Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-03-2016, 20:21   #117
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Pajęczy Zagajnik, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch


Ziemia wydawała się poruszać pod stopami uciekających. Tysiące pnączy, pędów roślin i korzeni wiło się szaleńczo, niczym stado jadowitych węży, gotowych zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Pomimo pulsującej w żyłach adrenaliny, chłopom powoli zaczynało brakować powietrza w płucach, a palący ból w mięśniach wydawał się być nie do zniesienia.
Ktoś na tyłach pochodu potknął się i przewrócił, nikt jednak nie rzucił się z pomocą nieszczęśnikowi, pomimo iż poprzysięgli trzymać się razem. Trawił ich strach; jedno z najbardziej pierwotnych narzędzi obronnych ludzkiego organizmu, które nie pozwalało popełnić głupstw w chwili zagrożenia życia.
W powietrzu zaroiło się od przelatujących ze świstem kolców, które, niczym strzały, szybko dziesiątkowały biegnących na oślep chłopów. Dla nich było już za późno aby się wycofać. Droga prowadziła na wprost, przez usłany egzotycznymi roślinami zagajnik, który okazał się być śmiercionośną pułapką; a jedyną alternatywą była walka z olbrzymimi pająkami, które stanęły na skraju drzew, z głodem przyglądając się swym ofiarom.

Kolejna osoba za plecami Schulza się przewróciła, tym razem stary żołnierz zdecydował się spojrzeć za siebie nie zwalniając tempa. Na stercie ohydnie wijących się pnączy leżał martwy akolita Willhelm z długim na kilkadziesiąt centymetrów kolcem wystającym z oka. Jego los był już przesądzony, podobnie jak Daniela, który spętany mackami rośliny, ciągnięty był w stronę największego kwiatu znajdującego się w samym sercu żądnego krwi organizmu.
Pomimo kolca jadowego wbitego w jego lewe udo, młody banita wciąż pozostawał przytomny. Niesparaliżowaną ręką sięgnął pod pazuchę, skąd wyciągnął butelkę silnego alkoholu, który przemycił z klasztornych zapasów, po czym odkorkował ją, wziął solidny łyk i wcisnął do środka kawałek suchej szmaty. Schulz wiedział co zaraz nastąpi, dlatego nie musiał się temu dłużej przyglądać.

- Niechaj ziemia lekką ci będzie, przyjacielu - powiedział, przeżegnawszy się na znak Sigmara.


Weteran nie zatrzymał się, ani nie zwolnił tempa. Biegł ile sił w nogach, powoli doganiając resztę towarzyszy. Wyprzedził Severusa, a potem Dziadka Rybaka, który uciekał jak młody zająć przed zagrożeniem. Kilkadziesiąt metrów przed nimi kończył się zasięg pnączy Krwawej Turzycy i na ten widok wszyscy mimowolnie przyśpieszyli.
Na przodzie, tuż za łowcą Klausem, podążał Adar zręcznie skacząc pomiędzy zalegającymi na ziemi pnączami. W pewnej chwili coś mocno wstrząsnęło młodym mężczyzną, który zachwiał się i upadł trafiony pokrytym toksynami kolcem. Biegnąca tuż za nim Katarina pochyliła się nad rannym towarzyszem i z trudem uniosła go, przerzucając ramię chłopaka przez swój bark. Nie zwracając już uwagi na otaczające ją pnącza, młoda dziewczyna mozolnie parła do przodu, ledwie dając sobie radę z wcale nie tak ciężkim Adarem.
Widząc jej wysiłek, Schulz niemalże natychmiast przyśpieszył tempa i dobiegł do kobiety, chcąc jej pomóc. Chwycił rannego pod ramię i wspólnymi siłami ruszyli przed siebie, starając się uniknąć kolców przelatujących ze świstem nad głową.
Byli już bardzo blisko wydostania się ze śmiertelnej pułapki, kiedy nagle ktoś za nimi głośno krzyknął. Albert odwrócił się i ujrzał machającego kijem w ich kierunku Dziadka Rybaka, który drugą ręką wskazywał obwiązanego pnączami Magnusa. Przez moment Schulz zawahał się, obawiając się, że jest już za późno dla rannego drwala. Nie chciał ryzykować życiem swoim, jak i reszty swej rodziny dla sprawy, która wydawała się być z góry przegrana.
Odwrócił się plecami do obłąkanie wydzierającego się Pyotra, po czym zamknął na chwilę oczy, chcąc opanować targane nim emocje. Nie chciał zostawić Magnusa na pewną śmierć, lecz wszystko wskazywało na to, że zignoruje wołania towarzyszy i ruszy dalej.
Postąpił krok do przodu i sam otarł się o śmierć. Przelatujący obok ucha kolec przypomniał mu o wydarzeniach z frontu. Tam cena szła o tę samą stawkę; o życie jego i jego rodziny, a mimo to był wtedy gotów poświęcić wszystko co najbardziej kochał, by ratować spisanych na straty towarzyszy.
Schulz zazgrzytał zębami, zaciskając mocno szczękę. Ściągnął z siebie Adara, każąc Katarinie iść dalej, po czym rzucił się w kierunku coraz szybciej oddalającego się Magnusa, który kompletnie sparaliżowany, ciągnięty był po ziemi w stronę największego z kwiatów, kształtem przypominającego dzbanek.
Albert biegł przez zagajnik w szaleńczym tempie, gnany strachem i adrenaliną. Z pędem wiatru minął po drodze Pyotra i Severusa, przeskoczył nad wystającymi wysoko ponad ziemię korzeniami, uchylił się przed wystrzelonymi w jego kierunku kolcem i w końcu dopadł związanego Magnusa.
Poszczerbione ostrze imperialnego miecza zalśniło w bladym świetle Mannslieba, w chwili gdy Schulz wzniósł je wysoko nad głowę, aby rozciąć okalające drwala pnącza, które były twarde niczym sznury. Starzec podniósł z ziemi sztywnego jak kłoda Magnusa i przerzucił go sobie przez bark, choć nie było to łatwym zadaniem. Z trudem ruszył z powrotem ścieżką, którą przebył, biegnąc ile sił w nogach.
Adar oraz większość ostałych przy życiu chłopów znajdowała się poza zasięgiem Krwawej Turzycy, dopingując pozostałych uciekających. Albert i Magnus byli już blisko wydostania się z zielonego piekła, kiedy nagle pędzący przed nimi Severus oberwał kolcem między łopatki i padł na kilka metrów przed granicą zagajnika. Klaus natychmiast ruszył mu na pomoc, chwycił sparaliżowanego najemnika i zaciągnął go w bezpieczne miejsce, na moment przed tym jak stary żołnierz i drwal wydostali się poza zasięg pnączy. Obaj upadli twardo plecami na ziemię, ciężko dysząc. Udało się!

W miejscu, gdzie po raz ostatni Schulz widział Daniela, wzrastała z każdą chwilą ściana ognia, która powoli pochłaniała Krwawą Turzycę. Słupy dymu i płomieni wystrzeliły wysoko w powietrze, odstraszając znajdujące się po drugiej stronie zagajnika pająki-giganty.


- Wrócą tu - wysapał ciężko Schulz mając na myśli przerośnięte bestie. Na całe szczęście dla nich, ofiara Daniela nie poszła na marne i znacząco zwiększyła ich szanse na przetrwanie.
Stary żołnierz z trudem podniósł się z ziemi i spojrzał na zarośniętą twarz leżącego obok Magnusa, który wciąż był sztywny jak kłoda, po czym obejrzał uważnie jego ranę. Wyglądała paskudnie, ale nie na tyle, żeby zaistniała potrzeba natychmiastowego odcięcia kończyny. Na froncie widywał gorsze obrażenia...
- Przeklęte miejsce! Najwyraźniej kozłojebcy Ragusha chcieli, abyśmy ruszyli tą drogą i wszystko starannie zaplanowali. Skurwysyny są sprytniejsze niż sądziłem - dodał po pewnym czasie, kiedy udało mu się uspokoić oddech. Jeśli wrogowie rzeczywiście ukartowali to wszystko to zapewne byli teraz święci przekonani, że chłopi nie przeżyli spotkania z pająkami i Krwawą Turzycą. Była to drobna przewaga, którą można było wykorzystać na swoją korzyść.

Po stosunkowo krótkiej chwili spędzonej na złapaniu oddechu, zaciągnięto sparaliżowanych towarzyszy wgłąb lasu, gdzie przemyto im rany i opatrzono, choć prowizoryczne bandaże stworzone z zabrudzonych szmat nie wystarczały na zbyt długo. Kiedy rannym wróciło czucie w kończynach, udano się śladem zwierzoludzi chcąc oddalić się jak najdalej od pożaru i zamieszkanego przez gigantyczne pająki zagajnika. Nie zaszli jednak zbyt daleko, gdyż byli zbyt przemęczeni, a niezagojone rany dodatkowo utrudniały podróż.
Nie mając innego wyjścia, Schulz postanowił rozłożyć obóz pod kilkoma zawalonymi nad ścieżką drzewami. W chwili, gdy reszta towarzyszy odpoczywała, Klaus oddalił się, aby zerwać gałęzie z liśćmi, za pomocą których uszczelnił prowizoryczny dach nad głową. Uczynił to w samą porę, albowiem zaczęło kropić kiedy rozpoczął pracę i rozpadało się na dobre kiedy ją zakończył.
Tymczasem Dziadek Rybak rozpalił niewielkie ognisko, co o dziwo udało mu się z pomocą znalezionych nieopodal kamieni. Wzniecił mały płomień i przez następną godzinę zajęty był podtrzymywaniem go, co rusz dokładając drewna na opał, które coraz trudniej było znaleźć w okolicy, albowiem większość była przesiąknięta wilgocią.
Reszta towarzyszy lizała rany i odpoczywała pod zawalonymi drzewami, obserwując w oddali pożar, który powoli dogasał za sprawą deszczu. Zajmowała się nimi Katarina, troskliwie zmieniając co jakiś czas bandaże i korzystając ze znanych jej zaklęć, aby uśmierzyć ból. Schulz jako jedyny nie siedział przy ognisku, woląc stać na warcie nieco dalej na niewielkim wzniesieniu, które otoczone było ze wszystkich stroń przez zarośla, znad których wystawała tylko jego siwa czupryna. Podobnie jak pozostali, był wycieńczony podróżą przez las; chwiał się na nogach z bólu i zmęczenia, lecz mimo to nie miał zamiaru poddać się z obawy o życie towarzyszy. Zbyt wiele błędów dopuszczono się w ciągu ostatniej doby i nie miał zamiaru popełnić jeszcze jednego.

Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin, a członkowie mocno uszczuplonej wyprawy mieli ponure wrażenie, że jest to ostatnia noc ich życia, którą uda im się spędzić w relatywnym spokoju.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-03-2016 o 19:04.
Warlock jest offline