|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
28-03-2016, 15:57 | #11 |
Reputacja: 1 | Po wykonaniu swojej pracy, kat i jego niewolnica zostali odprowadzeni do swojego “pokoju”. Co ciekawe, ten strażnik był jakiś inny niż pozostała reszta, miał mniej żywe i stanowcze ruchy a jego oczy nie świeciły tajemniczą poświatą spod zakrywającego cała twarz i głowę hełmu. |
29-03-2016, 20:36 | #12 |
Reputacja: 1 | Poranek. Zimny. Chyba mglisty. Szary. Rictor leżał na łóżku chwilę zastanawiając się czy każdy poranek taki tu był. Pewnie tak. Uśmiechnął się kwaśno i wstał. Niewątpliwie tym bardziej należało się stąd wydostać. Butelka sama niemal znalazła się w dłoni. Łyk cienkusza rozgrzał ciało. Czy się bał? Tak. Rictor bał się. Ale nie śmierci. Nie bólu. Bał się złapania. Bał się zakucia w te kajdany ponownie. Bał się… uwięzienia. Mieli ruszać dziś do klasztoru. On i dwóch pozostałych. Nie wyglądali na wojowników ani wiarusów. Bliżej im było do rzezimieszków i łotrzyków. Czy nimi byli? Rictor miał wrażenie że był rzeźnikiem. Świadczyłby o tym jego fartuch, którym owijał się w pasie. Ale może był kimś jeszcze? Nie czuł się tylko rzeźnikiem. A oni? Nie znał ich. Nie wiedział, czy można na nich polegać. Czy nie spietrają, czy go nie porzucą w ciężkiej sytuacji? Mogą tak zrobić i Rictor niespecjalnie by ich winił. To co planowali, było wszak szaleństwem. Ba.. nie było nawet planem. Było wyrafinowaną formą samobójstwa. Ruszali wszak na oślep, bez broni, mapy. Bez niczego. To była głupota, to było szaleństwo. Kolejny łyk tutejszego sikacza. Rictor zaśmiał się głośno. I to mu się podobało. To było szaleństwo, ale przynajmniej było działaniem. A nie bezrozumną wegetacją. Rictor nie wiedział co spotkają w klasztorze, ale jednego był pewien. Cokolwiek się stanie, ten rozdział jego życia niewątpliwie się zamknie. I ten fakt napawał go ekscytacją. Wkrótce ruszyli we trzech. Bez pytań, bez rozmów. W ciszy… jak mijające ich bydło. Nie mieli wszak odpowiedzi na pytania jakie ich dręczyły. A Rictor nie miał ochoty na rozmowę z nimi, na poznawanie ich. W końcu jak mógł ich poznać, skoro sami siebie nie znali? Rozmowa przyciągnęłaby uwagę strażników, a ta im nie była potrzebna. Na szczęście… trójka mieszkańców miasta z obojętnymi twarzami jakoś nie przyciągnęła uwagi. Pergamin nie kłamał w tej materii. Oby i w innych kwestiach był równie prawdziwy. O ile zdołają to sprawdzić, bo wyglądało na to że nie mają pojęciu o wewnętrznej strukturze budowli. Nie wiedzieli gdzie mają iść, sama nazwa “piwnice torturowni” nie budziła w żadnym z nich jakichkolwiek wspomnień. Musieli liczyć na łut szczęścia… znowu. Trójka nieuzbrojonych mężczyzn w fortecy wroga, tylko na farta mogła liczyć. O dziwo, ten fakt, sprawiała że krew w żyłach Rictora płynęła szybciej. Nie bał się tej sytuacji. Jedyne czego bał się to złapania żywym… … A jak się okazało, w tym miejscu było czego się bać. Jakaś demonica urządzała ceremonię połączoną z wyrafinowanym morderstwem. I Rictor omal nie skończył jako jedna z ofiar. Nie on jeden zresztą. Shade i Roland podobnie. Trochę dziwiło go, że kapłanka musiała mieszać w głowie by wyławiać kochanków. Wszak samo jej ciało było jedną wielką pokusą. Śmierć biedaka była okrutna i bolesna, ale jakoś nie mogła wywrzeć wielkiego wrażenia na Rictorze… W jego osobistym rankingu… widziana niedawno egzekucja nadal królowała. A śmierć podczas figli… cóż… z pewnością klasztor oferuje bardziej bolesne i poniżające zgony niż ten. Bardziej od zgonu zaniepokoiły go latające oczka, które im zaczęły towarzyszyć. Mogły być groźne, ale póki co nie były… więc należało zostawić je w spokoju. Wszak atak na nie mógł wywołać alarm. Oczywiście Rictor mógł się mylić i mógł to być poważny błąd. Ale Roland i Shade też nie rzucali się do ataku na nie. No i nadal… wszyscy byli pozbawienie broni. Kolejny powód by nie okazywać agresji. Zresztą fortuna się do nich uśmiechała. Odnaleźli przejście, nie zostali zaatakowani przez potworki. Rictor jako chyba najodważniejszy ruszył pierwszy, a może jako najgłupszy? Nie dbał o to… odwaga czy głupota, cokolwiek go pchało do przodu, było użyteczne. Może być i głupcem. I w końcu nastąpiło to czego się spodziewał. Nie było usłużnych barmanek w tym piekielnym miejscu, nie było zatrwożonych sług, nie było nikogo kto chciałby pomóc trójce desperatów. Był za to osiłek w ciężkiej zbroi i z mieczem w łapie. Zaskakująco mało przerażający w porównaniu z istotami patrolującymi ulice i zaskakująco bardzo ludzki. Było to pocieszające… Rictor bowiem spodziewał się kolejnych czartów w tym przeklętym przez bogów miejscu. Tym coś wrzasnął, ale Rictor nie przeraził się widokiem strażnika. Ani jego mieczem. Był zaskakująco spokojny i nawet… zadowolony. Ot, napatoczyli się na strażnika. Nie było w tym nic dziwnego i niezwykłego. Nic przeraźliwego. Żaden potwór, żadna bestia pokroju tej nienasyconej kapłanki, żadne nie wiadomo co zadające tortury ciału i duszy przed zabiciem… żadne monstrum mieszający w głowie. Żadna nieuchronna śmierć na gilotynie. Tylko miecz, zwykły kawałek metalu zadający szybką śmierć. Coś zwyczajnego. Coś normalnego. Nie mogło to wzbudzić strachu u Rictora. W klasztorze w którym można było zginąć na tak wiele brutalnych i krwawych sposobów, śmierć od miecza była aktem łaski. Co nie znaczy, że mężczyzna zamierzał dać się tak po prostu zaszlachtować. Drogo by skóry nie sprzedał, gdyby… miał czym oddać. Niestety zbroja raczej uniemożliwiała przerobienie wroga na krwawą miazgę. Pozostało mieć nadzieję, że w pomieszczeniu do którego wpadł Roland, Rictor znajdzie coś do otworzenia tego pancerza. Nadzieja ponoć jest matką głupich… acz może tym razem zatroszczy się o trójkę swych dzieci?
