Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-03-2016, 22:54   #1
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
[Vortex SF] Perła w koronie




Vortex

Perła w koronie



Stary, trzeszczący upiornie, przerobiony na prom frachtowiec przedarł się wreszcie przez upstrzoną jedynie nielicznymi szarawymi chmurkami stratosferę Medeny i ustabilizował wysokość nad labiryntem skalnych, zapylonych kanionów. Świat, który zobaczyli przez brudne iluminatory nie prezentował się zbyt okazale. Były to głównie nieskończone połacie piasku i kamieni, udekorowanych tu i ówdzie kępkami szarawej rachitycznej roślinności. Gdzieś w oddali w niebo sięgały masywne łańcuchy ostrych szczytów, gdzie indziej rozciągała się nieskończona, idealnie płaska równina, przypominająca ziemskie wyschnięte słone jeziora. Powietrze nad nią migotało od żaru. Gdy spojrzało się uważniej, dało się dostrzec, że miejscami skały układały się w różne egzotyczne formacje, nawisy i kolumny, których fantazyjne kształty łatwo pobudzały wyobraźnię

Na szczęście, wszystko wskazywało na to, że ich cel był już całkiem blisko. Na horyzoncie przed nimi widać było bijące w niebo słupy dymu i zniekształcone gorącym powietrzem zarysy chaotycznych zabudowań, gdzieś pod nimi wiła się między skałami droga.


Promem podróżowali już trzy dni, co samo z siebie było nie lada przeżyciem. W ciasnym przedziale osobowym stłoczono prawie 20 osób. Śmierdziało potem, olejem maszynowym i... psem. Rosły dziadyga z egzotycznie splątaną brodą siedzący z tyłu przedziału trzymał bowiem na kolanach brązowego, okropnie skudlonego psa. Najwyraźniej zwierzę również niezbyt dobrze znosiło podróż, bowiem facet wstawał już chyba ze dwudziesty raz, wyprowadzając je z wyraźną rezygnacją do znajdującej się przy maszynowni toalety.

Turbulencje znowu wstrząsnęły pokładem. W otwartym kokpicie połączonym z przedziałem pasażerskim jedynie krótkim korytarzem rozbrzmiały znowu ostrzegawcze sygnały, które pilot, podobnie jak wiele razy poprzednio, zupełnie zignorował. Najwyraźniej związane były z fabrycznymi parametrami bezpieczeństwa, które nijak się miały do obecnego wykorzystania statku. Ale obecne turbulencje na planecie i tak nie mogły się równać z kosmicznymi, których wcześniej doświadczali.

Wydawało się, że odkąd opuścili Wyspę Duncana - ostatni w miarę cywilizowany punkt w tej przestrzeni, w obszary wywołujące turbulencje wlatywali praktycznie co parę godzin. Pewnie dlatego przy każdym fotelu zamiast malutkiej plastikowej rączki widzianej zazwyczaj w liniowcach przyspawany był masywny stalowy uchwyt, na którym można było powiesić się całą masą ciała i do którego można było przypiąć swój dobytek. Najwyraźniej osobnego przedziału bagażowego nie było, zapewne dlatego, że ludzie w tych stronach nie lubili spuszczać swojego dobytku z oczu. Z pręta korzystali nie raz, gdy statek wpadał w pola groźnych fenomenów kosmicznych z których słynęła Konfederacja. Po wnętrzu rzucało nimi iście jak lalkami, za co częściowo odpowiedzialne były pewnie też słabe stabilizatory starego nieserwisowanego poprawnie wehikułu, którym przyszło im podróżować. Fotele do podłogi starej ładowni przymocowane były mało stabilnie, a w tych nielicznych, które miały pasy, te często się zacinały.

Spojrzeli na siedzącego przed nimi wąsatego, mocno otyłego faceta. Diego, bo Konfederata tak miał na imię smarkał właśnie przez palce celując śluzowych pociskiem gdzieś w przestrzeń pod siedzeniem przed sobą. To jemu powierzono zebranie ich z Wyspy Duncana i przetransportowanie bezpiecznie na Medenę, do królestwa pana tych ziem, Jacksona Varra. O samym Jacksonie nie znaleźli zbyt wiele informacji w Sieci. Żołnierz Sojuszu, bez wykształcenia, z nizin społecznych, odznaczony w czasie wojny za męstwo, później otworzył mało udaną firmę ochroniarską, aż w końcu oskarżony został o unikanie podatków i skazany na rok więzienia. Uciekł jednak kryjąc się gdzieś poza zasięgiem organów ścigania. Ale obecnie nie miało to chyba znaczenia. Wątpliwym było by pan małego królestwa chciał wracać do poprzedniego życia.

Wszyscy oni już na Wyspie Duncana namawiani byli przez Diega do zaopatrzenia się w jakąś przyboczną broń. Wąsaty Konfederata twierdził, że jej brak w tych stronach mógł prowokować do ataku szukających łatwych ofiar zbirów, więc jeśli chcieli uniknąć walki, to tym bardziej powinni mieć wielką spluwę jako odstraszacz. Im większą tym lepiej. Ogólnie Jacksonowi wyraźnie zależało na tym, by ich podróż na Madenę nie wzbudziła zbyt wielu podejrzeń i zbytnio nie odróżniali się od tłumu, toteż Diego załatwił im odpowiednie ciuchy i szkolił w miejscowych hardych powiedzonkach, z których zdecydowana większość okazała się fantazyjnymi kombinacjami słówek "putas" i "cojones" z niewielką domieszką mniej istotnych dodatków.

Oczywiście już w czasie podróży okazało się, że zabiegi były raczej przedobrzone. W samej ładowni promu dobra 1/3 podróżników zdawała się nie pasować w te strony. W rogu dla przykładu, siedziała grupa pięciu obwoźnych kultystów w długich szatach, którzy coraz to zanosili się nerwową nieskładną modlitwą, gdy nagle wstrząsało pokładem. Iście dziwna to była zbieranina, wydawało się, że gapią się nawzajem na siebie jakby spod byka i coraz to wychodzili do kibla pogadać. Równie podejrzany był mały, bladawy człowieczek w starym wysłużonym uniformie, takim jakie nosi się na przykład w fabrykach Zaibatsu. Wyraźnie widać było, że znaczek konkretnej korporacji był zerwany. Dziwny pasażer sondował otoczenie podejrzliwie i parę razy podskoczył, gdy ktoś przeciskał się koło niego, by przejść przez przedział.

No i była jeszcze dziewczynka.


Siedziała z przodu jak najbliżej kokpitu. Najwyraźniej podróżowała promem sama, wypadało mieć tylko nadzieję, że na miejscu ktoś na nią czekał, bo Medena raczej nie była dobrym miejscem dla bezbronnej młodej damy. Jej ubrania sugerowały raczej kogoś biednego, ciekawe więc było skąd uzyskała kredyty na bilet. Parę razy w czasie podróży ktoś ją zagadywał, ale odpowiedzi były zawsze bezczelne i udowadniały, że młoda dama jest Konfederatką z krwi i kości, nawet Diego w bluzgach mógłby się niejednego od niej nauczyć.

O samym zadaniu zakazano im póki co rozmawiać w miejscach, gdzie mogli być podsłuchani, ale z informacji, które zdołali wstępnie wymienić między sobą i poznać od nieznającego się zupełnie na temacie Diega mogli mieć spore szczęście. Raz, że zaliczka pięciuset kredytów otrzymana za samą podróż sugerowała, że praca wiązała się ze sporymi potencjalnymi zyskami, dwa że cała sprawa mogła okazać się wielkim naukowym odkryciem i wiązać się z niemałą sławą, a trzy że planeta, którą zaczęto kolonizować, ale porzucono mogła być dziełem jednej z wielu grup kolonizacyjnych, które w historii ludzkości zaginęły gdzieś bez wieści szukając dla siebie nowego domu. Mogły być tam jakieś artefakty z przeszłości Ziemi, które dla kolekcjonerów potrafiły być naprawdę sporo warte.

Wszystko wskazywało na to, że potencjał korzyści był znaczny. Przynajmniej o ile nie przyszłoby im zginąć w tych barbarzyńskich stronach, gdzieś na końcu znanego świata.

***

- Ludziska! Powoli szykujemy się do lądowania! - rzucił głośno obdarzony bujnymi dredami pilot, odwracając się za siebie w stronę przedziału pasażerskiego i prezentując szeroki, zaskakująco biały uśmiech - Jeszcze z pół godziny, bo muszę poszukać dobrego podejścia i będzie można wreszcie rozprostować nogi! Patrzajta ino, czy wszystko macie, bo jak coś zginęło to ostatnia szansa, by dać złodziejowi w mordę! - rzucił na zakończenie, nie wiadomo na ile serio.

Słupy dymu widoczne przed nimi na niebie i niewyraźne kształty zabudowań skupione wokół potężnych formacji skalnych wydawały się coraz bliższe, prom skręcił lekko w lewo szukając zapewne najbezpieczniejszej drogi między prądami powietrznymi formującymi się nad rozżarzoną pustynią.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 02-04-2016 o 00:43.
Tadeus jest offline