Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2016, 17:07   #44
Deszatie
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Wykonywał polecenia brodatego medyka, bez cienia wątpliwości czy obaw. Dawi znał się na swojej robocie, można było wyczuć to natychmiast po sposobie w jaki ocenił ranę. Wydawało się, że na chwilę, jak gdyby zapomniał o uprzedzeniach, chociaż elf nie wiedział jakie myśli kłębiły się w głowie oszpeconego weterana. Czy okazywana pomoc była zwiastunem ocieplenia relacji? Wątpił w to, lecz czas zabiegu można było wykorzystać na wymianę kilku zdań. Kto wie czy nadarzy się jeszcze ku temu okazja, a Muirehen zwyczajnie miał dosyć milczenia...

- Poznałem kiedyś wojowników z waszej rasy..
- zaczął - Na fregatę, na której pływałem zaciągnęło się kilku krasnoludzkich kuszników. Nie cierpieli morza, ale odsłużyli zawartą umowę. Nabrałem do nich szacunku. Sam nigdy nie miałem okazji pływać razem ze współbraćmi... - nie przypuszczał, że będzie o tym mówić krasnoludom, ale kontynuował nietypowe zwierzenia. - Wy macie tradycje, scaloną wspólną walką, ja nie należę ani do świata ludzi, ani Asur. Norska to tylko przybrany dom, niegościnny dla mnie tak samo, jak choćby dla was... - skrzywił się z bólu, bo w tym momencie Khazad uciął jego monolog...

Krasnolud uniósł wyraźnie jedną brew okazując tym samym pewne zdziwienie oraz fakt że w ogóle słuchał, co mówił Weddien. Mógł coś powiedzieć o Tilyel - Zdrajczyni, ale jak pamiętał wspominał już o elfce w karczmie i nie chciał powracać do tego tematu zwłaszcza przy elfie. Igła sprawnie przesuwała się wraz z nicią z jednego brzegu rany na drugi, miarowym i równym cięgiem, którego nie powstydziłaby się sprawna krawcowa - Wolimy mieć twardy grunt pod nogami. - skwitował w paru słowach przypowieść o khazadach na morzu. Nie było to coś znowu, aż tak wyjątkowego , słyszał o klanie specjalizującym się w wyprawach morskich, budującym statki z parowymi silnikami. Nie znał szczegółów technicznych, tym zajmowały się zazwyczaj gildie inżynierów, jednak wiedział, że takie statki z krasnoludzką załogą pływały. Był to jednak raczej wyjątek potwierdzający regułę. - Czemu uważasz, że nie należysz do swoich? - zapytał z pewną nutą ciekawości, ciężko mu było inaczej klasyfikować elfa niż … elfa.

- To ludzka załoga odnalazła mnie po Wielkim Sztormie. Wychowałem się na kliprze mojego przybranego ojca, Alkira. Nie znam języka wysokich elfów, nie jestem w stanie nawet odczytać znaków mojego pochodzenia na jedynej, ocalałej pamiątce. - bez trudu można było wyczuć nutę rozgoryczenia. - Moją ojczyzną stało się morze, a namiastką domu ta surowa kraina z której pochodził fadder Wyobraź sobie siebie bez dziedzictwa twej rasy.... - popatrzył uważnie na krasnoluda. - Niemożliwe, prawda? - powiedział z wyraźnym echem smutku.

Kiedy Thorin zajmował się szyciem, Galeb ostrożnie wytarł palce w śniegu. Zdecydowanie bardziej wolał pracę w metalu… czy też raczej praca w materii cielesnej była… inna. Jako Kowal Run musiał wykazywać się nieludzką precyzją i cierpliwością, jednak o ile metal był materią stałą, ciało… ciało ciągle się zmieniało. Galvinsson oczyściwszy dłonie przyglądał się spokojnie pracy Thorina przy zszywaniu skóry szpiczastego. Ich rozmowa była ciekawa. Najbardziej go zdumiała sprawa tego, że elfy nie upomniały się o swojego. Jeżeli chodzi o przetrwanie dla elfów każda ich jednostka była droga, dużo droższa od życia setek nieelfów. Czemu go nie zabrali? Czemu nie wmusili mu do głowy wszystkiego co wiedzieć powinien? A może to wszystko było wierutnym kłamstwem wymyślonym, aby zakryć przeszłość Weddiena?

Brzegi rany zbliżyły się do siebie. Po chwili wyciągnął igłę z nicią i zapętlił końcówkę. Przyszła kolej na drugą ranę, którą podobnie jak wcześniej należało najpierw spiąć spinakiem. Tym razem Galeb już sam uchwycił ranę i po chwili Thorin mógł wykonać nowe wkłucie. - Dokąd zaprowadziło cię morze? - zapytał zajmując pacjenta i odwracając choć część jego uwag od nieprzyjemnych ruchów igły. Sam był ciekaw świata, zwłaszcza odkąd rodzime tereny okazały się niezbyt gościnne dla weteranów Czarnego Sztandaru. Nie szkodziło poznać otaczające lądy, nie tylko od strony miejsc które zajmowały na mapach.
- Nigdy tam, dokąd najbardziej pragnąłem - odparł boleśnie Weddien - Niczym wędrownego albatrosa, bez możliwości założenia gniazda... - naturalnie porównał swój żywot do tych majestatycznych ptaków, które zdarzało mu się podziwiać podczas rejsów. - Zawijaliśmy do większości portów znanego świata. Mglisty Albion, słoneczne wybrzeża Tilei, kislevski Erengard...
- A do Arabii… dopłynąłeś? - mruknął Galeb.
- Ojciec miał na tyle rozsądku by nie zapuszczać się w te zdradliwe rejony, zresztą cóż Norsmen miałby zaoferować mieszkańcom tamtych ziem? Były atrakcyjniejsze miejsca do prowadzenia wymiany handlowej...
- Albion? - zapytał Thorin licząc chyba na kilka słów więcej.
- Wyspa nie jest gościnnym miejscem, lecz drewno z tamtejszego dębu i wełna, czyniły wyprawę opłacalną.

Po zajęciu się dwiema poważniejszymi ranami przyszedł czas na dwie mniejsze. - Tym razem zszyje cię Galeb. Przyuczam go do fachu od jakiegoś już czasu, drugi medyk jest zawsze w cenie, zwłaszcza gdy pierwszy nie może operować a w walce różnie bywa. - wyjaśnił elfowi. Wiedział dobrze, że któregoś dnia to on sam może leżeć pozbawiony przytomności, wykrwawiający się, umierający; wtenczas chciałby znaleźć się w rękach kogoś kto ma choć ogólne pojęcie o leczeniu. Pamiętał też walki w podziemiach Azul, gdzie po starciu ze skavenami, co najmniej kilka osób leżało mocno rannych i potrzebujących natychmiastowej pomocy, a on sam musiał wybierać pomiędzy nimi, ustalać kolejność i ryzykować tak czy inaczej, że któryś z nich swej kolejki nie przetrzyma. W takich wypadkach drugi medyk także był na wagę zdrowia a nawet życia.

- To nie jest dobra wiadomość dla ciebie - powiedział ponuro Galeb rzucając spojrzenie w oczy elfa.
Zamarł dosłownie na chwilę, mierząc pacjenta wzrokiem trzymając w palcach igłę i nić niczym narzędzie tortur. Po tym przyłożył narzędzia do skóry wokół rany. Pamiętał jak szyto jego i towarzyszy. Wojskowi medycy się nie pierdzielili, Thorin w porównaniu do nich był niczym jubiler przy kowalu. Elf wydawał się delikatny… łatwy do uszkodzenia… idealna robota dla kogoś takiego jak Alrikson. Weddien nie wiedział na ile poważnie mówi krasnolud, chciał wierzyć, że wypowiedź miała za cel jedynie nastraszyć niecodziennego pacjenta...

- Ściągnij nieco brzegi rany i o tak , tu dobrze , przebij nie za głęboko - Thorin czuwał nad przebiegiem “operacji” w wykonaniu Galeba. Pilnował , poprawiał gdy trzeba , jednak nie przeszkadzał bardziej niż to było potrzebne. Asystent medyka musiał wszak w końcu nauczyć się sam i w przyszłości musiał to zrobić także i bez pomocy nauczyciela. Szycie powierzchownych ran nie było zresztą czymś aż tak skomplikowanym jak niektórym się wydawało. Przypominało cerowanie skarpety, tyle że materiał był nieco inny a i wygięta igła sprzyjała sprawniejszemu przekłuwaniu skóry i przeciąganiu nici. W porównaniu z równym szyciem Thorina, ścieg Galeba był nieco krzywy, koślawy, ale i tak całkiem niezły jak na pierwszy raz. Medyk pilnował by igła nie była wbijana zbyt głęboko ani zbyt płytko i choć przy pierwszym szyciu trudno było uniknąć takich sytuacji, to jednak od tego właśnie był - by czuwać i poprawiać.

Wcześniejsze spostrzeżenie odnośnie zmienności ciała było bardzo trafne dla runiarza. Trudno było wyczuć zgrubiałym od ciężkiej pracy dłoniom jaką siłę należy włożyć w trzymanie pacjenta, jego tkanek i takich tam. Skóra uciekała spod palców przez co Galebowi nie łatwo było utrzymać równy wzór szwu. Dochodziło do tego tempo. Jeżeli robił to zbyt wolno, rana znów napełniała się krwią i babrała wszystko. Szybciej nie był w stanie - nie panował nad materiałem w którym przyszło mu robić. Kiedy w końcu zakończył pracę, zawiązał supeł i odciął nadmiar nici.

- Dobra robota - pochwalił na koniec Thorin, szew może daleki był od doskonałego, ale tamował i zabliźniał ranę - a o to wszak chodziło. - Nie przejmuj się że trochę krzywo, to nie konkurs piękności. Ważne, że rana jest zabliźniona, że nić nie jest za głęboko wszyta , ani za płytko bo by się urwała. Jeśli brakuje ci wczucia w igłę - a to przychodzi z czasem, po wielu zszytych ranach, obserwuj po prostu na jaką wysokość ma się zagłębić w ciele i trzymaj się tej wysokości. - można by sądzić że Alrikson czytał w myślach runiarza, ale tak po prawdzie doskonale pamiętał swoje początki w zawodzie. - No to teraz ostatnia rana i idziemy na piwo - stwierdził z uśmiechem, pozwalając Galebowi dokończyć pracę.

Po wszystkim pozostało już tylko zabandażować zranioną nogę. Galeb uczynił to tak jak wielokrotnie był już przyuczany. Była to bodaj pierwsza rzecz z medycyny jaką Thorin mu przekazał. Nie trudno było ćwiczyć na różnych częściach ciała bandażowanie , szycie ran było zaś inna para kaloszy, bo do tego potrzeba było faktyczne szycie ran, ćwiczenia na martwym zającu nie zastępowały faktycznego szycia, choć po prawdzie nieco na nie przygotowywały. Dopiero po obandażowaniu nogi Thorin uznał że sprawa z elfem zakończona. Jak zwykle odkaził igłę , zabrał zakrwawiony bandaż i resztę sprzętu.

Podziękowawszy krasnoludom Muirehen samodzielnie wyszedł z namiotu, gdzie dopadło go rześkie, mroźne powietrze. Dopiero teraz odczuł też przejmujący głód i łaknienie. Zanim się posilił chciał jeszcze pomóc w obozowych przygotowaniach do noclegu, oczywiście tak, aby nie przeciążyć świeżo połatanej nogi.
 
Deszatie jest offline