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 30-03-2016 o 22:34. Powód: wersja poprawiona |
01-04-2016, 12:00 | #13 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu Ostatnio edytowane przez Nami : 01-04-2016 o 12:19. |
08-04-2016, 09:33 | #14 |
Administrator Reputacja: 1 | Bazylia odsunęła się od ściany, zostawiając to coś, co wgniotła w kamień. Odwróciła się w stronę ludzi, niemal od razu unosząc ręce do góry. - Jesteśmy po waszej stronie - powiedziała niepewnie. Zaczęła się wycofywać w stronę celi. Ki diabeł, pomyślał Shade, widząc rogi na głowie kobiety, która przed chwilą zatłukła jedno z oczu. Kiedy jego rany zasklepiły się na wskutek mocy mikstury leczniczej, Roland uważnie przyjrzał się dwójce. Z jednej strony pomogli im uporać się z latającymi oczami, z drugiej jednak oboje nie wyglądali na godnych zaufania. Wygląd kobiety od razu przywrócił wspomnienie ze spotkania z “kapłanką” piętro wyżej; bynajmniej nie te dobre. Może nieco się różniły, jednak diabeł to diabeł. Natomiast mężczyzna wyglądał jakby mógł rozłupać komuś czaszkę gołą ręką… i wynosić z tej czynności dużo frajdy. Wspierając się na wielkim katowskim toporze, Roland nagle przypomniał sobie wczorajsze słowa barmanki. Spojrzał na Rognira, a później na Bazylię. - To ty jesteś katem, a ty jego niewolnicą? - zapytał wprost i wyciągnął rękojeść topora w stronę dobrze zbudowanego półorka. - Myślę, że lepiej będziesz się tym posługiwał. Wczoraj wieczorem usłyszałem o was od barmanki w karczmie. Nie ma jej tutaj z wami? Bazylia rzuciła spojrzeniem na półorka dalej powoli się przesuwając w jego stronę. - Em… tak i nie - odpowiedziała oszczędnie. Shade spode łba spojrzał na nieludzia. - Kat? Olśniewająca rekomendacja - powiedział do Rolanda. - Nie widziałeś niedawno jednego takiego w akcji? Na szafocie? - Cholera, skoro to są lochy, to tutaj powinni ją zabrać… Kurwa… - mruczał pod nosem Roland. Następnie zaś spojrzał na Shade'a. - Barmanka mówiła, że będziemy w stanie się dogadać. Gdyby chcieli nas zabić, to rzuciliby się od razu na nas, a nie na te latające paskudztwa. Jak dla mnie to wystarczy, by nie brać ich za zagrożenie. Słowa Rolanda jakoś nie przekonały Shade'a, który spojrzał pytająco na rogatą kobietę. - A ty co powiesz? - Ja? - zdziwiła się kobieta. - Ym, nie braliśmy udziału w ścinaniu głów. W zasadzie to głównie tutaj siedzimy pozamykani w celach. Tak. Może nas z raz czy dwa wypuścili do karczmy - wyrzuciła słowa nerwowo nieco opuszczając już ręce na dół. - Chcemy się stąd wyrwać tak samo jak wy… bo jesteście normalnymi przebudzonymi nie? - To raczej wy nie wyglądacie zbyt normalnie - stwierdził Shade. Kobieta mająca rogi i kopyta, facet, który na człowieka nie wyglądał... Kto tu był normalny lub nie?. - Poza chęcią wyrwania się stąd… wiecie jak to zrobić? - spytał Rictor po prowizorycznym zabandażowaniu swojej nogi własnym fartuchem.- Jeśli wiecie to macie okazję powiedzieć. Jeśli nie to, kto chce iść to niech się zbiera. Kto nie… ląduje w celi i czeka na powrót kolejnego strażnika. Zmarnowaliśmy już dość czasu na walkę, nie ma co czekać w jednym miejscu aż zjawi się kolejny strażnik, być może z towarzystwem. Miecz i topór z przodu.. reszta za nimi - zadecydował obojętnym tonem mężczyzna. Nie mieli bowiem luksusu czasu na dziwienie się i dociekanie. - Pogadamy w drodze. - To rozsądne, ale którędy? - zgodziło się diabelstwo uspokajając się. - Mamy klucze po strażniku, od niego się już niczego nie dowiemy. Bazylia skrzywiła się rzucając ostatnie spojrzenie na martwego idiotę. Wycofała się do celi pospiesznie zbierając manatki w postaci pomniejszych bambetli danych jej i półorkowi. Wszystko wylądowało w prowizorycznie stworzonej torbie z szaty jaką nosiła wcześniej. - Na górę wpadniemy na innych strażników, a na dole trzymają innych przebudzonych. Proszę powiedzcie mi, że wpadając tutaj mieliście jakiś plan. - Podobno jest tu gdzieś tunel, którym wynoszą i wyrzucają zwłoki - powiedział Shade. - Jeśli nie w tym miejscu, to pewnie niżej. Inni przebudzeni raczej nie powinni być groźni. Pewnie też zechcą uciec z tego przeklętego miejsca. - Długo jeszcze będziecie tak gadać, czy może po prostu stąd się ruszymy? - rzuciła pospiesznie młoda kobieta, której imienia jeszcze nikt nie znał. Stała przy schodach zniecierpliwiona, z prowizorycznym workiem na rzeczy zrobionym z prześcieradła - Przejście jest pod schodami. - Plan polegał na wyjściu przez klasztor… nie było zbyt wiele czasu na planowanie. Nie w tym mieście - wzruszył Rictor rozwiewając wszelkie złudzenia co do dobrze zaplanowanej akcji. - Czy my wyglądamy na takich co mają jakiś solidny plan? Po tych słowach ruszył za młodą dziewczyną, która się nie przedstawiła. Gdyż miała rację. Po co gadać po próżnicy. W tunelu: Drzwi, prowadzące do tunelu, uległy przeważającej sile wroga... tudzież kluczom, które miał Rognir szedł korytarzem tuż obok Bazylii, nie zwracając zbytnio uwagi na resztę towarzyszy. Po pewnym czasie dotarli do rozwidlenia, gdzie jedna z dróg mogła prowadzić do wyjścia, a druga zapewne do więzienia. Wizja ratowania skazańców nie spodobała się za bardzo półorkowi. - Jeśli ratować skazańców to tylko po to, aby w nadarzającej się okazji wykorzystać ich za mięso armatnie - odezwał się po chwili, zastanawiając się nad właściwą drogą. - Więcej bezużytecznych darmozjadów nam nie trzeba. Po co w ogóle ratować kolejną kurwę? Wystarczy nam jedna pocieszycielka - dodał, rzucając wymowne spojrzenie w stronę Johanny, która skuliła się pod jego wzrokiem. - Urocze - stwierdził ironicznym tonem Rictor i podsumował sytuację beznamiętnym tonem.- Jeśli jest okazja i możliwość… można by przynajmniej ich wypuścić. Może któryś wie coś użytecznego, a nawet jeśli nie, to zrobią chaos w tym miejscu. Niemniej… bądźmy rozsądni. Jeśli cel pilnuje coś potężniejszego niż strażnik z mieczykiem, to lepiej odpuścić sobie bohaterskie zagrywki. Nie jesteśmy herosami. - A w ogóle wiemy czy to nie będzie ta sama droga? - zauważyła rogata przemilczając słowa półorka. - To też… prawda - zgodził się z nią Rictor. - Skoro nie potraficie podjąć decyzji to pozwólcie komuś z jajami to zrobić - odezwał się Rognir i bez słowa wyjaśnienia ruszył korytarzem na wprost. Coś mu mówiło, że droga prowadząca na prawo zaprowadzi ich do cel więziennych, a wtedy pewnie zostałby przekonany przez resztę towarzyszy do uwolnienia kolejnych skazańców. Zważywszy, że mieli zamiar uciec z tego przeklętego miasta, zapasy żywności mogły okazać się kluczowe w przetrwaniu poza jego murami, więc dzielenie ich na więcej niż kilka osób zwyczajnie nie wchodziło w grę. Speszona Bazylia bez słowa ruszyła za Rognirem. Zaczęła żałować, że w pośpiechu ostatecznie nie wzięła czegokolwiek z torturowani jako broni. Shade'owi było obojętne, czy więźniowie zostaną uwolnieni, czy nie, jednak doszedł do wniosku, że im większy tłum będzie uciekać, tym łatwiej będzie ową ucieczkę zauważyć. Ale równocześnie im więcej osób ucieknie, tym trudniejszy będzie pościg za uciekinierami. Były więc i plusy, i minusy podjęcia próby uwolnienia innych Przebudzonych. Zatrzymał się na moment przy rozwidleniu i spojrzał na Rictora. - Spróbujemy kogoś uwolnić? - spytał. Roland nie czekając na odpowiedź Rictora ruszył korytarzem prowadzącym w prawo. Biorąc pod uwagę kształt całego miasta i położenia klasztoru, droga na wprost musiała prowadzić do upragnionej wolności, zaś ta druga... - Jesteśmy winni to tej dziewczynie - rzucił nieco oschle Roland, zatrzymując się na kilka sekund, by zmierzyć towarzyszy niedoli wzrokiem. Widać po nim było, że reakcja dwójki nieludzi mocno go rozdrażniła. - Jeżeli nie chcecie ze mną iść to proszę bardzo, nie będę was ze sobą ciągnąć na siłę. Czekać również na mnie nie musicie. Jako że Rictor absolutnie nie ufał i nie wierzył Rognirowi, oraz miał jaja i odzywki półorka tam, gdzie słońce nie dochodzi, to wzruszył ramionami i ruszył za Rolandem. Co jednak nie znaczyło, że traktuje go jako przywódcę… Po prostu… szli akurat w tą samą stronę. - Zobaczymy… czy się uda kogoś uwolnić - stwierdził w odpowiedzi na słowa Shade’a. - Jeśli to będzie możliwe. - A nuż się uda - potwierdził Shade, również skręcając w prawy korytarz. |
08-04-2016, 17:24 | #15 |
Reputacja: 1 | Poszło im żałośnie. Byli swoimi własnymi wrogami. Rictor padł rażony zarówno przez strażnika jak i przez Shade. Ból… był nieprzyjemny, ale popadanie w otchłań śmierci już mniej. To było jakieś rozwiązanie, jedno z możliwych w tym miejscu. Zapewne nie najgorsze. Ale nie wyszło, Shade postanowił wyratować Rictora z objęć śmierci. Co niekoniecznie musiało się rzeźnikowi mu podobać. Rictor wstał na nogi i przepełniony gniewem zaatakował. Instynktownie i brutalnie… ciosy jednak były wyuczone. Uderzał tak by zranić, uderzał tak gdzie wedle niego znajdowały się naczynia krwionośne, które uderzenia mogły rozerwać. Uderzał tak by zabić. I to było ciekawe. Gdy patrzył na swoje dłonie po walce… pokryte juchą oczka, zdawał sobie sprawę że kiedyś gdzieś mógł nimi zabijać ludzi. Czy zabił nimi kogoś? Czy zabił kogokolwiek? Nie wiedział, ale ten fakt go intrygował. Rictor nie czuł się mordercą. Może kogoś zabił, ale chyba w uczciwej walce. Chyba… Gdy skończyła się walka Rictor spojrzał na trójkę nowych towarzyszy, rogatą, półorczego kata i chudzinę. Raczej nie wyglądali na godnych zaufania, ale Roland myślał inaczej i oddał topór katowski tak po prostu z własnej woli. Niezbyt mądry ruch wedle Rictora, ale cóż… sam Rictor był ranny, a poza tym wolał ufać własnym pięściom niż toporowi. Czego nie można było powiedzieć o Rolandzie. On potrzebował broni. Dobrze że chociaż Shade nie był aż tak hojny i nie oddał swojego miecza. Po krótkiej rozmowie ruszyli wszyscy. Rictor nie zastanawiał się z początku kim są towarzysze, choć obecność kata go mierziła strasznie. Nic nie mówił, o nic się nie pytał, z niczego się nie zwierzał. Wolał by pozostali mu obcy i w miarę obojętni, tak jak Shade i Roland. To bowiem miejsce w którym łatwo było o zgon, toteż nie chciał odczuwać żalu, po tych którzy nie wyjdą stąd żywi. Sam zresztą też nie chciał by ktoś po nim płakał po zgonie. Ruszyli dalej, aż doszli do miejsca w którym… … nastąpił rozłam. Półork nagle poczuł, że ma jaja. Jakoś przez tyle lat, gdy lizał buty swych panów, żadnych nie wyhodował, a tu mu nagle wyrosły? Zabawne. Kat w oczach Rictora był typowym osiłkiem, płaszczył się przed silniejszymi, pomiatał słabszymi. A Roland oddając mu swój topór udowodnił swą słabość. Tym razem jednak Roland okazał się mieć jakiś kręgosłup. Kto by pomyślał? Rictor więc poparł Rolanda, nie dlatego że miał rację. Ale dlatego że półork był w oczach Rictora niegodny zaufania i nie zamierzał iść wraz z nim. Roland był szlachetny, ta szlachetność mogła ich zabić, ale… samolubstwo i arogancja kata mogła również ich zabić. Ale przynajmniej Rictor nie musiał się martwić że topór katowski skończy w jego plecach, gdy półork przeżyje skurcz jąder i nawrót lojalności do swych panów. Kobiety poszły z półorkiem. Nie martwiło to Rictora, ani się do nich nie przywiązał, ani mu się podobały. Nie były więc warte uwagi Rictora. Skoro wolały iść z kimś kto uważa ich za ladacznice, to cóż… pewnie były nimi i zasługiwały na to co czekało je przy półorku, który nimi pomiatał. Co kto lubi, prawda? Rictor więc ruszył z Shade'm, który prawie go zabił i z Rolandem który prowadził ich na prawię pewną zgubę. Nie ma co, doborowe towarzystwo. A jednak Rictor uśmiechał się zadowolony. Co miał wszak do stracenia? Życie?… dobry żart.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |
08-04-2016, 20:37 | #16 |
Reputacja: 1 | Korytarz ciągnął się przez kilkadziesiąt kroków prosto, ale po chwili zaczął zakręcać pod dziwnymi kątami w najróżniejsze strony świata. Nawet Rictor stwierdził, że ktoś kto projektował te podziemia, musiał być pijany. Troje przebudzonych, którzy zdecydowali się podjąć próbę uratowania barmanki, nie musiało martwić się o światło ze względu na dziwnie emanującej kamienie przy sklepieniu. Ich czerwony blask nie tylko nieco niepokoił, ale też sprawiał wrażenie "oblepiać" wędrowców jak pajęczyna. Ostatnio edytowane przez Hazard : 09-04-2016 o 12:40. |
08-04-2016, 21:46 | #17 |
Reputacja: 1 | Dwójka nieludzi wraz z towarzyszącą im kobietą uzgodnili ze soba spojrzeniami, że przydało by się postarać być cicho. Niestety powolne kroki Rognira oraz Bazylii tak czy siak odbijały się echem w wąskim korytarzu drażniąc uszy. Ten zakręcał raz w lewo, raz w prawo, aż wreszcie, po jakichś pięciu minutach, otworzył się na sporej wielkości wykutą w kamieniu komnatę długą na dobre pięćdziesiąt metrów i szeroką na dwadzieścia. Wzdłuż ścian stały posągi wszelkiej maści istot, których widok powodował ciarki na plecach, gdyż były to demony wszelkiego rodzaju i kształtu. Ich niepokój zaczął narastać, kiedy świecące fioletowym blaskiem pochodnie osadzone przy posągach zapalały się jakby czując czyjąś obecność, tym samym tworząc ścieżkę do wielkiego łuku znajdującego się na końcu komnaty zaczynającego się na krańcach leżącej naprzeciwko krótszej ściany, a osiągający najwyższą wysokość przy sklepieniu - idealnie na środku. Przypominał on jakiś specyficzny łuk drzwiowy, ale po tych ani śladu. Poza trzeszczeniem magicznych pochodni - panowała głucha cisza. |
09-04-2016, 14:34 | #18 |
Konto usunięte Reputacja: 1 | Kroki powrotne obu grup odbijały się w korytarzu jak fałszywe nuty zagrane przez nieutalentowanego artystę. Metaliczny smród krwi niósł się po korytarzach powodując mdłości, lecz każdy z Uśpionych był na tyle zdeterminowany, by je zignorować i przeć twardo do przodu. Mieli nadzieję, że ich upór wyprowadzi ich na wolność, bowiem lepiej zginąć wolnym niż żyć w niewoli. Stan Sary, choć była opatrzona i względnie stabilna, pogarszał się z każdą chwilą w niewyjaśniony sposób. Być może go z powodu energii tego miejsca, która była wręcz przytłaczająca. |
10-04-2016, 15:44 | #19 |
Administrator Reputacja: 1 | Trzeba było wziąć dupę w troki i jak najszybciej wynieść się z tych przeklętych podziemi. Latające oczy, miotające paskudnymi promieniami. Pułapka, która pochłonęła niejedno życie. Zalana krwią komnata. Krwawiące ciała. Czy potrzebne były jeszcze jakieś argumenty? Shade przez moment zastanawiał się, czy gdyby dostał się w ręce Strażników, to straciłby życie na szafocie, przy biernej obecności bezmyślnych widzów, czy też może trafiłby do jednej z cel, a jego krew zasilałaby zbiornik, służący nieznanym mu, lecz z pewnością niecnym celom. Słabo mu się zrobiło od samej myśli, a wizja siebie, nabitego na hak niczym zwierzęca tusza, nie poprawiła mu nastroju. Już chyba szafot był lepszy. Spróbował przyspieszyć kroku, chociaż słodki ciężar, spoczywający w jego ramionach, niezbyt sprzyjał tego typu działaniom. Co jednak miał zrobić? Zostawić Sarę na pewną śmierć i uciec? Z pewnością nie należał do aniołów, ale porzucenie kogoś niezbyt mu pasowało. Przekazać komuś innemu? Bezdusznemu półorkowi na przykład? Shade był pewien, że Rognir uznałby Sarę za zbędny ciężar, a jedyne dobrodziejstwo, jakie by jej wyświadczył, to byłoby skrócenie jej o głowę. O ile, oczywiście, zechciałby stracić kilka cennych chwil na ten zbędny gest. Shade nie miał czasu by cieszyć się tym, że miał rację, że to korytarz poznaczony pazurami był tym, który należało wybrać dawno temu. Gdyby nie Roland i Rictor i ich przeklęty upór, już dawno byliby daleko stąd. Nie uwolniliby co prawda Sary, ale też nie mieliby na karku dwóch wybryków natury ani (co było znacznie gorsze) czerwonookich Strażników. Pal sześć zresztą kolor ich oczu - bardziej chodziło o zamiary, jakie Strażnicy żywili w stosunku do uciekinierów, zamiary dla tych ostatnich niezbyt miłe. Z każdym krokiem Sara stawała się coraz cięższa, a oddech Shade'a - coraz szybszy i płytszy, rwący. Shade zdawał sobie sprawę z tego, ze to pierwsze jest tylko złudzeniem, ale dla jego zmęczonych mięśni złudzenie było jak najbardziej realne. Łup! Łup! Łup! Kroki Strażników brzmiały coraz głośniej. Shade miał wrażenie, że Strażnicy są coraz bliżej, że są tuż, tuż za jego plecami, że zaraz go dopadną. Miał już mroczki przed oczami, gdy nagle posadzka się skończyła, a on runął z krzykiem w dół. Pozbierał się jakoś, zaskoczony tym, że nie połamał sobie rąk czy nóg. I karku. Sara też żyła. Wystarczył rzut oka by zorientować się, że znaleźli się w miejscu, o którym słyszeli wcześniej - w fosie. Miejscu paskudnym tak z wyglądu, jak i z zapachu, lecz stanowiącym ostatnią przeszkodę na drodze ku wolności. Problemy jednak stale się przed nimi piętrzyły i nie ogranczały się do sześciu metrów, które trzeba było (w pionie) przebyć. Wśród stosów ludzkich resztek buszowały stworzenia, z którymi Shade nie zamierzał zawierać bliższej znajomości. Co prawda przerośnięte gąsienice czy szczypawy miały dosyć jedzenia, ale kto mógł wiedzieć, co takiemu robalowi przyjdzie do tępego łba? A nuż zechce skosztować świeższego mięsa lub zabawić się w polowanie? No i byli przecież Strażnicy. Co prawda Shade nie sądził, by któryś zechciał skakać do fosy, ale przecież istniały łuki i proce. Co za problem pobiec i przynieść? Strażnik, którego zabił Roland, miał w sakiewce kamienie, idealnie się nadające jako pociski do procy. Grzęznąc po kostki w gnatach i zgniłym mięsie Shade przeszedł kilkanaście kroków w bok. Posadził Sarę przy ścianie, po czym zaczął przeszukiwać okolicę, w dość naiwnej nadziei, że zdoła znaleźć coś, co pomoże im w wyjściu z tarapatów. Nic, nic, nic... aż wreszcie, pod przeciwległą ścianą, wzrok Shade'a padł na przedmiot, który w zasadzie nie miał prawa tu być. Łuk był nie tylko ładny, ale i sprawny, a na dodatek tuż obok leżał kołczan z siedmioma strzałami. Prezent od losu? Już po chwili się okazało, że najnowsze zdobyczy Shade'a towarzyszył rozdarty plecak, który dziury dorobił się na skutek gwałtownego kontaktu ze złamaną gałęzią, której kawał sterczał ze ściany. A więc los nie tyle sprzyjał Shade'owi, co okazał się nieprzyjazny dla jakiegoś nieszczęśnika, który zapewne podszedł zbyt blisko krawędzi i skończył na jej dnie... Co prawda w plecaku z powodu dziury nie utrzymałby się żaden mały przedmiot, ale duże mogły się uchować, więc Shade nie pogardził i tym znaleziskiem. Ściana fosy była wilgotna, podmokła wprost. Pomysł, by wbić w nią sztylety i wykorzystać ich rękojeści jak szczeble, nie miał szans na realizację, podobnie jak i podskok na wysokość sześciu metrów. Pozostawało znaleźć inne, lepsze miejsce. Wędrówka wzdłuż ziemistej ściany doprowadziła Shade'a do miejsca, gdzie ścianę porastał bluszcz - podgniły, fioletowy, cuchnący zgnilizną; idealnie dopasowany wyglądem i zapachem do otoczenia - do leżących dokoła gnatów i cuchnącego, zgniłego mięsa. Ale wygląd to jedno, a szansa wejścia na górę to drugie... Shade szarpnął z całej siły bluszcz, a ten, ku jego zdziwieniu, wytrzymał, co zachęciło Shade'a do podjęcia próby wspinaczki. Próby, która zakończyła się zdecydowanie niefortunnie. Rozcięta o jakiś kolec dłoń nie utrzymała ciężaru ciała, a Shade znalazł się na ziemi, a dokładniej - na kupę kości, z których jedna boleśnie wbiła mu się w udo. Na szczęście Bazylia, chociaż straszyła otoczenie nieludzkim obliczem tudzież rogów, udzieliła mu pomocy w postaci jakiejś szmaty i piekącego alkoholu, która to kombinacja posłużyła do opatrzenia rany na udzie. Rany ranami, ale bluszcz został i zapraszał do wspinaczki, kolejna próba zakończyła się również niepowodzeniem. Dwa kroki w górę... i jeszcze szybszy powrót na dół. Na szczęście bez kolejnych obrażeń. Tylko ślady krwi na bluszczu były dowodem, że próba ta została podjęta. - Do trzech razy sztuka - mruknął Shade, przesuwając się o kilka kroków i ponownie zabierając się za wspinanie. Podskoczył, sprawnie chwycił za pnącza, najwyżej jak mógł, i zaciskając z bólu zęby począł wchodzić do góry, stopami opierając się o ścianę. Pół metra. Metr. Kolejne pół metra. Nawet nie wiedział kiedy ściana się skończyła. Mały wysiłek... i Shade znalazł się na górze. WOLNOŚĆ! Powitała go goła ziemia, bez odrobiny nawet trawy. Jedyną rośliną był wyrastający jakby z głębi ziemi bluszcz. No i znajdujący się w oddali las, drzewa, których korony, podobnie jak jak i liście bluszczu, były ciemnopurpurowe. Za plecami, po drugiej strony fosy, miał wysoki na trzy kondygnacje, szary mur. Naprawdę wydostał się z więzienia... Teraz jeszcze trzeba było pomóc innym. Przede wszystkim Sarze. |
14-04-2016, 18:42 | #20 |
Reputacja: 1 | Spotkanie z półorkiem nie ucieszyło Rictora, nawet jeśli okraszone było dwiema kobietami. Miał bowiem niechętny stosunek do kata, a całkowicie obojętny do jego dwóch towarzyszek. Problemem jednak byli nie oni, a strażnicy, którzy wreszcie odnaleźli ich. Można się było tego spodziewać, więc Rictor i tak był zadowolony. Mogli zostać zauważeni znacznie wcześniej. Pozostała im wszystkim jedna droga i ucieczka na oślep… dokąd prowadziła? Czy w paszczę wroga? Rictorowi było wszystko jedno. Jedyna tylko opcja nie wchodziła w drogę mężczyźnie, dać się znowu złapać. Przy tym wszystkim, nawet śmierć była jakiś rozwiązaniem, może nie najlepszym… ale wolał objęcia zapomnienia niż niewolę. Jednak jak się okazało, śmierć nie była im pisana. Wydostali się. Znaleźli ucieczkę i ocalenie dzięki szczątkom poprzednich ofiar miasta. Rictor spojrzał ponuro na półorczego typka, po czym spojrzał na Sarę. Jak ona przetrzymała to ucieczkę? Niewiele mógł zrobić poza oceną sytuacji, więc zabrał się za przeszukiwanie szczątków nie mając jednak nadzieję na znalezienie czegokolwiek użytecznego. Pewnie wyrzucono nagie ciała, bądź takich jak oni, których ubrania były jedynym dobytkiem. Kilka metrów wędrówki pod górę… i byliby wodni, nie mając pojęcia gdzie są i kim są. Johanna z bólem pośladków pozbierała się z góry ludzkich i nieludzkich szczątków. Otrzepała brudną i tak sukienkę po czym ruszyła przed siebie, tym razem nie czekając na nikogo i nie licząc na to, że jakakolwiek osoba będzie jej tarczą. - Grzebanie w zwłokach to nie jest najlepsze zajęcie, ale może da się coś znaleźć… - westchnęła cicho przechadzając się wzdłuż jednej ze ścian fosy i mimowolnie zerknęła w górę. Od wolności dzieliła ich wysokość, która zdawała się być trudna do pokonania. W tym samym czasie Sara ledwo stała na nogach. Właściwie to bez pomocy chwiała się i upadała. Utrata dużej ilości krwi sprawiła, że była ciągle na skraju omdlenia. Nie było innego sposobu, jak nieść ją. Bazylia w końcu i sama się podniosła wcześniej wyciągając rogi z jednego z ciał. Mina jej zrzedła i momentalnie się zaczęła odsuwać. Niespecjalnie było jednak gdzie. Panicznym spojrzeniem dookoła można było dostrzec tylko zwłoki, co wprawiło diabelstwo w prawdziwą trwogę. - C-co robisz? - syknęła do tego człowieka co zabrał się za przeszukiwanie ciał. - Przecież strażnicy nas gonili. Jak tu taj zostaniemy, będziemy dla nich jak… jak… jak kaczki do odstrzelenia..! Głos kobiety zdradzał strach aniżeli gniew. Nie czekając na odpowiedź Bazylia ruszyła w lewą stronę, gdzie kolejny z ludzi udał się przeszukać kolejne zwłoki. Przynajmniej wykazał się odrobiną rozsądku mimo, że sama myśl o grzebaniu przy martwych ciałach odstraszało diabelstwo jeszcze bardziej niż torturowanie. - Ona ma rację - powiedział Roland mozolnie podnosząc się z miękkiego podłoża z ciał ludzkich. Nadal dyszał ciężko na wskutek rozpaczliwej ucieczki i nagłego upadku z wysokości. Nie do końca dawał wiarę temu, że udało im się wyjść z tego bez szwanku. Będąc już na równych nogach, zaczął raptownie rozglądać się w około. - Może lepiej jak się rozdzielimy, jedni niech idą w lewo a reszta w prawo, wtedy szybciej znajdziemy wyjście z tej dziury - zaproponował. - Jakbyście coś znaleźli to krzyczcie. I tak już o nas wiedzą, więc nie ma co się silić na subtelność. Następnie ruszył w przeciwnym kierunku co Shade i Bazylia. Z uwagą przyglądał się skarpie, która stanowiła ich ostatnią przeszkodę na drodze do wolności. Co chwilę przystawał i, z wyrazem obrzydzenia na twarzy, przyklękał nad zwłokami, mając nadzieje na znalezienie jakichś przydatnych przedmiotów, które nieboszczycy zostawili po sobie. Rictor zaś przyglądał się ścianom fosy idąc naprzód i przeszukując co chwila zwłoki. Oceniał na ile jest w stanie je pokonać… z jakiegoś powodu, wspinaczka na ścianę fosy nie budziła w nim obaw. Zerkając pomiędzy przeszukiwaniem trupów na ścianę, poszukiwał w niej szczelin do oparcia stóp i palców. Sara z braku sił została na miejscu. Siedząc pod murem oddychała płytko i cicho. Jej głowa opadła, a włosy zasłoniły twarz. Nic nie mówiła. Dopiero po dłuższej chwili podszedł do niej Roland, który po krótkim rekonesansie wrócił, najwyraźniej niezadowolony z wyników swoich poszukiwań dogodnego miejsca na wspinaczkę. Przyklęknął przy niej ze zmieszaną miną. - Trzymaj się, już niedługo będziemy na wolności - powiedział, spoglądając na nią z przejęciem. Dziewczyna ledwo była w stanie utrzymać przytomność, nie było mowy o jakiejkolwiek wspinaczce czy nawet ustaniu na nogach. Jaki sens miało ratowanie jej z tamtej celi, skoro za chwilę miała umrzeć tu z wycieńczenia? Mężczyzna westchnął. - Wytrzymaj jeszcze trochę - rzekł, po czym wziął ją w ramiona i zaczął nieść w kierunku w którym oddalił się wpierw Shade i czerwonoskóra diablica. Miał nadzieje, że przynajmniej oni mieli więcej szczęścia w poszukiwaniach. Co jakiś czas z trwogą spoglądał w górę, na miejsce z którego tu spadli uciekając przed strażnikami. Kwestią czasu było nim któryś z nich w końcu się tu pofatyguje. - Znaleźliście coś? - zawołał w stronę towarzyszy. Sara natomiast nawet nie drgnęła, zdawała się wręcz być bezwładna w ramionach Rolanda, zupełnie jakby jej mięśnie zwiotczały, a siły zupełnie ją opuściły. Bazylia odwróciła głowę w stronę krzyczącego Rolanda. Właśnie polewała ranę na nodze Shade’a, czemu towarzyszyło syknięcie mężczyzny. - Tu są jakieś pnącza - powiedziała chowając butelkę. Bez pytania pożyczyła sobie z kołczanu strzałę i oceniając jej ostrość nacięła nadmiar materiału torby-sukienki rozrywając ją potem na coś podobne paskom i zawinęła mu wokół nogi. Dłoń również została “przemyta” ale nijak było materiału aby ją obwiązać. W milczeniu patrzyła na dalsze próby mężczyzny we wspinaczce. Gdy w końcu się mu udało sama zabrała się do wspinaczki. Być może była cięższa, być może jej kopyta były mniej przystosowane do tego typu zadań. Gdy wpadła nogą dalej niż powinna panicznie szarpnęła za pnącza, chcąc się utrzymać co w efekcie skończyło tylko bardziej spektakularnym upadkiem. Wraz z opadającą ziemią i pnączami ukazała się okazała dziura w ścianie. Bazylia jęknęła czując bolesny, choć nieszkodliwy, upadek. Otrzepała się z grudek błotnistej ziemi i wstała patrząc z beznadzieją na to co zrobiła. Westchnęła ciężko. Rognir pochwycił kobietę, która zachwiała się po gwałtownym upadku, nie pozwalając jej stracić równowagę. Uśmiechnął się do niej lekko, lecz był to wymuszony uśmiech, w którym brakowało szczerości i ciepła. - Wygląda na to, że odkryłaś tajne przejście - powiedział przyglądając się podziemnemu tunelowi, choć była to oczywistość. - Hej! - Shade zawołał do tych, co jeszcze tkwili w fosie. - Rzućcie mi topór i pnącza! Jakoś je umocuję i wejdziecie! - A co z nią?! Ona sama nie wejdzie! - Roland wskazał głową na trzymaną w ramionach dziewczynę. Przyglądając się jej poczuł nagły niepokój. Nachylił się nad jej głową, by sprawdzić czy nadal oddycha. Zamarł. - Przywiążecie ją do pnączy, to ją wciągniemy! - odparł Shade, Wziął nóż, odciął pas z dołu koszuli i zaczął obwiązywać skaleczoną dłoń. - Już nieważne - Roland odpowiedział łamiącym się głosem. - Nie żyje. Chwiejnym krokiem zbliżył się pod mur i położył tam delikatnie ciało barmanki. Zbladnął cały, spoglądając na martwą dziewczynę, którą jeszcze chwilę wcześniej usilnie starali się uratować. Klęczał przed nią dobrą chwilę, jakby oszołomiony. Shade zaklął pod nosem. Gdyby wcześniej nie zużył mikstury na Rictora, może by się dało ocalić dziewczynę. Z drugiej strony... Kto wie, czy Rictor wtedy by przeżył. I co z tego byłoby lepsze. Rictor podszedł do niego spojrzał spokojnie na dziewczynę i na mężczyznę, po czym walnął otwartą dłonią w ramię Rolanda. - Umarła nieprzytomna i pewnie bez bólu, z dala od tego przeklętego miasta. Miała więcej szczęścia, niż my gdy nas znowu złapią. Więc zbieraj się do ucieczki, bo nie mamy czasu na żale za popełnionymi błędami.- po tych słowach Rictor ruszył do ściany, by się wspiąć po niej na drugi brzeg fosy. Tu na dole nie było nic wartego dalszego tracenia czasu. Rictor wiedział, że sprawa nie będzie łatwa, tym bardziej że miał przed sobą gołą ścianę. Żadnych pnączy i innych ułatwień, ale to nie powód żeby się poddawać, prawda? Tym bardziej, że miał za sobą gorsze ściany… chyba… tak mu się wydawało. W sumie to nie pamiętał. Ale i tak zaczął powoli z mozołem wspinać się na górę. Za pierwszym razem nie wyszło. Spadł. Zaklął parę razy pod nosem i znów podjął się wspinanie na górę, uparcie szukając nowych, dogodniejszych miejsc do chwytów. Szło mu nie co lepiej, wracały wyuczone nawyki. Niemniej i tak znów osunął się w dół spadając. Ponownie zaczął wdrapywać się na górę i nie dając za wygraną i powoli z duzym trudem, ale osiągnął swój cel poobijany od upadków i przekonany że nieco wyszedł z wprawy. Roland wolno kiwnął głową, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Ciężko było stwierdzić, czy zgadzał się z Rictorem, czy zrobił to odruchowo. Z twarzą pozbawioną wyrazu przyglądał się poranionemu, nagiemu ciału, a różne myśli zaczęły krążyć w jego głowie. Swoje spojrzenie zawiesił na naszyjniku, który Sara miała na sobie. Ostrożnie nachylił się nad nią i zerwał wisiorek. - Nigdy więcej - powiedział do siebie z uwagą przyglądając się przedmiotowi, który od dziś przypominać mu miał o tej chwili, o chwili jego porażki. Zaraz potem wstał i wrócił do reszty. Bazylia w milczeniu przyglądała się wymianie zdań ludzi. Spojrzała na półorka zastanawiając się czy znów postanowi wybrać inną drogę niż oni. Sama wolała się nie rozdzielać, ale kusiło zostawienie oszukańczych śladów, że niby poszli w różne strony. - Nie wiem czy coś to da, ale gdyby nas szukali, można zostawić nieco fałszywych śladów w tej pieczarze… Nie wiem tylko czy starczy nam czasu - powiedziała skwaszona. - Nie schodzę tam po raz drugi, by zostawić tylko parę śladów, ci co są na dole mogą to zrobić. Byle szybko… czas to pieniądz… Różyczko… w tym przypadku, czas to życie, nasze życie.- odparł jej Rictor po czym przesunął wzrokiem po towarzyszach na dole i mruknął do Shade’a.- Chłopak zrobimy linę, to przynajmniej dziewczyny wciągniemy i Rolanda. Półork za ciężki, by próbować takiej sztuczki. No chyba że we trzech z Rolandem. - Jak nam rzucą te pnącza, to im pomożemy - odparł Shade. Miał raptem dwa metry liny, która kiedyś krępowała Sarę, a to było zdecydowanie za mało. - Chcecie ryzykować życie niewiast jakąś wspinaczką? Skoro Bazylia odkryła tunel to proponuję iść w tę stronę - rzucił półork w stronę przemądrzałego Rictora, którego z każdą chwilą coraz mniej lubił. - Znalazł się rycerz z dupy wzięty. Teraz akurat ryzykowania niewiast zaczął się bać.- ocenił krótko Rictor spoglądając w dół.- One się będą wspinać po linie, więc wielkiego ryzyka nie będzie. A z pewnością mniejsze niż pakowanie się do tunelu, który może się okazać cholerną jaskinią bez wyjścia.- Nagle wbicie się w ziemię tuż obok Shade’a, samotnej strzały, przerwało spokój. Czas, którego mieli nadmiar, właśnie dobiegł końca. Rictor kierując się doświadczeniem wzrokiem omiótł mury miasta i dojrzał w okiennicach strzelców. Kolejna strzała wbiła się w ścianę, przelatując tuż przed nosem Johanny, która wystraszona wbiegła pierwsza do tunelu, aby się schować. - Wiejcie! - krzyknęła spłoszona, a kolejny grad strzał mknął już w stronę uciekinierów. - Powodzenia ze wspinaczką - powiedział półork, błyszcząc parszywym uśmiechem, po czym schował się wewnątrz tunelu. Rognir odpiął swoją broń z pasa i ruszył przodem, licząc na to, że Bazylia pójdzie razem z nim. - Ostatnia szansa!- krzyknął Rictor…- Uciekajcie do tunelu.- - Wszystko przez tego głupiego orka - mruknął Shade. Wyrwał strzałę z ziemi, a potem ruszył biegiem w stronę lasu. Rictor miał zamiar pogonić Shade’a w tym kierunku, ale ten już dał drapaka, więc mężczyźnie pozostało podążyć jego śladem. Bazylia skuliła się słysząc świt przelatujących strzał i w naturalnym odruchu rzuciła się w stronę tunelu. Ostatnim powiewem rozsądku złapała pnącza aby… nijak zakryć wejście. Powstrzymał ją jednak Roland, który po podniesieniu z ziemi pochodni, która jakimś cudem nie zgasła podczas upadku z wysokości, rzucił się w stronę tunelu. Już bez dodatkowych przeszkód w postaci strzał wspinaczka stanowiłaby dla niego niełatwe wyzwanie, dlatego jedynym wyjściem z sytuacji pozostało mu zaufanie dwójce nieludzi i ruszenie odkrytym przez Bazylię przejściem. Szczerze liczył, że zaprowadzi ich ono do wolności. Podczas gdy na dole drużyna pokładała nadzieję w tajemniczym tunelu, Rictor i Shade czmychali jak najdalej od miasta w kierunku lasu. Dzicz dawała nadzieję na ocalenie i kryjówkę. Las dawał bezpieczeństwo. Dawał też wiele możliwości z czego Rictor zdawał sobie sprawę. Shade miał łuk, co pozwalało mu polować. Rictor… umiał oprawiać zwierzynę, więc nie musieli się martwić o jedzenie… o ile oczywiście Shade poradzi sobie z łukiem. Rictor nie miał już co pić, ale cóż… trzeba się poświęcić. I tak miał powody do zadowolenia. Żył, uciekł z miasta i choć jego towarzyszem był Shade, to mógł trafić gorzej. O wiele gorzej. Śmierć Sary go bolała, ale cóż… Przynajmniej miała lekki zgon. Niewiele mogli w tej sprawie zrobić. Bolały go jeszcze siniaki, ale ból świadczył o tym że żyli.Na razie powinni się ukrywać i ewentualnie szukać oznak cywilizacji, ale ostrożnie to czynić… Rictor nie miał złudzeń co do ich sytuacji. Nadal nie byli bezpieczni. Może i uciekli z miasta, ale zapewne nie ze sfery jego wpływów. Okoliczne osady i miasteczka mogły myć z miastem połączone jakiś układem wasalnym. Miasto mogło mieć swoich szpiegów i donosicieli w każdych wsiak. A „K” mogło być doskonałą informacją dla wszystkich do kogo się zgłosić po nagrodę za informację o zbiegach. Bo tym byli w tej chwili… zbiegami nie znającymi okolicy, ani zasad rządzących wśród okolicznych mieszkańców. Musieli być ostrożni i o tym Rictor zamierzał wspomnieć Shadowi… jak już go wreszcie dogoni.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. |