|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-03-2016, 02:54 | #111 |
Reputacja: 1 | - Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać! - Dłonie trzęsły mu się jak w delirium, kiedy raz po raz próbował wykrzesać kilka iskier hubką i krzesiwem. Nie mógł oderwać wzroku do pędzących w ich stronę stworów. Wszystko inne, wszytko, co im się wcześniej przydarzyło, wioska, walka, wisielcy, minotaury i cała reszta w tej chwili rozmazały mu się w pamięci. Były tylko te cholerne pająki i ten jeden konkretny, pędzący na przedzie. Z głowy wystały mu olbrzymie kolce, ociekające czymś obrzydliwym. Kolce... ***** - Daniel, ty głuptasie, przecież to tylko zabawa! - Dziewczęcy śmiech Hildur potrafił roztopić lodowiec, więc i Daniel mimo posępnego nastroju uśmiechnął się lekko. - Raczej sposób na pozbycie się pieniędzy. Nie lepiej zrobiłbyś Franz, kupując jej coś ładnego. - zwrócił się do swego przyjaciela, który stał obok dziewczyny. - Och przestań wreszcie ponuraku! Zrobiłem dziś grubego kupca na bramie, to starczy nam i na to. - - Naprawdę wierzycie tej starej czarownicy? Przecież to wyssane z palca bzdury. - - To tylko taka zabawa braciszku. No nie daj się prosić! Dziś moje urodziny, zrób to dla mnie. Proszę... - Gdy ktoś stosuje przecie człowiekowi broń ostateczną, nie ma innego wyboru jak się poddać. Tak też uczynił i Daniel. Kręcąc głową, ruszył w stronę pstrokatego namiotu, rozstawionego wśród innych straganów i podiów dla cyrkowców. W środku było ciemno i duszno. Oliwna lampa napełniała całe wnętrze słodkawym, lepkim dymem. Na środku, za pokaźnym, nakrytym grubym obrusem stołem, siedziała starsza kobieta w kolorowym stroju i w szerokim, szpiczastym kapeluszu na głowie. Przed nią leżało na stole kilka kart. Kobieta przyglądała im się z przerażaniem na twarzy, jednak gdy tylko go zobaczyła, szybko zebrała karty i przywołała zawodowy uśmiech na twarz. - Przyszedłeś poznać swą przyszłość młodzieńcze? - - Taaa... Jestem z tą dwójką, która przed chwilą wyszła... - - Z nimi! - na krótka chwilę strach znów wpełzł na oblicze czarownicy, ale zaraz się opamiętała. - Tak... Cóż, myślę, że możemy spojrzeć, co powie nam kula... - - Kula? Nie. Che żebyś postawiła mi karty. - sam nie wiedział czemu to powiedział. Przecież nie wierzył w takie rzeczy. Mimo ten, wyraz twarzy starej kobiety... - Co? Nie, karty nie! Nie! To znaczy... Kula będzie lepsza, tak... Czuje, że w kuli zobaczysz... - - Karty! Już. - - Nie chcesz tego wiedzieć młodzieńcze. Naprawdę nie chcesz. I nie powinieneś. Będziecie szczęśliwsi. Wszyscy. Uwierz starej kobiecie... - Daniel zawahał się przez chwile. Zaraz jednak sięgnął do sakiewki i wyjął z niej kilka monet. Pięciokrotność stawiki, jaką wpisano przed wejściem do namiotu. - Proszę. - - Tu nie chodzi o pieniądze. - kobieta odsunęło od siebie monety. - Ty jesteś jej bratem, prawda? - - Tak. - - Nie zrobię tego. Odejdź. - Daniel siedział w milczeniu przed kilka chwil. - Nie musisz, prawda? Wiesz już wszystko, co te karty mogły Ci powiedzieć. - - Nie chcesz tego wiedzieć. Odejdź. - - Wiesz, że tego nie zrobię. Po prostu mi powiedz. - Czarownica westchnęła głośno i spojrzała w mrok, na ściany namiotu, wyraźnie unikając jego wzroku. - Zginiecie obaj. Tego samego dnia. On od kłów, Ty od kolców. Za jej sprawą się to stanie. On umrze na twoich oczach a Ty umierając będziesz miał jego serce w dłoni i ognistą koronę nad głową. - ***** Nie czuł prawie nic. Może to jad tego cholernego pnącza, a może to przez krew, która uciekała z niego szerokim strumieniem. Wiedział, że to już koniec. Dziwne, bo przestał się w zasadzie bać. Ciekaw był tylko czy spotka swych bliskich po drugiej stronie. To jednak za chwilę. Teraz cały wysiłek, podsycany nienawiścią upór i siłę woli, skupiał na swej dłoni. Palce miał zaciśnięte na szklanej butelce mocnego samogonu, który swego czasu Franz upędził w swej strażnicy. Z szyjki butelki wystawała zapalona szmata. Zanim któryś z towarzyszy porwał go w stronę zabójczej rośliny, zdołał w końcu wykrzesać jakąś iskrę i podpalić nasączony alkoholem materiał. Był już u samego wielkiego kielicha, kiedy ostatnim wysiłkiem woli, cisnął butelkę w pień drzewa, centralnie nad rośliną. Alkohol z rozbitego szkła podpalił się praktycyzmie od razu, zalewając wszytko ognistą korną, tuż nad jego głową. Zanim odszedł w nicość, zdążył pomyśleć jeszcze ostatnie, nienawistne przekleństwo ściskając w dłoni czerwone korale, które Franz kupił dla jego siostry. - Udław się, pierdolona, przerośnięta kalarepo! - |
20-03-2016, 12:44 | #112 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Przejście przez przyjazną część lasu wlało w jej serce nową nadzieję na to, że wyjdą z tej samobójczej wyprawy cało, oraz energię, jakiej jej brakowało od samego początku podróży. Jej oczy chłonęły z ciekawością każdy element krajobrazu skąpany w pięknym, słonecznym świetle chcąc go zapamiętać najdłużej, jak się tylko dało. Chciała pobyć tutaj przez chwilę wraz z drobnymi leśnymi zwierzętami, pobiegać dookoła, może potańczyć i słuchać tej ciszy będącej muzyką dla uszu, a później paść na ziemię i zasnąć w błogim spokoju z dala od okrucieństw świata chcącego zniszczyć wszystko, co piękne, bowiem tak można było określić ten fragment puszczy. Jej zachwyt był widoczny gołym okiem przez wszystkich w grupie. Była to przecież miła odmiana od surowego kislevskiego otoczenia tak dobrze znanego przez Katarinę. Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 20-03-2016 o 13:49. |
20-03-2016, 14:45 | #113 |
Reputacja: 1 | Czarne chmury zebrały się na horyzoncie. Deszcz nie ustawał, rażąc swym mroźnym dotykiem. Porywisty wiatr od południa zrywał z drzew liście i niósł je dalej na północ, ku nieznanemu. Było zimno, cicho i wszędzie dookoła panowały przenikliwe ciemności, które znacząco ograniczały widoczność. Najemnicy stanęli przy strumieniu, gdzie chwilę wcześniej zgładzili centigory. Na ich ponurych obliczach malowała się niepokojąca satysfakcja, kiedy spoglądali na dzieło swych rąk. Lambert przykucnął przy jednej z powalonych bestii, dokładnie przeszukując ją w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. Poza przegniłym mięsem, które natychmiast odrzucił, nie znalazł nic wartego uwagi. Wszystko wskazywało na to, że zwierzoludzie potrafili przetrwać w dziczy bez pomocy narzędzi, do których przywykli zwykli ludzie. Kapłan wyprostował się, zaniechując przeszukiwania reszty trupów, które cuchnęły spalenizną. Rozejrzał się uważnie dookoła. Jego wzrok pobłądził w stronę zarośli, później przeniósł go wzdłuż wartkiego strumienia, który ginął gdzieś w oddali na skraju otaczających polanę drzew, a na koniec spojrzał ku gęstym chmurom burzowym, które nie wróżyły nic dobrego. - Musimy znaleźć schronienie - powiedział, choć była to oczywista oczywistość. Lambert zwrócił się w stronę najemników, dokładnie przyglądając się każdemu z nich. Po raz pierwszy od momentu, w którym opuścili Altdorf, z twarzy kapłana zniknęła determinacja, zastąpiona teraz przez niepewność. - Jakieś pomysły? - Zapytał z nadzieją w głosie. - Lexa poszuka, zna się na dzika teren - Powiedziała niechętnie w poszukiwaniu dobrego schronienia; a to rosła korona wielkiego drzewa, a to może jaskinia? W takich miejscach często dało się znaleźć wyorane wejście do wielkiej skały, w którym można było rozpalić ogień, odpocząć. Po przejściu kilkunastu metrów, kobieta zauważyła, że ze wzgórza, po którym zeszli, spływało źródło. Cofnęli się jeszcze o kilkadziesiąt metrów i dotarli na skraj wzniesienia, które z jednej strony posiadało stromą skalną ścianę. Po skale spływał wodospad, a zza wodospadem znalazła ukrytą, niewielka grota. Mogli ominąć lodowatą, spływającą wodę i wejść do środka, aby odpocząć. Mimo to blondynka uważała, że jeszcze nie pora na zmrużenie oczu. Lexa zaczęła rozglądać się by sprawdzić, czy w okolicy jest bezpieczne, musiała się upewnić, czy w nocy coś ich nie zaskoczy i nie zeżre. - No, mamy nasz odpoczynek, namiotu rozłożyć nie trza, cieplej tu i sucho, nie co na zewnątrz - Oznajmiła wskazując idealne miejsce na spoczynek, grotę skalną za wodospadem. Wszystko wokół już obeszła i sprawdziła, nie było nigdzie widocznych zagrożeń. - Wygląda bardzo przyzwoicie! Mamy jednak trochę szczęścia. I dobrego tropiciela - Dodał pospiesznie grabarz, zezując w stronę nieprzewidywalnej norsmenki. - Sprawdźmy, czy ktoś - lub coś - nie miało tego pomysłu przed nami. - Powiedział. Miał zamiar ostrożnie zbliżyć się do groty wraz z resztą, osłaniając się tarczą przed spadającą wodą. Niepodobne było zmoknąć tuż przed zagoszczeniem w suchym schronieniu. Topór trzymał w pogotowiu. - Wszystko jedno - ospałym głosem rzekł Wilhelm, który w widoczny dla otoczenia sposób odczuwał już skutki męczącego dnia. - Jeżeli jest sucho i znajdzie się dosyć miejsca, to moglibyśmy rozpalić ognisko. Sprawdźmy jak jest w środku, a potem najwyżej naniesie się trochę opału. Nim ruszył za Grabarzem, Andree wyciągnął z plecaka pochodnię, którą zaraz podpalił za pomocą krzemienia. Następnie ruszył w stronę groty, obierając drogę, która pozwoliła mu na ominięcie padających z wodospadu strug wody. Drugą rękę trzymał blisko rękojeści miecza. Kroczył ostrożnie by przypadkiem nie pośliznąć się i nie wpaść do lodowatej wody. Przed wejściem zaczął jeszcze nasłuchiwać, czy aby za schronienie nie obrali sobie leża jakiejś bestii. Po wejściu jaskinia okazała się być pusta, przestrzenna i sucha. Zdawało się nawet być cieplej niż na zewnątrz, ze względu na chroniące od wiatru skalne ściany. Wodospad zaś był idealną zasłoną, jak kotara w dużym pokoju. Najemnicy w końcu mieli czas, aby usiąść, odpocząć, a może i złapać nieco snu, nim ponownie wyruszą w drogę. Najpierw jednak trzeba było zebrać drewno, aby rozpalić ognisko. Lexa od razu stwierdziła, że pójdzie; sama czy nie, było jej to obojętne. Rzuciła plecak w kąt i wyszła z jaskini po chrust Usatysfakcjonowany brakiem nieproszonych mieszkańców chłopak położył w kącie jaskini swój ekwipunek i wyszedł za Lexą by pomóc jej w zbieraniu chrustu. Gdy powrócili z kilkoma naręczami względnie suchych patyków i rozpalili niewielki ogień, Kas stał przez chwilę trochę otępiały. Ciężko mu było uwierzyć, że nadszedł czas na odpoczynek. Przez ostatnie godziny przeszli niezłe bagno, a on sam był na granicy wytrzymałości fizycznej i emocjonalnej, o mentalnej nie wspominając. Po chwili niezdecydowania, młodzieniec rzucił na ziemię zerwane z truchła krasnoluda niedźwiedzie futro i padł na nie plackiem. Dopiero po długiej minucie zreflektował się by zrobić miejsce towarzyszom i sięgnąć do plecaka po jedzenie. Dał znak innym że chętnie się z nimi podzieli, mimo że każdy zapewne miał własny zapas. Czarny chleb, twardy ser i suszone mięso popijane źródlaną wodą musiało smakować naprawdę dobrze na pusty żołądek, dla niego jednak żywność zmieniała się w ustach w popiół. Jadł odruchowo, mechanicznie, by napełnić żołądek, nie czerpiąc z posiłku żadnej przyjemności. Wciąż widział przed oczami wyszczerzone wilcze pyski, pozbawione głowy zwłoki i obwieszone wisielcami drzewa... - Zaryzykujemy upieczenie tej koniny? - Zastanowił się na głos. - Świeże mięso długo nie pociągnie, dobrze byłoby zjeść je pierwsze… ale kto wie jakie paskudztwa może ściągnąć nam na głowę jego zapach. - Mruknął ponuro pomiędzy kęsami chleba. Uśmiechnął się nagle i poklepał Wilhelma w ramię. - Świetny rzut. Nie sądziłem że się uda, ale dzięki tobie wyszło naprawdę… eee… bombowo. - Pochwalił blondyna. - I ty też pokazałaś im, gdzie raki zimują. - Skinął głową w stronę Lexy. Chciał powiedzieć coś do Lamberta, ale zreflektował się. - Mam nadzieję że reszta też jakoś sobie radzi. - Dodał po chwili. Gdy Lexa wróciła z wielkimi zapasami gałęzi, rzuciła wszystkie niezgrabnie na kamienne podłoże. Zastanawiała się chwilę, kto to teraz rozpali, ale widząc Wilhelma wylegującego się na glebie, zawarczała jedynie pod nosem. Lambert również nie wydawał się być zainteresowany, na Willa nie chciała nawet patrzeć, bo jego zmęczony wyraz twarzy pokrzywdzonej dziewicy już ją irytował, zaś Kasimira nawet nie znała, aby wiedzieć czego się po nim spodziewać. Zaczęła więc układać drewno, obtaczając palenisko kamyczkami, a następnie bawiła się z krzesiwem, aby iskrą zapoczątkować ogień. Na słowa grabarza jedynie łypnęła na niego wrogo spode łba. Dla niej to była codzienność, a w sumie, to i cienizna. Nie rozumiała jego ekscytacji. Lambert spostrzegł ponurą reakcję Lexy na słowa grabarza i kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Kapłan siedział tuż przed samym lustrem wodospadu, wpatrując się w ledwie widoczny las za strumieniem wody. Po pewnym czasie odwrócił głowę w stronę próbującej rozpalić ognisko kobiety, przez dłuższą chwilę przyglądał się jej poczynaniom, po czym zwrócił się do reszty nieco znużonym głosem: - Powinniśmy dokładnie przemyśleć naszą podróż przez Las Cieni. Wszyscy dobrze wiemy, że musimy udać się na południe, a to oznacza, że nie musimy trzymać się tak kurczowo tego jednego szlaku. Na wrzosowiskach znacznie łatwiej będzie nam wytropić zwierzoludzi, ale zanim w ogóle tam dotrzemy, podróż przez puszczę zajmie nam dobry dzień. - Nie zapominajmy - odezwał się nagle Wilhelm - że jak Centigory nie wrócą, to reszta watahy może wysłać kogoś za nimi. Prędzej czy później czeka nas spotkanie. Swoją drogą, musimy ustalić warty na noc… Ciała tych bestii leżą niedaleko. Jeżeli zwierzoludzie lub jakiekolwiek inne potwory je znajdą, to pewnie nie ciężko im będzie wytropić nas po śladach.