Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-03-2016, 18:04   #58
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Tego właśnie chciała… zachwycić go. Rozpalić jego pożądanie. Sprawić by stopniało mu serduszko i by zadurzył się. Owinąć wokół swego paluszka i miała ku temu odpowiednie narzędzia, prawda?
Te zwykle ukryte krągłości z przodu i z tyłu. I zgrabne nogi, których subtelna sugestia była widoczna w strategicznym rozcięciu z przodu sukni. I dekolt który prosił się o pocałunki kochankaaa… Wróć!
Co za niedorzeczna myśl! Za dużo przebywała ostatnio w towarzystwie Ruchacza i tej chutliwej pseudo-kapłanki. Bo jak inaczej wytłumaczyć te absurdalne pomysły.

Niepohamowane pożądanie wobec niej, ot co!

To Eshte chciała wywołać u Tancrista. Nie pomyślała jednak o konsekwencjach tego niepohamowanego pożądania u swego “kochanka”. Nie pomyślała co mógłby zrobić pod wpływem jej uroku. Po prostu… chciała żeby nie widział nikogo poza nią. Chciała mu udowodnić, że jest godna pożądania. Miało to znaczenie dla jej próżności. Nie zastanawiała się czemu. Chociaż nie… miała powód! Ten wredny mag rzucił jej wyzwanie, więc ona mu udowodni że jest bardziej godna jego spojrzenia niż te wszystkie jego kochanice, ot co!

Niepohamowane pożądanie wobec niej… nie wyszło. Tancrist co prawda spoglądał roziskrzonym spojrzeniem na kuglarkę sprawiając, że mimowolnie się rumieniła. Ale jakoś nie padała na kolana porażony jej urodą. Zamiast tego… zaczął jej pouczać w pewnych sprawach związanych z zachowaniem. Przyjęcie bowiem musiało wystawić jej nerwy i aktorskie umiejętności na próbę. Wszak Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré… wielka Mistrzyni Ognia była oficjalnie kochanicą Wielkiego Czarownika. Nie żoną, uczennicą, czy krewną. A to oznaczało, że co prawda nikt inny nie mógł jej dotykać, całować i klepać po zadku. Nikt inny, poza Wielkim Czarownikiem oczywiście, a ona… musiała być tym faktem cieszyć co najmniej. Więc nie dość, że Tancrist mógł ją sobie macać i całować i pieścić to jeszcze ona musiała szczerzyć swe zęby w uśmiechu zadowolenia znosząc to to… dotykanie.
Szuja, łotr, gnida! A ona się jeszcze dla niego tak wystroiła!
Dla niego i by zrobić na złość paniuni i reszcie jego kochanek, ale to detal.


Szli razem... Eshte przytulona do Tancrista. On z dłonią na jej tyłku, masującej krągłości których istnienie dopiero kuglarka odkryła i szepcząc jej do ucha jak ma się zachowywać, na kogo zwracać uwagę i ogólnie odpowiadając jej szczegółowo na pytania i ironicznie na docinki, których z przylepionym do ust uśmiechem Eshte mu nie szczędziła.
Dłoń na zadku była irytującym obiektem dla elfki przez kilkanaście pierwszym metrów, czymś do zignorowania przez kilka następnych. A potem… było nawet przyjemnie.
Inaczej odczuwała fakt, że była przytulona mocno do czarownika.
To niestety… było przyjemne już od samego początku. Było miło być tak tuloną zaborczo i jakby czule.
Było przyjemnie czuć zapach jego pachnideł otulający mile kojarzącą się mgiełką. Było przyjemnie czuć ciepło jego ciała, a nawet bicie jego serca.
Esthe czuła się bezpieczna, w tej chwili Pierworodny nie wydawał się straszny, a obecność Ruchacza koiła nerwy. Miał rację... czuła się przy nim bardzo swobodnie i nawet te pieszczoty, muskanie ucha i policzka ustami przestało irytować, a sprawiało przyjemność.
A przede wszystkim, po raz pierwszy od wielu lat Eshtelëa nie czuła się samotna i to było cudowne uczucie. Już zapomniała jak to jest.
A przecież samotność nie była jej wyborem. Od dziecka nigdy nie była samotna. Zawsze wokół niej był ruch, zawsze były osoby, rozmowy, zawsze był jej kochany ojczym. Owszem… potem została zraniona.
Mocno i boleśnie. Owszem, potem otoczyła się obronnym kokonem nieufności.
I owszem… nie ufała Ruchaczowi co do czystości jego intencji i zamierzała zamknąć w swej komnacie, żeby lubieżnikowi nie przyszło do głowy jej odwiedzać po nocy.
Ale w tej chwili… mimo że ją macał po tyłku, mimo że muskał jej szpiczaste ucho ustami co jakiś czas (co było niestety… bardzo przyjemne dla ciała Eshte), czuła się bezpiecznie, czuła się swobodnie, czuła się dobrze w jego towarzystwie… I gdy tak szli dogryzając sobie słowami nawzajem, czuła się zaskakująco zadowolona.
Ale bynajmniej nie zamierzała okazywać tego faktu Tancristowi nawet jednym prawdziwym uśmieszkiem!
Wiedziałaby że wykorzystałby to przeciw niej. Dlatego by mu przypomnieć o swym charakterku próbowała mu wbić łokcia w brzuch. Niestety mocno tulona nie była w stanie zrobić tego skutecznie. Więc… postanowiła odwdzięczyć pięknym za nadobne. I chwyciła go za tyłek, tyle że zamiast masować, wbiła w niego z całej siły paznokcie.
Owszem… może i musi udawać wpatrzoną w niego kochankę, ale niech mu się nie wydaje, że to coś zmienia między nimi!


Gdy wchodzili razem do sali, ta już była zapełniona gośćmi. Szlachcice i szlachcianki ubrane były różnie, niektórzy zgodnie z mogą, inni zgodnie z tradycją. Prawdziwa parada próżności… w różnych kolorach.
Dominowały co prawda ciemne barwy wśród szat, ale kobiety dobierały bardziej kolorowe szatki. I dekolty, wszędzie dominowały duże dekolty podkreślające pełne piersi. I klejnoty… błyszczące się w oczach Eshte. Niemal hipnotyzujące swą barwą i blaskiem.
“Weź nas, zamierz do siebie. Nikt nie zauważy.”- zdawały się mówić swymi błyskami do elfki, ale jej czworooki cerber pilnował kuglarkę, by była blisko niego. I instruował.
- Ten mężczyzna na tronie, to właśnie nasz gospodarz i pan tego zamku, Ughter von Gerstein.- wskazał starca na tronie o surowym obliczu.


I stroju w ciemnych stonowanych barwach, wokół niego stali synowie.. trzech ich było. Z których to Eshte rozpoznała jedynie najmłodszego, tego co poznała podczas wydarzeń wiosce, a imion nie spamiętała w ogóle. Zygryf... tak miał chyba na imię ów paniczyk stojący obecnie w zakonnej zbroi, obok najstarszego z braci… i tego narodzone pośrodku w szatach kapłańskich lokalnego bóstwa. Ani chybi szykowany na lokalnego przywódcę religijnego. Nepotyzm nawet świątyń sięgał. Thaaaneekryyst gadał, a u Eshte jednym uchem to wpadało, drugim wypadało. Jej oczy bowiem świeciły się do gęsi, do pieczeni, do ciast do legumin, do wina.. do uczty samej. A tu mu jej wymądrzał się do ucha Ruchacz. Co ją obchodziły te wszystkie zadufane szlachciurki? Ich imiona, wzajemne zależności, interesy?
Jedyne co przykuło jej uwagę to Gadzi Języczek, zwany przez Ruchacza Aremiusem, który przebywał blisko władcy tego zamku i...


Rzeczywiście wyglądał na sędziwego i potężnego maga, z tą białą brodą, błyszczącymi mocą oczami, szatą godną arcymaga i magicznym kosturem. Przypominał bardziej potężnego czarownika, niż jej Ruchacz. Ale czy rzeczywiście był tak straszny i niebezpieczny jak jej… ugh… “miłośnik” twierdził ? Elfka nie była pewna. Zresztą nie poświęciła mu uwagi, bo ostrzegła osóbkę, którą Tancrist nazwał Henriettą Voglstein-Craig, a ona sama krócej i dosadniej… Paniunią.


Uczta była nużąca. Eshte nie wiedziała co ci wszyscy paniczykowie i szlachcianki w fikuśnych strojach widzą w tych ucztach. Wszyscy jedzą i gadają i piją… Po najedzeniu się jednak zostaje nuda. Kuglarka wszak nie miała tu tylu znajomych co jej Ruchacz. A sam czarownik pilnował by była blisko niego, na wszelki wypadek.
Oczywiście oprócz straży i gości, była jeszcze służba. No i artyści mający zabawić nobliwe grono.
Najpierw był połykacz ognia… nuda. Potem gnom iluzjonista, tak naprawdę szarlatan nie znający się na magii. Ale o zwinnych palcach. Ten był ciekawy… Eshte bowiem miała niezły ubaw rozgryzając niemal wszystkie jego sztuczki i pomysły.
Potem były trzy akrobatki i tancerki które nie zrobiły na kuglarce żadnego wrażenia. Była wszak równie zwinna jak każda z nich i mogłaby powtórzyć każdy numer jaki wykonywała… jeśli byłoby w trzech osobach. Bo wszak Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré była jedyna i niepowtarzalna.
Potem na prośbę władcy Gadzi Język popisał się zmyślnymi iluzjami. Mały rozmach, ale dbałość o detale widoczna w każdym dziełku.
Potem dwóch zapaśników próbowało się nawzajem przewrócić, co ożywiło nieco gości stawiających to na jednego, to na drugiego. Mężczyźni to barbarusy!
Pomiędzy tymi występami pojawiały się one.


Ładne buzie i stroje tak prowokujące, że… równie dobrze mogły cały czas przebywać łóżku zamtuzu. Łaziły prawie gołe i dawały się macać po tyłku, nawet strażnikom! W ogóle się nie szanowały. Ale za to śpiewały pięknie, jak słowiki.


Choć mało który mężczyzna, zwracał uwagę na ich śpiew. Nawet Ruchacz zwracał uwagę na ich cycki, co drażniło wielce elfkę. Nie po to się pozwoliła upiększać, wciskać w ten niewygodny gorset, by Thaaaneeekryyst rozglądał się za tymi roznegliżowanymi paniusiami. Skoro poświęciła tyle swej wygody, dla urody i tyle godności osobistej, tylko po to by udawać jego kochanicę, to on mógł chociaż to docenić śliniąc się tylko do jej dekoltu. Aż kusiło by chwycić go za czuprynę i przycisnąć twarz do biustu, by głupi i niewdzięczny czarownik docenił jej poświęcenie, ot co!
I wtedy właśnie, do sali weszła trójka dobrze znanych elfce postaci. Edgar Tyłkawson?... Jakoś tak.
Rycerz od utwardzania kopii i podążający za nim Loczek. I… serce elfki zabiło szybko w przerażeniu.
Elegancka i zjawiskowa… delikatna kapłanka Arissa, która zauważyła kuglarkę i ciągnęła swego rycerza w kierunku siedzących Eshte i jej czarownika! Sytuacja robiła się więc… problematyczna.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-04-2016 o 18:30.
abishai jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem