|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
09-03-2016, 21:38 | #31 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 30-03-2016 o 00:05. |
29-03-2016, 23:46 | #32 |
Reputacja: 1 | - Nie da się ukryć - przyznał Jerome uważnie obserwując przybysza.- Dacie radę przejechać? Bo niestety nie byłem w stanie odciągnąć tego biedaka na bok. - Przejechać przejadę. - Odparł nieznajomy lustrując otoczenie, podrzucał przy tym kulki. Jego spojrzenie spoczęło na wozie. - Z jednym zwierzęciem daleko nie zajedziesz. - Liczę, że do rana muł stanie na nogi. Poprowadzę go za wozem. A i daleko nie zamierzam jechać. Uzdrowiciela szukam. To podobno gdzieś tu w okolicy. - Nie wiem. Nie jestem stąd. - Odparł białowłosy. - Ale nie liczyłbym, że muł wstanie. Mogę? - Spytał wskazując na leżące zwierzę. Jerome skinął, odsuwając się by nieznajomy miał swobodny dostęp do muła. Mężczyzna kucnął przy stworzeniu. Otworzył mu pysk. - Tak jak myślałem. - Mruknął. - Patrz tu. - Pokazał na zęby. - Są przypiłowane. Ale u góry widać ciemny nalot. Napoili czymś zwierzę, że wyglądało na zdrowe i silne. Nie pociągnie długo. Sprawdź drugiego. Założę się, że wygląda podobnie. - Wierzę na słowo, za daleko żeby wracać i wsadzić im w dupsko te biedne zwierzęta. Musze dowieźć ojca do uzdrowiciela. - A co się stało? - Spytał z zaciekawieniem. - Wybacz skrótowość opowieści, ale tyle razy już to powtarzałem - odparł Jerome - Koń się spłoszył i zrzucił ojca na skałę. Potłukł się, rozdarło mu nogę i musiał uderzyć się w głowę, bo od tamtej pory nie odzyskał przytomności. Nieznajomy podrapał się po brodzie. - Jednym słowem potrzebujesz nowe, zdrowe, zwierzęta. - Szczególny nacisk położył na słowo “zdrowe”. - A z tym może być ciężko, po drodze mało kupców wystawia towar przy tej ścieżce. Spróbuje dojechać tak jak się da. Nic więcej nie mogę zrobić. - W tym chyba mógłbym pomóc. - Wierzchowiec kiepsko nadaje się do wozu, no chyba, że za tobą jedzie tabun koni z poganiaczami. - To zależy jak głęboka jest twa sakiewka. - Niezbyt - poklepał wóz - na to i te urocze zwierzaki poszło większość. Zostało mi parę groszy, na jedzenie. Uzdrowiciel też pewnie za darmo nie zechce pomóc. Z czegoś wszak musi żyć. Wymień cenę, a ja powiem czy mnie stać na to. - Zrobimy zatem tak. - Uśmiechnął się nieznajomy tajemniczo. - Będziesz mi winien przysługę. - Mam ci oddać to czego się nie spodziewam, a co mnie pierwsze przywita po powrocie do domu? - odparł Jerome z krzywym uśmiecham - Przysługa to groźna waluta. Powiedz konkretnie czego chcesz i co w zamian oferujesz? - Oferuję ci zwierzęta pociągowe. Zdrowe. Chcę przysługi, a nie rzeczy. Kiedyś być może ponownie zjawię się i będę potrzebował pomocy. Odwdzięczysz mi się wtedy. - Okaże się, że będę musiał zabić króla, złożyć w ofierze syna najlepszego przyjaciela, czy ożenić się ze szpetną kobietą - Jerome pokręcił głową - Wole nie ryzykować, tym bardziej że ostatnio nie mam szczęścia do koni i mułów. Coś nie podobał mu się ten nagle pomocny nieznajomy, zmrużył oczy i spróbował przywołać Wzorzec, by sprawdzić, czy nie skrywa jakiś niespodzianek. Jerome zobaczył nad nieznajomy cięgle zmieniający się kształt, jakby labirynt. - Nie rób tego synu Oberona. - Zagroził nieznajomy. - Czego mam nie robić? - zapytał konwersacyjnym tonem - Mam nie zapobiec oszukiwaniu mnie? Nie dogadamy się, odejdź. Wolał bym uniknąć konfrontacji, ale jeśli nie będę miał wyjścia dobiorę ci się do dupy. Znasz powiedzenie o przyparciu do muru, prawda? A ja nie mam opcji wycofania się, mogę iść tylko do przodu… - Nieodrodny syn swojego ojca. - Powiedział podchodząc do swojego wierzchowca. - Nieodrodny. - Wskoczył na konia i ruszył przed siebie. Odprowadził go wzorkiem aż znikł za drzewami. Potem obejrzał obozowisko i okolice, czy przypadkiem przybysz nie zostawił jakiejś niespodzianki. Obejrzał też muły, spotkanie nie było przypadkowe więc mógł on maczać ręce w chorobie zwierzaków. Tutaj nigdzie nie było śladów używania magii czy czarów. Jerome był po środku praktycznie nietkniętego ludzką ręką lasu i jak okiem sięgnąć ludzi widać nie było. Czas było dokończyć przygotowania do noclegu. Potem trzeba było poprawić zaklęcia. Na wypadek jakby nieznajomy wrócił. Noc minęła synowi Fiony pracowicie. Zawieszanie zaklęć zawsze było czasochłonne. Wymagało też od czarodzieja sporego wydatku energii. I chociaż Jerome był w miarę wypoczęty, nie podróżował cały dzień, to i tak czarnoksięskie rzemiosło wyssało z niego energię. Nawet nie wiedział kiedy przysnął. Obudziło go ciche rżenie konia. Ostrożnie uchylił oczy, tak by obserwujący go nie dostrzegł, że Jerome już nie śpi. W pobliżu nie było nikogo. Rżenie powtórzyło się, tym razem głośniej i bliżej. Jerome otworzył oczy i spojrzał w kierunku dźwięku przywołując jednocześnie Wzorzec. To co się zbliżało było zwykłym człowiekiem na zwykłym koniu. Chociaż nosiło też pewne ślady… właśnie Wzorca. Czegoś takiego Jerome nigdy wcześniej nie widział. Nim jednak młody czarodziej zdążył się temu dokładnie przyjrzeć zza zakrętu wyłonił się jeździec. Syn Fiony od razu rozpoznał białą emaliowaną zbroję i twarz. http://i.imgur.com/ivdatzV.jpg Twarz, której zapomnieć się nie dało. Jerom nie wiele myśląc skrzyżował nadgarstki na wysokości piersi zaciskając pięści. - Kameleon - wyszeptał. Jego obraz lekko zamazał się na chwilę by ponownie wyostrzyć pokazując całkiem innego człowieka. O tej samej posturze, ale ubranego jak podróżnik od wielu dni w drodze. W poplamione miejscami i zużyte ubranie. Teraz Jerome miał jasne włosy i bródkę oraz wysmaganą wiatrem cerę. - Witaj panie - zawołał - wybacz że trochę tarasuje drogę ale biedne zwierze padło. Oszukali mnie łotry… - Witaj panie. - Powiedział Julian swoim rozwlekłym, zacinającym się głosem.- To zaiste niefart. - Zsiadł z konia i zaczął przyglądać się leżącemu na środku drogi zwierzęciu. Następnie przeniósł wzrok na zmienionego Jerome. - Wiozę ojca do uzdrowiciela, niestety muły, które mi sprzedano okazały się mało zdatne do użytku. - wyjaśnił sytuację Jerome.- Nie jestem stąd, wiesz może panie, gdzie w okolicy można kupić albo wynająć jakieś zwierzęta? - Też nie jestem stąd. - Odparł beznamiętnie. - Na końcu tej drogi jest, powinna być - Poprawił się. - jakaś wioska. Może tam. - Dziękuje za informacje - powiedział Jerome. - Nie widziałeś czasem białowłosego mężczyzny przejeżdżającego tędy? - Julian zapytał rozglądając się? - A wie pan, że tak - odparł Jerome - mijał mnie wczoraj przed wieczorem. Pojechał w tamtą stronę - wskazał kierunek. - Ja również dziękuję za informacje. - Spojrzał w stronę, którą wskazał mu młody człowiek. - Wiesz, ze zwierzę trzeba dobić? - Wiem, łudziłem się, że przez noc odżyje. Ale widać niema rady. - Wiesz jak to zrobić? - W zasadzie nigdy nie robiłem nic takiego. Julian podrapał się po brodzie. - Jedno precyzyjne pchnięcie. - Powiedział i pokazał gdzie należy wbić sztylet. - Zwierze nie powinno się męczyć. - Dzięki, jesteś rzeźnikiem? - zapytał kucając koło muła. poklepał go po szyi i wyjął sztylet. - Przykro mi, że tak to się kończy powiedział do muła i wbił sztylet. Ciepła krew popłynęła po ręce Jerome. - Nie. Ale znam się na zwierzętach. - Julian klepnął chłopaka w ramię. Zabolało. Wytarł sztylet i rękę o sierść muła i wstał. - Pomożesz mi go ściągnąć na bok? - Tak.. We dwóch jakoś dali radę. Chociaż Jerome nie pamiętał kiedy tak się namęczył. Julia starł ręka pot z czoła i sięgnął po manierkę przytroczona do siodła. Upił solidny łyk i wciągnął ręku ku swojemu rozmówcy zachęcając by i ten się napił. - Niewielu znam ludzi zdolnych udźwignąć taki ciężar. - Ciężki to fakt był, ale nie aż tak. Zdrowy muł pewnie z pięćset kilo waży, ten raczej nie był zdrowy. Do tego łatwiej poturlać coś niż nosić. No i we dwóch byliśmy. Daj mi odpowiednio długi dyszel a podniosę górę - zacytował na koniec jakiegoś uczonego. - Byłem skrybą u kupca co statkami woził towary, na zwierzętach znam się z księgowego punktu widzenia. Jak widać w spotkaniu z żywym zwierzęciem ta wiedza nie jest wiele warta. - Dam ci zatem jeszcze jedną radę. - Powiedziała wskakując na konia. - Nie zostawaj tu zbyt długo. Zapach krwi przyciągnie drapieżniki. Z nimi nie chciałbyś się spotkać. Bywaj zdrów. - Pożegnał się i ruszył w tym samum kierunku, co wcześniej spotkany białowłosy mężczyzna. - Dzięki za rady i pomoc. Szczęścia w podróży - odparł na pożegnanie. Gdy jeździec odjechał kawałek zawołał jeszcze - Jeśli to nie tajemnica mogę poznać imię tego który mi pomógł? - Jestem Julian. - Zatrzymał na chwilę konia i odwrócił się. - Julian z Amberu. - A więc dziękuje Julianie z Amberu, jeśli los pozwoli kiedyś odpłacę ci się. Obrońca Ardenu ruszył w swoją stronę pozostawiając syn Fiona samego ze swoimi problemami.Zaś syn Fiony sprawdził co z ojcem, zjadł śniadanie i przygotował się do ruszenia w dalsza drogę. By ulżyć mułowi szedł obok i popychał wóz w trudniejszych miejscach. W dalszym ciągu zmierzał do uzdrowiciela przez Cień. W pewnym momencie Jerome usłyszał ciche jękniecie i poruszenie na wozie. - Na włochate cycki Elchony - Varadamus usiłował się podnieść. Zatrzymał wóz i zajrzał do środka. - Spokojnie, bo szwy puszczą. Byłeś ranny. Jak się czujesz? Pamiętasz co się stało? Starszy mag jęknął raz jeszcze dotykając ręką opatrunku na głowie. -Ranny? - Zdziwił się. - Co… co się stało? - Przygniótł cie głaz, masz szytą nogę, oberwałeś też w głowę. - Przygniótł mnie głaz. - Powtórzył powoli jakby musiał sobie to wszystko dokładnie przeanalizować. - A mój syn? Był ze mną mój syn. - Nic mu nie jest. Pozszywał cię, a teraz ma zawieść do uzdrowiciela, ale chyba zbędna fatyga. Gorączki chyba nie masz - zajrzał w oczy, sprawdzając czy głową wszystko w porządku - Zawroty głowy, dziwne kolory widzisz? - Nie. Nie wydaje mi się. - Odparł rozglądając się. Ze swojej pozycji niewiele mógł jednak zobaczyć. - Gdzie teraz jest mój syn? - Zapytał w końcu. - To ja, tylko w przebraniu. Nie uwierzysz jaki ruch na tej leśnej ścieżce. Pomogę ci usiąść. - gdy już ojciec siedział oparty o burtę wozu zapytał - Co tam robiłeś? Gdy pojawiły się te węże. Oczy Varademusa zwężyły się a usta poruszyły bezgłośnie. Jasnym było, że stara się rzucić jedno z zawieszonych nad sobą zaklęć. Jakież było jego zdziwienie gdy niezadziałało. - Też tak miałem - powiedział Jerome - Pogadajmy, najpierw wciągasz mnie w dziwny Cień, potem pojawiają się węże, a na koniec lądujesz nieprzytomny. Minęło sporo czasu. Powiedź co się dzieje. Liczyłem, że zdążę wrócić na kolacje z królem Amberu, matka się wścieknie, a i król może poczuć się urażony. Do tego ten mędrzec co miałem mu pomóc. -Jerome? - Varademus usiłował wstać. - Pomóż mi, proszę. Ile czasu minęło od… odkąd rozmawiałem z twoją matką? Cień i węże to nic takiego. Prowadziłem tam badania. Ale Randal… Randal to poważna sprawa. - Z jakiś tydzień, choć pewności niema jak szybko czas w Cieniu płynął. W każdym razie zaklęcia erodowały tam błyskawicznie. - Aż tydzień? - Ojciec nie krył zdziwienia. - To nie dobrze. Bardzo niedobrze. Musimy przyspieszyć naszą podróż. - Zaczął sprawdzać kieszenie ubrania. Wciągnął z jednej pudełko. Zwykłe drewniane pudełko bez żadnych ozdób. W pudełku było kilka kart. Varademus szybko je przerzucił. Gdy znalazł właściwą pozostałe schował. Jerome wielokrotnie widział jak jego ojciec korzystał z Atu. Kontakt niestety nie nastalił, pomimo ponowionej próby. - Nie dobrze. - Zamruczał po nosem i sięgnął po kolejną kartę. Tym razem czarodziejowi poszło sprawnie. Przed ich oczami zamajaczył dobrze znany obraz domu, w którym młody Amberyta wychował się. - Ruszaj. - Pogonił go ojciec. Szybkim ruchem sztyletu odciął muła od wozu, a potem podtrzymując ojca przeszedł przez atut. Znaleźli się w holu wieży. Po prawej przy ścianie pięły się w górę schody. Po lewej szczerzył kły wielki kominek stylizowany na paszczę demona. Teraz wygaszony, ale gdy rozpaliło się ogień robi wrażenie na klientach czekających na posłuchanie. - Usiąść, musisz oszczędzać nogę - podprowadził ojca do ławy przy stoliku, przesunął pusty puchar w jego kierunku i nalał wina. - Pij, jesteś odwodniony i straciłeś trochę krwi. - Jeremiasz - powiedział widząc wchodzącego ze znudzoną miną kota. - Idź po Karla, niech przygotuje nowe odzienie ojca i myślę, że kąpiel też się przyda. Kot parsknął po czym zawrócił i znikł za drzwiami. Pytanie o jego rasę było nietaktem. Tym bardziej, że to nie on należał do rasy lecz rasa należała do niego. Niczego innego nie akceptował. Zresztą już sam wygląd wiele mówił o jego charakterze. Postrzępione uszy, ogon wyglądający jak złamany, a to wszystko zapakowane w skołtunione futro. Jerom nie pamiętał skąd się wziął, może był od zawsze. Może nawet to on przygarnął do swej wieży Varadamusa i pozwolił mu praktykować magię pod jego czujnymi oczami. Teraz jednak kot udał się po Karla. Nie, nie potrafił mówić. A przynajmniej nie zniżył się by to robić. To Karl był niezwykły. - Nie wiem czy to dobry moment, ale gdzieś posiałem tą talie atutów, która mi dałeś - powiedział patrząc na ojca i czekając co odpowie na temat nie istniejącej nigdy talii - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. - Powiesz mi w końcu o co chodzi? Z ta nagła spłata przysługi i w ogóle… -Wiem, że ją zgubiłeś. -Varademus uśmiechnął się słabo. - Tego dnia służba ją znalazła i przyniosła mi. Dobrze, że zebrałeś się na odwagę i powiedziałeś mi o tym. Nawet jeżeli musiałem czekać na to tyle lat. - Przywołała jakieś drobne przewinienie sprzed lat. Teraz wydawało się trywialne, ale wtedy stanowiło nie lada problem. - A spłaty przysług są zwykle nieoczekiwane i nagłe. Nie wiem dokładnie czego Randal chciał. Nie mogliśmy długo rozmawiać. Prosił o pomoc. Nie mogłem się z nim skontaktować, to mnie martwi. Chciałbym, żebyś się niezwłocznie udał do Rebmy. Ja, w moim obecnym stanie nie mogę. I mógłbyś wreszcie nabyć tej przydatnej umiejętności jaką jest korzystanie z Atu. Byłem pewien, że matka cię tego nauczy. - Niby kiedy? Odezwałeś się chwilę po moim przybyciu do Amberu. Może ty to zrobisz? - Widzę, że będę musiał. Ale nie teraz. Chcę żebyś jak najszybciej udał się do Rebmy. - Co muszę wiedzieć? I czego mi nie mówisz? - Idź. - Polecił ojciec. - Szykuj się do drogi. - Jak tylko mi wyjaśnisz o co chodzi - powiedział siadając na drugim krześle. Nalał ojcu jeszcze wina, sobie także nalał. - Mówię poważnie, ojcze. Coś się poważnie musiało posrać. Bez informacji skończę jako żarcie dla psów. - Masz rację. - Ojciec powiedział spokojnie. - Coś się poważnie musiało posrać. I chcę wiedzieć co. Jesteś moim synem. Dlatego chcę żebyś udał się tam i był moimi oczami i uszami. O długu jaki obaj zaciągnęliśmy u Randala nie muszę ci chyba przypominać. - Położył mocniejszy nacisk na ostatnie zdanie. - Pamiętam, bez obaw. Czego mam szukać i na ile mogę sobie pozwolić? - Masz odnaleźć Randala i dowiedzieć się jak mu pomóc. To jest prywatna sprawa. Powinieneś działać z taktem i dyskretnie. - Kogo mogę wciągnąć do współpracy, a kogo absolutnie nie? - To musisz już sam na miejscu określić. - Dobrze, w takim razie chętnie odzyskam odnaleziona talię. Potrzebuje też skorzystać z komnaty medytacji. Musze odnowić zaklęcia, tylko część udało mi się po drodze doprowadzić do używalności. Wstał, ale zatrzymał się jeszcze i zapytał: - Chwile przed twoim obudzeniem spotkałem Juliana z Amberu… ale był inny niż za pierwszym razem, miał odciśnięte piętno Wzorca na sobie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. - Chcesz zabrać ze sobą tę starą talię kart? - Zdziwił się nieco. - Żeby ją znowu zgubić? - Zażartował. - Jak chcesz. - Uśmiechnął się. Wstał i z dużym problemem podszedł do wielkiego, bogato zdobionego biurka. Chwilę pogrzebał w jednej z szuflad. Otworzył następnie drugą i też zaczął ją przeszukiwać. - Gdzieś tu musi być. - Następnie przyszła kolej na trzecią. - O! Jest! - Powiedział w końcu triumfalnym głosem i rzucił synowi zwykłe drewniane pudełko. Było już przybrudzone i porysowane kretkami. - Pamiętasz jak ci ją kupiłem? To było na jarmarku w… już nie pamiętam. Ale chciałeś taką mieć. - Oblicze starszego maga wypogodziło się gdy przywołał wspomnienia. - A co z Julianem? Słyszałeś coś o tym? - nie dał się zbyć wspomnieniami z dzieciństwa. - Nie. Po za twoją matką nie miałem przyjemności spotkać żadnego twojego krewnego od jej strony. - Idę pomedytować - podrzucił i złapał pudełko z kartami. - Wpadnę do ciebie przed wyjazdem. - Wolałbym żebyś od razu udał się do Randala. - Powiedział tonem, który sugerował, że nie jest zadowolony z opieszałości syna. - Jeśli przez tydzień nie zrobiło się za późno to parę godzin nie zrobi różnicy. Chce być przygotowany na tyle na ile mogę. W tym czasie sprawdź czy da się z nim skontaktować przez atut. Może bezpieczniej dla niego będzie gdy przejdzie tutaj… - Czy ty szukasz wymówki, żeby się tam nie udać? - Dałeś mi wolną rękę, zdecydowałem że muszę się przygotować. Nie potrzebuje wymówek, jeśli bym zdecydował nie jechać to bym tam nie pojechał. - Dałem ci wolną rękę w zakresie działań na miejscu, nie czasu kiedy tam wyruszysz. - Nie mam połowy potrzebnych zaklęć, wciąż nie wiem dlaczego zerodowały w ciągu kilku dni w tamtym cieniu. Musze oczyścić umysł i aurę. Nie chcę żeby mnie zawiodły zdolności w najmniej oczekiwanym momencie. Wybacz, że dbam o powodzenie misji. A teraz pójdę się przygotować. Weź kąpiel, zmień opatrunku, pewnie trzeba będzie wyjąć niedługo szwy. - rzucił jeszcze przez ramię. - I nie masz czasu na zawieszenie nowych. - Więc skontaktuj się z Randalem. Niech mnie przeciągnie. Jeśli się nie da, możesz załatwić przejście przez Wzorzec Steinhart? To będzie chyba najszybszy sposób. - Nie. To zbyt niebezpieczne. Jak myślisz, dlaczego nie chciałem, żebyś tu odbył inicjację? - Przeszedłem działający Wzorzec. Wiem na co się porywam idąc uszkodzonym. Czas nas chyba goni. - Ani mi się waż! - Varademus podniósł się gwałtownie. - Zabraniam ci! - A znasz inny szybki sposób na dostanie się do Remby? Skoro atut nie odpowiada to coś znaczy. Ty się na tym znasz. Co może być powodem? Lepiej powiedz mi wszystko co możesz o tutejszym Wzorcu. - Powodów może być wiele. Randal może być nieprzytomny. Może nie chcieć aby się z nim kontaktowano. Może nawet nie żyć. A tutejszego Wzorca nie pozwolę ci przejść. Jest to zbyt niebezpieczne! - Podkreślił z całą stanowczością. - Ty przeszedłeś. Więc dlaczego mi ma się nie udać? Mam w sobie krew Amberu. - Właśnie dlatego, że masz w sobie krew Amberu. - Pójdę pomiędzy liniami. Nawet go nie dotknę. - Dyskusję uważam za skończoną. Idź. Przygotuj się. - Będę w komnacie medytacyjnej - rzucił i wyszedł. Miał zamiar odzyskać tyle zaklęć ile da rade zanim ojciec znowu zacznie się naprzykrzać. Potem pewnie czekał go piekielny rajd, jeśli nie uda się połączyć atutem. |
31-03-2016, 07:58 | #33 |
Reputacja: 1 | MG & Plomiennoluski & Asenat Oczy Albina lustrowały podwodne miasto, sycąc się delikatnie rozmytym widokiem i ciszą, jaka tu panowała o tej porze. Brak echa kroków oznaczał niestety też zwiększony wysiłek dla oka. Gdzie indziej można było liczyć na śpieszne kroki, złamanie gałązki jako ostrzeżenie przed niespodziewanym nocnym towarzystwem. Tutaj wyglądało to nieco inaczej. Upewnił się profilaktycznie, czy miecz wychodzi luźno z pochwy, a nóż w bucie jest na swoim miejscu. Było możliwe, że ostrze, które nosił do tej pory głównie dla ozdoby, może się przydać. Niamh podążała obok kuzyna jakby frunęła na granatowych skrzydłach – krajach swej obszernej, przetykanej srebrem szaty – lekko i bezgłośnie. Gdy minęli bramę i wkroczyli do lazaretu, zatrzymała się, ujmując go za łokieć i zatrzymując. Z delikatnym uśmiechem poprawiła wyłogi Albinowej koszuli. |
31-03-2016, 10:25 | #34 |
Reputacja: 1 | Wybroczyny nie wyglądały dobrze, ale i mężczyzna był w ogólnie kiepskim stanie. Albin najpierw zmoczył ręcznik w zimnej wodzie, potem przyłożył go do piersi mężczyzny i ułożył go w pozycji półsiedzącej. Następnie przyszła pora na sprawdzenie dłońmi, w jakim stanie faktycznie są żebra. Dopiero potem zajął się szukaniem bandaża. Pozostawało mu unieruchomić żebra gwardzisty na wydechu. Żałował że nie ma dostępu do rentgena, więc nie wiedział w jakim stanie dokładnie są kości, ale narządy wewnętrzne zdawały się nienaruszone. Przysłuchał się jeszcze czy nie słyszy świstu wskazującego na odmę i zaczął bandażować nieszczęśnika. Jednym uchem przysłuchując się słowom maga przytakując. - Owszem - odparła Niamh, po czym zwróciła się do Albina. - Medyka trzeba wołać, sami rady nie damy. Podniosła się z ziemi. - Na dworze królowej Moire przebywa Lady Llewella, której ojciec był władcą Amberu - oznajmiła tonem wyjaśnienia. - Z jakiego świata zatem pochodzili napastnicy? Randal był więcej niż zaskoczony słowami lady Niamh, chociaż starał się to ukryć. Nieudolnie. - Nie wiem jak się zwie ten świat. - Przyznał z lekkim zażenowaniem. - Wiem natomiast, że jego władcy chcą pozostać ukryci. - Zależy co pękło w środku, o ile to nie wątroba, śledziona lub nerki, powinien dać radę. Inaczej może zejść na krwotok wewnętrzny. Odmy chyba nie ma. - Stwierdził Albin. - Skoro władcy chcą pozostać ukryci, to o kim cokolwiek wiesz, lub czy znasz ich motywy? - Zapytał zaskoczonego mężczyznę Erykowy syn. - Pójdę po kogoś, prawdopodobnie mógłbym go pozszywać, nawet gdyby coś pękło w środku, ale wolałbym mieć porządną asystę. - Stwierdził Albin. - Motywy są zawsze te same. Potęga, władza.. - Mag zaśmiał się ironicznie. - Dotarłem do sługi, albo raczej służki, bo to są same kobiety. Ona powiedziała mi, że sile, mocy, użyła słowa mocy, która pragnie przynieść światom pokój. Owa moc zmęczona jest odwieczną i niekończącą się walką między dwoma biegunami. Między Porządkiem a Chaosem. Między kreacją a zniszczeniem. W tym celu kobieta ta miała zbadać Wzorzec w Rebmie. Przyłapałem ją na tym. Nie wiem jak tam się dostała. Może przekupiła strażników. Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Chciałem to sprawdzić. Nie zdążyłem jednak. Kiedy Albin zbierał się już po jakiegoś medyka z powołania, coś go tknęło. - Czy mógłbyś opisać tą służkę? - Zapytał, kiedy przypomniał sobie o dziewczynie szukającej ojca kupca w pobliżu wieży. - To była taka młoda, szczupła dziewczyna o rudych, prostych włosach. Piegowata. - Opis zupełnie nie pasował do córki kupca, którą Albin spotkał. Najwyraźnie syn Eryka był przewrażliwiony chwilowo, a taki zbieg okoliczności byłby zbyt duży, by był możliwy. Ruszył na poszukiwanie medyka. - Czy powiadomiłeś kogokolwiek o tym, że owa kobieta dotarła do komnaty Wzorca? - Niamh pogładziła rannego po czole. Łańcuszek z czymkolwiek, co było na nim zawieszone, wyciągnie Tadghowi choćby z gardła… a raczej wskaże mu, że wyplucie i oddanie jej po umyciu jest jego jedyną szansą na zachowanie twarzy. Nabrała jakiejś niezdrowej ciekawości co do tego, co Ailil uznał za stosowne nosić na piersi. - Nie. - Odparł mag. - Nie było czasu. A strażnikom przy Wzorcu jakoś nie ufałem. - Kiedy miało to miejsce? - Wczoraj. Sam chciałem ją przesłuchać zanim oddałbym ją gwardii. - Wielce wspaniałomyślne - przyznała Niamh. Po tonie głosu nijak nie dało się wywnioskować, czy mówi poważnie, czy drwi w żywe oczy. - Rozumiem, że niewiasta ta pozostaje w twej wieży. - Nie. Ten atak na moją wieżę był po to, żeby ją uwolnić. Mógłby spróbować ją, to znaczy ich, wytropić. Ślad powinien być jeszcze widoczny. Muszę jednak udać się do swojego domu. - Jak bardzo jest niebezpieczna? Ilu ludzi ci trzeba? - rzuciła przez ramię. - Jeżeli odzyska to co jej zabrałem, to może być bardzo niebezpieczna. Nie potrzebuję twoich ludzi. Sam zastawię pułapkę. - Powiedział ostrzej. - Cóż takiego jej zabrałeś, co zapewne chciałaby odzyskać? - Niamh zignorowała zarówno odpowiedź, jak i ton, jakim jej udzielono. - Wisior. Źródło jej mocy. - Czyli wcale tropić jej nie trzeba po pustkowiach? Przyjdzie sama do twej wieży? - Nie wiem. - Odparł wzruszając ramionami. - Być może. - Zamilkł na krótką chwilę wpatrując się w jakiś punkt za oknem. - Uwierz mi pani, że nie działam na szkodę twojej królowej. - Me zaufanie to rzadki i drogi klejnot, czcigodny magu. Nie przywdziewam go bez okazji i nigdy dla kogoś, kto sam wpierw nie ustroił się podobnie - odparła uprzejmie Niamh. Wiara… na wiarę nie przyjmowała już nawet pustych i pozbawionych znaczenia komplementów. - Gdy tylko Albin wróci i zabierzemy stąd naszego… gościa, zostaniesz odprowadzony do swych nowych komnat. Tam też będziesz oczekiwał na decyzję. Już niebawem. Wstała, by zerknąć, cóż to zaciekiwało czcigodnego starca za oknem. Za oknem nie było nic ciekawego. Cisza, spokój i szafirowa toń wód. - Poczekam pani aż sama mnie o pomoc poprosisz. - Powiedział spokojnie Randal zasiadając na swym łóżku. W czasie gdy mag rozmawiał z Niamh, Albin próbował znaleźć tutejszego medyka. Musiał przyznać, że szpitale pod tym względem miały lekką przewagę nad lazaretami. Łatwiej tam było kogoś znaleźć, w niektórych były nawet dzwonki, za które można było pociągnąć, by takiego znaleźć. Najsensowniej było zacząć szukać na dole, zwykle, gdy przywożono nowych chorych, to właśnie tamtędy. Tam więc pospieszył Albin. W budynku było cicho i spokojnie. Nikt się po korytarzach nie kręcił. W większości pomieszczeń światła były pogaszone. Tylko w dwóch miejscach syn Eryka dostrzegł światło sączące się przez szparę prze podłodze. O ile drzwi były identyczne, o tyle natężenie światła już nie. Wrażenie było dziwne, prawie jakby wędrował po opuszczonej wieży, z dwoma ścieżkami do wyboru. Brak odgłosu kroków tylko potęgował inność tego miejsca nocą. Zdecydował się zapukać do drzwi, przez które przesączało się więcej światła. Przez chwile nie było żadnej odpowiedzi. Nim jednak Albin zdążył zapukać drugi raz drzwi otworzyły się na całą szerokość. Stanął w nich niemłody już mężczyzna. Za jego plecami syn Eryka mógł dostrzec dwoje młodych ludzi oraz część pokoju. Było tam pełno książek, ale i różnego rodzaju fiolek, słoi, butelek i innych pojemników. - Tak? - Zapytał mężczyzna mrużąc oczy. - Szukam tutejszego medyka, jeden z pacjentów, których właśnie przyniesiono potrzebuje poważniejszej pomocy. Zdaje się że ma potłuczone, może i połamane żebra, ktoś też mu nie szczędził pięści lub pałki. - Powiedział spokojnie Albin. - Na razie obandażowałem mu żebra i unieruchomiłem na ile się bezpiecznie dało, ale zdecydowanie potrzebuje to fachowego oka i rąk. - Dodał młodzieniec, gotów wsadzić stopę między drzwi a framugę, gdyby tego było trzeba. - Nie jesteś gwardzistą panie. - Rzekł starszy mężczyzna. - Cóż zatem robisz o tak później porze w tym miejscu. - Wyjrzał na korytarz. - Doskonałe pytanie, wykonuję polecenia płynące pośrednio od generała. - Powiedział nie zmieniając tonu młody amberyta. - Jedno z wyższych pięter. Któryś z was jest medykiem, czy będziecie w stanie wskazać mi do niego drogę? - Zapytał rozglądając się dokładnie po twarzach, starając się dostosować lepiej wzrok. - Doprawdy? - Mężczyzna nie wydawał się być przekonany do tego co mówił Albin. - Fechin, - Zwrócił się do jednej z osób w pomieszczeniu. Chyba do mężczyzny, bo ten podniósł się natychmiast. - idź znajdź straże. Młodzieniec ruszył. - Jak wolicie, ale coś mi się zdaje, że Lady Niamh się najzwyczajniej w świecie wkurwi jeśli tamten zejdzie. Wściekła jest już od jakiegoś czasu. Wybaczcie mój rynsztokowy język. Więc straże strażami, ale medyk w pierwszej kolejności jeśli można. - Uśmiechnął się lekko amberyta. Wymienienie kuzynki z imienia chyba przyniosło jakiś efekt, gdyż starszemu mężczyźnie drgnęła powieka. Ale nie dowołał chłopaka. - Gdzie zatem lady Niamh chciałby bym się udał? - Zapytał spokojnie. - Komnata, w której odpoczywa Randal, więc trochę się nachodzimy, pomóc ci z torbą lub narzędziami? - Zapytał a po chwili dodał, dla uspokojenia. - Nie, to nie on jest w kiepskim stanie. - Dobrze, zatem zaczekamy na straże. - Mam nadzieję że nie zajmie to długo. - Powiedział Albin. Oparł się o ścianę i pozwolił monecie powoli przechodzić z knykcia na knykieć. Zastanawiała go kobieta, która została ponoć przyłapana przez Randala w komnacie wzorca. Pytanie co robił tam sam czarodziej. Amberyta wiedział, że mieszkaniec wieży jest specjalnym gościem królowej, nie miał jednak pojęcia jak dokładnie wygląda jego zależność i czym się naprawdę dla niej zajmował. Straż nadbiegła po kilku minutach. Było ich czterech. Albin wyraźnie słyszał ich kroki. - Znacie go? - Zapytał ich starszy mężczyzna wskazując głową na erykowego syna. -Tak panie. - Odparł jeden z gwardzistów. - Przybył z lady Niamh. - Prowadź zatem. - Mężczyzna zwrócił się do Albina. Albin w asyście medyka i czterech gwardzistów, dotarł w końcu na górę, ponownie do komnaty zajmowanej jeszcze chwilowo przez maga. Nie dał po sobie poznać odrobiny irytacji, jaką wywołała u niego zwłoka. Odhran, medyk skłonił się usłużnie lady Niamh. Jego asystent, generalska córka widziała go kilkukrotnie, poszedł w jego ślady. Młodej dziewczyny dygnęła z gracją przynależną damie wysokiego rody i stanęła za starszym mężczyzną. Łukowato wygięta ciemna brew Niamh wygięła się jeszcze bardziej. Córka Ruadhagena odwzajemniła ukłon medyka kilkoma słowami powitania, pełnym wdzięku gestem wskazała Odhranowi i jego pomocnikowi nieprzytomnego Ailila. Po gwardzistach prześlizgnęła się wzrokiem, by na końcu skinąć lekko głową damie i powrócić spojrzeniem do żołnierzy. - Czy sytuacja w koszarach wymaga, by medykowi towarzyszyła czteroosobowa obstawa? - zapytała najwyższego szarżą gwardzistę. - Ja ich wezwałem pani. - Odezwał się medyk nie czekając na odpowiedź gwardzisty. Ruchem ręki przywołał towarzyszących mu młodych ludzi. - Obejrzyjcie go i powiedzcie mi jak należy postąpić. - Niestety, moje słowa to tylko słowa w tym miejscu. - Albin skłonił się Niamh, kryjąc delikatny uśmiech, który wykwitł na myśl, jaką dla niektórych musiała być kością niezgody. Brew Niamh uniosła się jeszcze wyżej. Smukły palec w geście nakazującym podejście bliżej zostawił za sobą drobne wiry. Gdy Albin podszedł, poprawiła mu ponownie wyłogi koszuli. Ten fason zdecydowanie się nie sprawdzał. - Gdzie zaś podziałeś mój pierścień, kuzynie? - tchnęła mu prosto w ucho, na tyle cicho, by nikt prócz Albina nie dosłyszał słów i wziął sytuację za wymianę czułych gestów, właściwą ludziom sobie bliskim. Jej twarz też widział tylko on. W fioletowych oczach Niamh nie było widać ni krzty czułości. Gdzieś na dnie przejrzystych źrenic skrzyła się mroźnie irytacja. - Ciągle na palcu, nie pomyślałem o nim. - Odparł cicho, próbując rozczytać twarz kobiety i stając tuż obok niej. Młodzi uczniowie Odhrana zajęli się oględzinami nieprzytomnego. Wymieniali się co chwilę jakimiś uwagami i spoglądali niepewnie na nauczyciela, który pozostawał niewzruszony. - Czy to wszystko? - Spytał najwyższy rangą gwardzista. Jego oczy co chwilę uciekały w stronę leżącego na posadzce kolegi, żadnym innym gestem nie dał po sobie jednak poznać, że obchodziło go to, co zaszło. Albin zerknął na Lady, czekając na jej słowa, chociaż wydawało mu się, że medycy i gwardziści nie będą chwilowo raczej potrzebni. - Jeśli wolno wam poświęcić mi pół godziny - zwróciła się Niamh do gwardzistów - poczekajcie pod drzwiami. Jeśli nie, wracajcie do swych obowiązków. Odhranie, jak poważny jest stan rannego? - zapytała medyka. - Tak, pani. Poczekamy. - Gwardzista skłonił się nisko i wyszedł. - Lady Niamh prosiła o odpowiedź. - Medyk zwrócił się do swych uczniów. To co powiedziało dwoje młodych ludzi niewiele odbiegało od tego co Niamh i Albin zdołali już ustalić. Nieprzytomnemu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Młodzi ludzie, nie przekrzykując się, niewchodząc sobie w słowo zarekomendowali leczenie. Odhran pochwalił swych uczniów. - Mam nadzieję pani, - Zwrócił się medyk do lady. - że satysfakcjonuje cię udzielona odpowiedź. - Kiedy odzyska przytomność? - Rano. Najpóźniej do południa. - Dziękuję ci, Odhranie. Wielce byłeś pomocny, ty i twoi uczniowie. Wybacz, że zburzyliśmy twój nocny odpoczynek. O jeszcze jedno prosić cię muszę… czy znajdzie się w lazarecie izolatka bez okien. Nasz ranny potrzebuje dużo spokoju. - Tak pani. Jest taka izba. Zaraz poślę, po kogoś by pomogli przenieść rannego. - Jesteś perłą wśród medyków, Odhranie, i zaszczyt przynosisz swemu fachowi - Niamh skłoniła głową nieco niżej.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
02-04-2016, 15:10 | #35 |
Reputacja: 1 | Towarzysząca medykowi uczennica była interesującym, acz nieoszlifowanym klejnotem. |
06-04-2016, 22:32 | #36 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
10-04-2016, 21:33 | #37 |
Reputacja: 1 | Noc w Rebmie była pełna wrażeń, niczym w jednym z klubów, do których zdarzało mu się czasem zaglądać. Dlatego, gdy udało mu się wreszcie ułożyć do snu, potrzebował zaledwie chwili, by spać snem sprawiedliwego. Poranek jednak przyszedł o wiele szybciej niż by Albin sobie tego życzył. Nie miał jednak zamiaru negocjować z mężczyzną na temat tego, czy przychodzi w porę, czy też nie. W miarę dobudzony ruszył by przyjąć raport od straży spod wieży. Widok znajomej twarzy pocieszał go o tyle, że zawsze milej jest nie dosypiać, kiedy się wie, że nie jest się jedyną osobą wstającą bladym świtem. Chociaż w porannym świetle chłopięcy wygląd tylko bardziej się pogłębiał. - Wyspany? - Rzucił krótko po odebraniu raportu, podejrzewał że oficer nie poruszał tematu nocnych niespodzianek ze względu na dyskrecję. Oficer w ogóle nie był skłony do rozmowy o czymś innym niż służba. Pytanie zignorował. A zdawszy raport wrócił do swoich zadań. W Albinie zaś rozwijała się powoli podejrzliwość, był obcym w obcym mieście. W gościnie u możnej rodziny, której członkiem czuł się tyle o ile i której zasady dopiero poznawał. Można było powiedzieć że został rzucony od razu na głęboką wodę. Trzeba się było dostosować i szybko nauczyć reguł, zwłaszcza tych niepisanych i o których się nawet nie mówiło wprost. Gdy szedł spokojnie by zdać raport Niamh i dopakować się na podróż do Amberu, która zdawało się, że będzie musiała poczekać. Doszedł do wniosku, że przyda się zaopatrzyć w zestaw medyka i trochę opatrunków, tak na wszelki wypadek. Rozmyślania przerwało mu jednak mignięcie czarnych włosów. Mógł mieć zwidy, ale postanowił sprawdzić przebłysk. Stwierdził że chwila zwłoki wiele nie zmieni. Ruszył więc żwawo za kręconymi włosami, by chociaż przyjrzeć się nieco czemuś, co przerwało monotonię poranka na placu. Gdy skręcił za róg zobaczył wokół siebie samych Rebmianie. Prawie sami. Po krótkiej chwili dostrzegł ten inny, nierebmiański kolor włosów. Znikał właśnie za kolejnym zakrętem. Albin przyspieszył kroku, a wraz z nim, moneta przebiegająca po paliczkach dłoni. Dał sobie trzy zakręty, by podgonić obcą wśród lokalnego kolorytu czuprynę. Ciekawość ciekawością, jednak trzeba było zdać raport i sprawdzić co też wymyśliła Llewella. Jako że rozdwojenie się było daleko poza jego możliwościami, musiał ustawić sobie jakieś priorytety. Czuł się prawie tak, jak kiedyś, kiedy gonił Weronikę, a może to była Lucy, która przykuła jego uwagę na ulicy. Co prawda nie dogonił jej, ale za to wpadł na nią całkiem przypadkiem kilka dni później, co skończyło się kilkumiesięcznym romansem. Wspomnienie napełniło go na chwilę nostalgią, ale i przywołało na jego usta uśmiech, dodając jeszcze nieco werwy jego krokom.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
11-04-2016, 14:45 | #38 |
Reputacja: 1 | Gdy Niamh zapukała do komnaty zajmowanej przez Randala, świt dopiero zaczynał przebijać się przez głębiny. Z tego też powodu, maga zastała w mocno porannym i zaspanym anturażu. Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-04-2016 o 11:26. |
11-04-2016, 14:56 | #39 |
Reputacja: 1 | Jerome przywołał Wzorzec i rozejrzał się uważnie po komnacie. - Czym jesteś? - zapytał pustej komnaty. Choć raczej znał odpowiedź. Komnata była pusta. Jego moce wzmocnione Wzorcem nie pokazały niczego. W zakamarkach jego jaźni nadal kołatał się jednak przykaz by iść do Wzorca Steinhart. Jerome próbował uspokoić myśli. Był tu by się przygotować do zadania, pozostałe sprawy załatwi potem. Odetchnął kilka razy głęboko i spróbował ponownie wejść w trans i zabrać się za zaklęcia. - Idź!! Idź do Wzorca!! - Ponownie usłyszał w głębi siebie. - Pójdę gdzie będę chciał. - Warknął Jerome. - Objaw się lub zamilknij. W odpowiedzi usłyszał tylko śmiech. Jerome poczuł, że został sam. Nic już mi nie przeszkadzało i nie rozpraszało jego uwagi. Młody mag przeciągnął się i ponownie zamarł w pozycji medytacyjnej. Po czasie, którego z oczywistych względów określić nie mógł jego uwaga została ponownie rozproszona. Tym razem był to ojciec. - Udało mi się skontaktować z Randalem. - Oznajmił. - Będę chciał byś jak najszybciej udał się do niego. - Dobrze - odparł Jerome - Wezmę jakieś ciuchy i ruszam… mam parę pytań do niego. Varadamus zmarszczył podejrzliwie brwi widząc ochoczość i szybkość z jaką zaczął działać jego syn. - Zadasz je na miejscu. - Klepną syna w ramię. - Szykuj się. - Taki miałem plan - odparł mijając ojca w drzwiach - są sprawy o których lepiej nie rozmawiać z ojcem. Ruszył do swojej komnaty, po drodze zdarł i tak zszarganą koszulę, rzucił ją w kąt ledwie przekroczył prób komnaty, zrzucił buty, spodnie. Po czym napił się wody prosto z dzbana, a resztę wylał na głowę. Szybko wyjął z szafy podróżne ubranie i zaczął się ubierać. Wychodząc złapał jeszcze pas z mieczem i sztyletem oraz zestaw pierwszej pomocy. Ojciec czekał na niego w gabinecie. Wyglądał jeszcze bladziej niż poprzednio. - Gotowy? - Zapytał chyba dla formalności ująwszy w dłoń kartę. Połączenie nastąpiła po chwili. Varadamus przywitał się krótko z osobą po drugiej stornie i przywołał ruchem ręki syna. Jerome poznał oblicze maga. Chociaż i on nie wyglądał tak dostojnie jak młody Amberyta zapamiętał go. Jego twarz pokrywało kilka siniaków i zadrapań. - Witaj młody człowieku. - Powiedział Randal i wyciągnął dłoń przed siebie. - Zmień opatrunki - powiedział odwracając się do ojca, sztylet znalazł się w jego dłoni po czym zniknął w rękawie. Rękę zasłaniał własnym ciałem więc Randal nie miał szansy się zorientować. Odwrócił się do Randala i uścisnął mu dłoń, przechodząc rzekł: - Witam, panie Randal. jak zdrowie? - Dzięjuję. Bywało lepiej. - Powiedział mag gdy już syn Fiony znalazł się w jego domostwie. Panował tu niezmierny bałagan. - Uważaj jak gdzie stajesz. - Powiedział. - Nie zdążyłem jeszcze posprzątać. - Uśmiechnął się przy tym krzywo. - Widzę, że umiesz się bawić, muszę przeprosić, bo krzywdziłem cie myśląc że jesteś nudnym uczonym - powiedział Jerome rozglądając się. |
14-04-2016, 23:12 | #40 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |