Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09-03-2016, 21:38   #31
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
W nieznanym cieniu




Wozu udało się ściągnąć ze ścieżki. Chociaż nie tak jakby tego Jerome sobie życzył. Na przeszkodzie stało zagłębienie, coś jakby rów, ciągnące się po obu stronach ścieżki. Pozostało jednak jeszcze zwierzę. Było ono zbyt ciężkie by je ruszyć. Z drugiej strony droga jednak wyglądała na mało uczęszczaną
Młody mag przyjrzał się uważnie otoczeniu. Ślady kół jego wozu pojawiały się niespodziewanie kilkanaście metrów za nim. Przed nim natomiast droga zakręcała i ginęła w leśnym poszyciu przysłoniętym przez mgłę. Obfite zarośla po obu jej stornach dawały możliwość ukrycia się. Gdyby można było pozbyć się leżącego muła i wozu. Drugie ze zwierząt z radością zaczęło wykaszać pobocze. Patrząc jak pochłania rośliny możnaby pomyśleć, że całe wieki nie soczystej roślinności.
Drugi z mułów nie wydawał się zainteresowany strawą, nawet tą świeżą.
Jerome nie musiał się martwić o kolację, o jutrzejsze śniadanie też nie. Niestety więcej prowiantu nie miał. Co oznaczało głodówkę, jeżeli pozostanie dłużej w tym miejscu.

Jerome nawet nie zdążył dobrze przygotować sobie miejsca na nocleg, gdy do jego uszu dotarło rżenie konia, który wyłonił się zza lekkiego zakrętu. Zbyt małego, żeby ukryć czyjąś obecność. Wręcz możnaby rzec, że jeździec na koniu pojawili się nagle na drodze. Oni chyba też nie spodziewali się nikogo spotkać na swej drodze. Dlatego wielkim zaskoczeniem, zwłaszcza dla zwierzęcia, była przeszkoda w postaci leżącego muła, która nagle wyrosła im na ścieżce. Wierzchowiec dosłownie w ostatniej chwili wybił się do skoku.

Jeździec, mężczyzna odziany w czerń, spiął karego ogiera, który zatańczył w miejscu.
- Spokojnie. - Nieznajomy poklepał konia po szyi, gdy ten uderzył przednimi kopytami o podłożę. - Spokojnie.
Mężczyzna zsiadł z konia obracając w dłoni trzy metalowe kule.
- Witaj nieznajomy. - Odezwał się przyglądając się leżącemu na drodze mułowi. - Widzę, że masz problem.
Dopiero teraz Jerome dostrzegł białe włosy kontrastujące z młodymi, choć ostrymi rysami twarzy.




 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 30-03-2016 o 00:05.
Efcia jest offline  
Stary 29-03-2016, 23:46   #32
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
- Nie da się ukryć - przyznał Jerome uważnie obserwując przybysza.- Dacie radę przejechać? Bo niestety nie byłem w stanie odciągnąć tego biedaka na bok.
- Przejechać przejadę. - Odparł nieznajomy lustrując otoczenie, podrzucał przy tym kulki. Jego spojrzenie spoczęło na wozie. - Z jednym zwierzęciem daleko nie zajedziesz.
- Liczę, że do rana muł stanie na nogi. Poprowadzę go za wozem. A i daleko nie zamierzam jechać. Uzdrowiciela szukam. To podobno gdzieś tu w okolicy.
- Nie wiem. Nie jestem stąd.
- Odparł białowłosy. - Ale nie liczyłbym, że muł wstanie. Mogę? - Spytał wskazując na leżące zwierzę.
Jerome skinął, odsuwając się by nieznajomy miał swobodny dostęp do muła.
Mężczyzna kucnął przy stworzeniu. Otworzył mu pysk.
- Tak jak myślałem. - Mruknął. - Patrz tu. - Pokazał na zęby. - Są przypiłowane. Ale u góry widać ciemny nalot. Napoili czymś zwierzę, że wyglądało na zdrowe i silne. Nie pociągnie długo. Sprawdź drugiego. Założę się, że wygląda podobnie.
- Wierzę na słowo, za daleko żeby wracać i wsadzić im w dupsko te biedne zwierzęta. Musze dowieźć ojca do uzdrowiciela.
- A co się stało?
- Spytał z zaciekawieniem.
- Wybacz skrótowość opowieści, ale tyle razy już to powtarzałem - odparł Jerome - Koń się spłoszył i zrzucił ojca na skałę. Potłukł się, rozdarło mu nogę i musiał uderzyć się w głowę, bo od tamtej pory nie odzyskał przytomności.
Nieznajomy podrapał się po brodzie.
- Jednym słowem potrzebujesz nowe, zdrowe, zwierzęta. - Szczególny nacisk położył na słowo “zdrowe”.
- A z tym może być ciężko, po drodze mało kupców wystawia towar przy tej ścieżce. Spróbuje dojechać tak jak się da. Nic więcej nie mogę zrobić.
- W tym chyba mógłbym pomóc.
- Wierzchowiec kiepsko nadaje się do wozu, no chyba, że za tobą jedzie tabun koni z poganiaczami.
- To zależy jak głęboka jest twa sakiewka.
- Niezbyt
- poklepał wóz - na to i te urocze zwierzaki poszło większość. Zostało mi parę groszy, na jedzenie. Uzdrowiciel też pewnie za darmo nie zechce pomóc. Z czegoś wszak musi żyć. Wymień cenę, a ja powiem czy mnie stać na to.
- Zrobimy zatem tak.
- Uśmiechnął się nieznajomy tajemniczo. - Będziesz mi winien przysługę.
- Mam ci oddać to czego się nie spodziewam, a co mnie pierwsze przywita po powrocie do domu?
- odparł Jerome z krzywym uśmiecham - Przysługa to groźna waluta. Powiedz konkretnie czego chcesz i co w zamian oferujesz?
- Oferuję ci zwierzęta pociągowe. Zdrowe. Chcę przysługi, a nie rzeczy. Kiedyś być może ponownie zjawię się i będę potrzebował pomocy. Odwdzięczysz mi się wtedy.

- Okaże się, że będę musiał zabić króla, złożyć w ofierze syna najlepszego przyjaciela, czy ożenić się ze szpetną kobietą - Jerome pokręcił głową - Wole nie ryzykować, tym bardziej że ostatnio nie mam szczęścia do koni i mułów.
Coś nie podobał mu się ten nagle pomocny nieznajomy, zmrużył oczy i spróbował przywołać Wzorzec, by sprawdzić, czy nie skrywa jakiś niespodzianek.
Jerome zobaczył nad nieznajomy cięgle zmieniający się kształt, jakby labirynt.
- Nie rób tego synu Oberona. - Zagroził nieznajomy.
- Czego mam nie robić? - zapytał konwersacyjnym tonem - Mam nie zapobiec oszukiwaniu mnie? Nie dogadamy się, odejdź. Wolał bym uniknąć konfrontacji, ale jeśli nie będę miał wyjścia dobiorę ci się do dupy. Znasz powiedzenie o przyparciu do muru, prawda? A ja nie mam opcji wycofania się, mogę iść tylko do przodu…
- Nieodrodny syn swojego ojca.
- Powiedział podchodząc do swojego wierzchowca. - Nieodrodny. - Wskoczył na konia i ruszył przed siebie.
Odprowadził go wzorkiem aż znikł za drzewami. Potem obejrzał obozowisko i okolice, czy przypadkiem przybysz nie zostawił jakiejś niespodzianki. Obejrzał też muły, spotkanie nie było przypadkowe więc mógł on maczać ręce w chorobie zwierzaków.

Tutaj nigdzie nie było śladów używania magii czy czarów. Jerome był po środku praktycznie nietkniętego ludzką ręką lasu i jak okiem sięgnąć ludzi widać nie było.
Czas było dokończyć przygotowania do noclegu. Potem trzeba było poprawić zaklęcia. Na wypadek jakby nieznajomy wrócił.
Noc minęła synowi Fiony pracowicie. Zawieszanie zaklęć zawsze było czasochłonne. Wymagało też od czarodzieja sporego wydatku energii. I chociaż Jerome był w miarę wypoczęty, nie podróżował cały dzień, to i tak czarnoksięskie rzemiosło wyssało z niego energię. Nawet nie wiedział kiedy przysnął. Obudziło go ciche rżenie konia.
Ostrożnie uchylił oczy, tak by obserwujący go nie dostrzegł, że Jerome już nie śpi. W pobliżu nie było nikogo. Rżenie powtórzyło się, tym razem głośniej i bliżej.
Jerome otworzył oczy i spojrzał w kierunku dźwięku przywołując jednocześnie Wzorzec. To co się zbliżało było zwykłym człowiekiem na zwykłym koniu. Chociaż nosiło też pewne ślady… właśnie Wzorca. Czegoś takiego Jerome nigdy wcześniej nie widział.

Nim jednak młody czarodziej zdążył się temu dokładnie przyjrzeć zza zakrętu wyłonił się jeździec. Syn Fiony od razu rozpoznał białą emaliowaną zbroję i twarz.
http://i.imgur.com/ivdatzV.jpg
Twarz, której zapomnieć się nie dało.


Jerom nie wiele myśląc skrzyżował nadgarstki na wysokości piersi zaciskając pięści.
- Kameleon - wyszeptał. Jego obraz lekko zamazał się na chwilę by ponownie wyostrzyć pokazując całkiem innego człowieka. O tej samej posturze, ale ubranego jak podróżnik od wielu dni w drodze. W poplamione miejscami i zużyte ubranie. Teraz Jerome miał jasne włosy i bródkę oraz wysmaganą wiatrem cerę.
- Witaj panie - zawołał - wybacz że trochę tarasuje drogę ale biedne zwierze padło. Oszukali mnie łotry…
- Witaj panie.
- Powiedział Julian swoim rozwlekłym, zacinającym się głosem.- To zaiste niefart. - Zsiadł z konia i zaczął przyglądać się leżącemu na środku drogi zwierzęciu. Następnie przeniósł wzrok na zmienionego Jerome.
- Wiozę ojca do uzdrowiciela, niestety muły, które mi sprzedano okazały się mało zdatne do użytku.
- wyjaśnił sytuację Jerome.- Nie jestem stąd, wiesz może panie, gdzie w okolicy można kupić albo wynająć jakieś zwierzęta?
- Też nie jestem stąd.
- Odparł beznamiętnie. - Na końcu tej drogi jest, powinna być - Poprawił się. - jakaś wioska. Może tam.
- Dziękuje za informacje
- powiedział Jerome.
- Nie widziałeś czasem białowłosego mężczyzny przejeżdżającego tędy? - Julian zapytał rozglądając się?
- A wie pan, że tak - odparł Jerome - mijał mnie wczoraj przed wieczorem. Pojechał w tamtą stronę - wskazał kierunek.
- Ja również dziękuję za informacje. - Spojrzał w stronę, którą wskazał mu młody człowiek. - Wiesz, ze zwierzę trzeba dobić?
- Wiem, łudziłem się, że przez noc odżyje. Ale widać niema rady.
- Wiesz jak to zrobić?
- W zasadzie nigdy nie robiłem nic takiego.

Julian podrapał się po brodzie.
- Jedno precyzyjne pchnięcie. - Powiedział i pokazał gdzie należy wbić sztylet. - Zwierze nie powinno się męczyć.
- Dzięki, jesteś rzeźnikiem?
- zapytał kucając koło muła. poklepał go po szyi i wyjął sztylet. - Przykro mi, że tak to się kończy powiedział do muła i wbił sztylet.
Ciepła krew popłynęła po ręce Jerome.
- Nie. Ale znam się na zwierzętach. - Julian klepnął chłopaka w ramię. Zabolało.
Wytarł sztylet i rękę o sierść muła i wstał.
- Pomożesz mi go ściągnąć na bok?
- Tak..

We dwóch jakoś dali radę. Chociaż Jerome nie pamiętał kiedy tak się namęczył. Julia starł ręka pot z czoła i sięgnął po manierkę przytroczona do siodła. Upił solidny łyk i wciągnął ręku ku swojemu rozmówcy zachęcając by i ten się napił.
- Niewielu znam ludzi zdolnych udźwignąć taki ciężar.
- Ciężki to fakt był, ale nie aż tak. Zdrowy muł pewnie z pięćset kilo waży, ten raczej nie był zdrowy. Do tego łatwiej poturlać coś niż nosić. No i we dwóch byliśmy. Daj mi odpowiednio długi dyszel a podniosę górę
- zacytował na koniec jakiegoś uczonego. - Byłem skrybą u kupca co statkami woził towary, na zwierzętach znam się z księgowego punktu widzenia. Jak widać w spotkaniu z żywym zwierzęciem ta wiedza nie jest wiele warta.
- Dam ci zatem jeszcze jedną radę.
- Powiedziała wskakując na konia. - Nie zostawaj tu zbyt długo. Zapach krwi przyciągnie drapieżniki. Z nimi nie chciałbyś się spotkać. Bywaj zdrów. - Pożegnał się i ruszył w tym samum kierunku, co wcześniej spotkany białowłosy mężczyzna.
- Dzięki za rady i pomoc. Szczęścia w podróży - odparł na pożegnanie. Gdy jeździec odjechał kawałek zawołał jeszcze - Jeśli to nie tajemnica mogę poznać imię tego który mi pomógł?
- Jestem Julian. - Zatrzymał na chwilę konia i odwrócił się. - Julian z Amberu.
- A więc dziękuje Julianie z Amberu, jeśli los pozwoli kiedyś odpłacę ci się.

Obrońca Ardenu ruszył w swoją stronę pozostawiając syn Fiona samego ze swoimi problemami.Zaś syn Fiony sprawdził co z ojcem, zjadł śniadanie i przygotował się do ruszenia w dalsza drogę. By ulżyć mułowi szedł obok i popychał wóz w trudniejszych miejscach. W dalszym ciągu zmierzał do uzdrowiciela przez Cień.

W pewnym momencie Jerome usłyszał ciche jękniecie i poruszenie na wozie.
- Na włochate cycki Elchony - Varadamus usiłował się podnieść.
Zatrzymał wóz i zajrzał do środka.
- Spokojnie, bo szwy puszczą. Byłeś ranny. Jak się czujesz? Pamiętasz co się stało?
Starszy mag jęknął raz jeszcze dotykając ręką opatrunku na głowie.
-Ranny? - Zdziwił się. - Co… co się stało?
- Przygniótł cie głaz, masz szytą nogę, oberwałeś też w głowę.
- Przygniótł mnie głaz.
- Powtórzył powoli jakby musiał sobie to wszystko dokładnie przeanalizować. - A mój syn? Był ze mną mój syn.
- Nic mu nie jest. Pozszywał cię, a teraz ma zawieść do uzdrowiciela, ale chyba zbędna fatyga. Gorączki chyba nie masz
- zajrzał w oczy, sprawdzając czy głową wszystko w porządku - Zawroty głowy, dziwne kolory widzisz?
- Nie. Nie wydaje mi się
. - Odparł rozglądając się.
Ze swojej pozycji niewiele mógł jednak zobaczyć.
- Gdzie teraz jest mój syn? - Zapytał w końcu.
- To ja, tylko w przebraniu. Nie uwierzysz jaki ruch na tej leśnej ścieżce. Pomogę ci usiąść. - gdy już ojciec siedział oparty o burtę wozu zapytał - Co tam robiłeś? Gdy pojawiły się te węże.
Oczy Varademusa zwężyły się a usta poruszyły bezgłośnie. Jasnym było, że stara się rzucić jedno z zawieszonych nad sobą zaklęć. Jakież było jego zdziwienie gdy niezadziałało.
- Też tak miałem - powiedział Jerome - Pogadajmy, najpierw wciągasz mnie w dziwny Cień, potem pojawiają się węże, a na koniec lądujesz nieprzytomny. Minęło sporo czasu. Powiedź co się dzieje. Liczyłem, że zdążę wrócić na kolacje z królem Amberu, matka się wścieknie, a i król może poczuć się urażony. Do tego ten mędrzec co miałem mu pomóc.
-Jerome?
- Varademus usiłował wstać. - Pomóż mi, proszę. Ile czasu minęło od… odkąd rozmawiałem z twoją matką? Cień i węże to nic takiego. Prowadziłem tam badania. Ale Randal… Randal to poważna sprawa.
- Z jakiś tydzień, choć pewności niema jak szybko czas w Cieniu płynął. W każdym razie zaklęcia erodowały tam błyskawicznie.
- Aż tydzień?
- Ojciec nie krył zdziwienia. - To nie dobrze. Bardzo niedobrze. Musimy przyspieszyć naszą podróż. - Zaczął sprawdzać kieszenie ubrania.
Wciągnął z jednej pudełko. Zwykłe drewniane pudełko bez żadnych ozdób. W pudełku było kilka kart. Varademus szybko je przerzucił. Gdy znalazł właściwą pozostałe schował. Jerome wielokrotnie widział jak jego ojciec korzystał z Atu. Kontakt niestety nie nastalił, pomimo ponowionej próby.
- Nie dobrze. - Zamruczał po nosem i sięgnął po kolejną kartę.
Tym razem czarodziejowi poszło sprawnie. Przed ich oczami zamajaczył dobrze znany obraz domu, w którym młody Amberyta wychował się.
- Ruszaj. - Pogonił go ojciec.
Szybkim ruchem sztyletu odciął muła od wozu, a potem podtrzymując ojca przeszedł przez atut.

Znaleźli się w holu wieży. Po prawej przy ścianie pięły się w górę schody. Po lewej szczerzył kły wielki kominek stylizowany na paszczę demona. Teraz wygaszony, ale gdy rozpaliło się ogień robi wrażenie na klientach czekających na posłuchanie.
- Usiąść, musisz oszczędzać nogę - podprowadził ojca do ławy przy stoliku, przesunął pusty puchar w jego kierunku i nalał wina. - Pij, jesteś odwodniony i straciłeś trochę krwi.
- Jeremiasz
- powiedział widząc wchodzącego ze znudzoną miną kota. - Idź po Karla, niech przygotuje nowe odzienie ojca i myślę, że kąpiel też się przyda.
Kot parsknął po czym zawrócił i znikł za drzwiami. Pytanie o jego rasę było nietaktem. Tym bardziej, że to nie on należał do rasy lecz rasa należała do niego. Niczego innego nie akceptował. Zresztą już sam wygląd wiele mówił o jego charakterze. Postrzępione uszy, ogon wyglądający jak złamany, a to wszystko zapakowane w skołtunione futro. Jerom nie pamiętał skąd się wziął, może był od zawsze. Może nawet to on przygarnął do swej wieży Varadamusa i pozwolił mu praktykować magię pod jego czujnymi oczami.
Teraz jednak kot udał się po Karla. Nie, nie potrafił mówić. A przynajmniej nie zniżył się by to robić. To Karl był niezwykły.
- Nie wiem czy to dobry moment, ale gdzieś posiałem tą talie atutów, która mi dałeś - powiedział patrząc na ojca i czekając co odpowie na temat nie istniejącej nigdy talii - Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
- Powiesz mi w końcu o co chodzi? Z ta nagła spłata przysługi i w ogóle…
-Wiem, że ją zgubiłeś.
-Varademus uśmiechnął się słabo. - Tego dnia służba ją znalazła i przyniosła mi. Dobrze, że zebrałeś się na odwagę i powiedziałeś mi o tym. Nawet jeżeli musiałem czekać na to tyle lat. - Przywołała jakieś drobne przewinienie sprzed lat. Teraz wydawało się trywialne, ale wtedy stanowiło nie lada problem. - A spłaty przysług są zwykle nieoczekiwane i nagłe. Nie wiem dokładnie czego Randal chciał. Nie mogliśmy długo rozmawiać. Prosił o pomoc. Nie mogłem się z nim skontaktować, to mnie martwi. Chciałbym, żebyś się niezwłocznie udał do Rebmy. Ja, w moim obecnym stanie nie mogę. I mógłbyś wreszcie nabyć tej przydatnej umiejętności jaką jest korzystanie z Atu. Byłem pewien, że matka cię tego nauczy.
- Niby kiedy? Odezwałeś się chwilę po moim przybyciu do Amberu. Może ty to zrobisz?
- Widzę, że będę musiał. Ale nie teraz. Chcę żebyś jak najszybciej udał się do Rebmy.
- Co muszę wiedzieć? I czego mi nie mówisz?
- Idź.
- Polecił ojciec. - Szykuj się do drogi.
- Jak tylko mi wyjaśnisz o co chodzi
- powiedział siadając na drugim krześle. Nalał ojcu jeszcze wina, sobie także nalał. - Mówię poważnie, ojcze. Coś się poważnie musiało posrać. Bez informacji skończę jako żarcie dla psów.
- Masz rację.
- Ojciec powiedział spokojnie. - Coś się poważnie musiało posrać. I chcę wiedzieć co. Jesteś moim synem. Dlatego chcę żebyś udał się tam i był moimi oczami i uszami. O długu jaki obaj zaciągnęliśmy u Randala nie muszę ci chyba przypominać. - Położył mocniejszy nacisk na ostatnie zdanie.
- Pamiętam, bez obaw. Czego mam szukać i na ile mogę sobie pozwolić?
- Masz odnaleźć Randala i dowiedzieć się jak mu pomóc. To jest prywatna sprawa. Powinieneś działać z taktem i dyskretnie.
- Kogo mogę wciągnąć do współpracy, a kogo absolutnie nie?
- To musisz już sam na miejscu określić.

- Dobrze, w takim razie chętnie odzyskam odnaleziona talię. Potrzebuje też skorzystać z komnaty medytacji. Musze odnowić zaklęcia, tylko część udało mi się po drodze doprowadzić do używalności.
Wstał, ale zatrzymał się jeszcze i zapytał:
- Chwile przed twoim obudzeniem spotkałem Juliana z Amberu… ale był inny niż za pierwszym razem, miał odciśnięte piętno Wzorca na sobie. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
- Chcesz zabrać ze sobą tę starą talię kart?
- Zdziwił się nieco. - Żeby ją znowu zgubić? - Zażartował. - Jak chcesz. - Uśmiechnął się. Wstał i z dużym problemem podszedł do wielkiego, bogato zdobionego biurka. Chwilę pogrzebał w jednej z szuflad. Otworzył następnie drugą i też zaczął ją przeszukiwać. - Gdzieś tu musi być. - Następnie przyszła kolej na trzecią. - O! Jest! - Powiedział w końcu triumfalnym głosem i rzucił synowi zwykłe drewniane pudełko.
Było już przybrudzone i porysowane kretkami.
- Pamiętasz jak ci ją kupiłem? To było na jarmarku w… już nie pamiętam. Ale chciałeś taką mieć. - Oblicze starszego maga wypogodziło się gdy przywołał wspomnienia.
- A co z Julianem? Słyszałeś coś o tym? - nie dał się zbyć wspomnieniami z dzieciństwa.
- Nie. Po za twoją matką nie miałem przyjemności spotkać żadnego twojego krewnego od jej strony.
- Idę pomedytować
- podrzucił i złapał pudełko z kartami. - Wpadnę do ciebie przed wyjazdem.
- Wolałbym żebyś od razu udał się do Randala.
- Powiedział tonem, który sugerował, że nie jest zadowolony z opieszałości syna.
- Jeśli przez tydzień nie zrobiło się za późno to parę godzin nie zrobi różnicy. Chce być przygotowany na tyle na ile mogę. W tym czasie sprawdź czy da się z nim skontaktować przez atut. Może bezpieczniej dla niego będzie gdy przejdzie tutaj…
- Czy ty szukasz wymówki, żeby się tam nie udać?

- Dałeś mi wolną rękę, zdecydowałem że muszę się przygotować. Nie potrzebuje wymówek, jeśli bym zdecydował nie jechać to bym tam nie pojechał.
- Dałem ci wolną rękę w zakresie działań na miejscu, nie czasu kiedy tam wyruszysz.