- Mówiąc to, Andree ciągle zmagał się ze swoim plecakiem, z którego nie mógł wygrzebać butelki mocnego trunku. Kiedy w końcu odniósł sukces na tym polu, triumfalnie przechylił flaszkę, biorąc sporego łyka. Skrzywił się, ale i uśmiechnął słabo, po czym podał butelkę siedzącej najbliżej Lexie. Kobieta słuchała, ale nic nie mówiła. Pocierając hubkę o krzesiwo czuła znudzenie. Pomimo iskrzenia stykających się o siebie przedmiotów, drewno nie chciało współpracować. Każdy tylko sie lenił i patrzył, a ona coraz bardziej się denerwowała. Ciekawe czemu to akurat ona musiała wszystko robić? Mięczaki. Kolejna iskra z brutalnością otarła się o chrust wzniecając ogień. Ciepłe płomienie zaczęły pochłaniać kolejne drewniane konstrukcje zbudowanego przez Lexę paleniska, buchając wokół przyjemnym ciepłem. Dobudowała nad ogniskiem rusztowanie z patyków, które posłużyłoby do pieczenia mięsa lub ugotowania zupy, o ile ktoś miał porządny gar. Blondynka przerzuciła długie włosy na plecy i klapnęła sobie na glebę, wyciągając ręce przed siebie aby je ogrzać. - Lexa nie musi wiele spać, może zostać - odparła na wzmiankę o wartach i zaczęła wyciągać ze swojego tobołka koc oraz śpiwór. Ten drugi odłożyła na bok, zaś koc złożyła w kostkę i podłożyła sobie pod pośladki, aby nie ciągnąć chłodu kamienia. Kiedy Will podał jej butelkę alkoholu, ta jakby uśmiechnęła się. Nie było w tym jednak zadowolenia, a istna wredota, którą chyba po raz pierwszy postanowiła wykorzystać. Wyrwała mu butle jak dziki kundel i przechyliła wraz z głową do tyłu, połykając łapczywie całą jego zawartość, jaka pozostała. Butelka nie była pełna, już wcześniej nieco upili, więc mogła sobie na to pozwolić. Niewielkie strużki alkoholu spłynęły po jej brodzie, przedzierając się przez kąciki ust i spływając w dół skapnęły na piersi. Nagle oderwała się od picia i odrzuciła pustą butlę na futro Kasimira, przecierając mokrą brodę wierzchem dłoni. Nie było w tym ani krztyny kultury, brakowało tylko beknięcia. - Dobre, ale mało - skwitowała bezczelnie wyszczerzając swoje kły w paskudnym uśmiechu i nawet zaśmiała się głośniej, acz krótko. - Żryjmy mięso, dużo walka mało jedzenie! - podekscytowała się dziko - Żreć, chlać i dymać, acz nie czas na dwa ostatnie - Dodała wyciągając z torby mięso, jakie przy sobie miała. Kas podniósł butelkę i podrzucając ją w dłoni podszedł do wodospadu, gdzie starannie ją przepłukał a następnie napełnił świeżą, źródlaną wodą. W jaskini oddał ją Willowi do zakorkowania i zatrzymania na czarną godzinę, gdy woda nie będzie tak łatwo dostępna. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że Lambert zwracał się nie tylko do swoich najemników, ale też do niego. - Po tych wszystkich potyczkach jestem pewien jednej rzeczy - oczywiste szlaki i trakty będą roiły się od nieprzyjaciół i jego zwiadowców. - Banda mintoraurów spod drzewa wisielców i trzy centigory czekające na nich pod strumieniem były tego martwym dowodem. - Nie wiem jednak, jak moglibyśmy zaskoczyć tych, którzy nazywają tę przeklętą puszczę domem od czasu gdy Sigmar kroczył po ziemiach Imperium. Zmiana szlaku może się jednak okazać bardzo pomocna. - Skończywszy posiłek Kas położył się na boku i wbił wzrok w trzaskające płomienie, przykrywając się kocem. - Rycerz w zbroi to straszny przeciwnik, ale powalić go może nawet niewielki sztylet, gdy z precyzją odnajdzie jego słabe punkty. - Stara wioskowa mądrość wydawała się mieć zastosowanie przy tej sytuacji. - Cokolwiek zdecydujecie, pójdę za wami. - Powiedział, przymykając oczy. Nie wiedział kiedy znów będą mieli okazję odpocząć, leżał więc słuchając dalszej rozmowy najemników. - Warta to dobry pomysł - odezwał się w końcu Lambert, skinąwszy wcześniej głową na znak akceptacji tego planu. - Myślę jednak, że to ja powinienem zostać dziś na straży. Przynajmniej przez pierwsze cztery godziny, później obudzę jednego z was i sam pójdę spać. Nie możemy się zbytnio przemęczać, kiedy jutro czeka nas długa podróż przez cały dzień. Wyjdziemy z jaskini wraz z nadejściem świtu i poszukamy sobie jakiejś innej, bezpieczniejszej drogi - Dodał po chwili, po czym wstał i znalazł sobie wygodne miejsce pod ścianą jaskini, gdzie przez wąski otwór pomiędzy wodospadem a skałą, miał widok na otaczający obozowisko teren. Andree wrzucił do plecaka flaszkę z wodą, uśmiechając się półgębkiem w stronę Lexy. Zaraz bowiem w jego ręce pojawiła się druga, identyczna butelka z rozgrzewającym płynem. Gdyby spodziewała się wcześniej jak potoczy się ich los, na pewno zrobiłby w mieście jeszcze większe zapasy. - Myślałem, by zachować drugą butelkę na inną chwilę… ale równie dobrze możemy nie dożyć jutra. - Wilhelm odkorkował gorzałę i podał ją grabarzowi. - Pijcie na zdrowie. Nie chciałbym by zmarnowała się jako łup jakiegoś zwierzoludzia. Ostatnio edytowane przez Krieger : 20-03-2016 o 15:02. |
20-03-2016, 15:10 | #114 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 20-03-2016 o 16:33. Powód: Bo obrazek :P |
20-03-2016, 23:06 | #115 |
Reputacja: 1 | Hoff niewiele pamiętał od momentu, kiedy odeszli spod dębu i wspólnej mogiły mieszkańców. Do przodu pchała go wściekłość oraz ponura determinacja - nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale chyba coraz mniej wierzył w uratowanie porwanych ludzi. Jeśli nie zdążą, to przynajmniej zrobią co trzeba z ich oprawcami. "Bogowie dopomóżcie" Wkrótce trop stał się coraz trudniejszy do śledzenia - przebijające się spod cienkiej warstwy gleby kamienne podłoże skutecznie utrudniało określenie kierunku marszu poszukiwanej bandy. Wreszcie stanęli przed dziwnymi zaroślami. Magnus nie widział nigdy czegoś takiego - wyglądało conajmniej podejrzanie, a brak owadów w pobliżu rośliny, bo to musiała być jedna rozrośnieta do gigantycznych rozmiarów roślina, tylko potwierdzał te przypuszczenia. Już miał rzec do reszty coś w stylu: "Wszystko da się zrąbać. To kwestia odpowiedniego narzędzia...", gdy czyjś głos sprawił, że odwrócił się i zamarł nie wydając z siebie głosu. Były przerażające. Drwal nawet w najgorszych koszmarach nie mógłby przyśnić tego, że puszcza może skrywać takie monstra. Czym innym było stawać w polu przeciwko potępionym zastępom Archaona. Czym innym walczyć o życie przeciwko bandzie goblinów i orków. Magnus nie bał się ani jednych ani drugich, bowiem przeciwko wszystkim wystarczyła ostra stal, silna ręka i niezłomny charakter. Jak jednak walczyć przeciwko temu czemuś? Długie, pokryte szorstką szczeciną lub kolcami odnóża. Ogromne niczym wóz odwłoki, z których nawet w czasie biegu snuły się grube na ramię lepkie nici. Szczękoczułki wielkości szabel oraz najgorsze z tego wszystkiego - nieludzkie, ale kryjące jakąś okrutną inteligencję oczy. Wiele wpatrujących się w niego oczu wysysających chęć do stawiania oporu i ucieczki. Obserwowały każdy jego ruch i zwielokrotniały w każdym z osobna sprawiając, że on stawał się coraz mniejszy, a pająki większe. Drapieżniki ruszyły błyskawicznie zmniejszając dystans do ludzi. Magnus nie mógł wykonać nawet ruchu wpatrzony jak zaczarowany w zbliżające się potwory. Było ich coraz więcej i były coraz większe. Ogromne i niepowstrzymane. Zginą wszyscy. Już za kilka uderzeń serca. Nagle ktoś nim szarpnął, ciągnąc za sobą pomiędzy zwoje dziwnej rośliny. Drwal otumaniony przerażającym widokiem gigantycznych owadów niespecjalnie zdawał sobie sprawę gdzie i po czym stąpa. Nagle poczuł coś ostrego wbijajacego się w udo - spojrzał w dół i ze zdziwieniem zauważył drzewny ułomek przypominający sporej wielkości cierń. Po chwili kolejne dwa przeszyły jego nogę na wylot. Hoff z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że nie czuje rozległych ran oraz to, że jego ramię, którym miał sięgnąć i usunąć kolec w ogóle go nie słucha, jakby należało do kogoś innego. Chwilę później odrętwienie ogarnęło go całego i jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w krew spływającą w dół nogawki spodni. Mimo wysiłku nie udało mu się zmusić oczu do spojrzenia w inną stronę. Ciało przestało go słuchać - zupełnie jakby był duchem uwięzionym w martwym ciele. Najgorsza była świadomość, że gdzieś tam za jego plecami zbliżają się wielkie pająki i obserwują go swoimi wieloma oczami, w których odbija się jego zwielokrotniona nieruchoma sylwetka. Chciał skulić się w oczekiwaniu na cios jadowitego pazura, ale nie mógł drgnąć nawet odrobinę. Oczekiwanie na niewidoczną śmierć było najgorsze. Ocknął się dopiero jakiś czas później. Okazało się, że ktoś zdołał go wyciągnąć poza zasięg drapieżnego kwiatu. Wciąż był sparaliżowany i chociaż ten z wolna ustępował, Magnus dalej nie mógł wstać i poruszać się o własnych siłach. - Zzz... zziee... oone... so... - zdołał wybełkotać po dłuższej chwili. Niewiele pamiętał z przeprawy przez obszar zajęty przez olbrzymią roślinę polującą na nieostrożne istoty przechodzące zbyt blisko - bardziej interesowały go te, które wciąż gdzieś tam czaiły się w mroku przędąc swoje lepkie nici, by ich złapać i owinąć szczelnym kokonem. Pająki. ONE gdzieś tam były.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
21-03-2016, 19:46 | #116 |
Reputacja: 1 | Chwila odpoczynku - drugie największe marzenie Wilhelma (zaraz po chęci dotrwania żywym do końca tej wyprawy) od kiedy wkroczyli do lasu, wreszcie się ziściło! |
22-03-2016, 20:21 | #117 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Pajęczy Zagajnik, Ostland 7 Kaldezeit, 2526 K.I. Zmierzch Ziemia wydawała się poruszać pod stopami uciekających. Tysiące pnączy, pędów roślin i korzeni wiło się szaleńczo, niczym stado jadowitych węży, gotowych zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Pomimo pulsującej w żyłach adrenaliny, chłopom powoli zaczynało brakować powietrza w płucach, a palący ból w mięśniach wydawał się być nie do zniesienia.
__________________ [URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019 Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-03-2016 o 19:04. |
23-03-2016, 16:04 | #118 |
Reputacja: 1 | Strach nigdy nie był dobrym doradcą. Kiedy Klaus wkraczał w imperium egzotycznej rośliny nie przypuszczał nawet że będzie ona tak niebezpieczna, zapewne gorsza od pająków które na ten czas wydawały mu się po stokroć groźniejsze. Nie przeczuwał jeszcze aż takiego niebezpieczeństwa gdy pnącza zaczęły się poruszać w jego stronę, kiedy jednak roślina zaczęła strzelać kolcami które paraliżowały wiedział już że lepiej było im pozostać i walczyć z pająkami. Gdyby wiedział... Gdyby wiedział że w nocy kiedy będzie na polowaniu przyjdą zwierzoludzie i zamordują mu narzeczoną i dziecko , z pewnością zabrały Hannę z dala od horroru który ją czekał, z pewnością ostrzegłby mieszkańców wsi i nie bacząc na to czy posłuchają czy nie uciekłby z Hanną w głąb Imperium. W najgorszym razie zostałby i walczył do upadłego. Gdyby wiedział. Krzyk najemnika sprawił, że Klaus ruszył mu z odsieczą. Był blisko, stosunkowo blisko by móc go pochwycić i odciągnąć od rośliny która zamierzała go pożreć. Severus został uratowany, Klausowi tylko przez chwilę przeleciała myśl, że gdyby była z nimi reszta najemników z pewnością zorganizowała by walkę, z pewnością ta miałaby większe szanse powodzenia. A tak kolejnych dwóch poszło w objęcia Morra. Daniel który sprawiał wrażenie jednego z tych którzy przetrwają do końca, choćby i samotnie. Czyż i o Franzie tak nie myśleli? Jak widać ani wyszkolenie, ani sprawność nie gwarantowały przeżycia, może wręcz przeciwnie, wbijały w dumę i pychę która w takim miejscu okazywała się zgubna. Szkoda mu było Wilhelma, ale cóż mógł począć, nie dało się ich nawet pochować gdyż samo odzyskiwanie ciał groziło śmiercią. Z podziwem pożegnał Daniela który ostatkiem sił sprawił roślinie pożegnalny prezent dając przy tym reszcie czas na ucieczkę przed pająkami. Tej okazji nie mogli zmarnować. Chwycili sparaliżowanych i ruszyli przed siebie, byle dalej od rośliny z piekła rodem, byle dalej od olbrzymich pająków. Biegli tak długo aż padli z wycieńczenia. Przyszła w końcu pora na chwile odpoczynku, zajęcie się rannymi, obozem. Klaus robił co mógł by uszykować miejsce postoju na takie które dawałoby choć minimum wygody i pozwalało na lepszy wypoczynek. Dach nad głową przy nadchodzącym deszczu był podstawą. Tym razem jednak nie zamierzał przegapić okazji na uzupełnienie zapasów wody. Strugi deszczu w niektórych miejscach zbierały się w małe potoczki spływające z liści drzew, w takich strumyczkach można było bezpośrednio napełnić bukłak, ponieważ jednak nie był pewny jak długo będzie padał deszcz polecił każdemu by uczynił podobnie a przy tym rozstawił każdy pojemnik jaki miał. Nawet odrąbane kawały kory tworzyły wgłębienie w które można było zebrać deszczówkę. Trzeba było tego dopilnować aby zapasy wody zostały w pełni odnowione. Kolejną rzeczą był ogień. Nie było problemu z wilgotnym drewnem o ile wiedziało się jak je przygotować. Płonące ognisko obłożył wokół mokrymi gałęziami. Na tyle blisko by ogień z ogniska ogrzewał je i suszył ale nie za blisko by ich nie podpalić. Był to stary dobry sprawdzony sposób. Kiedy już gałęzie wokół ogniska podeschną na tyle by je do niego dorzucić, na ich miejsce ułoży się kolejne mokre i tak aż do rana. Gdy już pokazał tę sztuczkę Dziadkowi, sam ruszył rozstawić wnyki. Miał nadzieje że do rana coś się w nie złapie mimo że chwilowo mieli jakiś zapas jedzenia to szybko mogło się to zmienić, a niekoniecznie przyszłe próby zdobycia pożywienia mogły się skończyć dobrze. Trzeba było korzystać z każdej okazji. Wiedział też że i Schultza będzie trzeba zmienić na warcie, ustalił zdolne do tego osoby wybierając w zasadzie po prostu osoby zdrowe lub lekko ranne po czym ustalił kolejność biorąc pod uwagę możliwości i zdolności wartowników. Klaus dobrze widział w nocy gotów był więc wziąć na swoje barki ciężar środkowej warty, w zasadzie najgorszej, jednak nie marudził inni mieli gorzej od niego odczuwali ciężar podróży w lesie i zwyczajnie trzeba było zrównoważyć wysiłek. |
26-03-2016, 13:26 | #119 |
Reputacja: 1 | Adar o tym, że nie umarł, miał się dowiedzieć dopiero później, kiedy było już po wszystkim – przynajmniej dla Daniela i Willhelma. Szarak czuł się z tym źle. Powinien być wtedy na nogach i zrobić coś, by zapobiec ich śmierci. Przypadek czy opatrzność boska zdecydowała inaczej. Musiał się z tym pogodzić i ruszać dalej. Pomimo odniesionych ran, Szarak nadal dzielnie parł na przodzie. Trzymał się za zabandażowany bok i co jakiś czas zagryzał zęby, kiedy zranione ciało odzywało się dawką bólu. Sługa nie chciał być jednak obciążeniem dla grupy, dlatego nie zatrzymywał się, pomagając na zmianę przy transportowaniu ciężko rannych. Wkrótce jednak mieli się zatrzymać na postój, co też Szarak przyjął z westchnieniem ulgi. Sługa poczuł się odpowiedzialny na rozbicie obozu, jednak Dziadek Rybak i Katarina pierwsi przyjęli na siebie ten obowiązek. Adarowi nie pozostało nic innego, jak usiąść przy małym ogniu i opatulić wyniesionym jeszcze z klasztoru w Krausnick kocem. Zimno sprawiało, że wszyscy stali się apatyczni i humor nie dopisywał nikomu. Ciężko jednak było walczyć o dobre morale po tym, co przeszli. Tyle śmierci. Tyle cierpienia. Czy ich żądza zemsty wystarczy, by dokończyć dzieła? Jak mocno gniew mógł tlić się w człowieku? Adar obserwował Katarinę, która postanowiła przygotować dla nich posiłek. Sługa chciał ją wyręczyć, jednak ta nalegała, dlatego ograniczył się tylko do słownych rad. Szarak podziwiał dziewczynę za jej zapał, chociaż dobrze wiedział, że niewiele już ją trzyma na drodze, którą podążali. Straciła wszystkich, których kochała. Czemu więc z nimi szła? Czy była szalona? Nie było mu dane dalej o tym rozmyślać, bowiem ta odwróciła się od Magnusa, z którym wcześniej rozmawiała i ruszyła w jego stronę. - Adarze, a ty? Wszystko w porządku? - powiedziała Katarina, przysuwając się do Szaraka i podkładając mu miskę z parującą cieczą pod nos - Może nie będzie takie dobre jak twoje, ale chyba jest zjadliwe. Szarak wziął podarowane naczynie w jedną w rękę, drugą łapiąc za przedramię dziewczyny. Wzrok miał trochę mętny, który teraz badawczo wpatrywał się w jasnowłosą. - Wróciłaś po mnie - wyszeptał, czy to z powodu odniesionych ran, czy też dlatego, iż nie chciał, by ktokolwiek inny go usłyszał. - Czemu? - zapytał, a jego oczy zabłysnęły. - Eh? Em... - zająknęła się pod wpływem jego napastliwego spojrzenia, ale po chwili lekko się uśmiechnęła. Usiadła tuż obok niego. - Czyż nie zrobiłbyś tego dla mnie? Wszyscy mamy prawo do życia, a ty wcale gorszy nie jesteś - cicho do niego przemówiła. - Musimy sobie pomagać i opiekować się sobą nawzajem. Sługa jeszcze przez chwilę przyglądał się Katarinie; w końcu puścił jej rękę i wyraźnie speszony wtopił wzrok w trzymaną miskę. - Przepraszam - mruknął, zdając sobie sprawę ze swojego zachowania. - Chyba… chyba masz rację. Po prostu nie sądziłem, że ktokolwiek narażałby dla mnie życie. To… dziwne uczucie - powiedział, bawiąc się przygotowanym przez kobietę posiłkiem. Wreszcie westchnął i nabrał na łyżkę odrobinę potrawki, którą przygotowała lodowa czarownica. Trudy podróży ostatnio otępiło jego zmysł smaku, toteż Szarak nie mógł zawyrokować, czy jedzenie było smaczne. Dla niego na razie liczyło się to, że przede wszystkim było ciepłe. - Dziękuję - dodał, podnosząc spojrzenie bladych oczu i uśmiechając się lekko. - Za wszystko. Cieszę się, że z nami jesteś. - To ja dziękuję. Pewnie gdyby nie ty, to ta wielka roślina by mnie trafiła - skończyła zdanie odrobinę sennie i oparła się o jego ramię. - Ech, jestem wykończona. A fakt, że jutro możemy zginąć, nie napawa optymizmem - ziewnęła cicho i na chwilę powieki jej opadły, by później niechętnie znów je unieść. Adar trwał nieruchomo, wstrzymał nawet oddech, jakby nie chciał zburzyć spokoju tej chwili. Spoglądał na Katarinę niepewnie, wyraźnie nieprzyzwyczajony do tego, że ktoś szukał w nim wsparcia. Mimo to czuł się z tym dobrze, toteż przez moment siedział w milczeniu. - Nie zginiemy. Kiedy opuścimy ten przeklęty las, wszystko się zmieni. Zatroszczymy się o siebie i dopadniemy tych, którzy nas skrzywdzili. Dopóki żyje chociaż jedna osoba, którą możemy ocalić, musimy działać. Oni na nas polegają. Na nas wszystkich - powiedział spokojnie, wbijając spojrzenie w ich małe ognisko. Zaraz też odłożył potrawkę na bok i ostrożnie, powolnymi ruchami spróbował przykryć kobietę skrawkiem swojego koca, w którym do tej pory walczył o utrzymanie ciepła, jednak ta pokręciła głową. - Wierzysz w to, że uda się nam przeżyć? - spojrzała na niego błyszczącymi oczami, by chwilę później przylgnąć jeszcze mocniej do Adara. - Podziwiam twoją wiarę - wyszeptała pod nosem. - Co nam więcej pozostało? - wymamrotał i zagłębił się odważnym spojrzeniem w jej oczy. Chciał podnieść Katarinę na duchu, ale gdzieś w środku wiedział, że jego przeszłość nie była bajką. Bern, właściciel “Przyklasztornej”, wychował go na realistę. Nie zdusił w nim jednak wszystkich marzeń. - Tylko my i nasza wiara. To wszystko, co mamy, Katarino - dokończył, spoglądając na nią przyjaźnie. Cień uśmiechu znów zagościł na zmęczonej twarzy dziewczyny, gdy odwzajemniła jego spojrzenie. Przeczesała palcami swoje włosy i westchnęła cicho. Wyglądała całkiem uroczo w tym stanie względnego spokoju. - Skoro o wierze mowa... - odezwała się zmieniając temat. - Modlisz się czasami do bogów? Sługa jeszcze przez chwilę przyglądał się lodowej czarownicy jak zaczarowany. W końcu przyłapał się na tym i odchrząknął. - Mój pan Bern składał kiedyś modły do Mercopio, boga kupców. Robił to jednak prywatnie i nigdy mnie do tego nie zachęcał. Sam natomiast… - Szarak zwiesił głowę, a na jego policzku pojawiły się małe rumieńce - modliłem się do Morra. Prosiłem go o dobre sny, w których… byłem wolny. - Morr. Chyba zmusiłam cię do zbyt osobistego wyznania. Wybacz - ściszyła swój głos do szeptu nie chcąc, by ktoś ją podsłuchiwał. - Mam nadzieję, że dawał ci piękne sny. - Nigdy nie rozumiałam wiary w boga śmierci. U nas w Kislev śmierć chodzi nam po piętach. Gardzimy nią. Odpychamy, by nas nie złapała za serce, aby zmiażdżyło je swoją kościstą ręką - opowiadała po cichu o zwyczajach swego ludu wpatrując się w ogień ogniska. - Choć ja modlę się do wszystkich bogów czczonych w moim kraju, to jednak najbliżsi memu sercu są Salyak oraz Ulryk. Też się cieszę widząc promienie Dazha pięknie odbijające się od śniegów Ulryka. Kislev to piękne miejsce - mówiła ewidentnie będąc myślami w swoim kraju. - Czy... Poszedłbyś się później ze mną pomodlić? - zapytała się go wracając do rzeczywistości. Adar wysłuchiwał jej słów z uwagą. Musiał przyznać przed samym sobą, że sprawy bogów nigdy jakoś specjalnie go nie interesowały. Jednak widząc i słysząc, jak Katarina opowiada o swoich bogach, poczuł się głupio, że sam niewiele wie. A opowiadała z natchnieniem, co poruszyło wyobraźnię mężczyzny i pozwoliło mu zobaczyć skrawek jej ojczyzny. - Oczywiście. Myślę, że pomoc z góry wpasowałaby się teraz jak ulał. Kto wie, może nas wysłuchają - odpowiedział na zadane pytanie i podniósł głowę, uśmiechając się do dziewczyny. Ta zaś zachichotała pod nosem. - No wiesz? Nie wydajesz się zbyt przekonany. Być może potrzeba ci więcej wiary? - rzekła melodyjnym tonem i znów stłumiła śmiech. - Żartuję, kapłanką nie jestem, by kogoś nawracać. Ale będzie miło, jeśli będziesz mi towarzyszył. Musimy się pomodlić za dusze poległych. Pójdziemy, jak wrócę od pana Schulza. Ścisnęła swą chłodną dłonią rękę Szaraka. Zimno jej skóry było wyczuwalne fizycznie, pomimo panującej wokół niskiej temperatury. Uśmiechnęła się do niego i wstała z miejsca, zostawiając mężczyznę samego z miską. - Zjedz potrawkę do reszty, byś nabrał sił. Dobrze? - Oparła swe ręce o biodra. - Jutro jest kolejny dzień, a my musimy ruszać dalej. Szarak ponownie wziął w ręce ostygniętą już potrawkę i przycisnął ją do piersi. - Będzie dobrze, jeśli później nie zjem samej miski - mrugnął do dziewczyny i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Znajdź mnie później, kiedy będziesz chciała się pomodlić - powiedział i skinął jej głową, kiedy ta się oddaliła. |
26-03-2016, 14:21 | #120 |
Reputacja: 1 | Pyotr siedział przy ognisku przykryty grubym kocem. Jeśli nie liczyć oddalonego Schulza otrzymał posiłek od Katariny jako ostatni. Od chwili, gdy oboje ujrzeli ciało Natalyi powstało między nimi jakieś nieprzyjemne napięcie. Unikali się, jakby obawiając się przed tym co mają sobie wzajemnie do powiedzenia. Unikali się, bowiem w jakiś sposób jedno drugiemu przypominało o drastycznej śmierci nauczycielki Katariny. Nawet pożegnali ją osobno. Katarina nie wiedziała kim była pani Natalyia dla Pyotra Koldun, ale czy to mógł być przypadek, że zatrzymali się akurat w Krausnick? Czasem Pyotr mówił coś, co sugerowało, że znał ją z bardzo młodych lat. Nie zawsze jednak mówił to z przekonaniem. |