Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2016, 15:57   #11
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Po wykonaniu swojej pracy, kat i jego niewolnica zostali odprowadzeni do swojego “pokoju”. Co ciekawe, ten strażnik był jakiś inny niż pozostała reszta, miał mniej żywe i stanowcze ruchy a jego oczy nie świeciły tajemniczą poświatą spod zakrywającego cała twarz i głowę hełmu.
- Umm, dla Ciebie ziele do palenia, za tydzień pracy - rzekł do półorka i wasze wątpliwości zostały rozwiane. Przebudzony. Było to pewne jak to, że rano dostaniecie nowych do torturowania. Strażnicy normalnie nie odzywali się, ani razu nikt nie pisnął do was słówkiem, a ten przemówił ludzkim głosem. Szybko się wkopał, chyba pierwszy dzień pracy.
- Dla Ciebie dali… Czysty koc. I nowe szaty, czarne. - dodał zmieszany całą tą sytuacją i wręczył dziewczynie zawiniątko. Następnie dał krok w tył i zamknął drzwi od celi, przekręcając klucz.

Bazylia przez ułamek sekundy stała bez ruchu trzymając zawiniątko. Myśl o tym, co zamierzała zrobić już przyprawiało ją o zmęczenie i zniechęcenie. Narobi im kłopotów jeszcze... Rzuciła się do drzwi.
- Nie gadaj głupcze, albo cię powieszą! - warknęła mając nadzieję, że została usłyszana. Z drugiej strony może lepiej gdyby nikt jej nie usłyszał. Momentalnie pożałowała odzywania się. Akcja zawsze czyni reakcje, a odzywając się do strażnika zwali na nich konsekwencje tego czynu. Dlatego też płochliwie zerknęła na Rognira.

Na jej słowa strażnik wzdrygnął się, a ze strachu wypadły mu klucze. Szybko się schylił podnosząc je i memłając w swych spoconych łapach poszedł dalej. Tym razem nic nie mówił, nawet już nie wchodził do pozostałych cel z obawy, że się na niego rzucą, pobiją, ukradną zbroje i klucze, wszyscy uciekną a on otrzyma karę o jakiej nikt tutaj nawet nie śnił w najgorszych koszmarach.
Starł pot z czoła zawracając na schody prowadzące ku górze. Prawdopodobnie był jedynym strażnikiem tej nocy i będzie na nich ciągle stał.

Rognir posłał kobiecie znaczące spojrzenie, po czym przeniósł je z powrotem na drzwi od celi. Był zaintrygowany, choć milczał przez dłuższy czas. Kiedy strażnik się oddalił, zwrócił się do służki:
- Bingo! Ten człowiek będzie w stanie powiedzieć nam więcej, ale dajmy mu jeszcze czas - powiedział, po czym przyłożył ustnik fajki do ust i mocno zaciągnął się, wypuszczając spomiędzy kłów kłęby zielonawego dymu, niczym opary z wulkanu.
- W odpowiedniej chwili przyprzemy go do muru i wydusimy z niego wszystkie informacje.

- Niby jak? - zdziwiło się diabelstwo - On się boi nawet bardziej ode mnie. Nie umiem zdobywać zaufania słowami.
To były chyba najpewniejsze słowa jakie padły od kilku dni z ust Bazylii.
- Nie żeby mój wygląd specjalnie ułatwiał mi taką robotę… - dodała skwaszona.

- A kto tu mówił o zdobywaniu zaufania? - Zapytał półork, siląc się na ukazujący kły uśmiech.
- Zmusimy go do tego, a jeśli będzie milczał to za pomocą odpowiednich zabawek rozwiążemy mu język, nie sądzisz? - Dodał mając na myśli znajdujące się w nieodległej komnacie narzędzia tortur.

- Ale on też jest przebudzony. Równie dobrze może chcieć z nami uciec… - Bazylia zaczęła zaraz ustępując. - Nie żeby to miało znaczenie. Pewnie nawet nie trzeba będzie specjalnie próbować sądząc po jego reakcjach.
Kobieta odsunęła się od drzwi rzucając czyste ubranie na swoją pryczę. Odgarnęła dym z fajki i sama usiadła zamyślając się. Mieli szansę się stąd wyrwać. Wyrwać! Dopiero teraz do niej dotarło jaka to była szansa. Tak bardzo się zamotała w strachu, że niemal porzuciła nadzieję. Spojrzała od dołu na półorka. Uśmiechnęła się na moment.
- Spróbujmy, szkoda przegapić okazje. Nie powinno być trudno go wywabić. Mam dziwne wrażenie, że przyjdzie jeśli się go zawoła. Otworzy jak tylko poprosimy o zaparzenie wody na piecu w torturowni - stwierdziła spokojnie. - Pytanie tylko kiedy i co potem? Nie mamy pojęcia co tak naprawdę nam powie.
Diabelstwo rozłożyło nowy ciuch gdy zaczęła mówić. Widząc podobną sukienkę zarzuciła ją przez głowę. Zawiązała ramiączko i rozwiązała stare. Wstając wyciągnęła brudną szmatę i rzuciła ją w kąt.

Rognir uważnie przyglądał się przechadzającej się wzdłuż pokoju kobiecie. Po raz pierwszy odkąd ją poznał, zwrócił uwagę na jej krągłe, zmysłowe kształty, a w jego głowie pojawiło się kilka różnych wizji, będących tworem jego dzikich fantazji. Była jego niewolnicą i mógł przecież zrobić z nią co tylko zechciał. Był silniejszy, ważniejszy i tak naprawdę nikogo nie obchodził los diablicy. Co prawda brzydził się jej demonicznym pochodzeniem, ale w tym miejscu nie miał zbyt wielkiego wyboru.
Słowa kobiety nie docierały do Rognira, który skupił myśli na jednym. Chciał już wyciągnąć rękę w jej stronę i objąć ją silnie wokół pasa, kiedy przechodziła obok, ale nagle coś go ugryzło; powstrzymując jego nieokiełznane zapędy. Ocknął się natychmiast i wycofał dłoń.
Była jego niewolnicą, ale nie mógł tego jej uczynić. Zatracił w tym miejscu swą dawną osobowość, ale czuł, że taki czyn był niezgodny z jego naturą. Podobnie jak torturowanie innych. Brzydził się tym, brzydził się też sobą za samą myśl o skrzywdzeniu bezbronnej kobiety.
- Uhm… Przy najbliższej okazji - odparł krótko, gdyż usłyszał tylko ostatnie zdanie i musiał się domyśleć wynikającego z niego kontekstu. Odwrócił wzrok od Bazyli i położył się na swej pryczy, spoglądając w pusty sufit nad sobą. Nie potrafił wybić sobie z głowy scen rozkoszy, które zobaczył oczami wyobraźni i nie pomagał fakt, że ktoś nad nimi wyjątkowo głośno się pieprzył.

Bazylia też słyszała dźwięki z góy.
- Myślałam, że tylko przy nabożeństwie takie dźwięki… - mruknęła spoglądając w stronę sufitu. Usiadła z powrotem na łóżku aby zaraz się położyć. Nastąpiła chwila ciszy bardziej niezręcznej niż zwykle. Kobieta spojrzała na leżącego obok półorka. Zastanawiała się, podjudzona odgłosami, czy miała okazje z kimś współżyć. Była niemal przekonana, że ludzie niechętnie się do niej odnosili. Półork nie by też zupełnie obojętny, choć sytuacja specjalnie sprzyjała.

- Wygląda na to, że nasze urocze kapłanki błogosławionego drągala są bardziej religijne niż sądziłaś - odpowiedział z sarkazmem Rognir, wciąż spoglądając na sufit.
- Słyszałem, że nie wraca nikt kto przekroczy próg drzwi prowadzących do ich prywatnych komnat - dodał po chwili i spojrzał na Bazylię, która leżała na swej pryczy po drugiej stronie pomieszczenia.

- Ciekawe w takim razie co się z nimi dzieje - stwierdziła kwaśno kobieta. - Wolę nie wiedzieć zamiast tego stąd uciec i zostawić w cholerę cały ten bajzel. Z resztą to nie pora na rytuał. Kur… nawet pamiętam kiedy powinien być. To zaczyna się wżynać w umysł - jęknęła zakrywając dłońmi twarz. Zaraz jednak zrobiła dziwną rzecz. Złapała się za rogi i jakby ciągnąc za nie usiadła na łóżku.
- Nie wyrobię - syknęła zsuwając się na podłogę tylko po to aby zacząć robić pompki.

Rognir przyglądał się wyczynom kobiety z niemałym uśmiechem na twarzy. Rozbawiła go cała ta sytuacja. Sam chciał do niej dołączyć, ale był zbyt przemęczony całym dniem spędzonym na katowaniu innych. Ich krzyki wciąż odbijały się w jego głowie echem, a do tego doszły jęki rozkoszy z pokoju powyżej. Chwycił za poduszkę i zakrył sobie nią uszy, ale na niewiele to pomogło. Po chwili leżenia nieruchomo sam wstał i przyłączył się do Bazylii.
- Świetny pomysł - wyspał, czując jak jego mięśnie napinają się. Wykonał pierwszą serię ćwiczeń, po czym usiadł z powrotem na brzegu łóżka, aby móc złapać oddech i trochę odpocząć przed następną serią.

Bazylia nie miała tyle pary aby dłużej ćwiczyć. Również przerwała zastanawiając się co tak naprawdę robi. Spojrzała na półorka ze zmieszaniem.
- Wiesz, że jesteś… - tu zbrakło kobiecie słowa, aż sobie je przypomniała - ...męski?
Zasłoniła dłonią oczy wskazując drugą ręką na górę.
- To ich wina - jęknęła drżącym głosem.

Półork uśmiechnął się lekko słysząc słowa dziewczyny, które na nowo wzbudziły w nim pożądanie. Przez krótką chwilę przyglądał się jej badawczym spojrzeniem, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Mnie też… dekoncentrują. Od dłuższego czasu przyglądam się tobie i zastanawiam się czy coś mogło nas łączyć zanim to wszystko się wydarzyło. Nie wiem dlaczego, ale odczuwam dziwny pociąg do ciebie, którego nie potrafię wytłumaczyć - zdecydował się na szczerość, po czym wstał i podszedł do Bazylia siadając tuż obok niej. Miał nadzieję, że jego bliskość nie spłoszy jej.
- Pamiętasz coś? - Zapytał.

Bazylia była zdecydowanie bardziej zdziwiona niż przestraszona. Zastanowiła się chwilę.
- Jedyne co pamiętam i mogę jakoś wywnioskować to kuźnia. No i przeświadczenie, że znam to uczucie strachu… aaale nie. Tego nie pamiętam - dodała zmieszana odrobinę.
- Nie zaprzeczę jednak, że mam podobnie jak ty. Wydaje mi się jednak, że po prostu taki jesteś - wysiliła się na coś co można było nazwać komplementem.

Rognir skrzywił się lekko słysząc słowa kobiety. Zbyt wiele wyobrażał sobie po tej konwersacji, a winą za to obarczył kochanków powyżej. Brakowało mu tego, a wyboru właściwie nie miał żadnego, bo nie chciał ryzykować życia dla jednej nocy z kapłanką. No i wciąż miał nadzieję, że uda mu się uciec z tego miejsca.
- To co robię trudno nazwać czymś męskim. To nie jest tak, że katowanie innych sprawia mi przyjemność. Po prostu… staram się nie myśleć o tym, aby nie ześwirować. Traktuję ich jak rzecz, coś na czym mogę wyładować swoją złość na okrutny świat, w którym przyszło mi żyć. Obawiam się, że nie pociągnę tak długo…

- Znaczy mnie nie oto chodziło - mruknęła jeszcze bardziej zażenowana niż poprzednio. Zaczęła szukać rozpaczliwie co powinna powiedzieć aby nie spierdolić. Bała się, że już za późno.
- Khm, damy radę. Znajdziemy stąd ucieczkę tak? W końcu jest ten strażnik.

- Tak, uciekniemy stąd - Rognir nie wytrzymał i objął ją swymi potężnymi ramionami, zbliżając ją ku sobie. Nim dziewczyna zdążyła choćby krzyknąć w proteście, muskularny wojownik wpił się w jej usta. Delikatnie naparł na nią ciałem, licząc na to, że dziewczyna nie stawi oporu i ulegnie mu, kładąc się przed nim.

Bazylia spięła się na moment, ale tylko na moment. Poddała się kładąc pod ciężarem mężczyzny. Nawet docisnęła go do siebie odpowiadając na pocałunek. Mogła tylko się cieszyć, ze mężczyzna nie zrezygnował.
Zachęcone reakcją kobiety, zręczne dłonie wojownika niemalże instynktownie pomknęły w stronę jej krągłych piersi, gdzie zatrzymały się na krótką chwilę. Nie przestawał w tym samym czasie całować i nim w ogóle Bazylia się zorientowała, pozbawiona została swej sukienki, którą półork odrzucił gdzieś na środek pokoju. W końcu Rognir oderwał się od jej ust i zaczął podążać języczkiem w dół, pieszcząc jej rozpalone do czerwoności ciało.
Cichy jęk rozkoszy swej kochanki oraz jej gwałtownie unoszące się piersi, kiedy schodził coraz niżej, zbudziły w nim najdziksze instynkty i pragnienia. Kobieta zacisnęła swe jędrne uda wokół jego głowy, nie chcąc aby przestawał i nawet dźwięki dochodzące z góry przestały mieć dla nich jakiekolwiek znaczenie. Byli zwarci ze sobą w miłosnym uścisku; on pieścił jej ciało zręcznym językiem i spracowanymi dłońmi, a ona wynagradzała jego starania coraz głośniejszym orgazmem.

Kiedy Rognir w końcu wyczuł, że jego kochanka gotowa jest na więcej. Rozpiął spodnie, którymi również cisnął na oślep, gdzieś w kąt pomieszczenia. Chwycił ją za biodra i pociągnął w swoją stronę, tak że zrównali się ze sobą twarzami. W jego oczach lśniły iskry pożądania, obdarował ją ostatnim namiętnym pocałunkiem, po czym wszedł w jej ciało, rozgrzewając ją od środka.
Bazylia spięła się, niemalże podnosząc się do pozycji siedzącej, lecz półork powstrzymał ją, chwytając za nadgarstki, które przytwierdził do materaca łóżka. W jego gwałtownych, silnych ruchach była dzikość jaką można było spodziewać się po bestii. O ile wcześniej dołożył trudu, aby zadowolić swoją niewolnicę, tak teraz skupił się wyłącznie na swoich pragnieniach. Jego biodra unosiły się i opadały szybko, a na twarzy kobiety pojawił się grymas będący mieszanką bólu i rozkoszy.
W końcu i jej zaczęło się to podobać. Uwolnione od uścisku Rognira dłonie kobiety spoczęły na jego szerokich, umięśnione plecach i docisnęły bardziej do siebie. Zachęcony jej dotykiem półork poruszał się coraz szybciej, cicho przy tym sapiąc; na jego zamarłej w skupieniu twarzy zalśniły krople potu. Na chwilę przed utratą sił, Rognir docisnął się do niej w kilku gwałtownych ruchach, po czym zamarł i ułożył głowę obok jej ucha, ciężko przy tym dysząc. Zbierał siły na ciąg dalszy miłosnych igraszek…

Bazylia dyszała nie mniej niż jej kochanek. Była nieco oszołomiona całym zdarzeniem, jego intensywnością. Zadrżała na wspomnienie dreszczy jakie ją przechodziły pod wpływem działań półorka. Oczywiście strach jak zwykle i w tak przyjemnej sytuacji odnalazł miejsce w jej umyśle. Niepewność. Z czym dokładnie związana oczywiście nie wiedziała. Pokręciła głową wyrzucając niepotrzebne myśli. Wyswobodziła ciało spod ciężaru półorka co przypłaciła niezadowolonym spojrzeniem. Potrzebowała jednak oddechu. Opierając się na rękach spojrzała w sufit szukając gwiazd, których nie mogła dostrzec. Westchnęła w końcu dochodząc do siebie.
Wróciła spojrzeniem do półorka. Odwrócił się na plecy i również patrzył w sufit. Bazylia obserwowała go przez chwilę aby jakby od niechcenia położyć dłoń na jego szarozielonym torsie. Powiodła nią trochę wzdłuż, trochę wszerz, nieco zahaczyła o sutek. Zawahała się widząc lekkie niezrozumienie w oczach Rognira, ale podążyła dalej. Przesunęła palce na szyje wplatając je w gęsta brodę aby dotknąć jego ust. Niczym ślepiec i zarazem dziecko badała leniwie ciało mężczyzny. Pomasowała ucho, znów zjechała na bark, pierś, brzuch, nie zatrzymując się. Cichy pomruk odpowiedział na działania. Nie została tam jednak zbyt długo uznając, że jeszcze za wcześnie. Zamiast tego poświęciła więcej czasu na umięśniony tors. Usadowiła się okrakiem i pozwoliła sobie działać obiema dłońmi na nowo pobudzając mężczyznę. Każdą próbę przejęcia inicjatywy udaremniała spokojnym odtrąceniem rąk wyraźnie pokazując, że teraz jej kolej się odwdzięczyć. Odzwierciedliła wcześniejsze działania półorka wodząc po jego ciele nieco przydługim językiem. Zatrzymała się, poświęcając więcej uwagi kroczu, wywołując przy tym niemałą sensację u półorka. Głośniejsze westchnięcie odbiło się od ścian. Bazylia nie pozwoliła jednak aby na tym skończyła się zabawa. Uniosła swoje biodra aby nasunąć się aby ich na nowo połączyć. Tak do końca, zatrzymując się kiedy nie dało się dalej. Niespiesznie wzniosła się napinając mięśnie swych ud, by ponownie opaść. Powtórzyła to jeszcze raz i kolejny i jeszcze kolejny. Aż do skutku, cierpliwie, regularnie i ze satysfakcją w oczach zmieszaną z rozkoszą.
***
W końcu zmęczenie stało się silniejsze niż potrzeba zaspokojenia. Para kochanków opadła z sił pozwalając sobie odpłynąć w objęcia snu. Bazlia nim zasnęła pogrążyła się w myślach. Znali się niecałe dwa tygodnie. W końcu ciągłe odgłosy dochodzące z góry i brak przestrzeni sprawił, że instynkt przeją kontrolę. Do tej pory Rognir nie interesował się Bazylią jakby była kobietą. Diabelstwo nie potrafiło jednak ocenić czy była mu obojętna czy jego charakter mu na to nie pozwalał. Jak poznali się Bazylia była kłębkiem przerażenia. Nie wiedziała co się dzieje, kim jest, dlaczego ją zawleczono do tych piwnic, ani czym jest. Chodziła mijając ludzi, myśląc, że niczym się nie różni. Gdy przybyło przebudzenie wraz nim pojawiła się straszna rewelacja. Nie była człowiekiem. Do tej pory nie zauważała tego, ale znaki były nie do przegapienia. Kopyta, rogi, kolor skóry - nie mogła by się nawet oszukiwać. Dlaczego tylko, to że była czymś innym tak bardzo ją przerażało? Niewypowiedzina, podświadoma obawa zaciskała swoje czarne macki wokół umysłu diabelstwa. Skąś wiedziała, że jej wygląd to kłopoty dla niej samej. Dlatego gdy ją przypalali myślała, że to koniec jej życia. Ponury półork miał być jej panem i władcą, a ona jego służebnicą na każde zawołanie. A jednak po dwóch dniach wewnętrznej paniki zaczęła dostrzegać, że jeszcze żyje. Jej nadzorca nie fatygował się karać jej za każde przewinienie. Mogła nieco dłużej szorować podłogę, nieco mniej pospiesznie podawać narzędzia, nieco spokojniej spać. Nawet się odezwała kiedy w końcu ktoś ją zapytał o imię. Wtedy też nadzieja sumiennie zaczęła ryć swoją drogę w skorupie strachu, odłupując irracjonalny i niepotrzeb, a zostawiając ten najbardziej podstawowy. Strach o własne życue, wolę przetrwania. Nie była już otoczona przez katów, a inne ofiary tak samo pragnące wyrwać się z tego koszmaru. Można było wysilić się na sklecenie myśli. Można było spojrzeć na innych, dostrzec szczegóły. Na przykład to, że Rognir był przystojmy. Choć raczej chodziło o aurę jaką wokół siebie roztaczał. Wydawał się opanowany, choć jego gniew nie lada wystraszył dziew
***
Poranek znów przywitał dwójkę odgłosami rozkoszy dochodzącymi z góry. Bazylia leżała na piersi półorka spleciona z nim ciałem. Noc nadwyrężyła nieco ich siły. Dała jednak też nieco ukojenia dla duszy poprzez ciało. Diabelstwo uniosło powieki orientując się, że odgłosy są nieco niewłaściwe, jakby głośniejsze. Z nimi zmieszany był inny odgłos. Po chwili stał się jasny czym był. Bazylia się skrzywiła, a potem zdała sobie sprawę, że sami musieli dać nie gorszy pokaz dla wszystkich w piwnicach. To zepsuło jej humor. Skoro jednak strażnik był na tyle głupi aby bawić się sobą znaczy to był ten sam co wczoraj. Teraz nie mogli stracić okazji. Nie wiadomo kiedy nastała by druga. Niechętnie podniosłą się z ciepłej, choć niezbyt miękkiej, poduszki. Po chwili wahania pocałowała Rognira w usta na przywitanie. Nie wiedziała czy powinna traktować ich wyczyny cokolwiek ponad zwykłej potrzebie. Od razu się skarciła stwierdzając, że powinna leczyć się na głowę. Mogli nie przeżyć nawet próby dowiedzenia się czegokolwiek a co dopiero ucieczki. Ani to czas, ani miejsce.
Wstała i ubrała się dając znać, ze zamierza zawołać tego strażnika.
- Heeej! Strażnik! - zakrzyknęła na niego mając nadzieję, że przyjdzie.
- N-n-nie odzywaj się do mnie! Nie otworzę wam celi! - zająknął się i nawet nie drgnął ze swojego miejsca.
- Ale powinnyśmy posprzątać sale, poza tym wolno nam zagrzać wodę - zaprotestowało diabelstwo.
- Sobie zrobicie jak wrócą pozostali! - odpowiedział, a jego facjata nawet nie pojawiła się przed celą. Widać, że zachowanie Bazyli go odstraszało.
Diabelstwu opadły ręce. Jej szczęście normalnie. Przeświadczenie, że wszystko ma zawsze pod górkę dało o sobie znać. Strażnik nagle przestał być takim prostym celem i to oczywiście było z jej winy.
- Słuchaj no - zaczęła zmęczonym głosem. - Nie chciałbyś stąd uciec? Jesteś taki jak my.

Cichy stukot zakutych butów rozbrzmiewał coraz wyraźniej. Strażnik stanął przed drzwiami celi, patrząc z bezpiecznej odległości na zakratowany otwór w drzwiach
- Uciec? A niby gdzie chciałabyś uciec? Nie ma gdzie uciekać, majaczysz.
- Coś za tymi murami jest chyba nie?] Zostając tutaj na pewno doczekamy się naszych śmierci. Równie dobrze można spróbować stąd się wydostać. A ja wolała bym podjąć to ryzyko. Za bardzo chcę żyć, a ty?
- Bazylia zbliżyła swoją twarz do kratki.
Strażnik dał krok w tył. Jego twarz zakryta była hełmem, więc nie dało się nic wyczytać z mimiki
- Żyję. A Ty akurat idealnie tutaj pasujesz. Nie nabierzesz mnie, podstawili Cię! - oburzył się mężczyzna i wyciągnął krótki miecz.
Bazylia otworzyła usta w niemej bezsilności. Powinna to zostawić w cholerę. Nie była w stanie mu udowodnić, że nie była tym co jej zarzucał. Na nowo kołaczący się strach jednak kazał brnąć dalej, bo kiedy znajdzie się inna okazja?
- Gdyby mnie podstawili, to po wczorajszym już by się tobą zajęli. Nie mają tutaj zwyczaju się patyczkować. Jestem tak samo ich więźniem co cała reszta przebudzonych. Możesz zapytać się innych kobiet w celach - to była ostatnia linia obrony dla Bazyli.
Kiedy strażnik prychnął niedowierzająco, z celi obok dobiegł przyjemny, dziewczęcy głos
- To prawda! - potwierdziła młoda kobieta, ze spokojem w głosie - Mojego Verina zabrali wczoraj, zostałam sama w celi. Albo mnie powieszą dziś, albo znajdą nowego kata, któremu mnie oddadzą - dokończyła, a zainteresowany strażnik odszedł od celi Bazyli, aby przyjrzeć się osobie, która zabrała głos.
- Biedaku, niewdzięczną pracę Ci przydzielili, a mógłbyś być moim katem - powiedziała kobieta smutno, zbliżając się do drzwi celi i zaciskając drobne dłonie na jej kratach.
- A mógłbyś być moim katem - westchnęła powtarzając - Otwórz, ja nie jestem groźna, jestem sama tutaj. Te odgłosy z góry strasznie mnie podnieciły - mruknęła przyjemnie, a Bazylia mogła usłyszeć szczęk kluczy.
- Co jest kurwa?! - krzyknął nagle strażnik, a wy nie wiedzieliście o co chodzi, czy z tą dziewczyną było coś nie tak?
- Stójcie skurwiele! Już nie żyjecie! - uniósł się w złości i minął wasze cele kierując się w stronę schodów.
Dotychczas Rognir leżał na łóżku zwrócony w stronę Bazylii, która starała się dyplomatycznie wyjść z trudnej sytuacji. Z początku postanowił się nie ujawniać, nie chcąc spłoszyć strażnika, lecz kiedy usłyszał krzyki na korytarzu wstał niemalże natychmiast i podszedł do drzwi.
- Co tam się dzieje? - Zapytał kobietę, która wyglądała przez niewielkie, zakratowane okienko w drzwiach.
- Ktoś tu wszedł. Hej! Dasz radę wyjść? - Bazylia skierowała słowa w korytarz mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie iż to do niej.
 
Asderuki jest offline  
Stary 29-03-2016, 20:36   #12
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poranek. Zimny. Chyba mglisty. Szary.
Rictor leżał na łóżku chwilę zastanawiając się czy każdy poranek taki tu był. Pewnie tak.
Uśmiechnął się kwaśno i wstał. Niewątpliwie tym bardziej należało się stąd wydostać. Butelka sama niemal znalazła się w dłoni. Łyk cienkusza rozgrzał ciało.
Czy się bał? Tak. Rictor bał się. Ale nie śmierci. Nie bólu. Bał się złapania. Bał się zakucia w te kajdany ponownie. Bał się… uwięzienia.
Mieli ruszać dziś do klasztoru. On i dwóch pozostałych. Nie wyglądali na wojowników ani wiarusów. Bliżej im było do rzezimieszków i łotrzyków. Czy nimi byli? Rictor miał wrażenie że był rzeźnikiem. Świadczyłby o tym jego fartuch, którym owijał się w pasie. Ale może był kimś jeszcze?
Nie czuł się tylko rzeźnikiem. A oni?
Nie znał ich. Nie wiedział, czy można na nich polegać. Czy nie spietrają, czy go nie porzucą w ciężkiej sytuacji?
Mogą tak zrobić i Rictor niespecjalnie by ich winił. To co planowali, było wszak szaleństwem. Ba.. nie było nawet planem. Było wyrafinowaną formą samobójstwa. Ruszali wszak na oślep, bez broni, mapy. Bez niczego. To była głupota, to było szaleństwo.

Kolejny łyk tutejszego sikacza. Rictor zaśmiał się głośno.

I to mu się podobało. To było szaleństwo, ale przynajmniej było działaniem. A nie bezrozumną wegetacją. Rictor nie wiedział co spotkają w klasztorze, ale jednego był pewien. Cokolwiek się stanie, ten rozdział jego życia niewątpliwie się zamknie. I ten fakt napawał go ekscytacją.

Wkrótce ruszyli we trzech. Bez pytań, bez rozmów. W ciszy… jak mijające ich bydło. Nie mieli wszak odpowiedzi na pytania jakie ich dręczyły. A Rictor nie miał ochoty na rozmowę z nimi, na poznawanie ich. W końcu jak mógł ich poznać, skoro sami siebie nie znali? Rozmowa przyciągnęłaby uwagę strażników, a ta im nie była potrzebna.

Na szczęście… trójka mieszkańców miasta z obojętnymi twarzami jakoś nie przyciągnęła uwagi. Pergamin nie kłamał w tej materii. Oby i w innych kwestiach był równie prawdziwy. O ile zdołają to sprawdzić, bo wyglądało na to że nie mają pojęciu o wewnętrznej strukturze budowli. Nie wiedzieli gdzie mają iść, sama nazwa “piwnice torturowni” nie budziła w żadnym z nich jakichkolwiek wspomnień. Musieli liczyć na łut szczęścia… znowu. Trójka nieuzbrojonych mężczyzn w fortecy wroga, tylko na farta mogła liczyć. O dziwo, ten fakt, sprawiała że krew w żyłach Rictora płynęła szybciej. Nie bał się tej sytuacji. Jedyne czego bał się to złapania żywym…

… A jak się okazało, w tym miejscu było czego się bać. Jakaś demonica urządzała ceremonię połączoną z wyrafinowanym morderstwem. I Rictor omal nie skończył jako jedna z ofiar. Nie on jeden zresztą. Shade i Roland podobnie. Trochę dziwiło go, że kapłanka musiała mieszać w głowie by wyławiać kochanków.
Wszak samo jej ciało było jedną wielką pokusą. Śmierć biedaka była okrutna i bolesna, ale jakoś nie mogła wywrzeć wielkiego wrażenia na Rictorze… W jego osobistym rankingu… widziana niedawno egzekucja nadal królowała. A śmierć podczas figli… cóż… z pewnością klasztor oferuje bardziej bolesne i poniżające zgony niż ten. Bardziej od zgonu zaniepokoiły go latające oczka, które im zaczęły towarzyszyć. Mogły być groźne, ale póki co nie były… więc należało zostawić je w spokoju. Wszak atak na nie mógł wywołać alarm. Oczywiście Rictor mógł się mylić i mógł to być poważny błąd. Ale Roland i Shade też nie rzucali się do ataku na nie. No i nadal… wszyscy byli pozbawienie broni. Kolejny powód by nie okazywać agresji.
Zresztą fortuna się do nich uśmiechała. Odnaleźli przejście, nie zostali zaatakowani przez potworki. Rictor jako chyba najodważniejszy ruszył pierwszy, a może jako najgłupszy?
Nie dbał o to… odwaga czy głupota, cokolwiek go pchało do przodu, było użyteczne. Może być i głupcem.

I w końcu nastąpiło to czego się spodziewał. Nie było usłużnych barmanek w tym piekielnym miejscu, nie było zatrwożonych sług, nie było nikogo kto chciałby pomóc trójce desperatów. Był za to osiłek w ciężkiej zbroi i z mieczem w łapie. Zaskakująco mało przerażający w porównaniu z istotami patrolującymi ulice i zaskakująco bardzo ludzki. Było to pocieszające… Rictor bowiem spodziewał się kolejnych czartów w tym przeklętym przez bogów miejscu.

Tym coś wrzasnął, ale Rictor nie przeraził się widokiem strażnika. Ani jego mieczem. Był zaskakująco spokojny i nawet… zadowolony. Ot, napatoczyli się na strażnika. Nie było w tym nic dziwnego i niezwykłego. Nic przeraźliwego. Żaden potwór, żadna bestia pokroju tej nienasyconej kapłanki, żadne nie wiadomo co zadające tortury ciału i duszy przed zabiciem… żadne monstrum mieszający w głowie. Żadna nieuchronna śmierć na gilotynie.

Tylko miecz, zwykły kawałek metalu zadający szybką śmierć. Coś zwyczajnego. Coś normalnego.

Nie mogło to wzbudzić strachu u Rictora. W klasztorze w którym można było zginąć na tak wiele brutalnych i krwawych sposobów, śmierć od miecza była aktem łaski.
Co nie znaczy, że mężczyzna zamierzał dać się tak po prostu zaszlachtować. Drogo by skóry nie sprzedał, gdyby… miał czym oddać. Niestety zbroja raczej uniemożliwiała przerobienie wroga na krwawą miazgę. Pozostało mieć nadzieję, że w pomieszczeniu do którego wpadł Roland, Rictor znajdzie coś do otworzenia tego pancerza. Nadzieja ponoć jest matką głupich… acz może tym razem zatroszczy się o trójkę swych dzieci?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2016 o 22:34. Powód: wersja poprawiona
abishai jest offline  
Stary 01-04-2016, 12:00   #13
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację

Z założenia zadanie było proste; dostać się do klasztoru, stamtąd do jego piwnic a z piwnic do tunelu, potem tą drogą do fosy i upragniona wolność zdobyta. Niestety, nie wszystko w tym niedoskonałym planie było do przewidzenia, jak chociażby podążające za mężczyznami, mackowate, purpurowe oczy lub chociażby strażnik, który rzucił się w ich kierunku gdy tylko dojrzał ruch na schodach.
Kiedy Roland w popłochu zeskoczył z dwóch ostatnich schodków, aby zwiać do torturowni, Shade w tym czasie wpadł na pomysł rzucenia butelką alchemicznego ognia. Sama myśl może i głupia nie była, gdyby nie fakt, że zachłanne płomienie prócz strażnika, dotknęły też Rictora, na którego Więzienny się rzucił w ferworze walki. Na skutek poniesionych obrażeń, zapijaczony kolega Przebudzonych padł nieprzytomny, a Shade mógł jedynie mruknąć pod nosem “Ups”. Stał w osłupieniu, kiedy to Rictor zaczął pomału się wykrwawiać
Roland dobył pierwszą broń, jaka wydawała mu się najbardziej skuteczna i podnosząc ją niemal się zachwiał. Nie był umięśnionym wojownikiem, a już tym bardziej nie potrafił machać wielkim toporem, jednak panika, jaka go ogarnęła, nie dała chwili na zastanawianie się nad takimi niuansami. Nie wiadomo, czy rzucił się na Strażnika, bo taki miał pomysł i opętał go szał, czy może po prostu ciężar katowskiego topora przeciążył go, jednakże skutek ataku był zaskakujący. Roland jednym uderzeniem rozpołowił zakuty w hełm łeb Więziennego. Posoka trysnęła obficie, oblewając stojących najbliżej, w tym podążające do tej pory, trzy Oka.
Nie wiadomo, czy to szok czy zdumienie, a może po prostu zaprogramowanie, sprawiły, że te nagle posłały w stronę zabójcy Strażnika trzy fioletowe stróżki promienia, które powaliły Rolanda na kolana i spowodowały paraliż całego ciała. Dzielny bohater nie mógł się ruszyć, a Złe Oczy przeniosły swoje spojrzenia na stojącego na nogach Shade’a. Ten dyskretnie, bez gwałtownych ruchów, z obawy przed atakiem, ukucnął przy nieprzytomnym Rictorze i podał mu miksturę leczniczą, która szybko postawiła mężczyznę na nogi. Wściekły i nieorientujący się do końca w sytuacji, po prostu podniósł się z podłogi i mimo, iż w jego kierunku od razu został wystrzelony raniący promień, mężczyzna zaczął tłuc biedne, acz wciąż złe, Oczko pięściami, nie oszczędzając przy tym swych knykci.
Harmider, jaki po tym zapanował, był trudny do ogarnięcia. Z bocznego korytarza wybiegła rogata kobieta, o czerwonym kolorze skóry, ubrana w czarną, długą sukienkę i z impetem rzuciła się na jedno z lewitujących Oczu. Barczysty półork, który wyszedł tuż za nią, nie był spontaniczny jak Bazylia, pierwsze kroki skierował ku swojej ukochanej broni, którą zdjął z haków i gotów był do szybkiego uporania się z wrogami, których widział pierwszy raz. Kiedy to Shade został sparaliżowany, Roland znów mógł się ruszać i wykorzystując okazję rzucił się z zemstą na Oko, które tak łapczywie się na niego patrzyło. Niestety, mimo usilnych prób, śliskie macki z łatwością wymsknęły się spod jego uścisku, a na domiar złego w rewanżu poczęstowało go ponownie wiązką, która spowodowała paraliż i Roland znowu leżał śliniąc się obficie.
Rictor, wściekle okładający pięściami Oko, nie miał żadnych zahamowań ani skrupułów. Prawdopodobnie, nie miał też żadnej taktyki, wyglądał po prostu jakby ogarnął go nieopisany szał, pełen złości i nienawiści, która aż z niego kipiała. Każdy cios dotkliwie ranił Potwora, który w pewnym momencie zwiotczał i opadł na betonową podłogę z plaskiem, a fioletowa maź sączyła się niespiesznie okalając jego martwe ciałko.
Wiercące się w uchwycie Bazyli Oko, próbowało wyrwać się spod jej silnych rąk, jednak jego flegmatyczne i pozbawione sił ruchy, nie zdołały uciec. Diabelstwo korzystając z tej okazji, zmieniło rodzaj uchwytu i poczęło uderzać wrogiem o ścianę, a z samotnego, cyklopiego oczka poczęły płynąć łzy bólu i rozpaczy. Waląc raz po raz o kamienny mur, sprawiła, że Oko rozpaćkało się na ścianie, pozostawiając po sobie fioletową plamę, zaś trzecie z gromady, które do tej pory tak uporczywie pastwiło się nad Rolandem, po prostu uciekło, przenikając przez ścianę torturowni.
Sala tortur była przestrzennym pomieszczeniem, w którym było wiele miejsca oraz przeróżnych, acz bezużytecznych dla was, rzeczy. Dopiero teraz, kiedy emocje poczęły opadać, a rany zasklepiać z pomocą magicznych środków, poczuliście swąd tego miejsca. Zaschnięta jucha, nie tylko ta z dnia wczorajszego, ale i zapewne sprzed wielu tygodni, sprawiała, że smród był niewyobrażalny. Drażnił nozdrza i docierał aż do gardła, powodując odruchy wymiotne. Szare, kamienne ściany nadawały miejscu obskurności i chłodu, nie zachęcając do dłuższego pozostania. Sam fakt, że niedługo mogą pojawić się tutaj silniejsi przeciwnicy, również do tego nie zachęcał.

Przebudzeni nie mieli zbyt wiele czasu na dyskusję, jednak szybka wymiana zdań mogła pomóc ustalić im pewne szczegóły, a przeszukanie pomieszczenia dać parę ciekawszych rzeczy, które w podróży mogłyby się przydać. Bazylia szybko wróciła do swojej celi jedynie po rzeczy, to samo uczynił Rognir, który nie mógł przepuścić takiej okazji do ucieczki. Nikt normalny i o zdrowych zmysłach nie zechciałby dłużej zostać w tym miejscu, tym bardziej, że do dwóch pracujących tutaj osób doszedł nieprzyjemny fakt - skoro cela numer trzy była pusta, a z dwójki zabrano kata, to czy ich cela nie była następną, do pozbycia się znajdujących w niej pracowników? Wszystko wskazywało na to, że następnej nocy mogliby już nie przeżyć.

Bezimienna kobieta, która miała przy sobie klucze strażnika, ponagliła resztę osób. Wyglądała na bezbronną i słabą istotę, więc to pewnie dlatego, nie pognała przodem zostawiając wszystkich w torturowni. Nie była głupia, nie widziała dla siebie szans na przetrwanie w samotności. Dziewczyna była niska, bardzo chuda i ubrana tak samo jak Bazylia, tylko kolor jej sukienki był szary. Szata ta miała tylko jedno ramiączko i czujny wzrok Rolanda bezbłędnie oszacował jej przeznaczenia; miała być łatwa do zsunięcia. Bez wątpienia była to jedna z niewolnic, o których słyszeliście.

Johanna, bo tak się przedstawiła gdy byliście już w tunelu, szła najbardziej z tyłu, trzymając w ręku prowizoryczny worek, który zrobiła z białego prześcieradła. Miała tam jakieś rzeczy, ale nie wiedzieliście co tam skrywała. Niepytana nic się nie odzywała, patrząc pod nogi ze spuszczoną głową. Tunel był cały kamienny, na ścianach przytwierdzone były pochodnie, które bez problemu dało się zdjąć. Szliście cały czas prosto, gdyż tylko tam prowadziła droga. Korytarz jednak nie był tak długi, jak wam się wydawało, ponieważ po około trzydziestu krokach, droga się rozwidlała; jedna ścieżka wiodła dalej prosto, a druga skręcała w prawo.
Musieliście się zastanowić, co jest dla was ważne. Czerwonoskóra kobieta poinformowała was, że właśnie z podziemi brani są więźniowie i choć nie słyszeliście żadnych krzyków i głosów, niektórzy z was wciąż w myślach mieli Sarę, przemiłą barmankę, która tak wiele dla was zrobiła. Tylko, czy ona na pewno gdzieś tutaj była?


 
__________________
Discord podany w profilu

Ostatnio edytowane przez Nami : 01-04-2016 o 12:19.
Nami jest offline  
Stary 08-04-2016, 09:33   #14
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Bazylia odsunęła się od ściany, zostawiając to coś, co wgniotła w kamień. Odwróciła się w stronę ludzi, niemal od razu unosząc ręce do góry.
- Jesteśmy po waszej stronie - powiedziała niepewnie. Zaczęła się wycofywać w stronę celi.
Ki diabeł, pomyślał Shade, widząc rogi na głowie kobiety, która przed chwilą zatłukła jedno z oczu.
Kiedy jego rany zasklepiły się na wskutek mocy mikstury leczniczej, Roland uważnie przyjrzał się dwójce. Z jednej strony pomogli im uporać się z latającymi oczami, z drugiej jednak oboje nie wyglądali na godnych zaufania. Wygląd kobiety od razu przywrócił wspomnienie ze spotkania z “kapłanką” piętro wyżej; bynajmniej nie te dobre. Może nieco się różniły, jednak diabeł to diabeł. Natomiast mężczyzna wyglądał jakby mógł rozłupać komuś czaszkę gołą ręką… i wynosić z tej czynności dużo frajdy.
Wspierając się na wielkim katowskim toporze, Roland nagle przypomniał sobie wczorajsze słowa barmanki. Spojrzał na Rognira, a później na Bazylię.
- To ty jesteś katem, a ty jego niewolnicą? - zapytał wprost i wyciągnął rękojeść topora w stronę dobrze zbudowanego półorka. - Myślę, że lepiej będziesz się tym posługiwał. Wczoraj wieczorem usłyszałem o was od barmanki w karczmie. Nie ma jej tutaj z wami?
Bazylia rzuciła spojrzeniem na półorka dalej powoli się przesuwając w jego stronę.
- Em… tak i nie - odpowiedziała oszczędnie.
Shade spode łba spojrzał na nieludzia.
- Kat? Olśniewająca rekomendacja - powiedział do Rolanda. - Nie widziałeś niedawno jednego takiego w akcji? Na szafocie?
- Cholera, skoro to są lochy, to tutaj powinni ją zabrać… Kurwa… - mruczał pod nosem Roland. Następnie zaś spojrzał na Shade'a. - Barmanka mówiła, że będziemy w stanie się dogadać. Gdyby chcieli nas zabić, to rzuciliby się od razu na nas, a nie na te latające paskudztwa. Jak dla mnie to wystarczy, by nie brać ich za zagrożenie.
Słowa Rolanda jakoś nie przekonały Shade'a, który spojrzał pytająco na rogatą kobietę.
- A ty co powiesz?
- Ja? - zdziwiła się kobieta. - Ym, nie braliśmy udziału w ścinaniu głów. W zasadzie to głównie tutaj siedzimy pozamykani w celach. Tak. Może nas z raz czy dwa wypuścili do karczmy - wyrzuciła słowa nerwowo nieco opuszczając już ręce na dół. - Chcemy się stąd wyrwać tak samo jak wy… bo jesteście normalnymi przebudzonymi nie?
- To raczej wy nie wyglądacie zbyt normalnie - stwierdził Shade. Kobieta mająca rogi i kopyta, facet, który na człowieka nie wyglądał... Kto tu był normalny lub nie?.
- Poza chęcią wyrwania się stąd… wiecie jak to zrobić? - spytał Rictor po prowizorycznym zabandażowaniu swojej nogi własnym fartuchem.- Jeśli wiecie to macie okazję powiedzieć. Jeśli nie to, kto chce iść to niech się zbiera. Kto nie… ląduje w celi i czeka na powrót kolejnego strażnika. Zmarnowaliśmy już dość czasu na walkę, nie ma co czekać w jednym miejscu aż zjawi się kolejny strażnik, być może z towarzystwem. Miecz i topór z przodu.. reszta za nimi - zadecydował obojętnym tonem mężczyzna. Nie mieli bowiem luksusu czasu na dziwienie się i dociekanie. - Pogadamy w drodze.
- To rozsądne, ale którędy? - zgodziło się diabelstwo uspokajając się. - Mamy klucze po strażniku, od niego się już niczego nie dowiemy.
Bazylia skrzywiła się rzucając ostatnie spojrzenie na martwego idiotę. Wycofała się do celi pospiesznie zbierając manatki w postaci pomniejszych bambetli danych jej i półorkowi. Wszystko wylądowało w prowizorycznie stworzonej torbie z szaty jaką nosiła wcześniej.
- Na górę wpadniemy na innych strażników, a na dole trzymają innych przebudzonych. Proszę powiedzcie mi, że wpadając tutaj mieliście jakiś plan.
- Podobno jest tu gdzieś tunel, którym wynoszą i wyrzucają zwłoki - powiedział Shade. - Jeśli nie w tym miejscu, to pewnie niżej. Inni przebudzeni raczej nie powinni być groźni. Pewnie też zechcą uciec z tego przeklętego miejsca.
- Długo jeszcze będziecie tak gadać, czy może po prostu stąd się ruszymy? - rzuciła pospiesznie młoda kobieta, której imienia jeszcze nikt nie znał. Stała przy schodach zniecierpliwiona, z prowizorycznym workiem na rzeczy zrobionym z prześcieradła
- Przejście jest pod schodami.
- Plan polegał na wyjściu przez klasztor… nie było zbyt wiele czasu na planowanie. Nie w tym mieście - wzruszył Rictor rozwiewając wszelkie złudzenia co do dobrze zaplanowanej akcji. - Czy my wyglądamy na takich co mają jakiś solidny plan?
Po tych słowach ruszył za młodą dziewczyną, która się nie przedstawiła. Gdyż miała rację. Po co gadać po próżnicy.

W tunelu:


Drzwi, prowadzące do tunelu, uległy przeważającej sile wroga... tudzież kluczom, które miał
Rognir szedł korytarzem tuż obok Bazylii, nie zwracając zbytnio uwagi na resztę towarzyszy. Po pewnym czasie dotarli do rozwidlenia, gdzie jedna z dróg mogła prowadzić do wyjścia, a druga zapewne do więzienia. Wizja ratowania skazańców nie spodobała się za bardzo półorkowi.
- Jeśli ratować skazańców to tylko po to, aby w nadarzającej się okazji wykorzystać ich za mięso armatnie - odezwał się po chwili, zastanawiając się nad właściwą drogą. - Więcej bezużytecznych darmozjadów nam nie trzeba. Po co w ogóle ratować kolejną kurwę? Wystarczy nam jedna pocieszycielka - dodał, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Johanny, która skuliła się pod jego wzrokiem.
- Urocze - stwierdził ironicznym tonem Rictor i podsumował sytuację beznamiętnym tonem.- Jeśli jest okazja i możliwość… można by przynajmniej ich wypuścić. Może któryś wie coś użytecznego, a nawet jeśli nie, to zrobią chaos w tym miejscu. Niemniej… bądźmy rozsądni. Jeśli cel pilnuje coś potężniejszego niż strażnik z mieczykiem, to lepiej odpuścić sobie bohaterskie zagrywki. Nie jesteśmy herosami.
- A w ogóle wiemy czy to nie będzie ta sama droga? - zauważyła rogata przemilczając słowa półorka.
- To też… prawda - zgodził się z nią Rictor.
- Skoro nie potraficie podjąć decyzji to pozwólcie komuś z jajami to zrobić - odezwał się Rognir i bez słowa wyjaśnienia ruszył korytarzem na wprost. Coś mu mówiło, że droga prowadząca na prawo zaprowadzi ich do cel więziennych, a wtedy pewnie zostałby przekonany przez resztę towarzyszy do uwolnienia kolejnych skazańców. Zważywszy, że mieli zamiar uciec z tego przeklętego miasta, zapasy żywności mogły okazać się kluczowe w przetrwaniu poza jego murami, więc dzielenie ich na więcej niż kilka osób zwyczajnie nie wchodziło w grę.
Speszona Bazylia bez słowa ruszyła za Rognirem. Zaczęła żałować, że w pośpiechu ostatecznie nie wzięła czegokolwiek z torturowani jako broni.
Shade'owi było obojętne, czy więźniowie zostaną uwolnieni, czy nie, jednak doszedł do wniosku, że im większy tłum będzie uciekać, tym łatwiej będzie ową ucieczkę zauważyć.
Ale równocześnie im więcej osób ucieknie, tym trudniejszy będzie pościg za uciekinierami. Były więc i plusy, i minusy podjęcia próby uwolnienia innych Przebudzonych.
Zatrzymał się na moment przy rozwidleniu i spojrzał na Rictora.
- Spróbujemy kogoś uwolnić? - spytał.
Roland nie czekając na odpowiedź Rictora ruszył korytarzem prowadzącym w prawo. Biorąc pod uwagę kształt całego miasta i położenia klasztoru, droga na wprost musiała prowadzić do upragnionej wolności, zaś ta druga...
- Jesteśmy winni to tej dziewczynie - rzucił nieco oschle Roland, zatrzymując się na kilka sekund, by zmierzyć towarzyszy niedoli wzrokiem. Widać po nim było, że reakcja dwójki nieludzi mocno go rozdrażniła. - Jeżeli nie chcecie ze mną iść to proszę bardzo, nie będę was ze sobą ciągnąć na siłę. Czekać również na mnie nie musicie.
Jako że Rictor absolutnie nie ufał i nie wierzył Rognirowi, oraz miał jaja i odzywki półorka tam, gdzie słońce nie dochodzi, to wzruszył ramionami i ruszył za Rolandem. Co jednak nie znaczyło, że traktuje go jako przywódcę… Po prostu… szli akurat w tą samą stronę.
- Zobaczymy… czy się uda kogoś uwolnić - stwierdził w odpowiedzi na słowa Shade’a. - Jeśli to będzie możliwe.
- A nuż się uda - potwierdził Shade, również skręcając w prawy korytarz.
 
Kerm jest offline  
Stary 08-04-2016, 17:24   #15
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Poszło im żałośnie. Byli swoimi własnymi wrogami. Rictor padł rażony zarówno przez strażnika jak i przez Shade. Ból… był nieprzyjemny, ale popadanie w otchłań śmierci już mniej. To było jakieś rozwiązanie, jedno z możliwych w tym miejscu. Zapewne nie najgorsze.
Ale nie wyszło, Shade postanowił wyratować Rictora z objęć śmierci. Co niekoniecznie musiało się rzeźnikowi mu podobać. Rictor wstał na nogi i przepełniony gniewem zaatakował. Instynktownie i brutalnie… ciosy jednak były wyuczone. Uderzał tak by zranić, uderzał tak gdzie wedle niego znajdowały się naczynia krwionośne, które uderzenia mogły rozerwać. Uderzał tak by zabić. I to było ciekawe.
Gdy patrzył na swoje dłonie po walce… pokryte juchą oczka, zdawał sobie sprawę że kiedyś gdzieś mógł nimi zabijać ludzi. Czy zabił nimi kogoś? Czy zabił kogokolwiek? Nie wiedział, ale ten fakt go intrygował. Rictor nie czuł się mordercą. Może kogoś zabił, ale chyba w uczciwej walce. Chyba…
Gdy skończyła się walka Rictor spojrzał na trójkę nowych towarzyszy, rogatą, półorczego kata i chudzinę.
Raczej nie wyglądali na godnych zaufania, ale Roland myślał inaczej i oddał topór katowski tak po prostu z własnej woli. Niezbyt mądry ruch wedle Rictora, ale cóż… sam Rictor był ranny, a poza tym wolał ufać własnym pięściom niż toporowi. Czego nie można było powiedzieć o Rolandzie. On potrzebował broni. Dobrze że chociaż Shade nie był aż tak hojny i nie oddał swojego miecza.

Po krótkiej rozmowie ruszyli wszyscy. Rictor nie zastanawiał się z początku kim są towarzysze, choć obecność kata go mierziła strasznie. Nic nie mówił, o nic się nie pytał, z niczego się nie zwierzał. Wolał by pozostali mu obcy i w miarę obojętni, tak jak Shade i Roland. To bowiem miejsce w którym łatwo było o zgon, toteż nie chciał odczuwać żalu, po tych którzy nie wyjdą stąd żywi. Sam zresztą też nie chciał by ktoś po nim płakał po zgonie. Ruszyli dalej, aż doszli do miejsca w którym…

… nastąpił rozłam. Półork nagle poczuł, że ma jaja. Jakoś przez tyle lat, gdy lizał buty swych panów, żadnych nie wyhodował, a tu mu nagle wyrosły? Zabawne. Kat w oczach Rictora był typowym osiłkiem, płaszczył się przed silniejszymi, pomiatał słabszymi. A Roland oddając mu swój topór udowodnił swą słabość. Tym razem jednak Roland okazał się mieć jakiś kręgosłup. Kto by pomyślał?
Rictor więc poparł Rolanda, nie dlatego że miał rację. Ale dlatego że półork był w oczach Rictora niegodny zaufania i nie zamierzał iść wraz z nim. Roland był szlachetny, ta szlachetność mogła ich zabić, ale… samolubstwo i arogancja kata mogła również ich zabić. Ale przynajmniej Rictor nie musiał się martwić że topór katowski skończy w jego plecach, gdy półork przeżyje skurcz jąder i nawrót lojalności do swych panów. Kobiety poszły z półorkiem. Nie martwiło to Rictora, ani się do nich nie przywiązał, ani mu się podobały. Nie były więc warte uwagi Rictora. Skoro wolały iść z kimś kto uważa ich za ladacznice, to cóż… pewnie były nimi i zasługiwały na to co czekało je przy półorku, który nimi pomiatał. Co kto lubi, prawda?
Rictor więc ruszył z Shade'm, który prawie go zabił i z Rolandem który prowadził ich na prawię pewną zgubę. Nie ma co, doborowe towarzystwo.
A jednak Rictor uśmiechał się zadowolony. Co miał wszak do stracenia? Życie?… dobry żart.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 08-04-2016, 20:37   #16
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Korytarz ciągnął się przez kilkadziesiąt kroków prosto, ale po chwili zaczął zakręcać pod dziwnymi kątami w najróżniejsze strony świata. Nawet Rictor stwierdził, że ktoś kto projektował te podziemia, musiał być pijany. Troje przebudzonych, którzy zdecydowali się podjąć próbę uratowania barmanki, nie musiało martwić się o światło ze względu na dziwnie emanującej kamienie przy sklepieniu. Ich czerwony blask nie tylko nieco niepokoił, ale też sprawiał wrażenie "oblepiać" wędrowców jak pajęczyna.
W końcu jednak pojawiło się przed nimi kolejne rozwidlenie, jedna odnoga korytarza prowadziła w lewo, druga w prawo. Obie drogi były do siebie bliźniaczo podobne, głównie za sprawą zalegającej w nich, nieprzeniknionej ciemności.
- Cholera - syknął Roland bezskutecznie starając się dostrzec cokolwiek w mroku korytarzy. Nie namyślając się długo, z westchnieniem odwrócił się w stronę z której przybyli. - Musimy się cofnąć i zabrać ze sobą pochodnie z tamtego korytarza. Bez nich wiele nie zdziałamy.
- Jeśli te korytarze prowadzą do cel... zawsze myślałem, że więźniowie są głośniejsi - stwierdził Shade. - Kamieni z sufitu nie zdołamy wydłubać - dodał. - Musimy się cofnąć. - zgodził się z Rolandem, równocześnie z uwagą przyglądając się kamiennej podłodze. Jeśli tędy wywożono zwłoki, to jakieś ślady mogły zostać.
- Nie traćmy czasu - powiedział Roland i ruszył pospiesznie po pochodnie.
Shade poszedł za nim. Łażenie po ciemku, po nieznanych korytarzach, zdało mu się mało rozsądne. Rictor wzruszył ramionami i również podążył za pozostałą dwójką. Niewątpliwie powrót po pochodnie był jedynym sensownym posunięciem jakie w chwili obecnej mogli podjąć.
Dobre kilka minut zajęło im zabranie pochodni i powrót z nimi. Znowu musieli przejść ten sam odcinek, oblani tajemniczym światłem, które podsuwało im niepokojące myśli. Przez własną nierozwagę, bądź raczej roztargnienie stracili wiele cennego czasu. Z pochodniami w rękach mogli ujrzeć w końcu, co kryło się w spowitych mrokiem korytarzach. Oba nie różniły się zupełnie niczym, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Dlatego wybór drogi zdawał się z pozoru obojętny.
Shade, który z pochodnią w dłoni zaczął oglądać posadzkę, zdołał dostrzec jednak, iż ścieżka prowadząca na prawo jest splamiona krwią, ledwo wyraźną. Tak jakby ktoś starał się ukryć ślady. Na lewo zaś ściany wydały się być miejscami podrapane przez jakieś wielkie pazury, ale istota tych rozmiarów, która mogła posiadać takie wielkie szpony, nie miała prawa się tutaj zmieścić.
- Trochę mało tej krwi, jak na systematyczne wywożenie zwłok - powiedział Shade. - A te ślady... Nie wiem, czy mogłyby pochodzić od wózka, który by się obijał od ściany do ściany. Jakiś dziwny by był pomysł z takimi pazurzastymi zdobieniami.
- Utylizacja trupów… karmienie szczurów… dużych i z ostrymi pazurami... tam chyba lepiej nie iść. Więc druga ścieżka.- stwierdził krótko Rictor.
- Racja. Tak więc chodźmy - powiedział Roland, odwracając się w stronę prawego korytarza. W gruncie rzeczy obie drogi nie wydawały się mu nazbyt sympatyczne, jednak koniec końców musieli podjąć jakąś decyzję. - I tak już sporo czasu zmarnowaliśmy na te pochodnie. Musimy się spieszyć.
- Czy czasem trupy nie miały być wyrzucane do fosy? No i jaki zwierzak będzie drapać ściany stale na tej samej wysokości, na dodatek w poziomie? - Shade miał nieco inne zdanie, niż kompani i miał nadzieję, że ich przekona.
- To bardzo… bez znaczenia. Tak czy siak, chyba nie będziemy sprawdzać jak wygląda właściciel pazurów, co?- stwierdził Rictor z przekąsem. Bo wszak tak naprawdę nie było ważne, kto miał rację… ważne było co pazury znaczyły dla ich trójki. Nie ma co się tam pchać bez powodu.
- Według mnie to nie jest zwierzak - odparł Shade. Uniósł pochodnię i jeszcze raz przyjrzał się ścianie, chcąc dokładnie obejrzeć ślady, jednak po krótkich oględzinach stwierdził, że nie jest w stanie określić ich pochodzenia.
- Z pewnością nie jest to zwykły zwierzak… demoniczny szczur, demon, inne pazurzaste zagrożenie - wzruszył ramionami Rictor podążając za Rolandem i nie czekając na to aż Shade się ruszy. Na wszelki wypadek trzymając jedną dłonią pochodnię, drugą sięgnął po sztylet przy pasie.
- Jakie ma znaczenie czyje to ślady? Każdy z korytarzy może prowadzić do więzienia. Niczego nie dowiemy się, stojąc w miejscu - dodał Roland, zatrzymując się i czekając na ostateczną decyzję Shade’a. Ten wciąż nie zgadzał się z tokiem myślenia Rictora, lecz zamiast dalej dyskutować wzruszył jedynie ramionami i skręcił w prawy korytarz.
Droga którą w obrali przez jakiś czas biegła prosto, aż znowu zaczęła kręcić dziwna zakręty pod różnymi kątami, nawet w pewnym momencie się zwężając, aż wreszcie została krótka prosta, na której końcu dostrzec można było jakieś światła pochodni. Być może oświetlały jakieś pomieszczenie, bowiem się nie przemieszczały.
Prowadzący pochód Shade ruszył w tamtą stronę odrobinę pewniejszym krokiem, acz wciąż ostrożnym. I ta uwaga uratowała mu życie. Niespodziewanie pod jego stopami otworzyła się zapadnia. Mężczyzna krzyknął zaskoczony w chwili gdy grunt zniknął mu pod stopami, a na jego miejscu pojawiła się niewielka przepaść, na dnie której czaiły się ostre szpikulce. Upadek na nie oznaczał tylko jedno - śmierć. Shade jednak nie dał się tak łatwo byle prostej pułapce. Błyskawicznie, niemalże instynktownie zareagował i w ostatniej chwili zdołał się chwycić krawędzi. Dysząc ciężko podciągnął się ku gorze, nie chcąc nawet patrzeć na kolce, które raz na zawsze mogły przypieczętować jego los. To było dość traumatyczne przeżycie.
Kiedy wszyscy (a zwłaszcza Shade) się już dostatecznie uspokoili, wspólnie zaczęli przyglądać się pułapce. Zapadnia miała jakieś dwa metry długości i była szeroka na cały korytarz.
- Może jednak sprawdzimy najpierw ten korytarz z pazurami? - zaproponował Shade i równocześnie zaczął oglądać ściany - zapewne istniała jakaś możliwość zablokowania tej pułapki.
- Jeżeli nie znajdziemy metody na zamknięcie tego - mówił Roland szukając jakiegoś ukrytego przełącznika na ścianach i podłodze - to i tak nie będziemy mieli chyba innego wyboru. Cholera, ale skoro już tak daleko zaszliśmy…
Rictor zaś przykucnął przy niej próbując sobie przypomnieć, czy w torturowni nie było aby mebla dość szerokiego, by nadawał się na solidną kładkę i dość lekkiego by we dwóch mogli go tu przytargać.
Shade, by mieć wolne ręce, rzucił pochodnię na drugą stronę zapadni, po czym wziął rozbieg i skoczył. Los widać mu sprzyjał, bowiem nie musiał sprawdzać, czy ostrza są dostatecznie ostre, by zrobić z niego durszlak. Będąc już po drugiej stronie odsunął się od krawędzi pułapki, by zrobić miejsce dla pozostałych.
Zaraz za nim skoczył Roland z sercem w gardle. Przepaść w cale nie wymagała jakichś niesamowitych zdolności akrobatycznych by ją przeskoczyć, jednak świadomość czyhającej na jej dnie zagłady sama w sobie stanowiła przeszkodę.
- Uf, to nie było wcale takie trudne - stwierdził przeskoczeniu pułapki. Dysząc z nerwów przywarł do ściany korytarza, jakby szukał w czymś pewnego oparcia.
- Oby… - Rictor jako ostatni szykował się do tego skoku, podążając śladem towarzyszy, rozpędził się, skoczył. Znowu wszyscy znaleźli się obok siebie.
- Bądźmy ostrożni więc… może trzymać się będziemy za rączki, w razie gdyby pod szpicą naszej wesołej grupki znów otworzyła się zapadnia? - zaproponował Rictor łapiąc oddech po przeskoczeniu, bo serce mu niemal podeszło do gardła.
Przebudzeni (po krótkiej chwili na złapanie oddechu) ruszyli naprzód chcąc wreszcie odzyskać upragnioną wolność. Jednak mieli tu coś jeszcze do zrobienia. Musieli odnaleźć uprowadzoną karczmarkę. Przeszli ostatnie kilkadziesiąt metrów w stronę rzucanego przez pochodnię światła, aż znaleźli się na progu pomieszczenia skąpanego w półmroku. Wzdłuż ścian ciągnęły się bardzo duże ilości kratowanych cel, w których jednak nie byli w stanie niczego dostrzec. W wielkiej sali zalegała grobowa cisza. Co jakiś czas dzwoniły jakieś pojedynczy łańcuchy, ale tylko tyle. Wszyscy naraz zaczęli mieć złe przeczucia.
Roland zrobił krok do przodu, zszedł o jeden stopień i... z głośnym chlupnięciem zanurzając tym samym swoją stopę w jakiejś cieczy. Co prawda nie była żrąca, ale za to dziwnie ciepła. Mężczyzna cofnął się gwałtownie, niemalże wpadając na swoich towarzyszy. Zbliżył pochodnię do stopy i dopiero wtedy dostrzegł w co tak właściwie wdepnął.
Była to najprawdziwsza krew. Jeszcze raz spojrzeli uważnie na skąpaną w mroku salę, tym razem uwagę skupiając na jej podłodze. Wszędzie była krew, która wesoło pływała sobie przez całe pomieszczenie, krążąc pomiędzy kratami i wśród kolumn. Była płytka, ale nie zmieniało to faktu, że przerażała stojącą u progu trójkę. Substancja płynęła sobie wolno w kółko, chyba po to, by nie skrzepnąć.
- Na wszystkie demony! - zaklął Shade, pospiesznie cofając nogę.
- Nie wygląda na to, by tu miało być wyjście - dopowiedział zaraz. - [/i]Są za to cele... Szukamy Sarę?[/i]
- Uwalniamy wszystkich… jak leci - stwierdził cicho Rictor, ale nie ruszył się od razu. Całe to miejsce budziło ciarki. Skąd tyle krwi? Wszelkie domysły mężczyzny kończyły się brutalnie zmaltretowanymi ciałami z których “radośnie” wypływała pulsując w rytm zamierającego serca. Tego się obawiał i spodziewał. Że nie będzie kogo ratować.- Albo od łańcuchów i kajdan, albo… od przedłużającej się agonii.
Roland nabrał głęboko powietrza, spoglądając na spływającą po jego stopie krew. Przez dobrą chwilę zamarł w milczeniu, obserwując z odrazą czerwony basen.
- Krew ilu ludzi musi zalewać to pomieszczenie? - zapytał w końcu, lecz oczywiście nie spodziewał się od nikogo odpowiedzi.
- Chyba nie mamy wyjścia - dodał zaraz po tym, jak otrząsnął się z szoku. Postąpił naprzód zanurzając stopy w krwi. Zaraz zatrzymał się i odwrócił do dwójki kompanów. - Musimy znaleźć Sarę. Zobaczmy najpierw czy będziemy w stanie otworzyć jakoś te cele… i czy ich mieszkańcy wciąż żyją... Shade, mógłbyś iść pierwszy i badać mieczem, czy nie ma tu więcej takich dziur jak w korytarzu? Pod tą krwią raczej ciężko będzie cokolwiek dostrzec, nim będzie za późno. Będę zaraz za tobą, w razie czego możesz liczyć na mój refleks. - Wraz z ostatnimi słowami Roland próbował chyba wydusić z siebie jakąś żartobliwą nutę. Bezskutecznie.
- To potrwa całe lata... - Shade nie był zbyt optymistycznie nastawiony.
Zrobił krok, potem kolejny, tylko po to, by się znaleźć we krwi po łydkę. Zaklął bezgłośnie, po czym powoli ruszył w stronę najbliższej celi, którą od pomieszczenia odgradzały pionowe, żelazne pręty. Shade przysunął pochodnię do krat, by dokładniej zobaczyć wnętrze celi, ale natychmiast się cofnął, gorzko żałując, że w ogóle ma ze sobą pochodnię. Cela była zatłoczona. W pewnym sensie... Dwudziestka co najmniej ludzi. Powieszeni na hakach, niczym w rzeźni, a z licznych ran ściekała krew, której krople bezszelestnie skapywały do basenu.
Jakaś plugawa magia” - pomyślał Shade.
- Nie potrwa… nie możemy jednak rezygnować bez spró…- to że Rictor spodziewał się podobnych widoków nie oznaczało, że to co widział nie zrobiło na nim wrażenia. Zbladł czując jak żołądek podchodzi mu do gardła. Zacisnął jednak dłonie w pięści starając się opanować i przyjrzał biedakom… czy ich rany dają im w ogóle jakieś szanse na przeżycie… czy też skrócenie tej agonii byłoby lepszym wyborem.
- Jeśli w każdej celi jest coś takiego... - Shade był przerażony. Przeszukanie tylu cel, w poszukiwaniu Sary nie wydało mu się to zadaniem, którego by się chciał podjąć.
- Saro? Jesteś tu gdzieś? - powiedział głośno. - Saro?! - zawołał, jednak znikąd nie dobiegła do niego odpowiedź.
Ludzie w celi nie ruszali się... no może lekko drgały im kończyny. Żyli? Shade, chcąc to sprawdzić i zwrócić na siebie ich uwagę, walnął w tworzący kratę pręt rękojeścią miecza. Metal uderzył o metal, ale głowica odbiła się bezdźwięcznie od kraty.
- Cóż to za przeklęte miejsce? - pytaniem Roland skomentował odkrycie Shade’a. Stał teraz nieco za towarzyszami, gdyż widok wiszących na ciał sprawił, że nagle poczuł się słabo. - Nie mam pojęcia co to za magia ale… chyba powinniśmy być wdzięczni, że nie słyszymy ich… krzyków.
- Nie mamy innego wyjścia… musimy sprawdzić co jest dalej w tych celach - dopowiedział, jakby nie chcąc przyjmować do wiadomości odpuszczenia sobie karczmarki.
- I co zrobisz? Jak to otworzysz? - spytał Shade, miał co prawda klucz po zabitym strażniku, ale już zdążył sprawdzić, że do kłódki nie pasuje.
- Są osłabieni upływem krwi… jest granica po której, nawet bólu nie czujesz - stwierdził Rictor, z odrazą przyglądając się tym lochom. W przeciwieństwie do Rolanda nie dziwił się temu co zobaczyli. Przeklęte miejsce… oczywiście że takim było, wszak nie widzieli dotąd co by przeczyło temu określeniu.
- Sprawdzimy jeszcze trochę… zobaczymy jeszcze kilka może kilkanaście cel, a potem… możliwe że będziemy musieli zawrócić - dodał. Ratowanie Sary to jedno, a wędrówka bez celu w zasięgu oczy… to jednak marnowanie czasu i sił.
Shade ruszył dalej, chcąc sprawdzić kolejną celę. I następną. Przy ósmej miał zamiar zawrócić, lecz jego oczy wyłapały pewien szczegół, przez który serce aż mu zamarło. Ujrzał wiszącą nad czerwoną topielą Sarę. Widok był okropny, ale dziewczyna wyglądała na kogoś, kogo się dało jeszcze uratować, bowiem była jedynie przywiązana do haka, a nie nań nabita. Jej ciało nosiło ślady dotkliwego biczowania.
Shade walnął rękojeścią miecza w kłódkę, z cichą nadzieją, że solidne uderzenie rozwali zamknięcie. Miecze zwykle były robione z lepszego metalu, niż kłódki. Widać przed Przebudzeniem Shade za mało ćwiczył, bowiem kłódka poddała się dopiero za piątym razem, a dzielnego oswobodziciela niemiłosiernie bolała ręka.
- Chodźcie mi pomóc - powiedział do swych towarzyszy niedoli, równocześnie wchodząc do celi wraz z Rictorem i Rolandem.
- [i]Przytrzymajcie ją - poprosił Shade, chowając miecz i wyciągając zza pasa zabrany z sali tortur nóż. Rictor i Roland tak uczynił ostrożnie chwytając Sarę, by nie sprawiać jej dodatkowego bólu. Dosyć szybko Shade’owi udało się przeciąć sznur blisko haka.
- Chodźmy stąd. W korytarzu ją uwolnimy do końca - zaproponował Shade.
- Potrzebujemy jeszcze łańcuchów i lin… ona nie przeskoczy przez zapadnię - ocenił Rictor.
- Może lepiej zabierzemy te drzwi? - Shade wskazał na wrota od celi. Wyglądało na to, że dadzą się wyjąć z zawiasów. - Zanieś ją do suchego korytarza i wróć nam pomóc.
- Niech postara się lepiej jakoś zatamować jej krwawienie - powiedział Roland podchodząc pospiesznie do drzwi. - We dwóch powinniśmy dać sobie z tym radę.
- Masz... spróbuj tym…- Rictor cisnął Shadowi resztę swojego rzeźnickiego fartucha, by wykorzystał je na prowizoryczne opatrunki, po czym wraz z Rolandem zaczął kombinować nad zdjęciem drzwi. W tym czasie Shade położył Sarę na podłodze w korytarzu, przeciął krępujące ją więzy, po czym pokroił fartuch na pasy i zaczął opatrywać rany dziewczyny.
W ścianach rozległy się dziwne odgłosy przesuwających się bloków oraz przelewającej się cieczy. Krew zaczęła szybciej płynąć naokoło środkowego murku, a ciała na hakach zaczęły wierzgać kończynami we wszystkie strony, kiedy dosłownie jakaś plugawa magia przebijała ich na wylot w celu wysączenia większej jej ilości.
Cokolwiek się działo, to wyglądało to bardzo, ale to bardzo źle. Musieli uciekać.
Shade skończył opatrywać ostatnią ranę Sary, po czym spojrzał w stronę komnaty, skąd dochodziły niepokojące odgłosy. Na szczęście poziom krwi się nie podnosił, ale wszystko wskazywało na to, że im dalej się stąd znajdą, tym lepiej. Zabrał resztki liny, wziął Sarę w ramiona i ruszył w stronę pułapki. Miał nadzieję, że kompani wnet poradzą sobie z drzwiami, a te będzie można wykorzystać w charakterze kładki i przerzucić nad zapadnią.
- Ruszamy… chyba nie chcemy wiedzieć co tu jeszcze się dzieje. - Rictor chwycił zdobyczną kratę od przodu i ruszył za Shadem. - Czas już się stąd ulotnić.
- Mhm - zgodził się Roland, pomagając nieść towarzyszowi ciężkie wrota celi. Miał nadzieje, że dobrze spełnią one role prowizorycznego mostu nad pułapką.
Shade dotarł do zapadni i, zamiast skakać, przepuścił swych kompanów, targających nieporęczne drzwi od celi. Jak się okazało, trzeba było nieco pokombinować, by niesiona przez Rolanda i Rictora krata spełniła pokładane w niej nadzieje, jednak bogowie najwyraźniej mieli swoje plany co do podążającej korytarzem czwórki, bowiem wszystkim udało się cało i zdrowo dotrzeć na drugą stronę pułapki.
Shade co prawda miał duszę na ramieniu, gdy pod nogami widział zakrwawione ostrza, na szczęście jednak udało mu się przedostać na drugą stronę, chociaż to, że niósł Sarę, nie ułatwiało mu przejścia.
Następnie cała czwórka ruszyła żwawym krokiem w kierunku rozwidlenia, na które natrafili wcześniej. Labrosse co chwila rzucał przejęte spojrzenie w stronę barmanki, zastanawiając się, czy to on jest winny stanowi w jakim się znajdowała. Ile musiała ścierpieć od czasu kiedy mroczni strażnicy zabrali ją ze sobą? Co jej zrobili? Co by było, gdyby nie zdążyli na czas? Roland zastanawiał się również, czy jego głębokie przejęcie inną, prawie całkowicie nieznaną mu osobą, jest częścią jego prawdziwej natury, odebranej przeszłości, czy jedynie tymczasowym skutkiem jej utraty. Czy prawdziwy on zaryzykowałby własne życie, by jej pomóc? A jeżeli nie, to czy na pewno chciał na nowo stać się tym kim był?
Skradziona przeszłość miała bądź co bądź również swoje pozytywne aspekty. W końcu kto nie chciałby zapomnieć czasem o smutnych czy upokarzających wydarzeniach ze swojego życia? Zapomnieć o okrucieństwach, których się dokonało? Niewiedza potrafi być czasem mniej bolesna niż świadomość prawdy. Ale czy był to wystarczający powód by Roland nie chciał poznać swojej przeszłości? Jakby miał w tej kwestii cokolwiek do powiedzenia…
Nie było czasu na rozmyślania. Kwestią czasu było nim ktoś odnajdzie w końcu ciało strażnika i pośle z nimi pościg. Roland nawet nie ukrywał zdenerwowania. Chciał żyć, delektować się każdą chwilą wolności, przyjemności. A teraz wszystko to kojarzyło mu się z jednym, wypowiedzianym przez barmankę słowem - “Utopia”.
To tajemnicze miejsce było ich jedyną nadzieją, i nie ulegało wątpliwości, że albo dotrą tam szczęśliwi, albo zginą próbując.
 

Ostatnio edytowane przez Hazard : 09-04-2016 o 12:40.
Hazard jest offline  
Stary 08-04-2016, 21:46   #17
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Dwójka nieludzi wraz z towarzyszącą im kobietą uzgodnili ze soba spojrzeniami, że przydało by się postarać być cicho. Niestety powolne kroki Rognira oraz Bazylii tak czy siak odbijały się echem w wąskim korytarzu drażniąc uszy. Ten zakręcał raz w lewo, raz w prawo, aż wreszcie, po jakichś pięciu minutach, otworzył się na sporej wielkości wykutą w kamieniu komnatę długą na dobre pięćdziesiąt metrów i szeroką na dwadzieścia. Wzdłuż ścian stały posągi wszelkiej maści istot, których widok powodował ciarki na plecach, gdyż były to demony wszelkiego rodzaju i kształtu. Ich niepokój zaczął narastać, kiedy świecące fioletowym blaskiem pochodnie osadzone przy posągach zapalały się jakby czując czyjąś obecność, tym samym tworząc ścieżkę do wielkiego łuku znajdującego się na końcu komnaty zaczynającego się na krańcach leżącej naprzeciwko krótszej ściany, a osiągający najwyższą wysokość przy sklepieniu - idealnie na środku. Przypominał on jakiś specyficzny łuk drzwiowy, ale po tych ani śladu. Poza trzeszczeniem magicznych pochodni - panowała głucha cisza.

Rognir po wejściu zaczął rozglądać się za czymś czym mógłby rzucić we wrota. Jego nieludzkie oczy dostrzegły w końcu kawałek odłupanego szpona jednej z demonicznych figur. Zagarnął go z ziemi i cisnął z całej siły w stronę łuku. Nic się nie wydarzyło. Widać wrota, o ile faktycznie tym były, nie działały w tym momencie. To nieco ośmieliło Bazylię, która podeszłą kawałek bliżej. Nie zdążyła jednak zajść daleko gdyż półokr wyminął nazbyt ostrożną kobietę i pewniej zaczął zbliżać się do wrót. Jednak każdy jego krok sprawiał, że czuł się coraz mniej pewnie. Czasami mał wrażenie, iż oczy tych monstrów lekko się poruszają i spoglądają na niego swymi kamiennymi oczami. Mniej więcej po przejściu trzech czwartych długości komnaty usłyszał dziwne kliknięcie, które echem rozległo się po pomieszczeniu.Tylko jego refleks pozwolił mu się schować za kolumną, kiedy rój strzałek przeszył powietrze wszerz komnaty. Pech chciał, że dwie z nich zdołały się wbić w przedramię półorka. Szczęściem rany te były płytkie, choć nieco dokuczliwe.
- Mogło być gorzej - mruknął Rognir, przyglądając się zakrwawionemu przedramieniu. Wyciągnął strzałki i przyjrzał się ich ostrzom. - Brak trucizny - dodał pod nosem, po czym odrzucił je na bok i ruszył dalej korytarzem. Tym razem jednak, półork zaczął się uważniej przyglądać otoczeniu, badać każdy metr kwadratowy posadzki przed sobą, a pomagało mu w tym stylisko topora oburęcznego, którym niczym ślepy, badał podłoże na półtora metra od siebie. Bez większych problemów dotarł już do końca komnaty i przystanął pod przeciwległą ścianą. Dopiero teraz dostrzegł delikatny zarys run wzdłuż łuku, które niestety zupełnie nic mu nie mówiły. Kiedy się rozglądał, zauważył jednak kilka innych ciekawych elementów otoczenia. Po obu stronach pomieszczenia, zaraz przy “drzwiach”, były jakieś przyciski. W posadzce również były jakieś wgłębienia zaraz za posągami, które również do nich prowadziły. Wyglądało to tak, jakby miały rozprowadzać jakąś ciecz...
Bazylia zatrzymała się kiedy Rognir aktywował pułapkę. Jej spojrzenie rozbiegało się gwałtownie szukając zarówno potencjalnych wrogów jak i innych oznak niebezpieczeństwa. Nic się jednak nie wydarzyło. Półork zaś powędrował dalej. Diabelstwo spojrzało niepewnie na kobietę po czym ruszyło za mężczyzną. Bardzo ostrożnie i najlepiej po jego śladach.
Bazylia zatrzymała się również koło łuku aby przyjrzeć się runom.
Język otchłanny diabelstwa zdołał odczytać znaczenie znaków. Był to jakiś rodzaj oznaczenia mającego służyć osobom, które się przez te “drzwi” przemieszczają. Jak się okazało - te “drzwi” wcale nie są “drzwiami”. To był materialny okaz jakichś wrót teleportacyjnych.
Treść run brzmiała: BRAMA 3, OBRĘB 4, POZIOM 2
Czerwona kobieta przeczytała po cichu napis tłumacząc go na wspólny. Spojrzała na półorka, a potem za siebie, na korytarz z którego przyszli.
- Nie wiem, co to oznacza do końca. Nie specjalnie też uśmiecha mi się, że tamci sobie poszli. Głupio zginąć kiedy zasmakowało się odrobiny wolności - przyznała odwracając się z powrotem do przejścia. Dotknęła swojego rogu i pociągnęła za niego przekręcając sobie delikatnie głowę.
- Raźniej po prostu by było - dodała markotnie, podchodząc do przycisku. - Ryzykujemy?
Półork kiwnął głową. Oba przyciski zostały wciśnięte, co wywołało jakiś dziwny odgłos za ścianą przypominający małą lawinę kamieni. Nagle rynny mające coś prowadzić do posągów zaczęły wypełniać się krwią i wpływać do statuł.
Z błyskiem światła łuk, przy którym znajdowali się Rognir oraz Bazylia, zalśnił bladym blaskiem bezdźwięcznie oznajmiając, iż portal stoi otworem. Byłoby pięknie, gdyby nie wyszła z niego jakaś równa Rognirowi wzrostem istota w czarnej szacie zakrywającej całe ciało. Spod kaptura dostrzec można było jedynie czerwone oczy.
Głosem przypominającym niskie warczenie powiedział:
- Podaj hasło.
Bazylia zbladła z przerażenia. Nie dość, że krew, światło to jakaś postać wyszła na zewnątrz. Co gorsza zapytała o hasło. No i świeciły jej się oczy. Diabelstwo sparaliżowało strachem. Nie miała najmniejszego pojęcia jakie hasło podać i skąd mogła by je znać.
- Śmierć - odpowiedział sucho Rognir, po czym odpiął z pasa swój bat i wziął mocny zamach. Długa na kilka metrów broń zatoczyła szeroki łuk w powietrzu i pomknęła z prędkością błyskawicy ku szyi zakapturzonej istoty. Przecięło ją jednak w pół jak ducha nie wyrządzając żadnej krzywdy. Popatrzyła na półorka, splatając ręce przed sobą i wypowiadając w tym samym tonie słowo “Rozumiem”. Następnie zniknęła, a za nią również i portal, pozostawiając zwykłą kamienną ścianę z łukiem i runami.
Znów nastała cisza, ale krew się wciąż lała.
Bazylia się odwróciła do Rognira z mieszanką przerażenia i niedowierzania na twarzy.
- Dlaczego? - wycedziła pół-szeptem. - Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego ją zaatakowałeś? Mogliśmy chociaż spróbować zgadnąć to hasło.
- Nie przywitał się ze mną - odpowiedział półżartem Rognir, a na jego zarośniętej twarzy zagościł lekki uśmiech. - Był nieuprzejmy, a hasła i tak nie znałem - wzruszył ramionami, po czym zaczął się wracać korytarzem, którym przybył.
- Nic tu po nas - rzucił za siebie.
Twarz diabelstwa przybrała wyraz totalnego zdziwienia, czy też bezkresnego osłupienia, albo całkowitego niezrozumienia.
- A-ale - wybełkotała Bazylia patrząc bezradnie jak półork odchodzi. - Co?
Słysząc w odpowiedzi ciszę i widząc, że ludzka kobieta również podążyła za Rognirem Bazylia w końcu sama powłóczyła swoje kopyta do przodu. Jej umysł jednak zdawał się nie rozumieć. Motywy zachowania towarzysza przerastały pojmowanie czerwonoskórego diablęcia. Być może strach przed konsekwencjami i śmiercią zasłaniał jej pewne rozwiązania. Być może zwyczajnie była głupia. Jakakolwiek była odpowiedź przysparzała kobietę o ból głowy do tego stopnia, że musiała złapać się za rogi i targnąć swą pustą łepetyną na boki.
Stało się to akurat jak dochodzili do tego samego rozwidlenia przy którym rozdzielili się z tamtymi ludźmi.
- Wygląda na to, że jednak pójdziemy tędy… - jęknęła cicho przeczuwając konflikt jaki może się wywiązać jeśli znów spotkają tamtych ludzi. Oczywiście ich spotkali. Przy kolejnym rozwidleniu. No i było ich więcej.
 
Asderuki jest offline  
Stary 09-04-2016, 14:34   #18
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Kroki powrotne obu grup odbijały się w korytarzu jak fałszywe nuty zagrane przez nieutalentowanego artystę. Metaliczny smród krwi niósł się po korytarzach powodując mdłości, lecz każdy z Uśpionych był na tyle zdeterminowany, by je zignorować i przeć twardo do przodu. Mieli nadzieję, że ich upór wyprowadzi ich na wolność, bowiem lepiej zginąć wolnym niż żyć w niewoli. Stan Sary, choć była opatrzona i względnie stabilna, pogarszał się z każdą chwilą w niewyjaśniony sposób. Być może go z powodu energii tego miejsca, która była wręcz przytłaczająca.

Spotkali się na drugim rozwidleniu i zaczęli się mierzyć mało przyjemnymi spojrzeniami. Bazylia oraz Rognir zdołali się dowiedzieć, że ścieżka ze ścianami pokrytymi wielkimi, głębokimi zadrapaniami jeszcze nie została zbadana. Wahali się, ale nie pozostało im nic innego, jak pójść w tamtą stronę w stanie gotowości bojowej. Kiedy postawili pierwszy krok, zaczęli słyszeć chrzęst ciężkich pancerzy stalowych dobiegających z obu korytarzy poza tym jednym niezbadanym. Na granicy ich widzenia dostrzegli kilka par czerwonych oczu. Strażnicy!

Rzucili się do szalonego biegu nie przejmując się już tym, co może ich spotkać. Odbijali się od ścian na zakrętach, potykali się o własne nogi, czasami zdarzało się, że wpadali na siebie. Robili wszystko, by znaleźć się jak najdalej od ścigających ich żołnierzy. Wiedzieli, że gdyby zostali schwytani, to byłby dla nich koniec. Przez ich umysł nie przebijało się to, że mogą właśnie pędzić w paszczę lwa lub innego, znacznie gorszego stworzenia.

Dostrzegli wreszcie światło… Światło dnia. Światło dnia! Płuca paliły ich niemiłosiernie, a nogi bolały, ale ten widok dał im nowe siły, by przebiec jeszcze te kilka dodatkowych kroków dających upragnioną wolność. Wolność! Myśl ta krążyła w ich głowach jak efekty spożycia jakiegoś narkotyku. Blask słońca oślepiał ich z powodu długiego czasu spędzonego w podziemiach. Przebyli tą drogę i… Poczuli jak spadają w dół.

Ich upadek zamortyzowały ciała jakichś nieszczęśników i… kości, na których te ciała były ułożone. Znaleźli się w otaczającej miasto suchej fosie, a wylot z podziemi ział jakieś dobre dziesięć metrów nad nimi. Chyba było cudem, że nikomu się nic nie stało, choć stanęli na równe nogi cali obolali. Dopiero teraz rozejrzeli się dokładnie po okolicy. Krawędź tego rowu znajdowała się dobre sześć metrów nad nimi, a wszędzie dookoła leżały szczątki innych ofiar - rozłożone przez nieubłagane prawa natury, zjedzone przez padlinożerców, pogryzione oraz całe. Tu i ówdzie wzdłuż szkieletów przemykały dziwne stworzenia, od których aż jeżyły się włosy na karku. Wiedzieli, że muszą się stąd szybko wydostać. Tylko pięć kroków dzieliło ich od krawędzi fosy, lecz czekała ich również mozolna wędrówka pod górę. Może znajdą wśród zwłok coś, co im odrobinę pomoże? Wyglądało na to, że do upragnionej wolności pozostało tylko tych kilka metrów.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 10-04-2016, 15:44   #19
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trzeba było wziąć dupę w troki i jak najszybciej wynieść się z tych przeklętych podziemi.
Latające oczy, miotające paskudnymi promieniami. Pułapka, która pochłonęła niejedno życie. Zalana krwią komnata. Krwawiące ciała.
Czy potrzebne były jeszcze jakieś argumenty?

Shade przez moment zastanawiał się, czy gdyby dostał się w ręce Strażników, to straciłby życie na szafocie, przy biernej obecności bezmyślnych widzów, czy też może trafiłby do jednej z cel, a jego krew zasilałaby zbiornik, służący nieznanym mu, lecz z pewnością niecnym celom.
Słabo mu się zrobiło od samej myśli, a wizja siebie, nabitego na hak niczym zwierzęca tusza, nie poprawiła mu nastroju.
Już chyba szafot był lepszy.

Spróbował przyspieszyć kroku, chociaż słodki ciężar, spoczywający w jego ramionach, niezbyt sprzyjał tego typu działaniom. Co jednak miał zrobić? Zostawić Sarę na pewną śmierć i uciec? Z pewnością nie należał do aniołów, ale porzucenie kogoś niezbyt mu pasowało.
Przekazać komuś innemu? Bezdusznemu półorkowi na przykład? Shade był pewien, że Rognir uznałby Sarę za zbędny ciężar, a jedyne dobrodziejstwo, jakie by jej wyświadczył, to byłoby skrócenie jej o głowę.
O ile, oczywiście, zechciałby stracić kilka cennych chwil na ten zbędny gest.


Shade nie miał czasu by cieszyć się tym, że miał rację, że to korytarz poznaczony pazurami był tym, który należało wybrać dawno temu.
Gdyby nie Roland i Rictor i ich przeklęty upór, już dawno byliby daleko stąd. Nie uwolniliby co prawda Sary, ale też nie mieliby na karku dwóch wybryków natury ani (co było znacznie gorsze) czerwonookich Strażników.
Pal sześć zresztą kolor ich oczu - bardziej chodziło o zamiary, jakie Strażnicy żywili w stosunku do uciekinierów, zamiary dla tych ostatnich niezbyt miłe.

Z każdym krokiem Sara stawała się coraz cięższa, a oddech Shade'a - coraz szybszy i płytszy, rwący. Shade zdawał sobie sprawę z tego, ze to pierwsze jest tylko złudzeniem, ale dla jego zmęczonych mięśni złudzenie było jak najbardziej realne.


Łup! Łup! Łup!
Kroki Strażników brzmiały coraz głośniej. Shade miał wrażenie, że Strażnicy są coraz bliżej, że są tuż, tuż za jego plecami, że zaraz go dopadną.
Miał już mroczki przed oczami, gdy nagle posadzka się skończyła, a on runął z krzykiem w dół.



Pozbierał się jakoś, zaskoczony tym, że nie połamał sobie rąk czy nóg. I karku.
Sara też żyła.
Wystarczył rzut oka by zorientować się, że znaleźli się w miejscu, o którym słyszeli wcześniej - w fosie. Miejscu paskudnym tak z wyglądu, jak i z zapachu, lecz stanowiącym ostatnią przeszkodę na drodze ku wolności.
Problemy jednak stale się przed nimi piętrzyły i nie ogranczały się do sześciu metrów, które trzeba było (w pionie) przebyć.
Wśród stosów ludzkich resztek buszowały stworzenia, z którymi Shade nie zamierzał zawierać bliższej znajomości. Co prawda przerośnięte gąsienice czy szczypawy miały dosyć jedzenia, ale kto mógł wiedzieć, co takiemu robalowi przyjdzie do tępego łba? A nuż zechce skosztować świeższego mięsa lub zabawić się w polowanie?
No i byli przecież Strażnicy. Co prawda Shade nie sądził, by któryś zechciał skakać do fosy, ale przecież istniały łuki i proce. Co za problem pobiec i przynieść? Strażnik, którego zabił Roland, miał w sakiewce kamienie, idealnie się nadające jako pociski do procy.

Grzęznąc po kostki w gnatach i zgniłym mięsie Shade przeszedł kilkanaście kroków w bok. Posadził Sarę przy ścianie, po czym zaczął przeszukiwać okolicę, w dość naiwnej nadziei, że zdoła znaleźć coś, co pomoże im w wyjściu z tarapatów.
Nic, nic, nic... aż wreszcie, pod przeciwległą ścianą, wzrok Shade'a padł na przedmiot, który w zasadzie nie miał prawa tu być.

Łuk był nie tylko ładny, ale i sprawny, a na dodatek tuż obok leżał kołczan z siedmioma strzałami.
Prezent od losu?
Już po chwili się okazało, że najnowsze zdobyczy Shade'a towarzyszył rozdarty plecak, który dziury dorobił się na skutek gwałtownego kontaktu ze złamaną gałęzią, której kawał sterczał ze ściany.
A więc los nie tyle sprzyjał Shade'owi, co okazał się nieprzyjazny dla jakiegoś nieszczęśnika, który zapewne podszedł zbyt blisko krawędzi i skończył na jej dnie...
Co prawda w plecaku z powodu dziury nie utrzymałby się żaden mały przedmiot, ale duże mogły się uchować, więc Shade nie pogardził i tym znaleziskiem.

Ściana fosy była wilgotna, podmokła wprost. Pomysł, by wbić w nią sztylety i wykorzystać ich rękojeści jak szczeble, nie miał szans na realizację, podobnie jak i podskok na wysokość sześciu metrów. Pozostawało znaleźć inne, lepsze miejsce.

Wędrówka wzdłuż ziemistej ściany doprowadziła Shade'a do miejsca, gdzie ścianę porastał bluszcz - podgniły, fioletowy, cuchnący zgnilizną; idealnie dopasowany wyglądem i zapachem do otoczenia - do leżących dokoła gnatów i cuchnącego, zgniłego mięsa.
Ale wygląd to jedno, a szansa wejścia na górę to drugie...
Shade szarpnął z całej siły bluszcz, a ten, ku jego zdziwieniu, wytrzymał, co zachęciło Shade'a do podjęcia próby wspinaczki. Próby, która zakończyła się zdecydowanie niefortunnie.
Rozcięta o jakiś kolec dłoń nie utrzymała ciężaru ciała, a Shade znalazł się na ziemi, a dokładniej - na kupę kości, z których jedna boleśnie wbiła mu się w udo.
Na szczęście Bazylia, chociaż straszyła otoczenie nieludzkim obliczem tudzież rogów, udzieliła mu pomocy w postaci jakiejś szmaty i piekącego alkoholu, która to kombinacja posłużyła do opatrzenia rany na udzie.

Rany ranami, ale bluszcz został i zapraszał do wspinaczki, kolejna próba zakończyła się również niepowodzeniem. Dwa kroki w górę... i jeszcze szybszy powrót na dół. Na szczęście bez kolejnych obrażeń. Tylko ślady krwi na bluszczu były dowodem, że próba ta została podjęta.
- Do trzech razy sztuka - mruknął Shade, przesuwając się o kilka kroków i ponownie zabierając się za wspinanie.
Podskoczył, sprawnie chwycił za pnącza, najwyżej jak mógł, i zaciskając z bólu zęby począł wchodzić do góry, stopami opierając się o ścianę.
Pół metra. Metr. Kolejne pół metra.
Nawet nie wiedział kiedy ściana się skończyła.
Mały wysiłek... i Shade znalazł się na górze.
WOLNOŚĆ!

Powitała go goła ziemia, bez odrobiny nawet trawy. Jedyną rośliną był wyrastający jakby z głębi ziemi bluszcz. No i znajdujący się w oddali las, drzewa, których korony, podobnie jak jak i liście bluszczu, były ciemnopurpurowe.
Za plecami, po drugiej strony fosy, miał wysoki na trzy kondygnacje, szary mur.
Naprawdę wydostał się z więzienia...
Teraz jeszcze trzeba było pomóc innym. Przede wszystkim Sarze.
 
Kerm jest offline  
Stary 14-04-2016, 18:42   #20
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Spotkanie z półorkiem nie ucieszyło Rictora, nawet jeśli okraszone było dwiema kobietami. Miał bowiem niechętny stosunek do kata, a całkowicie obojętny do jego dwóch towarzyszek.
Problemem jednak byli nie oni, a strażnicy, którzy wreszcie odnaleźli ich. Można się było tego spodziewać, więc Rictor i tak był zadowolony. Mogli zostać zauważeni znacznie wcześniej. Pozostała im wszystkim jedna droga i ucieczka na oślep… dokąd prowadziła?
Czy w paszczę wroga? Rictorowi było wszystko jedno. Jedyna tylko opcja nie wchodziła w drogę mężczyźnie, dać się znowu złapać. Przy tym wszystkim, nawet śmierć była jakiś rozwiązaniem, może nie najlepszym… ale wolał objęcia zapomnienia niż niewolę.
Jednak jak się okazało, śmierć nie była im pisana. Wydostali się. Znaleźli ucieczkę i ocalenie dzięki szczątkom poprzednich ofiar miasta.

Rictor spojrzał ponuro na półorczego typka, po czym spojrzał na Sarę. Jak ona przetrzymała to ucieczkę? Niewiele mógł zrobić poza oceną sytuacji, więc zabrał się za przeszukiwanie szczątków nie mając jednak nadzieję na znalezienie czegokolwiek użytecznego. Pewnie wyrzucono nagie ciała, bądź takich jak oni, których ubrania były jedynym dobytkiem. Kilka metrów wędrówki pod górę… i byliby wodni, nie mając pojęcia gdzie są i kim są.
Johanna z bólem pośladków pozbierała się z góry ludzkich i nieludzkich szczątków. Otrzepała brudną i tak sukienkę po czym ruszyła przed siebie, tym razem nie czekając na nikogo i nie licząc na to, że jakakolwiek osoba będzie jej tarczą.
- Grzebanie w zwłokach to nie jest najlepsze zajęcie, ale może da się coś znaleźć… - westchnęła cicho przechadzając się wzdłuż jednej ze ścian fosy i mimowolnie zerknęła w górę. Od wolności dzieliła ich wysokość, która zdawała się być trudna do pokonania.
W tym samym czasie Sara ledwo stała na nogach. Właściwie to bez pomocy chwiała się i upadała. Utrata dużej ilości krwi sprawiła, że była ciągle na skraju omdlenia. Nie było innego sposobu, jak nieść ją.
Bazylia w końcu i sama się podniosła wcześniej wyciągając rogi z jednego z ciał. Mina jej zrzedła i momentalnie się zaczęła odsuwać. Niespecjalnie było jednak gdzie. Panicznym spojrzeniem dookoła można było dostrzec tylko zwłoki, co wprawiło diabelstwo w prawdziwą trwogę.
- C-co robisz? - syknęła do tego człowieka co zabrał się za przeszukiwanie ciał. - Przecież strażnicy nas gonili. Jak tu taj zostaniemy, będziemy dla nich jak… jak… jak kaczki do odstrzelenia..!
Głos kobiety zdradzał strach aniżeli gniew. Nie czekając na odpowiedź Bazylia ruszyła w lewą stronę, gdzie kolejny z ludzi udał się przeszukać kolejne zwłoki. Przynajmniej wykazał się odrobiną rozsądku mimo, że sama myśl o grzebaniu przy martwych ciałach odstraszało diabelstwo jeszcze bardziej niż torturowanie.
- Ona ma rację - powiedział Roland mozolnie podnosząc się z miękkiego podłoża z ciał ludzkich. Nadal dyszał ciężko na wskutek rozpaczliwej ucieczki i nagłego upadku z wysokości. Nie do końca dawał wiarę temu, że udało im się wyjść z tego bez szwanku. Będąc już na równych nogach, zaczął raptownie rozglądać się w około.
- Może lepiej jak się rozdzielimy, jedni niech idą w lewo a reszta w prawo, wtedy szybciej znajdziemy wyjście z tej dziury - zaproponował. - Jakbyście coś znaleźli to krzyczcie. I tak już o nas wiedzą, więc nie ma co się silić na subtelność.
Następnie ruszył w przeciwnym kierunku co Shade i Bazylia. Z uwagą przyglądał się skarpie, która stanowiła ich ostatnią przeszkodę na drodze do wolności. Co chwilę przystawał i, z wyrazem obrzydzenia na twarzy, przyklękał nad zwłokami, mając nadzieje na znalezienie jakichś przydatnych przedmiotów, które nieboszczycy zostawili po sobie.
Rictor zaś przyglądał się ścianom fosy idąc naprzód i przeszukując co chwila zwłoki. Oceniał na ile jest w stanie je pokonać… z jakiegoś powodu, wspinaczka na ścianę fosy nie budziła w nim obaw. Zerkając pomiędzy przeszukiwaniem trupów na ścianę, poszukiwał w niej szczelin do oparcia stóp i palców.

Sara z braku sił została na miejscu. Siedząc pod murem oddychała płytko i cicho. Jej głowa opadła, a włosy zasłoniły twarz. Nic nie mówiła. Dopiero po dłuższej chwili podszedł do niej Roland, który po krótkim rekonesansie wrócił, najwyraźniej niezadowolony z wyników swoich poszukiwań dogodnego miejsca na wspinaczkę. Przyklęknął przy niej ze zmieszaną miną.
- Trzymaj się, już niedługo będziemy na wolności - powiedział, spoglądając na nią z przejęciem. Dziewczyna ledwo była w stanie utrzymać przytomność, nie było mowy o jakiejkolwiek wspinaczce czy nawet ustaniu na nogach. Jaki sens miało ratowanie jej z tamtej celi, skoro za chwilę miała umrzeć tu z wycieńczenia? Mężczyzna westchnął.
- Wytrzymaj jeszcze trochę - rzekł, po czym wziął ją w ramiona i zaczął nieść w kierunku w którym oddalił się wpierw Shade i czerwonoskóra diablica. Miał nadzieje, że przynajmniej oni mieli więcej szczęścia w poszukiwaniach. Co jakiś czas z trwogą spoglądał w górę, na miejsce z którego tu spadli uciekając przed strażnikami. Kwestią czasu było nim któryś z nich w końcu się tu pofatyguje.
- Znaleźliście coś? - zawołał w stronę towarzyszy. Sara natomiast nawet nie drgnęła, zdawała się wręcz być bezwładna w ramionach Rolanda, zupełnie jakby jej mięśnie zwiotczały, a siły zupełnie ją opuściły.
Bazylia odwróciła głowę w stronę krzyczącego Rolanda. Właśnie polewała ranę na nodze Shade’a, czemu towarzyszyło syknięcie mężczyzny.
- Tu są jakieś pnącza - powiedziała chowając butelkę. Bez pytania pożyczyła sobie z kołczanu strzałę i oceniając jej ostrość nacięła nadmiar materiału torby-sukienki rozrywając ją potem na coś podobne paskom i zawinęła mu wokół nogi. Dłoń również została “przemyta” ale nijak było materiału aby ją obwiązać.
W milczeniu patrzyła na dalsze próby mężczyzny we wspinaczce. Gdy w końcu się mu udało sama zabrała się do wspinaczki. Być może była cięższa, być może jej kopyta były mniej przystosowane do tego typu zadań. Gdy wpadła nogą dalej niż powinna panicznie szarpnęła za pnącza, chcąc się utrzymać co w efekcie skończyło tylko bardziej spektakularnym upadkiem. Wraz z opadającą ziemią i pnączami ukazała się okazała dziura w ścianie. Bazylia jęknęła czując bolesny, choć nieszkodliwy, upadek. Otrzepała się z grudek błotnistej ziemi i wstała patrząc z beznadzieją na to co zrobiła. Westchnęła ciężko.
Rognir pochwycił kobietę, która zachwiała się po gwałtownym upadku, nie pozwalając jej stracić równowagę. Uśmiechnął się do niej lekko, lecz był to wymuszony uśmiech, w którym brakowało szczerości i ciepła.
- Wygląda na to, że odkryłaś tajne przejście - powiedział przyglądając się podziemnemu tunelowi, choć była to oczywistość.
- Hej! - Shade zawołał do tych, co jeszcze tkwili w fosie. - Rzućcie mi topór i pnącza! Jakoś je umocuję i wejdziecie!
- A co z nią?! Ona sama nie wejdzie! -
Roland wskazał głową na trzymaną w ramionach dziewczynę. Przyglądając się jej poczuł nagły niepokój. Nachylił się nad jej głową, by sprawdzić czy nadal oddycha. Zamarł.
- Przywiążecie ją do pnączy, to ją wciągniemy! - odparł Shade,
Wziął nóż, odciął pas z dołu koszuli i zaczął obwiązywać skaleczoną dłoń.
- Już nieważne - Roland odpowiedział łamiącym się głosem. - Nie żyje.
Chwiejnym krokiem zbliżył się pod mur i położył tam delikatnie ciało barmanki. Zbladnął cały, spoglądając na martwą dziewczynę, którą jeszcze chwilę wcześniej usilnie starali się uratować. Klęczał przed nią dobrą chwilę, jakby oszołomiony.
Shade zaklął pod nosem. Gdyby wcześniej nie zużył mikstury na Rictora, może by się dało ocalić dziewczynę. Z drugiej strony... Kto wie, czy Rictor wtedy by przeżył. I co z tego byłoby lepsze.
Rictor podszedł do niego spojrzał spokojnie na dziewczynę i na mężczyznę, po czym walnął otwartą dłonią w ramię Rolanda.
- Umarła nieprzytomna i pewnie bez bólu, z dala od tego przeklętego miasta. Miała więcej szczęścia, niż my gdy nas znowu złapią. Więc zbieraj się do ucieczki, bo nie mamy czasu na żale za popełnionymi błędami.- po tych słowach Rictor ruszył do ściany, by się wspiąć po niej na drugi brzeg fosy. Tu na dole nie było nic wartego dalszego tracenia czasu.

Rictor wiedział, że sprawa nie będzie łatwa, tym bardziej że miał przed sobą gołą ścianę. Żadnych pnączy i innych ułatwień, ale to nie powód żeby się poddawać, prawda? Tym bardziej, że miał za sobą gorsze ściany… chyba… tak mu się wydawało.
W sumie to nie pamiętał.
Ale i tak zaczął powoli z mozołem wspinać się na górę. Za pierwszym razem nie wyszło. Spadł. Zaklął parę razy pod nosem i znów podjął się wspinanie na górę, uparcie szukając nowych, dogodniejszych miejsc do chwytów. Szło mu nie co lepiej, wracały wyuczone nawyki. Niemniej i tak znów osunął się w dół spadając.
Ponownie zaczął wdrapywać się na górę i nie dając za wygraną i powoli z duzym trudem, ale osiągnął swój cel poobijany od upadków i przekonany że nieco wyszedł z wprawy.
Roland wolno kiwnął głową, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Ciężko było stwierdzić, czy zgadzał się z Rictorem, czy zrobił to odruchowo. Z twarzą pozbawioną wyrazu przyglądał się poranionemu, nagiemu ciału, a różne myśli zaczęły krążyć w jego głowie. Swoje spojrzenie zawiesił na naszyjniku, który Sara miała na sobie. Ostrożnie nachylił się nad nią i zerwał wisiorek.
- Nigdy więcej - powiedział do siebie z uwagą przyglądając się przedmiotowi, który od dziś przypominać mu miał o tej chwili, o chwili jego porażki. Zaraz potem wstał i wrócił do reszty.
Bazylia w milczeniu przyglądała się wymianie zdań ludzi. Spojrzała na półorka zastanawiając się czy znów postanowi wybrać inną drogę niż oni. Sama wolała się nie rozdzielać, ale kusiło zostawienie oszukańczych śladów, że niby poszli w różne strony.
- Nie wiem czy coś to da, ale gdyby nas szukali, można zostawić nieco fałszywych śladów w tej pieczarze… Nie wiem tylko czy starczy nam czasu - powiedziała skwaszona.
- Nie schodzę tam po raz drugi, by zostawić tylko parę śladów, ci co są na dole mogą to zrobić. Byle szybko… czas to pieniądz… Różyczko… w tym przypadku, czas to życie, nasze życie.- odparł jej Rictor po czym przesunął wzrokiem po towarzyszach na dole i mruknął do Shade’a.- Chłopak zrobimy linę, to przynajmniej dziewczyny wciągniemy i Rolanda. Półork za ciężki, by próbować takiej sztuczki. No chyba że we trzech z Rolandem.
- Jak nam rzucą te pnącza, to im pomożemy -
odparł Shade. Miał raptem dwa metry liny, która kiedyś krępowała Sarę, a to było zdecydowanie za mało.
- Chcecie ryzykować życie niewiast jakąś wspinaczką? Skoro Bazylia odkryła tunel to proponuję iść w tę stronę - rzucił półork w stronę przemądrzałego Rictora, którego z każdą chwilą coraz mniej lubił.
- Znalazł się rycerz z dupy wzięty. Teraz akurat ryzykowania niewiast zaczął się bać.- ocenił krótko Rictor spoglądając w dół.- One się będą wspinać po linie, więc wielkiego ryzyka nie będzie. A z pewnością mniejsze niż pakowanie się do tunelu, który może się okazać cholerną jaskinią bez wyjścia.-

Nagle wbicie się w ziemię tuż obok Shade’a, samotnej strzały, przerwało spokój. Czas, którego mieli nadmiar, właśnie dobiegł końca. Rictor kierując się doświadczeniem wzrokiem omiótł mury miasta i dojrzał w okiennicach strzelców. Kolejna strzała wbiła się w ścianę, przelatując tuż przed nosem Johanny, która wystraszona wbiegła pierwsza do tunelu, aby się schować.
- Wiejcie! - krzyknęła spłoszona, a kolejny grad strzał mknął już w stronę uciekinierów.
- Powodzenia ze wspinaczką - powiedział półork, błyszcząc parszywym uśmiechem, po czym schował się wewnątrz tunelu. Rognir odpiął swoją broń z pasa i ruszył przodem, licząc na to, że Bazylia pójdzie razem z nim.
- Ostatnia szansa!- krzyknął Rictor…- Uciekajcie do tunelu.-
- Wszystko przez tego głupiego orka - mruknął Shade. Wyrwał strzałę z ziemi, a potem ruszył biegiem w stronę lasu.
Rictor miał zamiar pogonić Shade’a w tym kierunku, ale ten już dał drapaka, więc mężczyźnie pozostało podążyć jego śladem.
Bazylia skuliła się słysząc świt przelatujących strzał i w naturalnym odruchu rzuciła się w stronę tunelu. Ostatnim powiewem rozsądku złapała pnącza aby… nijak zakryć wejście. Powstrzymał ją jednak Roland, który po podniesieniu z ziemi pochodni, która jakimś cudem nie zgasła podczas upadku z wysokości, rzucił się w stronę tunelu. Już bez dodatkowych przeszkód w postaci strzał wspinaczka stanowiłaby dla niego niełatwe wyzwanie, dlatego jedynym wyjściem z sytuacji pozostało mu zaufanie dwójce nieludzi i ruszenie odkrytym przez Bazylię przejściem. Szczerze liczył, że zaprowadzi ich ono do wolności.

Podczas gdy na dole drużyna pokładała nadzieję w tajemniczym tunelu, Rictor i Shade czmychali jak najdalej od miasta w kierunku lasu. Dzicz dawała nadzieję na ocalenie i kryjówkę. Las dawał bezpieczeństwo. Dawał też wiele możliwości z czego Rictor zdawał sobie sprawę. Shade miał łuk, co pozwalało mu polować. Rictor… umiał oprawiać zwierzynę, więc nie musieli się martwić o jedzenie… o ile oczywiście Shade poradzi sobie z łukiem. Rictor nie miał już co pić, ale cóż… trzeba się poświęcić.
I tak miał powody do zadowolenia. Żył, uciekł z miasta i choć jego towarzyszem był Shade, to mógł trafić gorzej. O wiele gorzej. Śmierć Sary go bolała, ale cóż… Przynajmniej miała lekki zgon. Niewiele mogli w tej sprawie zrobić. Bolały go jeszcze siniaki, ale ból świadczył o tym że żyli.Na razie powinni się ukrywać i ewentualnie szukać oznak cywilizacji, ale ostrożnie to czynić… Rictor nie miał złudzeń co do ich sytuacji. Nadal nie byli bezpieczni. Może i uciekli z miasta, ale zapewne nie ze sfery jego wpływów. Okoliczne osady i miasteczka mogły myć z miastem połączone jakiś układem wasalnym. Miasto mogło mieć swoich szpiegów i donosicieli w każdych wsiak. A „K” mogło być doskonałą informacją dla wszystkich do kogo się zgłosić po nagrodę za informację o zbiegach. Bo tym byli w tej chwili… zbiegami nie znającymi okolicy, ani zasad rządzących wśród okolicznych mieszkańców. Musieli być ostrożni i o tym Rictor zamierzał wspomnieć Shadowi… jak już go wreszcie dogoni.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172