- Nie mam połowy potrzebnych zaklęć, wciąż nie wiem dlaczego zerodowały w ciągu kilku dni w tamtym cieniu. Musze oczyścić umysł i aurę. Nie chcę żeby mnie zawiodły zdolności w najmniej oczekiwanym momencie. Wybacz, że dbam o powodzenie misji. A teraz pójdę się przygotować. Weź kąpiel, zmień opatrunku, pewnie trzeba będzie wyjąć niedługo szwy. - rzucił jeszcze przez ramię.
- I nie masz czasu na zawieszenie nowych.
- Więc skontaktuj się z Randalem. Niech mnie przeciągnie. Jeśli się nie da, możesz załatwić przejście przez Wzorzec Steinhart? To będzie chyba najszybszy sposób.
- Nie. To zbyt niebezpieczne. Jak myślisz, dlaczego nie chciałem, żebyś tu odbył inicjację?
- Przeszedłem działający Wzorzec. Wiem na co się porywam idąc uszkodzonym. Czas nas chyba goni.

- Ani mi się waż! - Varademus podniósł się gwałtownie. - Zabraniam ci!
- A znasz inny szybki sposób na dostanie się do Remby? Skoro atut nie odpowiada to coś znaczy. Ty się na tym znasz. Co może być powodem? Lepiej powiedz mi wszystko co możesz o tutejszym Wzorcu.
- Powodów może być wiele. Randal może być nieprzytomny. Może nie chcieć aby się z nim kontaktowano. Może nawet nie żyć. A tutejszego Wzorca nie pozwolę ci przejść. Jest to zbyt niebezpieczne!
- Podkreślił z całą stanowczością.
- Ty przeszedłeś. Więc dlaczego mi ma się nie udać? Mam w sobie krew Amberu.
- Właśnie dlatego, że masz w sobie krew Amberu.
- Pójdę pomiędzy liniami. Nawet go nie dotknę.
- Dyskusję uważam za skończoną. Idź. Przygotuj się.
- Będę w komnacie medytacyjnej
- rzucił i wyszedł.
Miał zamiar odzyskać tyle zaklęć ile da rade zanim ojciec znowu zacznie się naprzykrzać. Potem pewnie czekał go piekielny rajd, jeśli nie uda się połączyć atutem.
 
Mike jest offline  
Stary 31-03-2016, 07:58   #33
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
MG & Plomiennoluski & Asenat


Oczy Albina lustrowały podwodne miasto, sycąc się delikatnie rozmytym widokiem i ciszą, jaka tu panowała o tej porze. Brak echa kroków oznaczał niestety też zwiększony wysiłek dla oka. Gdzie indziej można było liczyć na śpieszne kroki, złamanie gałązki jako ostrzeżenie przed niespodziewanym nocnym towarzystwem. Tutaj wyglądało to nieco inaczej. Upewnił się profilaktycznie, czy miecz wychodzi luźno z pochwy, a nóż w bucie jest na swoim miejscu. Było możliwe, że ostrze, które nosił do tej pory głównie dla ozdoby, może się przydać. Niamh podążała obok kuzyna jakby frunęła na granatowych skrzydłach – krajach swej obszernej, przetykanej srebrem szaty – lekko i bezgłośnie. Gdy minęli bramę i wkroczyli do lazaretu, zatrzymała się, ujmując go za łokieć i zatrzymując. Z delikatnym uśmiechem poprawiła wyłogi Albinowej koszuli.
– Mówiłam, byś dbał o godny wygląd. Nie zapominaj nigdy, kim jesteś.
Wspięła się na palce, by ucałować go w policzek.
– Przy bramie brakowało jednego wartownika. Uważaj. – Jej szept tuż przy jego uchu był cichszy niż ostatnie tchnienie umierającego, a w szerokich rękawach dostrzegł skryte długie sztylety, umocowane do przedramion cienkimi paskami z ciemnego jedwabiu. Puściła go i ruszyła do komnat Randalla. Przez moment patrzyła na ruch cieni w szparze pod drzwiami, ściągnęła jaskółcze brwi. Znak dała dyskretny, że wchodzi pierwsza. Zapukała i w tej samej chwili pchnęła odrzwia.

– Zaraz będę gotowy chłopcze. – Mag nawet nie odwrócił się. Pieczołowicie układał poduszki na łóżku, tak aby wyglądały jak śpiący człowiek. – To na wypadek gdyby ktoś chciał sprawdzić czy śpię. – Zaśmiał się przy tym.
Albin był gotów do reakcji, gdyby czarodziej nagle próbował czegokolwiek poza próbami tłumaczenia się co chciał zrobić. Na razie czekał w ukryciu, z kilku sparingów wiedział, że dziewczyna umiała sobie poradzić. Tylko czy było to wystarczające przeciwko magowi? W zasadzie nie wiedział o nim wiele.

– Rozsądnie wybrałeś – ciągnął Randal. – Do tego możesz zarobić.
– Jestem zdruzgotana – oznajmiła Niamh uprzejmym, acz zupełnie płaskim głosem, w którym próżno było szukać oznak owego zdruzgotania. Weszła do sali, zostawiając za sobą półotwarte drzwi i kuzyna w gotowości, czekającego na korytarzu. – Jestem wręcz obrażona, żeś mnie, czcigodny magu, pominął w swych ofertach. Czyżbym cię uraziła czynem lub niebacznym słowem?
– C...c...co? – Tylko tyle zdołał wydukać z siebie zaskoczony Randal, uprzednio oczywiście podskoczywszy na dźwięk głosu kobiety. Na jego twarzy odmalowała się cała masa uczuć. Dominująca barwą było jednak głębokie zdziwienie poprzetykane nitkami gniewu.
Niamh grała tu pierwsze skrzypce, Albin czekał, gotów do reakcji. Na razie jednak nie była prawdopodobnie potrzebna. Choć zmiana tu mogła być tylko kwestią czasu.
– Ja zaś dla ciebie komnaty odpowiedniejsze dla twej pozycji kazałam przygotować – kontynuowała Niamh chłodno, ślizgając się fioletowym spojrzeniem po twarzy i sylwetce maga. – Wygodniejsze, przestronniejsze i… bezpieczniejsze.
Mag jeszcze przez chwilę patrzył na swoją rozmówczynię takim zagubionym wzrokiem. Odchrząknął. Poprawił kołnierz koszuli i rzekł.
– Chciałem wyjść. Tak by nikt tego nie zauważył.
– Człek, który miał ci dopomóc, najprawdopodobniej jest szpiegiem. Na czyich usługach, nie wiemy – poinformowała go uprzejmie generalska córka. – Nie jest pewne, czy byś wrócił ze swej przechadzki.

– Z całym szacunkiem, pani. – Randal wyglądał już dostojnie i poważnie, tak jak mag wyglądać winien. Całe to zakłopotanie ukrył dokładnie ukrył pod maską mądrego, uczonego i czcigodnego mężczyzny w wieku średnim. – To głupek, który się na złoto połasił. Mam nadzieję, że niewielu takich tu macie.
– Podobna jemu w pewnych względach osoba kręci się wokół twej wieży. Szanuj mój czas, Randallu. Albo nie mów już ani słowa, jeśli tak puste mają być. Przenoszę cię na wyższe piętro, mój panie – ton głosu Niamh nie zmienił się nawet odrobinę.
Mag zaśmiał się przez nos.
– Gdy wrócę pani.

Na korytarzu Albin usłyszał jakiś ruch.
Młody amberyta odwrócił się w kierunku dźwięku. Wolał wiedzieć, na co skacze, zanim się rozpędzi. Miał zamiar się rozpędzić i przygwoździć do podłogi, kogokolwiek tam niosło. O ile nie będzie to sama królowa, to ciężko byłoby mu wytłumaczyć, ale i sama władczyni miasta nie miała większych powodów, by pojawiać się w tym miejscu o tej godzinie. Odłożył więc tę możliwość jako całkowicie marginalną.
Ciemności korytarza zostały rozświetlone przez lampy. W ich nikłym świetle Erykowy syn dostrzegł kilka uzbrojonych postaci w mundurach gwardii królewskiej.
Albin próbował sobie przypomnieć, czy Niamh wspominała cokolwiek o gwardzistach, którzy mieli przyjść im z ewentualną pomocą, ale nie mógł się dogrzebać takiej wzmianki. Cichymi, ostrożnymi krokami, wyszedł im naprzeciw, nie mówiąc nic. Gdyby się okazało że są to inni, przekupieni przez maga strażnicy, mógł się nimi zająć, miał przewagę wysokości i wąskiego przejścia schodów. Co mogło rekompensować jego braki w sztuce szermierczej. Póki co dał kuzynce jeszcze chwilę na dokończenie rozmowy. Przemyślał wszystko szybko i umiejscowił się na schodach, niedaleko wejścia, by móc skoczyć na pomoc dziewczynie, ale i na tyle daleko, by móc zatrzymać ewentualnych przeciwników z drugiej strony.
Lampy niesine przez gwardzistów rozświetliły zupełnie korytarz. Albin doliczył się dziesięciu plus dowódca. Po chwili dostrzegł jeszcze jedną osobę. Dwóch ostatnich zbrojnych, więcej niż para nie miesiła się korytarzu, ciągnęło kogoś. Również w mundurze gwardii.

Gdy odgłos kroków na korytarzu dotarł do uszu lady Niamh, było już za późno by się wycofać.
Drzwi do komnaty zajmowanej przez maga Randala odtworzyły się gwałtownie.
– W imieniu król… – usłyszała znajomy głos.
W drzwiach stał kapitan Tadhg. Na widok córki generała zaniemówił. Po raz drugi tej nocy obecność lady Niamh w garnizonowym lazarecie wywołała na twarzy mężczyzny ten rodzaj konsternacji, którego każdy przedstawiciel tej silniejszej płci, a już szczególnie wojskowy, chciałby uniknąć.

– Rada pana widzę, kapitanie Tadhg. – Niamh skinęła uprzejmie głową żołnierzowi i zasiadła na jedynym oprócz łóżka sprzęcie w komnacie, który się do tego nadawał. Było to co prawda tylko cokolwiek rozchybotane krzesło, jednak pozwalało jasno przypomnieć wojskowemu, kto tu i komu winien jest szacunek. – Proszę wejść.
Kapitan zlustrował całe pomieszczenie. Chwilę analizował zaistniałą sytuację.
– Pani. – Odwzajemnił skinienie. – Koszary nocą to nie jest miejsce dla szlachetnie urodzonych kobiet. – Skupił całą swą uwagę na jej postaci, prześlizgując się wzorkiem po całej sylwetce dużej zatrzymując się na kształtnej szyi, krągłej piersi, smukłej talii. – Chyba że szukają rozrywek niegodnych dam. – Uśmiechnął się lekko w taki na poły lekceważący na poły lubieżny sposób.

– Dlaczego, czyżby oficerowie i żołnierze mieli problemy z utrzymaniem manier nocą? Czy z jakiegoś innego powodu. – Albin zawiesił głos, nie przedstawiając żadnej alternatywy. Podrzucił monetę w powietrze, wprawiając ją w wirowy ruch i wychodząc z cienia, w którym do tej pory czekał.
Oczy części zbrojnych zwróciły się w kierunku, z którego doszedł ich głos, a później wyłonił się sam Albin. W ich dłoniach zabłysły miecze.
Syn Eryka również wyciągnął miecz. – Panowie, na pewno chcecie na pałacowych gości błyskać stalą? – Co prawda nie miał takiego statusu jak Niamh, ale teraz przynajmniej musieli dzielić uwagę, gdyby faktycznie mieli wrogie zamiary.
– Jesteśmy w lazarecie – przypomniała Niamh obydwu mężczyznom. Nie uniosła głosu, nie zmieniła tonu, grymas nie zeszpecił jej gładkiej twarzy. Jednak jakimś sposobem w słowach zadźwięczała stal rozkazu. – Ściszcie głosy, przeszkadzacie chorym. Kapitanie Tadhg. Nie twoją sprawą jest pilnowanie, gdzie kieruję swoje kroki i gdzie bywam. To rzecz mego ojca, który, zdaje się, czynił już ci uwagi i kary nakładał za nieskromne i bezczelne zachowanie wobec wyżej od ciebie postawionych kobiet. Najdalej… w zeszłym tygodniu? Dobrze pamiętam? Ty zaś, mój drogi kuzynie… Jakkolwiek bliski jesteś memu sercu, nie będziesz rozkazywał gwardii królewskiej. Schowajcie broń, wszyscy, a zapomnę o tej pożałowania godnej sytuacji, przypisując to waszym porywczym sercom.
Gwardziści, coś powoli, schowali broń.
– Twego ojca zatem powinno zainteresować z kim przystajesz pani. – Kiwnął ręką i dwóch zbrojnych przyciągnęło do sali Aililla. Nieprzytomnego. Pobitego.
– Doszły mnie wieści, że wśród nas jest zdrajca. – Kopnął leżącego, który jęknął cicho. – Zdrajca, który miał dopomóc w uprowadzeniu gościa królowej. – Kapitan spojrzał kobiecie prosto w oczy i uśmiechnął się lekko.
Mag tymczasem stał nieco zdziwiony z boku. A gdy wniesiono strażnika, na jego twarzy odmalował się wielkie zaskoczenie. Albin schował miecz, nie powinien był go wyciągać, ale nie był pewien czy gwardziści nie zaczną działać zbyt pochopnie. – Nie śmiałbym rozkazywać, to było raczej pytanie. – Stwierdził syn Eryka, kładąc kciuki za pas i przeczesując twarze wzrokiem.
Niamh omiotła spojrzeniem bezwładnego Ailila. Uniosła lekko jedną brew, by za chwilę ją opuścić, gwałtownie jak spadające ostrze gilotyny.

– Na jakiej podstawie mnie oskarżasz, kapitanie Tadgh? – Kto inny pewnie wpadłby w gniew lub zaczął się bać. Niamh w swoim dystansie zaczęła zdradzać delikatne objawy rozbawienia.
– Oskarżam? – Kapitan zdziwił się z wielką przesadą. – Staram się nie dopuścić do skandalu, pani.
Kilku gwardzistów zarechotało.
Lady Niamh zdała sobie wtedy sprawę, że to nie są zwykli żołnierze. To byli w większości niżsi oficerowie. Szlachetnie urodzeni. Fircykowaci. Tadgh doprawdy znalazł sobie godne towarzystwo.
Uniosła dłoń, na wypadek, gdyby Albin chciał coś powiedzieć.
– Skandalu? Proszę kontynuować – zachęciła.
– Naprawdę chcesz, pani, bym to powiedział?. – Kiepskim był kapitan aktorem. Jego wręcz przesadne zatroskanie było komediowe.
– Kapitanie… noc już trwa, a czcigodny Randal jest nie w pełni sił. Streszczajcie się, z łaski swojej.
– Dostaliśmy doniesienie o zdradzie tego tutaj. – Jeszcze raz kopnął leżącego. – Nie chciał mówić. Ale mamy swoje sposoby, pani. – Szczególną radość musiały mu owe sposoby sprawiać, gdyż uśmiechnął się przy tym w dość nieprzyjemny sposób. – Byłaś widziana z nim, pani.
– I? – Niamh zawinęła w powietrzu dłonią. Kapitan mocno wyszedł z roli.
– Nie wiadomo, co on może zeznać.
– Czyli, poprawcie mnie, jeśli się mylę… Dostałeś doniesienie. Plotkę. Na jej podstawie pobiłeś własnego żołnierza do nieprzytomności – wyliczała generalska córka precyzyjnie. – Ten mimo to nie rzekł ci nic. Dalej na podstawie tej samej – niepotwierdzonej niczym – plotki zakłócasz spokój lazaretu i rozbijasz się po komnatach chorych jak po domu uciech. Nie pozwalasz na nocny odpoczynek człowiekowi cieszącemu się łaską królowej. Mnie oskarżasz o zdradę… Zgadza się?

Tadgh potrząsnął lekko głową, jak gdyby chciał coś zrzucić z włosów.
– Przyszedłem tu sprawdzić, czy mag Randal jest bezpieczny w swej komnacie. – Uśmieszek zniknął z jego twarzy. – To nie plotka, pani. – Wyciągnął kartkę papieru i podał ją generalskiej córce.
Był to donos. Opisujący dość dokładnie, kiedy i którędy mag ma zostać wyprowadzony z lazaretu. Wszystko tak, jak to lady Niamh zaplanowała.
Przeczytała uważnie.
– Mając to w ręku – uniosła kartelusz do policzka i kontynuowała tym samym tonem – i wiedząc, jak ważnej dla królestwa persony sprawa się tyczy – nie poszedłeś do mego ojca ani do nikogo z wyższych oficerów, tylko sam, na własną rękę i samowolnie przeprowadziłeś działanie w koszarach gwardii?
Głupawe uśmieszki zniknęły z twarzy gwardzistów. Kapitan głośno przełknął ślinę. Tych dwóch, którzy przywlekli pobitego strażnika cofnęło się od niego.
– Dostałem to niedawno. – Tadgh próbował się bronić. – Nie było czasu.
Skinęła mu głową ze zrozumieniem, jednocześnie chowając donos w rękawie, za jedwabnym paskiem przytrzymującym sztylet.
– Jestem pewna, że sąd wojskowy weźmie pod uwagę zarówno twój pośpiech, jak i przyrodzoną porywczość, kapitanie. Obawiam się jednak, że nie potraktuje ich jako okoliczności łagodzących. Albinie, bądź tak miły i zamknij drzwi. Nikt stąd nie wyjdzie, dopóki nie skończymy. I podaj, proszę, szklankę wody czcigodnemu magowi. Nabrał bardzo niezdrowej bladości, ani chybi z nadmiaru wrażeń.
Przesunęła się wzrokiem po twarzach zgromadzonych gwardzistów. – Jeśli ten człowiek umrze – wskazała spojrzeniem na nieprzytomnego strażnika – konsekwencje dla wszystkich, którzy uczestniczyli w jego pobiciu, będą dużo poważniejsze – rzuciła w przestrzeń, aby sobie wnioski i to, co uczynić trzeba, wyciągnęli sami. – W jakich okolicznościach i od kogo otrzymał pan ów donos… kapitanie… Tadhg?
Wśród zebranych rozszedł się pomruk. Żadne z gwardzistów jednak nie drgnął. Kapitan odwrócił nieznacznie głowę by przyjrzeć się swoim towarzyszom. To, co zobaczył, nie napawało go wielką nadzieję, co delikatnie widać było po jego minie.
– Pani, zmuszony jestem zaprotestować. Człowieka tego należy przesłuchać i to niezwłocznie. Rozumiem twą troskę o jego życie. – Tylko on się uśmiechnął na swój niestosowny żart. – Tego typu sprawy traktujemy poważnie. Nawet jeżeli list ów został nam dostarczony przez jakiegoś ulicznika.
– Będzie przesłuchany. Nie przez ciebie. Ale na ciebie spadnie odpowiedzialność, jeśli tego przesłuchania nie dożyje – odparła Niamh. – Masz coś jeszcze do powiedzenia w tej sprawie, panie kapitanie?
– Odpowiedni raport zostanie w tej sprawie złożony, pani. – Kapitan kiwnął uprzejmie głową.
– Najpóźniej jutro o świcie – wskazała. – Przez szacunek dla twego szlacheckiego rodu wstrzymam się z moim raportem do południa. Bo w tej chwili zaiste nie widzę żadnego powodu, by w uznaniu dla twej niekompetencji nie wnioskować o dożywotnią degradację. Mogłam rozbić siatkę wrogich nam osób. Dzięki tobie mam zatłuczoną niemal na śmierć… – uniosła się lekko na krześle, by rzucić okiem na Ailila – ...płotkę. Nikogo. Tymczasem żegnam, kapitanie.
Albin podał magowi kubek z wodą i rozłożył dłonie przy słowach generalskiej córki. Dziewczyna miała rację, możliwości było wiele, obecnie prawdopodobnie zaprzepaszczonych.

Kapitan Tadhg odwrócił się na pięcie. Towarzyszący mu gwardziści rozsunęli się, tak by mógł opuścić komnatę i ruszyli na nim.
Przez chwilę panowała zupełna cisza, którą niespodziewanie przerwał mag.
– Widzisz, pani. Mówiłem, że głupiec, który na złoto połakomił się. Gdzież jest zatem komnata do której chcesz mnie przenieść?
– Jestem od ciebie zamożniejsza – odparła mu Niamh, lekko pochylając głowę. Siwy włos maga w końcu wymagał szacunku, nawet jeśli czarodziej akurat w tej chwili opowiadał głupoty. – Stać mnie było, by przebić twą ofertę, panie. Trzykrotnie, i dać nadzieję na więcej. Widziałeś Tadhga i jeszcze wątpisz? Zginąłbyś przy próbie opuszczenia koszar.
Wstała i podeszła do nieprzytomnego strażnika. Ten, kto to zrobił, a lady Niamh nie miała wątpliwości, kim on mógł być, wiedział, co robi. Wiedział, jak bić, żeby bolało. Gwardzista żył, chociaż oddychał płytko i puls miał słaby.
Niamh nic nie znalazła przy mężczyźnie. Odkryła natomiast, że musiał coś nosić na szyi, jakiś łańcuszek. Świadczył o tym ślad na karku.
– Nie wiesz, na co się porywasz, pani – rzekł Randal zupełnie beznamiętnie. – Są na tym świecie siły, o których nie masz bladego pojęcia. Jeżeli tak zależy ci na mym bezpieczeństwie, powinnaś pozwolić mi wrócić do domu. Tam zadbam o siebie. Wytropię tych, którzy napadli na mój dom. I to wszystko bez kolejnych niepotrzebnych ofiar.
Albin, kiedy Niamh obejrzała już gwardzistę, przyjrzał mu się swoim poniekąd fachowym okiem. Co prawda więcej wiedział o zwierzętach, ale i na ludzkich obrażeniach znał się nienajgorzej. To, że byli w lazarecie nieco ułatwiało sprawę. Na klatce piersiowej nieprzytomnego gwardzisty dostrzec można było sporo krwawych wybroczyn. Część z nich mogła sugerować, że ma pęknięte a nawet połamane żebra.
– Skoro mój umysł uważasz za zbyt słaby – rzekła Niamh w odpowiedzi na przemowę maga, jednocześnie rozpinając rannemu kaftan – otwórz serce przed mym kuzynem.
Smukły palec wskazał bezlitośnie na Albina.
– Pani. – Randal powiedział to tak jakby chciał ją udobruchać. – Nie to miałem na myśli. Jesteś zapewne światłą kobietą, która rozumem przewyższa wielu. Niemniej jednak…– Zamyślił się chwilę. – Dobrze, spróbujmy. – Zmienił nagle zdanie. – Ludzie, którzy napadli mój dom, nie pochodzili z Rebmy. Nie pochodzili nawet z królestwa znajdującego się nad nami. – Wskazał ręką do góry. – Pojmujesz co chcę ci, wam rzec?
 
Asenat jest offline  
Stary 31-03-2016, 10:25   #34
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Wybroczyny nie wyglądały dobrze, ale i mężczyzna był w ogólnie kiepskim stanie. Albin najpierw zmoczył ręcznik w zimnej wodzie, potem przyłożył go do piersi mężczyzny i ułożył go w pozycji półsiedzącej. Następnie przyszła pora na sprawdzenie dłońmi, w jakim stanie faktycznie są żebra. Dopiero potem zajął się szukaniem bandaża. Pozostawało mu unieruchomić żebra gwardzisty na wydechu. Żałował że nie ma dostępu do rentgena, więc nie wiedział w jakim stanie dokładnie są kości, ale narządy wewnętrzne zdawały się nienaruszone. Przysłuchał się jeszcze czy nie słyszy świstu wskazującego na odmę i zaczął bandażować nieszczęśnika. Jednym uchem przysłuchując się słowom maga przytakując.

