Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-03-2016, 14:06   #105
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Wszystko układało się tego dnia dobrze, bohaterowie miel naprawdę dokładną mapę Granitu oraz wiele danych o ukrytych na kontynencie artefaktach. Choć byli zbieraniną naprawdę niedopasowaną, sensownym wyjściem było podzielenie się na dwie drużyny które o wiele szybciej i sprawniej przeszukałyby zaznaczone na mapach miejsca. Granit był olbrzymi i czekał na zwiedzanie, a co za tym szło czekały przygody, ale i śmiertelne niebezpieczeństwa.

Jedyna w waszych szeregach elfka została poproszona o skopiowanie mapy, w końcu jako jedyna była tutaj artystką. Okazało się że poza pisaniem pieśni i ballad, równie dobrze mogłaby zostać kartografem lub jakimś malarzem, bowiem kopia była prawie identyczna. Nie podarowała sobie napisania na dole mapy swoich danych, aby wiedzieli postronni któż też taką dokładną odbitkę wykonał. Bardzo równym, artystycznym pismem na dole mapy stało Ivyet Elincia de’Farvyre.

Wystarczyło zdecydować która drużyna gdzie się skieruje. Drużynę czekała ostatnia noc w ruinach Zimowego Lwa, a rano mieli zamiar rozdzielić się i rozjechać się po świecie. Teraz uzbrojeni w nową wiedzę, nowy przepis i kilka podręcznych czarów mogli ruszyć ku niezbadanemu i nieznanemu światowi, jakim był splugawiony Rozdarciem Granit.

Ivyet, Reeva, Tiria, Gonael oraz Set stanowili jedną drużynę. Rankiem wyruszyli w kierunku Wyspy Rozbitych Marzeń. Wyspy, która po Wielkim Sztormie, została prawie cała opuszczona, a niepodzielnie rządziły na niej potwory z Rozdarcia oraz rodzime stwory Granitu takie jak wywerny. Toczyły tam swoją własną wojnę z wypaczonymi monstrami z innego wymiaru. Często też w podaniach podróżników którzy zapuścili się na Wyspę Rozbitych Marzeń można było natknąć się na wzmiankę o smokach, lecz niedawno temu wiary. Poza tym znajdowały się tam zaledwie dwie portowe mieściny – dość nowa, zamieszkała przez wielorybników oraz piratów Saniba znajdująca się na północno-zachodnim krańcu wyspy oraz nadal prosperujące, choć w znacznej części będące ruinami miasto Astr które oparło się tsunami nazwanemu Wielkim Sztormem. Znajdowało się po przeciwnej stronie wyspy, na południowo-wschodnim cyplu. Przed Wielkim Sztormem zresztą sama wyspa nazywana była właśnie od tego miasta Wyspą Astrowską.

Drugą drużyną byli Arin, Azriel, Tehanu oraz Tahal. Ci z kolei mieli się skierować ku pustyni Sarskiej. Po drodze mieliście też zagajnik Cunha, który leżał nad jeziorem o tej samej nazwie, w którym wg. zapisków z pamiętnika elfki jaki jeszcze znaleźliście w Moronzgul. Miał tam się ukrywać rzekomo jeden z magów który doprowadził ro Rozdarcia, Ibeabuchi. Driady zamieszkujące tamte lasy od wieków były neutralne, ale od kiedy stwory z innego wymiaru zaczęły atakować biedaków stały się o wiele bardziej czułe i zaczęły się przejmować losem innych istot. Za tymi terenami znajdowały się Kocie Stepy oraz Pustynia Sarska, która pod swoimi piaskami od zawsze skrywała jakieś ruiny które były na celowniku wszelkiej maści badaczy, magów goniących za potęgą, poszukiwaczy skarbów oraz przygód czy bandytów przerabiających przedwieczne świątynia na swoje bazy wypadowe.

Nim wzeszło Słońce, wyruszyliście każde w danym kierunku. Mimo kłótni zdaliście się na tak trudne słowa jak wzajemne życzenie sobie powodzenia… Trakty stały otworem.

Drużyna kierująca się w stronę Wyspy Rozbitych Marzeń
18 dni później, Wybrzeże Theluji


Przeklinaliście się że nie postanowiliście wrócić do Moronzgul i tam poszukać osoby chętnej przeprawić was na wyspę. Wszystkie wioski jakie spotykaliście były wymarłe, opanowane przez stwory z Rozdarcia lub ludzie byli tak nieufni co do zbrojnych, że albo zaczynało was atakować lub zamykało się w domostwach na głucho. Mimo wszystko nie narzekaliście na brak pożywienia, znalezione w opuszczonych rybackich osadach wędki pozwalały wam samemu sobie organizować żywność.

Dopiero w którejś z kolei wsi udało się wam znaleźć kogoś chętnego na rozmowy oraz dysponującego łodzią. Jak się dowiedzieliście wioska nazywała się Kra, a hobbit Lotho był jej jedynym mieszkańcem od około 30 lat. Z wielką ciekawością pochłaniał wszystkie informacje o świecie jakie posiadaliście i dopytywał się sam o różne rzeczy. Był niczym pustelnik, włosy długie do ramion. Gdyby był człowiekiem z pewnością miałby długą brodę. Mieszkał w tradycyjnym domu hobbitów, niewielkim kopcu pośrodku innych opuszczonych kopców. Na szczęście łódź jaką posiadał była o wiele większa niż tradycyjne łodzie hobbitów, z pewnością kupił ją od człowieka lub innej większej od hobbita rasy.

Z początku do Wyspy Rozbitych Marzeń nie chciał was zabrać, aczkolwiek po pewnym czasie stwierdził że zabierze was do Saniby pod pewnym warunkiem. Nie chciał pieniędzy ani tym bardziej złota – jego potrzeba była bardziej przyziemna. Chciał abyście odzyskali jego własność jaką skradła mu jakiś czas temu pewna złodziejska trójka ghuli. Podobno Lotho dotropił ich aż do jaskini w klifie, ale w pojedynkę mógł co najwyżej wrócić do domu i to zrobił. Dawno nie słyszał o tych trzech, możliwe że stwierdzili iż nie ma sensu napadać na biednego Lotho lub opuścili te tereny, ale sam Lotho nalegał abyście sprawdzili samą jaskinię.

Przedmiotem który chciał odzyskać była złota rama na obraz oraz srebrna szkatułka. Musieliście zdecydować czy wypełnić prośbę hobbita czy może lepiej i wygodniej było skrócić go jeszcze bardziej, o głowę i samemu pożeglować ku Wyspie Rozbitych Marzeń.

Drużyna kierująca się ku Pustyni Sarskiej
14 dni później, okolice jeziora Cunha


Tyłek bolał was od podróżowania, ale na szczęście podróż była spokojna nie licząc kilku incydentów które bez problemu opanowaliście. Raz był to potrzebujący pomocy podróżny która w zamian wskazał wam szybszą drogę do Cunha, za drugim razem zaatakowało was coś przypominającego wilka pozbawionego oczu i futra, a zamiast pyska posiadającego niewielką trąbkę zakończoną przyssawką. Nie wiedzieliście co to było, aczkolwiek nie wszystkie stwory zza Rozdarcia posiadały nazwy. Najpowszechniejszą i najbardziej ogólną nazwą było paskudztwo lub wypaczeniec.

Gdyby nie spotkanie dzień wcześniej minotaura handlarza z wozem wypełnionym żywnością, z pewnością teraz byście musieli obgryzać korę z drzew. Ku waszemu zadowoleniu obyło się bez tego, ale woda stanowiła inny problem. Na szczęście byliście już kawałek, ledwie pół dnia drogi od największego jeziora w okolicy. Od jakiegoś czasu podróżowaliście lasem driad i była to podróż spokojna, nim w drogę przed wami nie wbiło się kilka zielonych strzał z czerwonymi piórkami. Sygnał był jasny i pojęliście go w lot – zatrzymajcie się. Ściągnęliście cugle, a wierzchowce posłusznie się zatrzymały. Z zieleniny jaka was otaczała po lewej i prawej stronie, dało się słyszeć odgłos bosych stóp. Dopiero po pewnym czasie na trakcie przed wami stanęła driada, była zielona a ubrana jedynie w przepaskę z liści i kory drzew. W ręku trzymała niewielki łuk, ona sama mierzyła zaledwie 1,5 metra, możliwe że mniej. Mierzyła was jakiś czas czujnym spojrzeniem.
- Nazywam się Ibolya, co w wspólnym znaczy Fiołek. Co was sprowadza w te strony, czego szukacie w zagajniku Cunha? – odezwała się w końcu. – Nie wyglądacie na osoby potrzebujące leczenia i ochrony driad z Cunha.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 21-03-2016 o 14:09.
SWAT jest offline