Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2016, 21:18   #204
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Wyglądało na to, że Gangerlandia sama znalazła sobie cel i obiekt do wymiany ognia, tudzież rozpoczęła profilaktycznie walki w terenie, gdyż wedle ich filozofii najlepszą obroną był atak. Zupełnie jakby polubowne rozwiązywanie problemów z samego założenia zmniejszało ilość współczynnika szacunu na dzielni. Pod tym względem jednostki w skórzanych kurtkach były niereformowalne. Wystarczyło spuścić ich z oczu i już szukali potencjalnych ofiar do wyładowania nadmiaru nagromadzonej energii, dodatkowo spotęgowanej słowami i zachowaniem Guido.
Druga ewentualność podobała się lekarce jeszcze mnie: co jeśli to ich zaatakowano? - ten scenariusz Savage wolała zepchnąć na razie jak najgłębiej w zakamarki umysłu, nim przeładowany impulsami mózg podejmie bezsensowną gonitwę myśli w kolorze smoły i atramentu.
Fakty… musiała się skupić na faktach. Ktoś w obozie mógł zostać ranny i potrzebować jej pomocy. Dobrze, że Chris i Tom zostali na miejscu - podstawowy zakres obrażeń opatrzą z zamkniętymi oczami, zwłaszcza ten pierwszy. Po coś wałkowała go bite parę miesięcy, ucząc podstaw z zakresu wiedzy medycznej.

Dostali przecież jasne rozkazy: cokolwiek by się nie działo, Brian musiał dotrzeć do przeklętego Wilka w kawałku pozwalającym na przeprowadzenie rozmowy. Pani Saxton i April… niby w razie czego chłopaki chętnie spisaliby je na straty, lecz nie Alice. Cała trójka dotrze do szpitala polowego bezpieczna i w jednym kawałku. Koniec i kropka, innego rozwiązania nie zamierzała nawet przyjmować do wiadomości. Ekstremalne rozwiązania w tym wypadku nie istniały - nie na jej zmianie.
- Może zanim zacznę wybudzać jeńców niech któryś z chłopaków zrobi ciche rozpoznanie czy jest bezpiecznie? - podrzuciła cicho kończąc owijać szyję szalikiem. W skorupie od razu zrobiło się jej cieplej, więc nie miała już sensownego powodu aby kleić się dalej do Taylora. Szkoda, cholernie jej tego brakowało. Wśród ludzi uznających gesty czułości za słabość lub jednoznaczne zaproszenie do prokreacji, zwykłe objęcie drugiej osoby stanowiło rzadkość pokroju wygrania dwudziestu milionów dolarów na przedwojennej loterii. Posłała łysolowi ciepły uśmiech i pochyliwszy się w jego stronę, dokończyła szeptem - Twoja kurtka. Trzeba ją założyć porządnie żeby nie wzbudzała podejrzeń. Jeżeli zaczną się kłopoty, na pierwszy rzut oka widać że coś jest nie tak… ale nic gwałtownie. Po co jeszcze mocniej ten bark nadwyrężać i przysparzać ci bólu? Nie żebym nie wierzyła że zniesiesz i taką niedogodność bez mrugnięcia okiem, bo to oczywiste… ale nie chcę żeby cię coś bolało, rozumiesz? Pozwól że ci z tym pomogę… proszę, Taylor. - Ujęła oburącz dłoń szerokości swojego uda i ścisnęła ją mocno, spoglądając mężczyźnie prosto w oczy, wyraźnie zatroskana. Jeszcze tego brakowało aby przez próbę udowodnienia że nic mu nie jest zaczął niepotrzebnie wywijać. I tak mieli dość problemów bez tego. Ktoś na brzegu urządził sobie potyczkę na ołów, pozostawało pytanie kto i dlaczego. Rozsądek podpowiadał nowojorczyków i chłopaków Alice. Nie zapowiadało się dobrze.

- Nic mi nie jest - warknął krótko. Choć dał sobie założyć rękaw kurtki to chyba na więcej oznak słabości nie chciał pozwolić. - I nie ucz ojca dzieci robić - sapnął jeszcze, przy czym akurat reszta obsady wznowiła wiosłowanie po założeniu skórzanych kurtek. Odpłynęli jeszcze kawałek nim przybili do brzegu. Strzelanina wciąż trwała. Łysy dowódca grupki szturmowej był zdania, że to chyba starcie mniejszego oddziału, a nie całej ferajny Guido.
Zatrzymali się przy brzegu i dwóch z obsady wskoczyło do jeziora, rozbryzgując wodę po kolana. Zaraz przypadli do jakichś kamieni na wąskiej, kamienistej raczej plaży i zafilowali tam z bronią. Pozostałych dwóch przymocowało łódź, by nie odpłynęła.
- Dasz radę to ich obudź. Nie możemy w czterech tachać trójki i to w miejsce walk - sapnął ponuro najwyraźniej w rachunki tachania nie wliczając jej i siebie.

