Co za życie. Co za los! Żeby człowiek, a właściwie elf nie mógł się porządnie wyspać za własnoręcznie zajuma… zarobione pieniądze. Całą noc pieprzą coś o bagnach, drą mordy i ogólną chryję odstawiają.
Partridge wstał wielce zły. Pancernik Bogdan jak zwykle siedział na czatach tuż przy drzwiach. Właściwie dlaczego nazwał go Bogdan? Nawet nie sprawdził jego płci i nie bardzo miał ochotę dowiadywać się jak to zrobić. Schował zwierza za pazuchę i ciężkim krokiem ruszył na korytarz. W coś wdepnął, gdzieś mlasnęło. Powinni tu częściej myć podłogi - pomyślał. Ale i tak nie było źle. Karczma była pierwszym od dawna miejscem gdzie nie nazywano go per “oddawaj brzdęk”, a i może miał doczekać się jakiej strawy na dole.
Dziarskim krokiem przeniósł się do właściwej izby, parokrotnie wykonując orła na drewnianej podłodze. Za każdym razem wstawał zeń i otrzepywał, mrucząc coś pod nosem.
Wtem usłyszał dzikich wyjców. Instynkt wojownika natychmiast przejął nad nim kontrolę. Toteż postanowił dokonać taktycznego odwrotu, w innych stronach zwanego
tchórzliwym spieprzaniem. Jako że przesadnie lotny nie był, kompletnie pomylił kierunki i wpadł na… właściwie na co? Dwa balony z wodą w karczmie? Co oni, poszaleli. Na wilki z wodą. Gorzko zaśmiał się w duchu, jednak wnet pojął swój błąd.
- Pani wybaczy tą łapankę. Skoro przełamaliśmy pierwsze lody, zapraszam na herbatę. Albo kawę. Albo gorzałę.
Przypomniał sobie również, że niewiasty doceniały spontanicznych samców. Procesy myślowe Partridge’a szalały. W krótkim okresie czasu musiał coś wykoncypować.
- Wiesz, lubię pancerniki - dodał.
Ha, to z pewnością była to bardzo naturalna i ujmująca szarada słowna. Gołąbeczek już był jego, miał dzierlatkę w garści.