Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-03-2016, 16:29   #33
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Tsogt Koenitzowi szepnął zaś, że pani jego rada słowo zamienić. Skoro Wilhelm sam został przez chwilę … odciągnęła go za zasłonę z drzew, by przez moment sami zostali. Ich osobności Tsogt pilnować miał.
- Posfolisz na chwilę oszobnoszczi? - stanęła blisko, bliziutko, skracając mocno dystans. Sięgała mu do piersi.
- Oczywiście.- rzekł z szarmanckim uśmiechem Koenitz.
Sarnai szybkim ruchem sięgnęła, by przygiąć Ventrue za kark i zniżyć go do poziomu swego wzrostu. Nie oponował, przyzwolił pochylając się.
Tatarka wpatrzona w końcu wprost w oczy Wilhelma, obecnie dość niewygodnie zgiętego, spytała cicho:
- Czemu miszje naraszasz? I luci podlekłych?
- Z wielu powodów, waćpanno. A przede wszystkim po to, by sprawdzić lojalność Milosa. To wymarzona okazja, by ten Ventrue… próbował wbić mi sztylet w plecy. Tyle, że ja się tego spodziewam i w takim przypadku ja zduszę ten jego buncik w zarodku.
- wyjaśnił cicho wampir.- Poza tym… ja nie ruszam z byle zabijakami. Moi ludzie stawiali czoło groźniejszym przeciwnikom, niż utopce. Przekonam się więc co warci są ludzie Zacha i Marty. Zresztą… jeśli my nie poradzimy sobie z paroma takimi potworkami, to równie dobrze możemy zawrócić. Vozhdy Tzimisce są z pewnością groźniejsze.
- Iciesz cienszko zbrojny na bakna. Tam szansz nie majesz. Głupio sze podkładasz.
- Sarnai puściła wampira z mocnego uścisku swej drobnej dłoni.- Jeszli ty zkiniesz, miszja patnie. A nasz czel inkszy nisz bakna.
- Swartka chciała ciężkie wozy tą drogą prowadzić. Mówiła, że grobla tam jest, więc będziemy na ubitej ziemi walczyć.
- przypomniał Wilhelm i z uśmiechem dodał.- Zresztą nie głupim, nie będę wchodził w głąb bagien. Ludzie i ghule pójdą jako przynęta. Stoczymy bój na naszych warunkach.
- Głupi? Nie… ale …
- Sarnai spojrzała na rycerza z lekkim wyzwaniem i humorem w oczach - … naifny...
- Możliwe.
- uśmiechnął się Wilhelm opierając dłoń na mieczu.- Ale szacunek wojów nie wykuwa się retoryką, a przykładem… Zach i Marta wręcz się palą do bitki. Dobra to okazja by pokazać co potrafią moi ludzie i zakonnicy Jaksy. Co potrafię ja. By ostudzić ich zapał do konfrontacji.
- To nie okazja ani test. To…. popiszy sztubaczke i rzaszobów marnotrawienie zanim na dobre na Smoleńszk dojeciem. Zamiast luci i sziebie naraszacz pomyszlałżesz czemu oni aż tak rwą?
- Sarnai założyła ręce na piersi. - Ty wóc kchcesz… ty nie myszlisz o szobie jeno… ani o tym jak wlacze w rencu czymieć. Rosumiesz?
- Władca musi mieć posłuch. Zach rzuca mi wyzwanie, próbuje pokazać, że może mnie zastąpić.
- prychnął Koenitz spoglądając przez drzewa w kierunku Węgra.- Ani chybi wychowanek swej Małgorzatki, jeśli to co prawił Stwosz było prawdą. I nie zapominaj moja droga, że ludzi wezmę tylko tych co dobrowolnie pójdą… tych którzy chcą sprawdzić swą siłę. Nie można uciekać od problemów. Ty chronisz swoich ludzi, dbasz o nich. Są dla ciebie jak rodzina, prawda?
- Nie droga i nie twoja…
- wtrąciła mu Sarnai - So. – pokiwała głową - I nie uczekam od problemów. Jeno paczam co zyskacz a co stracicz mogę. Mogę stracisz luci, mogę stracisz ciebie, mogę stracisz misję. - wyjątkowo zagestykulowała robiąc dłońmi znak lichwiarskiej wagi.
- Misja nie tylko na mnie się opiera. Będziesz musiała być bardziej lisem niż lwem wtedy. -uśmiechnął się ciepło wampir.- Ryzyko jest… ale bez ryzyka nie ma zwycięstwa. Alea iacta est… o reszcie zdecyduje Fortuna.
- Miszja jako taka nie… tfoi lucie na tobie polekajo. Ciebie nie maje, ich nie maje. Snowu czas czeba. A czasu coras mniej.
- Sarnai pokręciła głową. Spojrzała ponownie na Venture z powagą na twarzy:
- Mosze kiedysz mnie usłyszysz…
- Ja cię słyszę… ale słyszę i ich. I Martę i Milosa… i nie tylko
.- wzdrygnął się nagle, jakby jakieś koszmarne wspomnienie przesłoniło mu myśli.- Nie myśl, że nie traktuję twych ostrzeżeń i uwag poważnie. Ale nie będą mnie tu traktować poważnie, jeśli będę machał im własną obrazą jeśli nie dadzą mi dowodzić. Balansuję pomiędzy różnymi oczekiwaniami w tej chwili. Każde z nich ma własne. Nawet Jaksa, choć tego nie powie głośno.
- To rola woca
- Sarnai wzruszyła ramionami - tego kchcesz czysz nie? Nie moszesz naszekacz, zesz wóc skoro tego prakniesz. Chyba, że nie i że masz insze czele.
- Nie narzekam, ino nie tak łatwo być wodzem… bez wykutego autorytetu. Ta przygoda z utopcami, ma temu wykuciu go służyć.
- wyjaśnił Koenitz z uśmiechem.- To miłe, że się tak o mnie troszczysz, choć wiem, że powody ku temu masz zupełnie ze mną niezwiązane.
Brwi Sarnai zsunęły się:
- Troszcze? - zdziwiła się - Ja o miszji myszle. - dodała szybko tonem wyjaśnienia. - Zaleszy mi na niej, ty najwincy luci... - tłumaczyła by nagle przerwać i zapytać gniewnie - A teraz ty krotochwile se mnie?
- Nie. Ależ skąd.
- zaprzeczył gwałtownie Ventrue.- Uważam jednak twą troską o mnie, nawet jeśli związana z misją tylko, za bardzo miłą memu sercu i uroczą. Bądź co bądź, bycie obiektem troski tak pięknej damy to zaszczyt prawdziwy.
- Ja nie Zoszia
- warknęła Sarnai z gniewem w oczach i znowu skróciła dystans, tym razem nie chowając dłoni w rękawach. - Nie próbuj ugładzicz, bo rękę odgrysze. Misja czy nie. - w oczach dziewczyny zapłonęła dzikość.
- Wrogość niezasłużona, waćpanno.- wampir uniósł dłonie w geście poddaństwa.- Dyć jeno komplementa żem prawił. Toć to tylko słowa, nie ma się co o nie obruszać. Jako sama rzekłaś, tyś nie Zofia, więc powinny ci być obojętne, jeśli nie są miłe.
- Ja nie sabawka
- warknęła Sarnai - ani podlotek naifny. Mimo wyglondu i płczi mej. Niech posory cze nie mylo. Kchcesz porady, zwiadu, rosmowy, tedy jestem. Ale szłowek głatkich nie kać. - odstąpiła nieco od Ventrue.
- Skoro tak sobie życzysz, pani.- skłonił się Ventrue głęboko, mówiąc spokojnym tonem i wyjaśniając.- To nie będę wspominał o twej urodzie, acz… miej baczenie na fakt, że trudno jej nie dostrzec. Małgorzata na przyjęciu w pełni wykorzystywała ten atut, a i nie ona jedna. Znam jej podobne… to dość powszechna taktyka u niewieścich Spokrewnionych.
- Ja wojownik a nie sadar em (prostytutka) …
- Sarnai warknęła ostatnie słowo, a krzaki lekko poruszyły się, gdy zaniepokojony Tsogt ruszył ku swej pani. Powstrzymała ghula gestem dłoni.
- Nie intereszuje mie czo insze robio.
- Nie o tym mówię. W naszym stanie… cóż… pewne kwestie przestają mieć znaczenie.
- odparł z uśmiechem Ventrue.- A poza tym… uroda i wojowniczość czasami się łączą ze sobą. Słyszałaś może o Achillu?
Tatarka pokręciła głową przecząco, zakładając ponownie ręce na piersi.
- Kto on?
- Wielki wojownik Hellady, który położył pokotem wielu wojowników Troi. Jego siła i umiejętności wlewały strach w serca wroga. Niestety… fatum ciążyło nad nim i przeznaczone mu było pod Troją zginąć w boju. Toteż jego matka ukryła go między córkami króla Likomedesa na Skyros. Gdyż ten wielki wojownik miał też delikatną urodę niczym Apollin, toteż…mógł za dziewczę uchodzić w przebraniu. Ot, dowód to na to że delikatna uroda i waleczność się nie wykluczają.
- Mosze tam, gdzie Achillu szyje. Tutaj bycz kobieto nie łatwo.
- opowieść wampira nieco ją zaciekawiła - Jeszcze trudniej bycz kobieto wojem. Achillu nie słynny z uroty, jeno siły i menstwa. - wskazała. - Tedy i mnie uroda za jetno.
- W zasadzie to był słynny z obu powodów
- wyjaśnił z uśmiechem Wilhelm.
Sarnai nagle gniewnie naparła na niego całym ciałem:
- To szeknij jak tysz sze czujesz jeszli ja powiem, sze tysz mosze i wóc, ale twe pinkno waszniejsze? I twe oczy blyszczo jak gwiazdy na niebie, a usta mientkie i pienknie wykrojene? Nie waszno, sze mieczem dobsze robicz umijesz, bo ten twój miecz tu - musnęła palcami jego krocze - waszniejszy? Jako sie czujesz? Jako wóc? Hmmm? - odstąpiła równie nagle.
- Doceniam piękno, przyznaję. Piękno, które widzę w lustrze też.- odparł rycerz z ironicznym uśmiechem.- Nie jestem malowanym rycerzykiem, ale też nie jestem jedynie wojownikiem. Miecz przy moim pasie nie jest jedyną domeną, w której się odnajduję. Jak Achilles, jak Juliusz Cezar wiem że sama walka, same zwycięstwa nic nie dają, jeśli… nie widzą ich inni. Jeśli są zapominane. Że są walki, których mieczem nie stoczysz, a które są równie ważne. Uroda też jest bronią.
Gangrelka głową pokręciła:
- Starczy bym twasz czi rosorała i traciesz broń. - machnęła ręką z niecierpliwością - Ten temat mnie nie ciekaw. Swoje pofieciałam. Duszo czasu zmitrenszone. A tysz masz wszak czel walczycz z utopcamy.
- Niemniej uważam tą rozmowę za wielce intrygującą i jeśli będzie okazja, chętnie znów wymienię poglądy
.- odparł kurtuazyjnym tonem wampir.
- Wiesz dzieszmy so - z pszodu. - mruknęła Sarnai i ruszyła do Tsogta.


- *Pani?* - spytał jej prawa ręka.
- *Dziecinne zagrania i humory pokazuje jak dziecko bez dyscypliny i we mgle krążące. Póki żyw, trzeba go jednak mieć w baczeniu, by misja nasza na szwank nienarażona była. Bez niego stracimy połowę ludzi. Jeśli jednak padnie w durnym boju i misja wstrzymana zostanie, nam trzeba dalej jechać. Wtedy odejdziemy po cichu. Daj ludziom rozkazy.*
-* Tiim ee, günj, tak jest, księżniczko.*



Sarnai ze swymi ludźmi obozowisko oporządzać zaczęła i konie czyścić. O przybyciu Francuza powiadomił ją Ashok. Mongołka wystąpiła kilka kroków ku nadciągającemu przyglądając się mu bez słowa.
- Czekawa naradha phawda? - zapytał uprzejmie dziewczynę.
- Walka o włacę… Ciepie czekawi?
- Marhtwi… cy tylko o wladzę…
- wyjaśnił Marcel.- Bo jesli tylko o wladzę to Milos za sybko wchodzi w sporhy. Ot…. czydziestka Wilhelma, za nim pójdzie jak za swym ohjcem. Ale odejdą… jesli Milos go ubije. Gupio dzielic łupy gdzieś na horysoncie, ale ja nie o tym…- wyjaśniał Tremere.
- Miklos jak chart. Spuszczon ze …. - słów zabrakło dziewczynie w nieswoim języku - … rosumiesz? To i do gardła się szucza. Tam w dali, kaszden myszli, nowe naciei, nowe domy. - wzruszyła ramionami - Nowy ja. Nas niewiele… - pokręciła głową - … a skoda jeno co do *mongol* - rzuciła. - A ty co kcesz tam znajszcz?
- Spokój? Besspieszeńsstwo?
- uśmiechnął się Marcel i zgodził się z dziewczyną mówiąc.- Był spokojnenszy pszy tej Malgoszacie. Szkoda sze jej tu nie ma.
Zerknął na Milosa dodając.- A moze jeszt? Wsród jego ludsi. To jednak dywagancje na inną noc. A ja… obawiam sie że… wsród nas moghą być ci, którzy dybiom na nase zywota. A dokładnej... na móhj.
Tatarka zdusiła uśmiech pomyślawszy, że do właściwego przechodzą powodu tej rozmowy.
- Na tfój? A czemu? - udała zainteresowanie.
- Mam pamiętiffego fwroga.- wyjaśnił enigmatycznie kainita.- I potęsnego. I nie czujhę siem bespiecznie fw karhocy. Nie wiem, cy zachofanie Milosha jest… jego zahoffaniem, cy tez ktos nim nie … no.. jak mahrionetkom na snurku, po tho by mnie dohwać.
- Do tej czas nie paczał z uwago na czebie… a zdaje sze zaczekawion czymsz, kymsz inszym. Czemu ty dowieszasz tym mnie?
- spytała z lekkim zaciekawieniem, jaki to powód może kierować Tremere.
- Mahrionetka nie mussi być swiadoma celów swego misstsza. Milos udezza w mego obronce, wiec… odsslłania mnie dla prawdiwego lowcy. I ja… chciałem siem sprzymierzyc z tobą. Wyhmiana psysług i sojus.- zaproponował wampir.
- Wiecisz, sze ja najniszej sposzrót niech wszystkich. Nie otmawiam, jeno czekafam czemusz wybierasz mie?
- Jaghsie nie ufffam, Sofia niedoswiatcona. Marta i jehj ludzi niepewnii… a ty powfiernica Janowa… a twoi s pewnosciom tylko zauffwani. Więc.. wybór jehst chyba jednoznahczny?
- spytał retorycznie Francuz.
- Chroniecz czę mosze bycz trudno jak my zwiad. Do nas dostępisz, to podejszane bencie i utrudnienie dla nasz. Mokę na obozie baczenie miecz. Tak?
- Mysslalem o spaahniu ppod wahsą protekcjhą… zwlasca ze nie wiem co Milos swym luciom na dzien nakaze. Nie chce byc cescią wasni między Ventrue.
- wyjaśnił Tremere.
Sarnai zmierzyła Francuza spojrzeniem:
- Potrafiesz obronne czary? - sondowała.
- Trochwę.. - przyznał Lecroix.- Jestem bieghły w róznych stukach.
- Jak nałoszysz czary na miejscze spania, moich chronicz tesz, to moszesz dołonczycz do naszego oboszu. Jeno… ja z wami na bakna nie ruszam. Dasz tam ratę?
- Porhadze sobhie…
- skinął głową wampir.- Mniehj siem utopcow obawhiam niz ukrythej zdhrady… wsal Swahtka mófiła ze one nas nie atakujom.
- Dopsze… zatem czekam tfego powrotu. Chocz wykót nie oczekuj u nasz.
- Nie jesthem juz tak miekki jak bylem za zycia.
- odparł z uśmiechem Tremere i rzekł na pożegnanie.- Dzienkuje.
- Pocienkujesz, jak faktyczno bencie czas.
- Sarnai skinęła na pożegnanie. Wróciła do swych ludzi by zdać im o czym dyskusja była.


Po odjeździe „drużyny utopców” Sarnai w las na polowanie ruszyła, po którym planowała także słów kilka zamienić z Brunonem z Gleisdorfu.
 
corax jest offline