Lekarka pokiwała głową, zaczynając grzebać w torbie za solami trzeźwiącymi. Gdyby potraktowała Chebańczyków tym czym Drzazgę zimą, prędko by się nie obudzili…
- A jedną osobę? - spytała, zawieszając wzrok na nieprzytomnej blondynce. Bez butów, w samej koszuli nocnej ciężko będzie jej iść, zresztą z całej trójki jeńców to ona była najsłabsza psychicznie i podatna na panikę. Wystarczająco traumatycznie malowało się już samo porwanie, aby dokładać jej kolejnych materiałów na koszmary, chociażby gnania boso po kamieniach z lufą pistoletu uwierającą przestrzeń międzyżebrową.
- Ta dziewczyna, April. - odgarnęła koc ze wspomnianej kobiety, ukazując spokojną, śpiącą twarz z resztkami łez na policzkach i zagłębieniach drobnych zmarszczek dookoła oczu - Jest najsłabsza i pozostałej dwójce będzie zależało na jej bezpieczeństwie, więc nie przyjdzie im do głowy uciekanie lub próby stawiania oporu póki… póki nie dotrzemy do reszty. Co sądzisz, Taylor? Nie znam się, ale to się wydaje nawet sensowne… chyba. - Zakończyła zostawiając decyzję łysemu, jako dowódcy grupy. On dowodził, ona lekarzowała. Każdy miał swoją rolę. Poza tym Taylor naprawdę wiedział co robi. Musiał. W końcu prawą ręką Guido nie zostałby za piękne oczy, czy z sentymentu. Alice zaś o wojaczce miała pojęcie równie mikre co o prowadzeniu fur.

- I kto ą będzie niósł? Mam zredukować osłonę z czterech luf do dwóch? - pytanie i ton raczej nie budziło wątpliwości, że nie podoba się taki pomysł. - Obudź wszystkich. Zwiąże się ją i pójdzie. Za mało nas jest by kogoś dźwigać, a nie wiadomo gdzie nasi są dokładnie. - mruknął i dał znać reszcie podwładnych. Jeden zza kamieni ruszył sprintem i przebiegł przez te dwa czy trzy tuziny kroków zdradzieckiej, pustej przestrzeni drogi i plaży i już opierał się o pień drzewa, zza której filował w głąb wybrzeża, osłaniając ten mini desant. Taylor najwyraźniej czekał aż dziewczyna zacznie wybudzanie i wyraźnie się niecierpliwił zwłoką.

- Ona będzie kłopotem - wyłożyła na spokojnie raz jeszcze - Jeżeli zacznie się strzelanina zacznie uciekać, odruchowo. W panice. Za nią poleci Brian i jej matka, też nie patrząc na konsekwencje. Mogą nas przez to narazić na niebezpieczeństwo i śmierć, jeśli dostaniemy się pod ostrzał. Widziałeś ją, widziałeś jak się zachowuje. Ona jest na skraju załamania nerwowego już teraz, co dopiero jeśli zobaczy że ktoś do niej mierzy - wygrzebała z torby butelkę z ciemnego szkła.
- To drobna dziewczyna, wystarczy jedna osoba aby ją nieść. - zakończyła, podtykając ją pod nos starszej kobiecie.

- Nie jest drobniejsza od ciebie i nie mowa by przenieść ją z samochodu do łodzi, czy na odwrót. - Taylor pozostał niewzruszony i nie wdawał się w dalsze dyskusje na temat taktyki i sensowności budzenia czy nie jeńców. Po kolei cała trójka rodziny Saxtonów wróciła do świata żywych. Łysol nie bawił się w subtelności. Brian’a przywiązał taśmą do swojego nadgarstka. April najwyraźniej skoro taka chorowita i słaba została przyklajstrowana podobnie do Alice. Claire powędrowała do nadgarstka jednego z wioślarzy. Chwilę trwało, aż dwóch pozostałych ukryło łódź w przybrzeżnych szuwarach. W końcu cała kolumna ruszyła w głąb lądu. Z przodu szło dwóch Runnerów. Potem ten z przyczepioną Claire. Następnie Alice z April i Taylor z Brianem. Na końcu szedł pojedynczy Runner. Chebańskiej rodzinie wyjaśniono w krótkich gangerskich słowach zasadę odpowiedzialności zbiorowej za pozostałych członków. Do ucieczki i komunikacji werbalnej zniechęcały ich sklejone taśmą z tyłu ręce i usta. Nie przeszkadzało to w maszerowaniu i sprzyjało zachowaniu ciszy, ale pod okiem gangerów ciężko było myśleć o ucieczce.

W czasie marszu najwięcej problemów sprawiała kulejąca April która okazała się wolniejsza nawet od wiele starszej od niej Claire czy pobitego Brian’a. Do tego szła bez butów, więc kamień albo szyszka stanowiły dla niej zauważalną przeszkodą. Nie miała też spodni więc mimo założonej kurtki któregoś z bliźniaków, cierpiała dodatkowo chłód w ten odkryty fragment ciała. Runnerzy byli milczący i spięci, choć z trochę innych powodów niż jeńcy. Strzelanina jakiś czas trwała aż w końcu umilkła. Mieli tylko zgadywanie i domniemywanie kto się z kim strzelał. Ta niepewność budziła ich niepokój zwłaszcza, że wynik walki też nie znali, jak strony konfliktu.

Przesieka jaśniejszego nieba, prześwitującego pomiędzy drzewami znikła ogłaszając, że weszli już w las całkiem głęboko. Wokół panowała złowieszcza cisza nie słychać było odgłosów ani ludzi ani natury poza skrzypieniem drzew i szumem krzaków. Szli jednak miarowym choć spokojnym krokiem rozglądając się naokoło.
Nagle idący na przedzie przypadł do ziemi. Za nim powtórzyła to momentalnie reszta kolumny. Jeńców pociągnięto też na dół. Taylor na zachętę poprawnego zachowania przystawił lufę wyciszonej broni Brian'owi do szyi, po czym przeniósł lufę na blond potylicę jego siostry. Ten na czele kolumny zaczął dawać jakieś znaki które Alice nic nie mówiły, ale reszcie Runnerów widocznie tak.

- Patrol. Poczekamy chwilę. Jak będą się tu kręcić trzeba będzie się prześliznąć albo ich zdjąć. - szepnął do rudowłosej lekarki Runner w kapturze. Alice mimo, że się rozglądała po okolicy widziała tylko ludzi ze swojej kolumny i las.

- Dużo ich? - spytała też szeptem, starając się nie wyglądać na spanikowaną. Znaki patrolowe… cholera, dlaczego nie poprosiła Taylora żeby jej wyjaśnił na szybko o co z nimi chodzi i jaki gest co oznacza?! Byłoby prościej.
Zapisała odpowiednią pamięciowa notkę i przykleiła do mózgu na żółtej karteczce z dopiskiem “pilne”. Leżąc plackiem na ziemi, zaciągnęła głębie czapkę na głowę próbując przypominać niewyrośniętego grzyba, miast równie wysokiego człowieka.
- Prześlizgnąć… z państwem Saxtonów? Może odjadą… albo odejdą. Jak ich zdejmiecie to hałas może ściągnąć resztę. Spróbujmy to zrobić cicho.

Sprawdziła też szybko jak trzyma się April. Uśmiechnęła się do niej ciepło i ścisnęła jej dłoń uspokajająco. Gołe stopy na szyszkach zbyt radosnych emocji nie wzbudzały. Lekarka żałowała, że miała ze sobą tylko jedna parę butów. Zmarszczyła czoło i rozpoczynając maltretowanie wargi zębami, wpatrywała się z napięciem w łysola, gotowa powtórzyć każdy gest. Ślepa, głucha i nieogarnięta w terenie... sama sobie nie poradzi, a może przy odrobinie szczęścia uda się w wolnej chwili zmajstrować April buty? Skarpety w torbie ruda doktor zapasowe mieć powinna, do tego kawałek sznurka i coś twardego? Dwa kawałki kory na podeszwy?

Rozmyślania podobnego rodzaju pozwalały oderwać myśli o głównego problemu.
Chłopaki nie mieli broni dla ozdoby, a tym razem nie była pewna czy choćby chciała, potrafiłaby ich powstrzymać przez uśmierceniem wroga.
Śmierć...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline