Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2016, 12:18   #32
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację

Giacomo
- Pozwolisz dostojny rycerzu na pogawędkę o duchowych sprawach. Obawiam się, że choć dla Wilhelma jestem spowiednikiem to jednak przyziemny z niego Spokrewniony, a Lacroix tylko o metafizyce gada… zresztą…- spojrzał w kierunku Francuza, który udawał się w “konkury” do Sarnai.- Mam wrażenie, że nie przepada za moim towarzystwem.
Rycerz splótł dłonie za plecami i ruszył powolnym krokiem. Obóz zbierał się do wymarszu. Jego rycerze byli już gotowi, ale nie każdy w kompanii był tak zorganizowany. Dlatego wszystko się przeciągało. Spacer wokół obozu wydawał się być lepszym pomysłem niż stanie w miejscu i wystawianie się na ciekawski słuch śmiertelników.

- Z chęcią porozmawiam. Kościół od wielu wieków przedstawia Boga jako surowego sędziego, który za nieposłuszeństwo strąca do czeluści piekielnych. Trudno się wiec dziwić, że większość się od niego dystansuje. Wielu ludzi traktuje wiarę jak obowiązek, a Boga jak seniora, któremu winni są oddawać lenno w czasie nabożeństwa. Tym bardziej, że gdy zostaliśmy przemienieni to nasze postrzeganie świata zmieniło się diametralnie. Wiele wampirów nie umie się odnaleźć w swojej roli. Nie możemy wszak przyjmować komunii. Stąd niemal naturalny brak poszanowania dla kościoła jako instytucji. I dla nas, nieodzownie z kościołem związanych. - Rycerz wyraźnie czuł się lepiej w rozmowie z kapłanem, niż z innymi członkami orszaku.
- To prawda… ale postrzeganie natury świata i Boga. Wiele pism na ten temat, wiele dyskusji. Niedawno w Rzeszy Niemieckiej Marcin Luter głosił zmiany jakie winny nastąpić w kościele, nowe wyznanie założył. Sola scriptura, sola fide, sola gratia…- rzekł zamyślony Giacomo.- To dało mi do myślenia. On nie był pierwszy, przed nim Piotr Waldo i “ubodzy z Lyonu”, Wiklif i lollardowie... i inne sekty chrześcijańskie. Droga Kościoła… jest na pewno drogą ludzi, ale czy naszą także? Czyż droga Abla była drogą Kaina? Możliwe że Pan nasz w swej nieskończonej mądrości, przeznaczył naszemu rodzajowi inną ścieżkę, a wraz z nią inne sakramenta i inne relikwie, które są dowodem nieskończonej łaski i nie ranią nas jak… te przeznaczone dla ludzi?
Rycerz mierzył wzrokiem Giacomo.
- Wolę myśleć o nas jak o aniołach. Oto istoty stworzone z boskiego majestatu. Potężne i nieśmiertelne. Ale czy mogą zostać zbawione? Nie… po wieki wieków służą Bogu. I my powinniśmy się skupić na wypełnianiu dzieła bożego. Być drogowskazem dla śmiertelników.
- Ciężko być drogowskazem, gdy się kryje w mroku. I ciężko być aniołem, jeśli… powszechna jest wiara iż ku potępieniu dążymy. - odparł z bladym uśmiechem ksiądz.- Lucyfer też był aniołem. A teraz… również tak jak my utożsamiany jest z mrokiem. Jakież więc dzieło boże według ciebie jest nam przeznaczone? Wielu bowiem widzi w obecnym stanie zwątpienie, a jeśli nawet widzą w sobie anioły to najwyżej te potępione przez Pana.
- Nie wierzę w predestynację. Wszak nie grozi nam śmierć ze starości. Wykonujmy wolę Pana, a gdy nadejdzie dzień Sądu, on osądzi nas według czynów naszych. Nie według krwi Kainowej czy Ablowej jaka ciała nasze przepełnia. Każdy z nas swój krzyż nosi. To, że od pięciu wieków nie widziałem słońca jest próbą. Tak jak i Jezus był wystawiany na próby. Powinniśmy dążyć do doskonałości. Czy nam się uda? Lucyfer upadł na własne życzenie. Nasi bracia krwi są o wiele bardziej zagubieni niż sam Lucyfer. Tyle, że to naszą rolą jest nawrócenie ich. Wskazanie właściwej ścieżki. Archanioł Michał źle to rozegrał. Wszak wznosząc miecz do walki z Lucyferem podzielił anioły. Doktryny i nauki kościoła są pewnym wyznacznikiem. Zarówno te w których mnie wychowano, jak i te objawione przez reformatorów kościoła. Jednak koniec końców winniśmy kierować się naszym sumieniem.
Krzyżowiec na chwilę przystanął rozglądając się po obozie.
- Prawdę mówisz.. ino… jaka jest ta wola? Kościół ustanowiono dla śmiertelnych, nie dla aniołów.- stwierdził w zamyśleniu Giacomo, który parę zacisnął zęby we wściekłości i odrazie.- Ja w księgach szukałem drogi ją Pan wyznaczył nam. Bo w sumie widzę twą gorliwość i cieszy mnie ona. Nie widzę drogi którą podążasz. -
Uspokoił się i poparzył smutno na Jaksę.- Dobry z ciebie człek… Ale w tym nasz problem. Ani my ludzie, a jeśli anioły to nie widziałem wśród braci naszych, by ktokolwiek z nich nawracał śmiertelnych na właściwą drogę. A Kościół, opoka i matka nasza... wyparł się nas i aktywnie poluje na nasz rodzaj. Jeśli my anioły, to nikt inny w nas aniołów nie widzi.
Rycerz oceniał potencjał bojowy obozowiska. Nie był zadowolony. Może faktycznie udział w bitwie wykułby z nich ostrze. Choć dużo wskazywało na to, że to ostrze może się złamać.
- Na takie pytania nie ma odpowiedzi, którą może nam ktokolwiek udzielić. Ciężko w głowie pogodzić rolę wybrańca i rolę potępionego. Odpowiedzi można szukać w modlitwie. Ale choć modlę się pół milenium Pan mnie nigdy odpowiedzią nie zaszczycił. Ale nie mogę zwątpić. Wystarczy jedna noc zwątpienia i możemy podzielić los upadłego cherubina Lucyfera. Co dzień walczymy z pokusami. Wszak możemy sobie myślą podporządkować śmiertelników. Odebrać im wolną wolę. Ale czy Pan chciałby tego? On im tę wolną wolę darował. Kim więc my jesteśmy, by ją odbierać? Dziesięć przykazań to drogowskaz, za którym my powinniśmy podążać. Ale to nasze sumienie winno wydać ostateczny osąd. Niestety do dnia sądu przyjdzie nam czekać, by dowiedzieć się czy to dobry osąd.-
- To już bardziej skomplikowane pytanie. Odbieranie wolnej woli… jest tym samym czym wyciągnięcie miecza. Nie zabijaj… mówi przykazanie, ale wszak miecz widzę przy twoim pasie.- uśmiechnął się ciepło Kainita i poklepał zakonnika po ramieniu.- To była ożywcza rozmowa, czekam na kolejne. Ale na dziś już wystarczająco ci czasu zabrałem.
- Tak się składa, że akurat czasu od mojej przemiany mi nie brakuje. A przy moim boku to szabla. Dużo poręczniejsza niż półtorak gdy przychodzi bronić wiary. Również liczę na kolejne rozmowy. Wszak nie możemy zwątpić. Idź z Bogiem.


- I jak jest z tym księdzem Mistrzu? - dopytywał Konrad, który prawdopodobnie z racji wieku wyróżniał się roztropnością wśród Miechowitów.
Jaksa wzruszył ramionami.
- On nadal szuka swej drogi. Krzyż jego ciężki. Cięższy niż innych. Szuka więc punktu oparcia. W księgach. W naukach doktorów kościoła. Nie dziwię się, że Koenitz nie znajduje w nim wsparcia duchowego. Sam Giacomo potrzebuje teraz wsparcia. Buzuje w nim nie tylko jego krew, ale i krew, którą musiał swoją egzystencję ratować. Odmówcie proszę dziesiątkę różańca w jego intencji
Tym razem Konrad pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Idziesz panie wiecować?
- Taka powinność moja. Bądźcie gotowi do wymarszu po moim powrocie - Jaksa ruszył na zebranie wampirów.


Sarnai


Niewielka Tatarka podreptała poprzez charmider obozowiska do Jaksy. Tsogt jeno stał na linii drzew obserwując jej działania. Tym razem jednak kazała swemu ghulowi czekać.
- Jetnooki… - stanęła na krawędzi obozowiska rycerzy, niezbyt głośno wołając Jaksę.
- Tak pani? - odwrócił się w jej stronę całą twarzą, co było typowe dla osób pozbawionych połowy zakresu widzenia.
Sarnai schowała dłonie w rękawy i postąpiła mimo rycerza.
- Ja… słyszała cosz mófił. Powiecziecz kchce, sze mnie sze to podoba. Jeno… po co s cienszko zbrojom na bagna tedy?
Wampir wzruszył ramionami.
- Koenitz chce sprawdzić ich w boju. Sprawdzić ich siłę. W obozie tego nie zrobi. Głupie to, bo realnego zagrożenia nie ma, jeśli sami go nie stworzymy.
- To nie szaden test. Teras to jeno pokas sziły a mosze i próba przejęcza włacy. Kosztem luci co s wami pójdo. Czemu nie ruszysz bespieszno drogo? - tatarka przyjrzała się Jaksie zadzierając głowę.
- Wszak marny to pomysł na pokaz siły. Cieżkozbrojny rycerz na bagnach nic nie wart. Ludzie Zacha, czy Marty wykażą się bardziej. To zniszczy autorytet dowódcy. Ryzyko niepotrzebne, jednak nie moją rzeczą jest uczyć kogoś na jego błędach. Sam naukę wyciągnąć musi. Być może z bagien wróci nowy dowódca? - Na twarzy Toreadora wykwitł uśmiech.
- Wtedy lucie Koenitza odejdo, a my misji nie wykonamy. - dodała dziewczyna znacząco. - Rysykuje zbyt wiele.
Jaksa kiwnął głową ze zrozumieniem.
- Dzisiejszej nocy możemy wiele stracić. Ale ja jestem prostym żołnierzem. Iść mi tam, gdzie rozkażą.
- I nikty swego zdania nie dajesz dowótcy? Nawet jeśli żywot jego narażon? - spojrzała na Jaksę ponownie jakimś … dziwnym wzrokiem. - To chyba nie tobsze o tfej lojalnoszczi mófi - specjalnie dokończyła.
Wzruszył ramionami.
- Cóż mogę pani rzec. Jeżeli taka jest Boska wola, to cóż my malutcy możemy? Wszak jawny bunt zniszczy jego podkopany autorytet. Przegrana walka na bagnach również. Jedno co mogę teraz zrobić, to stać przy nim ramię w ramię i pomóc odnieść zwycięstwo. Wszak jeśli teraz się odwrócimy to konflikt wewnętrzny rozszarpie naszą “armię” - ostatnie słowo brzmiało jakby prześmiewczo.
- Nie ma buntu jeszli to nie roskas. Bakna roskasem nie były. - stwierdziła Sarnai. Otworzyła usta jeszcze raz, jakby chcąc coś dodać, ale po kolejnym spojrzeniu na stojącego przed nią mężczyznę, zmieniła zdanie.
Odeszła tak cicho jak się pojawiła.
Jaksa śledził ją wzrokiem swojego jednego oka, po czym wrócił do oglądania obozu.


- Z Bliska ta Tatarka nawet nie brzydka. Jak Mistrz myśli? Jest sens w konkury uderzać?
- Gerard... - w głosie Jaksy słychać było rozczarowanie. Wszak rycerz mianowany przez towarzyszy Zakutym Łbem przechodził sam siebie w kolejnych pomysłach.
- Przecież ślubów czystości nie składalim. Może w konkury do niej uderzę, miast cały czas obstawiać wozy panienki Zofii? Toć widziałem, że jeden ze zbójców w las pojechał za tą gołodupcą przewodniczka. Wrócił wymęczony jakby i cały harem maharadży miał do dyspozycji na jedną noc.
- Na bagnach są utopce. Koenitz ochotników bierze, co by się z maszkarami rozprawić raz, a dobrze. Który chce iść?
Ręce wszystkich rycerzy wzniosły się bez wahania, aż pierścienie kolczug zaszeleściły.
- Jak Tatarka obaczy jak utopca w pół mieczem rozcinam to na pewno mnie w las weźmie, jako strzyga Popielskiego. - Gerard ewidentnie ułożył sobie chory plan gdzieś w pustej przestrzeni pod hełmem.
- Wszystkich was nie wezmę. Gerard. Robert. Wy ruszycie ze mną. Reszta niech tutaj zostanie i modli się o powodzenie wyprawy. Pod moją nieobecność Roch przejmuje dowództwo nad kompaniją.
Jaksa podjechał do młodego chorążego i rzekł mu szeptem:
- Miej baczanie na obóz. Nie każdy sojusznikiem, kto sojusz zadeklarował.
W końcu rycerz wraz z dwoma podwładnymi ruszył do szykujących się na wyprawę wampirów.
Gerard był człowiekiem o prostym umyśle. Nie był biegły ni w pismach ni w naukach. Ale w walce dwuręcznym mieczem ciężko było szukać mu równych. Gdy już rozkołysał swoją "Tańczącą pannę" to stawał się nie do zatrzymania. Był też największy wzrostem z pośród całej grupy rycerzy Jaksy.
Robert zwany Wróblem zaś był jego całkowitym przeciwieństwem. Niski, skrywający pod kolczym kapturem rude włosy. Na plecach miał łuk, a przy pasie kołczan wypełniony strzałami. Był synem szlachcica w lasach zakochanego i jak nikt z zakonnych w lesie się rozeznawał. Do walki w zwarciu używał buzdyganu, bo broń ta nie wymagała wielkiej wprawy w walce. Wolał raczej pola oddać i z dystansu wroga razić.

- Miejcie różaniec na podorędziu, bo ponoć utopce boją się jeno różańca i dzwonów kościelnych - wampir udzielał ostatnich rad podwładnym.
- To zawsze możemy walnąć w Gerarda. Jak się echo rozniesie, do do świat wielkiej nocy utopce nie wyjdą - zażartował Wróbel.
- I biada wam, jeżeli pierwsi zaatakujecie. Broni dobywać jeno w obronie życia kogo spośród nas.
- Będę ja własną klatką Tatarzyny bronił. - Zakuty Łeb konsekwentnie postępował zgodnie z ułożonym w głowie planem.
- Tatarzy w obozie zostają. Bezcelowe dla nich bagien zwiedzanie.
- Łeee - z wnętrza hełmu dobiegł wyraz rozczarowania.


Jaksa odczekał aż Marta skończy rozmawiać z Tremere. Wszak on sam z nim jeszcze od początku słowa nie zamienił. Nie podobały mu się plany kobiety, choć słuszność miała w potrzebie likwidowania zagrożeń na ziemiach pod Kraków należących. W końcu gdy wampirzyca się oddaliła wysłuchawszy odpowiedzi francuza rycerz się zbliżył.

- *Panie Lacroix* - przemówił nienagannym francuskim, niemalże bez naleciałości akcentu polskiego - *wszakżem słyszał, żeś w okultyźmie biegły. Nie wiem na ile tym plotkom wiarę pokładać winienem, ale z historii przez Swartkę opowiedzianej jednoznacznie widać, że z klątwą do czynienia mamy. Czyż nie byłoby w interesie naszym klątwę tę odczynić? Wszakże toż dzieci biedne wbrew woli w monstra zmutowane. Nie godzi się ich rąbać.*
Rycerz położył prawą dłoń na piersi. Wokół nadgarstka miał owinięty różaniec.
- *Zaklinam się pomóc w przełamaniu klątwy, jeżeli możliwe to będzie. Widzę więcej niż większość spokrewnionych i talentem tym wielokrotnie służyłem Szafrańcowi. I tobie waść oczami być mogę gdy koncept złamania klątwy opracujesz* - zakończył, zastanawiając się, czy ktoś spośród zebranych zna język jego Sire.

 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline