Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-03-2016, 23:46   #32
Mike
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Nie da się ukryć - przyznał Jerome uważnie obserwując przybysza.- Dacie radę przejechać? Bo niestety nie byłem w stanie odciągnąć tego biedaka na bok.
- Przejechać przejadę. - Odparł nieznajomy lustrując otoczenie, podrzucał przy tym kulki. Jego spojrzenie spoczęło na wozie. - Z jednym zwierzęciem daleko nie zajedziesz.
- Liczę, że do rana muł stanie na nogi. Poprowadzę go za wozem. A i daleko nie zamierzam jechać. Uzdrowiciela szukam. To podobno gdzieś tu w okolicy.
- Nie wiem. Nie jestem stąd.
- Odparł białowłosy. - Ale nie liczyłbym, że muł wstanie. Mogę? - Spytał wskazując na leżące zwierzę.
Jerome skinął, odsuwając się by nieznajomy miał swobodny dostęp do muła.
Mężczyzna kucnął przy stworzeniu. Otworzył mu pysk.
- Tak jak myślałem. - Mruknął. - Patrz tu. - Pokazał na zęby. - Są przypiłowane. Ale u góry widać ciemny nalot. Napoili czymś zwierzę, że wyglądało na zdrowe i silne. Nie pociągnie długo. Sprawdź drugiego. Założę się, że wygląda podobnie.
- Wierzę na słowo, za daleko żeby wracać i wsadzić im w dupsko te biedne zwierzęta. Musze dowieźć ojca do uzdrowiciela.
- A co się stało?
- Spytał z zaciekawieniem.
- Wybacz skrótowość opowieści, ale tyle razy już to powtarzałem - odparł Jerome - Koń się spłoszył i zrzucił ojca na skałę. Potłukł się, rozdarło mu nogę i musiał uderzyć się w głowę, bo od tamtej pory nie odzyskał przytomności.
Nieznajomy podrapał się po brodzie.
- Jednym słowem potrzebujesz nowe, zdrowe, zwierzęta. - Szczególny nacisk położył na słowo “zdrowe”.
- A z tym może być ciężko, po drodze mało kupców wystawia towar przy tej ścieżce. Spróbuje dojechać tak jak się da. Nic więcej nie mogę zrobić.
- W tym chyba mógłbym pomóc.
- Wierzchowiec kiepsko nadaje się do wozu, no chyba, że za tobą jedzie tabun koni z poganiaczami.
- To zależy jak głęboka jest twa sakiewka.
- Niezbyt
- poklepał wóz - na to i te urocze zwierzaki poszło większość. Zostało mi parę groszy, na jedzenie. Uzdrowiciel też pewnie za darmo nie zechce pomóc. Z czegoś wszak musi żyć. Wymień cenę, a ja powiem czy mnie stać na to.
- Zrobimy zatem tak.
- Uśmiechnął się nieznajomy tajemniczo. - Będziesz mi winien przysługę.
- Mam ci oddać to czego się nie spodziewam, a co mnie pierwsze przywita po powrocie do domu?
- odparł Jerome z krzywym uśmiecham - Przysługa to groźna waluta. Powiedz konkretnie czego chcesz i co w zamian oferujesz?
- Oferuję ci zwierzęta pociągowe. Zdrowe. Chcę przysługi, a nie rzeczy. Kiedyś być może ponownie zjawię się i będę potrzebował pomocy. Odwdzięczysz mi się wtedy.

- Okaże się, że będę musiał zabić króla, złożyć w ofierze syna najlepszego przyjaciela, czy ożenić się ze szpetną kobietą - Jerome pokręcił głową - Wole nie ryzykować, tym bardziej że ostatnio nie mam szczęścia do koni i mułów.
Coś nie podobał mu się ten nagle pomocny nieznajomy, zmrużył oczy i spróbował przywołać Wzorzec, by sprawdzić, czy nie skrywa jakiś niespodzianek.
Jerome zobaczył nad nieznajomy cięgle zmieniający się kształt, jakby labirynt.
- Nie rób tego synu Oberona. - Zagroził nieznajomy.
- Czego mam nie robić? - zapytał konwersacyjnym tonem - Mam nie zapobiec oszukiwaniu mnie? Nie dogadamy się, odejdź. Wolał bym uniknąć konfrontacji, ale jeśli nie będę miał wyjścia dobiorę ci się do dupy. Znasz powiedzenie o przyparciu do muru, prawda? A ja nie mam opcji wycofania się, mogę iść tylko do przodu…
- Nieodrodny syn swojego ojca.
- Powiedział podchodząc do swojego wierzchowca. - Nieodrodny. - Wskoczył na konia i ruszył przed siebie.
Odprowadził go wzorkiem aż znikł za drzewami. Potem obejrzał obozowisko i okolice, czy przypadkiem przybysz nie zostawił jakiejś niespodzianki. Obejrzał też muły, spotkanie nie było przypadkowe więc mógł on maczać ręce w chorobie zwierzaków.

Tutaj nigdzie nie było śladów używania magii czy czarów. Jerome był po środku praktycznie nietkniętego ludzką ręką lasu i jak okiem sięgnąć ludzi widać nie było.
Czas było dokończyć przygotowania do noclegu. Potem trzeba było poprawić zaklęcia. Na wypadek jakby nieznajomy wrócił.
Noc minęła synowi Fiony pracowicie. Zawieszanie zaklęć zawsze było czasochłonne. Wymagało też od czarodzieja sporego wydatku energii. I chociaż Jerome był w miarę wypoczęty, nie podróżował cały dzień, to i tak czarnoksięskie rzemiosło wyssało z niego energię. Nawet nie wiedział kiedy przysnął. Obudziło go ciche rżenie konia.
Ostrożnie uchylił oczy, tak by obserwujący go nie dostrzegł, że Jerome już nie śpi. W pobliżu nie było nikogo. Rżenie powtórzyło się, tym razem głośniej i bliżej.
Jerome otworzył oczy i spojrzał w kierunku dźwięku przywołując jednocześnie Wzorzec. To co się zbliżało było zwykłym człowiekiem na zwykłym koniu. Chociaż nosiło też pewne ślady… właśnie Wzorca. Czegoś takiego Jerome nigdy wcześniej nie widział.

Nim jednak młody czarodziej zdążył się temu dokładnie przyjrzeć zza zakrętu wyłonił się jeździec. Syn Fiony od razu rozpoznał białą emaliowaną zbroję i twarz.
http://i.imgur.com/ivdatzV.jpg
Twarz, której zapomnieć się nie dało.


Jerom nie wiele myśląc skrzyżował nadgarstki na wysokości piersi zaciskając pięści.
- Kameleon - wyszeptał. Jego obraz lekko zamazał się na chwilę by ponownie wyostrzyć pokazując całkiem innego człowieka. O tej samej posturze, ale ubranego jak podróżnik od wielu dni w drodze. W poplamione miejscami i zużyte ubranie. Teraz Jerome miał jasne włosy i bródkę oraz wysmaganą wiatrem cerę.
- Witaj panie - zawołał - wybacz że trochę tarasuje drogę ale biedne zwierze padło. Oszukali mnie łotry…
- Witaj panie.
- Powiedział Julian swoim rozwlekłym, zacinającym się głosem.- To zaiste niefart. - Zsiadł z konia i zaczął przyglądać się leżącemu na środku drogi zwierzęciu. Następnie przeniósł wzrok na zmienionego Jerome.
- Wiozę ojca do uzdrowiciela, niestety muły, które mi sprzedano okazały się mało zdatne do użytku.
- wyjaśnił sytuację Jerome.- Nie jestem stąd, wiesz może panie, gdzie w okolicy można kupić albo wynająć jakieś zwierzęta?
- Też nie jestem stąd.
- Odparł beznamiętnie. - Na końcu tej drogi jest, powinna być - Poprawił się. - jakaś wioska. Może tam.
- Dziękuje za informacje
- powiedział Jerome.
- Nie widziałeś czasem białowłosego mężczyzny przejeżdżającego tędy? - Julian zapytał rozglądając się?
- A wie pan, że tak - odparł Jerome - mijał mnie wczoraj przed wieczorem. Pojechał w tamtą stronę - wskazał kierunek.
- Ja również dziękuję za informacje. - Spojrzał w stronę, którą wskazał mu młody człowiek. - Wiesz, ze zwierzę trzeba dobić?
- Wiem, łudziłem się, że przez noc odżyje. Ale widać niema rady.
- Wiesz jak to zrobić?
- W zasadzie nigdy nie robiłem nic takiego.

Julian podrapał się po brodzie.
- Jedno precyzyjne pchnięcie. - Powiedział i pokazał gdzie należy wbić sztylet. - Zwierze nie powinno się męczyć.
- Dzięki, jesteś rzeźnikiem?
- zapytał kucając koło muła. poklepał go po szyi i wyjął sztylet. - Przykro mi, że tak to się kończy powiedział do muła i wbił sztylet.
Ciepła krew popłynęła po ręce Jerome.
- Nie. Ale znam się na zwierzętach. - Julian klepnął chłopaka w ramię. Zabolało.
Wytarł sztylet i rękę o sierść muła i wstał.
- Pomożesz mi go ściągnąć na bok?
- Tak..

We dwóch jakoś dali radę. Chociaż Jerome nie pamiętał kiedy tak się namęczył. Julia starł ręka pot z czoła i sięgnął po manierkę przytroczona do siodła. Upił solidny łyk i wciągnął ręku ku swojemu rozmówcy zachęcając by i ten się napił.
- Niewielu znam ludzi zdolnych udźwignąć taki ciężar.
- Ciężki to fakt był, ale nie aż tak. Zdrowy muł pewnie z pięćset kilo waży, ten raczej nie był zdrowy. Do tego łatwiej poturlać coś niż nosić. No i we dwóch byliśmy. Daj mi odpowiednio długi dyszel a podniosę górę
- zacytował na koniec jakiegoś uczonego. - Byłem skrybą u kupca co statkami woził towary, na zwierzętach znam się z księgowego punktu widzenia. Jak widać w spotkaniu z żywym zwierzęciem ta wiedza nie jest wiele warta.
- Dam ci zatem jeszcze jedną radę.
- Powiedziała wskakując na konia. - Nie zostawaj tu zbyt długo. Zapach krwi przyciągnie drapieżniki. Z nimi nie chciałbyś się spotkać. Bywaj zdrów. - Pożegnał się i ruszył w tym samum kierunku, co wcześniej spotkany białowłosy mężczyzna.
- Dzięki za rady i pomoc. Szczęścia w podróży - odparł na pożegnanie. Gdy jeździec odjechał kawałek zawołał jeszcze - Jeśli to nie tajemnica mogę poznać imię tego który mi pomógł?
- Jestem Julian. - Zatrzymał na chwilę konia i odwrócił się. - Julian z Amberu.
- A więc dziękuje Julianie z Amberu, jeśli los pozwoli kiedyś odpłacę ci się.

Obrońca Ardenu ruszył w swoją stronę pozostawiając syn Fiona samego ze swoimi problemami.Zaś syn Fiony sprawdził co z ojcem, zjadł śniadanie i przygotował się do ruszenia w dalsza drogę. By ulżyć mułowi szedł obok i popychał wóz w trudniejszych miejscach. W dalszym ciągu zmierzał do uzdrowiciela przez Cień.

W pewnym momencie Jerome usłyszał ciche jękniecie i poruszenie na wozie.
- Na włochate cycki Elchony - Varadamus usiłował się podnieść.
Zatrzymał wóz i zajrzał do środka.
- Spokojnie, bo szwy puszczą. Byłeś ranny. Jak się czujesz? Pamiętasz co się stało?
Starszy mag jęknął raz jeszcze dotykając ręką opatrunku na głowie.
-Ranny? - Zdziwił się. - Co… co się stało?
- Przygniótł cie głaz, masz szytą nogę, oberwałeś też w głowę.
- Przygniótł mnie głaz.
- Powtórzył powoli jakby musiał sobie to wszystko dokładnie przeanalizować. - A mój syn? Był ze mną mój syn.
- Nic mu nie jest. Pozszywał cię, a teraz ma zawieść do uzdrowiciela, ale chyba zbędna fatyga. Gorączki chyba nie masz
- zajrzał w oczy, sprawdzając czy głową wszystko w porządku - Zawroty głowy, dziwne kolory widzisz?
- Nie. Nie wydaje mi się
. - Odparł rozglądając się.
Ze swojej pozycji niewiele mógł jednak zobaczyć.
- Gdzie teraz jest mój syn? - Zapytał w końcu.
- To ja, tylko w przebraniu. Nie uwierzysz jaki ruch na tej leśnej ścieżce. Pomogę ci usiąść. - gdy już ojciec siedział oparty o burtę wozu zapytał - Co tam robiłeś? Gdy pojawiły się te węże.
Oczy Varademusa zwężyły się a usta poruszyły bezgłośnie. Jasnym było, że stara się rzucić jedno z zawieszonych nad sobą zaklęć. Jakież było jego zdziwienie gdy niezadziałało.
- Też tak miałem - powiedział Jerome - Pogadajmy, najpierw wciągasz mnie w dziwny Cień, potem pojawiają się węże, a na koniec lądujesz nieprzytomny. Minęło sporo czasu. Powiedź co się dzieje. Liczyłem, że zdążę wrócić na kolacje z królem Amberu, matka się wścieknie, a i król może poczuć się urażony. Do tego ten mędrzec co miałem mu pomóc.
-Jerome?
- Varademus usiłował wstać. - Pomóż mi, proszę. Ile czasu minęło od… odkąd rozmawiałem z twoją matką? Cień i węże to nic takiego. Prowadziłem tam badania. Ale Randal… Randal to poważna sprawa.
- Z jakiś tydzień, choć pewności niema jak szybko czas w Cieniu płynął. W każdym razie zaklęcia erodowały tam błyskawicznie.
- Aż tydzień?
- Ojciec nie krył zdziwienia. - To nie dobrze. Bardzo niedobrze. Musimy przyspieszyć naszą podróż. - Zaczął sprawdzać kieszenie ubrania.
Wciągnął z jednej pudełko. Zwykłe drewniane pudełko bez żadnych ozdób. W pudełku było kilka kart. Varademus szybko je przerzucił. Gdy znalazł właściwą pozostałe schował. Jerome wielokrotnie widział jak jego ojciec korzystał z Atu. Kontakt niestety nie nastalił, pomimo ponowionej próby.
- Nie dobrze. - Zamruczał po nosem i sięgnął po kolejną kartę.
Tym razem czarodziejowi poszło sprawnie. Przed ich oczami zamajaczył dobrze znany obraz domu, w którym młody Amberyta wychował się.
- Ruszaj. - Pogonił go ojciec.
Szybkim ruchem sztyletu odciął muła od wozu, a potem podtrzymując ojca przeszedł przez atut.

Znaleźli się w holu wieży. Po prawej przy ścianie pięły się w górę schody. Po lewej szczerzył kły wielki kominek stylizowany na paszczę demona. Teraz wygaszony, ale gdy rozpaliło się ogień robi wrażenie na klientach czekających na posłuchanie.
- Usiąść, musisz oszczędzać nogę - podprowadził ojca do ławy przy stoliku, przesunął pusty puchar w jego kierunku i nalał wina. - Pij, jesteś odwodniony i straciłeś trochę krwi.
- Jeremiasz
- powiedział widząc wchodzącego ze znudzoną miną kota. - Idź po Karla, niech przygotuje nowe odzienie ojca i myślę, że kąpiel też się przyda.
Kot parsknął po czym zawrócił i znikł za drzwiami. Pytanie o jego rasę było nietaktem. Tym bardziej, że to nie on należał do rasy lecz rasa należała do niego. Niczego innego nie akceptował. Zresztą już sam wygląd wiele mówił o jego charakterze. Postrzępione uszy, ogon wyglądający jak złamany, a to wszystko zapakowane w skołtunione futro. Jerom nie pamiętał skąd się wziął, może był od zawsze. Może nawet to on przygarnął do swej wieży Varadamusa i pozwolił mu praktykować magię pod jego czujnymi oczami.
Teraz jednak kot udał się po Karla. Nie, nie potrafił mówić. A przynajmniej nie zniżył się by to robić. To Karl był niezwykły.
- Nie wiem czy to dobry moment, ale gdzieś posiałem tą talie atutów, która mi dałeś - powiedział patrząc na ojca i czekając co odpowie na temat nie istniejącej nigdy talii - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Z ta nagła spłata przysługi i w ogóle…
-Wiem, że ją zgubiłeś.
-Varademus uśmiechnął się słabo. - Tego dnia służba ją znalazła i przyniosła mi. Dobrze, że zebrałeś się na odwagę i powiedziałeś mi o tym. Nawet jeżeli musiałem czekać na to tyle lat. - Przywołała jakieś drobne przewinienie sprzed lat. Teraz wydawało się trywialne, ale wtedy stanowiło nie lada problem. - A spłaty przysług są zwykle nieoczekiwane i nagłe. Nie wiem dokładnie czego Randal chciał. Nie mogliśmy długo rozmawiać. Prosił o pomoc. Nie mogłem się z nim skontaktować, to mnie martwi. Chciałbym, żebyś się niezwłocznie udał do Rebmy. Ja, w moim obecnym stanie nie mogę. I mógłbyś wreszcie nabyć tej przydatnej umiejętności jaką jest korzystanie z Atu. Byłem pewien, że matka cię tego nauczy.
- Niby kiedy? Odezwałeś się chwilę po moim przybyciu do Amberu. Może ty to zrobisz?
- Widzę, że będę musiał. Ale nie teraz. Chcę żebyś jak najszybciej udał się do Rebmy.
- Co muszę wiedzieć? I czego mi nie mówisz?
- Idź.
- Polecił ojciec. - Szykuj się do drogi.
- Jak tylko mi wyjaśnisz o co chodzi
- powiedział siadając na drugim krześle. Nalał ojcu jeszcze wina, sobie także nalał. - Mówię poważnie, ojcze. Coś się poważnie musiało posrać. Bez informacji skończę jako żarcie dla psów.
- Masz rację.
- Ojciec powiedział spokojnie. - Coś się poważnie musiało posrać. I chcę wiedzieć co. Jesteś moim synem. Dlatego chcę żebyś udał się tam i był moimi oczami i uszami. O długu jaki obaj zaciągnęliśmy u Randala nie muszę ci chyba przypominać. - Położył mocniejszy nacisk na ostatnie zdanie.
- Pamiętam, bez obaw. Czego mam szukać i na ile mogę sobie pozwolić?
- Masz odnaleźć Randala i dowiedzieć się jak mu pomóc. To jest prywatna sprawa. Powinieneś działać z taktem i dyskretnie.
- Kogo mogę wciągnąć do współpracy, a kogo absolutnie nie?
- To musisz już sam na miejscu określić.

- Dobrze, w takim razie chętnie odzyskam odnaleziona talię. Potrzebuje też skorzystać z komnaty medytacji. Musze odnowić zaklęcia, tylko część udało mi się po drodze doprowadzić do używalności.
Wstał, ale zatrzymał się jeszcze i zapytał:
- Chwile przed twoim obudzeniem spotkałem Juliana z Amberu… ale był inny niż za pierwszym razem, miał odciśnięte piętno Wzorca na sobie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Chcesz zabrać ze sobą tę starą talię kart?
- Zdziwił się nieco. - Żeby ją znowu zgubić? - Zażartował. - Jak chcesz. - Uśmiechnął się. Wstał i z dużym problemem podszedł do wielkiego, bogato zdobionego biurka. Chwilę pogrzebał w jednej z szuflad. Otworzył następnie drugą i też zaczął ją przeszukiwać. - Gdzieś tu musi być. - Następnie przyszła kolej na trzecią. - O! Jest! - Powiedział w końcu triumfalnym głosem i rzucił synowi zwykłe drewniane pudełko.
Było już przybrudzone i porysowane kretkami.
- Pamiętasz jak ci ją kupiłem? To było na jarmarku w… już nie pamiętam. Ale chciałeś taką mieć. - Oblicze starszego maga wypogodziło się gdy przywołał wspomnienia.
- A co z Julianem? Słyszałeś coś o tym? - nie dał się zbyć wspomnieniami z dzieciństwa.
- Nie. Po za twoją matką nie miałem przyjemności spotkać żadnego twojego krewnego od jej strony.
- Idę pomedytować
- podrzucił i złapał pudełko z kartami. - Wpadnę do ciebie przed wyjazdem.
- Wolałbym żebyś od razu udał się do Randala.
- Powiedział tonem, który sugerował, że nie jest zadowolony z opieszałości syna.
- Jeśli przez tydzień nie zrobiło się za późno to parę godzin nie zrobi różnicy. Chce być przygotowany na tyle na ile mogę. W tym czasie sprawdź czy da się z nim skontaktować przez atut. Może bezpieczniej dla niego będzie gdy przejdzie tutaj…
- Czy ty szukasz wymówki, żeby się tam nie udać?

- Dałeś mi wolną rękę, zdecydowałem że muszę się przygotować. Nie potrzebuje wymówek, jeśli bym zdecydował nie jechać to bym tam nie pojechał.
- Dałem ci wolną rękę w zakresie działań na miejscu, nie czasu kiedy tam wyruszysz.

- Nie mam połowy potrzebnych zaklęć, wciąż nie wiem dlaczego zerodowały w ciągu kilku dni w tamtym cieniu. Musze oczyścić umysł i aurę. Nie chcę żeby mnie zawiodły zdolności w najmniej oczekiwanym momencie. Wybacz, że dbam o powodzenie misji. A teraz pójdę się przygotować. Weź kąpiel, zmień opatrunku, pewnie trzeba będzie wyjąć niedługo szwy. - rzucił jeszcze przez ramię.
- I nie masz czasu na zawieszenie nowych.
- Więc skontaktuj się z Randalem. Niech mnie przeciągnie. Jeśli się nie da, możesz załatwić przejście przez Wzorzec Steinhart? To będzie chyba najszybszy sposób.
- Nie. To zbyt niebezpieczne. Jak myślisz, dlaczego nie chciałem, żebyś tu odbył inicjację?
- Przeszedłem działający Wzorzec. Wiem na co się porywam idąc uszkodzonym. Czas nas chyba goni.

- Ani mi się waż! - Varademus podniósł się gwałtownie. - Zabraniam ci!
- A znasz inny szybki sposób na dostanie się do Remby? Skoro atut nie odpowiada to coś znaczy. Ty się na tym znasz. Co może być powodem? Lepiej powiedz mi wszystko co możesz o tutejszym Wzorcu.
- Powodów może być wiele. Randal może być nieprzytomny. Może nie chcieć aby się z nim kontaktowano. Może nawet nie żyć. A tutejszego Wzorca nie pozwolę ci przejść. Jest to zbyt niebezpieczne!
- Podkreślił z całą stanowczością.
- Ty przeszedłeś. Więc dlaczego mi ma się nie udać? Mam w sobie krew Amberu.
- Właśnie dlatego, że masz w sobie krew Amberu.
- Pójdę pomiędzy liniami. Nawet go nie dotknę.
- Dyskusję uważam za skończoną. Idź. Przygotuj się.
- Będę w komnacie medytacyjnej
- rzucił i wyszedł.
Miał zamiar odzyskać tyle zaklęć ile da rade zanim ojciec znowu zacznie się naprzykrzać. Potem pewnie czekał go piekielny rajd, jeśli nie uda się połączyć atutem.
 
Mike jest offline