnia lotu.
Tymczasem dwie godziny po ich odlocie para górników mogła powitać drugich tego dnia gości. Teraz jednak byli przygotowani na ich wizytę. Śledzili lot wahadłowca transportowego, który kilkukrotnie okrążył platformę, nim podszedł do lądowania.
Gel wyszedł im na spotkanie jak na dobrego gospodarza przystało, chociaż ledwo tłumił w sobie chęć wygarnięcia im co o tym wszystkim myśli.
Z środka transportowca wypakował się szcześcioosobowy oddział komandosów. Byli równie ciężko opancerzeni jak Jade, jednak wokół nich panowała bardzo gęsta atmosfera. Jak się miało po chwili okazać, nie można było liczyć na ich rozmowność. Odzywał się jedynie jeden z nich.
- Porucznik Kommandor Shaft, 4 Flota Republiki – przedstawił się. – Wedle naszych informacji w waszym kierunku udała się dwójka zbiegłych przestępców – ściągnął hełm i patrzył prosto w oczy Cereana. W zbroi byli równi wzrostem, ale żołnierz był dwukrotnie szerszy. – Co możecie nam o tym powiedzieć?
- Nikogo tutaj nie było. Musieliście mieć błędne odczyty – odpowiedział Gel z założonymi na piersi rękami.
Shaft przyglądał się mu przez chwilę.
- W takim razie nie będziecie mieli nic przeciwko temu, że przeszukamy wasz obiekt? Procedury – dodał tonem wyjaśnienia.
- A jakbym nie pozwolił, to co? – odburknął górnik.
- Poprosiłbym ponownie – totalnie obojętny grymas na twarzy komandora nie zmienił się ani o jotę.
- Skoro zamierzacie być tacy upierdliwi to proszę bardzo – odsunął się w teatralnym geście.
Żołnierz bez słowa odwrócił się i skinął na swoich ludzi, by rozpoczęli przeszukanie. On sam został na platformie przy Gelu.
Stali obok siebie, a krępująca cisza była przerywana jedynie przez gwizd wiejących wiatrów. Cerean aż gotował się by coś powiedzieć, ale duma nie pozwoliła pierwszemu rozpocząć rozmowy. Komandor porucznik się do niej nie palił. Wreszcie przyłożył rękę do ucha by odebrać krótką informację od swoich ludzi.
- Przyjąłem – odpowiedział krótko, po czym zwrócił się do stojącego obok górnika – Wejdziemy może do środka? Strasznie tu wieje.
- Yyy…aaa tak dobrze – ten się tego nie spodziewał.
Chwilę później byli już w pomieszczeniu gościnnym, w którym parę godzin wcześniej rozmawiali z parą ludzi.
- W jaki sposób wytłumaczysz fakt, że w waszym systemie jest informacja o wizycie frachtowca pochodzenia Mon Calamari na waszej platformie w ciągu ostatnich godzin? – ton żołnierza nadal był zupełnie pozbawiony większych emocji.
- Coo?! Grzebaliście w naszych plikach?! Takie nadużywanie gościnności jest ponad wszelkie prawo! Natychmiast macie opuścić tą platformę!
- Zdajecie sobie sprawę, że to byli przestępcy a skalę galaktyczną? Że cudem uszliście z życiem? Pomaganie im to przestępstwo karane długoletnim więzieniem.
- Skończ pieprzyć! Znam prawdę! Chcecie ich w coś wrobić! Nie wydam niewinnych ludzi!
Shaft miał zupełnie znudzone spojrzenie, aż wreszcie westchnął z rezygnacją, po czym bez ostrzeżenia uderzył cereana w twarz. Nabita durastalowymi ćwiekami rękawica bez problemu połamała szczękę górnika.
- Sami sobie to zgotowaliście – Shaft wyciągnął blaster i jednym strzałem uciszył wyjącego z bólu Gela. – Wydobądźcie z drugiego z nich gdzie polecieli – przez interkom poinformował swojego zastępcę. - Potem podłóżcie ładunki przy zbiornikach z gazem. Dopiszemy kolejną sprawę do zarzutów wobec uciekinierów.
- A mogliśmy to zakończyć na jednym trupie – powiedział cicho do siebie myśląc o Kaylarze.

Korriban, Dreshdae
Suche powietrze było pełne pyłu wgryzającego się w oczy. Żeby oddychać, nienoszący hełmów musieli zasłonić sobie twarze chustami.

Miasto było ruiną. Od czasu upadku akademii Sith zniszczonej przez Revana kupcom przestało się tutaj opłacać przylatywać. Pozbawione dóbr naturalnych Dreshdae musiało upaść.
Jednak natura nie znosi pustki. Często znajdowali się poszukiwacze zwabieni tajemnicami pozostawionymi przez istniejące krótko Imperium Sith. Towarzyszące temu miejscu legendy przyciągały wielu.
Pewnie dzięki takim wizytom utrzymywały się dwa kramy tuż przy ruinach miasta. Ich mieszkańcy nawet oczyścili z gruzów teren pomiędzy dwoma kolumnami robiąc swoiste lądowisko dla statków klasy frachtowca.
Martell posadził ich w pewnej odległości od postawionych wokół kramów namiotów. Kiedy opadł kurz zauważyli, że na powitanie im wyszła postać w szerokim płaszczu chroniącym od pyłu.
Gdy trójka mężczyzn wyszła na zewnątrz poły płaszcza rozsunęły się, a kaptur opadł na plecy postaci ukazując jej kobiecą fizjonomię.

Posiadała tatuaże chyba na całym ciele.
- Co tam chłopaki? Kurewsko daleko was wywiało – Slevin z zdziwieniem spostrzegł, że kobieta mówi z bardzo mocnym tatooińskim akcentem. – Jeśliście tu są na wycieczkę, to mogę wam robić za pierdolonego przewodnika. Za stówę mogę wam obiecać, że nie odparzycie sobie tyłków na tym jebanym zadupiu.

Ładownia na pokładzie statku Nilus
Pomieszczenie urządzone było w stylu jakiego nie powstydziłby się żaden dumny z siebie technik. Narzędzia oraz podzespoły, z których nie jednego droida można by zrobić pozornie walały się po kątach i wszystkich możliwych przestrzeniach ładowni przerobionej na pracownię. Jednakże dla Emily wszystko leżało dokładnie tam gdzie miało. Doskonale panowała nad tym chaosem i zawsze wszystko znajdowało się dokładnie tam gdzie jej się wydawało. Siedziała z okularami na nosie przy stoliku, którego blat oświetlały dwie mocne lampki. Nucąc najnowszy zasłyszany hit bandu Bithów lutowała płytę główną starając się zastąpić przepalone elementy.
- Wątpliwość: Pani, nie sądzę by twoje samotne udanie się na miejsce odbioru zamówienia było dobrym pomysłem.
- Możesz podziękować sobie za to - mruknęła Hayes nie podnosząc wzroku znad lutowanego elementu. - Ciesz się, że cie niezutylizowałam po ostatnim. A należało się...
- Teoretyczne stwierdzenie: Pani, jeśli mnie zdezaktywujesz to kto będzie dbał o porządek na pokładzie tego statku? Któż jak nie ja zapewni by wszelkie nieproszone organiki nie zagościły tu zakłócając twój spokój?
- Tak, trzeba ci to przyznać, plamy krwi to ty potrafisz zmyć by ślad nie pozostał - westchnęła i odłożyła wszystko na blat. Zdjęła okulary i spojrzała na droida. - Chodź, czas na twój przegląd - wstała biorąc datapad i kabel z przejściówką.
Droid HK-50 skłonił się jej i zbliżył do swej stwórczyni. Posłusznie przyklęknął przed nią opuszczając głowę dając tym samym jej dostęp do złącza umieszczonego na kartu za płytą pancerza. Emily rozmontowała przesłonę i podłączyła pod niego datapad. Zaraz na ekranie pojawiły się odczyty z programu diagnostycznego.
- Spostrzeżenie: Pani, przypominam, że osoba prawnie pełniąca obowiązki twojego opiekuna nakazała mi towarzyszyć ci w każdej sytuacji i dbać o twoje bezpieczeństwo. I to wszystko pod groźbą…
- Oj, zamknij się już - warknęła wyłączając przez datapad mu głos. - Jak zawsze przypominasz sobie jej słowa kiedy ci wygodnie.
Droid poruszył głową jakby chciał wypowiedzieć kolejne słowa. Zaprzestał prób gdy nic to nie dało. Opuścił głowę i czekał na zakończenie diagnostyki.

Yag’dhul, Dodecapolis, kantyna Jehaave
Mijał trzeci dzień. Sol się nudził. To był najprostszy i najbardziej dokładny sposób w jaki można było opisać jego sytuację. Poszukiwania komandos, która go postrzeliła nie przyniosły szalonych wyników. Dotarł do kilkunastu zdjęć różnych kobiet kończących akademię wojskową na Coruscant, ale nie miał żadnej możliwości potwierdzenia, czy któraś z nich byłą tą o którą mu chodziło.
Twilek z Wookim zmyli się jeszcze tego samego dnia i Zhar-kan został nawet bez takich znajomych. Dzień spędzał w barze, oczekując na jakąś znajomą bądź nie twarz, która miała go stąd odebrać. Dokładnie po południu trzeciego dnia do kantyny zawitała dobrze znana mu blondyna. Była w towarzystwie dwóch innych kobiet. Jedna była rudowłosą ślicznotką, do której automatycznie zaczynali startować wszyscy w knajpie.

Druga była czarnowłosa i jej uroda była poważniejszego typu, z ukrytą drapieżnością.

Cała trójka tworzyła niejeden mokry sen każdego samca w okolicy. Lana była tego świadoma i skrzętnie wykorzystała chęć obu kobiet do wypadu na miasto. Vash został mianowany ochotnikiem do pilnowania Lekkoducha. Aenanya wykorzystała finalny argument w końcu to twój statek zamykając w ten sposób wiecznie otwartą jadaczkę blondwłosego mężczyzny.
Derei mogła poddać w wątpliwość informację o odebraniu zwłok Zhar-kana, gdy okazało się że miała je zabrać z kantyny. Jej podejrzenia okazały się słuszne gdy zauważyła łeb arkanianina. I była blisko parsknięcia śmiechem widząc jego odrosty.

Onderon, Iziz, kwadrat Yolahn
Przechadzał się po nowopowstałej budowli w zadumie. Do tej pory miał przed oczami Niebiańską Rampę i jej późniejsze ruiny po wojnie domowej. Kiedy odlatywał razem z Randem ta część miasta dalej była w fazie odbudowy. Teraz wszystko wyglądało inaczej. Przynajmniej na pierwszy rzut oka. Skierował swoje kroki do południowej dzielnicy, gdzie był dom jego wuja. Miał niecałe dwie godziny wedle słów J’jeana. Wydawało się mu to długim okresem jak na tankowanie, choć właściciel statku tłumaczył to przestarzałą mechaniką na Onderonie. Jon mimo wszystko podejrzewał, że ów chce go wykiwać, dlatego przezornie zabrał ze sobą cały dobytek. Tutaj nie był ścigany i nawet znalezienie kolejnego transportu będzie prostsze.
Wreszcie zaszedł przed drzwi miejsca, które kiedyś nazywał swoim domem. Chwile się zawahał, po czym nacisnął dzwonek. Odpowiedziała mu cisza. Powtórzył to jeszcze dwa razy kiedy odezwał się do niego stary mężczyzna sprzątający podwórze obok.
- Starego Galesiego ni ma. Polecioł na Dxun szukać Otiany. Już czworty dzień jak go ni ma, jeśli przyszłeś po długi to trza ci sie w kolejce ustawić.
 
Turin Turambar jest offline