- Owszem - odparła Niamh, po czym zwróciła się do Albina. - Medyka trzeba wołać, sami rady nie damy.
Podniosła się z ziemi.
- Na dworze królowej Moire przebywa Lady Llewella, której ojciec był władcą Amberu - oznajmiła tonem wyjaśnienia. - Z jakiego świata zatem pochodzili napastnicy?
Randal był więcej niż zaskoczony słowami lady Niamh, chociaż starał się to ukryć. Nieudolnie.
- Nie wiem jak się zwie ten świat. - Przyznał z lekkim zażenowaniem. - Wiem natomiast, że jego władcy chcą pozostać ukryci.
- Zależy co pękło w środku, o ile to nie wątroba, śledziona lub nerki, powinien dać radę. Inaczej może zejść na krwotok wewnętrzny. Odmy chyba nie ma. - Stwierdził Albin. - Skoro władcy chcą pozostać ukryci, to o kim cokolwiek wiesz, lub czy znasz ich motywy? - Zapytał zaskoczonego mężczyznę Erykowy syn. - Pójdę po kogoś, prawdopodobnie mógłbym go pozszywać, nawet gdyby coś pękło w środku, ale wolałbym mieć porządną asystę. - Stwierdził Albin.
- Motywy są zawsze te same. Potęga, władza.. - Mag zaśmiał się ironicznie. - Dotarłem do sługi, albo raczej służki, bo to są same kobiety. Ona powiedziała mi, że sile, mocy, użyła słowa mocy, która pragnie przynieść światom pokój. Owa moc zmęczona jest odwieczną i niekończącą się walką między dwoma biegunami. Między Porządkiem a Chaosem. Między kreacją a zniszczeniem. W tym celu kobieta ta miała zbadać Wzorzec w Rebmie. Przyłapałem ją na tym. Nie wiem jak tam się dostała. Może przekupiła strażników. Nie wiem. - Wzruszył ramionami. - Chciałem to sprawdzić. Nie zdążyłem jednak.
Kiedy Albin zbierał się już po jakiegoś medyka z powołania, coś go tknęło. - Czy mógłbyś opisać tą służkę? - Zapytał, kiedy przypomniał sobie o dziewczynie szukającej ojca kupca w pobliżu wieży.
- To była taka młoda, szczupła dziewczyna o rudych, prostych włosach. Piegowata. - Opis zupełnie nie pasował do córki kupca, którą Albin spotkał.
Najwyraźnie syn Eryka był przewrażliwiony chwilowo, a taki zbieg okoliczności byłby zbyt duży, by był możliwy. Ruszył na poszukiwanie medyka.

- Czy powiadomiłeś kogokolwiek o tym, że owa kobieta dotarła do komnaty Wzorca? - Niamh pogładziła rannego po czole. Łańcuszek z czymkolwiek, co było na nim zawieszone, wyciągnie Tadghowi choćby z gardła… a raczej wskaże mu, że wyplucie i oddanie jej po umyciu jest jego jedyną szansą na zachowanie twarzy. Nabrała jakiejś niezdrowej ciekawości co do tego, co Ailil uznał za stosowne nosić na piersi.
- Nie. - Odparł mag. - Nie było czasu. A strażnikom przy Wzorcu jakoś nie ufałem.
- Kiedy miało to miejsce?
- Wczoraj. Sam chciałem ją przesłuchać zanim oddałbym ją gwardii.
- Wielce wspaniałomyślne - przyznała Niamh. Po tonie głosu nijak nie dało się wywnioskować, czy mówi poważnie, czy drwi w żywe oczy. - Rozumiem, że niewiasta ta pozostaje w twej wieży.
- Nie. Ten atak na moją wieżę był po to, żeby ją uwolnić. Mógłby spróbować ją, to znaczy ich, wytropić. Ślad powinien być jeszcze widoczny. Muszę jednak udać się do swojego domu.
- Jak bardzo jest niebezpieczna? Ilu ludzi ci trzeba? - rzuciła przez ramię.
- Jeżeli odzyska to co jej zabrałem, to może być bardzo niebezpieczna. Nie potrzebuję twoich ludzi. Sam zastawię pułapkę. - Powiedział ostrzej.
- Cóż takiego jej zabrałeś, co zapewne chciałaby odzyskać? - Niamh zignorowała zarówno odpowiedź, jak i ton, jakim jej udzielono.
- Wisior. Źródło jej mocy.
- Czyli wcale tropić jej nie trzeba po pustkowiach? Przyjdzie sama do twej wieży?
- Nie wiem. - Odparł wzruszając ramionami. - Być może. - Zamilkł na krótką chwilę wpatrując się w jakiś punkt za oknem. - Uwierz mi pani, że nie działam na szkodę twojej królowej.
- Me zaufanie to rzadki i drogi klejnot, czcigodny magu. Nie przywdziewam go bez okazji i nigdy dla kogoś, kto sam wpierw nie ustroił się podobnie - odparła uprzejmie Niamh. Wiara… na wiarę nie przyjmowała już nawet pustych i pozbawionych znaczenia komplementów. - Gdy tylko Albin wróci i zabierzemy stąd naszego… gościa, zostaniesz odprowadzony do swych nowych komnat. Tam też będziesz oczekiwał na decyzję. Już niebawem.
Wstała, by zerknąć, cóż to zaciekiwało czcigodnego starca za oknem.
Za oknem nie było nic ciekawego. Cisza, spokój i szafirowa toń wód.
- Poczekam pani aż sama mnie o pomoc poprosisz. - Powiedział spokojnie Randal zasiadając na swym łóżku.

W czasie gdy mag rozmawiał z Niamh, Albin próbował znaleźć tutejszego medyka. Musiał przyznać, że szpitale pod tym względem miały lekką przewagę nad lazaretami. Łatwiej tam było kogoś znaleźć, w niektórych były nawet dzwonki, za które można było pociągnąć, by takiego znaleźć. Najsensowniej było zacząć szukać na dole, zwykle, gdy przywożono nowych chorych, to właśnie tamtędy. Tam więc pospieszył Albin.
W budynku było cicho i spokojnie. Nikt się po korytarzach nie kręcił. W większości pomieszczeń światła były pogaszone. Tylko w dwóch miejscach syn Eryka dostrzegł światło sączące się przez szparę prze podłodze. O ile drzwi były identyczne, o tyle natężenie światła już nie.
Wrażenie było dziwne, prawie jakby wędrował po opuszczonej wieży, z dwoma ścieżkami do wyboru. Brak odgłosu kroków tylko potęgował inność tego miejsca nocą. Zdecydował się zapukać do drzwi, przez które przesączało się więcej światła.
Przez chwile nie było żadnej odpowiedzi. Nim jednak Albin zdążył zapukać drugi raz drzwi otworzyły się na całą szerokość. Stanął w nich niemłody już mężczyzna. Za jego plecami syn Eryka mógł dostrzec dwoje młodych ludzi oraz część pokoju. Było tam pełno książek, ale i różnego rodzaju fiolek, słoi, butelek i innych pojemników.
- Tak? - Zapytał mężczyzna mrużąc oczy.
- Szukam tutejszego medyka, jeden z pacjentów, których właśnie przyniesiono potrzebuje poważniejszej pomocy. Zdaje się że ma potłuczone, może i połamane żebra, ktoś też mu nie szczędził pięści lub pałki. - Powiedział spokojnie Albin. - Na razie obandażowałem mu żebra i unieruchomiłem na ile się bezpiecznie dało, ale zdecydowanie potrzebuje to fachowego oka i rąk. - Dodał młodzieniec, gotów wsadzić stopę między drzwi a framugę, gdyby tego było trzeba.
- Nie jesteś gwardzistą panie. - Rzekł starszy mężczyzna. - Cóż zatem robisz o tak później porze w tym miejscu. - Wyjrzał na korytarz.
- Doskonałe pytanie, wykonuję polecenia płynące pośrednio od generała. - Powiedział nie zmieniając tonu młody amberyta. - Jedno z wyższych pięter. Któryś z was jest medykiem, czy będziecie w stanie wskazać mi do niego drogę? - Zapytał rozglądając się dokładnie po twarzach, starając się dostosować lepiej wzrok.
- Doprawdy? - Mężczyzna nie wydawał się być przekonany do tego co mówił Albin.
- Fechin, - Zwrócił się do jednej z osób w pomieszczeniu. Chyba do mężczyzny, bo ten podniósł się natychmiast. - idź znajdź straże.
Młodzieniec ruszył.
- Jak wolicie, ale coś mi się zdaje, że Lady Niamh się najzwyczajniej w świecie wkurwi jeśli tamten zejdzie. Wściekła jest już od jakiegoś czasu. Wybaczcie mój rynsztokowy język. Więc straże strażami, ale medyk w pierwszej kolejności jeśli można. - Uśmiechnął się lekko amberyta.
Wymienienie kuzynki z imienia chyba przyniosło jakiś efekt, gdyż starszemu mężczyźnie drgnęła powieka. Ale nie dowołał chłopaka.
- Gdzie zatem lady Niamh chciałby bym się udał? - Zapytał spokojnie.
- Komnata, w której odpoczywa Randal, więc trochę się nachodzimy, pomóc ci z torbą lub narzędziami? - Zapytał a po chwili dodał, dla uspokojenia. - Nie, to nie on jest w kiepskim stanie.
- Dobrze, zatem zaczekamy na straże.
- Mam nadzieję że nie zajmie to długo. - Powiedział Albin. Oparł się o ścianę i pozwolił monecie powoli przechodzić z knykcia na knykieć. Zastanawiała go kobieta, która została ponoć przyłapana przez Randala w komnacie wzorca. Pytanie co robił tam sam czarodziej. Amberyta wiedział, że mieszkaniec wieży jest specjalnym gościem królowej, nie miał jednak pojęcia jak dokładnie wygląda jego zależność i czym się naprawdę dla niej zajmował.
Straż nadbiegła po kilku minutach. Było ich czterech. Albin wyraźnie słyszał ich kroki.
- Znacie go? - Zapytał ich starszy mężczyzna wskazując głową na erykowego syna.
-Tak panie. - Odparł jeden z gwardzistów. - Przybył z lady Niamh.
- Prowadź zatem. - Mężczyzna zwrócił się do Albina.

Albin w asyście medyka i czterech gwardzistów, dotarł w końcu na górę, ponownie do komnaty zajmowanej jeszcze chwilowo przez maga. Nie dał po sobie poznać odrobiny irytacji, jaką wywołała u niego zwłoka.
Odhran, medyk skłonił się usłużnie lady Niamh. Jego asystent, generalska córka widziała go kilkukrotnie, poszedł w jego ślady. Młodej dziewczyny dygnęła z gracją przynależną damie wysokiego rody i stanęła za starszym mężczyzną.
Łukowato wygięta ciemna brew Niamh wygięła się jeszcze bardziej. Córka Ruadhagena odwzajemniła ukłon medyka kilkoma słowami powitania, pełnym wdzięku gestem wskazała Odhranowi i jego pomocnikowi nieprzytomnego Ailila. Po gwardzistach prześlizgnęła się wzrokiem, by na końcu skinąć lekko głową damie i powrócić spojrzeniem do żołnierzy.
- Czy sytuacja w koszarach wymaga, by medykowi towarzyszyła czteroosobowa obstawa? - zapytała najwyższego szarżą gwardzistę.
- Ja ich wezwałem pani. - Odezwał się medyk nie czekając na odpowiedź gwardzisty. Ruchem ręki przywołał towarzyszących mu młodych ludzi. - Obejrzyjcie go i powiedzcie mi jak należy postąpić.
- Niestety, moje słowa to tylko słowa w tym miejscu. - Albin skłonił się Niamh, kryjąc delikatny uśmiech, który wykwitł na myśl, jaką dla niektórych musiała być kością niezgody.
Brew Niamh uniosła się jeszcze wyżej. Smukły palec w geście nakazującym podejście bliżej zostawił za sobą drobne wiry. Gdy Albin podszedł, poprawiła mu ponownie wyłogi koszuli. Ten fason zdecydowanie się nie sprawdzał.
- Gdzie zaś podziałeś mój pierścień, kuzynie? - tchnęła mu prosto w ucho, na tyle cicho, by nikt prócz Albina nie dosłyszał słów i wziął sytuację za wymianę czułych gestów, właściwą ludziom sobie bliskim. Jej twarz też widział tylko on. W fioletowych oczach Niamh nie było widać ni krzty czułości. Gdzieś na dnie przejrzystych źrenic skrzyła się mroźnie irytacja.
- Ciągle na palcu, nie pomyślałem o nim. - Odparł cicho, próbując rozczytać twarz kobiety i stając tuż obok niej.
Młodzi uczniowie Odhrana zajęli się oględzinami nieprzytomnego. Wymieniali się co chwilę jakimiś uwagami i spoglądali niepewnie na nauczyciela, który pozostawał niewzruszony.
- Czy to wszystko? - Spytał najwyższy rangą gwardzista.
Jego oczy co chwilę uciekały w stronę leżącego na posadzce kolegi, żadnym innym gestem nie dał po sobie jednak poznać, że obchodziło go to, co zaszło.
Albin zerknął na Lady, czekając na jej słowa, chociaż wydawało mu się, że medycy i gwardziści nie będą chwilowo raczej potrzebni.
- Jeśli wolno wam poświęcić mi pół godziny - zwróciła się Niamh do gwardzistów - poczekajcie pod drzwiami. Jeśli nie, wracajcie do swych obowiązków. Odhranie, jak poważny jest stan rannego? - zapytała medyka.
- Tak, pani. Poczekamy. - Gwardzista skłonił się nisko i wyszedł.
- Lady Niamh prosiła o odpowiedź. - Medyk zwrócił się do swych uczniów.
To co powiedziało dwoje młodych ludzi niewiele odbiegało od tego co Niamh i Albin zdołali już ustalić. Nieprzytomnemu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Młodzi ludzie, nie przekrzykując się, niewchodząc sobie w słowo zarekomendowali leczenie.
Odhran pochwalił swych uczniów.
- Mam nadzieję pani, - Zwrócił się medyk do lady. - że satysfakcjonuje cię udzielona odpowiedź.
- Kiedy odzyska przytomność?
- Rano. Najpóźniej do południa.
- Dziękuję ci, Odhranie. Wielce byłeś pomocny, ty i twoi uczniowie. Wybacz, że zburzyliśmy twój nocny odpoczynek. O jeszcze jedno prosić cię muszę… czy znajdzie się w lazarecie izolatka bez okien. Nasz ranny potrzebuje dużo spokoju.
- Tak pani. Jest taka izba. Zaraz poślę, po kogoś by pomogli przenieść rannego.
- Jesteś perłą wśród medyków, Odhranie, i zaszczyt przynosisz swemu fachowi - Niamh skłoniła głową nieco niżej.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 02-04-2016, 15:10   #35
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Towarzysząca medykowi uczennica była interesującym, acz nieoszlifowanym klejnotem.

Niamh kroczyła w stronę izolatki przed dwoma gwardzistami dźwigającymi na noszach Ailila i słuchała wykładu Odhrana. A przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Głowę wszak chyliła ku niemu z zainteresowaniem, w fioletowych oczach lśnił zabłąkany błysk, a i pytania co jakiś czas zadawała, cichym i przyjemnym głosem. W rzeczywistości badania Odhrana nad zastosowaniem jadu płaszczek do odkażania tkniętych stanem zapalnym ran nie obchodziły jej ani trochę, będąc obecnie na stadium totalnego naukowego fantazmatu... Odhranowi jednak należało pozwolić na małe fanaberie. Był wszak świetny w tym, co robił, i aż dziw, że pracował tylko w koszarach, a nie założył prywatnej praktyki, zdobywając klientów wśród szlacheckich rodów Rebmy. Niamh wiedziała, że Odhran ma uczniów i przyucza ich do zawodu w koszarach. Gwardziści w końcu to doskonałe szczury laboratoryjne... Generał Ruadhagen wyraził pozwolenie na obecność przyuczanych do zawodu młodzików. Kobieta jako medyk to było jednak coś nie do pomyślenia. Coś ekstrawaganckiego. Kobieta w nocy w koszarach... to też było dziwne. Cokolwiek by nie powiedziała Tadghowi.

Dziewczyna więc... Dziewczyna nie pasowała. Brakowało jej też z pewnością ogłady, ale nadrabiala naturalnym wdziękiem i elegancją. Niamh nie kojarzyła jej. Czyli nie mogła pochodzić z wyższych sfer. A jednak przyćmiewała sporo znanych generałównie dam. Dlatego po tym, jak umieściła Ailila w izolatce i postawiła przy nim straże, gwardzistów znanych sobie i zaufanych, poprosiła medyka, by odprowadził ją do stajni i opowiedział parę słów o swej uczennicy. Poprosiła też, by nie dopuszczał czasowo uczniów do składanego właśnie na skromnym łożu w izolatce gwardzisty oraz maga będącego gościem królowej. Nie tłumaczyła dlaczego. Wiedziała, że nie musi. Odhran codziennie stykał się z wojskowymi i przywykł do żołnierskiego posłuszeństwa i niezadawania zbyt wielu zbędnych pytań.

W czasie, gdy konferowała z medykami, Albin powinien zadbać już o wszelkie wygody... oraz bezpieczeństwo maga Randala. Kuzynowi także zostawiła kilku zaufanych gwardzistów. I swój pierścień, choć kusiło ją, by zarządać zwrotu klejnotu. Na cóż mu on bowiem, skoro nie docenił daru i nie skorzystał w chwili potrzeby? To jednak nie był czas na puste i teatralne gesty. Albin miał pilnować obydwu mężczyzn – i Ailila, i Randala – a jej pierścień zapewniał mu konieczne do tego minimum swobody i zaufania wojskowych. Chciał też upewnić się, czy nikt nie odwołał ani nie niepokoił straży przy magowskiej wieży. Do tego też będzie potrzebował dowodu, że działa według jej woli, za jej wiedzą i zgodą.

Ciekawe zaiste, czy na dworze Amberu będzie tak samo... Niamh uważała, że zabawnym byłoby doświadczenie takiego odwrócenia ról.

Dzwony biły śpiewnie północ, gdy zajechała przed pałac Lady Llewelli. Rzuciła słudze wodze i trzy krótkie słowa.
– W sprawie maga.

Nie sądziła, by córa Oberona spała. Po prawdzie podejrzewała od lat, że Llewella nie sypia nigdy. Tylko przymyka oczy. Jak kraken. Tak, by błysk zabłąkany w źrenicy nie ostrzegł zawczasu przepływających statków.
 
Asenat jest offline  
Stary 06-04-2016, 22:32   #36
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Rebma




Lady Niamh miała rację. Llewella wyglądała wprost olśniewająco. Zupełnie jakby dopiero co zażyła drzemki. Córka Oberona zaproponowała swojemu gościowi coś do picia i zaczekała aż generalska córka sama zacznie mówić.
Po wysłuchaniu informacji zmarszczyła jedynie brwi i powiedziała.
- Czas zatem by to Randal nas o pomoc poprosił. Odeślij go do domu moja droga odwołując jednocześnie widoczną straż wokół jego wieży. Zadbamy o to, by nieproszeni goście złożyli magowi wizytę gdy nie będzie na to przygotowany. - Lekko uśmiechnęła się przy tym.

Wizyta u zielonowłosej Amberytki była ostatnim punktem na liście zadań lady Niamh, przynajmniej na tę noc.

Nad ranem , w trakcie śniadania, przybył jeden z oficerów którego generalska córka miała wątpliwą przyjemność spotkać poprzedniej nocy. Złożył raport.
Kapitan Tadgh bardzo się postarał. Niamh przejrzała raport w trakcie posiłku. Nie wnosiło to wiele do sprawy. Tadgh odsunął od siebie wszelakie podejrzenia. Córka Ruadhagan musiała docenić kapitana. Wiedział on jak opisywać tego typu zdarzenia żeby nie zarzucono mu niechlujstwa czy tuszowania czegoś. Tak przedstawił fakty, że niewiele dało się z tego wyciągnąć.


Po śniadaniu, nim lady zdążyła się przebarać i udac do koszar poinformowano, że pani Meave czeka w holu prosząc o spotkanie.
- Pani. - Niemłoda już, bardzo szczupła kobieta o surowej twarzy lecz łagodnym usposobieniu dygnęła przed dużo młodszą od siebie Niamh. Zrobiła to z wrodzonym wdziękiem, którego córki najznakomitszych rodów mogłyby pozazdrości. - Przyszłam cię prosić o pomoc.
Córka generała uprzejmie kiwnęła głową na znak przywitania się. Zaproponowała swej rozmówczyni by spoczęła. Jak nakazywało dobre wychowanie zaproponowała coś na orzeźwienie. Starsza kobieta poprosiła o wodę.Odczekała aż służący pod jej szklankę. Uprzejmie podziękowała.Niamh dzierżąc w dłoni puchar z winem zachęciła swoją rozmówczynię do kontynuowania.
- Nie zwróćę się z tym do twojego ojca. Nie mogę i nie powinnam. Nie ukrywam, że jest to jednak sprawa na której bardzo mi zależy. Chodzi o jednego z gwardzistów. Ailil mu na imię.


Albni, tym razem odpowiednio wcześnie wymachując pierścieniem lady Niamh, udał się by przekazać i dopilnować wszelkich zaleceń generalskiej córki.
Przenosiny Randala, który głośno przy tym protestował, trwał dłużej niż zakładał. Być może chodziło o to, że mag odgrażał się i powoływał na swoją uprzywilejowaną pozycję. A być może chodziło o późną porę. Koniec, końców gdy syn Eryka ponownie mignął pierścieniem z morskim smokiem wytrawionym w opalu straże wiedziały już kogo słuchać.

Ze swoich zadań Albin wywiązał się należycie. Mógł zatem spokojnie zaznać zasłużonego snu.
Z rana też miał swoje zadania. A wydawałoby się, że członkowie arystokratycznych rodów leżą całymi dniami i nic nie robią. Nic bardziej mylnego. Młody Amberyta miał sprawdzić jeszcze straże przy wieży Randala.
Patrolujący okolicę gwardziści złożyli na ręce kuzyna generałówny raport. Wynikało z niego, że noc minęła spokojnie. Nikt podejrzany nie kręcił się po okolicy.
W miedzy czasie nastąpiła zmiana warty. Nową grupą dowodził jedne z oficerów, których Albin poznał w nocy w koszarach. Oficer ten był młodym , chyba najmłodszym wśród żołnierzy, człowiekiem. Chłopięca twarz i delikatna budowa ciała zdawał się mocno kontrastować z iście żołnierską postawą jaką przyjął.
Młody oficer w żaden sposób nie odniósł się do nocnego spotkania. Przejął wartę, wydał polecenia i odpowiedziała rzeczowo na wszelkie pytania postawione przez Albina.
Gwardziści pilnujący domu gościa królowej Moire wydawali się być znudzeni swoim zajęciem. Przez plac przewijali się sami ich ziomkowi. W dodatku wszyscy byli pochłonięci swoimi sprawami. Cisza i spokój. Nie licząc sceny zazdrości
Gdy syn Eryka już odchodził na rogu ulicy mignęły mu ciemne, kręcone włosy.



Steinhart




Cisza i spokój jakie dawała komnata medytacyjna były Jerome niezwykle potrzebne. Tutaj, odcięty od świata zewnętrznego czarodziej mógł poświecić się swej sztuce. Przyjąwszy odpowiednią pozę młody adept powoli zaczął oczyszczać swój umysł.
Łatanie skorodowanych zaklęć łatwe nie było. Wymagało również pełnej koncentracji. Tej jednak syn Fiony osiągnąć nie z jakiś powodów nie mógł.
Gdzieś na gładkim oceanie jego własnego, wyciszonego umysłu pojawiły się drobne nierówności. Z początku słabe, ledwo wyczuwalne, ale obecne i rozpraszające, uciekające go Jerome próbował je dosięgnąć, fale przybierały na sile. Wyparcie ich z umysłu było niemożliwe, a nawet bolesne. Próba zignorowania też nie przyniosła nic, a nawet spotęgowała efekt kręgów na wodzie.
- Synu Amberu!! - Usłyszał Jerome lub zdawało mu się, że usłyszał.
W komnacie był wszak sam.
- Synu Amberu!! - Tym razem pomylić czy przesłyszeć się nie mógł. Coś go wzywało. To coś co zakłócało z początku spokój jego medytacji.
- Synu Amberu!! Idź!! Idź do Wzorca!! Przejdź go!!Przejdź teraz!! - Coś szeptało w jego umyśle, a słowa zwielokrotnione nientarulanym echem kołatały się długo i nakładały na siebie. - Idź!! Idź czym prędzej!! Siły Porządku cię potrzebują!! Spełnij swoją powinność!! Idź!! Idź!! Nie oglądaj się na maluczkich, którzy zazdroszcząc ci mocy i pochodzenia zabraniają ci tego. Idź!! Idź!!




