Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-03-2016, 02:54   #111
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
- Kurwa mać, kurwa mać, kurwa mać! -

Dłonie trzęsły mu się jak w delirium, kiedy raz po raz próbował wykrzesać kilka iskier hubką i krzesiwem. Nie mógł oderwać wzroku do pędzących w ich stronę stworów. Wszystko inne, wszytko, co im się wcześniej przydarzyło, wioska, walka, wisielcy, minotaury i cała reszta w tej chwili rozmazały mu się w pamięci. Były tylko te cholerne pająki i ten jeden konkretny, pędzący na przedzie. Z głowy wystały mu olbrzymie kolce, ociekające czymś obrzydliwym. Kolce...

*****


- Daniel, ty głuptasie, przecież to tylko zabawa! -
Dziewczęcy śmiech Hildur potrafił roztopić lodowiec, więc i Daniel mimo posępnego nastroju uśmiechnął się lekko.
- Raczej sposób na pozbycie się pieniędzy. Nie lepiej zrobiłbyś Franz, kupując jej coś ładnego. - zwrócił się do swego przyjaciela, który stał obok dziewczyny.
- Och przestań wreszcie ponuraku! Zrobiłem dziś grubego kupca na bramie, to starczy nam i na to. -
- Naprawdę wierzycie tej starej czarownicy? Przecież to wyssane z palca bzdury. -
- To tylko taka zabawa braciszku. No nie daj się prosić! Dziś moje urodziny, zrób to dla mnie. Proszę... -

Gdy ktoś stosuje przecie człowiekowi broń ostateczną, nie ma innego wyboru jak się poddać. Tak też uczynił i Daniel. Kręcąc głową, ruszył w stronę pstrokatego namiotu, rozstawionego wśród innych straganów i podiów dla cyrkowców. W środku było ciemno i duszno. Oliwna lampa napełniała całe wnętrze słodkawym, lepkim dymem. Na środku, za pokaźnym, nakrytym grubym obrusem stołem, siedziała starsza kobieta w kolorowym stroju i w szerokim, szpiczastym kapeluszu na głowie. Przed nią leżało na stole kilka kart. Kobieta przyglądała im się z przerażaniem na twarzy, jednak gdy tylko go zobaczyła, szybko zebrała karty i przywołała zawodowy uśmiech na twarz.

- Przyszedłeś poznać swą przyszłość młodzieńcze? -
- Taaa... Jestem z tą dwójką, która przed chwilą wyszła... -
- Z nimi! - na krótka chwilę strach znów wpełzł na oblicze czarownicy, ale zaraz się opamiętała. - Tak... Cóż, myślę, że możemy spojrzeć, co powie nam kula... -
- Kula? Nie. Che żebyś postawiła mi karty. - sam nie wiedział czemu to powiedział. Przecież nie wierzył w takie rzeczy. Mimo ten, wyraz twarzy starej kobiety...
- Co? Nie, karty nie! Nie! To znaczy... Kula będzie lepsza, tak... Czuje, że w kuli zobaczysz... -
- Karty! Już. -
- Nie chcesz tego wiedzieć młodzieńcze. Naprawdę nie chcesz. I nie powinieneś. Będziecie szczęśliwsi. Wszyscy. Uwierz starej kobiecie... -
Daniel zawahał się przez chwile. Zaraz jednak sięgnął do sakiewki i wyjął z niej kilka monet. Pięciokrotność stawiki, jaką wpisano przed wejściem do namiotu.
- Proszę. -
- Tu nie chodzi o pieniądze. - kobieta odsunęło od siebie monety. - Ty jesteś jej bratem, prawda? -
- Tak. -
- Nie zrobię tego. Odejdź. -
Daniel siedział w milczeniu przed kilka chwil.
- Nie musisz, prawda? Wiesz już wszystko, co te karty mogły Ci powiedzieć. -
- Nie chcesz tego wiedzieć. Odejdź. -
- Wiesz, że tego nie zrobię. Po prostu mi powiedz. -
Czarownica westchnęła głośno i spojrzała w mrok, na ściany namiotu, wyraźnie unikając jego wzroku.
- Zginiecie obaj. Tego samego dnia. On od kłów, Ty od kolców. Za jej sprawą się to stanie. On umrze na twoich oczach a Ty umierając będziesz miał jego serce w dłoni i ognistą koronę nad głową. -

*****


Nie czuł prawie nic. Może to jad tego cholernego pnącza, a może to przez krew, która uciekała z niego szerokim strumieniem. Wiedział, że to już koniec. Dziwne, bo przestał się w zasadzie bać. Ciekaw był tylko czy spotka swych bliskich po drugiej stronie. To jednak za chwilę. Teraz cały wysiłek, podsycany nienawiścią upór i siłę woli, skupiał na swej dłoni. Palce miał zaciśnięte na szklanej butelce mocnego samogonu, który swego czasu Franz upędził w swej strażnicy. Z szyjki butelki wystawała zapalona szmata. Zanim któryś z towarzyszy porwał go w stronę zabójczej rośliny, zdołał w końcu wykrzesać jakąś iskrę i podpalić nasączony alkoholem materiał. Był już u samego wielkiego kielicha, kiedy ostatnim wysiłkiem woli, cisnął butelkę w pień drzewa, centralnie nad rośliną. Alkohol z rozbitego szkła podpalił się praktycyzmie od razu, zalewając wszytko ognistą korną, tuż nad jego głową. Zanim odszedł w nicość, zdążył pomyśleć jeszcze ostatnie, nienawistne przekleństwo ściskając w dłoni czerwone korale, które Franz kupił dla jego siostry.

- Udław się, pierdolona, przerośnięta kalarepo! -
 
malahaj jest offline  
Stary 20-03-2016, 12:44   #112
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację

Przejście przez przyjazną część lasu wlało w jej serce nową nadzieję na to, że wyjdą z tej samobójczej wyprawy cało, oraz energię, jakiej jej brakowało od samego początku podróży. Jej oczy chłonęły z ciekawością każdy element krajobrazu skąpany w pięknym, słonecznym świetle chcąc go zapamiętać najdłużej, jak się tylko dało. Chciała pobyć tutaj przez chwilę wraz z drobnymi leśnymi zwierzętami, pobiegać dookoła, może potańczyć i słuchać tej ciszy będącej muzyką dla uszu, a później paść na ziemię i zasnąć w błogim spokoju z dala od okrucieństw świata chcącego zniszczyć wszystko, co piękne, bowiem tak można było określić ten fragment puszczy. Jej zachwyt był widoczny gołym okiem przez wszystkich w grupie. Była to przecież miła odmiana od surowego kislevskiego otoczenia tak dobrze znanego przez Katarinę.

Powrót do rzeczywistości był równie okropny, jak skok do lodowatej wody, kiedy to Schulz położył swą spracowaną dłoń na jej ramieniu. Na jego twarzy nie rysowały się pozytywne emocje - jedynie determinacja totalnie ignorująca tą chwilę spokoju.
- To tylko iluzja. W tym lesie nie czeka nas nic dobrego - powiedział jej ochrypłym głosem tonem nie wyrażającym emocji.
Dziewczyna pokiwała ze smutkiem głową, a cała fascynacja ulotniła się jak ulatujące z człowieka życie po trafieniu strzałą prosto w serce. Energia, która wcześniej w nią wstąpiła, wyparowała. Posłała ostatnie spojrzenie na jakiegoś przyglądającego się jej uroczego królika chowającego się w ściółce i poszła dalej patrząc się głównie w ziemię.


Każdy kolejny krok był dla niej nadepnięciem na ogon jakiegoś węża, którego reakcją na to było głośne syczenie odbijające się echem między drzewami. Milczenie lasu niezmącone nawet szelestem liści było tak złowrogie, że aż włosy dęba stawały. Również nie zwiastowały nic dobrego. Było ciemno. Jakieś cienie biegały między poskręcanymi pniami i patrzyły na nich łapczywie. Zdawało jej się, że co moment widzi gdzieś powieszonego dobrze znanego jej psa i zmasakrowaną mistrzynię. To działało na bujną wyobraźnię Katariny wyjątkowo silnie, przez co mocno przywarła do idącego przy niej Adara otulając tego ramię swymi - chciała dodać sobie trochę otuchy bliskością kogokolwiek, a on nie tyle co był najbliżej, ale próbował ją wcześniej podnieść na duchu. To jej na razie wystarczyło.

Kolejni wisielcy w postaci mieszkańców Krausnick wbijały kolejne noże w jej poranione serce. Zdążyła poznać każdego w ciągu niecałych trzech miesięcy i wiedziała, że w tej wsi nie było złych ludzi, a teraz cierpieli... Ale może to lepszy los niż życie na pełnym okrucieństw świecie? Nieprzyjazny Kislev bywał już lepszy.
Widok pajęczyn wywoływał u niej niepokój graniczący z paniką. Zwalczyła swój strach do małych pająków, ale te... Te znaki ich obecności były duże. Bardzo duze. Jeszcze wielkie czerwone kwiaty z kolcami... Spoglądała na nie, a jej zmysły krzyczały "To jest złe, to jest mordercze, to cię zabije, nie idź tam".

Nagle na drodze pojawiły się olbrzymie jak dwa lub trzy ułożone pionowo domy pająki. Strach ciasną obręczą zacisnął się naokoło jej gardła uniemożliwiając racjonalne myślenie. Wtedy to wszyscy zaczęli uciekać w stronę kwiatów, a ona - nie wiedząc co ze sobą począć - pełna wątpliwości ruszyła za nimi, a to, co nastąpiło później, zapamięta na bardzo długo.

Dziwny dźwięk i krzyk przeszyły powietrze. I kolejny. I kolejny. Te głosy... Willhelm, Daniel, Magnus. Aż na chwilę zwolniła chcąc ich ratować, lecz Adar pociągnął ją za rękę dodając jej rozpędu.
I nagle sam wyłożył się jak długi na ziemię trafiony jakimiś kolcami. Z ledwością zdołała wysapać jego imię po drugiej stronie morderczych kwiatów i, wbrew wszelkiego zdrowemu rozsądkowi, rzuciła się mu na ratunek. Z ledwością wymijała kolejne korzenie, aż dotarła to mężczyzny.
- Wszystko będzie dobrze - w swym rodzimym języku przemówiła do niego kojącym głosem i chwyciła go za ramiona, by go wyciągnąć - Trzymaj się!
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 20-03-2016 o 13:49.
Flamedancer jest offline  
Stary 20-03-2016, 14:45   #113
 
Krieger's Avatar
 
Reputacja: 1 Krieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputacjęKrieger ma wspaniałą reputację
Czarne chmury zebrały się na horyzoncie. Deszcz nie ustawał, rażąc swym mroźnym dotykiem. Porywisty wiatr od południa zrywał z drzew liście i niósł je dalej na północ, ku nieznanemu. Było zimno, cicho i wszędzie dookoła panowały przenikliwe ciemności, które znacząco ograniczały widoczność.

Najemnicy stanęli przy strumieniu, gdzie chwilę wcześniej zgładzili centigory. Na ich ponurych obliczach malowała się niepokojąca satysfakcja, kiedy spoglądali na dzieło swych rąk. Lambert przykucnął przy jednej z powalonych bestii, dokładnie przeszukując ją w poszukiwaniu czegokolwiek przydatnego. Poza przegniłym mięsem, które natychmiast odrzucił, nie znalazł nic wartego uwagi. Wszystko wskazywało na to, że zwierzoludzie potrafili przetrwać w dziczy bez pomocy narzędzi, do których przywykli zwykli ludzie.

Kapłan wyprostował się, zaniechując przeszukiwania reszty trupów, które cuchnęły spalenizną. Rozejrzał się uważnie dookoła. Jego wzrok pobłądził w stronę zarośli, później przeniósł go wzdłuż wartkiego strumienia, który ginął gdzieś w oddali na skraju otaczających polanę drzew, a na koniec spojrzał ku gęstym chmurom burzowym, które nie wróżyły nic dobrego.

- Musimy znaleźć schronienie - powiedział, choć była to oczywista oczywistość. Lambert zwrócił się w stronę najemników, dokładnie przyglądając się każdemu z nich. Po raz pierwszy od momentu, w którym opuścili Altdorf, z twarzy kapłana zniknęła determinacja, zastąpiona teraz przez niepewność.
- Jakieś pomysły? - Zapytał z nadzieją w głosie.

- Lexa poszuka, zna się na dzika teren - Powiedziała niechętnie w poszukiwaniu dobrego schronienia; a to rosła korona wielkiego drzewa, a to może jaskinia? W takich miejscach często dało się znaleźć wyorane wejście do wielkiej skały, w którym można było rozpalić ogień, odpocząć.

Po przejściu kilkunastu metrów, kobieta zauważyła, że ze wzgórza, po którym zeszli, spływało źródło. Cofnęli się jeszcze o kilkadziesiąt metrów i dotarli na skraj wzniesienia, które z jednej strony posiadało stromą skalną ścianę. Po skale spływał wodospad, a zza wodospadem znalazła ukrytą, niewielka grota. Mogli ominąć lodowatą, spływającą wodę i wejść do środka, aby odpocząć.

Mimo to blondynka uważała, że jeszcze nie pora na zmrużenie oczu. Lexa zaczęła rozglądać się by sprawdzić, czy w okolicy jest bezpieczne, musiała się upewnić, czy w nocy coś ich nie zaskoczy i nie zeżre.

- No, mamy nasz odpoczynek, namiotu rozłożyć nie trza, cieplej tu i sucho, nie co na zewnątrz - Oznajmiła wskazując idealne miejsce na spoczynek, grotę skalną za wodospadem. Wszystko wokół już obeszła i sprawdziła, nie było nigdzie widocznych zagrożeń.

- Wygląda bardzo przyzwoicie! Mamy jednak trochę szczęścia. I dobrego tropiciela - Dodał pospiesznie grabarz, zezując w stronę nieprzewidywalnej norsmenki. - Sprawdźmy, czy ktoś - lub coś - nie miało tego pomysłu przed nami. - Powiedział. Miał zamiar ostrożnie zbliżyć się do groty wraz z resztą, osłaniając się tarczą przed spadającą wodą. Niepodobne było zmoknąć tuż przed zagoszczeniem w suchym schronieniu. Topór trzymał w pogotowiu.

- Wszystko jedno - ospałym głosem rzekł Wilhelm, który w widoczny dla otoczenia sposób odczuwał już skutki męczącego dnia. - Jeżeli jest sucho i znajdzie się dosyć miejsca, to moglibyśmy rozpalić ognisko. Sprawdźmy jak jest w środku, a potem najwyżej naniesie się trochę opału.

Nim ruszył za Grabarzem, Andree wyciągnął z plecaka pochodnię, którą zaraz podpalił za pomocą krzemienia. Następnie ruszył w stronę groty, obierając drogę, która pozwoliła mu na ominięcie padających z wodospadu strug wody. Drugą rękę trzymał blisko rękojeści miecza. Kroczył ostrożnie by przypadkiem nie pośliznąć się i nie wpaść do lodowatej wody. Przed wejściem zaczął jeszcze nasłuchiwać, czy aby za schronienie nie obrali sobie leża jakiejś bestii.

Po wejściu jaskinia okazała się być pusta, przestrzenna i sucha. Zdawało się nawet być cieplej niż na zewnątrz, ze względu na chroniące od wiatru skalne ściany. Wodospad zaś był idealną zasłoną, jak kotara w dużym pokoju. Najemnicy w końcu mieli czas, aby usiąść, odpocząć, a może i złapać nieco snu, nim ponownie wyruszą w drogę.

Najpierw jednak trzeba było zebrać drewno, aby rozpalić ognisko. Lexa od razu stwierdziła, że pójdzie; sama czy nie, było jej to obojętne. Rzuciła plecak w kąt i wyszła z jaskini po chrust

Usatysfakcjonowany brakiem nieproszonych mieszkańców chłopak położył w kącie jaskini swój ekwipunek i wyszedł za Lexą by pomóc jej w zbieraniu chrustu. Gdy powrócili z kilkoma naręczami względnie suchych patyków i rozpalili niewielki ogień, Kas stał przez chwilę trochę otępiały. Ciężko mu było uwierzyć, że nadszedł czas na odpoczynek. Przez ostatnie godziny przeszli niezłe bagno, a on sam był na granicy wytrzymałości fizycznej i emocjonalnej, o mentalnej nie wspominając. Po chwili niezdecydowania, młodzieniec rzucił na ziemię zerwane z truchła krasnoluda niedźwiedzie futro i padł na nie plackiem. Dopiero po długiej minucie zreflektował się by zrobić miejsce towarzyszom i sięgnąć do plecaka po jedzenie. Dał znak innym że chętnie się z nimi podzieli, mimo że każdy zapewne miał własny zapas. Czarny chleb, twardy ser i suszone mięso popijane źródlaną wodą musiało smakować naprawdę dobrze na pusty żołądek, dla niego jednak żywność zmieniała się w ustach w popiół. Jadł odruchowo, mechanicznie, by napełnić żołądek, nie czerpiąc z posiłku żadnej przyjemności. Wciąż widział przed oczami wyszczerzone wilcze pyski, pozbawione głowy zwłoki i obwieszone wisielcami drzewa...
- Zaryzykujemy upieczenie tej koniny? - Zastanowił się na głos. - Świeże mięso długo nie pociągnie, dobrze byłoby zjeść je pierwsze… ale kto wie jakie paskudztwa może ściągnąć nam na głowę jego zapach. - Mruknął ponuro pomiędzy kęsami chleba. Uśmiechnął się nagle i poklepał Wilhelma w ramię. - Świetny rzut. Nie sądziłem że się uda, ale dzięki tobie wyszło naprawdę… eee… bombowo. - Pochwalił blondyna. - I ty też pokazałaś im, gdzie raki zimują. - Skinął głową w stronę Lexy. Chciał powiedzieć coś do Lamberta, ale zreflektował się. - Mam nadzieję że reszta też jakoś sobie radzi. - Dodał po chwili.

Gdy Lexa wróciła z wielkimi zapasami gałęzi, rzuciła wszystkie niezgrabnie na kamienne podłoże. Zastanawiała się chwilę, kto to teraz rozpali, ale widząc Wilhelma wylegującego się na glebie, zawarczała jedynie pod nosem. Lambert również nie wydawał się być zainteresowany, na Willa nie chciała nawet patrzeć, bo jego zmęczony wyraz twarzy pokrzywdzonej dziewicy już ją irytował, zaś Kasimira nawet nie znała, aby wiedzieć czego się po nim spodziewać.
Zaczęła więc układać drewno, obtaczając palenisko kamyczkami, a następnie bawiła się z krzesiwem, aby iskrą zapoczątkować ogień. Na słowa grabarza jedynie łypnęła na niego wrogo spode łba. Dla niej to była codzienność, a w sumie, to i cienizna. Nie rozumiała jego ekscytacji.

Lambert spostrzegł ponurą reakcję Lexy na słowa grabarza i kąciki jego ust uniosły się w lekkim uśmiechu. Kapłan siedział tuż przed samym lustrem wodospadu, wpatrując się w ledwie widoczny las za strumieniem wody. Po pewnym czasie odwrócił głowę w stronę próbującej rozpalić ognisko kobiety, przez dłuższą chwilę przyglądał się jej poczynaniom, po czym zwrócił się do reszty nieco znużonym głosem:
- Powinniśmy dokładnie przemyśleć naszą podróż przez Las Cieni. Wszyscy dobrze wiemy, że musimy udać się na południe, a to oznacza, że nie musimy trzymać się tak kurczowo tego jednego szlaku. Na wrzosowiskach znacznie łatwiej będzie nam wytropić zwierzoludzi, ale zanim w ogóle tam dotrzemy, podróż przez puszczę zajmie nam dobry dzień.

- Nie zapominajmy - odezwał się nagle Wilhelm - że jak Centigory nie wrócą, to reszta watahy może wysłać kogoś za nimi. Prędzej czy później czeka nas spotkanie. Swoją drogą, musimy ustalić warty na noc… Ciała tych bestii leżą niedaleko. Jeżeli zwierzoludzie lub jakiekolwiek inne potwory je znajdą, to pewnie nie ciężko im będzie wytropić nas po śladach.- Mówiąc to, Andree ciągle zmagał się ze swoim plecakiem, z którego nie mógł wygrzebać butelki mocnego trunku. Kiedy w końcu odniósł sukces na tym polu, triumfalnie przechylił flaszkę, biorąc sporego łyka. Skrzywił się, ale i uśmiechnął słabo, po czym podał butelkę siedzącej najbliżej Lexie.

Kobieta słuchała, ale nic nie mówiła. Pocierając hubkę o krzesiwo czuła znudzenie. Pomimo iskrzenia stykających się o siebie przedmiotów, drewno nie chciało współpracować. Każdy tylko sie lenił i patrzył, a ona coraz bardziej się denerwowała. Ciekawe czemu to akurat ona musiała wszystko robić? Mięczaki.
Kolejna iskra z brutalnością otarła się o chrust wzniecając ogień. Ciepłe płomienie zaczęły pochłaniać kolejne drewniane konstrukcje zbudowanego przez Lexę paleniska, buchając wokół przyjemnym ciepłem. Dobudowała nad ogniskiem rusztowanie z patyków, które posłużyłoby do pieczenia mięsa lub ugotowania zupy, o ile ktoś miał porządny gar. Blondynka przerzuciła długie włosy na plecy i klapnęła sobie na glebę, wyciągając ręce przed siebie aby je ogrzać.

- Lexa nie musi wiele spać, może zostać - odparła na wzmiankę o wartach i zaczęła wyciągać ze swojego tobołka koc oraz śpiwór. Ten drugi odłożyła na bok, zaś koc złożyła w kostkę i podłożyła sobie pod pośladki, aby nie ciągnąć chłodu kamienia.
Kiedy Will podał jej butelkę alkoholu, ta jakby uśmiechnęła się. Nie było w tym jednak zadowolenia, a istna wredota, którą chyba po raz pierwszy postanowiła wykorzystać.
Wyrwała mu butle jak dziki kundel i przechyliła wraz z głową do tyłu, połykając łapczywie całą jego zawartość, jaka pozostała. Butelka nie była pełna, już wcześniej nieco upili, więc mogła sobie na to pozwolić. Niewielkie strużki alkoholu spłynęły po jej brodzie, przedzierając się przez kąciki ust i spływając w dół skapnęły na piersi.
Nagle oderwała się od picia i odrzuciła pustą butlę na futro Kasimira, przecierając mokrą brodę wierzchem dłoni. Nie było w tym ani krztyny kultury, brakowało tylko beknięcia.
- Dobre, ale mało - skwitowała bezczelnie wyszczerzając swoje kły w paskudnym uśmiechu i nawet zaśmiała się głośniej, acz krótko.
- Żryjmy mięso, dużo walka mało jedzenie! - podekscytowała się dziko - Żreć, chlać i dymać, acz nie czas na dwa ostatnie - Dodała wyciągając z torby mięso, jakie przy sobie miała.

Kas podniósł butelkę i podrzucając ją w dłoni podszedł do wodospadu, gdzie starannie ją przepłukał a następnie napełnił świeżą, źródlaną wodą. W jaskini oddał ją Willowi do zakorkowania i zatrzymania na czarną godzinę, gdy woda nie będzie tak łatwo dostępna. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że Lambert zwracał się nie tylko do swoich najemników, ale też do niego.
- Po tych wszystkich potyczkach jestem pewien jednej rzeczy - oczywiste szlaki i trakty będą roiły się od nieprzyjaciół i jego zwiadowców. - Banda mintoraurów spod drzewa wisielców i trzy centigory czekające na nich pod strumieniem były tego martwym dowodem. - Nie wiem jednak, jak moglibyśmy zaskoczyć tych, którzy nazywają tę przeklętą puszczę domem od czasu gdy Sigmar kroczył po ziemiach Imperium. Zmiana szlaku może się jednak okazać bardzo pomocna. - Skończywszy posiłek Kas położył się na boku i wbił wzrok w trzaskające płomienie, przykrywając się kocem. - Rycerz w zbroi to straszny przeciwnik, ale powalić go może nawet niewielki sztylet, gdy z precyzją odnajdzie jego słabe punkty. - Stara wioskowa mądrość wydawała się mieć zastosowanie przy tej sytuacji. - Cokolwiek zdecydujecie, pójdę za wami. - Powiedział, przymykając oczy. Nie wiedział kiedy znów będą mieli okazję odpocząć, leżał więc słuchając dalszej rozmowy najemników.

- Warta to dobry pomysł - odezwał się w końcu Lambert, skinąwszy wcześniej głową na znak akceptacji tego planu.
- Myślę jednak, że to ja powinienem zostać dziś na straży. Przynajmniej przez pierwsze cztery godziny, później obudzę jednego z was i sam pójdę spać. Nie możemy się zbytnio przemęczać, kiedy jutro czeka nas długa podróż przez cały dzień. Wyjdziemy z jaskini wraz z nadejściem świtu i poszukamy sobie jakiejś innej, bezpieczniejszej drogi - Dodał po chwili, po czym wstał i znalazł sobie wygodne miejsce pod ścianą jaskini, gdzie przez wąski otwór pomiędzy wodospadem a skałą, miał widok na otaczający obozowisko teren.

Andree wrzucił do plecaka flaszkę z wodą, uśmiechając się półgębkiem w stronę Lexy. Zaraz bowiem w jego ręce pojawiła się druga, identyczna butelka z rozgrzewającym płynem. Gdyby spodziewała się wcześniej jak potoczy się ich los, na pewno zrobiłby w mieście jeszcze większe zapasy.
- Myślałem, by zachować drugą butelkę na inną chwilę… ale równie dobrze możemy nie dożyć jutra. - Wilhelm odkorkował gorzałę i podał ją grabarzowi. - Pijcie na zdrowie. Nie chciałbym by zmarnowała się jako łup jakiegoś zwierzoludzia.
 

Ostatnio edytowane przez Krieger : 20-03-2016 o 15:02.
Krieger jest offline  
Stary 20-03-2016, 15:10   #114
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Po skończonym posiłku, Lexa dołożyła drewna do ogniska i zerknęła na Lamberta. Nieco się od nich oddalił, robiąc sobie dobre lokum obserwacyjne i chyba pogrążając się we własnych myślach. Kobieta niechlujnie wytarła ręce o skórzaną przepaskę wokół bioder i podniosła się z podłoża. Wzięła swój namiot i materiał jego rozłożyła pomiędzy Kas’em a Wilhelmem, na to narzuciła koc, a potem ułożyła śpiwór. Tym sposobem zapewniła sobie szczelność od chłodu kamienia i zapewne uniknie porannych bóli w mięśniach i kręgach.
- Futro jak grabarz ułóż - poradziła blondwłosemu najemnikowi i wzięła od niego butelkę, by przekazać Kasimirowi. Wiedziała, że mogłaby wypić całą i by przeżyła, nawet walczyłoby się jej lepiej, ale teraz to nie pora na chlanie; mimo iż zapewne jedyna taka i najlepsza.
Nie kładąc się na swoim posłaniu poczęła się rozbierać. Kolczuga jak kurta ze skóry ciężko upadły na śpiwór, wraz z koszulą, którą miała na sobie. Najwidoczniej nie obchodziło ją to, że ktoś się będzie wgapiał w jej nagie cycki. Nachyliła się nad plecakiem, na jej torsie rozciągał się czerwony tatuaż, a lewy bok brzucha szpeciła szeroka i brzydka blizna. Lexa wyjęła z plecaka koc i wyprostowała się
- Cycki wypluska raz dwa i wraca. Okazja jedyna, jak ta do zachlania ryja- powiedziała biorąc ze sobą swoje dwa topory, koc przerzucony przez ramię i z gołą klatką piersiową pokierowała się w stronę wyjścia z jaskini.
Andree rozłożył sobie posłanie zgodnie z zaleceniami kobiety, choć i tak przypuszczał, że nie będzie tej nocy dobrze spał. Jednak alkohol i posiłek zrobiły swoje, gdyż jego samopoczucie się nieco poprawiło. Nie czuł się nawet źle, choć wiedział, że to krótkotrwała poprawa, a nazajutrz czekać go będą jeszcze większe wyzwania.
Mimo szpecących blizn na ciele norsmanki, Wilhelm nie mógł powiedzieć, że nie spodobało się mu to co ujrzał. Być może Lexa nie należała do kobiet w towarzystwie których zwykł się obracać - daleko było jej do głupiej mieszczanki, a do kurtyzany tym bardziej - mimo wszystko widok nagich piersi dziewczyny zahipnotyzował go na krótki moment. Chwycił się za podbródek, z ciekawością przyglądając się jej tatuażom, chcąc odgadnąć ich znaczenie. Nim jednak dokładnie się im przyjrzał kobieta wyszła z jaskini.
On po krótkiej chwili również zwlekł się z ziemi.

- Trochę za zimno jak na kąpiel, ale przydałoby się pozbyć tej zaschniętej krwi z rąk i twarzy. - To powiedziawszy wyszedł ruszył w stronę wyjścia. Na zewnątrz przystanął obok wodospadu, przy którym zaczął obywać twarz i ręce.
- Co oznaczają te szlaczki? - zapytał ni z tego ni z owego Lexy. Mówiąc “szlaczki” miał na myśli oczywiście jej tatuaże.
Zdziwiło ją to, że chłystek polazł za nią. Uznała, że po prostu przypomniała mu o tym, że raz na tydzień można się opłukać, więc jedynie wzruszyła ramionami, kontynuując rozbieranie się już przy źródle. Zdjęła buty i przepaskę okalającą biodra. Mało ją interesowało kto w tej chwili się na nią patrzy, bo i publiki wielkiej nie było, ani godnej podziwu. Nikt z nich tak naprawdę nie był wystarczająco silnym i sprawnym wojownikiem, a jak już jeden się trafił, to miał nasrane w dyni aż po samego koguta - choć w tym przypadku była to łysa glanca.
Blondynka weszła do wody obmywając ciało, a gdy usłyszała jakieś pytanie, zerknęła przez ramię. Nie musiała nawet tego robić, gdyż po samym głosie doskonale potrafiła rozpoznać właściciela, ale po prostu musiała go zmierzyć swym pełnym niechęci spojrzeniem.
- Że zaraz dostaniesz wpierdol - odpowiedziała, w sumie nie do końca wiedząc, co oznacza słowo “szlaczek”. Aż tak wybitna nie była w tym języku i użycie jakichś metafor nie mieściło się jeszcze w jej słowniku, który to i tak wzbogacił się o kilka nowych słów.
Mężczyzna bądź co bądź spodziewał się podobnej reakcji wojowniczki. W końcu w czasie drogi zdążył już poznać mniej więcej jej oschły i wredny charakter. Co najwyżej w lekką irytację wprawiło go to, że dziewczyna nie udzieliła odpowiedzi na jego pytanie. Niezaspokojona ciekawość stanowiła bowiem chyba jedną z największych słabości Wilhelma (oczywiście poza umiejętnościami przetrwania w dziczy i walki). Andree zawsze chętnie wysłuchiwał opowieści innych; lubił poznawać nowych ludzi i ich historię, toteż zawiódł się nieco, gdy Lexa ani razu nie zechciała podzielić się swoją. Wzruszył tylko ramionami. Przynajmniej mógł sobie chwilę popatrzeć na nią - miał bowiem dziwne przeczucie, że najemniczka jest ostatnią kobietą, jaką dane mu będzie widzieć w życiu.
Krótką chwilę zajęło mu zmycie zaschniętej krwi z twarzy i rąk. Z ubraniami nie mógł już nic zrobić, w końcu nie chciało mu się robić prania i marznąć przy tym, a druga para którą miał w plecaku… zdecydowanie nie pasowała do tego miejsca. Zmuszony więc został do ignorowania czerwonych plam. Nieco zmarznięty skierował się z powrotem do jaskini.
- Nie przezięb się tylko - rzucił na odchodne do kobiety. - Chociaż w waszym kraju taka temperatura to zapewne nic wielkiego…


Kobieta stojąc do niego odwrócona nagimi pośladkami, machnęła jedynie ręką na odczepne. Czasami nie rozumiała ludzi z Imperium, ale już w sumie pomału zaczynała się do tego przyzwyczajać. Byli po prostu “inni”, jacyś miękcy, płaczliwy, stroniący od konfrontacji. Obmywając obnażoną skórę, patrzyła jak woda spływa gładko po jej ciele, mieszając się z brudem, krwią i naskórkiem. Całe ciało Lexy było w bliznach i tylko długie do tyłka, piękne blond włosy, zasłaniały dodatkowe takie zasklepłe, stare rany na plecach. Uda, łydki, brzuch czy nawet dekolt i twarz, były w podobnym stanie. Dodatkowo bogato ozdobione tatuażami, umięśnione, dzięki czemu robiła naprawdę imponujące wrażenie. Ale czy jako kobieta?

Wilhelm wróciwszy do środka, najemnik od razu zbliżył się do ogniska i wtarł się w koc. Następnie usiadł znowu na swoim posłaniu. Chcąc zabić czas i nieprzyjemne niedosyt opowieści jaki pozostawiła po sobie norsmanka, zwrócił się do grabarza.
- Dlaczego zdecydowałeś się ruszyć z nami, tak właściwie? Zapewne nie jesteśmy najsympatyczniejszą bandą na ziemi, a tamci to przecież twoi bliscy znajomi, o ile się nie mylę.
Kas otworzył oczy i podparł się łokciem, podnosząc się z legowiska. Sytuacja z Lexą nie umknęła uwadze jego czujnych uszu, ale dla własnego spokoju młodzieniec nie skusił się na rzucenie okiem, choć tylko po części z szacunku dla nagiej kobiecej formy.
- Miałem przeczucie - Odparł, przecierając oczy wierzchem dłoni. - I jesteście sympatyczniejsi niż zwierzoludzie, a to wszystko na co mogę liczyć w tej puszczy. To prawda, urodziłem się w Krausnick, ale nie byłem tam, yyy, filarem społeczności. Mimo to myślę, że najbardziej pomogę moim, jeśli nie ustanę w wysiłkach by dotrzeć do Ragusha i wyciągnąć mu kręgosłup przez dupsko. - Na twarzy młodzieńca błysnęła ponura determinacja, a jego łagodne zazwyczaj rysy stężały. - Wszyscy w jakimś sensie zginęliśmy tej nocy gdy zaatakowali zwierzoludzie. Sami nie mamy wiele do stracenia, ale wciąż możemy zrobić coś wartościowego. Pomścić naszych pobratymców, powstrzymać inne najazdy tego typu. Tutaj nie chodzi tylko o uprowadzonych. Wasza misja odzyskania Kielicha może mieć znaczenie dla całego Ostlandu, a może nawet i Imperium. Horrory, które tu zobaczyłem… nie pozwolę temu złu zatryumfować. Wolę zginąć.- Uśmiechnął się przelotnie. - A pójście z wami wydawało się dobrym sposobem żeby postradać życie. To ironiczne, że moje życie nabrało sensu w takich okolicznościach, no nie?- Chłopak podźgał końcem kija płomienie. - A Ty, czemu zdecydowałeś się na tę podróż? Chociaż to głupie pytanie. Walczycie jak herosi z opowieści, na pierwszy rzut oka widać że jesteście zawodowcami. Musicie przerabiać takie misje rutynowo.
- Wilhelm nie heros, a dama najwyższej klasa! - zagrzmiała nagle Norsmanka, która dopiero co wróciła z kąpieli. Stała tuż przy wejściu, wycierając mokre włosy kocem i niewiele brakowało jej do pełnego odzienia, ot koszuli po prostu. Nagi tors jednak nie był dla niej niczym nadzwyczajnym, czy to kobiecy, czy męski. Złośliwy uśmiech zawisł na jej buzi na dłuższą chwilę, kiedy to mokry koc rozłożyła nieopodal ogniska, aby przesechł.
- A teraz, to i druga dama mamy, nikt do ognia nie dokłada - skomentowała, ale można było uznać to za próbę zaczepki, a samą próbę za “miły odruch”. Najpierw jednak Lexa odziała się w koszulę, a dopiero później dorzuciła drewna.
Po tej czynności stanowczymi i twardymi krokami wdarła się pomiędzy rozmówców i nakryła się ciepłym śpiworem. Po takiej kąpieli warto było się zagrzać, chociaż dla niej zimno miała nieco inną definicję.
- Każda sraka skopiemy i dzban nasz będzie, a wraz z nim wszystkie dupy świata, blond, brunet, ryże też, Panowie wyjebią, Panie wyjeżdżą, aż kutasy spuchną i jak początkujące konne legiony chodzić będziem, okrakiem bo lędźwia w bólach, tak się skończy! - energicznie i z pełnym podekscytowaniem streściła ich najbliższą przyszłość. Chwyciła za nieprzygarniętą przez nikogo butelkę od Wilhelma i walnęła sobie co nieco alkoholu.
- A jak sie napierdolim jak klechy, to tydzień ze łba w niepamięć pójść, nic nie pamiętać bo wszędzie gorzał leżeć będzie! A my w gorzała, wśród dupa młoda, klepać w co zechce! Lambert stawia, helse; to znaczy, że toast, po waszem! - dokończyła barwnie i wzniosła butlę ku górze by ponownie zamoczyć w niej swoje usta i podać dalej. Coś na pewno jeszcze zostało.
Wilhelm bez oporu odebrał butelkę i pociągnął z niej spory haust. Zaskoczyła go ta nagła wesołość Lexy. “Czyżbyś zmyła z siebie przypadkiem twój nieprzyjemny charakter” - cisnęło się mu na usta, jednak nie był aż tak głupi, by powiedzieć to na głos. Głupie drwiny wywoływały raczej słaby oddźwięk na jego dumie. Zasadniczo, ta wersja norsmanki podobała mu się o wiele bardziej, dlatego wolał nie wywoływać wilka z lasu.
- Jeżeli jakimś cudem przeżyjemy tą wyprawę, to przez tydzień nie wyściubię nosa z burdelu, choćbym miał tam i całe zarobione pieniądze przehulać - odrzekł wesoło Wilhelm, podając butelkę gorzały wioskowemu.
- Miej w tym me klate i ręce! - powiedziała blondynka z zadowoleniem wyobrażając sobie te noc pełną zwycięstwa i chwały.
- Heros mówisz? - Andree odezwał się po chwili milczenia. Zasępił się nad czymś, po czym znowu na jego twarzy zagościł uśmiech. - Bardzo mi schlebiasz Kasmirze, jednak tu bliższa prawdy jest chyba Lexa. Kim ja jestem? Ehh... A chędożenie, i tak pewnie nie przeżyjemy, co mi szkodzi wyznać prawdę…- rzekł, rzucając niepewne spojrzenie w stronę Lamberta. - Nie jestem wcale żadnym wojownikiem, chociaż stać się nim mogę w każdej chwili. Przynajmniej z pozoru. Z zawodu bowiem jestem cyrkowcem; głównie aktorem, i to, bądź co bądź, całkiem niezłym, biorąc pod uwagę to, że dotychczas nikt tego nie spostrzegł. Kiedy podejmowałem się tego zlecenia, wszystko wydawało się proste; miałem się łatwo obłowić, a nikt nie spostrzegłby prawdy.
W tym momencie Andree zaśmiał się słabo, zaraz jednak od razu zmarkotniał.
- No cóż, jednak przeliczyłem się w moim oszustwie, w najgorszych wizjach nie mogłem przewidzieć, że to się tak potoczy. Moja arogancja skazała mnie na śmierć. Być może Sigmar osobiście postanowił mnie ukarać? Kto wie, kto wie…
Lambert uśmiechnął się pod nosem, wciąż w skupieniu przyglądając się paśmie drzew znajdującym się w pobliżu strumienia. Po chwili zaśmiał się cicho i rechotałby tak przez dłuższy czas, gdyby się nie zakrztusił.
- Domyśliłem się jakiś czas po opuszczeniu Altdorfu. Aktorem może i jesteś dobrym, ale brakuje ci żołnierskiej dyscypliny - powiedział po chwili kapłan bitewny.
- Wiedziałem jednak, że będzie lojalny. Przynajmniej przez jakiś czas i nie myliłem się co do ciebie. Krasnolud splamił swój honor i teraz gryzie ziemię, ale ty byłeś mądrzejszy od niego i to się chwali. Sigmar nas wybrał, abyśmy to właśnie my okryli się chwałą i odebrali najeźdźcom skradzioną relikwię. To wielki dla nas zaszczyt móc brać udział w pogoni za wrogiem. Lepsza taka śmierć, od ponurego chłopskiego żywota...
- Ha!
- wydobyło się z jej ust, ni to śmiech ni kpina - Chlebodawca czasem ma zachowanie jak natchniony furią od samego Ulryka, ale poza tym to podejście do śmierci niczym nie różne. Umrzeć w walce, to chwała wielka, a poruchać po walce jeszcze większa - wzięła butelkę i upiła, chyba z radości. Oddała alkohol komuś obok i osunęła się w dół, aby położyć się i zakryć śpiworem.
- Will, bez obaw. Jeśli strzela dobrze, jak rzuca ogień, to pożyjemy aż do opuchniętych kutasach, jak wcześniej wspomniała ja - odwróciła się plecami do Kasimira kładąc się na boku i spojrzała z dołu na twarz najemnika.
Mimo udawanego spokoju, wewnątrz Lexa poczuła niepokój po tym wyznaniu aktora. Spodziewała się gwałtownej i ostrej reakcji Sigmarity, ale jego spokój i pobłażliwe podejście do sprawy, napełniły ją nadzieją. Nadzieją na to, że może i jej planowana rozmowa z Lambertem, przebiegnie pomyślnie.
Kas spojrzał zaskoczony na Wilhelma, a potem na jego towarzyszy. Wizja Lamberta skaczącego na równe nogi i duszącego blondyna gołymi rękami ścięła grabarzowi krew w żyłach. Pozostali jednak nie wydawali się w ogóle zaskoczeni jego słowami, wręcz przeciwnie, tryskali wisielczym humorem. Młodzieniec wzruszył ramionami i zawtórował reszcie rechotem. Snucie marzeń o ruchaniu, zwłaszcza w wykonaniu Lexy, butelka gorzałki i wesoło tańczące na ścianach jaskini pomarańczone języki sprawiły, że młodzieniec znów czuł się jak człowiek. Jakby rzeczywiście mieli szansę coś zdziałać. Niesamowite, jak małe rzeczy są w stanie wpłynąć na postrzeganie całości. Kas stracił wczoraj przyjaciół, dom, coś na kształt rodziny, przewodników i towarzyszy jego krótkiego życia. Teraz, schowany w zatęchłej jaskini pośrodku Lasu Cieni, czekając na moment w którym odnajdą ich zwierzoludzie lub inne bestie, w towarzystwie niemal zupełnie obcych mu ludzi którzy prawdopodobnie bez większych skrupułów zostawiliby go na pastwę losu lub wręcz zabili… czuł spokój, którego nie uświadczył żaden inny etap jego życia. Czy to właśnie było szczęście? Stanąć nad własnym grobem nie mając nic do stracenia? Pewne było tylko to, że postradał tego samego dnia zmysły, i wydawało się, że nie za bardzo za nimi tęskni.
- Wznoszę więc za nas toast. Może kiedyś jakiś bard zaśpiewa historię o kapłanie, aktorze, grabarzu i wojowniczce którzy weszli w ciemny las, nakopali zwierzoludziom, odzyskali świętą relikwię Sigmara, a następnie wyruchali pół Ostlandu. - Młodzik zwinął swój płaszcz w poduszkopodobny kłębek. Wsadzając go sobie pod kark, nie omieszkał podłożyć pod niego swojego sztyletu. Nie było zbyt wygodnie.

Lexa w końcu zamknęła swoje oczy i wtuliła się we własne ramię. Nakryła porządnie aż po same uszy i jęknęła rozkosznie z myślą o odpoczynku dla mięśni i umysłu. Najedzona, napita z poczuciem bezpieczeństwa, zasypiała obok swoich dwóch toporów, które w tej gromadzie były jej najbliższe. Zasłużone, przywiezione prosto z Norski, dwie bronie które dostała od ojca. Katował ją całymi dniami i nawet nocami, aby w końcu nauczyła się walczyć oburącz. “No i jak się zamachniesz, Lexo, jeśli plugastwo Ci rękę upierdoli? Swoją pizdą nic nie pokonasz, wal lewą ręką! Moja córka dupodajką nie będzie, sama się obronisz, albo stracisz kończyny próbując się tego nauczyć”. Troska płynąca z jego ust pokrzepiła ją na dobry i spokojny sen. Takiego też w końcu doznała.
Nadeszła pora, w której Lambert zbudził ją ze snu. Musiała przejąć wartę i choć z początku oczy jej się kleiły, to wiedziała, że ten dyskomfort niedługo minie. Ostrożnie wstawała z miejsca, aby nie obudzić leżących obok niej mężczyzn i pozbierała swoje legowisko. Kiedy tylko zaczęła je układać w miejscu, z którego zrobili obserwatorium, Lexa odezwała się szeptem.
- Lexa chciałaby rozmowy chwila. Może?
Lambert przyjrzał się wojowniczce uważniej. Przez chwilę wyglądał jakby chciał wstać z miejsca, ale po chwili zrezygnował z tych zamiarów i po prostu oparł się o ścianę jaskini, spoglądając na nią wyczekująco. Była to niewerbalna, ale wystarczająca Lexie odpowiedź.
Kobieta wzięła mały wdech siadając na ułożonym kocu i śpiworze. Odłożyła topory na bok, aby mieć je blisko siebie. Oparła się plecami o kamienną ścianę i wyjrzała przez spływający wodospad na otoczenie.
- Niektóre z nas ludzia nie mają wyboru co tam w życiu ich. Lexa dla przykładu, że ze srogiej Norski pochodzi, walczyć od małego musiała, a gdyby nie wyprawa w Imperium, to i wypluwać bachor jeden za drugi, aż do wysokiej liczby by doszło, moze monet tyle co Lambert płaci - zaczęła dalej nie podnosząc głosu, gdyż jej ton i tak był wystarczająco gardłowy i zrozumiany.
- Dziewczyne ta z wioska też wybór nie mieć, Lambert nie powinien taki być dla niej. Przeć to nie wiedźma żadna, małe istotka tylko, która ktoś brał i kazał, masz tu ta i sie uczaj tego. To sie uczyła. Ale jeśli droge złe wskazac, poprzez agresja taka jak Lambert, chec zabic kiedy ta pomoc chciec i chaos tępić, to zboczy z drogi. Może Lambert będzie lepszy, dla ta dziewczyna? O ile jeszcze ją zobaczy?
- Pochodzisz z Norski, a więc powinnaś wiedzieć z czym się mierzymy. Wypaczenie nie wybiera, potrafi dotknąć każdego bez względu na wiek i dobroć serca - odpowiedział zmęczonym głosem, po czym po raz ostatni spojrzał na pasmo drzew na zewnątrz jaskini. Jak dotąd nie zauważył niczego podejrzanego.
- Nie mam co do niej żadnych pewności. Jeśli pochodziłaby z kolegium to przynajmniej byłaby chroniona przez imperialne prawo, ustanowione jeszcze za czasów Magnusa Pobożnego. Jeśli uległaby spaczeniu to nie byłby to już mój problem, a kolegiów z Altdorfu. Mają oni odpowiednich ludzi wykwalifikowanych do tępienia czarodziejów-renegatów. Ja natomiast nie wiem o niej nic, byłem za to świadkiem okropieństw, których byli w stanie dokonać podobni jej ludzie. Lepiej nie pytać, a tępić… Sigmar rozpozna swoich.
- Lexa też spaczona by być mogła i każda z naszych osób, nie trzeba być magiczka, aby macka chaosa chłostała po ryj. To żadna argument. Lexa też mag nie lubi, skąd to moc ma nie chcieć wiedzieć, obrzydliwe praktyki, ale jeśli dziewczy sie nie powia, że niektóra magia dobra, od kapłan dla przykład, to skąd wiedzieć ma, jeśli taka dziwka czarownicza uczyć ją zmuszała do praktyk swoich? - zmarszczyła czoło, ale nie spojrzała na niego, jakby obawiała się, że samo spojrzenie zechce ją zgnoić.
- Lexa by na siebie brała, jakby ponownie spotkać i odpowiadać za to małe. Jeśli Lambert by pozwolić… Jak coś źle być z ta baba, to łeb oderżnąć.
- Obawiam się, że prędzej zginie od topora zwierzoczłeka. Nie powinnaś marnować swych umiejętności na obronę nic nie wartej istoty. Była i będzie dla nas ciężarem, pod warunkiem, że się jeszcze spotkamy - odparł kapłan, rzucając jej znaczące spojrzenie.
- Jeśli tak zginie, to i dla Lambert lepiej. Po co sam zabijac, skoro może dodatkowa żywa tarcza mieć? Ja nie bronić w walka żadna życia, ale to pod drzewo to nie była walka z chaosem, a ze sprawiedliwością boga. Po prostu zostawić może sprawiedliwość, dla prawdziwa kurwa Ragush? - nie uważała tak o Katarinie, ale sądziła, że słowa takie bardziej do niego trafią, niż przekonywanie o niewinności uczennic kogokolwiek. Wielu początkujących jest zmuszanych do praktyk, a przynajmniej tak się wydawało blondynce. Może po prostu nie była zbyt bystra.
- Znasz moje zdanie na ten temat, ale uspokoję cię; nie zabiję jej. W trakcie walki z pomiotem Chaosu zaślepiła mnie żądzą krwi, a widok czarownicy miotającej zaklęciami na polu bitwy, tylko ją rozbudził jeszcze bardziej. Trzymaj ją z dala ode mnie, a będzie bezpieczna, przynajmniej z mojej strony… - powiedział Lambert, po czym wstał uznając rozmowę za zakończoną. Ruszył w stronę dogasającego ogniska, które wzniecił dokładając trochę suchych gałęzi, po czym ułożył się po ścianą i przykrył kocem. Po upływie niespełna kilkunastu minut, zamknął oczy i zapadł w niespokojny sen.
Zamilkła na długo przed odpowiedzią. Położyła się na brzuchu przodem do wyjścia i obserwowała, czujnie nasłuchując. Wyjęła ze swojego plecaka kawałek chleba i zaczęła niespiesznie go rzuć, od czasu do czasu popijając wodą z bukłaka. Do samego świtu nie pozostało już wiele czasu, wokół nic się nie działo. Jej oczy szybko przywykły do panujących wokół ciemności, dzięki czemu potrafiła dostrzec zarys otoczenia. Miała nadzieję, że już następnego dnia uda im się nadgonić bydlackie plugastwo i skrócić je o wszystkie odstające od korpusu elementy.
 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 20-03-2016 o 16:33. Powód: Bo obrazek :P
Nami jest offline  
Stary 20-03-2016, 23:06   #115
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Hoff niewiele pamiętał od momentu, kiedy odeszli spod dębu i wspólnej mogiły mieszkańców. Do przodu pchała go wściekłość oraz ponura determinacja - nie chciał przyznać tego przed samym sobą, ale chyba coraz mniej wierzył w uratowanie porwanych ludzi. Jeśli nie zdążą, to przynajmniej zrobią co trzeba z ich oprawcami.

"Bogowie dopomóżcie"

Wkrótce trop stał się coraz trudniejszy do śledzenia - przebijające się spod cienkiej warstwy gleby kamienne podłoże skutecznie utrudniało określenie kierunku marszu poszukiwanej bandy. Wreszcie stanęli przed dziwnymi zaroślami. Magnus nie widział nigdy czegoś takiego - wyglądało conajmniej podejrzanie, a brak owadów w pobliżu rośliny, bo to musiała być jedna rozrośnieta do gigantycznych rozmiarów roślina, tylko potwierdzał te przypuszczenia. Już miał rzec do reszty coś w stylu: "Wszystko da się zrąbać. To kwestia odpowiedniego narzędzia...", gdy czyjś głos sprawił, że odwrócił się i zamarł nie wydając z siebie głosu.

Były przerażające.

Drwal nawet w najgorszych koszmarach nie mógłby przyśnić tego, że puszcza może skrywać takie monstra. Czym innym było stawać w polu przeciwko potępionym zastępom Archaona. Czym innym walczyć o życie przeciwko bandzie goblinów i orków. Magnus nie bał się ani jednych ani drugich, bowiem przeciwko wszystkim wystarczyła ostra stal, silna ręka i niezłomny charakter.

Jak jednak walczyć przeciwko temu czemuś? Długie, pokryte szorstką szczeciną lub kolcami odnóża. Ogromne niczym wóz odwłoki, z których nawet w czasie biegu snuły się grube na ramię lepkie nici. Szczękoczułki wielkości szabel oraz najgorsze z tego wszystkiego - nieludzkie, ale kryjące jakąś okrutną inteligencję oczy. Wiele wpatrujących się w niego oczu wysysających chęć do stawiania oporu i ucieczki. Obserwowały każdy jego ruch i zwielokrotniały w każdym z osobna sprawiając, że on stawał się coraz mniejszy, a pająki większe.

Drapieżniki ruszyły błyskawicznie zmniejszając dystans do ludzi. Magnus nie mógł wykonać nawet ruchu wpatrzony jak zaczarowany w zbliżające się potwory. Było ich coraz więcej i były coraz większe. Ogromne i niepowstrzymane.

Zginą wszyscy. Już za kilka uderzeń serca.

Nagle ktoś nim szarpnął, ciągnąc za sobą pomiędzy zwoje dziwnej rośliny. Drwal otumaniony przerażającym widokiem gigantycznych owadów niespecjalnie zdawał sobie sprawę gdzie i po czym stąpa. Nagle poczuł coś ostrego wbijajacego się w udo - spojrzał w dół i ze zdziwieniem zauważył drzewny ułomek przypominający sporej wielkości cierń. Po chwili kolejne dwa przeszyły jego nogę na wylot. Hoff z zaskoczeniem zdał sobie sprawę, że nie czuje rozległych ran oraz to, że jego ramię, którym miał sięgnąć i usunąć kolec w ogóle go nie słucha, jakby należało do kogoś innego. Chwilę później odrętwienie ogarnęło go całego i jedyne co mógł zrobić, to wpatrywać się w krew spływającą w dół nogawki spodni. Mimo wysiłku nie udało mu się zmusić oczu do spojrzenia w inną stronę. Ciało przestało go słuchać - zupełnie jakby był duchem uwięzionym w martwym ciele.

Najgorsza była świadomość, że gdzieś tam za jego plecami zbliżają się wielkie pająki i obserwują go swoimi wieloma oczami, w których odbija się jego zwielokrotniona nieruchoma sylwetka. Chciał skulić się w oczekiwaniu na cios jadowitego pazura, ale nie mógł drgnąć nawet odrobinę.

Oczekiwanie na niewidoczną śmierć było najgorsze.

Ocknął się dopiero jakiś czas później. Okazało się, że ktoś zdołał go wyciągnąć poza zasięg drapieżnego kwiatu. Wciąż był sparaliżowany i chociaż ten z wolna ustępował, Magnus dalej nie mógł wstać i poruszać się o własnych siłach.
- Zzz... zziee... oone... so... - zdołał wybełkotać po dłuższej chwili. Niewiele pamiętał z przeprawy przez obszar zajęty przez olbrzymią roślinę polującą na nieostrożne istoty przechodzące zbyt blisko - bardziej interesowały go te, które wciąż gdzieś tam czaiły się w mroku przędąc swoje lepkie nici, by ich złapać i owinąć szczelnym kokonem. Pająki. ONE gdzieś tam były.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 21-03-2016, 19:46   #116
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Chwila odpoczynku - drugie największe marzenie Wilhelma (zaraz po chęci dotrwania żywym do końca tej wyprawy) od kiedy wkroczyli do lasu, wreszcie się ziściło!
Po dosyć łatwej walce z Centigorami najemnik spodziewał się, że ich przełożony zechce jeszcze przez wiele godzin podróżować śladem zwierzoludzi. Jednak i on najwyraźniej uznał, że nierozsądnym będzie porywanie się na tak forsowny marsz. Toteż nowym priorytetem stało się dla nich odnalezienie schronienia na noc. Co okazało się o wiele prostsze niż mogliby pomyśleć. Niewielka grota, której wejście zakrywał strumień wody spływający ze skał tworząc niewielki wodospad, okazała się idealna. Może lokum nie równało się z pokojami nawet najbardziej zapyziałej karczmy w Imperium, jednak jak w standardach Lasu Cieni mogłoby ujść nawet za apartament królewski.
Wnętrze okazało się większe niż z początku Wilhelm myślał, a na dodatek nie natrafili w środku na żadnego dzikiego i wściekłego lokatora. Bez zbędnego marnowania czasu wszyscy zajęli się naniesieniem do środka zapasów drewna, by jak najszybciej móc ogrzać zmarznięte po dniu ciężkiej wędrówki ciała. Lexa rozpaliła szybko ognisko, nie omieszkując przy tym zganić resztę “leniwych i bezużytecznych samców” za ich zerową pomoc w tym przedsięwzięciu. Andree nie poczuł się jednak dotknięty jej słowami. Zmęczenie sprawiło, że odczuwał tak olbrzymią rezygnację z życia iż wszystko zdało się mu już obojętne.
Sytuacja uległa poprawie po posiłku i po otworzeniu drugiej flaszki gorzały. Najemnik zdołał uśmiechnąć się nawet, zwłaszcza, że Lambert postanowił wyręczyć ich w rolo wartownika, pozwalając mu przespać całą noc. Jego “legowisko” nie należało do najwygodniejszych, ale Wilhelmowi wielokrotnie zdarzało się już spać pijanym pod ławą w karczmie, dlatego i to nie stanowiło dla niego większego problemu.

Gorzała krążyła między nimi przez pewien czas, aż ni z tego ni z owego Lexa uznała za niebywale dobry pomysł skorzystanie z okazji obmycia się w strumieniu. Bez skrępowania rozebrała się przy nich do pasa, co miało na Wilhelma wręcz hipnotyczny wpływ. Blizny pokrywające ciało dziewczyny oczywiście mogłyby zniechęcić niejednego amatora kobiet, jednak nie jego. Po części powodem mógł być mocno ograniczony wybór niewiast jaki w chwili obecnej miał, ale z drugiej strony Andree musiał przyznać, że Lexa wcale nie wyglądała źle. Gdyby nie chodziła w ubraniach przyozdobionych krwią i miała nieco przyjemniejszy stosunek do ludzi, w społeczeństwie mogłaby stać się obiektem westchnień wielu mężczyzn.
Poza niczego sobie piersiami, najemnika zainteresowały czerwone tatuaże ciągnące się po ciele Norsmanki. Nim jednak zdążył ją o nie zapytać, dziewczyna wyszła. Niemniej jednak on wcale nie zamierzał odpuścić tak łatwo. Wychodząc na zewnątrz mógł upiec nawet trzy pieczenie na jednym ogniu - obmyć umazane we krwi ręce i twarz, dopytać się o znaczenie symboli na ciele towarzyszki, oraz po napawać się jej widokiem. Jego zamiary spełniły się w dwóch trzecich. Na pytanie o “szlaczki” otrzymał tylko opryskliwą odpowiedź, co nieco popsuło mu humor, choć nie okazał tego otwarcie. Męczył go fakt, że mimo wielu dni wspólnej wędrówki, dziewczyna nie chce powiedzieć niczego o sobie. Zupełnie jej nie znał…

“Tak jak ona mnie.” - Kiedy wracał z powrotem do jaskini, myśl ta wbiła mu się w głowę. Zasępił się i już kompletnie wytracił humor.

Rozmawiali jeszcze chwilę, Lexa wróciła z kąpieli jakby weselsza, a on ciągle siedział na swoim posłaniu ze spuszczoną głową, jakby się nad czymś zastanawiając. Wahał się długo, jednak alkohol sprawił, że poczuł w sobie nagłą odwagę. Miał już dosyć kłamstw, udawania i maski, która ciążyła mu na twarzy od chwili kiedy ich misja zaczęła przybierać niepomyślny dla nich obrót.
Przyznał iż cała jego “wojownicza” postawa to jedynie ułuda - gra aktorska, dzięki której liczył na łatwy zarobek. Nie był najemnikiem. Nie był odważnym wojownikiem. Był cyrkowcem, a wyznanie tego sprawiło, że poczuł się o wiele lepiej. Tylko na chwilę, gdyż zaraz potem wbił wzrok w Lamberta czekając na jego reakcje. Jednak nie taki diabeł straszny, jak się okazało. Kapłan zareagował nad wyraz dobrze, co ostatecznie go uspokoiło. Grabarz i wojownicza również przyjęli wszystko pozytywnie, bez złośliwości czy gniewu. W końcu mógł przestać udawać. Mógł być naprawdę sobą.
Kiedy skończyli flaszkę, Wilhelm zasnął z lekkim uśmiechem na ustach, jakby zupełnie zapomniał o potwornościach jakie mają ich czekać jutro.
 
Hazard jest offline  
Stary 22-03-2016, 20:21   #117
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Pajęczy Zagajnik, Ostland
7 Kaldezeit, 2526 K.I.
Zmierzch


Ziemia wydawała się poruszać pod stopami uciekających. Tysiące pnączy, pędów roślin i korzeni wiło się szaleńczo, niczym stado jadowitych węży, gotowych zaatakować w najmniej oczekiwanym momencie. Pomimo pulsującej w żyłach adrenaliny, chłopom powoli zaczynało brakować powietrza w płucach, a palący ból w mięśniach wydawał się być nie do zniesienia.
Ktoś na tyłach pochodu potknął się i przewrócił, nikt jednak nie rzucił się z pomocą nieszczęśnikowi, pomimo iż poprzysięgli trzymać się razem. Trawił ich strach; jedno z najbardziej pierwotnych narzędzi obronnych ludzkiego organizmu, które nie pozwalało popełnić głupstw w chwili zagrożenia życia.
W powietrzu zaroiło się od przelatujących ze świstem kolców, które, niczym strzały, szybko dziesiątkowały biegnących na oślep chłopów. Dla nich było już za późno aby się wycofać. Droga prowadziła na wprost, przez usłany egzotycznymi roślinami zagajnik, który okazał się być śmiercionośną pułapką; a jedyną alternatywą była walka z olbrzymimi pająkami, które stanęły na skraju drzew, z głodem przyglądając się swym ofiarom.

Kolejna osoba za plecami Schulza się przewróciła, tym razem stary żołnierz zdecydował się spojrzeć za siebie nie zwalniając tempa. Na stercie ohydnie wijących się pnączy leżał martwy akolita Willhelm z długim na kilkadziesiąt centymetrów kolcem wystającym z oka. Jego los był już przesądzony, podobnie jak Daniela, który spętany mackami rośliny, ciągnięty był w stronę największego kwiatu znajdującego się w samym sercu żądnego krwi organizmu.
Pomimo kolca jadowego wbitego w jego lewe udo, młody banita wciąż pozostawał przytomny. Niesparaliżowaną ręką sięgnął pod pazuchę, skąd wyciągnął butelkę silnego alkoholu, który przemycił z klasztornych zapasów, po czym odkorkował ją, wziął solidny łyk i wcisnął do środka kawałek suchej szmaty. Schulz wiedział co zaraz nastąpi, dlatego nie musiał się temu dłużej przyglądać.

- Niechaj ziemia lekką ci będzie, przyjacielu - powiedział, przeżegnawszy się na znak Sigmara.


Weteran nie zatrzymał się, ani nie zwolnił tempa. Biegł ile sił w nogach, powoli doganiając resztę towarzyszy. Wyprzedził Severusa, a potem Dziadka Rybaka, który uciekał jak młody zająć przed zagrożeniem. Kilkadziesiąt metrów przed nimi kończył się zasięg pnączy Krwawej Turzycy i na ten widok wszyscy mimowolnie przyśpieszyli.
Na przodzie, tuż za łowcą Klausem, podążał Adar zręcznie skacząc pomiędzy zalegającymi na ziemi pnączami. W pewnej chwili coś mocno wstrząsnęło młodym mężczyzną, który zachwiał się i upadł trafiony pokrytym toksynami kolcem. Biegnąca tuż za nim Katarina pochyliła się nad rannym towarzyszem i z trudem uniosła go, przerzucając ramię chłopaka przez swój bark. Nie zwracając już uwagi na otaczające ją pnącza, młoda dziewczyna mozolnie parła do przodu, ledwie dając sobie radę z wcale nie tak ciężkim Adarem.
Widząc jej wysiłek, Schulz niemalże natychmiast przyśpieszył tempa i dobiegł do kobiety, chcąc jej pomóc. Chwycił rannego pod ramię i wspólnymi siłami ruszyli przed siebie, starając się uniknąć kolców przelatujących ze świstem nad głową.
Byli już bardzo blisko wydostania się ze śmiertelnej pułapki, kiedy nagle ktoś za nimi głośno krzyknął. Albert odwrócił się i ujrzał machającego kijem w ich kierunku Dziadka Rybaka, który drugą ręką wskazywał obwiązanego pnączami Magnusa. Przez moment Schulz zawahał się, obawiając się, że jest już za późno dla rannego drwala. Nie chciał ryzykować życiem swoim, jak i reszty swej rodziny dla sprawy, która wydawała się być z góry przegrana.
Odwrócił się plecami do obłąkanie wydzierającego się Pyotra, po czym zamknął na chwilę oczy, chcąc opanować targane nim emocje. Nie chciał zostawić Magnusa na pewną śmierć, lecz wszystko wskazywało na to, że zignoruje wołania towarzyszy i ruszy dalej.
Postąpił krok do przodu i sam otarł się o śmierć. Przelatujący obok ucha kolec przypomniał mu o wydarzeniach z frontu. Tam cena szła o tę samą stawkę; o życie jego i jego rodziny, a mimo to był wtedy gotów poświęcić wszystko co najbardziej kochał, by ratować spisanych na straty towarzyszy.
Schulz zazgrzytał zębami, zaciskając mocno szczękę. Ściągnął z siebie Adara, każąc Katarinie iść dalej, po czym rzucił się w kierunku coraz szybciej oddalającego się Magnusa, który kompletnie sparaliżowany, ciągnięty był po ziemi w stronę największego z kwiatów, kształtem przypominającego dzbanek.
Albert biegł przez zagajnik w szaleńczym tempie, gnany strachem i adrenaliną. Z pędem wiatru minął po drodze Pyotra i Severusa, przeskoczył nad wystającymi wysoko ponad ziemię korzeniami, uchylił się przed wystrzelonymi w jego kierunku kolcem i w końcu dopadł związanego Magnusa.
Poszczerbione ostrze imperialnego miecza zalśniło w bladym świetle Mannslieba, w chwili gdy Schulz wzniósł je wysoko nad głowę, aby rozciąć okalające drwala pnącza, które były twarde niczym sznury. Starzec podniósł z ziemi sztywnego jak kłoda Magnusa i przerzucił go sobie przez bark, choć nie było to łatwym zadaniem. Z trudem ruszył z powrotem ścieżką, którą przebył, biegnąc ile sił w nogach.
Adar oraz większość ostałych przy życiu chłopów znajdowała się poza zasięgiem Krwawej Turzycy, dopingując pozostałych uciekających. Albert i Magnus byli już blisko wydostania się z zielonego piekła, kiedy nagle pędzący przed nimi Severus oberwał kolcem między łopatki i padł na kilka metrów przed granicą zagajnika. Klaus natychmiast ruszył mu na pomoc, chwycił sparaliżowanego najemnika i zaciągnął go w bezpieczne miejsce, na moment przed tym jak stary żołnierz i drwal wydostali się poza zasięg pnączy. Obaj upadli twardo plecami na ziemię, ciężko dysząc. Udało się!

W miejscu, gdzie po raz ostatni Schulz widział Daniela, wzrastała z każdą chwilą ściana ognia, która powoli pochłaniała Krwawą Turzycę. Słupy dymu i płomieni wystrzeliły wysoko w powietrze, odstraszając znajdujące się po drugiej stronie zagajnika pająki-giganty.


- Wrócą tu - wysapał ciężko Schulz mając na myśli przerośnięte bestie. Na całe szczęście dla nich, ofiara Daniela nie poszła na marne i znacząco zwiększyła ich szanse na przetrwanie.
Stary żołnierz z trudem podniósł się z ziemi i spojrzał na zarośniętą twarz leżącego obok Magnusa, który wciąż był sztywny jak kłoda, po czym obejrzał uważnie jego ranę. Wyglądała paskudnie, ale nie na tyle, żeby zaistniała potrzeba natychmiastowego odcięcia kończyny. Na froncie widywał gorsze obrażenia...
- Przeklęte miejsce! Najwyraźniej kozłojebcy Ragusha chcieli, abyśmy ruszyli tą drogą i wszystko starannie zaplanowali. Skurwysyny są sprytniejsze niż sądziłem - dodał po pewnym czasie, kiedy udało mu się uspokoić oddech. Jeśli wrogowie rzeczywiście ukartowali to wszystko to zapewne byli teraz święci przekonani, że chłopi nie przeżyli spotkania z pająkami i Krwawą Turzycą. Była to drobna przewaga, którą można było wykorzystać na swoją korzyść.

Po stosunkowo krótkiej chwili spędzonej na złapaniu oddechu, zaciągnięto sparaliżowanych towarzyszy wgłąb lasu, gdzie przemyto im rany i opatrzono, choć prowizoryczne bandaże stworzone z zabrudzonych szmat nie wystarczały na zbyt długo. Kiedy rannym wróciło czucie w kończynach, udano się śladem zwierzoludzi chcąc oddalić się jak najdalej od pożaru i zamieszkanego przez gigantyczne pająki zagajnika. Nie zaszli jednak zbyt daleko, gdyż byli zbyt przemęczeni, a niezagojone rany dodatkowo utrudniały podróż.
Nie mając innego wyjścia, Schulz postanowił rozłożyć obóz pod kilkoma zawalonymi nad ścieżką drzewami. W chwili, gdy reszta towarzyszy odpoczywała, Klaus oddalił się, aby zerwać gałęzie z liśćmi, za pomocą których uszczelnił prowizoryczny dach nad głową. Uczynił to w samą porę, albowiem zaczęło kropić kiedy rozpoczął pracę i rozpadało się na dobre kiedy ją zakończył.
Tymczasem Dziadek Rybak rozpalił niewielkie ognisko, co o dziwo udało mu się z pomocą znalezionych nieopodal kamieni. Wzniecił mały płomień i przez następną godzinę zajęty był podtrzymywaniem go, co rusz dokładając drewna na opał, które coraz trudniej było znaleźć w okolicy, albowiem większość była przesiąknięta wilgocią.
Reszta towarzyszy lizała rany i odpoczywała pod zawalonymi drzewami, obserwując w oddali pożar, który powoli dogasał za sprawą deszczu. Zajmowała się nimi Katarina, troskliwie zmieniając co jakiś czas bandaże i korzystając ze znanych jej zaklęć, aby uśmierzyć ból. Schulz jako jedyny nie siedział przy ognisku, woląc stać na warcie nieco dalej na niewielkim wzniesieniu, które otoczone było ze wszystkich stroń przez zarośla, znad których wystawała tylko jego siwa czupryna. Podobnie jak pozostali, był wycieńczony podróżą przez las; chwiał się na nogach z bólu i zmęczenia, lecz mimo to nie miał zamiaru poddać się z obawy o życie towarzyszy. Zbyt wiele błędów dopuszczono się w ciągu ostatniej doby i nie miał zamiaru popełnić jeszcze jednego.

Do świtu pozostało jeszcze wiele godzin, a członkowie mocno uszczuplonej wyprawy mieli ponure wrażenie, że jest to ostatnia noc ich życia, którą uda im się spędzić w relatywnym spokoju.
 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019

Ostatnio edytowane przez Warlock : 23-03-2016 o 19:04.
Warlock jest offline  
Stary 23-03-2016, 16:04   #118
 
Eliasz's Avatar
 
Reputacja: 1 Eliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputacjęEliasz ma wspaniałą reputację
Strach nigdy nie był dobrym doradcą. Kiedy Klaus wkraczał w imperium egzotycznej rośliny nie przypuszczał nawet że będzie ona tak niebezpieczna, zapewne gorsza od pająków które na ten czas wydawały mu się po stokroć groźniejsze. Nie przeczuwał jeszcze aż takiego niebezpieczeństwa gdy pnącza zaczęły się poruszać w jego stronę, kiedy jednak roślina zaczęła strzelać kolcami które paraliżowały wiedział już że lepiej było im pozostać i walczyć z pająkami.

Gdyby wiedział...

Gdyby wiedział że w nocy kiedy będzie na polowaniu przyjdą zwierzoludzie i zamordują mu narzeczoną i dziecko , z pewnością zabrały Hannę z dala od horroru który ją czekał, z pewnością ostrzegłby mieszkańców wsi i nie bacząc na to czy posłuchają czy nie uciekłby z Hanną w głąb Imperium. W najgorszym razie zostałby i walczył do upadłego. Gdyby wiedział.

Krzyk najemnika sprawił, że Klaus ruszył mu z odsieczą. Był blisko, stosunkowo blisko by móc go pochwycić i odciągnąć od rośliny która zamierzała go pożreć. Severus został uratowany, Klausowi tylko przez chwilę przeleciała myśl, że gdyby była z nimi reszta najemników z pewnością zorganizowała by walkę, z pewnością ta miałaby większe szanse powodzenia.

A tak kolejnych dwóch poszło w objęcia Morra. Daniel który sprawiał wrażenie jednego z tych którzy przetrwają do końca, choćby i samotnie. Czyż i o Franzie tak nie myśleli? Jak widać ani wyszkolenie, ani sprawność nie gwarantowały przeżycia, może wręcz przeciwnie, wbijały w dumę i pychę która w takim miejscu okazywała się zgubna. Szkoda mu było Wilhelma, ale cóż mógł począć, nie dało się ich nawet pochować gdyż samo odzyskiwanie ciał groziło śmiercią. Z podziwem pożegnał Daniela który ostatkiem sił sprawił roślinie pożegnalny prezent dając przy tym reszcie czas na ucieczkę przed pająkami. Tej okazji nie mogli zmarnować. Chwycili sparaliżowanych i ruszyli przed siebie, byle dalej od rośliny z piekła rodem, byle dalej od olbrzymich pająków. Biegli tak długo aż padli z wycieńczenia.

Przyszła w końcu pora na chwile odpoczynku, zajęcie się rannymi, obozem. Klaus robił co mógł by uszykować miejsce postoju na takie które dawałoby choć minimum wygody i pozwalało na lepszy wypoczynek. Dach nad głową przy nadchodzącym deszczu był podstawą. Tym razem jednak nie zamierzał przegapić okazji na uzupełnienie zapasów wody.

Strugi deszczu w niektórych miejscach zbierały się w małe potoczki spływające z liści drzew, w takich strumyczkach można było bezpośrednio napełnić bukłak, ponieważ jednak nie był pewny jak długo będzie padał deszcz polecił każdemu by uczynił podobnie a przy tym rozstawił każdy pojemnik jaki miał. Nawet odrąbane kawały kory tworzyły wgłębienie w które można było zebrać deszczówkę. Trzeba było tego dopilnować aby zapasy wody zostały w pełni odnowione.

Kolejną rzeczą był ogień. Nie było problemu z wilgotnym drewnem o ile wiedziało się jak je przygotować. Płonące ognisko obłożył wokół mokrymi gałęziami. Na tyle blisko by ogień z ogniska ogrzewał je i suszył ale nie za blisko by ich nie podpalić. Był to stary dobry sprawdzony sposób. Kiedy już gałęzie wokół ogniska podeschną na tyle by je do niego dorzucić, na ich miejsce ułoży się kolejne mokre i tak aż do rana.

Gdy już pokazał tę sztuczkę Dziadkowi, sam ruszył rozstawić wnyki. Miał nadzieje że do rana coś się w nie złapie mimo że chwilowo mieli jakiś zapas jedzenia to szybko mogło się to zmienić, a niekoniecznie przyszłe próby zdobycia pożywienia mogły się skończyć dobrze. Trzeba było korzystać z każdej okazji. Wiedział też że i Schultza będzie trzeba zmienić na warcie, ustalił zdolne do tego osoby wybierając w zasadzie po prostu osoby zdrowe lub lekko ranne po czym ustalił kolejność biorąc pod uwagę możliwości i zdolności wartowników. Klaus dobrze widział w nocy gotów był więc wziąć na swoje barki ciężar środkowej warty, w zasadzie najgorszej, jednak nie marudził inni mieli gorzej od niego odczuwali ciężar podróży w lesie i zwyczajnie trzeba było zrównoważyć wysiłek.
 
Eliasz jest offline  
Stary 26-03-2016, 13:26   #119
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Adar o tym, że nie umarł, miał się dowiedzieć dopiero później, kiedy było już po wszystkim – przynajmniej dla Daniela i Willhelma. Szarak czuł się z tym źle. Powinien być wtedy na nogach i zrobić coś, by zapobiec ich śmierci. Przypadek czy opatrzność boska zdecydowała inaczej. Musiał się z tym pogodzić i ruszać dalej.
Pomimo odniesionych ran, Szarak nadal dzielnie parł na przodzie. Trzymał się za zabandażowany bok i co jakiś czas zagryzał zęby, kiedy zranione ciało odzywało się dawką bólu. Sługa nie chciał być jednak obciążeniem dla grupy, dlatego nie zatrzymywał się, pomagając na zmianę przy transportowaniu ciężko rannych. Wkrótce jednak mieli się zatrzymać na postój, co też Szarak przyjął z westchnieniem ulgi.

Sługa poczuł się odpowiedzialny na rozbicie obozu, jednak Dziadek Rybak i Katarina pierwsi przyjęli na siebie ten obowiązek. Adarowi nie pozostało nic innego, jak usiąść przy małym ogniu i opatulić wyniesionym jeszcze z klasztoru w Krausnick kocem. Zimno sprawiało, że wszyscy stali się apatyczni i humor nie dopisywał nikomu. Ciężko jednak było walczyć o dobre morale po tym, co przeszli.
Tyle śmierci.
Tyle cierpienia.
Czy ich żądza zemsty wystarczy, by dokończyć dzieła? Jak mocno gniew mógł tlić się w człowieku?


Adar obserwował Katarinę, która postanowiła przygotować dla nich posiłek. Sługa chciał ją wyręczyć, jednak ta nalegała, dlatego ograniczył się tylko do słownych rad. Szarak podziwiał dziewczynę za jej zapał, chociaż dobrze wiedział, że niewiele już ją trzyma na drodze, którą podążali. Straciła wszystkich, których kochała. Czemu więc z nimi szła? Czy była szalona?
Nie było mu dane dalej o tym rozmyślać, bowiem ta odwróciła się od Magnusa, z którym wcześniej rozmawiała i ruszyła w jego stronę.

- Adarze, a ty? Wszystko w porządku? - powiedziała Katarina, przysuwając się do Szaraka i podkładając mu miskę z parującą cieczą pod nos - Może nie będzie takie dobre jak twoje, ale chyba jest zjadliwe.
Szarak wziął podarowane naczynie w jedną w rękę, drugą łapiąc za przedramię dziewczyny. Wzrok miał trochę mętny, który teraz badawczo wpatrywał się w jasnowłosą.
- Wróciłaś po mnie - wyszeptał, czy to z powodu odniesionych ran, czy też dlatego, iż nie chciał, by ktokolwiek inny go usłyszał. - Czemu? - zapytał, a jego oczy zabłysnęły.
- Eh? Em... - zająknęła się pod wpływem jego napastliwego spojrzenia, ale po chwili lekko się uśmiechnęła. Usiadła tuż obok niego.
- Czyż nie zrobiłbyś tego dla mnie? Wszyscy mamy prawo do życia, a ty wcale gorszy nie jesteś - cicho do niego przemówiła. - Musimy sobie pomagać i opiekować się sobą nawzajem.

Sługa jeszcze przez chwilę przyglądał się Katarinie; w końcu puścił jej rękę i wyraźnie speszony wtopił wzrok w trzymaną miskę.
- Przepraszam - mruknął, zdając sobie sprawę ze swojego zachowania. - Chyba… chyba masz rację. Po prostu nie sądziłem, że ktokolwiek narażałby dla mnie życie. To… dziwne uczucie - powiedział, bawiąc się przygotowanym przez kobietę posiłkiem. Wreszcie westchnął i nabrał na łyżkę odrobinę potrawki, którą przygotowała lodowa czarownica. Trudy podróży ostatnio otępiło jego zmysł smaku, toteż Szarak nie mógł zawyrokować, czy jedzenie było smaczne. Dla niego na razie liczyło się to, że przede wszystkim było ciepłe.
- Dziękuję - dodał, podnosząc spojrzenie bladych oczu i uśmiechając się lekko. - Za wszystko. Cieszę się, że z nami jesteś.
- To ja dziękuję. Pewnie gdyby nie ty, to ta wielka roślina by mnie trafiła - skończyła zdanie odrobinę sennie i oparła się o jego ramię.
- Ech, jestem wykończona. A fakt, że jutro możemy zginąć, nie napawa optymizmem - ziewnęła cicho i na chwilę powieki jej opadły, by później niechętnie znów je unieść.

Adar trwał nieruchomo, wstrzymał nawet oddech, jakby nie chciał zburzyć spokoju tej chwili. Spoglądał na Katarinę niepewnie, wyraźnie nieprzyzwyczajony do tego, że ktoś szukał w nim wsparcia. Mimo to czuł się z tym dobrze, toteż przez moment siedział w milczeniu.
- Nie zginiemy. Kiedy opuścimy ten przeklęty las, wszystko się zmieni. Zatroszczymy się o siebie i dopadniemy tych, którzy nas skrzywdzili. Dopóki żyje chociaż jedna osoba, którą możemy ocalić, musimy działać. Oni na nas polegają. Na nas wszystkich - powiedział spokojnie, wbijając spojrzenie w ich małe ognisko. Zaraz też odłożył potrawkę na bok i ostrożnie, powolnymi ruchami spróbował przykryć kobietę skrawkiem swojego koca, w którym do tej pory walczył o utrzymanie ciepła, jednak ta pokręciła głową.
- Wierzysz w to, że uda się nam przeżyć? - spojrzała na niego błyszczącymi oczami, by chwilę później przylgnąć jeszcze mocniej do Adara.
- Podziwiam twoją wiarę - wyszeptała pod nosem.
- Co nam więcej pozostało? - wymamrotał i zagłębił się odważnym spojrzeniem w jej oczy. Chciał podnieść Katarinę na duchu, ale gdzieś w środku wiedział, że jego przeszłość nie była bajką. Bern, właściciel “Przyklasztornej”, wychował go na realistę. Nie zdusił w nim jednak wszystkich marzeń.
- Tylko my i nasza wiara. To wszystko, co mamy, Katarino - dokończył, spoglądając na nią przyjaźnie.
Cień uśmiechu znów zagościł na zmęczonej twarzy dziewczyny, gdy odwzajemniła jego spojrzenie. Przeczesała palcami swoje włosy i westchnęła cicho. Wyglądała całkiem uroczo w tym stanie względnego spokoju.
- Skoro o wierze mowa... - odezwała się zmieniając temat. - Modlisz się czasami do bogów?
Sługa jeszcze przez chwilę przyglądał się lodowej czarownicy jak zaczarowany. W końcu przyłapał się na tym i odchrząknął.
- Mój pan Bern składał kiedyś modły do Mercopio, boga kupców. Robił to jednak prywatnie i nigdy mnie do tego nie zachęcał. Sam natomiast… - Szarak zwiesił głowę, a na jego policzku pojawiły się małe rumieńce - modliłem się do Morra. Prosiłem go o dobre sny, w których… byłem wolny.
- Morr. Chyba zmusiłam cię do zbyt osobistego wyznania. Wybacz - ściszyła swój głos do szeptu nie chcąc, by ktoś ją podsłuchiwał. - Mam nadzieję, że dawał ci piękne sny.
- Nigdy nie rozumiałam wiary w boga śmierci. U nas w Kislev śmierć chodzi nam po piętach. Gardzimy nią. Odpychamy, by nas nie złapała za serce, aby zmiażdżyło je swoją kościstą ręką - opowiadała po cichu o zwyczajach swego ludu wpatrując się w ogień ogniska.
- Choć ja modlę się do wszystkich bogów czczonych w moim kraju, to jednak najbliżsi memu sercu są Salyak oraz Ulryk. Też się cieszę widząc promienie Dazha pięknie odbijające się od śniegów Ulryka. Kislev to piękne miejsce - mówiła ewidentnie będąc myślami w swoim kraju.
- Czy... Poszedłbyś się później ze mną pomodlić? - zapytała się go wracając do rzeczywistości.

Adar wysłuchiwał jej słów z uwagą. Musiał przyznać przed samym sobą, że sprawy bogów nigdy jakoś specjalnie go nie interesowały. Jednak widząc i słysząc, jak Katarina opowiada o swoich bogach, poczuł się głupio, że sam niewiele wie. A opowiadała z natchnieniem, co poruszyło wyobraźnię mężczyzny i pozwoliło mu zobaczyć skrawek jej ojczyzny.
- Oczywiście. Myślę, że pomoc z góry wpasowałaby się teraz jak ulał. Kto wie, może nas wysłuchają - odpowiedział na zadane pytanie i podniósł głowę, uśmiechając się do dziewczyny.
Ta zaś zachichotała pod nosem.
- No wiesz? Nie wydajesz się zbyt przekonany. Być może potrzeba ci więcej wiary? - rzekła melodyjnym tonem i znów stłumiła śmiech. - Żartuję, kapłanką nie jestem, by kogoś nawracać. Ale będzie miło, jeśli będziesz mi towarzyszył. Musimy się pomodlić za dusze poległych. Pójdziemy, jak wrócę od pana Schulza.
Ścisnęła swą chłodną dłonią rękę Szaraka. Zimno jej skóry było wyczuwalne fizycznie, pomimo panującej wokół niskiej temperatury. Uśmiechnęła się do niego i wstała z miejsca, zostawiając mężczyznę samego z miską.
- Zjedz potrawkę do reszty, byś nabrał sił. Dobrze? - Oparła swe ręce o biodra. - Jutro jest kolejny dzień, a my musimy ruszać dalej.
Szarak ponownie wziął w ręce ostygniętą już potrawkę i przycisnął ją do piersi.
- Będzie dobrze, jeśli później nie zjem samej miski - mrugnął do dziewczyny i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Jeszcze raz dziękuję za wszystko. Znajdź mnie później, kiedy będziesz chciała się pomodlić - powiedział i skinął jej głową, kiedy ta się oddaliła.
 
MTM jest offline  
Stary 26-03-2016, 14:21   #120
 
Rewik's Avatar
 
Reputacja: 1 Rewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputacjęRewik ma wspaniałą reputację
Pyotr siedział przy ognisku przykryty grubym kocem. Jeśli nie liczyć oddalonego Schulza otrzymał posiłek od Katariny jako ostatni. Od chwili, gdy oboje ujrzeli ciało Natalyi powstało między nimi jakieś nieprzyjemne napięcie. Unikali się, jakby obawiając się przed tym co mają sobie wzajemnie do powiedzenia. Unikali się, bowiem w jakiś sposób jedno drugiemu przypominało o drastycznej śmierci nauczycielki Katariny. Nawet pożegnali ją osobno. Katarina nie wiedziała kim była pani Natalyia dla Pyotra Koldun, ale czy to mógł być przypadek, że zatrzymali się akurat w Krausnick? Czasem Pyotr mówił coś, co sugerowało, że znał ją z bardzo młodych lat. Nie zawsze jednak mówił to z przekonaniem.

Starzec przyjął posiłek w milczeniu dziękując gestem ręki i przymykając powieki. Odstawił go jednak tymczasowo obok siebie. Pourazowe zawroty głowy jakie mu doskwierały, sprawiały że żołądek wywracał się na drugą stronę.
- Muszę wiedzieć co widziałaś - zwrócił się do Katariny, kiedy ta chciała już odejść z posiłkiem dla Schulza. Nie wytłumaczył o co mu chodzi, ale ona wiedziała o co pyta.

- Nie ma to znaczenia - odpowiedziała mu trochę ostrzejszym tonem niż chciała. Wzruszyła ramionami. Popatrzyła z góry na mężczyznę - w przenośni i dosłownie.
- Na co ci to wiedzieć? Nie jestem dzieckiem, by się spowiadać z tego, co przeżyłam - dodała splatając ręce na piersi.

- Więc przestań tak postępować. Nie możesz się tak narażać... - Dziadek Rybak spojrzał ukradkiem na Adara - Zostałaś przeznaczona do ważniejszych rzeczy! Nie będę cię zmuszał, ale jeśli znów ktoś przez ciebie… - urwał nagle, by nieco ochłonąć, bowiem najwyraźniej powiedział już zbyt wiele - … to może być ważne, drogie dzie… Katarino. - Pyotr zmarszczył czoło. Nie tak chciał poprowadzić tę rozmowę.

Jej wzrok stężał. Wpatrywała się w starca z wyrazem twarzy zdradzającym rosnącą wściekłość.
- Przeze mnie co? - wycedziła przez zęby zaciskając dłonie w pięści. Przeszła na język kislevski nie będąc w stanie już płynnie mówić w reikspielu - Idziemy przez ten koszmar próbując ratować porwanych, a nie mogąc uratować siebie, a ty mi mówisz, bym się nie narażała? Bym nie ratowała możliwych do ocalenia żyć? Żałosne. Jesteś Imperialnym tchórzem, nie Kislevitą!

- Nie myl odwagi z głupotą, dziecko... - Pyotr również przeszedł na język Kislevu, lecz nie mówił tak płynnie jak Katarina. Jego akcent był bliższy imperialnemu, a niektóre słowa przeinaczone - ...nie dostrzegasz skutków swoich czynów.
Mógł wytknąć jej, że pośrednio przez nią i jawne użycie magii, zginął krasnolud, że to w wyniku tej jednej decyzji najsilniejsza część grupy opuściła ich, pozostawiając w tym lesie na nieomal pewną śmierć, że o mały włos, sama zginęłaby z ręki Lamberta, że ratując Adara, naraziła życie nie tylko swoje ale i życie Schulza. Nie zrobił tego jednak, bowiem zbyt bardzo przypominała mu jedną z jego wnuczek. Nie potrafił się na nią złościć.
- Następnym razem, możesz nie mieć tyle szczęścia. Przez wzgląd na Natalyę, martwię się Katarino.

- Ty...! - zaczęła cicho powoli tracąc nad sobą kontrolę - Ty w ogóle nic nie robisz, by pomóc tym ludziom! Ty...

Z jej twarzy nagle zniknął gniew, a zastąpił go smutny wyraz zbitego psa. Wyglądała tak, jakby coś do niej dotarło. Po bladych policzkach spłynęły łzy, kolejne zresztą tej doby. Zwiesiła bezradnie dłonie patrząc gdzieś w dal.
- Dlaczego wszyscy giną, kiedy próbuję im pomóc? - wymamrotała pod nosem bez znaku jakiejkolwiek wcześniejszej wściekłości.

- Ocaliłaś tego chłopaka... - Pyotr poczuł się winny, widząc stan do którego doprowadził Katarinę - … a teraz opowiedz mi proszę co widziałaś.

Dziewczyna usiadła na ziemi zaraz przy starcu i wpatrywała się w grunt.
- Ja... - po chwili milczenia potrzebnej na uspokojenie się kontynuowała w kislevskim - Widziałam otoczone mrokiem drzewo. Ta ciemność się rozrastała na wszystkie strony pochłaniając wszystko, co stanęło jej na drodze - mówiła coraz żywiej - Gdy objął wszystkich wisielców, pojawił się portal, z którego wyszły demony zmierzające w moją stronę. Moje ciało nie chciało mnie słuchać. Obległy mnie próbując wciągnąć mnie do swej domeny. Czułam jakby w każdy mięsień ciała wbiło mi się tysiąc sztyletów. Wtedy pojawił się ten najemnik z fretką, który przegonił jakimś światłem wszystkie demony uwalniając mnie.
- Nie każ mi tego powtarzać. Proszę -
tymi słowami zakończyła opowieść i oczekiwała na reakcję ze strony swego rozmówcy.

Pyotr przymknął oczy, kiedy słuchał słów Katariny. Często przytakiwał, jakby potwierdzając jej słowa. Większość z tego co zobaczyła dziewczyna widział także i on z tą różnicą, że zamiast demonów, w jego wizji oblazły go czerwie i odór śmierci.
- Dziękuję Katarino - nie powiedział nic więcej, a gdy uniósł powieki, jego wzrok zogniskował się na najemniku, o którym mówiła.

Ona również miała ochotę podążyć za jego spojrzeniem tym należącym do niej, ale się powstrzymała.
- W jakim celu się pytałeś? Co z nim nie tak? - zapytała podejrzliwie nie do końca rozumiejąc zachowanie starca. Spodziewała się jakiejś mądrości życiowej czy ki but.

- Jeśli mam rację... - Pyotr odparł w zamyśleniu - … Chaos wyciągnął po nas swe ramiona. To może się powtórzyć. To nie Kislev moja droga. Co z nim nie tak? Nie z nim...
 
Rewik jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172