Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2016, 20:36   #12
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek. Zimny. Chyba mglisty. Szary.
Rictor leżał na łóżku chwilę zastanawiając się czy każdy poranek taki tu był. Pewnie tak.
Uśmiechnął się kwaśno i wstał. Niewątpliwie tym bardziej należało się stąd wydostać. Butelka sama niemal znalazła się w dłoni. Łyk cienkusza rozgrzał ciało.
Czy się bał? Tak. Rictor bał się. Ale nie śmierci. Nie bólu. Bał się złapania. Bał się zakucia w te kajdany ponownie. Bał się… uwięzienia.
Mieli ruszać dziś do klasztoru. On i dwóch pozostałych. Nie wyglądali na wojowników ani wiarusów. Bliżej im było do rzezimieszków i łotrzyków. Czy nimi byli? Rictor miał wrażenie że był rzeźnikiem. Świadczyłby o tym jego fartuch, którym owijał się w pasie. Ale może był kimś jeszcze?
Nie czuł się tylko rzeźnikiem. A oni?
Nie znał ich. Nie wiedział, czy można na nich polegać. Czy nie spietrają, czy go nie porzucą w ciężkiej sytuacji?
Mogą tak zrobić i Rictor niespecjalnie by ich winił. To co planowali, było wszak szaleństwem. Ba.. nie było nawet planem. Było wyrafinowaną formą samobójstwa. Ruszali wszak na oślep, bez broni, mapy. Bez niczego. To była głupota, to było szaleństwo.

Kolejny łyk tutejszego sikacza. Rictor zaśmiał się głośno.

I to mu się podobało. To było szaleństwo, ale przynajmniej było działaniem. A nie bezrozumną wegetacją. Rictor nie wiedział co spotkają w klasztorze, ale jednego był pewien. Cokolwiek się stanie, ten rozdział jego życia niewątpliwie się zamknie. I ten fakt napawał go ekscytacją.

Wkrótce ruszyli we trzech. Bez pytań, bez rozmów. W ciszy… jak mijające ich bydło. Nie mieli wszak odpowiedzi na pytania jakie ich dręczyły. A Rictor nie miał ochoty na rozmowę z nimi, na poznawanie ich. W końcu jak mógł ich poznać, skoro sami siebie nie znali? Rozmowa przyciągnęłaby uwagę strażników, a ta im nie była potrzebna.

Na szczęście… trójka mieszkańców miasta z obojętnymi twarzami jakoś nie przyciągnęła uwagi. Pergamin nie kłamał w tej materii. Oby i w innych kwestiach był równie prawdziwy. O ile zdołają to sprawdzić, bo wyglądało na to że nie mają pojęciu o wewnętrznej strukturze budowli. Nie wiedzieli gdzie mają iść, sama nazwa “piwnice torturowni” nie budziła w żadnym z nich jakichkolwiek wspomnień. Musieli liczyć na łut szczęścia… znowu. Trójka nieuzbrojonych mężczyzn w fortecy wroga, tylko na farta mogła liczyć. O dziwo, ten fakt, sprawiała że krew w żyłach Rictora płynęła szybciej. Nie bał się tej sytuacji. Jedyne czego bał się to złapania żywym…

… A jak się okazało, w tym miejscu było czego się bać. Jakaś demonica urządzała ceremonię połączoną z wyrafinowanym morderstwem. I Rictor omal nie skończył jako jedna z ofiar. Nie on jeden zresztą. Shade i Roland podobnie. Trochę dziwiło go, że kapłanka musiała mieszać w głowie by wyławiać kochanków.
Wszak samo jej ciało było jedną wielką pokusą. Śmierć biedaka była okrutna i bolesna, ale jakoś nie mogła wywrzeć wielkiego wrażenia na Rictorze… W jego osobistym rankingu… widziana niedawno egzekucja nadal królowała. A śmierć podczas figli… cóż… z pewnością klasztor oferuje bardziej bolesne i poniżające zgony niż ten. Bardziej od zgonu zaniepokoiły go latające oczka, które im zaczęły towarzyszyć. Mogły być groźne, ale póki co nie były… więc należało zostawić je w spokoju. Wszak atak na nie mógł wywołać alarm. Oczywiście Rictor mógł się mylić i mógł to być poważny błąd. Ale Roland i Shade też nie rzucali się do ataku na nie. No i nadal… wszyscy byli pozbawienie broni. Kolejny powód by nie okazywać agresji.
Zresztą fortuna się do nich uśmiechała. Odnaleźli przejście, nie zostali zaatakowani przez potworki. Rictor jako chyba najodważniejszy ruszył pierwszy, a może jako najgłupszy?
Nie dbał o to… odwaga czy głupota, cokolwiek go pchało do przodu, było użyteczne. Może być i głupcem.

I w końcu nastąpiło to czego się spodziewał. Nie było usłużnych barmanek w tym piekielnym miejscu, nie było zatrwożonych sług, nie było nikogo kto chciałby pomóc trójce desperatów. Był za to osiłek w ciężkiej zbroi i z mieczem w łapie. Zaskakująco mało przerażający w porównaniu z istotami patrolującymi ulice i zaskakująco bardzo ludzki. Było to pocieszające… Rictor bowiem spodziewał się kolejnych czartów w tym przeklętym przez bogów miejscu.

Tym coś wrzasnął, ale Rictor nie przeraził się widokiem strażnika. Ani jego mieczem. Był zaskakująco spokojny i nawet… zadowolony. Ot, napatoczyli się na strażnika. Nie było w tym nic dziwnego i niezwykłego. Nic przeraźliwego. Żaden potwór, żadna bestia pokroju tej nienasyconej kapłanki, żadne nie wiadomo co zadające tortury ciału i duszy przed zabiciem… żadne monstrum mieszający w głowie. Żadna nieuchronna śmierć na gilotynie.

Tylko miecz, zwykły kawałek metalu zadający szybką śmierć. Coś zwyczajnego. Coś normalnego.

Nie mogło to wzbudzić strachu u Rictora. W klasztorze w którym można było zginąć na tak wiele brutalnych i krwawych sposobów, śmierć od miecza była aktem łaski.
Co nie znaczy, że mężczyzna zamierzał dać się tak po prostu zaszlachtować. Drogo by skóry nie sprzedał, gdyby… miał czym oddać. Niestety zbroja raczej uniemożliwiała przerobienie wroga na krwawą miazgę. Pozostało mieć nadzieję, że w pomieszczeniu do którego wpadł Roland, Rictor znajdzie coś do otworzenia tego pancerza. Nadzieja ponoć jest matką głupich… acz może tym razem zatroszczy się o trójkę swych dzieci?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2016 o 22:34. Powód: wersja poprawiona
abishai jest offline