 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 10-04-2016, 21:33   #37
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Noc w Rebmie była pełna wrażeń, niczym w jednym z klubów, do których zdarzało mu się czasem zaglądać. Dlatego, gdy udało mu się wreszcie ułożyć do snu, potrzebował zaledwie chwili, by spać snem sprawiedliwego. Poranek jednak przyszedł o wiele szybciej niż by Albin sobie tego życzył. Nie miał jednak zamiaru negocjować z mężczyzną na temat tego, czy przychodzi w porę, czy też nie.

W miarę dobudzony ruszył by przyjąć raport od straży spod wieży. Widok znajomej twarzy pocieszał go o tyle, że zawsze milej jest nie dosypiać, kiedy się wie, że nie jest się jedyną osobą wstającą bladym świtem. Chociaż w porannym świetle chłopięcy wygląd tylko bardziej się pogłębiał. - Wyspany? - Rzucił krótko po odebraniu raportu, podejrzewał że oficer nie poruszał tematu nocnych niespodzianek ze względu na dyskrecję. Oficer w ogóle nie był skłony do rozmowy o czymś innym niż służba. Pytanie zignorował. A zdawszy raport wrócił do swoich zadań. W Albinie zaś rozwijała się powoli podejrzliwość, był obcym w obcym mieście. W gościnie u możnej rodziny, której członkiem czuł się tyle o ile i której zasady dopiero poznawał. Można było powiedzieć że został rzucony od razu na głęboką wodę. Trzeba się było dostosować i szybko nauczyć reguł, zwłaszcza tych niepisanych i o których się nawet nie mówiło wprost.


Gdy szedł spokojnie by zdać raport Niamh i dopakować się na podróż do Amberu, która zdawało się, że będzie musiała poczekać. Doszedł do wniosku, że przyda się zaopatrzyć w zestaw medyka i trochę opatrunków, tak na wszelki wypadek. Rozmyślania przerwało mu jednak mignięcie czarnych włosów. Mógł mieć zwidy, ale postanowił sprawdzić przebłysk. Stwierdził że chwila zwłoki wiele nie zmieni. Ruszył więc żwawo za kręconymi włosami, by chociaż przyjrzeć się nieco czemuś, co przerwało monotonię poranka na placu.


Gdy skręcił za róg zobaczył wokół siebie samych Rebmianie. Prawie sami. Po krótkiej chwili dostrzegł ten inny, nierebmiański kolor włosów. Znikał właśnie za kolejnym zakrętem. Albin przyspieszył kroku, a wraz z nim, moneta przebiegająca po paliczkach dłoni. Dał sobie trzy zakręty, by podgonić obcą wśród lokalnego kolorytu czuprynę. Ciekawość ciekawością, jednak trzeba było zdać raport i sprawdzić co też wymyśliła Llewella. Jako że rozdwojenie się było daleko poza jego możliwościami, musiał ustawić sobie jakieś priorytety. Czuł się prawie tak, jak kiedyś, kiedy gonił Weronikę, a może to była Lucy, która przykuła jego uwagę na ulicy. Co prawda nie dogonił jej, ale za to wpadł na nią całkiem przypadkiem kilka dni później, co skończyło się kilkumiesięcznym romansem. Wspomnienie napełniło go na chwilę nostalgią, ale i przywołało na jego usta uśmiech, dodając jeszcze nieco werwy jego krokom.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 11-04-2016, 14:45   #38
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

Gdy Niamh zapukała do komnaty zajmowanej przez Randala, świt dopiero zaczynał przebijać się przez głębiny. Z tego też powodu, maga zastała w mocno porannym i zaspanym anturażu.
– Czcigodny Randalu, powóz czeka – oznajmiła bez ogródek, ale nie bez szacunku.
– Powóz? – spytał zaspany jeszcze mag. – Dokąd chcesz mnie teraz zabrać, pani?

Niamh najchętniej zabrałaby czcigodnego maga tysiąc Cieni dalej i porzuciła samego, na żer zamieszkujących wybrany świat potworów. Albo przykułaby go łańcuchami do skały w morskiej głębi, żeby jej nie bruździł, nie przeszkadzał, a nade wszystko nie wstrzymywał swym wystudiowanie biernym oporem jej zaplanowanej już podróży. Żadne z tych pragnień nie wypisało się na jej twarzy.

– Postanowiłam odwieźć cię osobiście do domu twego. Medyk ostrzegał, że jeszcze słabujesz. Nie wybaczyłabym sobie, gdybyś zasłabł nagle samotnie na pustej ulicy – odparła zamiast tego.
– Cieszę się, że w końcu posłuchałaś głosu zdrowego rozsądku. – Randal był wyraźnie zadowolony. – Zaraz będę gotów. Wybaczysz mi pani. – Kiwnął lekko głową i ruszył w stronę drzwi, by odprowadzić swego gościa i dopełnić porannej toalety.

Przed wykładanymi potrzaskaną po wybuychu mozaiką schodami wiodącymi do stóp wieży Niamh wysiadła i podała magowi rękę, gdy wychodził z powozu. Był w końcu osobą wiekową… zapewne mniej więcej w jej wieku. Odprowadziła go pod drzwi same i pożegnała się dwornie, gestem nakazując ostatniemu strażnikowi, który już tylko dla efektu pozostał przy wejściu, by podążył za nią.
Mag pożegnał ją równie dworsko i zniknął za drzwiami swej wieży – twierdzy, jak zwykł ją nazywać.


Tadgh nie był głupi. Oczywiście, był arogancki, prostacki i pozbawiony klasy, ale nie był głupi. Wyczuł, że pętla zaciska mu się wokół szyi i odpuścił mizerny łup. Wisiorek zerwany z szyi Ailila trafił o poranku w ręce Niamh. Poniekąd wolałaby, aby się kapitan zaparł, uniósł dumą i nie rozluźnił zaciśniętych chciwie na byle czym rąk. Niamh na podbudowie z tego przywłaszczenia byłaby w stanie wywieść i zasugerować, że działał we współpracy z wrogiem i zacierał obecnie tego ślady, złapany na gorącym uczynku. Generalnie obojętne było, co to był za ozdoba... To jej brak był dla Tadgha obciążający... Jednak nie był na tyle głupi, by się złapać na prostą sztuczkę. Jego pospolity spryt kazał mu jednak przypisywać żądaniom Niamh pospolite pobudki osobistych chuci i zainteresowania pobitym wojakiem. Dawał tego wyraz już wczoraj. Głośno i publicznie. Niamh siedziała w swym gabinecie sama, pozwoliła więc sobie na pełne niesmaku pokręcenie głową, dziś ozdobioną grzebieniami w kształcie latających ryb. Wsunęła w szparę medalionu pomalowany na mleczną biel paznokieć.

Sekretnik i łańcuszek wykonano z miedzi, nie złota, co widać było po śladzie zęba na jednym z ogniw. W środku umieszczono dwa malunki, portety na pierwszy rzut oka tej samej osoby. Po bliższym przyjrzeniu Niamh doszła do wniosku, że to dwie różne kobiety, ale bardzo do siebie podobne. Jedna nosiła ubranie mocno już niemodne, druga współczesne. Obie niewiasty były młodeymi Rebmianki. Niamh poniekąd kojarzyła tę we współczesnym ubraniu. Raz, może dwa w życiu ją widziała. Była to lady Aine, dziedziczka wielkiej fortuny. Jej rodzina zajmowała się produkcją jedwabiu morskiego. Kobieta unikała jednak zgiełku wielkiego miasta i towarzystwa wyższych sfer. Dalsze oględziny pozwoliły też dopatrzeć się pewnego podobieństwa do nieszczęsnego, pobitego gwardzisty...

Ważyła przez chwilę wisior na swej białej dłoni, by zaraz wsunąć go do szuflady między własne drobiazgi i wrócić do spisywania raportu. Szanse Ailila na wyjście w miarę cało z tej politycznej awantury minimalnie wzrosły. Po godzinie poszły znowu w górę, bowiem Niamh odwiedził niespodziewany gość.


Niamh uniosła z wykładanego macicą perłową blatu pergamin, na którym zaczęła spisywać wydarzenia poprzedniego wieczoru. Odwróciła kartę niezapisaną stroną do góry.
– Podwładny kapitana Tadgha – skinęła pani Meave na potwierdzenie, że kojarzy i personę, i problem. – Niezwykle przykra sprawa.
– Znam go od dawna. To dobry chłopak. Pomaga mi i sierotom, nad którymi sprawuję pieczę. Chciałam cię prosić, byś mi umożliwiła mi rozmowę z nim. Ostatnio przyniósł mi sporą sumę pieniędzy. Nie chciał powiedzieć, skąd je wziął. To był całoroczny żołd. Przekazał je na naukę i wyposażenie dwóch z moich wychowanków. Chciałabym wiedzieć, czy pieniądze te pochodzą z nielegalnego źródła.

Córka generała nawet nie mrugnęła.
– Ailil obecnie przebywa pod strażą.
Otworzyła szufladę i podsunęła w stronę starszej kobiety otwarty medalion.
– To jego. – Meave obrzuciła przedmiot badawczym spojrzeniem. – Nigdy się z nim nie rozstawał. Pani powiedz, – Starsza kobieta położyła dłoń na ręce, która trzymała medalion. – to prawda? On dopuścił się… – Zamilkła na chwilę, a w jej oczach pojawił się i strach i smutek – czegoś strasznego?
– Jeśli powiem, że tak, uwierzysz, czcigodna Meave?
– Tak – odparła z jeszcze większym smutkiem. Cofnęła swą dłoń. Przed generalską córką wylądował mieszek, ze złotem, sądząc po dźwięku. – Nie mogę zatem tego przyjąć.

Delikatne palce Niamh ujęły sakiewkę. Pozbawioną znaków, które mogłyby prowadzić do niej, lecz z miękkiego, haftowanego materiału poczynionej. Na pierwszy rzut oka było widać, że trzosik należał do kogoś znacznego i rozmiłowanego w pięknie. Generalska córka rozsupłała troczki i z precyzją i dokładnością bardziej lichwiarzowi niż damie przystającej przeliczyła, czy złota jest tyle, ile w nim umieściła. Nie ubyło ni jednej monety.

– Nie mogę w to… – powiedziała cicho starsza kobieta. – On był wzorem dla tych chłopców. Co ja im powiem? – pytała bardziej siebie niż swoją rozmówczynię.
– Najlepiej prawdę – zasugerowała Niamh. – Że własną skórę dał pokroić, a nie wydał mocodawcy.
Wsypała złoto z powrotem do trzosa i przesunęła go w stronę starszej kobiety.
– Mam wiele wad, czcigodna Meave. Ale chronię tych, którzy okazali lojalność.
Dostojna matrona zamrugała z pełnym niezrozumieniem tego, co powiedział Niamh. Swój wzrok przenosiła z arystokratki na złoto i z powrotem.
– Przecież powiedziałaś pani, że dopuścił się czegoś strasznego. Że on… – Meave zmieszała się. – Ja byłam pewna, że to… Nie rozumiem – dodała w końcu bezsilnie.
– Tak naprawdę tego nie powiedziałam – Niamh zapatrzyła się w okno. – Ale tak będzie twierdził jego kapitan. Twój młody przyjaciel dostał się w tryby maszyny o wiele potężniejszej niż my wszyscy… i te tryby mogą go zgnieść. Skoro go znasz… nie pozwól, by czyjekolwiek słowa zmieniły to, co o nim myślisz. Przecież znasz prawdę?
Starsza Rembianka kiwnęła głową, chociaż dość niepewnie.
– A co z nim będzie?
– Na razie dochodzi do siebie. Pod moją pieczą i strażą, więc uniknie kolejnego bicia i tortur. Złoży dobrowolnie zeznania. Nie sądzę, żeby mógł wrócić na służbę. Lecz wojsko to niejedyna ścieżka, jaką może pójść młody człowiek.
– Lord Conall ucieszy się z tego zapewne – westchnęła cicho Meave.
– Dlaczegoż miałoby go to uradować?

– Gdyż zawsze uważał, że bękart… – Starsza kobieta nagle zamilkła. – Wybacz, pani. Nie powinnam rozgłaszać plotek.
– Czcigodna Meave. Jeśli chcesz wesprzeć przyjaciela, powiedz wszystko, co może pomóc. I nie, nie razi mnie słowo bękart – Niamh wróciła spojrzeniem do starszej kobiety. – Ja jestem z nieprawego łoża. Wiedziałaś? Mało kto wie…
– Pani. To zwykłe rodzinne sprawy. Lord Conall to mąż matki Aililla. Nie można mu się dziwić, że nie darzy sympatią żywego dowodu zdrady żony. Po jej śmierci pozbył się go z domu. Tak Ailill trafił do mnie.

Była to, cóż tu ukrywać, wzruszająca historia. Musiała serca krajać. Tym, którzy serca mieli.

– Jeśli chcesz go odwiedzić, polecę strażnikom, by cię przepuścili. Zdaje się, że twoja podopieczna również go opatrywała, znasz więc… stan, w jakim się znajduje? – spytała Niamh gładko.
– Moja podopieczna? Oo…? Grainne? Wiesz o niej pani? Tak. Od niej o tym wiem. To był tylko mój pomysł. Odhran nie jest niczemu winien – zaczęła gorączkowo tłumaczyć się.
– Mówił, że bardzo z niej jest zadowolony. A pochwałami szafuje znacznie mniej hojnie niż poradami lekarskimi – Niamh skinęła lekko głową, nie zwracając uwagi na tłumaczenia. – Mam uprzedzić strażników o twej wizycie?
– Będę ci wdzięczna pani – odpowiedziała podnosząc się i chowając złoto, które przyniosła.
– Byłoby najlepszym, gdybyś pojawiła się u niego w ciągu najbliższej godziny – Twarz Niamh nie zmieniła uprzejmego, lecz w sumie obojętnego wyrazu. – Możesz zostać tak długo, jak zapragniesz, zarządzę, by i obiad wam wspólny podano.
– Nie kłopocz się pani. Naprawdę. – Uśmiechnęła się starsza kobieta. – Czy mogę? – Wskazała na wisiorek.
– To nie kłopot. Drobne uprzejmości czynią z nas… ludzi. Przekaż przyjacielowi, że odwiedzę go po południu. Wolę oddać mu jego drobiazg sama. To kolejna z tych… uprzejmości.
– Myślę, że Ailill ucieszy się gdy odzyska swoją własność. To jedyne, co mu po matce zostało. – Meave skłoniła się nisko i wyszła, odprowadzana z rewerencją przez służbę.

Niamh owinęła łańcuszek wokół ostrza zdobionego masą perłową noża do otwierania listów i uniosła w górę. Wisior z portretami dwóch kobiet kołysał się jej przed twarzą. Uprzejmości i drobiazgi, które czynią z nas ludzi. Wzruszają i chwytają za serce, mocarnie lub lekko, nieważne. Ważne, że pozwalają kłamać innym i sobie. Że ludźmi jesteśmy, nie potworami.

Wrzuciła medalion z powrotem do szuflady i wezwała Cendrica, by wydać mu polecenia odnośnie wizyty czcigodnej Meave w izolatce, w której wracał do sił jej podopieczny. Dowódca jej straży domowej przekaże je komu trzeba... Gdy wyszedł, odwróciła pergamin z rozpoczętym raportem – który poczeka jeszcze kilka godzin na swój ciąg dalszy. Tymczasem ona odnajdzie swego niemożliwego kuzyna i wspólnie zajmą się sprawą maga. Ostatecznym rozwiązaniem sprawy maga, miejmy nadzieję, bowiem czas płynął nieubłaganie. Być może trzeba będzie ograniczyć uprzejmości, które czynią z nas ludzi, na rzecz zaoszczędzenia cennych dni, które można przeznaczyć na co innego.

W kwestii zaś drobiazgów, ludzi z nas czyniących... ukryty portret niewątpliwie będzie trzeba albo zabrać ze sobą, albo wreszcie zniszczyć.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 12-04-2016 o 11:26.
Asenat jest offline  
Stary 11-04-2016, 14:56   #39
 
Mike's Avatar
 
Reputacja: 1 Mike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputacjęMike ma wspaniałą reputację
Jerome przywołał Wzorzec i rozejrzał się uważnie po komnacie.
- Czym jesteś? - zapytał pustej komnaty. Choć raczej znał odpowiedź.
Komnata była pusta. Jego moce wzmocnione Wzorcem nie pokazały niczego. W zakamarkach jego jaźni nadal kołatał się jednak przykaz by iść do Wzorca Steinhart.
Jerome próbował uspokoić myśli. Był tu by się przygotować do zadania, pozostałe sprawy załatwi potem. Odetchnął kilka razy głęboko i spróbował ponownie wejść w trans i zabrać się za zaklęcia.
- Idź!! Idź do Wzorca!! - Ponownie usłyszał w głębi siebie.
- Pójdę gdzie będę chciał. - Warknął Jerome. - Objaw się lub zamilknij.
W odpowiedzi usłyszał tylko śmiech. Jerome poczuł, że został sam. Nic już mi nie przeszkadzało i nie rozpraszało jego uwagi.
Młody mag przeciągnął się i ponownie zamarł w pozycji medytacyjnej. Po czasie, którego z oczywistych względów określić nie mógł jego uwaga została ponownie rozproszona. Tym razem był to ojciec.
- Udało mi się skontaktować z Randalem. - Oznajmił. - Będę chciał byś jak najszybciej udał się do niego.
- Dobrze
- odparł Jerome - Wezmę jakieś ciuchy i ruszam… mam parę pytań do niego.
Varadamus zmarszczył podejrzliwie brwi widząc ochoczość i szybkość z jaką zaczął działać jego syn.
- Zadasz je na miejscu. - Klepną syna w ramię. - Szykuj się.
- Taki miałem plan - odparł mijając ojca w drzwiach - są sprawy o których lepiej nie rozmawiać z ojcem.
Ruszył do swojej komnaty, po drodze zdarł i tak zszarganą koszulę, rzucił ją w kąt ledwie przekroczył prób komnaty, zrzucił buty, spodnie. Po czym napił się wody prosto z dzbana, a resztę wylał na głowę.
Szybko wyjął z szafy podróżne ubranie i zaczął się ubierać. Wychodząc złapał jeszcze pas z mieczem i sztyletem oraz zestaw pierwszej pomocy.
Ojciec czekał na niego w gabinecie. Wyglądał jeszcze bladziej niż poprzednio.
- Gotowy? - Zapytał chyba dla formalności ująwszy w dłoń kartę.
Połączenie nastąpiła po chwili. Varadamus przywitał się krótko z osobą po drugiej stornie i przywołał ruchem ręki syna.
Jerome poznał oblicze maga. Chociaż i on nie wyglądał tak dostojnie jak młody Amberyta zapamiętał go. Jego twarz pokrywało kilka siniaków i zadrapań.
- Witaj młody człowieku. - Powiedział Randal i wyciągnął dłoń przed siebie.
- Zmień opatrunki - powiedział odwracając się do ojca, sztylet znalazł się w jego dłoni po czym zniknął w rękawie. Rękę zasłaniał własnym ciałem więc Randal nie miał szansy się zorientować. Odwrócił się do Randala i uścisnął mu dłoń, przechodząc rzekł:
- Witam, panie Randal. jak zdrowie?
- Dzięjuję. Bywało lepiej.
- Powiedział mag gdy już syn Fiony znalazł się w jego domostwie. Panował tu niezmierny bałagan.
- Uważaj jak gdzie stajesz. - Powiedział. - Nie zdążyłem jeszcze posprzątać. - Uśmiechnął się przy tym krzywo.
- Widzę, że umiesz się bawić, muszę przeprosić, bo krzywdziłem cie myśląc że jesteś nudnym uczonym - powiedział Jerome rozglądając się.
 
Mike jest offline  
Stary 14-04-2016, 23:12   #40
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Rebma




- O tak. - Randa wykrzywił usta w grymasie, który mógłby być uśmiechem . - Co jak co, ale zabawy nam nie zabraknie. Zwłaszcza tobie. - Rozejrzał się po pokoju.
Wszędzie walały się książki, pergaminy, szklane i metalowe flaszki. Wyglądało to jakby przeszło tędy tornado. Z tych magicznych oczywiście.
- Muszę wytropić tego, kto to zrobił. - Powiedział po krótkiej chwili gdy jego wzrok spoczął ponownie na synu jego przyjaciela. - Jak widzisz osoba ta dysponuje sporą mocą. Lub tez osoby. - Poprawił się szybko. - Przeszli i zniszczyli moje magiczne zabezpieczenia. Nie wiem w jakiej kolejności. Mam pewien trop. Udało mi się pozyskać pewien przedmiot, który musiał należeć do napastników. To po niego przyszli. Nie udało im się go jednak odzyskać. - Tu w jego głosie dała się słyszeć nutka zadowolenia z siebie. - Ponieważ na karku mam pewną ciekawską damę która ma sporo możliwości i władzy, nie mogę sam wszędzie się udać. Ty mnie w tym wyręczysz. W tym i nie tylko w tym. Dwóch czarodziei to lepiej niż jed...
Wypowiedź Radnala przerwały hałasy dobiegające z dolanych pięter wieży maga.






Kobieta, którą śledził Albin krążyła uliczkami Rebmy, ale nie tak jak osoba ścigana czy ukrywająca się. Ona wiedziała gdzie idzie. Za trzecim zakrętem weszła do sklepu z biżuterią.
Albin wrócił do swoich obowiązków. Oddał raport lady Llewelli. Od niej dowiedział się o planach względem maga. Na ich realizację trzeba było jednak czekać do wieczora, a nawet nocy. Syn Eryka miał zatem trochę czasu dla siebie. Jego ciotka uprzejmie, acz stanowczo poprosiła go by pozostał osiągalny. Na wszelki wypadek. Ot i cała audiencja.

Na ulicach panował spory ruch. Festiwal trwał w najlepsze. Tłumy ludzi dosłownie przepływały w jedną i drugą stronę. Niekiedy te tłumy zatrzymywał się by obejrzeć jakieś przedstawienie. Tworzył się wtedy korek, podobny do tych jakie Albin zapamiętał z Cienia-Ziemi. Różnica byłą taka, że tam samochody stały jeden za drugim nie mogąc ruszyć dalej, a tutaj ludzie stali, dość chaotycznie i też nie mogli ruszyć dalej.
Albin chcąc nie chcąc obejrzał fragmenty dwóch czy trzech spektakli. Do dramatów Tennesseego Williamsa to się nie umywała, publice jednak się to podobało.
Przy jednym z takich scen Albin poczuł, że jego mieszek ze złotem opuszcza swoje miejsce.






Lady Niamh wiedziała, że jej kuzyn krążył gdzieś z raportami po mieście. Bieganie za nim nie miało sensu. Z pewnością zastanie poinformowana gdy się zjawi.
Lady Niamh wiedziała również, że z ograniczaniem uprzejmości trzeba będzie poczekać do wieczora lub nocy. Wcześniej plan ułożony przez królewską siostrę nie miał szans na powodzenia.
W międzyczasie do drzwi jej gabinetu zapukał goniec. Przyniósł list od generała. Ojciec zapraszał w nim na kolację dzisiejszego wieczoru. Jego żona wydawała ją na cześć swojej siostry. Niamh już się cieszyła na spotkanie z tą niesympatyczną i krytykującą wszystko i wszystkich kobietą. Z pewnością jej bracia podobne uczucia mają. Generałówna byłą pewna, że ów zaszczyt i ich spotkał i że będzie mogła się z nimi zobaczyć.



 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 22:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172